Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. WELCOME TO NEW ASGARD

Nowy Asgard okazuje się uroczym, malutkim miasteczkiem, gdzie wszyscy witają je z uśmiechem i szeroko rozpostartymi ramionami. Nawet jeśli widzą je po raz pierwszy w życiu. Adeline obstawia, że Thor musiał wspomnieć kilka słów o niej samej, a także o jej podopiecznej, bo inaczej nikt nie zwracałby na nie większej uwagi, uważając je za Szkotki z wioski obok.

Spod stacji kolejowej odbiera je ciemnowłosa kobieta z błyskiem w oku, która przedstawia się im jako Walkiria. I podczas gdy siedząca z tyłu Betty zajęta jest łapaniem zasięgu w telefonie, Ada wdaje się w cichą rozmowę z kierowcą. W całkiem ogólnym skrócie dowiaduje się co-nie-co o stanie Thora, czyli o tym, że wcale nie jest tak pięknie i kolorowo, chociaż sam Gromowładny wszystko bagatelizuje. Rudowłosa ma na końcu języka stwierdzenie, że to zapewne dlatego, że zbyt dużo czasu spędził w towarzystwie Starka, ale ostatecznie nie mówi ani słowa.

– Nie bądź zbyt zdziwiona jego stanem, serio – kontynuuje Walkiria, podczas gdy prawniczka nieznacznie skina głową. – Mam szczerą nadzieję, że może wasz przyjazd odrobinę pomoże mu się wziąć w garść i zawalczyć o siebie. Bo jak tak dalej pójdzie, chłop zapije się na śmierć.

Van Doren zaciska usta w cienką linijkę, posyłając kobiecie szybkie spojrzenie.

– Przesadziłam? – upewnia się ona, nieznacznie ściszając głos. Samochód lekko podskakuje, gdy przejeżdżają przez niewielkie, skaliste wybrzuszenie na drodze. – Nie chciałam cię straszyć, ale wiesz, lepiej, żebyś była przygotowana na wszystko.

– W porządku, jest w porządku – przyznaje Adeline, z całych sił starając się uśmiechnąć, co ostatecznie nie wychodzi jej zbyt przekonująco. – Poważnie.

Przez całą, pełną wybojów i pięknych widoków szkockiej natury drogę, van Doren zastanawia się jednak, czy przyjeżdżając tutaj, postąpiła słusznie. Czy to był dobry pomysł, przerywać rutynę Thora i wskakiwać do jego życia na parę dni, przywołując gorzkie wspomnienia procesu Lokiego, a także wydarzeń z Wakandy, gdzie bóg chaosu umierał na ich oczach, razem z innymi, bez żadnych szans na ratunek. Ale później dochodzi do wniosku, że może jej pojawienie się w Nowym Asgardzie wcale nie jest taką głupotą, jak na początku myślała. Może uda jej się wesprzeć Thora, namówić go na leczenie, porozmawiać z nim szczerze i bez ogródek o tym, co go dręczy. Co dręczy ich oboje. Bo ona, choć czuje się już naprawdę dobrze po odbytej terapii, praktycznie przezwyciężając swoją traumę, to czasami nadal odczuwa, jak bolesne echo przeszłości odbija się w jej głowie, nie pozwalając jej zasnąć; ale są to niezwykle rzadkie momenty. Ma jednak nadzieję, że jej siła ducha zainspiruje Thora do działania.

Z upływem kolejnych dni Adeline wydaje się, że z jej asgardzkim przyjacielem jest odrobinę lepiej. Przynajmniej psychicznie. I podczas gdy Betty spędza mnóstwo czasu z Walkirią, oni sami wybierają się na wieczorne spacery lub siedzą na skraju klifu, popijając grzane wino i po prostu rozmawiając. Thor na początku dusi wszystko w sobie, przypominając jej tym Tony'ego; obaj usilnie próbują udawać, że nic im nie jest, że mają się absolutnie dobrze, choć prawda jest całkiem inna. Niesamowite, ile wysiłku niektórzy ludzie wkładają w to, żeby wyglądać tak, jakby absolutnie nic ich nie ruszało.

I kiedy prawniczka postanawia podzielić się historią swojego życia z ostatnich miesięcy, coś pęka w Gromowładnym, a on sam zaczyna mówić jej, że wciąż trudno jest mu pogodzić się z tym, co stało się w Ogrodzie. Z tym że stracił brata. A wcześniej własny dom, królestwo. Matkę. Ojca. Absolutnie wszystkich. I że czasami przerasta go bycie królem; że chciałby wtedy zamknąć się w czterech ścianach swojego domku i upijać się do nieprzytomności, z Korgiem i Mikiem u boku (na których widok Ada o mało nie dostała zawału, potem śmiejąc się tylko, że przecież nie powinno ją to szczególnie dziwić).

– Jestem już zmęczony udawaniem odważnego – przyznaje bez uprzedzenia Thor, wzruszając ramionami. – To mnie po prostu przerasta.

Ada obejmuje mężczyznę, opierając się policzkiem o jego ramię. Thor wzdycha cicho, układając głowę na jej gęstych, ciepłych włosach. W oddali słońce powoli zaczyna skrywać się za horyzontem. Kolejny dzień w Nowym Asgardzie dobiega końca, ale w całkowicie innym tonie. Jest tutaj cicho, spokojnie; van Doren może przysiąc, że czasami dobiega ją myśl, aby porzucić całe swoje życie w Nowym Jorku i sprowadzić się tutaj.

– Nie musisz udawać. Możesz być przerażony, zmęczony, obojętny. Nie jesteś nikomu nic winien – odpiera spokojnie rudowłosa kobieta, szukając przy tym jego dłoni. Delikatnie ściska jego rękę, starając się dodać mu tym gestem chociaż odrobinę otuchy. – Ale nie możesz się poddawać. Choćby ze względu na samego siebie.

Kolejnego wieczora nie siedzą już na szczycie klifu otuleni grubym kocem z rozgrzewającym alkoholem u boku. Z okazji kończących się żniw Asgardczycy wyprawiają huczną zabawę w tawernie nad brzegiem oceanu, gdzie miód pitny leje się litrami, a każdy tańczy i śpiewa do upadłego. Nawet Ada, Thor czy... Betty, która jest na tyle zachwycona zwyczajami nordyckich przybyszów, że nie trzeba jej dwa razy zapraszać na parkiet. Na chwilę więc nad Nowym Asgardem rozciąga się piękna, błyszcząca złotem poświata, jakby dobry omen, zwiastun poprawy sytuacji, nadejścia rzeczy, osób, wydarzeń, które zdecydowanie uszczęśliwią wszystkich zgromadzonych pod drewnianym dachem tawerny. Albo przynajmniej jedną jedyną osobę. Kogokolwiek.

– Jezu, Thor, jesteś kompletnie pijany – rzuca Adeline z lekkim zmartwieniem w głosie, gdy nordyckie bóstwo opada ciężko na krzesło obok niej. Ma ochotę dodać, że nawet jeśli Gromowładny skończy kolejną butelkę alkoholu, Loki pozostanie martwy. I niezależnie od tego, ile wypije, sprawy wcale nie ulegną zmianie. Ale gryzie się w język, widząc, jak Thor uśmiecha się do niej leniwie. Przecież nie chce pozbawiać go dobrego humoru.

– Wcale nie jestem – stwierdza on leniwie. Ich spojrzenia się krzyżują. – To ty jesteś trochę... rozmazana.

Biorąc ten wieczór za dobrą monetę, van Doren, oczywiście za zgodą Thora, umawia go na wizytę u psychologa w pobliskim mieście, skąd jakiś czas temu odebrała je Walkiria. Rudowłosa żywi nadzieję, że to będzie początek jego nowej ścieżki. Bo patrzenie na niego, wyobrażanie sobie tego, co przeżywa, jest okrutnie bolesne, nawet dla Adeline. A może szczególnie dla Adeline, która mimo ponad dwóch lat od walki z Thanosem, nadal chwilami odczuwa brak Lokiego.

A jej życie już na zawsze będzie dzielić się na to sprzed i po wydarzeniach w Wakandzie.

– Musisz koniecznie przyjechać do nas, do Nowego Jorku – oświadcza prawniczka, zaciągając się jednym z ostatnich trzech papierosów w paczce. – Poznałbyś córkę Tony'ego, Morgan. Jest cudowna, możesz mi wierzyć.

– Też jest geniuszem w budowaniu dziwnych urządzeń tak, jak jej ojciec?

Kobieta wybucha głośnym śmiechem. Oboje siedzą przy długim, drewnianym stole, ustawionym przed domkiem Thora. Miejsce to daje idealny widok na pracujących w miasteczku ludzi, ciepłe, wrześniowe słońce, a także rozpościerający się przed ich oczami ocean. Błoga cisza i spokój.

– Chryste, Thor, ona ma zaledwie siedem miesięcy – odpowiada van Doren, gdy udaje jej się uspokoić śmiech, jaki w dalszym ciągu tkwi w jej piersi. – To okaże się za jakiś czas. Jeśli tak jak Tony, zbuduje swój pierwszy silnik, o ile dobrze pamiętam, w wieku czterech lat, będziemy mogli ją ochrzcić kolejnym Stark-geniuszem.

Prawniczka korzysta z ostatnich chwil w Nowym Asgardzie, tak samo, jak Betty, która tego popołudnia wybrała się na przejażdżkę po okolicy z Walkirią i Korgiem. Jutro czeka je przecież powrót do Londynu, a następnie długi i wycieńczający lot do Nowego Jorku. Na samą myśl po plecach Ady przebiega zimny dreszcz. Ogromnie cieszy ją to, że niedługo będzie w swoim domu, wróci do pracy, do swojej rutyny, podczas gdy Betty rozpocznie pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Columbia. Ale cały czas z tyłu jej głowy siedzą dręczące myśli na temat Thora. Boi się, że kiedy zniknie, Gromowładny znów wróci do starych nawyków. Bo kiedy van Doren tutaj jest, motywuje przyjaciela jak tylko może, dużo z nim rozmawia i poświęca mu tak wiele czasu, jak to możliwe. Ale kiedy ona zniknie... Wszystko może pójść nie po ich myśl, jej oraz Walkirii. I patrząc na Gromowładnego, w takim momencie, jak ten, kiedy myśli, że Ada wcale mu się nie przygląda, obawy te narastają. Te nieobecne spojrzenie, zapadnięte policzki czy ciemne obwódki wokół oczu... Thor nadal tkwi w swojej głowie i jeśli teraz przerwie leczenie, być może przez długi czas nie wróci do siebie. A to najbardziej martwi prawniczkę.

– A jak Steve? – rzuca Gromowładny, siląc się na szerszy uśmiech. Kilka drobnych zmarszczek pojawia się w kącikach jego brązowych oczu. – I Natasza?

Gdyby Ada była postacią z kreskówki, zapewne teraz kamera zrobiłaby najazd na jej głowę, wewnątrz której niewielki, rudowłosy chomik wskoczyłby do plastikowego kółka i z zawrotną prędkością zacząłby w nim biegać, generując błyskawiczny przepływ myśli. Ale van Doren jest prawdziwa, więc jej konsternację można zauważyć w lekko uniesionych brwiach i słabym uśmiechu.

– Myślę, że całkiem w porządku – odpiera niezobowiązująco, rozsiadając się na drewnianej ławeczce. Upija łyk gorącej herbaty, jakby próbowała przełknąć te niewinne kłamstwa, ciężkie jak kamienie. Steve i Nat nieustannie starają się znaleźć wyjście z tej sytuacji, przywrócić umarłych, nawet jeśli inni dawno temu porzucili wszelkie nadzieje. – Od przeprowadzki Tony'ego rzadko odwiedzam siedzibę, ale ostatnio wpadłam na chwilę z... – urywa błyskawicznie, dochodząc do wniosku, że nie musi mówić Thorowi o usilnych poszukiwaniach Bartona i jej cichej współpracy z Romanoff, w której trakcie Adzie zdarza się dostarczyć agentce pewne informacje z CIA, z ręki Everetta. – Wiesz, dokumenty prawnicze, takie mało ważne rzeczy. Wracając do tematu, oboje faktycznie mieli się dobrze, kiedy ich ostatnio widziałam.

Przez moment rozmawiają jeszcze o Bannerze i Starku. Adeline opowiada mu o tym, że Bruce skończył swoje prace nad połączeniem swojego DNA z DNA Hulka i w przyszłym miesiącu zaczyna testy. Dodaje ze śmiechem, że być może są to ostatnie dni, kiedy wciąż można wyjść z doktorem na szybkie piwo, bez obaw, że zostanie się zauważonym przez młodych fanów. Thor słucha jej z uwagą, popijając miód z wielkiego, drewnianego kufla.

– Ha, Thunderbolt nie będzie zbyt zadowolony, kiedy zamiast Bruce'a, to jego zielone wcielenie będzie teraz spacerować po ulicach Nowego Jorku – podsumowuje rozbawiona kobieta. – Gdybyś rzeczywiście chciał przyjechać, daj znać, chętnie cię przenocuję czy coś.

– Jasne, wyślę ci gołębia pocztowego – oznajmia z pełną powagą Thor, po czym także wybucha śmiechem, wtórując prawniczce.

– Lepiej, jak będzie to jakiś e-gołąb, szybciej dotrze i mniej się zmacha po drodze – stwierdza van Doren, ciągle chichrając się pod nosem. Kilka łez rozbawienia zbiera się w kącikach jej oczu.

Kiedy finalnie udaje im się zapanować nad śmiechem, wracają do normalnej, luźnej rozmowy. Korzystają z wolnego popołudnia, zanim słońce zajdzie za horyzontem, dając znak, że można już zasiąść do kolacji. Ostatniej wieczerzy, jak śmiała się przy śniadaniu Betty, nie ukrywając jednak lekkiego smutku, jakim to stwierdzenie zostało podszyte. Jej też się tutaj ogromnie spodobało, dlatego sama myśl o powrocie do Nowego Jorku i zostawieniu tutaj nowych znajomości – w tym z Walkirią, którą młoda Harper bardzo polubiła – sprowadza na nią falę tęsknoty, nawet jeśli nie ruszyła się stąd o kilometr.

Pusty kubek prawniczki ląduje na stole, kiedy telefon w kieszeni jej dżinsów zaczyna dziko wibrować. Ada przeprasza Thora na moment, który w odpowiedzi tylko unosi kciuk i posyła jej łagodny uśmiech, niesięgający jednak jego oczu. Kobieta wyciąga smartfona i bez patrzenia na ekran, natychmiast odbiera połączenie i przykłada sobie telefon do ucha. Odchodzi dalej, na skraj wzgórza, tak, aby złapać lepszy zasięg.

– Adeline?

Natychmiast rozpoznaje głos swojego brata. Jej imię w ustach Everetta jest jednak naładowane zbyt wieloma emocjami, aby prawniczka mogła w dalszym rozrachunku spodziewać się zwyczajnej rozmowy na zasadzie „Co tam? Jak ci się podoba w Szkocji?”.

– Z tego, co pamiętam, właśnie tak mam na imię – odpowiada, siląc się na beztroski ton. – Coś się stało, że dzwonisz o takiej porze? – dodaje, rzucając szybkie spojrzenie na tarczę niewielkiego zegarka zaczepionego na jej nadgarstku. Robi szybką kalkulację w głowie, która wskazuje na to, że w Nowym Jorku jest ledwo południe, a sam Ross powinien być w środku papierkowej roboty w CIA.

– Jesteś sama?

Dreszcz niepokoju przepływa po plecach van Doren. Robi jej się chłodniej, chociaż ma na sobie flanelową koszulę i ręcznie dziergany sweter, który wcześniej pożyczyła jej Walkiria.

– Uhm, tak – oświadcza wreszcie. – Everett, coś się stało, tak?

Długa, zbyt długa chwila ciszy. Ada mogłaby przysiąc, że trwa ona wieczność. I z jednej strony chciałaby, aby w końcu została ona przerwana, a Ross powiedział jej to, co ma do powiedzenia. Z drugiej strony jednak domyśla się, że to, co usłyszy, może zmienić parę istotnych spraw w jej życiu. Dlatego boi się słów brata, jednocześnie nie mogąc znieść dłużej tego napięcia. Serce zamiera jej w piersi, podczas gdy van Doren wyobraża sobie najgorsze scenariusze. Choćby to, że Nowy Jork znów został zaatakowany, a on i Timmy nie mają żadnej możliwości ucieczki.

– Ojciec miał zawał – wyjaśnia finalnie Everett płaskim, bezbarwnym głosem, jakby nie chciał obciążać swoich słów dodatkowym bagażem emocji, który na pewno po tej informacji spadnie na ramiona jego siostry. – Dzisiaj w nocy.

Szczupłe palce prawniczki mocniej zaciskają się wokół chłodnej powłoki smartfona.

– Ale wszystko jest już z nim w porządku, tak?

– Adeline... Adeline, on nie żyje.

Świat jakby zatrzymuje się dla niej na moment. Po prostu zastyga w bezruchu. Oddech zamiera jej w piersi, tak, że zaraz potem kobieta zaczyna się głośno krztusić, z trudem łapiąc powietrze. Ta wiadomość jest dla niej jak grom z jasnego nieba. Przecież całkowicie nie spodziewała się, że usłyszy od brata właśnie takie słowa. I nawet jeśli nie wyraża sobą żadnych uczuć, nie płacze, nie krzyczy, nie czuje się tak, jakby traciła grunt pod nogami, to w dalszym ciągu jest jej ogromnie przykro. To koniec końców był jej ojciec, od zawsze na zawsze, niezależnie od faktu, że ich relacja wielokrotnie pozostawiała wiele do życzenia, a ona sama przez te wszystkie lata kochała go miłością niechętną, niełatwą, pozbawioną całkowicie cienia sympatii.

Nie mówiąc nic, kobieta przesuwa dłonią po twarzy. Próbuje zebrać potłuczone myśli, zszyć się z powrotem. Pogodzić się z nieprzyjemną myślą o tym, że już nigdy więcej nie zobaczy Henry'ego Rossa żywego, choćby mieli nie wymienić ze sobą ani jednego, cholernego słowa. Czego przecież unikała od czasu wyprowadzki z domu; bo przemoc to przecież czasami również okrutne, raniące słowa wypowiadane przez długie lata, prawda? Teraz zaś jej ojciec odszedł bezpowrotnie, co w gruncie rzeczy wcale nie powinno jej dziwić. Śmierć każdego w końcu kiedyś dopadnie, prędzej czy później. I kto jak kto, ale Ada powinna dobrze o tym wiedzieć.

W głowie odtwarza ostatnie słowa, jakie ojciec do niej skierował. Jakiś czas temu, w jej czterdzieste urodziny, które dopadły ją całkiem nieoczekiwanie, popychając w nowy etap życia. Powiedział, że jest z niej dumny, niezależnie od wszystkiego. I że życzy jej samych szczęśliwych dni, tak po prostu. Na koniec dodał – trochę z trudem i oporem – że ją kocha i zawsze będzie. Van Doren uśmiechnęła się tylko, domyślając się, że zapewne Eleanor stała obok i kazała mu to powiedzieć. Prawniczka nie odniosła się więc do tego wyznania ani słowem, jedynie grzecznie podziękowała za życzenia i się rozłączyła.

– Pogrzeb odbędzie się w przyszłym tygodniu – mówi jeszcze Ross, przerywając gonitwę jej myśli. – Ale jeśli nie chcesz przyjść, znajdę dla ciebie jakąś wymówkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro