7. GET HELP
– Tony, nie. Nie ma nawet takiej opcji.
Adeline krzyżuje ręce na piersi, wzdychając cicho. Siedzi na brzegu jednego ze stolików w warsztacie Starka, przyglądając mu się spod ciemnych, długich rzęs. Mężczyzna krąży po pomieszczeniu bez żadnego konkretnego celu, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie jasnych, nieco wygniecionych spodni.
– Ale Ada, zrozum, tylko ty jesteś w stanie...
– Nie jestem – przerywa mu spokojnie. – Bardzo dobrze wiesz, że nie wygram tej sprawy. Nie wiem, czy w ogóle ktoś mógłby tego dokonać.
– Mogłabyś chociaż spróbować. Ada, proszę.
– Spróbować? – Z jej gardła wydobywa się cichy, gorzki śmiech. – Tony, mówisz o czyimś życiu, zbrodniarza czy nie. Tu nie istnieje takie pojęcie, jak „próba", zwłaszcza nie po tym, jak...
– Ada, to było prawie dziesięć lat temu. Byłaś młoda, nie miałaś doświadczenia w takich sprawach.
Stark podchodzi bliżej, patrząc prosto w jej jasnozielone oczy. Kobieta wytrzymuje jego twarde spojrzenie. Chwilę później zeskakuje z wysokiego stolika, miękko lądując na wyłożonej kafelkami podłodze. Unosi głowę, żeby nie stracić widoku na jego ciemnobrązowe tęczówki.
– Tony, ktoś stracił przeze mnie życie, rozumiesz? – mówi, a raczej szepcze. Jej głos drży. – Bo nie potrafiłam go obronić. I myślisz, że teraz tak po prostu powiem „tak, wezmę sprawę Laufeysona, a co mi tam, najwyżej przegram, a on dostanie karę śmierci"?
– Tak czy inaczej ją dostanie – stwierdza ponuro Stark.
– Więc dlaczego każesz mi go bronić, co?
Mężczyzna odwraca wzrok, jakby poszukiwał wsparcia we wszystkich StarkSprzętach, którymi obecnie zawalony jest warsztat.
– Bo nie chcę, żeby Thor myślał, że nic nie zrobiłem – tłumaczy tak cicho, że znajduje się praktycznie na granicy ciszy. – Że pozwoliłem jego bratu tak po prostu umrzeć.
Van Doren, zaskoczona tym przejawem szczerości, rozluźnia ręce. Przesuwa dłonią po włosach, odrzucając opadające na jej czoło rudawe kosmyki, jakby tym gestem chciała zebrać swoje myśli, rozproszone i chaotyczne.
Od prawie pięciu lat prowadzi naprawdę dobre życie, pozbawione jakichkolwiek większych problemów do rozwiązania, trudów do przezwyciężenia, decyzji do podjęcia. Jeździ rano na uczelnię, siedzi tam do piętnastej, czasami dłużej, wraca do domu albo zagląda do Everetta, kiedy ten ma wolne popołudnie. Potem bierze szybki prysznic, zjada kolację, od czasu do czasu idzie do kina albo na randkę z facetem, z którym zrywa znajomość po dwóch, trzech spotkaniach, uważając, że ten akurat nie jest osobą dla niej. I tak płynie jej życie, monotonnie, według ustalonej wcześniej rutyny, co pozwala jej na spokojny sen i praktycznie zerowy poziom stresu. A teraz... a teraz, cholera, Tony brutalnie wyrwał ją z jej strefy komfortu i wymaga od niej niemożliwego.
– I dlatego właśnie ja mam się podjąć obrony Lokiego, tak? Gościa, którego już dawno powinni zabić za to, co zrobił z Nowym Jorkiem?
– Przynajmniej nie będzie ci szkoda, jak przegracie sprawę.
– Cholera, Tony, nie żartuj tak sobie – ucina zdenerwowana. – Nawet gdybym chciała, nie wiem, czy powinnam go bronić. To zawodowe samobójstwo.
– Albo zawodowy rozkwit – zauważa Tony. – Ada, nic nie tracisz. Możesz tylko zyskać. I tak siedzisz na uczelni, więc co ci za różnicę robi, czy pójdziesz na rozprawę jako jego adwokat, czy nie?
Kobieta zaciska usta w cienką linijkę, nieustannie wpatrując się w ciemnobrązowe oczy Tony'ego. Próbuje wychwycić w nich oznaki szaleństwa, ale jedyne, co odnajduje, to autentyczność, szczerość.
– Nie zrobię tego. Nie będę go bronić – oświadcza w końcu, bardzo chłodno i stanowczo. – Ale mogę popytać, kto reprezentuje oskarżycieli. Kto współpracuje z prokuraturą. Czy są skłonni pójść na ugodę, cokolwiek. Może chociaż tak ci pomogę.
Stark, doskonale wiedząc, że ciągnięcie aktualnej dyskusji nie ma sensu, skina tylko głową na znak zgody. Da jej kilka godzin spokoju i zadzwoni wieczorem, a do tego czasu wymyśli milion i jeden powodów, aby wzięła tę sprawę. Obiecał Gromowładnemu, że załatwi jego bratu najlepszego prawnika – nawet jeśli serdecznie życzyłby sobie tego, aby Loki nie dostał nawet takiego z urzędu – i ma zamiar dotrzymać złożonego słowa.
Adeline na pożegnanie całuje go w policzek, a następnie zabiera przerzuconą przez ramię krzesła marynarkę i zakłada ją na siebie. Tony odprowadza ją wzrokiem, dopóki ta nie znika za wielkimi, szklanymi drzwiami. Stukot jej obcasów roznosi się echem po korytarzu, kiedy kobieta szybkim, sprawnym krokiem rusza do wyjścia. Po drodze nie spotyka absolutnie nikogo, jakby nowa siedziba Avengers całkowicie wymarła. Jakby nikogo, poza Starkiem, tutaj nie było.
Nie ma zamiaru pomagać Lokiemu. Po szybkiej kalkulacji za i przeciw odkrywa, że tak naprawdę nie ma żadnych za w tej sprawie. Są same przeciwskazania, które wprost krzyczą, że pod żadnym pozorem nie powinna się zgadzać. To naprawdę samobójstwo, nie tylko na polu zawodowym, ale i prywatnym. Poza tym jak miałaby bronić kogoś, kto był gotów zniszczyć pół Ziemi, wyłącznie po to, żeby ją sobie podporządkować?
Naprawdę nie ma takiej siły, która by ją skłoniła do tego, aby zostać adwokatem Laufeysona.
Ale może chociaż dowiedzieć się, jak wygląda podejście prokuratury i oskarżycieli posiłkowych. Jaka kancelaria reprezentuje administrację Nowego Jorku, kto wystosował wnioski, czy są w stanie pójść na jakąś ugodę, dlaczego zależy im na karze śmierci i inne takie. Cokolwiek, co mogłoby pomóc Tony'emu. Chociaż kto wie, może zaraz po jej wyjściu z budynku, znalazł już sobie całą listę innych prawników, którzy chcą podjąć się tej sprawy.
– Matty? – upewnia się van Doren, ściskając telefon pomiędzy policzkiem a ramieniem. Jest zbyt głośno na zewnątrz, ze względu na jakieś roboty drogowe, żeby włączyć tryb głośno mówiący. I ma nadzieję, że z tej okazji po drodze nie złapie jej policja. – Tutaj Ada. Masz chwilę, żeby się spotkać?
I tym sposobem niecałe czterdzieści minut później Adeline ląduje w Hell's Kitchen, a dokładniej w jednej z ulubionych knajp jej starego kumpla ze studiów. Parkuje auto Everetta – tak, wciąż nie odebrała swojego z naprawy – jakąś ulicę dalej. Przedziera się jeszcze kilkaset metrów, finalnie trafiając do wcześniej ustalonego miejsca.
Josie's Bar jest... brudne. Brudne i śmierdzące, ale jednocześnie przytulne w całym swoim obskurnym wyglądzie. Czynne od jakieś godziny, wciąż świeci pustkami. No może prawie, bo przy jednym z wolnych stolików siedzi ciemnowłosy mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur, z rozpiętymi ostatnimi dwoma guzikami śnieżnobiałej koszuli. Mimo że pomieszczenie w całości spowite jest przez czerwoną poświatę neonowych lamp, mieszającą się z pojedynczymi promieniami słońca, jakie wpadają przez zasłonięte żaluzje, na jego nosie spoczywają smukłe okulary z ciemnymi szkłami.
– Dzięki, że znalazłeś dla mnie chwilę – rzuca zziajana, siadając naprzeciw Matta Murdocka. – Nie zajmę ci dużo czasu.
– Spokojnie, mam jakąś godzinę. Potem muszę jechać na rozprawę.
– Dalej wolontariat czy zatrudniłeś się w końcu w jakieś kancelarii?
– Murdock Law Office jest otwarty dla wszystkich – rzuca ciepło, uśmiechając się do niej. – To co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? Myślałem, że rzuciłaś pracę adwokata.
Van Doren zamawia jeszcze piwo bezalkoholowe, posyłając szeroki uśmiech w stronę właścicielki baru. W czasach studenckich bardzo często bywała tutaj razem z Murdockiem i Nelsonem. Dlatego choć dziwnie, to wciąż miło jest wrócić do miejsca, z którym związanych jest tyle dobrych, czasami naprawdę śmiesznych wspomnień.
– Zawsze wiesz, co dzieje się w mieście, a przynajmniej prawie zawsze – zaczyna, zaciskając dłonie wokół zimnej, szklanej faktury butelki. – Muszę wiedzieć, kto reprezentuje Nowy Jork w sprawie Laufeysona, kto współpracuje z prokuraturą. Nie obiło ci się czasem coś o uszy?
Matthew nie odpowiada od razu. Zwilża delikatnie wargi, podczas gdy na jego czole pojawia się pojedyncza zmarszczka, jakby szukał w pamięci interesującego go faktu. Ada przykłada szyjkę butelki do ust, upijając parę łapczywych łyków. Cierpliwie oczekuje na to, co powie Murdock.
– Foggy. A dokładniej Hogarth, Chao and Benowitz.
Van Doren o mało nie krztusi się piwem. Z hukiem odkłada butelkę na stolik.
– O cholera – kwituje natychmiast, zwracając się bardziej do siebie niż do Murdocka. – Przecież oni w duecie z Brownem zgniotą go jak karalucha.
– Adeline... powiedz mi, że interesuje cię to wyłącznie ze względów naukowych, okej? – upewnia się Matthew.
Murdock próbuje wychwycić w jej głosie jakiekolwiek zmiany, coś, co mogłyby ją zdradzić. Zawsze tak robił w czasie studiów, aby być pewnym, że jego małą, kochaną Adeline, którą traktował jak młodszą siostrę – chociaż to ona jest od niego starsza – nic nie trapi. A teraz ewidentnie coś jest na rzeczy, a Matthew jeszcze nie do końca jest w stanie powiedzieć co. Domyśla się, ale nie chce wyciągać pochopnym wniosków, jednocześnie atakując van Doren. Oczywiście dla jej dobra.
– Nie mam zamiaru brać tej sprawy – wyjaśnia od razu, co Murdock przyjmuje z ulgą. Bycie adwokatem Laufeysona to czyste szaleństwo. – Ale obiecałam Tony'emu, że spróbuję się czegoś dowiedzieć.
– Dalej ratujesz mu tyłek?
– Teraz to on ratuje tyłki nam – poprawia go Ada. – Chcę mu jakoś pomóc, bo gdyby to nie było tak ważne, nie wydzwaniałby bez przerwy i prosił, żebym się zgodziła.
– W Hogarth, Chao and Benowitz pewnie nic ci nie powiedzą, ale wydaje mi się, że Foggy może być bardziej skory do rozmowy – odpiera rzeczowo Murdock. – Ale zapewne nie dowiesz się niczego, poza tym, co usłyszysz w mediach.
– A ty? Może tobie coś mówił? – dopytuje Adeline.
– Powinnaś zostać dziennikarzem, nie prawnikiem – rzuca żartobliwie Matthew. – Wiem tylko, że lista oskarżeń ciągle się wydłuża, bo dziesiątki Nowojorczyków bezustannie dołącza swoje oskarżenia. Utraty mienia, zdrowia, straty poniesione na tle psychicznym. Mogę wymieniać w nieskończoność. I wiem, że nie spoczną, póki go nie załatwią. Dlatego nie wydaje mi się, żeby była szansa na ugodę, na jakąkolwiek dyskusję. Doprowadzą do jego egzekucji, choćby mieli stanąć na głowie. A nawet nie będą musieli, bo Laufeyson podał im się po prostu na tacy.
Ada upija kolejny łyk, przymykając lekko powieki. Lodowato zimny płyn spływa wzdłuż jej przełyku, osiadając ciężko na żołądku.
– Czyli jeszcze gadacie po tym, jak Nelson and Murdock Law Office się rozpadło – kwituje kobieta.
– Staramy się odbudować to, co zostało z naszej przyjaźni – wyjaśnia Matt. – Poza tym dostał udział w tak wielkiej sprawie, że musiał się pochwalić. Wiesz, jak to Foggy.
Van Doren uśmiecha się szerzej, na co w odpowiedzi Murdock, czując swoimi zmysłami, jak kąciki jej ust się podnoszą, także się uśmiecha. Adeline doskonale wie, co Matthew ma na myśli; zna przecież Nelsona dobrze, może nawet zbyt dobrze. Razem spędzili ze sobą dobrych kilka lat: najpierw na studiach, potem na aplikacji. Cała trójka stała się sobie tak bliska, że byli dla siebie niczym rodzina. Dlatego Ada zdaje sobie sprawę z tego, o czym mówi jej kolega – Nelson nie utrzymałby zbyt długo takiej wiadomości w tajemnicy, bo przecież od zawsze dzielił się swoimi sukcesami najpierw z nimi, dopiero później z resztą świata.
– Naprawdę mi przykro, że tak się to potoczyło – mruczy znad butelki.
– Wiem, Adeline, nie mówisz mi tego pierwszy raz – wzdycha Matthew. – Ale może jego plan o reaktywacji naszej kancelarii naprawdę niedługo wejdzie w życie i nie będę musiał sam siedzieć w tym zimnym biurze? Niczego nie wykluczam.
– Wieczny męczennik, obrońca uciśnionych... Trzymam za was kciuki, chłopcy. – Van Doren śmieje się cicho. – A może ty chcesz do tego czasu pomóc biednemu Laufeysonowi? Przy okazji skapnie na ciebie trochę sławy.
Murdock uśmiecha się lekko, bardziej rozsiadając się w twardym, drewnianym krzesełku. Ada upija kolejny łyk piwa, praktycznie kończąc butelkę. Przez resztę czasu, który wydzielił im wszechświat, rozmawiają o bardziej przyziemnych rzeczach, pozostawiając temat Lokiego Laufeysona zdecydowanie za nimi. I Adeline musi przyznać, że naprawdę miło jest go znowu zobaczyć, pogadać, pośmiać się, jak za starych, dobrych czasów; jednych z najlepszych w jej życiu.
– A poza tym... jak się czujesz? – pyta van Doren poważniej, obserwując przyjaciela
– Adeline, pytasz mnie o to praktycznie za każdym razem, gdy rozmawiamy – odpiera ze śmiechem on. – Jest naprawdę dobrze.
– Wciąż się martwię – mówi, odsuwając samotny kosmyk włosów z twarzy. – Wiesz, w jak ciężkim szoku byłam, kiedy dowiedziałam się, że zginąłeś? Nie mogłam się pozbierać. A po kilku miesiącach okazało się, że to była jednak jakaś okrutna pomyłka, że miałeś ciężki wypadek, ale przeżyłeś... Chryste. I jeszcze ta cała nagonka z FBI... Nie mogłam uwierzyć, kiedy Foggy mi o tym opowiadał. To istny koszmar...
– Jest już po. Już dawno po – przerywa jej Murdock. Nie ma zamiaru wyprowadzać jej z błędu i mówić, że wcale nie miał wypadku samochodowego, tylko prawie zginął w czeluściach Nowego Jorku, ratując miasto przed destrukcyjnym wpływem The Hand razem z resztą Defendersów. Przemilcza również fakt, że przez cały ten czas ukrywał się w podziemiach Kościoła, a później walczył z Wilsonem Fiskiem. Nie chce narażać jej na niebezpieczeństwo, a siebie na konieczność tłumaczenia się, co, jak i dlaczego. Ada pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć, że Matt to Daredevil. – Czuję się świetnie, a jeśli się to zmieni, dam ci znać.
– Mam nadzieję, Matty – mówi miękko. – Wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.
Kiedy się żegnają, na zewnątrz zrywa się lekki wiatr. Van Doren, skrywając się od coraz silniejszych podmuchów – musi zbierać się na burzę – wybiera numer do Tony'ego. Chce mu powiedzieć o tym, czego się dowiedziała, a następnie zakończyć tę sprawę. Wrócić do swojej rutyny, do swojej monotonni i nudy, czyli tego, co daje jej stabilność.
Stark jednak jak na złość nie odbiera. Adeline domyśla się, że jeśli chce to skończyć raz na zawsze, powinna do niego jechać. Dlatego też już po trzech, czterech minutach jest na prostej drodze do siedziby Avengers, kolejny raz tego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro