Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. MAKE UP YOUR MIND

Sala wykładowa Uniwersytetu Columbia pęka w szwach, co oznacza, że większość obecnych tutaj studentów wykorzystała już wszystkie swoje nieobecności, dlatego też do końca semestru będą zmuszeni uczęszczać na każde kolejne zajęcia. A jest dopiero – albo aż – styczeń.

Adeline układa dłonie na biurku, a następnie zwinnie odbija się od podłogi i siada na jego brzegu, przyglądając się dziesiątkom twarzy, wpatrzonym albo w nią, albo w nieistniejący w tym pomieszczeniu obiekt; każdy ma swój sposób na zabicie tych dziewięćdziesięciu minut wykładu. Choć van Doren stara się, aby jej zajęcia nie były nudne, to, ku jej rozczarowaniu, nie zawsze jest w stanie każdemu dogodzić. Przerywa na moment, aby słuchający ją studenci mieli czas na zapisanie jej słów – czasami wyrzuca je z siebie z prędkością karabinu maszynowego, całkowicie tego nie kontrolując. Krzyżuje nogi, uważając przy okazji na to, aby czasem zbytnio nie podwinęła się jej czarna, ołówkowa spódnica i kontynuuje swój wykład z systemu karnego Stanów Zjednoczonych. Wtóruje jej bębnienie palcami o klawiaturę na zmianę z szuraniem ołówków o kolejne strony kolorowych notesów.

Wtedy też zauważa tak dobrze znaną jej twarz, gdzieś w kącie sali, całkowicie skrytą za gromadą studentów prawa i jednocześnie przyszłej elity prawników, prokuratorów, sędziów. A przynajmniej Ada ma taką nadzieję, chociaż wie, że rzeczywistość bywa brutalna i jeśli spośród stuosobowej grupy chociaż paru osobom uda się osiągnąć sukces, to będzie naprawdę ogromne osiągnięcie. Poprawia kołnierz golfa, zerkając jednocześnie na zegarek, tak, aby nie zostać na tym przyłapaną, a następnie mówi do studentów:

– Dzisiaj skończymy piętnaście minut wcześniej. Myślę, że nikt z was nie ma nic przeciwko.

Po sali przebiega wesoły, pełen entuzjazmu szum odpowiedzi. Adeline uśmiecha się szerzej.

– W takim razie do zobaczenia. I nie zapomnijcie o swoich esejach!

Przeciskając się pomiędzy opuszczającymi salę ludźmi, próbuje dostać się do siedzącego w ostatnim rzędzie Richarda. Studenci wychodzą tak pospiesznie, tak chaotycznie, jakby bali się, że Adeline zmieni zdanie i każe im zostać, aby móc dokończyć wykład. Nic takiego jednak się nie dzieje i kiedy drzwi zatrzaskują się za ostatnią osobą, rudowłosa pokonuje wysokie stopnie, zatrzymując się tuż przy mężczyźnie.

– Jak długo tutaj siedzisz?

– Wystarczająco długo, żeby stwierdzić, że nie ma na świecie profesji, w której Adeline van Doren nie byłaby dobra.

Kobieta uśmiecha się lekko, prawie niewidocznie. Richard przenosi spojrzenie z jej zielonkawych tęczówek na wargi, przyglądając się im przez długich parę sekund. Marszczy brwi.

– Co się stało? – pyta.

– Co? – rzuca zbita z tropu van Doren. Dopiero po chwili dociera do niej, co mężczyzna ma na myśli. Po noworocznym pocałunku z Lokim jej wargi przypominały jeden, wielki siniak i dopiero parę dni temu ślady po nocy, o której Ada stara się usilnie zapomnieć, zaczęły powoli blednąć. A dzisiaj tak się spieszyła do pracy, że całkowicie zapomniała o nałożeniu szminki. – Nic takiego. Mróz po prostu mocno daje mi się we znaki.

Richard nie wydaje się usatysfakcjonowany tym wytłumaczeniem, ale nie mówi już nic więcej na ten temat. Teoretycznie jej życie prywatne nie powinno go interesować, choć nie jest to wcale takie łatwe: patrzenie na nią ze świadomością, że teraz są dla siebie obcymi ludźmi, dzielącymi zaledwie wspólne wspomnienia i nazwisko.

– Jest szansa na ugodę – oznajmia w zamian, obserwując, jak wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienia.

– Jakie są warunki?

Van Doren podnosi się z krzesła. Robi krok w przód, stając na wprost rudowłosej.

– Laufeyson musi opuścić Ziemię.

Adeline uśmiecha się pobłażliwie, z lekkim niedowierzaniem. Richard mruży spojrzenie, przyglądając jej się zza kwadratowych oprawek.

– Całkiem wam się w głowach poprzewracało – stwierdza, tym razem chłodniej, dobitniej. – Gdybyś powiedział, że ma opuścić, nie wiem, miasto, stan, kraj... Ale tutaj mowa jest o planecie. Czyś ty całkowicie zdurniał?

– A jesteś w stanie zagwarantować całemu światu to, że Loki Laufeyson, nordycki bóg chaosu, nie zamieni naszej ukochanej Matki Ziemi w pył?

Kobieta nie mówi ani słowa.

– No właśnie. Więc zrozum powagę sytuacji, Ado. To i tak wiele z naszej strony.

Cały czas milcząc, z ustami zaciśniętymi w cienką linijkę – co tym razem sprawia jej niemały dyskomfort – unosi dłoń i przesuwa nią po nieogolonym policzku Richarda. Mężczyzna z zaskoczeniem śledzi każdy jej ruch, nie do końca wiedząc, co Adeline planuje. Zawsze była nieprzewidywalna i to jedna z miliona tych rzeczy, za które kochał ją do szaleństwa.

– Loki Laufeyson zostaje na Ziemi. A ja wygram ten proces – oświadcza finalnie. – A teraz przepraszam, mam umówione spotkanie. Miło było cię widzieć.

– Ada...

Ich spojrzenia spotykają się na długą chwilę wypełnioną absolutnym milczeniem.

– Tak?

– Uważaj na niego, proszę cię.

Van Doren posyła mu najszerszy, najpiękniejszy uśmiech, na jaki tylko ją stać, a później skina głową i rusza w stronę swojego biurka. Słyszy, jak Richard zeskakuje ze schodów; zaraz potem jej uszu dobiega dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. I dopiero teraz jest w stanie wziąć głęboki oddech, aby się uspokoić.

Obecnie całe jej życie – zawodowe i prywatne – kręci się wokół Lokiego, a ona... najchętniej wymazałaby go ze swojej pamięci, a może nie tyle, ile jego, co sam pocałunek. To był błąd, największy z możliwych do popełnienia, a Ada nawet nie wie, kogo za to winić. Była tak pijana, a to się po prostu stało. Bardziej jednak żałuje faktu, że Loki mógł ją z tego tytułu poznać jako słabą, kruchą osobę, a przecież przed nim zawsze stara się być najlepszą wersją samej siebie. Gorsze jest tylko przebywanie w jego towarzystwie, gdy niezręczna – dopiero teraz – cisza wisi między nimi, jak chmury zwiastujące ogromny deszcz, ba, nawet cholerną burzę z piorunami.

Nerwowo, gwałtownie przesuwa dłonią po upiętych w wysoki kok włosach, po czym przymyka powieki, licząc w głowie do dziesięciu. I tak z kilkanaście razy, zanim stres opuszcza jej ciało, przynajmniej na moment. Wtedy też zarzuca sobie na ramiona płaszcz, od razu zabierając z biurka torebkę i również opuszcza salę wykładową, uprzednio zamykając okna i gasząc wszystkie światła.

Na spotkanie umówiona jest z Clintem Bartonem – wreszcie! – w budynku FBI, mieszczącym się gdzieś pomiędzy Dolnym Manhattanem a World Trade Center. Po drodze na Federal Plaza wstępuje na stację benzynową, żeby zatankować, bo od tego ciągłego jeżdżenia do siedziby Avengers jej auto pochłania paliwo w zastraszającym tempie. Przy okazji kupuje sobie pączka i kawę, jako nagrodę za rozmowę, której jeszcze nie przeprowadziła, ale wie, a raczej ma przeczucie, że przebiegnie ona po jej myśli. Przed opuszczeniem auta, które musiała zaparkować ulicę dalej ze względu na roboty drogowe pod budynkiem, maluje usta ciemnoczerwoną szminką, idealnie pasującą do golfu w tym samym kolorze i rusza do nowojorskiej siedziby Federalnego Biura Śledczego.

Na samym wejściu strażnik przeszukuje ją i zawartość jej torebki, upewniając się, że kobieta nie ma ze sobą broni, bomby czy innych niebezpiecznych przedmiotów, którymi mogłaby zaatakować kogoś w środku. Adeline może i nie należy do agresywnych osób, ale teraz chętnie przywaliłaby czymś ciężkim strażnikowi, który zbyt ofiarnie przykłada się do swojej roli, obmacując ją przez dobre dwie minuty. Potem każe jej usiąść i poczekać na kogoś, kto przyniesie jej przepustkę do budynku. Na całe szczęście van Doren przyjechała wcześniej, dlatego też nie musi stresować się tym, że spóźni się na widzenie z Bartonem.

– Jeszcze raz bardzo panu dziękuję za spotkanie – oznajmia na wejściu Adeline, zauważając, jak w niewielkim pokoju przeznaczonym do przesłuchań, czeka na nią Clinton Francis Barton we własnej osobie. Jasnowłosy mężczyzna ma na sobie schludną koszulę w kratę, której rękawy są podwinięte aż do łokci.

– Przynajmniej zafundowali mi podróż samolotem. Dawno nie wyjeżdżałem z Iowa, więc nie narzekam na zmianę otoczenia – odpiera, obserwując swoimi błękitnymi tęczówkami, jak Ada siada naprzeciw niego. – I proszę mówić mi Clint.

– Dobrze, Clint – mówi rudowłosa, rzucając jednocześnie krótkie spojrzenie w stronę pracownika federalnego stojącego pod ścianą. Zwraca się do niego sympatycznym, aczkolwiek bardzo zdystansowanym tonem. – Mogłabym zostać sam na sam z panem Bartonem?

– Niestety nie mogę opuścić pomieszczenia. Takie są procedury.

Clint wybucha śmiechem, odchylając się na krześle. Przesuwa dłonią po gładko ogolonej szczęce. Adeline marszczy brwi, przyglądając mu się spod ciemnych, gęstych rzęs. Podobnie robi też ciemnoskóry mężczyzna; jego twarz zdradza nie tylko zaskoczenie, ale i urażoną dumę, jakby sądził, że Barton śmieje się właśnie z niego.

– Zostały mi do odsiadki, nie wiem, jakieś trzy czy cztery miesiące. Naprawdę sądzicie, że będę chciał uciec? – pyta z sarkazmem. Razem ze Scottem Langiem dużo trudu włożyli w to, aby pójść na układ z FBI, władzami amerykańskimi i niemieckimi, żeby teraz tak po prosto to wszystko zniszczyć. – Poza tym wątpię, czy ponad tysiąc ludzi w tym budynku by mi na to pozwoliło – dodaje.

Przez minutę, może dwie, Ada i Clint milczą, świdrując spojrzeniem pracownika federalnego. Mężczyzna niechętnie przyznaje Bartonowi rację i po dłuższej chwili wahania wychodzi z pomieszczenia, uprzednio sprawdzając, czy przypadkiem – albo wcale nie przypadkiem – kajdanki nie rozpięły się wokół jego nadgarstków. Trzaska jeszcze drzwiami, co rozchodzi się po niewielkim pomieszczeniu z ogromnym echem.

– Dzięki – rzuca Adeline.

– Za dużo dziękujesz, a ja nadal nie wiem, po co tak naprawdę jestem ci potrzebny w tej sprawie.

– Uważam, że posiadasz kilka interesujących dla sądu faktów na temat Lokiego.

– Pamiętam tylko rozpierdolony Nowy Jork i jedyne otwarte bistro z shawarmą.

Ada nie odzywa się słowem. Krzyżuje nogi pod stołem, niezbyt nachalnie oczekując na kontynuację opowieści Bartona. Milczenie potrafi być mobilizujące.

– Jeśli z nim rozmawiałaś, to zapewne już wiesz, że mnie zahipnotyzował tym swoim kijkiem – ciągnie Clint, ku uciesze Adeline. Jego głos jest pełen powagi. – Więc z pierwszej części naszych potyczek z Lokim i Tesseractem pamiętam naprawdę niewiele. Poza tym, że miałem zabić wszystkich, którzy stanęli nam na drodze. Później było lepiej, kiedy Nat... kiedy wyrwano mnie z hipnozy. Dużo kosmitów, gruzu i przerażonych ludzi.

– Clint, wiem, co stało się w Nowym Jorku. Byłam tam – oświadcza ona. – Pytam cię o... twoje personalne odczucia związane z Lokim. To, jak się poznaliście, o ile można to tak nazwać.

– Chcesz udowodnić, że był niepoczytalny, ale wydaje mi się, że on... on doskonale wiedział, co robi. W całym tym szaleństwie był idealnie skoncentrowany i skupiony na realizacji planu – odpowiada rzeczowo Barton. Już dawno przerobił i pogodził się z nieprzyjemnymi wspomnieniami sprzed pięciu lat, co nie oznacza jednak, że mówi o tym z szerokim uśmiechem na ustach i blaskiem w oku. Atak na Nowy Jork odbił swoje piętno na wszystkich, nie tylko na jego mieszkańcach, ale i na Avengersach. A może przede wszystkim na nich. – Wiem, że ma nierówno pod sufitem, ale wszystko to, co zrobił, było zrobione z premedytacją.

– Czyli uważasz, że mógł być wtedy niepoczytalny?

Barton marszczy brwi.

– Co?

– Powiedziałeś, że wiesz, że ma nierówno pod sufitem. Czyli, że jest szalony. Niezrównoważony. Niestabilny. Niepoczytalny.

Po twarzy Clinta przebiega wyraz zaskoczenia, gdy dostrzega to, z jakim zaangażowaniem Adeline podchodzi do sprawy. Chociaż nie powinien być tak zdziwiony, bo już przez telefon wyczuł jej ekscytację i poświęcenie dla sprawy; nie umknęło to również uwadze jego żony, która przysłuchiwała się całej rozmowie. To teoretycznie dzięki niej tutaj jest – po długim namyśle Laura stwierdziła, że skoro Clint tak wiele wie o tych okropnych wydarzeniach, to powinien pomóc. Zwłaszcza że świadków nie zostało zbyt wielu. Po walce w Lipsku tak naprawdę połowa drużyny znajduje się teraz w nieznanym miejscu, a przez ten cholerny układ Clint nawet nie może utrzymywać z nimi kontaktu, co spędza mu czasami sen z powiek. Tęskni za Nataszą i Wandą bardziej, niż mógłby przyznać.

– Cóż, słownik synonimów to ty na pewno masz w jednym paluszku – odpowiada w końcu.

– Zapytam inaczej. Czy według ciebie istniała możliwość, żeby Loki podczas ataku na Nowy Jork był niespełna rozumu?

Na odpowiedź musi poczekać dłuższą chwilę. Clint ze świstem wypuszcza powietrze z płuc, jakby Ada zrzuciła właśnie na jego pierś coś ciężkiego. Ale dla niej rozmowy o Laufeysonie również nie są łatwe, głównie dlatego, że Loki z dwa tysiące dwunastego a Loki, którego poznała zaledwie dwa miesiące temu to czasami dwie różne osoby. Momentami trudno jej uwierzyć, że on naprawdę to wszystko zrobił, że cały ten chaos, zło i destrukcja to wyłącznie jego dzieło.

– Myślę, że tak.

Na ustach Ady pojawia się lekki uśmiech. Clint zachodzi w głowę, ile płaci jej Stark za tak ogromne zaangażowanie.

– Tak jak już zostało ustalone, za współpracę przy tej sprawie istnieje możliwość, że twój wyrok zostanie skrócony o kilka tygodni. Tym samym jeszcze raz zapytam cię, dla pewności, czy mogę powołać cię jako świadka na nadchodzącej rozprawie?

– Jestem cały do twojej dyspozycji. Pod jednym warunkiem: nie chcę widzieć tej fałszywej twarzyczki Starka – wyjaśnia mężczyzna. Choć Adeline reprezentuje interesy Tony'ego, do którego, nie oszukujmy się, Clint nadal ma żal, to naprawdę lubi tę kobietę. Swoją zaciętością i determinacją przypomina mu trochę Nataszę z czasów Budapesztu.

– Będziesz musiał znieść tylko obecność Lokiego.

– Z tym jakoś sobie poradzę – odpiera, wzruszając nieznacznie ramionami. – Po powrocie do domu definitywnie muszę zacząć planować cholernie długie wakacje. Należy mi się to, tak samo, jak mojej rodzinie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro