Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. ME AND THE DEVIL

Chociaż od Sylwestra minął prawie miesiąc, Josie nadal czuje gorzki smak upokorzenia na końcu języka. I już nawet nie robi zawodów, w którym momencie wygłupiła się bardziej: upijając się w sztos, co niestety musiał zobaczyć Tony czy mówiąc Adzie, że jest w nim zakochana. Na całe szczęście przynajmniej Betty nie widziała jej w tym stanie. Razem z Peterem i Michelle nocowała u Neda, a Josie dopiero przed południem miała ją odebrać. Dlatego wstała z samego rana i lecząc kaca stulecia, przeklinała w duchu wszystkie boskie siły, jakie skusiły ją do wypicia takiej ilości alkoholu. Poranek był więc bolesny, pełen mdłości i drażniących dźwięków, ale i z tym Harper wygrała. Niemniej jednak zachowała się jak kompletna idiotka i chyba też właśnie z tego powodu ostatnio sypia gorzej, niż zazwyczaj; teraz zamiast kawy z mlekiem, pije kawę z energetykiem.

Najgorsze było pierwsze spotkanie ze Starkiem. Bała się jechać do siedziby Avengers, a co dopiero spojrzeć mu w oczy. Tony jednak okazał się na tyle życzliwy (albo po prostu zapominalski), że nie wspomniał ani słowem o jej noworocznej przygodzie. Ale nie to przerażało ją najbardziej; po raz pierwszy od miesięcy powiedziała nie tylko komuś, ale przede wszystkim powiedziała sobie samej, na głos, głośno i wyraźnie, że go kocha. Co nigdy, kurwa, nie powinno mieć miejsca. Dlatego z każdym dniem sesje terapeutyczne stają się coraz trudniejsze, a Josie z kolejnymi spotkaniami zaczyna rozważać rezygnację.

– Powodzenia na teście! – rzuca, posyłając Betty szeroki uśmiech. – Do zobaczenia po szkole.

– Dzięki – odpowiada jej młodsza siostra, wychodząc z auta. Macha jeszcze kobiecie na pożegnanie, a potem rusza biegiem w stronę budynku Midtown High School.

Kiedy Josie wraca do swojego gabinetu, jest krótko przed dziewiątą. Mając jeszcze dobre pół godziny w zapasie, wstępuje na moment do Perlman's Café, żeby przywitać się z Sebastianem i zabrać ze sobą kolejną porcję kawy. Dzisiaj może i spała więcej niż cztery godziny, ale nadal jest wycieńczona. Dzięki Bogu, poza paroma pacjentami, ten dzień ma w miarę wolny. A później wróci do domu i poważnie zastanowi się nad swoją pracą dla Starka. W tym stanie nie powinna go dłużej leczyć, ale jej serce krzyczy, wręcz wrzeszczy, że to będzie jedna z tych decyzji, których żałuje się przez resztę życia. Wie jednak, że nie może kierować się egoistycznymi pobudkami i najlepszym wyjściem będzie znalezienie kogoś w zastępstwie. Przynajmniej na razie. Poza tym Tony jest już naprawdę na ostatniej prostej do zdrowia, to tylko kwestia tygodni, jak będzie można zakończyć leczenie i umawiać się na co kilkumiesięczne kontrolne spotkania. Ona nie jest mu więcej potrzebna.

Jej przemyślenia przerywa pojawienie się Danny'ego Randa. Dawno nie widziała jego surowej twarzy i jasnych loków, ale nie chce pytać go o żadne szczegóły. Mężczyzna i tak mówi jej bardzo mało, przez co Josephine nie do końca wie, jak mu pomóc, ale stara się, jak może. Zaprasza go do środka i rozpoczyna pierwszą sesję terapeutyczną tego dnia. Zostawiając na zewnątrz prywatne zmartwienia i przemyślenia, całą swoją uwagę przekazuje Randowi.

I tak przez następne godziny słucha, zadaje pytania, próbuje odkryć kolejne warstwy, kolejne problemy, kolejne lęki swoich pacjentów. Za oknem zaczyna robić się ciemno, a z nieba sypią się ogromne pokłady śnieżnego puchu, gdy z gabinetu wychodzi ostatnia osoba. Kobieta oddycha z ulgą, bo choć kocha swoją pracę, to są dni, kiedy najzwyczajniej w świecie bywa ona męcząca. Z na wpół zamkniętymi powiekami wsuwa wszystkie ważne papiery do torebki, a następnie zasłania rolety i rusza do wyjścia. Tym razem może jechać prosto do swojego mieszkania, bo Betty po szkole była umówiona z Peterem i to jego ciocia obiecała, że podrzuci dziewczynę z powrotem do domu.

Zarzuca torbę na ramię, męcząc się z nieco postarzałym zamkiem – wciąż zapomina zadzwonić do ślusarza i umówić się na jego wymianę – kiedy jej uszu dobiegają ciężkie kroki na zmianę ze skrzypieniem podłogi. Josephine nic sobie z tego nie robi; jej gabinet mieści się w kamienicy, w której poza biurami, są również zwykłe mieszkania. Zakładając więc, że po prostu komuś bardzo spieszy się na spóźniony obiad, nawet nie obraca się za siebie. Energicznie przekręca zamkiem, przyciągając za klamkę stare drzwi do siebie. Wtedy też słyszy:

– Josie! Cały poranek próbowałem się do ciebie dodzwonić.

Kobieta zastyga w bezruchu. Dopiero po paru sekundach wraca jej czucie w całym ciele. Odwraca się w stronę Tony'ego, obdarzając go ciepłym, ale niezwykle krótkim uśmiechem.

– Przepraszam. Wiesz, że w trakcie spotkań mam wyciszony telefon.

– Jasne, rozumiem – mówi natychmiast, świdrując ją ciemnobrązowymi tęczówkami.

– Coś się stało? – pyta Harper. Dopiero teraz nabiera odwagi, aby spojrzeć mu w oczy.

– Powiedzmy – odpiera enigmatycznie.

Josie na powrót otwiera drzwi do swojego gabinetu – od zawsze łatwiej się je otwierało, aniżeli zamykało – i zaprasza Tony'ego do jego wnętrza. Stark siada na fotelu ustawionym niedaleko okna, nerwowo bębniąc palcami o skórzane podłokietniki. Harper w tym czasie wstawia wodę na herbatę, znikając na krótką chwilę w sąsiednim pokoju, służącym jej za pomieszczenie gospodarcze. Kiedy wraca z gorącymi napojami, staje przy oknie, opierając się biodrami o parapet. Przenosi swoje pełne wyczekiwania spojrzenie na Starka, który zabiera od niej kubek z zieloną herbatą. Trudno jest na niego patrzeć obiektywnym okiem, kiedy w środku siebie wie się, że zrobiłoby się dla niego absolutnie wszystko i to nie tylko z powodu zwykłej, ludzkiej uprzejmości.

– Wiem, że zapewne zabijesz mnie przez to, co za chwilę powiem, ale...

– Tony, przejdź do rzeczy.

Stark przez moment przygląda się jej pełnej zaniepokojenia twarzy. Jej błękitnym tęczówkom, pełnym wargom zaciśniętym w cienką linijkę, kilku zmarszczkom, które pojawiły się na czole i piegom, jakie porozrzucane są po jej twarzy, tworząc swojego rodzaju konstelacje na harperowym niebie. Nawet nie zdążył powiedzieć na głos o tym, co go dręczy, a już ma wyrzuty sumienia, że ją oszukał, okłamał, podczas gdy ona mu zaufała i zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Cholera, on naprawdę na nią nie zasługuje.

– Moje koszmary nigdy do końca nie zniknęły.

Po bladych wargach Josephine przebiega cień uśmiechu. Razem z tym wyznaniem znika jej możliwość na złożenie rezygnacji. Teraz, nawet gdyby to zrobiła, nie przeżyłaby nawet tygodnia, bo zżarłyby ją wyrzuty sumienia, że zostawiła go bez wsparcia, uciekając niczym rasowy tchórz. Musi spróbować odłożyć emocje na bok i zacząć odnosić się do niego jeszcze bardziej profesjonalnie niż dotychczas. Będzie więc zmuszona dusić w sobie wszystkie te uczucia, ale przynajmniej on się o nich nie dowie. A przecież o to jej w głównej mierze chodzi.

– Wiem, Tony.

Mężczyzna unosi brew. Jego dłonie mocniej zaciskają się wokół kubka z gorącym napojem, o mało nie miażdżąc go w pył.

– Skąd?

Harper wzdycha cicho.

– Znamy się od ponad roku. Naprawdę myślisz, że jestem taka naiwna? – Przerywa na moment. – Zastanawiam się tylko, dlaczego skłamałeś.

Tony nie odpowiada, przynajmniej nie od razu. Podnosi się z fotela, odkładając przy okazji kubek z nietkniętą herbatą i podchodzi do okna, stając w odległości dwóch, trzech centymetrów od niej. Na początku unika jej wzroku, trochę tak jak kilkulatek, który coś zbroił i boi się reakcji rodziców. Później jednak unosi twarz, a ich spojrzenia się spotykają.

– Nie chciałem cię martwić.

Harper marszczy czoło, jakby zastanawiała się nad tym, czy czasem się nie przesłyszała.

– Żartujesz sobie ze mnie w tej chwili, prawda? – Przesuwa dłonią po twarzy, jakby chciała zetrzeć z niej resztki zmęczenia. – Tony, do cholery, jestem twoim terapeutą! Płacisz mi za opiekę nad sobą!

– Josie...

– Nie josiuj mi tutaj – mruczy ona. – Wiesz co? Teraz naprawdę mam ochotę cię zabić. Straciliśmy praktycznie miesiąc, w którego trakcie mogliśmy działać dalej, inaczej. Ale działać! Tony, Boże...

Stark układa jej dłonie na ramionach, jakby starał się ją uspokoić, choć sam też jest nieco wzburzony. Harper nieznacznie drży, gdy jego ręce dotykają jej ciała, ale nie daje tego po sobie poznać. Ma wrażenie, że odkąd powiedziała Adzie o swoim małym sekrecie, wszystko jakby zaczęło działać ze zdwojoną siłą. Niech to szlag.

– Przepraszam.

Kobieta, ku swojemu własnemu zaskoczeniu, ściąga jego dłonie ze swoich ramion, po czym odchodzi na bok, jakby powietrze znajdujące się w tamtej części pokoju brutalnie ją dusiło.

– To ja przepraszam – szepcze w końcu, stając plecami do niego. Czuje, jak Tony dosłownie pochłania jej sylwetkę wzrokiem. – Nie powinnam tak reagować – kontynuuje, powoli zwracając się twarzą do niego. Jej palce mimowolnie zaciskają się wokół bransolety aktywującej zbroję Iron Mana, którą ma zawieszoną na przeciwnym nadgarstku. – Powiedz mi, co widziałeś. Czy to... czy to nadal te same wizje? Czy coś całkowicie nowego?

– Widzę, jak umierają Avengersi. Jak połowa ludzkości umiera, bo ja nie potrafiłem nic zrobić. Budzę się w nocy i nie wiem, gdzie jestem. Przez długie godziny przyzwyczajam się do kształtów rysujących się w ciemnościach, uświadamiając sobie, że przecież jestem w domu.

Słysząc owe słowa, Harper z trudem powstrzymuje napływające do jej oczu łzy.

– Z tyłu głowy mam te cholerne Kamienie. Strach paraliżuje mnie za każdym razem, gdy słyszę o nich w snach – ciągnie mężczyzna cichym, bezbarwnym tonem. Zaraz potem, prawie płacząc, mamrocze. – Błagam, Josie, uratuj mnie.

Kobieta walczy ze sobą przez długie sekundy, finalnie podchodząc do trzęsącego się Starka i obejmuje go delikatnie. Przesuwa dłonią po jego gęstych, ciemnych włosach.

– Po to tutaj jestem, Tony – szepcze.

Stark wpija palce w materiał jej swetra, próbując złapać oddech. Gdy nieznacznie się uspokaja, Josephine odsuwa się od niego na parę kroków, tak, że dzieli ich teraz bezpieczny dystans.

– Na początku myślałem, że po prostu śnię w kółko ten sam sen. Bezustannie. Ale... to musi być coś więcej, cholera. – Głos mu się prawie załamuje. – To wszystko jest takie realne, takie namacalne.

– Rozmawiałeś o tym z kimś innym?

– Wspomniałem o tym Jamesowi – odpowiada Tony. – Ale on stwierdził, że to zapewne kolejne symptomy PTSD. Że nie powinienem się tym przejmować.

– A Thor? Bruce?

– A co, jeśli Rhodes ma rację? Co, jeśli to tylko złośliwości ze strony mojego mózgu? Cholera, ja chyba naprawdę świruję.

Wszystko jest tak zagmatwane, tak skomplikowane i niejasne, że Josephine też ma wrażenie, jakby powoli traciła zmysły. To wykracza poza jej kompetencje, jej umiejętności, jej cholerny zdrowy rozsądek; to coś, czego nie potrafi wyjaśnić, chociaż cholernie by chciała.

– Jeśli na razie nie chcesz o tym mówić, okej, nie będę cię zmuszać. Nie po to tutaj jestem. Na własną rękę poszukam jakichś informacji, które mogłyby nam pomóc z tym chaosem – oświadcza stanowczo ona. – A ty zacznij brać podwójną dawkę leków, bo z tej chronicznej bezsenności nic dobrego nie wyniknie.

– Dziękuję – odpiera Tony z wyraźną ulgą.

– Nie pozwolę ci przejść przez to samemu – zapewnia Josephine. – Możesz na mnie liczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro