Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. SHIP TO WRECK

Zamglony wzrok Josie przesuwa się wzdłuż cienkiej rurki, która wychodzi spod opatrunku na łokciu i ciągnie się aż do plastikowego pojemnika zawieszonego na błyszczącym chromem statywie. Druga z nich wystaje spod bandaża na przedramieniu, biegnąc prosto do lśniącego szpitalną bielą aparatu. Świecący na zielono ekran dokładnie ukazuje rytm bicia jej serca poprzez ostre zygzaki, skaczące od góry do dołu i na odwrót. Ciche pikanie brzęczy jej w uszach, z czasem jednak przyzwyczaja się do niego na tyle, że wtapia się ono w tło szpitalnej sali.

Choć znajduje się tutaj dopiero parę dni – dokładnie dziesięć – to ma wrażenie, jakby spędziła pośród tych czterech, śnieżnobiałych ścian całą wieczność. Denerwuje, a może nawet wręcz frustruje ją cała ta niemoc; nie jest przyzwyczajona do zwykłego leżenia i nic nierobienia. Odkąd poszła na studia jej życie to ciągła bieganina, stres, brak snu i nadmierna ilość kofeiny, byle tylko zabić gromadzące się w jej ciele zmęczenie. A teraz dosłownie świruje, z dnia na dzień coraz bardziej, licząc na to, że lekarze wreszcie się nad nią zlitują i wypiszą ją tydzień wcześniej. Według wyników z jej sercem jest przecież coraz lepiej, więc po co ma zbędnie zajmować łóżko, które może przydać się komuś innemu, z poważniejszym problemem?

W głowie zaczęła nawet notować takie rzeczy jak to, o której godzinie ktoś przyszedł do niej w odwiedziny; wszystko po to, aby zająć czymś myśli i nie zwariować jeszcze bardziej. Z samego rana wpada do niej Sebastian, podczas gdy Frank zajmuje jego miejsce w Perlman's na te dwie godziny. Betty wraz z Adą przychodzą późnym popołudniem, przynosząc ze sobą ponadprogramową liczbę owoców i słodyczy, które potem Josie umiejętnie rozdaje pielęgniarkom i sąsiadom z pokojów obok. Gościła tutaj nawet Thora i Visiona, ku swojemu własnemu zdziwieniu. Dwa razy wpadł do niej również Stephen, chcąc upewnić się, czy wszystko jest w porządku, a potem poinformował ją, że jest w naprawdę dobrych rękach – od jednej z salowych dowiedziała się, że Strange pracował w tym szpitalu przed swoim wypadkiem. Ani razu jednak nie pojawił się tutaj Tony, co w sumie nie powinno jej dziwić, ale mimo to sprawia, że czuje się w pewien sposób odrzucona.

Dlatego, kiedy późnym wieczorem, praktycznie już po godzinach wyznaczonych na wizyty, w drzwiach jej sali pojawia się Stark we własnej osobie, Josephine nie potrafi uwierzyć własnym oczom. Mruga kilkukrotnie, po czym szczypie się w zewnętrzną część dłoni, aby upewnić się, że to nie sen lub jakieś halucynacje. Sylwetka mężczyzny tonie w słabym świetle nocnej lampki ustawionej na stoliku przy ścianie, gdy zamyka on za sobą drzwi i podchodzi bliżej.

– Tony... – szepcze Harper nieco zachrypniętym głosem. – Co ty tutaj robisz?

Stark splata dłonie za plecami, usilnie unikając wzroku kobiety.

– Przyjechałem sprawdzić, jak się czujesz – odpiera pośpiesznie.

– Mogłeś zapytać o to Thora lub Adę – zauważa Josie, nie spuszczając wzroku z jego wyraźnie spiętej sylwetki. – Nie musiałeś przyjeżdżać.

Atmosfera panująca w pokoju jest tak gęsta, że dosłownie można rozbijać ją kilofem. Harper czuje, jak ciężko opada ona na jej pierś, sprawiając, że z ledwością jest w stanie wypowiadać kolejne słowa. Tony z kolei walczy ze sobą przez długi czas, aby spojrzeć jej w oczy, ale jest mu tak piekielnie głupio za tamten dzień, za to, do jakiego stanu doprowadził ją przez swoją przeklętą dumę, że ostatecznie tego nie robi. Krąży tylko od jednej ściany, do drugiej, mocniej ściskając splecione dłonie.

– A może po prostu chciałem cię zobaczyć?

Harper na początku ma wrażenie, jakby się przesłyszała. Musi minąć chwila, zanim finalnie udaje jej się przetworzyć tę informację. W końcu wydusza z siebie:

– Przepraszam, Tony, to nie tak miało wyglądać.

– Możesz przestać mnie ciągle przepraszać? – rzuca nerwowo Stark. – To ja nawaliłem. Tylko i wyłącznie ja.

– A ty możesz przestać chodzić w kółko i wreszcie na mnie spojrzeć? – odcina się Josephine.

Stark zatrzymuje się gwałtownie, w połowie kroku. Ich spojrzenia nareszcie się spotykają; Harper z zaskoczeniem odkrywa, że nie dostrzega w jego oczach już tej cholernej wściekłości, a co najwyżej żal i wstyd.

– Myślałem, że cię stracę.

Josie uśmiecha się lekko, czując, jak krew napływa do jej policzków.

– Znalazłbyś sobie lepszego terapeutę – rzuca żartobliwie. Robi się zbyt poważnie, a obecnie rozmowy o uczuciach to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. – Takiego, który nie rozpowiada twoich sekretów na prawo i lewo...

– Odpuść – mruczy Stark, ale na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu. – Widziałem się wczoraj ze Strangem.

– Co...?

Tony zabiera krzesło stojące przy stoliku i przysuwa je sobie do szpitalnego łóżka Josie. Kobieta delikatnie odwraca twarz w jego kierunku, uważnie obserwując go swoimi błękitnymi tęczówkami. Stark dostrzega bladość jej skóry, wyraźnie kontrastującą z ciemnymi włosami. I czuje, jak jego samego lekko ściska w piersi; bynajmniej nie jest to miejsce, gdzie kiedyś utkwiony był jego reaktor łukowy.

– Nie ściągnęłabyś tej Czarodziejki z Księżyca, gdyby to nie było ważne – wyjaśnia miękko. – Ufam ci, wiesz o tym. Dlatego postanowiłem dać mu szansę i opowiedzieć... sama wiesz o czym.

– I co Stephen na to?

– Stephen? – Tony unosi brew. – Mam być zazdrosny?

Josie wzdycha słabo, wywracając teatralnie oczami.

– Nie chcę zanudzać cię szczegółami – ciągnie Tony, gdy Harper nie odpowiada.

– Nie uważasz, że na to zasługuję? Nawet jeśli nie zrozumiem połowy z twojego naukowego bełkotu.

– Skoro ten ktoś w mojej głowie tak bardzo pragnie tych Kamieni, to definitywnie trzeba zdobyć je przed nim. Wspólnie postanowiliśmy, że musimy zacząć ich szukać, dopóki nie jest za późno – zaczyna cicho Stark, jakby bał się, że ktoś nieproszony może go usłyszeć. – Strange twierdzi, że to, co widzę, ma ogromne prawdopodobieństwo na sprawdzenie się w przyszłości. Nie wiemy jak odległej. Wiesz, to może wydarzyć się równie dobrze za rok albo za sto lat.

– I co dalej macie zamiar z nimi zrobić?

Stark przeczesuje palcami swoje idealnie ułożone gęste, ciemne włosy.

– Nad tym jeszcze się nie zastanawialiśmy – przyznaje. – Najpierw musimy je znaleźć, co nie będzie wcale takie łatwe. Na razie mamy w garści, a raczej w głowie Visiona, Kamień Umysłu. No i Strange jest właścicielem Kamienia Czasu. Więc to już coś, ale o lokalizacji reszty nie mamy bladego pojęcia.

– Myślisz, że są na Ziemi?

Tony zaciska usta w cienką linijkę.

– Mam nadzieję – stwierdza spokojnie. – Ale moje logiczne myślenie każe mi rozważać inne scenariusze. Możliwe, że reszta Kamieni rozsiana jest po całej Galaktyce...

– Thor. Pogadaj z Thorem – wtrąca gorączkowo Josephine.

– Na razie chcemy zająć się tym, co jest na Ziemi. – Tony ostudza jej entuzjazm. – Nie chcemy siać niepotrzebnej paniki. Jeśli przeczeszemy naszą planetę, będziemy szukać dalej, tym razem z Thorem.

Harper chce zrobić na ten temat jakąś uwagę, ale milczy. Tony i tak wiele poświęcił – przede wszystkim swoją dumę – aby pojechać do Strange'a i opowiedzieć mu o koszmarach. Ogromnie cieszy ją to, że w końcu stuprocentowo jej zaufał. A z tego, co wynika z jego opowieści, Josie podjęła najsłuszniejszą decyzję, jaką tylko mogła podjąć, wciągając w to Stephena. I nawet jeśli skończyło się to jej zawałem, to cóż, warto było. Ważne, że Stark znalazł wytłumaczenie swoich wizji i zamiast tkwić w tej pustce, w tym zawieszeniu, zaczyna działać.

Tony patrzy przez moment na spokojną, obsypaną piegami twarz Josephine, a następnie obejmuje wzrokiem całe pomieszczenie. Zauważa na stoliku nocnym dwie bransolety, które podarował jej na święta i uśmiecha się lekko. Na całe szczęście Josie nie musiała (jeszcze) korzystać ze swojej zbroi, ale cieszy go fakt, że kobieta nie rozstaje się z jego prezentem. To wiele dla niego znaczy: ona i jej bezpieczeństwo. Może dlatego też wymusił na Strange'u obietnicę, że w żaden sposób nie wplączą jej w to cholerne bagno.

– Jak się czujesz? – pyta on, przerywając milczenie.

– Bywało lepiej – przyznaje szczerze Josephine. – Ale bardzo chętnie wróciłabym już do pracy. Jeszcze chwila i naprawdę tutaj umrę, ale z nudów.

W tym samym momencie czuje, jak Stark nakrywa jej dłoń, tę bez opatrunku. Jego ręka jest ogromna, ciężka, ale ciepła, miła w dotyku. Josie przesuwa kciukiem po jego skórze.

– Rozmawiałem z lekarzem. Mówił, że jeśli dobre wyniki utrzymają się do końca tygodnia, w poniedziałek będziesz mogła wrócić do domu.

– O Jezusie z Nazaretu – mamrocze Josephine, bardziej do siebie niż Tony'ego. – Pozwól mi się stąd wydostać, bo wyskoczę przez okno!

Z piersi Starka wydobywa się cichy, serdeczny śmiech. Harper zauważa, jak niewielkie kurze łapki pojawiają się w okolicach jego oczu, gdy się śmieje. Jego oczy błyszczą, odbijając blask nocnej lampy. Jego dolna warga nieznacznie drży, podczas gdy piersią wstrząsają kolejne spazmy śmiechu. Josie dostrzega wszystkie te szczegóły i wie, że dla swojego dobra powinna, jak najszybciej zrezygnować z roli jego terapeutki. A jednak po cichu wciąż się łudzi, że da sobie radę, że będzie potrafiła oddzielić swoje uczucia od pracy.

Nagle ich uszu dobiega szczęk otwieranych drzwi. Josie, trochę zlękniona, bo przez obecność Starka całkowicie straciła poczucie czasu i przestrzeni, unosi wzrok na starszą pielęgniarkę, która zatrzymuje się w progu. Tony gwałtownie odwraca się w jej kierunku, nie puszczając przy tym ani na sekundę zimnej dłoni Josephine.

– Pani Harper potrzebuje odpoczynku – oznajmia poważnie kobieta. Stark skinąwszy głową, podnosi się z krzesła.

– Tak, też tak myślę – odpowiada on z udawaną powagą. Puszcza oczko w stronę Josie.

– Następnym razem proszę przyjechać w określonym na wizyty czasie, panie Stark – kontynuuje pielęgniarka. – To, że jest pan miliarderem, nie oznacza, że w tym szpitalu będziemy akceptować pana wybryki.

Harper zagryza sine wargi, tak, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Obserwuje, jak twarz Tony'ego zmienia się, najpierw prezentując absolutną powagę, a teraz zdradzając rozbawienie.

– Oczywiście, siostro – odpiera Tony, po czym odwraca się do Josephine. – Wpadnę do ciebie jutro.

Kobieta mruczy cicho na znak zgody, czując, jak ciepłe usta zostawiają ślad na jej czole. Stark posyła jej pełne troski spojrzenie orzechowych tęczówek i pod uważnym okiem pielęgniarki, opuszcza pokój. Josephine jeszcze przez chwilę patrzy tępo w drzwi, za którymi zniknęły obie postacie, a potem zaczyna cicho płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro