Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. UNINTENDED CHOICE

Josephine najbardziej na świecie nie lubi spóźnialstwa, a co za tym idzie, sama nie znosi się spóźniać. Dlatego też mocniej wciska pedał gazu, wywierając ogromną presję na silniku starego Nissana, ryzykując jednocześnie otrzymanie naprawdę sporego mandatu.

Obiecała Betty, że odbierze ją po powrocie z klasowej wycieczki i naprawdę nie chce się spóźnić. Nawet jeśli nastolatka szczerze by się ucieszyła, gdyby Josie raz odpuściła i pozwoliła wracać jej do domu samej albo w towarzystwie Petera i Neda. Starsza Harper nie chce jednak dopuścić tej myśli do siebie, wrzucając tylko coraz wyższe biegi. Silnik pracuje tak głośno, że już całkowicie zagłusza grające radio, tym samym powoli doprowadzając kobietę do szału. Czas najwyższy odłożyć trochę pieniędzy i kupić nowy samochód, bo jej ukochany Passat zapewne niedługo trafi na złom, a jazda zastępczymi wozami sprawi, że ona sama oszaleje.

Nagle tworzy się przed nią potężny zator drogowy. W powietrzu z kolei zrywa się porywisty wiatr, ciągnąc za sobą jakieś przedmioty, połamane gałęzie. Kobieta wychyla się zza kierownicy, aby zorientować się, co dzieje się na ulicy, ale nie zauważa niczego poza ponad dwoma tuzinami samochodów i ich kierowcami, równie zagubionymi, co ona sama. Gasi silnik i energicznie zaciąga ręczny, po czym wychodzi na zewnątrz i wymijając tkwiące w korku pojazdy, przepycha się do przodu. Zapewne zdarzyła się jakaś poważna stłuczka – lub co gorsza, wypadek – a znając dzisiejszą mentalność ludzi, trzydzieści osób robi zdjęcia, ale nikt nie pomaga ofiarom wypadku. Dlatego kobieta stara się jak najszybciej dotrzeć na sam początek tłumu, aby dowiedzieć się, czy nikt czasem poważnie nie ucierpiał.

I jakież to zdziwienie musi malować się na jej twarzy, kiedy dociera do skrzyżowania Bleecker Street z Czterdziestą Dziewiątą, zauważając, jak w oddali, jakieś kilkanaście metrów przed nią, zaczyna się formować coś na kształt trąby powietrznej. Porywa ona dosłownie wszystko, co stoi jej na drodze, odrzucając na boki. Na niebie natomiast pojawia się wielki statek, kształtem przypominający oponę i ciemnowłosa już wie, że naprawdę mają przechlapane.

W tej samej sekundzie kątem oka dostrzega tak dobrze znaną jej sylwetkę Tony'ego, w towarzystwie Stephena, Bruce'a i Wonga. Cała czwórka dzielnie brnie do przodu, próbując odkryć to, co tutaj, do cholery, się wyprawia. Kobieta zatrzymuje się w połowie kroku, zastanawiając się, czy powinna iść do nich i dowiedzieć się, czy nie potrzebują jakiejś pomocy, czy po prostu zawrócić i uciekać stąd jak najdalej. Ale decyzję podejmuje za nią świat, albo Tony, jak kto woli, bo zaraz potem słyszy jego surowy, przerażony głos:

– Josie?! Co ty tutaj robisz?

Na początku nie potrafi się ruszyć, czując się tak, jakby ktoś zalał jej nogi betonem. Finalnie jednak wyrywa się z tego dziwnego uścisku i podbiega do niego. Wszystko rozstrzyga się w mgnieniu oka.

– Nie pozwalam, abyś zrobił coś głupiego.

Z trudem powstrzymuje napływające do jej oczu łzy. On z kolei jest w potężnym szoku, jakby nie myślał, że jeszcze kiedykolwiek ją ujrzy. Ciemnowłosa skina głową, aby pokazać mu, że mają stanowczo ważniejsze rzeczy na głowie, niż ich pojednanie. Tony, w mig łapiąc, co ona ma na myśli, rusza dalej, aby stanąć obok Strange'a. Jego serce bije szybciej, z taką prędkością, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi i uciec z krzykiem, prosto do Harper. Cholera, ma ogromną ochotę ją stąd zabrać, najlepiej na drugi koniec świata – wciąż pamięta ból i strach, gdy w tych cholernych koszmarach kobieta umierała mu na rękach – ale wie, że teraz jest na to zdecydowanie za późno. Muszą stawić czoła temu, co pojawiło się w Nowym Jorku, a Josephine... ona nawet nie będzie go słuchać. Jak zwykle zresztą.

Nie mówiąc więc ani słowa, odwraca się jeszcze w kierunku Strange'a, który puszcza mu flirciarskie oczko. Zapewne dlatego, aby zwrócić jego uwagę na stojący przed nimi problem i trochę też po to, żeby go zirytować, bo to ostatnio sprawia mu sporo frajdy. I w tej samej sekundzie zauważa także Josie, kroczącą pomiędzy Wongiem a Brucem. O mało nie krztusi się powietrzem na widok tej drobnej istotki, będąc jednocześnie wściekłym na nią za to, że w ogóle się tutaj pojawiła. Co ona sobie wyobraża?

Ale czas na kłótnie, wyrzuty czy krzyki znika. Z tajemniczego statku wypada pojedynczy strumień światła, po czym na ulicy pojawia się dwójka dziwnych postaci. Powoli wyłaniają się spośród chmury kurzu unoszącej się ponad pustymi teraz ulicami Greenwich Village. Stark kroczy na czele, prowadząc za sobą całą drużynę. Próbuje zorientować się w tym, kto postanowił zepsuć im to piękne przedpołudnie i czy są to postacie z jego koszmarów. Ale ku swojej uldze – lub rozczarowaniu – nie potrafi przypasować ich twarzy do tego, co widział w wizjach.

– Słuchajcie i radujcie się! Albowiem czeka was śmierć z rąk dzieci Thanosa. Bądźcie wdzięczni, że wasze pozbawione znaczenia życie przyczyni się do...

Stark, przywołując na twarz wyjątkowo denerwujące znudzenie, krzyżuje ręce na piersi. Stoją pośród ruin tego, co jeszcze przed chwilą stanowiło pełną życia nowojorską ulicę. Zewsząd otaczają ich zmiażdżone samochody, połamane drzewa, zniszczone chodniki i powyginane znaki drogowe.

– Przykro mi, ale Ziemia jest dzisiaj zamknięta. Pakujcie się i wynocha.

Pomarszczona twarz niższej z postaci wykrzywia się w grymasie niezadowolenia, ale przede wszystkim odrazy.

– Strażniku Kamienia, czy to szczekające zwierzę przemawia w twoim imieniu?

W odpowiedzi Strange robi dwa, trzy kroki do przodu, odpowiednio uderzając dłońmi o siebie. Tym samym udaje mu się wygenerować za pomocą swojej magii odpowiednią ilość energii i uzbroić się w razie nadchodzącego ataku.

– Oczywiście, że nie. Sam mówię za siebie – oznajmia gniewnym, twardym głosem. – Wtargnęliście tu bez pozwolenia. Natychmiast wynoście się z naszej planety.

– Chyba się zgubiłeś, Skalmar! – dodaje od razu Tony.

Kiedy niestrudzeni najeźdźcy nie odzywają się już ani słowem, powoli ruszając w ich kierunku, Stark rzuca Bannerowi zaproszenie do zabawy. Okazuje się jednak, że Hulk, jak na ironię, nie chce się pojawić, choć zdenerwowany Banner robi wszystko, co może, aby przemienić się w swoje zzieleniałe alter ego. Josie natomiast gorączkowo przestępuje z nogi na nogę, w każdej chwili będąc gotową włączyć bransolety i schować słabe ciało pod powłoką żelaznej zbroi Iron Mana. I dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że przez cały ten czas ani na moment nie rozstawała się z bransoletami, które Stark podarował jej na święta.

– Stary, robisz mi wiochę przed czarodziejami – mruczy pod nosem Tony, nie spuszczając wzroku ze zbliżających się obcych, po czym szepcze do stojącej za nim Josephine. – Włącz zbroję.

Na dźwięk owej komendy Harper drżącymi dłońmi stara się aktywować zabezpieczenia. Z ogromnym trudem przypomina sobie całą procedurę, jakby stres nagle pozbawił ją umiejętności logicznego myślenia. Stark, obróciwszy się w stronę Wonga, aby poprosić go o opiekę nad Brucem, ukradkiem przesuwa dłonią po nadgarstkach kobiety, bez słowa włączając jej zbroję. Od razu też aktywuje własną, ku aprobacie Bannera, który jest jednocześnie zafascynowany i zdziwiony nową technologią Starka. Tony natychmiast atakuje jednego z wrogich przybyszów, tego wyższego, na pierwszy rzut oka groźniejszego. Później, całkiem w swoim stylu, wdaje się w luźną pogawędkę z Bannerem. Nie mija nawet minuta, gdy obca siła boleśnie odrzuca ciało Iron Mana na kilkadziesiąt dobrych metrów.

Zaraz potem Strange odwraca się w stronę Bruce'a i tworzy portal, który ma go przenieść w jakieś bezpieczne miejsce. To samo chce też zrobić z Josephine, ale kobieta na czas protestuje. Obiecuje, że jeśli Stephen zrobi z nią coś wbrew jej woli, znajdzie go i ukręci mu fistaszki. Stark, który pojawia się parę sekund wcześniej, słysząc to stwierdzenie, uśmiecha się lekko pod żelazną powłoką zbroi, a następnie rzuca w stronę Stephena:

– Zabieraj stąd ten Kamień, ale już.

Strange dosłownie mrozi go pociemniałym spojrzeniem.

– Zostaje ze mną.

– No właśnie – odpiera błyskawicznie Tony. – Pa!

Zanim czarodziej jest w stanie jakkolwiek zareagować, Iron Man podrywa się z miejsca, aby zaatakować najeźdźców. Jeden z nich rzuca w niego czymś, co wyglądem przypomina ogromny młot; leci w jego stronę z zastraszającą prędkością. Harper z przerażeniem patrzy na to, jak ukryty w zbroi Stark boleśnie przelatuje kolejnych dwieście, trzysta metrów, całkowicie znikając z zasięgu jej wzroku. Kobieta każe sobie wziąć się w garść – nic tutaj nie zdziała, jeśli będzie się nad sobą użalać. Stara się przypomnieć sobie wszystkie porady i wskazówki, jakimi podzielił się z nią Tony, gdy uczył ją posługiwania się zbroją. Ale na całe szczęście nie musi tego pamiętać. Żelazny pancerz jest tak mocno intuicyjny, że wprost zgrywa się z jej ciałem, dopasowując się do każdego ruchu i każdej myśli.

Ebony Maw, zirytowany oporem, jaki uniemożliwia mu dotarcie do Kamienia, wyłącznie myślami unosi rozsypane cegłówki i ciska nimi w Strange'a. Ten jednak bezbłędnie otwiera portal, sprawiając, że latające elementy zmieniają kierunek na przeciwny. I nawet błyskawiczne ukrycie się za powłoką zniszczonego auta nie sprawia, że Maw unika celnego ciosu – w gruncie rzeczy zadanego przez samego siebie. Wyraźnie zdenerwowany, psuje mechanizm hydrantu stojącego po jego prawej stronie. Woda pod wysokim ciśnieniem odrzuca stojącego obok Wonga. Ciemnowłosa chce do niego podbiec, sprawdzić, czy nic mu się nie stało, ale czarodziej macha tylko dłonią, żeby wracała do Strange'a, żeby pod żadnym pozorem go nie zostawiała.

W tym samym czasie Stephen zarzuca magicznym, parzącym lassem, boleśnie zaciskając je wokół ciała Ebony'ego. Josie unosi rękawice, aby zadać cios, ale od razu zostaje brutalnie rzucona na ziemię przez siłę wystrzału. Pocisk z kolei odbija się od lampy ulicznej, niszcząc ją w ułamku sekund. Strange chce przenieść kobietę gdzieś w bezpieczne miejsce, ale zanim jest w stanie otworzyć portal, Ebony znów atakuje, przywiercając do ściany niezwykle silnym uściskiem.

Uderzenie musi być naprawdę poważne, bo Harper na parę minut traci przytomność. Gdy znów otwiera oczy, dostrzega tylko, jak Maw w pośpiechu podąża za ciałem Strange'a, ukrytym w Pelerynie Lewitacji, która unosi się kilka metrów nad ziemią. Josie, zdając sobie sprawę, że poza nią nie ma tutaj nikogo, kto mógłby pomóc czarodziejowi, prędko podnosi się z gruzów. Niezbyt zgrabnie odrywa się od asfaltu i rzuca w pościg za ową dwójką. Ona i zbroja coraz lepiej się ze sobą dogadują, a sama Josephine zaczyna powoli rozumieć, dlaczego Tony tak bardzo kocha swoje projekty i pracę Iron Mana.

Prześlizguje się pomiędzy Starkiem i drugim z przybyszy, którzy wciąż zacięcie ze sobą walczą. Nagle słyszy we wnętrzu zbroi jego surowy głos, który każe jej zabierać stąd swoje cztery litery. Kobieta prosi komputer pokładowy o wyłączenie wszystkich możliwych połączeń ze zbroją Tony'ego i nie zwalniając, leci za Stephenem. Nie chce kłócić się ze Starkiem, nie teraz, gdy mają ważniejsze rzeczy na głowie. Poza tym nie ma zamiaru go słuchać, bo koniec końców kim on jest, aby kierować jej życiem i wyborami? No właśnie. Cokolwiek Josephine by w tej chwili nie zrobiła, jest to jej decyzja, w pełni świadoma – a jeśli chodzi o walkę z tymi dwoma przebierańcami, wie, że aktualnie każda para rąk im się przyda.

Po drodze dołącza do niej nikt inny, jak sam Spider-Man. Harper zna go ze zdjęć i filmików, które często krążą po amatorskich blogach i niszowych serwisach informacyjnych; przyjazny Pajączek z sąsiedztwa. Oboje za wszelką cenę starają się dogonić Strange'a, jedno przeganiając drugie. Spider-Man wydaje się nieco zaskoczony obecnością drugiego Iron Mana, ale Tony informuje go, że po prostu mają dodatkowe wsparcie – wsparcie, które nie chce go słuchać – i Peter nie ma się tym przejmować, bo trzeba się skupić na ratowaniu czarodzieja.

Sprawy się jednak odrobinę komplikują, kiedy ciało Stephena wypada z Peleryny Lewitacji. Spider-Man w ostatnim momencie chwyta go w swoje sieci. Josie z kolei usilnie stara się nie tyle, ile unicestwić Mawa – trzeba mierzyć siły na zamiary – co chociaż go spowolnić. Ale żaden pocisk wystrzelony ze zbroi nie rani go nawet w najmniejszy sposób, a przynajmniej żaden z tych celnych.

I całkiem nieoczekiwanie, w trakcie zmagań z wrogiem i własnymi słabościami, kobieta słyszy dziecięcy, znajomy głos:

– Panie Stark, ten statek mnie uprowadza!

Ale Harper nie ma już czasu na to, aby dopasowywać go do banku osób, które poznała. Zbyt wiele się teraz dzieje, żeby pozwolić sobie na coś takiego. Widzi tylko, jak tajemnicze, brudne światło wciąga najpierw ciało Strange'a prosto na olbrzymi statek, a potem zabiera ze sobą również Spider-Mana.

I zanim jest w stanie jakkolwiek zareagować, ona także zostaje porwana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro