Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. BACK IN THE GAME

– Adeline? – Zachrypnięty głos Tony'ego, jaki płynie ze smartfona, częściowo budzi ją ze snu. Kobieta układa sobie urządzenie na policzku, szczelniej otulając się kołdrą. Matthew, po drugiej stronie łóżka, właśnie nerwowo wierci się w pościeli, dlatego prawniczka szybkim ruchem palca ścisza głos przyjaciela w słuchawce. – Wiem, jak to wszystko odkręcić.

Poprzedniego wieczoru van Doren jest tak zmęczona, że wręcz pada z nóg, kiedy tylko przekracza próg niewielkiej sypialni. I zapewne spałaby jak zabita do samego rana, dopóki nie obudziłby ją krzątający się w łazience Matt. Ale w całym tym zamieszaniu Ada zapomina o wyłączeniu dźwięków w smartfonie i właśnie z tego powodu zostaje brutalnie obudzona nie przez Murdocka, ale przez konspiracyjnie brzmiącego Starka. Na granicy snu i rzeczywistości kobieta mruczy coś niezrozumiale w odpowiedzi. Nie do końca dociera do niej sens słów Tony'ego, bo o tej godzinie – czwartej nad ranem – wszystko brzmi wyjątkowo niepoważnie i nierealnie. Prawniczka próbuje go spławić, pogonić do snu, tak, aby ona sama mogła pogrążyć się w przyjemnej nieważkości, gdy tylko zamknie oczy i pozwoli sobie zasnąć. Przez głowę nawet nie przechodzi jej myśl, że Stark może mówić o tym, co wydarzyło się w Wakandzie.

– Przysięgam, że jak się rozłączysz, puszczę na twoje urocze gniazdko kilka dronów grających piosenki Depeche Mode i potem będziesz musiała się gorzko tłumaczyć przed sąsiadami i policją za zakłócanie nocnego porządku – oświadcza surowo Tony. – Słyszysz, Pippi Langstrumpf?

– Poczekaj – odpiera kobieta z rezygnacją w głosie, wyślizgując się leniwie spod pościeli. – Tylko wyjdę z pokoju.

Ada wsuwa jeszcze stopy w puszyste kapcie z wizerunkiem flamingów – prezent urodzinowy od Betty – a następnie szczelnie otula się ciepłym szlafrokiem i rusza do kuchni. Przez całą drogę, z jednego pomieszczenia do drugiego, towarzyszy jej wyłącznie gęsty, nieregularny oddech Tony'ego płynący z telefonu. Van Doren podłącza słuchawki, po czym oznajmia przyjacielowi, że jest już na miejscu, a więc może on kontynuować swój monolog. W tym czasie ona sama zabiera z suszarki czystą szklankę i wypełnia ją wodą z kranu. Chłodna ciecz spływa prosto do jej żołądka, co nieznacznie ją budzi, ściąga z powrotem na ziemię.

– Wczoraj przed obiadem miałem gości... poczekaj, nie przerywaj mi – prosi natychmiast Tony, kiedy Ada chce mu wejść w słowo, aby powiedzieć, że o tym mogą przecież pogadać rano. – Przyjechał do mnie Steve z Nat... I ten trzeci, jak mu tam było... Seth... Stan... Scott! Tak, Scott! Ten gościu od Gigantycznej Mrówki z Lipska...

– Czekaj. Scott Lang? Ten od Bartona? Od aresztu domowego?

– Tak, dokładnie ten sam.

– Szczerze, myślałam, że nie żyje...

– Nieważne – wtrąca natychmiast Tony. – Cała trójka przedstawiła mi pewną, nawet ciekawą, ale trochę naciąganą historyjkę na temat odzyskania Kamieni.

Adeline opiera się przedramionami o chłodny, kuchenny blat. Pochyla się bliżej telefonu, jakby to miało sprawić, że będzie lepiej słyszeć Tony'ego, choć już teraz słyszy go doskonale. Po prostu dawno nikt nie wymawiał przy niej tej nazwy: Kamienie, Kamienie Nieskończoności. Minęło przecież dobrych pięć lat od wydarzeń z Wakandy. Kobieta zdążyła zapomnieć, o całym tym bólu, strachu, żałobie i tęsknocie. Nauczyła się żyć na nowo, z Mattem i Betty; podobnie zrobili inni, których zna, jak Everett czy Sebastian. I przez cały ten czas nikt nie wspomniał choćby jednym słowem o Kamieniach, o Thanosie, o potężnej walce, jaką stoczyli na dwóch frontach, na obu również przegrywając. A teraz... a teraz Stark przywołuje wszystkie demony, wszystkie nadzieje i wszystkie obawy za pomocą jednego, cholernego słowa. Jakby było to jakieś pieprzone zaklęcie.

– ...odzyskanie Kamieni? – pyta z wahaniem prawniczka, teraz już całkowicie rozbudzona. Jej oddech nieznacznie przyspiesza, ale głos nadal jest cichy. – Co masz przez to na myśli?

W odpowiedzi Tony referuje jej przebieg całej rozmowy w jego domku w Cold Spring. Wspomina o swoim sceptycyzmie, jeśli chodzi o podróże w czasie, o naruszanie linii czasowych, mieszanie w przeszłości. Że fluktuacja kwantowa miesza się ze skalą Plancka, co prowadzi do efektu Deutscha. Czyli, jak zaraz wyjaśnia, wiedząc o tym, że nauki ścisłe niekoniecznie są domeną przyjaciółki, szanse powrotu do dwa tysiące dwudziestego trzeciego w jednym kawałku –  albo jakimkolwiek kawałku – są praktycznie zerowe. I jeżeli jakimś cudem udałoby się im znaleźć kogoś, kto się poświęci, kto odda swoje życie dla Kamieni, to nie mają żadnej gwarancji, że nie spieprzą tego świata jeszcze bardziej, na co Ada cicho przytakuje, bo ta sama myśl przebiega jej właśnie przez głowę.

– Ale męczyło mnie to przez resztę dnia na tyle, że wieczorem musiałem przysiąść do obliczeń i zobaczyć czy to, o czym mówił Scott, jest w ogóle możliwe – kontynuuje Stark, podczas gdy kobieta słucha go z uwagą. Dopija resztki wody, po czym bierze głębszy wdech. – I wiesz co?

– To niemożliwe, prawda? – upewnia się ona. Czuje, jak serce w jej piersi zaczyna bić szybciej, jakby pod wpływem zduszonej ekscytacji, ostatniego uczucia, jakiego Adeline chciałaby aktualnie doświadczyć. Nie chce znowu się łudzić, że jest dla nich jeszcze jakaś nadzieja. – Tak, jak mówiłeś? Te równania gryzą się ze sobą i podróż w czasie bez szwanku dla całej ekipy jest zwyczajnie nierealna, tak?

Zapada między nimi długa chwila milczenia. Tak długa, że dla Ady wydaje się ona wiecznością. Chciałaby jedynie usłyszeć, że to nigdy się nie uda, a on sam chciał tylko podzielić się z nią tą wiadomością, nawet jeśli robi to o czwartej nad ranem. A później van Doren poszłaby spokojnie spać, wracając do swojego życia, jakby nigdy nic. Przez ostatnie pięć lat zdecydowanie dorosła, pogodziła się z własną przeszłością, porzuciła wszelką nadzieję na to, że można ją jeszcze jakoś naprawić. I nie chce ponownie przeżywać tego, co wtedy, tego bolesnego rozczarowania, które zostawiło ją ze łzami i ostrym bólem w klatce piersiowej. Nie może być naiwna, nie teraz, bo nie ma na to zwyczajnie siły.

– Adeline... – Głos Tony'ego nieoczekiwanie zmienia barwę. Nie jest już surowy, rzeczowy, pełen konspiracji. Teraz brzmi tak, jakby jej przyjaciel znajdował się na granicy ekstazy i płaczu. – Adeline, do cholery, to może się udać.

Tak, van Doren zdecydowanie nie spodziewała się takiej odpowiedzi. O mało nie krztusi się powietrzem, kiedy dociera do niej sens słów przyjaciela. Wyrywa słuchawki z telefonu i gwałtownie przykłada go sobie do ucha. Jej dłonie zaczynają drżeć, podobnie, jak głos, nad którym odzyskuje kontrolę zaraz potem.

– Powtórz to, Tony. Błagam cię, powtórz to, bo chyba się przesłyszałam.

– To faktycznie może się udać – oznajmia ponownie mężczyzna. – Zrenderowany model pokazał mi, że istnieje zaledwie jeden procent szansy niepowodzenia. Jeden, pieprzony procent. Rozumiesz?

Niekontrolowane łzy zaczynają swobodnie spływać po policzkach prawniczki, skapując na jej brodę, a następnie na cienki materiał nocnej koszuli. Ada rozwiera szeroko usta, zasłaniając je wierzchem dłoni, tak, aby stłumić ewentualny krzyk. To brzmi tak fantastycznie nierealnie, że przez moment kobieta myśli, że to sen, jeden z wielu, jakie miała na ten temat. Ale głos Tony'ego w słuchawce jest jak najbardziej prawdziwy, tak samo, jak ból, gdy jej szczupłe palce szczypią skórę na odsłoniętym przedramieniu.

– Jesteś tam, Ada?

Van Doren gwałtownie wciąga powietrze przez nos.

– Tak, Tony – odpowiada cicho. – Rozmawiałeś o tym z kimś innym? Kimkolwiek?

– Z Pepper. Powiedziała, że powinienem im pomóc. I może ona ma rację... Nie wiem, czy mógłbym w nocy spokojnie spać, wiedząc, że zataiłem przed nimi tę informację – wyjaśnia szybko, nerwowo. – Dlatego zadzwoniłem do ciebie. Co ty o tym sądzisz?

Całkiem poważnie, bez większego namysłu:

– Myślę, że warto spróbować. Przynajmniej nie będziemy pluć sobie w brodę, że nie zrobiliśmy wszystkiego, co w naszej mocy.

Odpowiada jej cisza. Stark bierze głęboki oddech, ostatecznie ją przerywając.

– Okej – przytakuje, po czym dodaje rzeczowo. – Wezmę z warsztatu prototyp czasoprzestrzennego GPS i ruszam do siedziby.

Szczupłe palce Ady zaciskają się na obudowie telefonu, tak, że wręcz bieleją jej kostki.

– Ja też przyjadę – mówi stanowczo, a kiedy Tony chce wtrącić, że nie powinna się w to pakować ze względu na swoje zdrowie i bezpieczeństwo, bo przecież nie jest żadnym herosem, kobieta natychmiast mu przerywa. – To przecież również moja sprawa. Byłam w Wakandzie, straciłam bliskich ludzi. Będę za jakąś godzinę na miejscu.

Stark nie jest w stanie jej odpowiedzieć, jakkolwiek się sprzeciwić, zapewne i tak bez większych rezultatów, bo Adeline urywa połączenie. Kobieta o mało nie zrzuca pustej szklanki na podłogę, w ostatnim momencie ratując ją przed upadkiem i roztrzaskaniem się o kuchenne kafelki. Zostawia telefon na blacie i prędko wraca do sypialni, aby przebrać się coś czystego i zdecydowanie bardziej wyjściowego. Po drodze związuje miedziane włosy w wysoki kucyk i uważając, aby nie obudzić Matta, który też dość późno wrócił wczoraj do domu, otwiera górną szufladę, zabierając z niej bawełniany stanik.

Z ogromnej, dwudrzwiowej szafy wyciąga zwykłe, lekko przetarte na kolanach dżinsy i czarną koszulę. Resztę najpotrzebniejszych rzeczy wrzuca do podręcznej torby podróżnej, po czym zabiera wszystko ze sobą, kierując się prosto do salonu. Przebiera się w paru sprawnych ruchach, zostawiając piżamę na brzegu kanapy. Wraca do kuchni, aby zabrać ze sobą telefon i klucze do auta, które zawsze chowa do szuflady z resztą dokumentów. I kiedy wtyka je w tylną kieszeń spodni, jej uszu dobiega ciche skrzypnięcie paneli w holu. Odwraca się przez ramię, dostrzegając w progu pomieszczenia zaspanego Matthew. Przesuwa dłonią po gęstych, ciemnych włosach, podczas gdy jego jasna koszulka podwija się lekko, ukazując niewielką, świeżą bruzdę na lewym biodrze.

– Mhm, coś się dzieje? – pyta zachrypniętym głosem.

Van Doren podchodzi do niego, dłonią otulając jego policzek i całuje go przelotnie w spierzchnięte usta. Murdock unosi brew, czując niepokój i ekscytację, jakie towarzyszą kobiecie.

– Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić.

– Nic się nie stało – odpiera on, delikatnie chwytając ją za rękę, po czym powtarza. – Czy wszystko jest okej, Adeline?

Prawniczka wzdycha ciężko, patrząc w zatroskaną, przystojną twarz ukochanego.

– Tony dzwonił. Znalazł sposób, żeby odwrócić ten cały bajzel po Thanosie – mówi w skrócie, bardzo szybko, tak, że zdania te brzmią, jak jedno, piekielnie długie słowo. – Muszę jechać do siedziby, muszę im pomóc.

Murdock w jednej sekundzie sztywnieje. Nie ma jednak zamiaru zatrzymywać jej w domu, bo doskonale wie, jak ważna jest to dla niej kwestia. Ada nawet nie musi mówić tego na głos, żeby mężczyzna był świadomy, że ona zrobi absolutnie wszystko, aby sprowadzić Valerie, Josie czy nawet Lokiego z powrotem do domu. To niema obietnica, jaką zabrała z Wakandy. Matta martwi wyłącznie kruchość Adeline, to, jak łatwo jest jej zrobić krzywdę, niezależnie od tego, że niejednokrotnie uczył ją w Fogwell's Gym jak się bronić i jak atakować. Ale w walce z Thanosem to nie wystarczy. I właśnie to będzie spędzać mu sen z powiek, pochłaniać wszystkie myśli w ciągu dnia, dopóki van Doren nie wróci cała i zdrowa do domu. Ale nigdy nie miałby odwagi jej zatrzymać, chociaż bardzo by tego chciał.

– Przepraszam, ale nie mogę tutaj tak bezczynnie siedzieć. Wezmę wolne na uczelni, a te godziny w kancelarii jakoś odrobię, nie musisz się martwić – kontynuuje ona z przejęciem. – Chryste, nawet nie wiedziałam, że przez tyle lat czekałam na ten telefon...

– Hej, nie musisz się tłumaczyć – przerywa jej Murdock, przyciągając kobietę do siebie. – Po prostu obiecaj mi, że do mnie wrócisz, Adeline.

Łzy błyszczą w oczach prawniczki. Wtula się w ciepłe, tak dobrze znane jej ciało Matthew.

– Zawsze, Matty.

Kwadrans później Ada siedzi już we wnętrzu samochodu, w całkowitej ciszy, bez przerwy dociskając pedał gazu. Nowy Jork budzi się do życia, a ulice zaczynają zapełniać się mieszkańcami miasta, turystami. Van Doren sprawnie wymija auta na drodze, kierując się najkrótszą możliwą trasą do nowej siedziby Avengers. Nerwowo bębni palcami o brzegi skórzanej kierownicy, zaciskając usta w cienką, praktycznie niewidoczną linijkę. Serce dudni w jej piersi coraz mocniej, coraz intensywniej, z każdą sekundą, która zbliża ją do celu. Adeline nie myśli o niczym innym, tylko o tym, co powiedział jej Tony. I wyłącznie resztkami zdrowego rozsądku zmusza się do nagrania wiadomości na automatycznej sekretarce w gabinecie dziekana, zgłaszając niedyspozycję na te kilka najbliższych dni, być może decydujących o wszystkim, co było i wszystkim, co będzie.

Na miejscu pojawia się dosłownie chwilę po Tonym. Ze skórzaną kurtką w ręce i telefonem w drugiej wpada do środka niczym błyskawica. Instynktownie biegnie do wielkiego salonu na piętrze, będąc prawie pewną, że to właśnie tam znajdzie Starka i pozostałości po drużynie Avengers. I wcale się nie myli, bo już z końca korytarza zauważa przez szklaną ścianę pełne nadziei i ekscytacji twarze Steve'a, Nataszy i Scotta. Stark stoi plecami, razem z zielonym wcieleniem Bannera u boku.

Kiedy kobieta wchodzi do środka, Tony od razu odwraca się w jej stronę. Posyła jej mordercze spojrzenie i wyrzuca z siebie szybko, nad wyraz chłodno:

– Ada, kurwa, prosiłem cię.

– Proszę – szepcze błagalnie prawniczka, głosem całkiem niepodobnym do swojego – pozwól mi wam pomóc.

Stark chce jej odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Romanoff unosi dłoń, uciszając go.

– Daj jej spokój, Tony – oznajmia rzeczowo, nawet nie patrząc na van Doren. – Wszyscy kogoś straciliśmy i wszyscy chcemy ich odzyskać. A każda para rąk nam się przyda, prawda? – dodaje, posyłając porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Rogersa.

– Natasza ma rację – przyznaje Steve, krzyżując ręce na piersi. Patrzy przyjaźnie na Adę, która wchodzi w głąb pomieszczenia, stając pomiędzy Tonym a Bruce'em. – I skoro jesteśmy zgodni w tej kwestii, weźmy się do dzieła.

I właśnie od tego konkretnego momentu pogrążają się w pracy. Muszą przecież skompletować resztę drużyny, przetestować cząstki Pyma pod względem bezpieczeństwa podróży w czasie, zbudować lepsze kostiumy (szczególnie dla Ady, mruczy pod nosem zatroskany Stark) i wziąć się za plan znalezienia Kamieni. Czeka ich więc mnóstwo roboty i nieprzespanych nocy, a także hektolitry wypitej kawy, przekleństwa rzucane na prawo i lewo oraz zszargane nerwy, ale każde z nich jest na to gotowe.

Zrobią wszystko, co będzie trzeba, aby sprowadzić swoich bliskich na Ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro