Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. I FORGIVE YOU

Po wielu dniach spędzonych wyłącznie na pracy, bez żadnego większego kontaktu ze światem zewnętrznym, wreszcie udaje im się stworzyć konkretny i sensowny plan. Ich początkowy skład powiększa się o kilka osób, w tym Bartona i Thora. Towarzyszy im również ta niebieska kobieta, Nebula, z którą Ada dotychczas nie wymieniła ani jednego słowa. Praktycznie bez przerwy siedzą w prowizorycznym centrum dowodzenia, w salonie na piętrze, zarzucając się pomysłami, ideami, nowymi informacjami, dopóki Natasza finalnie nie łączy ich potłuczonych myśli w całość. Niezastąpiona, wspaniała Natasza. Tym sposobem część ich roboty zostaje wykonana, a plan niecierpliwie czeka na realizację.

Van Doren zmęczonym wzrokiem wodzi po hologramach wyświetlonych tuż nad stołem, zawalonym naukowymi książkami i ich własnymi notatkami. Przedstawiają różne lokacje Kamieni Nieskończoności. Kamienie Duszy i Mocy znajdują się w dwa tysiące czternastym roku, gdzieś w kosmosie, Kamień Rzeczywistości jest w Asgardzie, rok wcześniej, a Kamienie Przestrzeni, Umysłu i Czasu ulokowane są w dwa tysiące dwunastym roku, w czasie ataku Lokiego i Chitauri na Nowy Jork. Ich zadaniem jest więc dotrzeć do tych poszczególnych miejsc, a następnie zabrać Kamienie ze sobą do siedziby, prosto do dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku. Następnie któreś z nich założy rękawicę i pstryknie, odwracając cały porządek, jaki stworzył im Thanos, choć nikt go o to przecież nie prosił.

– W porządku. Mamy plan – oświadcza rzeczowo Steve. Stoi przed resztą ekipy, która tego ranka w komplecie zgromadziła się w ich roboczym centrum dowodzenia. – Sześć Kamieni. Trzy drużyny. Jedna szansa.

Podział jest jasny dla każdego, chociaż na początku Stark upiera się, żeby nie pozwalać Adzie na ten skok w czasie. Prosi ją, żeby na nich poczekała, że zobaczą się dosłownie za minutę, ale van Doren obstawia przy swoim. Chce wyruszyć z nimi. I Tony naprawdę jest gotów podać jej nawet jakiś proszek nasenny, byle tylko kobieta została w siedzibie, cała i zdrowa. Bo gdziekolwiek trafią, nie jest pewien, czy uda mu się ją ochronić. Może ponieść klęskę, tak jak poniósł ją w przypadku Josie. A tego nie chce powtórzyć, za żadne skarby.

Adeline jednak nie daje za wygraną i w końcu, po długiej i zawziętej dyskusji, dostaje od Starka własny skafander kwantowy, zaprojektowany tak, aby chronić ją w razie jakiegokolwiek ataku. Mężczyzna stawia wokół niej pancerz, w nadziei, że dzięki temu kobieta wróci tutaj w jednym kawałku. Chętnie przydzieliłby ją do drużyny Nat i Clinta – który notabene nadal zdziwiony jest udziałem prawniczki w całej tej sytuacji – albo chociaż Rhodeya i Nebuli, byle trzymać ją z dala od Lokiego. Ale ona sama wychodzi z inicjatywą, aby dołączyć do drużyny Thora i Rocketa. I zanim Tony jest w stanie zareagować, Gromowładny obejmuje ją ciężkim ramieniem, przyciągając do siebie i oświadcza, że to będzie przyjemność, udać się do Asgardu właśnie z nią.

– Uważaj na siebie, okej? – mruczy Stark w stronę van Doren, gdy stoją na szklanej powłoce urządzenia kwantowego, gotowi do drogi. – Bo inaczej Everett mnie zabije.

Prawniczka posyła mu szerszy uśmiech, odrobinę niepewny, ale niezwykle ciepły.

– Wszystko będzie dobrze, Tony – odpowiada, wyciągając dłoń w jego kierunku. Ściska jego rękę, jakby chciała dodać otuchy: jemu, sobie, nieważne. – Nie dam się zabić.

Cofa rękę w tym samym momencie, w którym Romanoff uśmiecha się z ekscytacją, oznajmiając wszem wobec:

– W takim razie widzimy się za minutę.

Wszyscy jak na komendę zakładają specjalne hełmy, które Stark zamontował w ich skafandrach. Chwilę później portal się otwiera. Adeline czuje nieprzyjemne szarpnięcie, gdzieś w okolicy pępka, które o mało nie przyprawia ją o mdłości. Zaciska mocno powieki, starając się uspokoić zarówno podchodzący jej do gardła żołądek, jak i kołaczące w piersi serce. Całe jej ciało drży, kończyny zaś wydają się odległe od niej o dziesiątki mil, jakby wcale do niej nie należały. I choć usilnie stara się nad nimi zapanować, to prąd, jaki ją niesie, wcale jej tego nie ułatwia. Kobiecie kręci się w głowie przez długie sekundy, po czym wszystko nagle się zatrzymuje. Van Doren słyszy zaledwie własny, przyspieszony oddech, ledwo trzymając się na nogach. Zaraz potem uświadamia sobie, że ta okropna podróż, niczym na rollercoasterze, finalnie dobiegła końca. Przynajmniej na ten moment.

Posyła zamglone spojrzenie w kierunku Rocketa, który przykłada palec wskazujący do ust, każąc im zachować absolutną ciszę, a potem pozbywa się starkowego kostiumu. Thor robi to samo. Ada też, ale dopiero wtedy, kiedy udaje jej się w miarę wrócić do siebie. Cała trójka jeszcze przez chwilę tkwi w ciemnościach, pomiędzy wysokimi, zimnymi kolumnami asgardzkiego pałacu. Upewniwszy się, że nikt ich ani nie zauważył, ani nie usłyszał, ostrożnie ruszają przed siebie, prosto do wyjścia z królewskich lochów.

Ada ma wrażenie, jakby ktoś zakodował mapę tego miejsca w jej głowie. Być może zrobił to Loki tamtego dnia, gdy opowiadał jej o Asgardzie, przenikając jednocześnie do jej umysłu. Dlatego wcale nie dziwią ją wielkie pomieszczenia, pozłacane cele z polami siłowymi, za którymi Odyn zamknął swoich wrogów. Nie robi na niej żadnego wrażenia ten przepych, królewska dostojność czy przestronność tego miejsca. Ma poczucie, jakby była tutaj wcześniej, chociaż jest to całkiem mylne wrażenie.

Widziała to miejsce, owszem, gdy Laufeyson jej je pokazał, ale nigdy nie była tutaj w rzeczywistości. I nigdy nie sądziła, że się tutaj pojawi. A teraz może poznać kolejny aspekt z życia Lokiego, zobaczyć na własne oczy to, co jemu było tak drogie, nawet jeśli nie mówił o tym na głos. Widzi świat mężczyzny, którego przez ostatnie lata próbowała zrozumieć. Przestała oskarżać go już o krzywdę, jaką chciał jej zrobić. Adeline zdecydowanie dorosła w ciągu tych pięciu lat... A jedyną myślą, jaka jej dotychczas przyświecała, było rozszyfrowanie boga chaosu, rozłożenie go na części pierwsze, aby móc zrozumieć co nim tamtego dnia kierowało. Co nim w ogóle kierowało, do momentu, w którym rozsypał się w jej brudnych, zakrwawionych dłoniach.

I zanim jest w stanie postawić kolejny krok, zastyga w bezruchu. Podąża na samym końcu, dlatego Thor i Rocket nie od razu zauważają, że prawniczka zatrzymała się w pobliżu celi, którą przydzielono właśnie Lokiemu. Kobieta zaciska dłonie w pięści, z trudem przełykając łzy, jakie napływają do kącików jej oczu, kiedy dostrzega, jak nordyckie bóstwo leży na wąskiej kozetce, bezrefleksyjnie podrzucając niewielki przedmiot. Wydaje się jej taki obojętny, taki chłodny, taki prawdziwy. Dokładnie taki, jakim zapamiętała go z czasów rozpraw. I ma gorącą ochotę do niego podbiec, ostatkami sił przebić się przez grubą powłokę pola siłowego, aby zwyczajnie go dotknąć. Może i przytulić. Pożegnać się z nim tak, jak oboje na to zasługiwali, a co nie było im dane.

– Psst, paniusiu, ruszaj się, bo zaraz cały zamek będzie wiedział, że tutaj jesteśmy! – szepcze zirytowany Rocket, wskazując kciukiem na drzwi wyjściowe na końcu długiego korytarza.

Kobieta przenosi na niego spokojne, a jednocześnie tak wzburzone spojrzenie, po czym potrząsa nieznacznie głową. Kiedy ponownie zerka w kierunku celi, nadal widzi Lokiego, samotnego i zimnego. Bóg chaosu nie ma bladego pojęcia, co się dzieje po drugiej stronie szyby. Nie wie również, że za cztery lata Adeline van Doren będzie jego prawniczką, a on jej klientem. Że w sylwestrową noc będzie miał miejsce ich pierwszy pocałunek. Że między tym wszystkim się w sobie zakochają. Ale nigdy nie uda im się mieć tego, co mogliby mieć, gdyby postawili na szczerość. I że być może tylko w jakiejś innej rzeczywistości są razem.

Laufeyson, jakby potrafił czytać w jej myślach, unosi leniwie wzrok, obejmując nim widoczne z jego perspektywy zakątki korytarza. Adeline od razu odskakuje do tyłu, skrywając się w cieniu jednej z kolumn, tak, aby uniknąć badawczego spojrzenia mężczyzny. Nie chce mieszać w jego teraźniejszości, chociaż bardzo chciałaby z nim porozmawiać albo chociaż usłyszeć jego głos. Spędzić z nim kilka krótkich chwil, zanim świat ponownie postanowi ich rozdzielić. Ada nie rozumie tego gorącego pragnienia, które tli się w jej wnętrzu; przecież przestała go kochać dawno temu. Jednak coś wewnątrz niej nadal przyciąga ją do nordyckiego bóstwa. Jakaś nieznana magia. Jakby świat na zawsze połączył ich niezniszczalną nicią, także wtedy, gdy oboje nie będą się już kochać, ba!, gdy nawet nie będą o sobie pamiętać.

– Hej, paniusiu, czas na robienie maślanych oczu będziesz miała później!

Chociaż kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Rocket ma rację, że muszą ruszać, dorwać Jane i Eter, a potem stąd uciekać, to i tak ostatecznie ignoruje jego słowa. Coś ją tutaj trzyma, jakby ktoś zabetonował jej nogi w tym miejscu, tuż przed celą Lokiego.

– Jest okej, wybaczam ci – szepcze bezdźwięcznie Adeline, praktycznie nie poruszając wargami. Pojedyncza łza spływa po jej policzku. – Słyszysz mnie, Loki? Wybaczam ci.

Przez moment wydaje jej się, że ich spojrzenia spotykają się, nawet jeśli nie ma ku temu żadnych podstaw. Laufeyson nie może jej widzieć, gdy stoi skąpana w cieniu, praktycznie nie oddychając, ani tym bardziej nie wydając z siebie innych dźwięków. Niemniej jednak ogromną ulgą jest dla niej zwyczajne wypowiedzenie tych słów, słów, które mężczyzna powinien usłyszeć już dawno temu, ale Ada zbyt późno dojrzała do tej decyzji. To wyznanie oczyszcza ją z wyrzutów sumienia, z tęsknoty i żalu. Pozwala jej zamknąć ten konkretny etap życia na zawsze, przewrócić stronę i rozpocząć kolejny rozdział. Wybaczyła Lokiemu to, co się wydarzyło oraz to, co nigdy miejsca nie miało. I ma nadzieję, że on także jej przebaczył, gdziekolwiek jest; że nie żywi do niej nienawiści czy niechęci.

Przesuwa dłońmi po twarzy, ścierając resztki zaschniętych łez, po czym bezszelestnie podbiega do Rocketa, stojącego tuż za Thorem i tupiącego nerwowo nogą. Mały królik, jak ma w zwyczaju nazywać go Gromowładny, wywraca oczami, gotów powiedzieć coś sarkastycznego na temat duchowego oczyszczenia prawniczki, ale ona sama go wyprzedza, cedząc ze złością:

– Jeszcze raz nazwiesz mnie paniusią, a przysięgam, że pożałujesz, że nie urodziłeś się bez języka.

Thor, gdyby tylko mógł, zagwizdałby głośno i z uznaniem. Rocket natomiast unosi dłonie na znak kapitulacji, nie chcąc bardziej denerwować kobiety. Nie sądził, że Ada potrafi mieć w sobie tyle werwy. Dotychczas traktował ją wyłącznie jako ładny dodatek do całej drużyny Avengers, głównie dlatego, że przez ostatnie dni mało co się odzywała, jakby nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Van Doren jednak milczała głównie dlatego, że wolała słuchać tych mądrzejszych, bardziej doświadczonych, świadomych tego, jak działa cały ten mechanizm. Jej praca polegała więc głównie na pomaganiu Tony'emu przy projektach, przy tworzeniu zbroi i ich prywatnego wehikułu czasu; czasem też spędzała wieczory z Nataszą i Bruce'em, pomagając im w poszukiwaniach Kamieni, tak, aby skumulować ich liczbę w jednym miejscu, dzięki czemu nie musieliby rozdzielać się na jeszcze mniejsze grupy.

Bez słowa wychodzą z lochów, idąc za Gromowładnym, prosto do komnaty Jane. Dotarłszy na piętro, zatrzymują się przy jednym z filarów; ściskają się we trójkę za zimną, grubą kolumną. Ada wygląda Thorowi przez ramię, dostrzegając światło, które wylewa się z pomieszczenia, gdzie aktualnie znajduje się doktor Foster. Zauważa również cień dodatkowej sylwetki, która krząta się po pomieszczeniu. Po chwili okazuje się, że to tylko asgardzka służka, która zaraz potem opuszcza komnatę, z hukiem zatrzaskując dwuskrzydłowe drzwi i rusza schodami w dół.

– Dobra. Robimy tak, grubasku – zaczyna Rocket poważnym głosem. Staje przodem do Thora i van Doren, przenosząc spojrzenie raz na nią, raz na niego, jakby chciał się upewnić, że oboje rozumieją, co się do nich mówi. – Ty ją oczarujesz, ja ją dziabnę kijkiem, ruda łapie Kamień i spadamy stąd.

– Zaraz wrócę – odpiera nieoczekiwanie Gromowładny, wskazując na korytarz za jego plecami. – Niedaleko jest piwniczka, w której ojciec trzyma beczułkę aakońskiego piwa. Skołuję kubeczki...

– Thor, nie teraz! – przerywa mu przerażona Ada. W każdym momencie ktoś może ich złapać, a cały plan spali na panewce. Ona sama już i tak wystarczająco naciągnęła ich czasowy budżet, żeby iść teraz na drinka lub dwa.

Rocket z kolei wydaje się na tyle zirytowany, że gotów jest się rzucić na Gromowładnego i udusić go własnymi rękoma. Zamiast tego jednak poprawia czerwony szalik na szyi, pamiątkę po Quillu, jakby wierzył, że to może go uspokoić, ale w ostateczności ruch ten nie daje żadnych większych efektów.

– Hej. Hej! Za mało się schlałeś? – rzuca ze złością, cudem powstrzymując się od krzyku.

Może robi to też dlatego, że w tej samej sekundzie ich uszu dobiega wysoki, damski głos, głos zdradzający doświadczenie i dostojność. Adeline i Rocket odwracają się w tamtym kierunku, dostrzegając wysoką, jasnowłosą kobietę w długiej, ręcznie zdobionej sukni. Kroczy korytarzem wraz z kilkoma innymi młodymi dziewczynami. Cała trójka natychmiast ukrywa się za kolumnami, śledząc kolejne ruchy asgardzkich kobiet.

Kiedy znów zostają sami, Rocket rzuca pod nosem:

– A ta wystrojona, to kto?

– Moja matka – tłumaczy Thor. Rocket przenosi na niego pełne zaskoczenia spojrzenie. – Dzisiaj ma umrzeć.

Niczym ciężki szal ułożony na ramionach, nieprzyjemne zimno otula ciało van Doren. Prawniczka nawet nie chce wiedzieć, jak musi się teraz czuć nordycki bóg, gdy patrzy na własną matkę i wie, że jeszcze dzisiaj będzie martwa. A on sam nie może nic na to poradzić, bo tym sposobem zaburzy cały przebieg przyszłości, stworzy nową linię czasu, która może wpędzić ich w znacznie większe kłopoty. Musi więc tutaj stać, całkowicie bezsilny, ze świadomością, że nie może uratować najbliższej sobie osoby. Że musi pozwolić jej umrzeć.

I sam Rocket musi myśleć podobnie, bo milknie na dłuższą chwilę, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. Ada posyła mu szybkie spojrzenie, nie mówiąc ani słowa. Po prostu stoi w ciszy i czeka.

– To dzisiaj? – upewnia się on, trochę naiwnie, nieco podłamanym tonem.

– Nie dam rady. Nie dam rady. – Gromowładny wzdycha z żalem, tęsknotą, bólem. Wszystkie bolesne, wypierane przez lata wspomnienia nagle do niego wracają. Spuszcza wzrok. I właśnie wtedy coś w nim pęka. – Niepotrzebnie wróciłem. To zły pomysł!

– Chodź tu. – Rocket przywołuje go palcem.

Nietrudno jest się Adzie domyślić, że jej przyjaciel zaczyna mieć atak paniki, co on sam potwierdza parę sekund później. Van Doren chwyta go za dłoń, mocniej zaciskając palce na jego ciepłej skórze. Wie, że zbytnio mu to nie pomoże, ale tym gestem pragnie mu pokazać, że Thor nie jest sam, że ma jej wsparcie.

Gromowładny posyła jej łagodne spojrzenie błękitnych oczu, oddychając ciężko. Ma naprawdę ogromną ochotę uciec, najlepiej jak najdalej stąd. Nie czuje się godzien przebywania tutaj; nie jest na to gotowy, nie ma też na to siły. Asgard zdecydowanie go przerósł. A zobaczenie brata i własnej matki w szczególności. Cholera, rzeczywiście powinien był zostać w Nowym Jorku! Powinien pozwolić Adzie oraz Rocketowi we dwójkę zabrać ten przeklęty Kamień. Bez niego. Bez, kurwa, niego.

– Chodź no tu – powtarza zdenerwowany Rocket. Kiedy Thor podchodzi do niego, ten uderza go w policzek z otwartej dłoni. Prawniczka aż podskakuje, gdy słyszy twardy dźwięk plaśnięcia. Nie przerywa jednak Rocketowi; czeka na to, co szop powie w następnej kolejności. – Myślisz, że tylko ty kogoś straciłeś? Co tu niby robimy? Ja straciłem całą rodzinę. Quilla, Groota, Draksa, laskę z czułkami... Kapuję, że tęsknisz za mamą, ale ona odeszła. A mnóstwo osób tak jakby odeszło i możesz im pomóc. – Krótka pauza. Rocket posyła szybkie spojrzenie w kierunku Adeline, która skina na niego głową. Thor oddycha spokojniej, choć nadal ma łzy w oczach. – Naprawdę nie możesz wyczesać okruchów z brody, zagadać do dziuni, dziabnąć Kamień, kiedy nie będzie patrzyła i pomóc mi... nam odzyskać rodzinę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro