Rozdział 41
*Summer*
Siedzimy wszyscy w salonie, a ja dodatkowo na kolanach Lukey'a. Jest tu cała rodzina - Liz, Andrew, Ben, Jack i Celest, dziewczyna Jack'a. Siedzimy wszyscy, po wspólnej Wigilii zajmując dwie kanapy, które znajdują się w salonie. Jestem zaskoczona, bo wszyscy pomimo mojego wieku, traktowali mnie, jak równego sobie, co było dla mnie strasznie miłe, a jednocześnie było to dla mnie ważne, bo dawali mi tym znak, że mnie zaakceptowali, co było najważniejsze.
- Jack! - krzyknęła Celest, wstając z kolan średniego Hemmings'a i uderzając go w ramie.
Wszyscy patrzymy na nich zdezorientowani, a po chwili Ben zaczyna się głośno śmiać, a my wszyscy razem z nim, nie wiedząc nawet z czego.
- Braciszku mógłybyś nie szeptać takich rzeczy przy całej rodzinie. To co się dzieje w waszej sypialni, niech tam zostaje. - śmiał się, trzymając za brzuch.
- Ben opanuj się! - krzyknęła pani Liz, próbując udawać złą, ale widać było, że sama zaraz nie wytrzyma i zacznie się śmiać.
- No co ja mówię tylko tak, jak jest. - powiedział, wzruszając ramionami najstarszy z braci.
- Ale siedzi tu Summer, która na pewno nie ma zamiaru słyszeć twoich zboczonych tekstów Ben. - westchnęła kobieta.
- Tak właściwie to ona już słyszała gorsze teksty... - zaczął Luke, ale Jack mu przerwał w połowie zdania.
- No na pewno, w końcu jest twoją dziewczyną. - powiedział rozbawiony.
- Ha, ha, ha... nie. Chodzi bardziej o Hood'a, który codziennie składa przy nas dziwne propozycje Clarissa'ie. - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- Akurat to prawda. - westchnęłam. - Jego nie da się ogarnąć. - dodałam, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
- W sumie to Hood, więc powiedzienie, że jego się nie da ogarnąć, nie ma porównania z tym co on odwala, czasem. - stwierdził blondyn, któremu siedziałam na kolanach.
- Masz 100% rację. On jest jeszcze bardziej zboczony niż ty, a ja myślałam, że to nie możliwe. - zaśmiałam się, a cała rodzina Hemmings'ów ze mną, oprócz mojego chłopaka.
- Ha, ha skarbie jesteś taka zabawna. - powiedział sarkastycznie i walnął mnie delikatnie w ramie.
- Wiem. Nie musisz mi tego mówić. - uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- I ta twoja skromność. - westchnął.
- Wiem, że jestem skromna. Tego też nie musisz mi mówić. - uśmiechnęłam się znowu, a chłopak walnął się otwartą dłonię w czoło, na co ja zaczęłam się jeszcze głośniej śmiać.
- Co ja z tobą mam. - usłyszałam, jak blondyn wzdycha.
- I tak mnie kochasz. - pogładziłam jego policzek.
- No i to nie wiesz, jak bardzo. - przy tych słowach cmoknął mnie przelotnie w usta.
Uśmiechnął się do mnie słodko, co oczywiście odwzajemniłam. Wtuliłam się mocno w jego klatkę piersiową.
- Kocham cię Lu. - szepnęłam.
- Ja ciebie też moja księżniczko. - usłyszałam, jak chichota, na co sama pod nosem się zaśmiałam.
Wtuliłam się w jego koszulkę, zaciągając się jego zapachem. Ignorując wszystkich, odpłynęłam w sen.
*******
Wiem ostatnio są krótsze rozdziały, ale powoli zbliżamy się do końca i chcę wam to jakoś wynagrodzić. Za chwilę pojawi się propozycja.
I żeby nie było w rozdziale miały być prezenty, ale kompletnie nie miałam na to pomysłu. Mam nadzieję, że wybaczycie.
Kocham was,
xx
-Nat
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro