Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. NOTHING EVER HAPPENED

Żwawym krokiem przechodzi na drugą stronę ulicy, zostawiając wysoki budynek szpitala Metro-General daleko za sobą.

Życie w pośpiechu tak bardzo weszło Josie w nawyk, że nawet jeśli ma dzień wolny, to i tak nerwowo poszukuje kluczy od auta w czeluściach torebki, jakby sam diabeł deptał jej po piętach. A może nie tyle ile diabeł, co zbliżające się terminy sesji terapeutycznych. Dzisiaj jednak postanowiła, że musi trochę odpocząć, bo choć inni od zawsze byli ważniejsi od niej samej, często kosztem jej własnego zdrowia, to teraz ma na głowie jeszcze jednego delikwenta, aktualnie noszonego pod sercem. Musi więc o siebie dbać: takie są zalecenia lekarza, którego gabinet właśnie opuściła, wzbogacona o setki nowych porad dla kobiet w ciąży i pierwsze zdjęcie z badania USG.

Za sprawą kilku breloczków przyczepionych do kluczy – pluszowy ananas, miś z brakującym lewym okiem i gumowy BB-8 – wreszcie odnajduje zgubę. Z ulgą malującą się na jej rumianej twarzy, wchodzi do środka, prędko odpalając silnik. Ale jak się okazuje, samochód ani myśli z nią współpracować. Nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, gdy raz za razem przekręca kluczyk, energicznie dociskając pedał sprzęgła. Harper ze wściekłością uderza w kierownicę, przez przypadek trafiając w klakson. Wzdycha z rezygnacją i zabiera się za poszukiwanie telefonu.

To oczywiste, że gdy wszystko układa się wręcz idealnie – czyli jej nowe-stare życie – coś musi pójść nie tak. Całe szczęście, że to tylko auto, które i tak już dawno temu powinno pójść do naprawy. Szkoda jednak, że musiało się zepsuć akurat dziś, kiedy ma tyle planów: zakupy z Betty, obiad u Sebastiana, a wieczorem filiżanka gorącej herbaty u Adeline.

– Do diabła z tym – mruczy tylko, próbując połączyć się z numerem do ubezpieczyciela, ale raz za razem odpowiada jej zaledwie irytująca fraza „Abonent jest czasowo niedostępny".

Siada na masce samochodu, pozwalając, aby ciepłe promienie kwietniowego słońca otulały jej okrągłą twarzyczkę. W tym samym czasie próbuje dodzwonić się do Betty, aby poinformować ją, że nie wie, o której pojawi się w domu, przez co dzisiejsze zakupy będą musiały przełożyć na inny dzień. Zapewne trochę poczeka sobie na przybycie pomocy drogowej, a potem dojdzie jeszcze załatwianie tych cholernych formalności związanych z otrzymaniem auta zastępczego. Dziewczyna nie odbiera, dlatego Josephine zostawia na jej poczcie głosowej krótką wiadomość, po czym ponownie wybiera numer do ubezpieczyciela.

Starszy mężczyzna po drugiej stronie słuchawki informuje ją, że samochód zostanie zholowany dopiero jutro rano, bo teraz na głowie mają jakiś poważny wypadek na Brooklynie. Ciemnowłosa wzdycha cicho, nie mając zamiaru się z nim kłócić – cóż, zbyt dużo im nie płaci, dlatego też za wiele wymagać nie powinna. Ubezpieczyciel, do którego dodzwoniła się dopiero za piątym czy szóstym razem, dodaje przy okazji, że Josie już teraz może przyjechać do ich biura w Queens i złożyć wniosek o auto zastępcze. Harper dziękuje mu za tę informację, a później zabiera się za pakowanie do skórzanej teczki najważniejszych dokumentów wożonych na tylnym siedzeniu Passata. Przy okazji wciska do niej także zaproszenie na ślub Sophie Clark, bardzo dobrej znajomej i byłej pacjentki, które tego poranka wyciągnęła ze skrzynki pocztowej.

Każdy rozkwita na wiosnę, to nie ulega wątpliwości.

– Josephine? Josephine Harper?

Jej uszu dobiega znajomy głos. Wychyla się z wnętrza samochodu, lekko chwiejąc się na obcasach niewysokich botków. W odległości niecałego metra zauważa wyprostowaną sylwetkę Strange'a, który przygląda jej się wodnistymi tęczówkami. Dłonie ma wsunięte do kieszeni krótkiej, jasnobrązowej kurtki, a na widok jej zaskoczonej miny na jego wąskich wargach pojawia się cień serdecznego, lekko rozbawionego uśmiechu.

– Stephen? Co ty tutaj robisz? – pyta ona.

– Wpadłem z odwiedzinami do starej znajomej – wyjaśnia, wskazując kciukiem na stojący za nimi budynek Metro-General. – A ty? Rutynowe wizyty u kardiologa?

– Tak, coś w tym stylu – odpowiada, delikatnie unosząc kąciki ust. Nie ma zamiaru wspominać o ciąży, bo nie wie, w jakim stopniu może ufać Strange'owi oraz jego umiejętnościom dochowywania tajemnic. – Chociaż bardziej przydałyby się one mojemu autu niż mi samej.

Widząc konsternację na twarzy mężczyzny, Josie prędko tłumaczy mu, co jej się właśnie przytrafiło.

– W takim razie podrzucę cię do domu, co ty na to? – oferuje luźno Stephen.

– Nie, spokojnie, nie trzeba – odpiera od razu kobieta. – Niedaleko jest stacja metra, poradzę sobie.

– A moje auto stoi tuż za rogiem – ciągnie on, dodając z naciskiem. – Chodź.

Harper zaciska delikatnie wargi, przez ułamki sekund badawczo przyglądając się Strange'owi.

– Okej, okej, w porządku. – Śmieje się serdecznie. – Widzę, że tym razem nie wygram.

Stephen odpowiada jej lekkim, trochę zawadiackim uśmiechem, podobnym do tego, którym przywitał ją podczas odwiedzin w szpitalu. Kobieta pozwala zaprowadzić się na drugi koniec ulicy, prosto do skrzyżowania, gdzie mężczyzna zaparkował swoje Audi. Oczywiście nie daje się on również przekonać, że dokumenty, które Harper niesie, nie są wcale tak ciężkie, na jakie wyglądają; od razu zabiera od niej teczkę, uwalniając ją tym samym od niewielkiego bagażu.

Chwilę później Josie siada obok niego, mimowolnie układając sobie dłoń na brzuchu. I dopiero po kilku sekundach zdaje sobie sprawę z wykonanego gestu; niczym oparzona zabiera rękę i zaciska ją na skórzanym materiale teczki.

– Słyszałem, że zrezygnowałaś z pracy dla Starka – oznajmia nieoczekiwanie Stephen.

Kobieta mocniej ściska brzeg teczki. Całkiem niewinnie wystaje z niej fragment zaproszenia na ślub Clark, co sprawia, że Josie tylko zaciska wargi. Może nie pamięta wszystkich rozmów, jakie przeprowadziła w swoim gabinecie, ale jest jedna, która wyraźnie zapadła jej w pamięć. Dokładnie ta, gdy Sophie z ciężkim sercem opowiadała jej o kochaniu kogoś, z kim być nie mogła. Cóż, Harper nigdy nie sądziła, że ta historia będzie dotyczyć także jej, ale jak widać, świat lubi płatać figle. I chcąc udowodnić ciemnowłosej psychoterapeutce prawdziwość słów jej pacjentki, wpakował ją prosto w ramiona Starka, jedynego mężczyzny, z którym być nie może.

– Nie potrafię mu już pomóc – mamrocze po długich minutach milczenia, finalnie odrywając się od odległych przemyśleń.– Teraz od spraw nawiedzonych ma ciebie. Jesteście niczym Mulder i Scully.

Na twarzy mężczyzny pojawia się cień grymasu, ale mając ten specyficzny przywilej kierowcy, nie musi się nim dzielić z Josie. Ani na moment nie spuszcza spojrzenia z ciągnącej się przed nimi drogi.

– Wyjdzie ci to na zdrowie – rzuca tylko.

– Pewnie tak. – Ciemnowłosa wzrusza ramionami, w duchu zgadzając się z tym stwierdzeniem. Musi oddzielić przeszłość od teraźniejszości, a reszta jakoś sama się ułoży. – Jak wam idzie poszukiwanie Kamieni? Jakieś postępy?

Stephen zaciska wargi, zaledwie na ułamki sekund, ale spostrzegawcze oko ciemnowłosej wyłapie wszystko. Nawet tak niewidoczny cień rezygnacji, jaki przed chwilą rzucił Strange.

– Nie takie, jakich byśmy sobie życzyli.

– Nie poddawajcie się. – Kobieta ścisza delikatnie głos, mimowolnie wpatrując się w pełne blizn dłonie Stephena. – Jeśli wizje Tony'ego okażą się prawdą, to...

– Miejmy nadzieję, że samym poszukiwaniem Kamieni zaburzyliśmy tę konkretną wersję przyszłości.

Na długie minuty oboje milkną, wsłuchując się w dźwięki dobiegające z ulicy. Cisza ta nie wydaje się jednak w żaden sposób niezręczna czy wymuszona. Jest wręcz odpowiednia, jakby po tak ciężkim temacie obowiązkiem było zrobić sobie krótką przerwę.

– A jak... a jak on się czuje?

– Masz na myśli Tony'ego?

W odpowiedzi ciemnowłosa skina głową. Stephen waha się przez moment. Nie wie, co powiedzieć, ale koniec końców dochodzi do wniosku, że nie powinien jej martwić. Sprawy Starka nie są już jej sprawami, nawet jeśli Harper nadal jest do niego przywiązana. Mężczyzna domyśla się jej uczuć do Tony'ego i tym bardziej nie chce wprowadzać do jej życia kolejnych zmartwień. Widzi bowiem, że Josephine naprawdę wygląda na szczęśliwą, jakby to, co zdarzyło się przed kilkunastoma tygodniami, nigdy nie miało miejsca. Jakby ta cholerna kłótnia, atak serca, pobyt w szpitalu i wszystko to, co zaszło między nią a Starkiem, było wyłącznie mglistym wspomnieniem.

– Wydaje mi się, że jest dobrze, ale... znasz Tony'ego. Nie mówi zbyt wiele o tym, co go boli.

Po twarzy kobiety przebiega smutny, ledwie widoczny uśmiech.

– To fakt – przyznaje cicho.

Mężczyzna przenosi na nią spojrzenie, przyglądając jej się jednak przez zaledwie krótką chwilę. Bardzo polubił Josie od czasu ich pierwszego spotkania i to nie tylko dlatego, że jest zaintrygowany powodem, dla którego pojawiła się w jego wizjach. Polubił ją przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do ludzi, jakich miał przyjemność (lub też nie) poznać, jest tak zwyczajna, a jednocześnie piekielnie inteligentna i skromna przy tym. Nie zachowuje się tak, jakby miała pretensje do całego świata, że nie otrzymała tego, czego chciała. Nie ma żadnych wymagań, po prostu robi to, co do niej należy, zbyt często jednak poświęcając się sprawie, czego świadkiem był podczas tamtej kłótni ze Starkiem. Ale niewątpliwie coś w niej jest, coś, co sprawia, że Stephen lubi ją i jej towarzystwo.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmia miękko, parkując przed jej kamienicą. Wie, że ta krótka rozmowa powinna się jak najszybciej zakończyć, głównie dlatego, że czy tego chce, czy też nie chce, kojarzy jej się ze Starkiem. A domyśla się, że wspomnienia z pracy dla Tony'ego są dla niej słodko-gorzkie. – Miło było cię zobaczyć, Josie.

Pożegnanie jest szybkie, trochę sztywne i zdystansowane, znacznie różniące się od przywitania, jakby przez te głupie wspólne pogaduszki naruszyli jakąś istotną granicę, przez co teraz nie potrafią się odpowiednio przy sobie zachować. Dlatego kobieta oddycha z ulgą, kiedy jeszcze w tym samym momencie słyszy dźwięk telefonu. Ostatni raz uśmiecha się do Strange'a, po czym zatrzaskuje drzwi od samochodu i przebiegając na drugą stronę ulicy, odbiera połączenie.

– Harper. Słucham.

– Tu Sebastian... Coś ty taka zmachana, przeszkodziłem ci w czymś?

Z piersi ciemnowłosej wydobywa się cichy śmiech.

– Co najwyżej to uratowałeś – mówi zgodnie z prawdą, zdając sobie nagle sprawę z tego, że w gruncie rzeczy lubi Strange'a, tak całkowicie prywatnie, poza pracą i relacjami, jakie ich z nią wiążą.

– Aż tak beznadziejny jest ten twój nowy przyjaciel?

– Sebastian, proszę cię. – Wzdycha głośno kobieta. – To było po prostu niezręczne pożegnanie. Na ulicy, nie w mojej sypialni.

– Okej... to o kim mowa? – pyta zdezorientowany Bellamy.

– Kojarzy Stephena Strange'a? – odpowiada Harper, wciskając telefon między ramię a podbródek.

– Strange... Strange... Strange – mruczy pod nosem mężczyzna. – Kojarzy mi się to nazwisko. Z telewizji... To ten neurochirurg, co miał wypadek, co nie? – dodaje.

– Tak. Poznałam go przez... Tony'ego, wiesz, kiedy jeszcze dla niego pracowałam – ciągnie ona, wyciągając klucze z torebki. – Spotkałam go dzisiaj pod Metro-General.

– I? Jakaś randka?

– Oczywiście, że nie. Zepsuło mi się auto, on zaproponował podwózkę i tyle. Chciałam zaprosić go na kawę, ale...

– Mówiłem ci w zeszłym tygodniu, jedź do mechanika, to nie słuchałaś – rzuca on z politowaniem. – Ale wracając do tego Strange'a... Dlaczego nie zaproponowałaś mu tej głupiej kawy?

Harper wsuwa do zamka nieco zardzewiały klucz, przekręcając nim energicznie. Drzwi ustępują prawie od razu.

– Bo wiedziałam, że się nie zgodzi – tłumaczy. Nie jest absolutnie zdziwiona faktem, że Bellamy nie zapytał o to, czy go zaprosiła, czy też nie. Za dobrze ją zna, żeby pytać o takie błahostki. Zaraz potem kobieta dodaje. – Mniejsza o to. Coś się stało?

– Dzwonię tylko, żeby się upewnić, że wpadniecie z Betty dzisiaj na obiad. Frank zrobił tak wielkie zakupy, że w gruncie rzeczy to nawet nie macie wyjścia...

– Jasne, że tak. Tylko Betty będzie musiała szybciej wyjść, bo umówiła się do kina z Nedem – odpiera ona ze szczerą radością. – Poza tym muszę wam coś powiedzieć, coś ważnego.

Gdyby tylko wtedy Josie wiedziała, że na wieść o tym, że nosi pod sercem dziecko i to nie byle kogo, a samego Tony'ego Starka, Betty prawie zemdleje, Sebastian zacznie się krztusić kawałkiem ziemniaka (to już chyba tradycja, gdy mowa o Starku), a Frank stłucze kieliszek z czerwonym winem, tym samym brudząc nowy, bialutki dywan z IKEI, zrobiłaby to w innej sytuacji. Najlepiej w takiej, w której nie byłoby jedzenia i alkoholu. I żadnych naczyń do zniszczenia.

Z drugiej jednak strony, żadna okazja nigdy nie wydawała jej się ku temu odpowiednia i wiedziała, że żadna taka też nie nastąpi. Musiała więc wziąć się w garść i stawić czoła jednej z najtrudniejszych rozmów w całym jej życiu.

I pomijając już skutki uboczne, poszło jej chyba nawet całkiem nieźle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro