Rozdział 31
*Luke*
Poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię i mimo iż nie miałem ochoty wstawać, otworzyłem oczy. Ku mojemu zdziwieniu nie obudziłem się w sypialni obok Sam tylko w jakimś białym korytarzu. Był bardzo wąski i mega długi, a ściany pokrywała biała farba. Przy jednej ścianie były krzesełka, zaś na drugiej znajdowały się drzwi. Kilkadziesiąt par. Wygląd tego miejsca bardzo przypominał mi... szpital. Tylko co ja tu robię.
I dopiero teraz spostrzegłem moją zapłakaną mamę, która walczyła z kolejnymi falami swojego szlochu. Od razu podniosłem się z krzesełka na którym zasnąłem i wziąłem moją rodzicielkę w ramiona, głaskając uspokajająco po plecach.
- Kochanie? - wyszeptała, na co schyliłem się na wysokość jej ust, żeby lepiej ją słyszeć. - Tak mi przykro. - załkała i znów się we mnie wtuliła, tym razem chowając twarz w swoje dłonie.
- Czemu? - zapytałem, na co ona podniosła na mnie wzrok i pokiwała smutno głową, wycierając swoje łzy. Miałem w tym momencie naprawdę złe przeczucia.
- Summer nie dała ra-rady... - i znów wstrząsnął jej ciałem szloch, ale o własnych siłach usiadła na krzesełko. I dopiero teraz zrozumiałem co się dzieje.
- Nie wierzę w to! - krzyknąłem i z całej siły walnąłem w ścianę, z której aż lekko się pokruszyło.
- Naprawdę mi przykro, ale Sa-am walczyła do końca. Macie śliczną córeczkę. - powiedziała, wycierając nos chusteczką i uśmiechając się do mnie smutno.
- Nie wierzę w to! Sam żyje na 100%, więc nie wmawiajcie mi takich kłamstw. - warknąłem głośno.
- Luke wiem, że to trudne, ale musisz być sil-lny, rozumiesz? Dla waszej małej księżniczki, która niestety nie ma już mamy, ale ma ciebie i musisz się nią zająć. - powiedziała spokojnym głosem, choć było nadal widać, że mówienie przychodzi jej z trudem.
- Nie chcę tego cholernego dziecka!!! - krzyknąłem, waląc kolejny raz w ścianę.
I w tej chwili z jednej ze sal wyszedł lekarz i podszedł do nas ze smutną miną.
- Bardzo mi przykro. Jeśli państwo chcą można wejść i się pożegnać. - powiedział, wskazując przy tym na drzwi, którymi wyszedł.
Nie myślałem długo, tylko od razu pognałem w kierunku drzwi. Miałem wrażenie, że korytarz wraz z moim biegiem się wydłuża i oddala mnie od celu. Przyśpieszyłem i byłem już prawie przy drzwiach, gdy zatrzymałem się gwałtownie. 'Czy ja na pewno chcę tam wchodzić?'. Zapytałem siebie sam w myślach, ale zganiłem się za to i pociągnąłem za klamkę.
Wszedłem do środka. Na środku pomieszczenia była wielka biała kotara i nie widziałem czy jest tam brunetka, czy nie. Wziąłem się w garść i odsłoniłem ją. Widok,który tam zastałem rozwalił moje serce na milion kawałeczków. Summer leżała na białych pościelach. Jej ciążowy brzuszek zniknął. Podszedłem bliżej i odgarnąłem jej włosy z czoła, by wiedzieć, że to na pewno Sam, moja Sam. Niestety to była ona. Nie walcząc nawet ze sobą, wybuchłem głośnym szlochem. Czasami wręcz wyłem z rozpaczy. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak załamany. Chwyciłem ją za rękę i pocałowałem w usta, a potem w czoło. Była cała lodowata i wręcz biała jak ściana.
Usiadłem na krzesełku obok niej i zacząłem znów płakać, trzymając zielonooką za rękę.
Gdy nagle gdzieś koło siebie usłyszałem cichutki szept.
- Luke...
*******
Nie to nie koniec historii. Ale chyba domyślacie się o co chodzi. A jeśli nie to poczekajcie do następnego rozdziału jutro.
Nadal źle się czuję, ale mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział będzie lepszy, niż poprzedni.
Kocham Was,
xx
- Nat ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro