40. YOU CAN REST NOW
Pociski – niczym burza śnieżna – atakują ich teraz z każdej możliwej strony. Trudno jest się przed nimi ukryć, szczególnie że są coraz bardziej natarczywe, a oni sami podani są wrogowi jak na srebrnej tacy. I choć tarcze tworzone przez czarodziejów usilnie próbują ratować walczących po tej jasnej stronie mocy, to z czasem niestety słabną. Są przecież tylko ludźmi, co oznacza, że energii nie starczy na zbyt długo. Znajdują się więc w pułapce, bez żadnych szans na przeżycie.
Poza tym jeszcze ta przeklęta zapora, która nagle pęka, a dotychczas spokojna rzeka Hudson, wydaje się teraz prawdziwym mordercą, pragnąc zatopić ich wszystkich, co do jednego. Stephen całą moc poświęca na to, aby powstrzymać przeznaczenie, okrutny los, który pragnie zabić ich w tej nierównej walce. Josephine od razu dostrzega zmagania mężczyzny; jej trzecie oko, jakby mimowolnie, skierowane jest od samego początku bitwy właśnie na czarodzieja. Ogłuszywszy jednego z żołnierzy Thanosa szybkim wystrzałem ze zbroi, kobieta podrywa się kilka metrów ponad ziemię, po czym leci prosto do czarodzieja.
– Dam sobie radę, Jo – cedzi przez zęby Strange, co wcale nie przychodzi mu łatwo. Kropelki potu występują na jego czoło, podczas gdy oddech jest urwany. Stephen wydaje się na granicy własnych możliwości, ale ani myśli o tym, żeby się poddać. – Oszczędzaj moc na wypadek potrzeby przetrwania.
– Chyba nie sądzisz, że cię zostawię, co? – odpowiada ona, lądując tuż u jego boku. Na powrót pozbywa się żelaznych rękawic i unosi dłonie. – Mów mi, co mam robić.
Niespodziewanie cała ziemia przestaje drżeć od ostrzału. Teraz wszystkie pociski kierują się już nie w ich stronę, a w całkiem przeciwnym kierunku, w... powietrze. Wywołuje to niemałą konsternację na twarzach drużyny Avengers, ale też i pozostałych. A potem przychodzi wyjaśnienie, w postaci Carol Danvers, a raczej Kapitan Marvel, która pojawia się na placu broni niczym działo ostateczne, zapowiedź szybkiego rozwiązania konfliktu, z wygraną po ich stronie. A przynajmniej taką nadzieję ma Steve, Tony i Thor, kiedy dostrzegają złotowłosą istotę, migoczącą na niebie jak spadająca gwiazda.
Na jej widok każdemu przez głowę przebiega to samo życzenie: wygrana z Thanosem.
Z kolei Rękawica Nieskończoności jest teraz w centrum zainteresowania absolutnie wszystkich, jakby była prawdziwym Złotym Graalem. Krucjaty poszczególnych obozowisk starają się dostać ją w ręce, aby sprowadzić na Ziemię własną wizję przyszłości. Każdy jest gotów oddać życie, żeby wejść w jej posiadanie, choć udaje się to zaledwie nielicznym, i to nie na zbyt długo. Bo kiedy Tony traci prowadzenie, trofeum trafia w ręce Thanosa, który zaraz potem zostaje znokautowany przez Kapitan Marvel, tracąc przy tym z trudem zdobytą Rękawicę.
Nikt jednak nie zyskuje znacznej przewagi, a cała bezsensowność tej walki zaczyna irytować Tony'ego.
I właśnie wtedy spojrzenia Starka i Strange'a się spotykają. Choć całkiem nieoczekiwanie, to jednak tak, jakby świat właśnie tego pragnął. Niemego porozumienia, wsparcia, zdrady najpilniej skrywanej tajemnicy. Stephen wie, że nie ma już innego wyjścia. Musi powiedzieć mężczyźnie o rozwiązaniu ich sprawy. Przez te wszystkie lata tak usilnie pragnął przed tym uciec, a ostatecznie i tak poniesie spektakularną klęskę. Strange, z rezygnacją patrząc prosto w twarz Tony'ego, nieznacznie unosi drżący palec wskazujący. Tym samym daje Iron Manowi znak, że to właśnie ta wizja. Wizja, w której wygrywają, jeśli któreś z nich się poświęci, a tym kimś ma być właśnie Stark.
Ale Tony wydaje się całkiem pogodzony z nieuchronnością śmierci. Zaprojektował przecież swoją zbroję tak, aby wytrzymała metafizyczny ciężar Kamieni, a nie żeby go uratowała. Podświadomie wiedział, że nie wyjdzie z tego cało, nawet jeśli przekonywał innych, że będzie inaczej. Zdawał sobie sprawę, że jego podróż najprawdopodobniej skończy się właśnie tu i teraz, w tym miejscu. I choć przez ostatnie godziny ogromnie łudził się, że uda mu się przeżyć, wrócić do Pepper i Morgan, to teraz wie, że świat nigdy nie miał zamiaru podarować mu tej szansy. A on niczego bardziej nie pragnie, jak szczęścia swoich bliskich; a żeby to osiągnąć, muszą oni żyć w świecie pozbawionym okrucieństwa tego fioletowego tyrana.
I to jest zadanie dla niego, nikogo innego. Został przeklęty, klątwą Thanosa, w myśl jego słów wypowiedzianych pięć lat temu na Tytanie. Przez chwilę Tony zastanawia się, czy jego wróg wiedział, że w ostatecznej bitwie Stark go pokona, poniesie ofiarę, aby uratować ludzkość przed jego szaleńczą wizją wszechświata. Ale nie ma już więcej czasu na zastanawianie się nad tym: teraz czeka go misja, ostatnia misja, ostatnie show, w którym nie może nawalić.
Dziwnego rodzaju strach ogarnia Josephine jeszcze w tej samej sekundzie. I choć nie ma on żadnego konkretnego źródła, to jest zdecydowanie silniejszy niż ten, który dotychczas towarzyszył kobiecie. Harper zatrzymuje się w bezruchu i z niedowierzaniem zaczyna przyglądać się całej tej sytuacji. Łzy napływają jej do oczu, gdy zauważa, że Tony potajemnie przeprowadza transfer Kamieni na własną zbroję. Musiałaby być cholernie naiwna, aby sądzić, że mężczyzna wyjdzie z tego starcia cało... Strange dotychczas nie wspomniał jej o śmierci Starka, chociaż kobieta początkowo wielokrotnie go o to pytała. Zbywał ją wtedy milczeniem albo gładkimi słówkami, jednak nigdy nie powiedział jej wprost, że Tony umrze. Ale... nie powiedział jej też, że Tony przeżyje. To głupia Josie sobie to wmówiła, przez co nie miała szansy, aby przygotować się na to, że Starka naprawdę kiedyś zabraknie.
– Jestem... nieunikniony.
W tym samym momencie ich uszu dobiega głuche pstryknięcie palcami, chrzęst metalu o metal. Ku zaskoczeniu prawie wszystkich, z wyjątkiem Josephine, nie dzieje się jednak absolutnie nic.
– A ja... jestem... – zaczyna z trudem Tony. Znajduje się na potłuczonych kolanach, tuż przed Thanosem. Unosi dłoń skrytą w miedzianej rękawicy, na której widnieją kolorowe, złowrogie Kamienie Nieskończoności. Gwarancja śmierci, bilet na drugą stronę. – Iron Manem.
Harper może przysiąc, że tego dźwięku, tego pstryknięcia, nie zapomni do końca życia. Ani tego widoku, kiedy kolorowe fale energii boleśnie przepływają przez ciało Starka, wykrzywiając jego twarz w grymasie nieopisanego cierpienia. Kobieta, nie mogąc dłużej na to patrzeć, z żalem odwraca wzrok. Nie jest w stanie fizycznie wytrzymać tego, co dzieje się z Tonym. I tego, że ona sama nie może nic na to poradzić. Nie może odebrać mu tych Kamieni i umrzeć za niego, za bohatera całej Ziemi.
A później armia Thanosa, z ich dowódcą włącznie, znika. Pozostaje po nich zaledwie pył, ku zaskoczeniu i radości ocalałych.
Tony natomiast ostatkami sił doczołguje się do fragmentu ściany, czegoś, co kiedyś stanowiło budulec siedziby Avengers. Ponownie upada na kolana, powoli tracąc czucie w nogach. Z trudem siada na ziemi i opiera się o twardą, zimną powierzchnię. Oddycha z ledwością, a nieprzyjemne pieczenie po lewej stronie ciała, płynące falami od ręki, w której przed momentem trzymał Kamienie, daje o sobie znać. Jego wzrok niezależnie od jego woli krąży po piętrzących się przed nim gruzach, dopóki nie dostrzega on wyłaniającej się z kurzu i mroku Josephine.
Terapeutka jako pierwsza pojawia się przy konającym Tonym. Podbiega do niego szybko i sprawnie, choć posiniaczone ciało stara się jej to uniemożliwić. Sama z trudem może oddychać, gdy patrzy, jak Stark okropnie cierpi; zrobiłaby wszystko, aby chociaż zabrać od niego ten ból, aby wynagrodzić mu jego heroiczny czyn, pozbawić jego ostatnie chwile cierpienia i strachu, ale wie, że nie może. Nie ma na świecie takiej siły, która by jej na to pozwoliła, nawet magia Strange'a. Pełna żalu i wyrzutów sumienia Josie klęka ciężko przed mężczyzną. Przez długie sekundy patrzą sobie prosto w oczy, po czym Harper delikatnie ujmuje twarz Tony'ego w dłonie i pochyla się w jego stronę, tak, że stykają się teraz nosami.
– Josie...
– Wiem.
Ciężki, urwany oddech Starka, jaki obija się o jej uszy, zostaje gwałtownie zagłuszony przez dźwięk silnika w zbroi Rhodesa. Kobieta odsuwa się od Tony'ego, pozwalając Jamesowi podejść bliżej. Ciemnoskóry mężczyzna pojawia się przy starym przyjacielu i z czułością przesuwa dłonią po jego zakrwawionej twarzy. Zaraz po nim pojawia się też Peter, który ze łzami w oczach i paniką rozlewającą się na jego twarzy, zbliża się do Starka. Boleśnie upada na kolana, zrozpaczony, bo przecież patrzy na śmierć swojego bohatera i mentora, kogoś, kogo od zawsze uważał za niezniszczalnego i nieśmiertelnego. Ale jak się okazuje, oni także umierają.
Cóż, rzeczywistość czasami bywa rozczarowująca.
– Słyszy mnie pan? – wyrzuca z siebie chłopak, z trudem powstrzymując potężny wybuch płaczu. – Tu Peter...
Świat przed oczami Tony'ego zaczyna się powoli rozmazywać. Mężczyzna stopniowo traci wzrok.
– Wygraliśmy, panie Stark – ciągnie nastolatek. Wydaje się liczyć na to, że te słowa otuchy uratują Iron Mana przed nieuniknioną śmiercią. – Wygraliśmy. Udało się panu. Przepraszam...
Chłopak urywa, gdy chłodna dłoń opada na jego ramię. To Pepper, która przyleciała się tutaj przed paroma sekundami, zmęczona walką i przerażona widokiem umierającego męża. Kobieta odciąga Petera, a sama zajmuje jego miejsce.
– Hej – szepcze miękko, bardzo ciepło. Trudny uśmiech pojawia się na jej drżących, wąskich wargach.
– Hej, Pep – odpiera z trudnością Tony, jakby w jego krtani chrzęściły kawałki ostrych przedmiotów, które uniemożliwiają mu bezbolesne mówienie. Zresztą, oddychanie również przypomina mu teraz wciąganie przez nos potłuczonego szkła.
Potts delikatnie przykłada rękę do jego reaktora. Resztki nadziei umierają w niej z każdą kolejną sekundą.
– Friday?
Wyrok przychodzi sekundy później. Jest ciężki, bolesny i nieodwracalny.
– Stan krytyczny.
Na dźwięk tych słów coś w Pepper pęka. I dokładnie tak, jak ta przeklęta tama, ją również zalewa fala zimnych, przerażająco smutnych uczuć. Emocji, z którymi dotychczas nie miała do czynienia, choć już ponad dekadę temu je przewidziała. Tamtego dnia, kiedy oświadczyła Tony'emu, że nie chce być świadkiem tego, jak mężczyzna się zabija. Ale mimo to została, została przy nim na długie lata, choć lęk ten bezustannie w niej tkwił, tyle że uśpiony. Dzisiaj zaś stał się on najprawdziwszym ze wszystkich, jakie Potts kiedykolwiek dręczyły; stał się nieuniknioną rzeczywistością.
W Josie także coś pęka. Patrzenie na śmierć Tony'ego jest najtrudniejszą rzeczą, z jaką przyszło jej się zmierzyć. Ale przyglądanie się cierpiącej – choć usilnie to ukrywającej – Pepper, jest dla niej jeszcze gorsze. Harper jest tak bardzo zaabsorbowana sytuacją, która rozgrywa się na jej oczach, przez co nie od razu zauważa, że tuż obok niej pojawia się Stephen. Mężczyzna chwyta jej bezwładną dłoń, mocno, z uczuciem, chcąc zapewnić ją o swoim wsparciu. Całkiem nieświadomie Josephine zatapia palce w jego skórze, miękkiej i ciepłej. Spojrzenie zaś wciąż ma utkwione w osobie, która swojego czasu znaczyła dla niej więcej, niż wszystkie gwiazdy na niebie; i która, mimo upływa wielu lat, nadal jest jej bliska. Zwłaszcza z powodu dziecka, jakie razem mają.
W oddali pojawia się też Matthew, poobijany, krwawiący, z trudnością trzymając się na nogach. Podpiera się o metalową konstrukcję, druty wystające z gruntu, starając się przy tym nie upaść na ziemię. Wyczuwa, jak z przeciwległego rogu zbliża się do nich Loki, którego spokojnie bijące serce daje Murdockowi znak, że Adeline jest cała i zdrowa. Że jest bezpieczna, że w szpitalu właśnie się nią zajęli i już nic jej nie grozi. Matt, wiedząc doskonale, że nordyckie bóstwo właśnie na niego patrzy, skina na niego głową, w ramach niemego podziękowania.
A następnie cała ich uwaga zgodnie przenosi się na Starka.
Tony się uśmiecha. Słabo, ale z uczuciem. Z absolutną miłością i czułością skierowaną do wciąż klęczącej przy nim Potts. Rozpaczliwie chce coś powiedzieć, ale nie ma na to siły, dlatego z jego piersi wydobywa się zaledwie słabe, urwane sapnięcie. Pepper za wszelką cenę zmusza się do uśmiechu, chcąc dodać mu otuchy, podarować mu resztki tego, co udało jej się zachować w czasie walki. Wręcza mu ją niczym gwiazdkowy prezent, znaleziony pod piękną, pełną połyskujących ozdób sosną, znajdującą się pośrodku ich salonu w ich malutkim raju w Cold Spring.
– Tony? – zagaduje ona, gdy Stark na krótki moment odwraca wzrok. Jej głos jest nadzwyczaj spokojny. – Spójrz na mnie.
Ale mężczyzna widzi tylko ciemność. Sylwetka Potts, wcześniej rozmazana, znika całkowicie. Teraz zostaje wyłącznie czarna, bezgwiezdna plansza. Otchłań, w którą został wessany po walce z Lokim w Nowym Jorku. Bezmiar kosmosu, który porywa Starka, szepcze mu do ucha, że to właśnie jego miejsce. Puste od lat, czekające na jego powrót, jak na powrót wygnanego króla.
Ciemna, pozbawiona światła galaktyka. Ale jakże spokojna. Jakże piękna. I jakże mu bliska.
– Damy sobie radę – dodaje jeszcze Potts, co dociera do uszu Tony'ego z opóźnieniem, jakby słowa zduszone były przez potężny mur. Mężczyzna powoli traci też słuch. – Możesz odpocząć.
W słowach Pepper słyszalne jest szczere, bezinteresowne oddanie i Josie wie, że nie miałaby serca odebrać kobiecie jedynej miłości jej życia, Tony'ego. I musi również przyznać, że w obliczu takich wydarzeń, nie potrafiłaby być taka, jak ona. W ostatnich chwilach życia ukochanego męża Potts jest bowiem piekielnie odważna. Nie płacze, nie chce go załamywać, dokładać mu cierpienia i tym samym odbierać mu szansy na względnie spokojną śmierć. Po prostu jest dla niego dzielna. Dzielna i silna. Ratuje go przed jego demonami, jak kiedyś robiła to Josie.
A kiedy Virginia Potts milknie, światło w piersi Iron Mana finalnie gaśnie.
Anthony Edward Stark umiera.
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ
***
A/N.
...nie potrafiłam odebrać Tony'emu tej bohaterskiej śmierci. Po prostu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro