Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. WEIGHT OF LIVING

Tony najprawdopodobniej ją zabije. A potem wskrzesi i zabije jeszcze raz.

Jedyną myślą, która trzyma ją przy podjętej parę dni wcześniej decyzji, jest to, że być może tylko w taki sposób jest w stanie mu pomóc. Prosząc o konsultację z kimś innym i jednocześnie stawiając Starka przed faktem dokonanym. I jeśli Tony ją po tym znienawidzi, każe wpakować jej tyłek do starego Passata i nigdy więcej nie wracać do siedziby Avengers, to Josie nie będzie na siebie zła. Bo obecnie jej największym priorytetem i jedyną nadzieją, jedyną szansą na uratowanie go od koszmarów i ewentualnego rozwikłania ich tajemnicy, jest zaangażowanie w tę sprawę również Strange'a.

Dopija trzecią tego dnia kawę, zatrzymując się pod swoją kamienicą. Betty pośpiesznie opuszcza auto, zabierając swój plecak z tylnego siedzenia i pożegnawszy się ze starszą siostrą, rusza w stronę budynku. Josie odjeżdża dopiero w momencie, kiedy wielkie, dwuskrzydłowe drzwi zamykają się za nastolatką. Wstawia pusty papierowy kubek do niewielkiego miejsca na napoje, umieszczonego przy praktycznie umierającym już radiu. Chętnie wstąpiłaby do Sebastiana, żeby napić się małego espresso, ale wie, że jeszcze jedna kropla kofeiny i zamiast do Starka, pojedzie prosto do kostnicy. Musi w jakiś inny sposób wygrać ze zmęczeniem i trzema godzinami snu.

Nerwowo bębni palcami o skórzaną kierownicę, słuchając jednocześnie jakiegoś programu radiowego o charakterze publicystyczno-satyrycznym, którego nazwy nigdy nie potrafi zapamiętać. Dopiero po paru minutach dociera do niej, że prowadzący rozmawia z dwójką gości na temat Adeline i procesu Lokiego, nie wyrażając się o niej zbyt pochlebnie. Poirytowana Josie całkowicie wyłącza radio; do końca podróży towarzyszy jej tylko buczenie silnika i własny oddech.

Śnieg wali o przednią szybę, zrzucany energicznie przez wysłużone już wycieraczki. Definitywnie czekają ją odwiedziny u mechanika, ale na razie usterki w starym Volkswagenie to jej najmniejsze zmartwienie. Ma tylko nadzieję, że samochód przetrzyma te lutowe, wyjątkowo ostre mrozy, bo nie uśmiecha jej się jeździć zapchaną po brzegi komunikacją miejską. Poza tym dotarcie do siedziby Avengers autobusem lub metrem jest całkowicie niemożliwe, więc w tym wypadku musiałaby albo jeździć taksówkami, albo prosić Happy'ego o podwózkę do czasu odebrania Passata z naprawy. O ile jeszcze będzie wtedy pracować dla Starka.

Parkując na jednym z wolnych miejsc, z daleka zauważa stojącego przy niskim, sportowym samochodzie nikogo innego, jak Stephena Strange'a. Nie każąc mu czekać na siebie ani chwili dłużej, pośpiesznie zamyka wszystkie zamki, a później rusza w jego stronę. Na twarzy doktora pojawia się lekki uśmiech, kiedy zauważa otulającą się ramionami kobietę. Harper dosłownie czuje drżenie całego ciała i nie ma bladego pojęcia, czy to od mrozu, czy już od nadmiaru tej cholernej kofeiny.

– Cześć – rzuca ona. – Dziękuję jeszcze raz, że przyjechałeś.

Oboje zaczynają żwawo iść w kierunku siedziby Avengers.

– Zbyt szczególnie nie przepadam za Starkiem, ale ratowanie świata wymaga poświęceń – odpiera on, siląc się na beztroski ton. Widząc, jak po twarzy Harper przebiega wyraz zaskoczenia, dodaje natychmiast. – A tak na poważnie, nie ma za co.

Strange stawia długie kroki, podczas gdy świeży śnieg skrzypi pod podeszwami jego butów. Sięgający kolan ciemny płaszcz ciągnie się za nim niczym cień, wyraźnie odznaczając się na tle tej białej scenerii. Josie wsuwa ręce w kieszenie puchowej kurtki, starając się dotrzymać mu kroku albo przynajmniej nie pozostawać zbytnio w tyle.

Finalnie zatrzymują się przy wejściu, skrywając się pod niewielkim daszkiem. Harper nerwowo szuka swojego identyfikatora, który ma schowany gdzieś w czeluściach portfela. Stephen uważnie obserwuje, jak kobieta grzebie w torebce, w swojej niezgrabności prawie wysypując jej zawartość na ziemię.

– A, i jeszcze jedno. Być może najważniejsza rzecz, jaką powinieneś wiedzieć – zwraca się do niego miękko, kiedy jej dłoń trzymająca kartę zatrzymuje się w połowie drogi do czytnika. Strange z powagą patrzy w jej oczy. – Tony jest... trudny. Cholernie trudny. Zapewne zirytuje się, kiedy dowie się o tym, co zrobiłam, ale proszę, nie daj się zniechęcić. Musimy mu pomóc.

– Josie, posłuchaj – zaczyna spokojnie Stephen. Denerwuje go to, że kobieta tak cholernie przejmuje się tym, co Stark robi, myśli i tak dalej, i tak dalej. A jeszcze bardziej denerwuje go to, że ona nawet nie zauważa tego, jak bardzo podporządkowuje swoje życie pod niego. – Podjęłaś dobrą decyzję, przychodząc do sanktuarium. To są rzeczy, które wykraczają poza ludzką świadomość, wiesz, o czym mówię. Tutaj zwykłe leki nie pomogą. Poza tym myślę, że to może być coś zdecydowanie większego, o czym Stark być może nawet ci nie wspomniał.

Harper odpowiada mu tylko krótkim, ledwie widocznym uśmiechem, a następnie skinąwszy głową, przykłada kartę do czytnika. W drzwiach mijają się z Visionem; zapewne znów wyrusza w podróż, o której celu nikt nie ma pojęcia, bo superbot nigdy nie zdradza szczegółów. A swój nadajnik lokalizacyjny wyłącza zaraz po opuszczeniu Nowego Jorku.

Friday oznajmia im, że Tony oczekuje Josie w salonie na piętrze. Zapewne AI zdążyło już poinformować swojego szefa o tym, że razem z nią w siedzibie pojawił się także Strange. Ma więc nadzieję, że te kilka minut, jakie oni spędzą w drodze do wyznaczonego pomieszczenia, pozwoli mu przetworzyć tę wiadomość. I być może tak się właśnie dzieje, bo kiedy Harper wchodzi do środka, prowadząc za sobą Stephena, Stark wygląda niczym oaza spokoju.

– Tony, poznaj doktora...

– Wiem, kim on jest – oświadcza, podnosząc się ze skórzanej kanapy. – Wiejski magik od wiązania zwierzątek z balonów, mam rację?

– Nie. Dla uściślenia faktów: chronię twoją rzeczywistość, lamusie.

Stark puszcza jego słowa mimo uszu, kontynuując gniewnym tonem:

– Ale nie wiem, kim ty jesteś, Josie.

Niebieskie oczy kobiety rozszerzają się. Patrzy na wyraźnie zirytowaną twarz Tony'ego, trochę jednak zaskoczona jego ostrym, agresywnym tonem. Stark świdruje ją swoim ciemnobrązowym spojrzeniem, jednocześnie zachowując się tak, jakby Strange w ogóle nie istniał.

– Nie było innego wyjścia – szepcze Harper.

– Dalibyśmy sobie radę sami, Josie. Bez jego pomocy – przerywa jej natychmiast. – Bez urazy, doktorku – dodaje, zwracając się w stronę Stephena.

– Doskonale wiesz, że to kłamstwo – oznajmia ona, z trudem powstrzymując napływające do jej oczu łzy. – To mnie przerasta, tak samo, jak ciebie.

Stark chce coś powiedzieć, ale Stephen od razu wchodzi mu w słowo.

– Gdyby nie chodziło o większe dobro, nawet bym nie pomyślał, żeby tu przyjechać – mówi chłodno. Jest niezwykle zirytowany faktem, jakim dupkiem jest Tony wobec niczemu winnej Josie. – Więc chociaż raz schowaj swoje cholerne ego do kieszeni i przypomnij sobie, że nie wyznajemy teorii starkocentrycznej.

Tony'emu trudno, naprawdę cholernie trudno określić, na kogo jest bardziej wściekły. Na Josephine, która zdradziła jego tajemnicę, łamiąc jednocześnie przysięgę lekarską i robiąc z niego złamanego chłopca, jaki nie potrafi się uporać z głupimi koszmarami. Ufał jej jak głupi, wierząc w to, że wszystkie jego sekrety są z nią bezpieczne, a ona postanowiła – bez jego zgody! – podzielić się nimi ze światem. Czy może na Strange'a, za to, że ma w ogóle czelność wtrącać się w jego rozmowę z Harper, nie będąc przy tym szczególnie miłym i wyrozumiałym? I przy okazji za to, że uważa się za lepszego od niego; przynajmniej teraz.

– Panie czarodziej, tam są drzwi – rzuca sarkastycznie, po czym zwraca się do kobiety wyraźnie podniesionym głosem. – Co ty sobie w ogóle myślałaś, Josephine?!

Harper wie, że najlepszym wyjściem w tej sytuacji byłoby opuszczenie salonu i pozwolenie Tony'emu na ochłonięcie, ale nie potrafi się na to zdobyć. Widzi zdenerwowanie na jego twarzy i czuje się jeszcze gorzej. Myślała, że nie będzie miała z tym większego problemu, cały czas mając z tyłu głowy świadomość, że robi to dla jego dobra, ale rzeczywistość znów okazuje się całkowicie inna od założeń. Nie ma jednak zamiaru go przepraszać, mówiąc, że popełniła błąd, że nie powinna tego robić, bo to nie jest to, co myśli, a Josie naprawdę nie znosi kłamać, przynajmniej nie w tak ważnych kwestiach.

– Stark! Wystarczy! – warczy Strange.

– Zrobiłam to dla twojego dobra, Tony! – tłumaczy Josie. Jej głos powoli zaczyna zamieniać się w krzyk. – Sam nigdy byś nie poprosił o pomoc, doskonale o tym wiesz.

Usta Starka zaciskają się w cienką linijkę. Jego klatka piersiowa unosi się chaotycznie, nabierając krótkie, płytkie oddechy. Czuje się fizycznie i psychicznie zaatakowany, a jego duma nie pozwala mu na rzucenia tej kłótni w cholerę; musi za wszelką cenę udowodnić swoje racje, nawet jeśli nie jest tego do końca świadomy.

– Dzięki tobie nigdy już nikogo o nią nie poproszę. Dobra robota – syczy złośliwie, chociaż w gruncie rzeczy wcale tak nie uważa. Jest jej wdzięczny za to, co robi, ale po prostu zirytował go fakt, że powiedziała o jego wizjach komuś całkowicie obcemu. Jakiemuś samozwańczemu doktorkowi-czarodziejowi, który zapewne nawet numer z kartami czy monetą potrafi spierdolić.

Kobieta chce odpyskować, wrzasnąć na niego, żeby się ogarnął i zaczął współpracować, nawet jeśli byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobiliby razem, ale nagle czuje silny ból w klatce piersiowej. Na początku myśli, że to po prostu atak astmy, której nie ma, ale zaraz potem jej oddech gwałtownie przyśpiesza, podczas gdy na skórze pojawiają się zimne kropelki potu. Dosłownie słyszy kołatanie swojego serca; bije tak intensywnie, jakby miało zaraz wyskoczyć na zewnątrz i uciec z krzykiem. Przed oczami robi jej się ciemno, a w głowie wiruje. Ból zaś staje się coraz bardziej piekący, dławiący, promieniując aż do szyi i żuchwy.

– Josie? – Stark błyskawicznie pojawia się przy niej, czując, jak ciemnowłosa dosłownie przelewa się przez jego palce. Stephen chce podejść bliżej, ale Tony powstrzymuje go szybkim gestem ręki. – Josie! Co się dzieje?

– To nic takiego – mruczy ona z ledwością, próbując podtrzymać się ciała Starka, ale jej lewa ręka jest niczym sparaliżowana. – To nic takiego...

Jej głos nagle się urywa. I tylko dzięki temu, że Tony trzyma ją w ramionach, nie zalicza twardego lądowania na świeżo wypolerowanej posadzce. Stark, patrząc tępo na jej nieprzytomną, wręcz porcelanową twarz, nie do końca rozumie, co się właśnie stało.

Jeszcze w tej samej sekundzie Stephen podbiega do przerażonego Starka i nieprzytomnej Harper. Rzuca na nią szybkie spojrzenie bystrych oczu, dostrzegając jej sine usta i ogólną bladość, a także kilka innych symptomów, które wyraźnie wskazują na jedyną możliwą przyczynę.

– Cholera, ma zawał mięśnia sercowego – warczy w stronę Tony'ego, zabierając od niego bezwładne ciało kobiety. – Dzwoń po karetkę! Natychmiast!

Stark błyskawicznie rozkazuje Friday poinformować odpowiednie służby i zagrozić, że jeśli nie pojawią się tutaj w ciągu paru minut, będzie zmuszony interweniować. Jego głos drży, zdradzając strach, jaki dusi go od środka. Zaraz potem pomaga Stephenowi ułożyć ciało Josie na twardej, prostej powierzchni w pozycji bocznej ustalonej i odsuwa się na jeden, dwa kroki. Otwiera każde z okien, podczas gdy Strange drżącymi dłońmi kontroluje tętno i oddech kobiety, gotów do podjęcia natychmiastowej resuscytacji.

I chyba dopiero teraz uświadamia sobie, jak cholernie ważna jest dla niego Josephine i że naprawdę nie wyobraża sobie bez niej życia. Dlatego jeśli ona tego nie przeżyje... och, Tony nawet nie chce myśleć, co będzie, jeśli naprawdę ją straci. Wyrzuty sumienia, poczucie winy i nienawiść do samego siebie zjedzą go jeszcze przed śniadaniem.

Jest jego kotwicą, nie pozwalając mu na całkowite zatracenie się w tym, co tak usilnie pragnie go wykończyć, zabierając każdy element jego człowieczeństwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro