Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. NEW LIFE

Tompkins Square Park tonie w blasku popołudniowego słońca.

Nowojorczycy, korzystając z pięknej pogody, tłumnie spacerują pośród zieleni niewielkiego parku we wschodnim Manhattanie. Rodziny grają z dziećmi we Frisbee, ukrywając się pod szerokimi liśćmi wysokich drzew. Niektórzy wylegują się na soczyście zielonej trawie, chłonąc gorące promienie kwietniowego słońca. Biegacze rytmicznie uderzają stopami o żwirową, sprasowaną powierzchnię, pokonując kolejne kilometry i co jakiś czas popijając wodę z trzymanego w dłoni bidonu. Są też ludzie spacerujący ze swoimi czworonogami, matki z nowo narodzonymi dziećmi ukrytymi we wnętrzach kolorowych, markowych wózków i starsze pary, ze łzami w oczach wspominające swoją młodość, teraz tak odległą. No i oczywiście turyści, którzy podziwiają piękne fontanny i posągi, aby w następnej kolejności uwiecznić je na rolce aparatu w swoich telefonach.

Typowy dzień w zabieganym, pachnącym wiosną Nowym Jorku.

Temperance Fountain skrywa się w cieniu wysokich dębów, cichy szum wody stanowi z kolei klimatyczne tło dla wesołych rozmów i energicznych okrzyków. Adeline leniwie się w nią wpatruje, siedząc na ławce i sącząc przez słomkę mrożone, karmelowe latte prosto z Perlman's Café. Wiatr lekko bawi się brzegiem jej sukienki w kolorze szafirów, co zmusza ją do tego, aby przysunąć torebkę bliżej siebie i zakończyć te psoty.

– Chryste, takiego odpoczynku było mi trzeba – wzdycha, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, jakie lekko zsunęły się z jej nosa.

– Aż tak zmęczyło cię ostatnie pół roku?

Zakładając nogę na nogę, Josephine strzepuje jednocześnie niewidzialne pyłki z materiału eleganckich spodni. Słomkowy kapelusz i ciemne okulary skutecznie osłaniają ją przed słońcem wkradającym się do parku. Jest dzisiaj wyjątkowo gorąco, a w gabinecie nie ma klimatyzacji, dlatego w duchu dziękuje sobie za to, że zamiast sweterka wybrała krótki rękaw. Inaczej by się ugotowała, a to jest ostatnia rzecz, jakiej by sobie życzyła. Poza wiatrakiem, w który definitywnie musi zainwestować.

– A tobie nie dało się ono we znaki?

Cóż, Adeline może otwarcie przyznać, że był to czas pełen jej wzlotów i upadków. Najpierw proces – ciężko pracowała, żeby nie zaniedbywać pracy na uczelni, a przy tym należycie reprezentować Laufeysona, bo koniec końców zarówno on, jak i Thor czy Stark, pokładali w niej ogromne nadzieje. A ona, choć na początku wściekła, nie potrafiła ich zawieść. Później powrót Richarda, gdzie usilnie starała się nie oszaleć przez to, że musi znosić obecność byłego męża, którego celem było podkopanie jej linii obrony. Dobrze, że chociaż po godzinach utrzymywali w miarę dobre kontakty, a ona sama z ulgą odkryła, że Richard należy tylko i wyłącznie do jej przeszłości.

No, a na sam koniec, niczym wisienka na torcie, Loki i tamto przeklęte popołudnie. Od tego czasu z nim nie rozmawiała, ba, nawet go nie widziała. Nie ma mowy o żadnym przebaczeniu – trudno jej określić, co Laufeyson musiałby zrobić, aby na nie zasłużyć – a co dopiero o miłości. Przynajmniej tak otwarcie, bo przecież niełatwo jest tak nagle przestać czuć, nawet jeśli osoba ta stanowi teraz wyłącznie definicję cierpienia. Van Doren jednak odważnie się od niego odcięła, całkowicie i nieodwołalnie, uwalniając się od jego toksycznego towarzystwa; wciąż nie rozumie, jak mogła uwierzyć w jego zmianę, jak mogła mu w pewien sposób zaufać, może nawet pokochać. Ale mimo wściekłości, jaka toczyła ją niczym choroba przez kolejne dni, nikomu o tym nie powiedziała. Po pierwsze, nie zniosłaby tych pełnych litości spojrzeń, jakby była jakąś cholerną ofiarą, która potrzebuje współczucia i miłości – bzdura, Ada jest na tyle silna, że nie potrzebuje żadnej z tych rzeczy. Po drugie, mimo wszystko nie chciała psuć nowego wizerunku Lokiego, zwłaszcza że w tamtym czasie czekali na ogłoszenie wyroku. Nie wahała się jednak ani przez chwilę, kiedy składała rezygnację, zarówno przed sądem, jak i Starkiem; jeszcze dobre dwa tygodnie, może niewiele więcej i będzie mogła dumnie powiedzieć, że ten burzliwy okres jest już za nią, a ona może wrócić do tego, co zabrał jej Tony tamtego listopadowego poranka.

Na dźwięk tego pytania po wargach Josephine przebiega cień uśmiechu, smutnawego, odrobinę też ironicznego. Dla niej ten czas był słodko-gorzki, pełen obecności Starka, ale i jego koszmarów. Koszmarów, jakie dręczyły również ją samą, sprawiając, że musiała złamać kilka żelaznych zasad, aby mu pomóc – na szczęście opłaciło się – a potem wylądować w szpitalu z powodu przemęczenia i przepracowania. Cóż za poświęcenie! Harper nie od razu uświadomiła sobie to, że to, co robiła dla Tony'ego, nie było związane wyłącznie z pracą, ale i uczuciami. Może przede wszystkim uczuciami. Kochała go na długo przed tym, jak sobie to uświadomiła. I ma wrażenie, że wszyscy, oczywiście poza Starkiem, wiedzieli, że jest w nim tak beznadziejnie zakochana. Te spojrzenia, aluzje, dwuznaczne uśmiechy...

Ale teraz to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Od początku wiedziała, że nawet gdyby Stark był świadomy tego, jak bardzo jest dla niej ważny, nic by to nie zmieniło. Josie nadal byłaby tylko Josie, nic nieznaczącą terapeutką z Queens, a Tony nadal byłby Tonym, miliarderem i Iron Manem, który za nic w świecie nie zwróciłby na nią uwagi w ten sposób. A kiedy okazało się, że on także coś do niej czuje, może nawet miłość – w końcu dlaczego miałby podarować jej specjalnie zaprojektowaną zbroję, a później bez słowa kochać się z nią do utraty tchu? – Harper wiedziała już, że straciła go na zawsze. Musiała odejść, dla jego dobra, dla swojego dobra. Nie mogła go dłużej leczyć; przekroczyła przecież granicę, do której nie powinna się nawet zbliżyć. Poza tym Tony nigdy nie wybrałby jej ponad Pepper. Odejście więc było dla niej stanowczo lepszym wyjściem aniżeli odrzucenie, w dodatku z podeptanym sercem i zniszczoną dumą. Josephine podjęła decyzję za niego, wiedząc, że kiedyś będzie jej za to wdzięczny.

Czasami wydaje jej się, że po takim czasie jej życie wreszcie wraca do normy, ale potem, w trakcie samotnych nocy, wszystko szlag trafia. I nawet jeśli doskonale zdaje sobie sprawę, że to tylko część całego tego piekielnego procesu zapominania, leczenia się z kogoś, kto kiedyś stanowił dla ciebie cały świat, to nie zmienia to faktu, że, Jezu, momentami tak cholernie boli... Ale przecież nawet to się kiedyś skończy, prawda?

– Zdecydowanie – przytakuje, upijając łyk ananasowego smoothie. – Swoją drogą, słyszałam, że wybroniłaś Lokiego. Moje gratulacje.

Rudowłosa wsuwa papierosa między umalowane jasnoróżową szminką wargi.

– Dzięki. Nie powiem, że było łatwo, ale to przyjemne uczucie, kiedy wygrywasz.

Dłoń Harper sięga po tlącego się papierosa, wyciągając go z ust zaskoczonej Ady. Gasi go na brzegu ławki, po czym wyrzuca do śmietnika.

– To świństwo cię zabija.

– Na coś trzeba umrzeć – stwierdza van Doren, wzruszając ramionami, ale nie wyciąga już nowego papierosa.

Obie milkną, ciesząc się wolną chwilą, jaką udało im się ukraść spośród ciasno zapisanego grafiku. Starają się utrzymywać ze sobą regularny kontakt, wychodząc razem na lunch, do kina czy na kawę do Sebastiana, często zabierając też ze sobą Betty, która naprawdę uwielbia te babskie wypady. Josie śmieje się, że jej znajomość z Adą to jedna z dwóch dobrych rzeczy, jakie pozostawił w jej życiu Tony.

– Mogę ci o czymś powiedzieć?

Adeline przytakuje cicho, prawie bezdźwięcznie. Harper przygryza lekko wargę, po czym kontynuuje:

– Jestem w ciąży.

Ciepły uśmiech przepływa przez usta prawniczki. Wydaje się absolutnie niezaskoczona tym wyznaniem.

– Domyśliłam się.

Wąskie brwi Josephine łączą się na dwie, trzy sekundy, gdy kobieta marszczy czoło.

– Jak...?

– Przestałaś pić kawę, a przecież kofeina to twoje drugie imię. Poza tym zaczęłaś nosić luźniejsze ubrania, znikać na długie minuty w toalecie w trakcie naszych lunchy i łapać się za brzuch za każdym razem, kiedy pojawia się imię Starka – wyjaśnia rudowłosa miękkim tonem. – Betty wie?

– Nie, jeszcze nie – mruczy druga z kobiet. – Nie wiem, jak jej to powiedzieć.

– Nie wiesz, jak jej powiedzieć, że ojcem twojego dziecka jest sam Anthony Stark?

W głowie Josie następuje huk, a ona sama czuje, jak coś ciężkiego ciąży jej w przełyku. Kurczowo zaciska palce na materiale skórzanej teczki.

– Szkoda, że nie uwierzy w niepokalane poczęcie – wzdycha z rezygnacją w głosie.

–  To twoja siostra – oznajmia Adeline, dopijając resztki latte. – Powinna znać prawdę, niezależnie od tego, jaka by nie była.

– Masz rację.

Cisza.

– Powiedziałaś Tony'emu?

Odpowiedź nie przychodzi od razu. Kobieta milczy jak zaklęta, wpatrując się w przejeżdżającą u ich stóp grupkę rowerzystów.

– Nie. Nie rozmawiałam z nim, odkąd wyszedł z mojego mieszkania – wyjaśnia spokojnie. – Nie chcę mu o tym mówić. Nie chcę mieszać w jego życiu tylko dlatego, że raz się ze mną przespał.

– Jesteś tego pewna?

– Tak, zdecydowanie – przytakuje bez zastanowienia. – Poradzę sobie bez niego. Jestem dużą dziewczynką.

– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

– Wiem, Ada. I dziękuję ci za to – odpiera z ciepłym uśmiechem ciemnowłosa. – A co jest między tobą i Lokim?

Cichy, trochę gorzki śmiech – jakby był krzywym odbiciem jej naturalnego, szczerego śmiechu – wydobywa się z gardła Adeline. Kobieta chce wyciągnąć z torebki paczkę papierosów, ale w ostatniej sekundzie powstrzymuje się i odkłada ją na miejsce.

– Między nami? – pyta nadal wyraźnie rozbawiona. – Wysoka ściana, której nie da się pokonać ani zburzyć. Na całe szczęście – dodaje natychmiast. – Żadnych nordyckich bóstw do końca życia.

– Aż tak cię wkurzał?

– Nawet nie wiesz jak bardzo. Chociaż to chyba nie jest zbyt trafne określenie – mówi van Doren trochę ciszej, nieznacznie, ale nic przecież nie umknie uwadze Josie, zwłaszcza gdy mimowolnie jest przestawiona na tryb terapeuty. – Bardziej mnie frustrował, jego bezmyślne zachowania, jakby robił pewne rzeczy wyłącznie po to, żeby zobaczyć czyjąś reakcję. W tym przypadku moją.

– Ale chyba cię nie skrzywdził, prawda?

– Zabawne – mruczy prawniczka z udawaną lekkością, za wszelką cenę chcąc zmienić temat. – Jesteś kolejną osobą, która mnie o to pyta...

– Ada.

– Nie, on nie. – Wyrzuca to na jednym wydechu, nie posądzając siebie o to, że w ogóle jest w stanie wypowiedzieć takie słowa na głos. Bronienie Lokiego chyba weszło jej już w nawyk. – To tylko ja skrzywdziłam siebie.

Harper wydaje z siebie ciche westchnienie, doskonale wiedząc, że pod tym wyznaniem kryje się coś większego, trudniejszego, coś, o czym Ada boi się powiedzieć na głos. Miała dziesiątki takich przypadków na swojej kozetce i wie, że aby wyzwolić van Doren od przeszłości, kiedyś będą musiały wrócić do tej rozmowy, być może brutalnej i pełnej łez, ale bardzo pomocnej w ostatecznym rozrachunku. Josephine nie jest przecież głupia i wie, że dotknęła zaledwie wierzchołka góry lodowej, a naprawdę nie chce, żeby przez nią Adeline zatonęła jak ten pieprzony Titanic.

– Nigdy go nie lubiłam – mówi w zamian.

– Chociaż ty.

Krótka pauza.

– Słucham? – Josie nagle milknie, próbując przetworzyć to, co właśnie usłyszała. – Nie... nie mów mi tylko... Przecież nie można zakochać się w takim potworze!

– Cóż, skoro ja to zrobiłam, to najwidoczniej można... I tak, słyszałam już, że piekło zamarzło – tłumaczy luźno rudowłosa, zaraz po tym poważniejąc. Na jej twarzy nie ma już śladu po wcześniejszym rozbawieniu. – Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że... że w którymś momencie straciłam kontrolę. Jakby to on zepchnął mnie na miejsce pasażera, a sam usiadł za kierownicą. Zapomniałam o tym, że jest tak cholernie niebezpieczny. Traktowałam go jak kogoś podobnego do mnie. Kogoś bliskiego. Ludzkiego.

Ciemnowłosa o mało nie krztusi się powietrzem. Mruga kilkukrotnie, jakby starała się obudzić z tego dziwnego snu, cały czas jednak przyglądając się Adeline. Twarz prawniczki nie wyraża żadnych uczuć, jakby nie mówiła o sobie, a o kimś obcym; jakby była to zaledwie opowieść z czasów, gdy to sala sądowa stanowiła jej drugi dom, nie uniwersytet.

– Wilk nadal pozostanie wilkiem, nawet jeśli wydaje ci się, że udało ci się go oswoić – stwierdza Josie, po czym dodaje, tym razem cieplej, jakby na rozluźnienie tej gęstej atmosfery, choć z wyraźnym przekazem. – Tak się zastanawiam... może powinnam wpisać cię na listę swoich pacjentów z masochistycznymi zapędami? Co o tym myślisz? Dostaniesz nawet jakiś rabacik.

Choć Ada bardzo mocno stara się uśmiechnąć, to i tak w ostateczności na jej twarzy pojawia się zaledwie grymas. Zaciska więc usta w cienką linijkę, rezygnując z kolejnych prób uśmiechu.

– Loki był dla mnie... dobry. Tak po prostu. Może nie od razu, ale kiedy się do mnie przekonał, z każdym dniem stawał się odrobinę milszy i życzliwszy – kontynuuje całkiem nieoczekiwanie. Dopiero teraz zauważa te pozytywne aspekty ich relacji, a przynajmniej jej początków. – Oczywiście na swój własny sposób, do pewnego momentu. Potem wszystko się skończyło, a ja obudziłam się z tego dziwnego snu.

– Czy wy...?

– Nie – odpowiada, czując niemiły dreszcz na plecach na samo wspomnienie tej obrzydliwej bliskości, gdy Loki próbował ją zgwałcić. Teraz jakiekolwiek myśli o tym, że mogłaby się z nim przespać, samowolnie lub też nie, przyprawiają ją o potężne mdłości. – Nigdy.

Znowu milkną, jakby obie zgodnie ustaliły, że potrzebują krótkiej przerwy od tego tematu. Od przeszłości, którą żadna z nich nie chce już dłużej żyć. Najwyższy czas ruszyć do przodu, zacząć wszystko od nowa.

– A myślałam, że to ja jestem szurnięta.

Tym razem rudowłosej sukcesywnie udaje się przywołać na usta uśmiech, a przynajmniej jego cień, obietnicę szczerego śmiechu w niedalekiej przyszłości.

– Sorry, Josie, pobiłam cię na łopatki.

Jeszcze przez niecały kwadrans siedzą na wąskiej ławeczce, rozmawiając na całkowicie inny temat, taki, który nie dotyczy ani Lokiego, ani Tony'ego; i który nie jest związany z chaosem ostatnich miesięcy. A kiedy ich przerwa na lunch nieubłaganie dobiega końca, obie ruszają w stronę parkingu, gdzie czeka na nie Mercedes Ady.

Po dwóch, trzech minutach siedzą już w klimatyzowanym aucie, mknąc prosto do Queens.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro