38. LOST ME
– Ziemia do Josie!
Ciemnowłosa, niczym rażona prądem, podrywa się na krześle. Przenosi swoje spojrzenie, mówiące coś w stylu „czego się tak wydzierasz", na zatroskaną twarz Sebastiana. Mężczyzna siedzi po drugiej stronie kuchennego stołu w swojej kawalerce, spędzając w niej ostatnie chwile; razem z Frankiem niedługo zamienią ją na kilkupokojowe mieszkanie tuż nad jego kawiarnią, ale na razie trwają tam prace remontowe.
– Co się, do cholery, dzieje?
– Nic. Jestem po prostu zmęczona – mruczy Harper, upijając łyk gorącej kawy.
Bellamy wzdycha tylko, nieznacznie kiwając głową.
– Od cholernych dwóch tygodni – odpowiada sarkastycznie. – Powiesz mi, co się dzieje, czy mam to siłą z ciebie wyciągnąć?
Josephine mrozi go wzrokiem, ale zaraz potem łagodnieje, jakby źle czuła się z tym, że karci swojego najlepszego przyjaciela za okazywaną jej troskę.
– Sebastian, odpuść.
– Jak mam odpuścić, kiedy widzę, że zachowujesz się jak duch? Jesteś, ale cię nie ma – ciągnie on, na razie będąc dość cierpliwym. – Betty się o ciebie martwi, do licha! Ada tak samo. Wszyscy się o ciebie martwimy.
Wspomnienie ostatnich chwil z Tonym znów bezpardonowo wymierza jej siarczysty policzek, dlatego też Harper przygryza delikatnie dolną wargę, z całych sił starając się nie rozpłakać. Trudno jednak powiedzieć, czy ze złości, czy ze smutku. Wiedziała, że będzie bolało, gdy będzie odchodzić, wiedziała też, że będzie na siebie wściekła kolejnego ranka, kiedy obudzi się u boku Tony'ego ze świadomością, że kochała się z nim, z zaręczonym facetem, który nigdy nie będzie należeć do niej. Ale tego, co zaczęła czuć po tym, jak Stark wyszedł, zdecydowanie nie przewidziała.
Nie byli zbyt rozmowni tego poranka. Tony pocałował ją czule na powitanie, po czym bez słowa zaczął się ubierać. Josephine zaparzyła im dwa kubki aromatycznej kawy, według przepisu Sebastiana, co rusz poprawiając za duży, wełniany sweter, tak, aby zakrył górną część jej ud; nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nagle zaczęła czuć wstyd z powodu swojego nagiego ciała, ale wie, że wzrok Tony'ego wcale jej w tym nie pomagał. Usiedli naprzeciw siebie, tak jak poprzedniego wieczoru i w milczeniu, nieśpiesznie wypili swoje napoje. Następnie Josie przyniosła z pokoju Betty kartkę i długopis, i w obecności Starka spisała swoje wypowiedzenie. Kiedy mu je wręczała, z trudem powstrzymywała łzy, ale wiedziała, że to jedyne słuszne wyjście. Zwłaszcza po tym, co między nimi zaszło.
Tony chciał ją objąć, powiedzieć coś, podziękować za pierwszą od paru lat przespaną bez koszmarów noc, ale nie potrafił zdobyć się na jakiekolwiek słowo. Po prostu przyjął od niej wypowiedzenie, patrząc głęboko w jej jasnoniebieskie oczy, jakby próbował zapisać ich obraz na zawsze w swojej głowie. Coś w jego środku wyraźnie mówiło, ba, wręcz krzyczało, aby nie błagał jej o pozostanie; wiedział bowiem, że to daremne. Poznał Josie na tyle, aby wiedzieć, że jest uparta i swojego zdania nie zmieni. Musiał więc pogodzić się z jej odejściem, czy tego chciał, czy też nie. I może tak było łatwiej, pozwolić, aby wymazała go ze swojego życia, zanim doszczętnie by je zniszczył.
Tego samego dnia wróciła też Pepper. Nie zadając mu żadnych pytań na temat tego, gdzie był, po prostu rzuciła mu się na szyję i ucałowała tak, jakby samym tym gestem pragnęła przekazać mu wszystkie swoje myśli, uczucia; całą tęsknotę, która trawiła ją od początku jej wyjazdu do Kalifornii. Stark jedynie niezgrabnie objął kobietę, czując, jak jego policzki robią się wilgotne. Nigdy jednak nie wyjaśnił jej, że tak naprawdę tego dnia płakał z powodu odejścia Josephine.
Mimo wszystko, gdy ujrzał jej zmęczoną twarz i długie włosy w kolorze miodu, poczuł się w jakiś absurdalny sposób bezpiecznie. Potts bowiem od zawsze definiowała stabilność. Tony znał ją na wylot i rzadko kiedy mogła go zaskoczyć – doskonale wiedział, co ją wkurza, a co ją kręci. Z Josie zaś nic nie było pewne: była dla niego jak jajko niespodzianka, jak jedna wielka niewiadoma, którą miał ochotę obdzierać z każdej kolejnej warstwy, powoli i delikatnie, aby odkryć, jaka jest naprawdę. Obawa przed rozczarowaniem, a może bardziej odrzuceniem, sprawiła jednak, że nigdy się na to nie odważył. I nigdy już nie będzie mieć ku temu okazji.
Josephine upija kolejny łyk kawy, jakby chciała uspokoić skołatane nerwy jeszcze większą dawką kofeiny, po czym cicho wzdycha. Skoro powiedziała o tym Adeline, to Sebastian również zasługuje na wyjaśnienie. A może w szczególności on.
– Zrezygnowałam z pracy u Starka.
– Co? Dlaczego? – wyrzuca z siebie Bellamy, rozkładając bezradnie ręce. – W sensie, wiem, że to była mordęga, nie robota. Nie bez powodu wylądowałaś w szpitalu, ale... Co cię skłoniło do tej decyzji? Bardzo dobrej, swoją drogą. Ja cię popieram w stu procentach...
– Sebastian – przerywa mu Josie, nie mogąc dłużej znieść tych wszystkich sekretów i kłamstw. Bo tak jak u Mike'a Leigh, to kiedyś wyjdzie na jaw. Lepiej więc, żeby usłyszał to od niej. – Przespałam się z Tonym.
Zawartość zielonego kubka w serduszka różnej wielkości o mało nie ląduje na stoliku. Bellamy zaczyna się krztusić, prędko podbiegając do zlewu. Jego oczy zachodzą łzami, podczas gdy gardło niesamowicie drapie. Nalewa sobie szklankę wody i z pewnym wysiłkiem wypija jej zawartość. Rozpaczliwie stara się zapanować nad niesłabnącym atakiem kaszlu, ale nie wychodzi mu to zbyt dobrze. Josephine podnosi się z krzesła i podchodzi do niego; klepie go kilkukrotnie po plecach, pochylając jego sylwetkę nieznacznie do przodu.
– Cholera, Josie – mamrocze słabo Sebastian, powoli odzyskując głos. – Twoja czwóra z etyki zawodowej zdecydowanie uciekła z krzykiem.
Harper wywraca nieznacznie oczami.
– Nie kopie się leżącego, Seba.
Jego zdezorientowane spojrzenie ląduje na twarzy kobiety. Marszczy znacząco brwi, tak, że wyglądają one nieco, jak gąsienica z blond włosami.
– Żartujesz sobie ze mnie? – pyta z teatralną urazą. – Teraz to ty mnie skopałaś. I to nieźle... Co ci w ogóle odbiło, żeby przespać się ze Starkiem? To jakieś molestowanie? Powinnaś to zgłosić...
– Zamknij się już i daj mi dokończyć.
Bellamy siada z powrotem na krześle. Harper natomiast opiera się biodrami o blat, krzyżując ręce na piersi.
– Nigdy nie byłam u niego na stażu – kontynuuje, starając się brzmieć jak najbardziej bezbarwnie. – Całe te dwa lata, które spędziłam w siedzibie Avengers, leczyłam Tony'ego. Nieważne. W każdym razie... już po roku zaczęłam czuć, że coś jest nie tak. Za bardzo mi zależało, ale zganiałam to na moje poświęcenie pracy i temu, jak dużo u niego zarabiam. – Robi krótką pauzę. – A potem zaczęłam łapać się na tym, że myślę o nim poza pracą, że na naszych spotkaniach bardzo często nie mogę się skupić na tym, co się dzieje, kiedy on się do mnie, nie wiem, uśmiecha albo mnie dotyka. Wpadałam z każdym cholernym dniem, Sebastian. – Wzdycha. – Po moim wypadku wiedziałam już, że dłużej nie mogę dla niego pracować, bo choćbym stanęła na głowie, nie będę potrafiła należycie prowadzić jego terapii. I nie mam pojęcia, co mi odbiło, ale gdy przywiózł mnie do domu, zaczęłam go całować. A później... okej, widzę, że bardzo chcesz mnie zbesztać za złamanie wszelkich norm etycznych.
– Nic przecież nie mówię.
Kobieta wyciąga w jego kierunku wskazujący i środkowy palec, zatrzymując je na wysokości jego spojrzenia.
– Widzę po oczach.
Usta Sebastiana zaciskają się w cienką linijkę.
– Josie, nie mam zamiaru karać cię za to, że się zakochałaś – mówi spokojnym głosem. – Nawet jeśli mowa tutaj o Tonym Starku. Po prostu... zabiję gnoja.
Lekki, dźwięczny śmiech wydobywa się z jej piersi, na co Elio, siedzący przy wejściu do kuchni, zaczyna głośno szczekać. Bellamy musi uspokoić swojego pupila, bo pies przy okazji zaczyna drapać w drzwi, za wszelką cenę chcąc dostać się do kuchni.
– Daj spokój – oznajmia ona po chwili. – Było, minęło. Chciałabym nie żałować tego, co zrobiłam, bo może wtedy mogłabym dalej go leczyć. Ale zaraz sobie przypominam, jak trudno było mi pod koniec. I chyba dobrze, że tak się stało.
– Przynajmniej zaliczyłaś Iron Mana...
– Przestań, no!
Na jej ustach pojawia się lekki uśmiech, co niezwykle cieszy Bellamy'ego. Podchodzi do niej i obejmuje ją po przyjacielsku, całując we włosy. Josie opiera się policzkiem o jego ramię, czując przyjemne ciepło bijące od jego ciała. Trwają tak przez parę minut, wsłuchując się w uliczny hałas za oknem; ryk silników, dźwięki klaksonów, szum wiatru, żywo rozmawiający ludzie, którzy przechodzą pod oknami kamienicy.
– Co teraz?
– Jak to, co teraz? – pyta zbita z tropu Josephine.
– No jak to co – rzuca pod nosem Sebastian, jakby miał na myśli jakąś oczywistą oczywistość. – Skoro zrezygnowałaś z pracy u Starka, to będziesz mieć więcej czasu. I nie będę ukrywać, że liczę na to, że częściej będziesz wpadać do kawiarni. No, i przy okazji odwiedzać mnie i Franka.
– Absolutnie tak.
– Obiecujesz?
Pomalowane brzoskwiniową pomadką wargi Josephine po raz kolejny wykrzywiają się w szerokim uśmiechu.
– Na mały paluszek – odpiera. – A teraz muszę już wychodzić, bo Betty niedługo kończy lekcje i ktoś musi ją odebrać.
Sebastian odprowadza ją do samych drzwi, całując w czoło na pożegnanie. Oparty o framugę drzwi, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie luźnych dresów, obserwuje, jak Harper energicznie zeskakuje z kolejnych stopni. Kiedy finalnie kobieta znika na zewnątrz, Bellamy wzdycha cicho, z pewnym zrezygnowaniem.
Naprawdę ma ochotę zabić Tony'ego, ale w gruncie rzeczy nie wie jeszcze za co. Josie jest dla niego tak bliska, jak siostra, której nigdy nie miał. Od zawsze się nią opiekował, bronił ją, pomagał jej, nawet jeśli ona zarzekała się, że jest silną i niezależną kobietą. On jednak puszczał to gadanie mimo uszu, a i tak robił swoje. Ale tym razem wie, że nie może całą winą obarczać Starka; nawet jeśli bardzo by chciał, bo to jest zdecydowanie najwygodniejsze wyjście.
Nic nie zmienia jednak faktu, że jest wściekły za to, że ten cholerny playboy nie odmówił, kiedy Josephine zaczęła go całować. Co jednocześnie go niezwykle dziwi, bo – nie ubliżając oczywiście Harper – Stark jest w cholernym związku. Sebastian nie zna jego intencji i chyba nawet nie chce ich znać: dla niego Tony po prostu wykorzystał okazję do zaliczenia kolejnej panienki. Tacy ludzie przecież nigdy się nie zmieniają. Szkoda tylko, że musiało paść akurat na Josie, czasami zbyt naiwną i zbyt ufną, aby dostrzec czyjeś złe zamiary, zwłaszcza jeśli kogoś bardzo kocha.
Teraz może mieć tylko nadzieję, że Harper dość szybko pozbiera się po tym całym chaosie. I nawet jeśli będzie zmuszony modlić się o cud, zrobi wszystko, co będzie trzeba, aby jej pomóc w wyjściu z tego stanu. Josie nie zasługuje na to, żeby ktoś taki, jak Tony, zaprzątał jej myśli.
– Cholerny Stark – mruczy gniewnie. – Niech go piekło pochłonie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro