Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. LONDON CALLING

– ...prosimy o pozostanie na swoich miejscach aż do całkowitego zatrzymania się samolotu, dopóki sygnalizacja „Zapiąć pasy” nie zostanie wyłączona...

Niebo nad portem lotniczym Londyn-Gatwick, mimo porannych godzin, jest ciemne i brudne. Zwarte chmury wiszą ciężko nad Wielką Brytanią, choć wciąż jeszcze nie zaczęło padać. Wiatr z trudem zdmuchuje je na północ, ale te w żaden sposób nie chcą ustąpić. Słońce również musiało skryć się za tymi wielkimi kłębami, bo po nim, ani po zapowiedzi dobrej pogody, nie ma ani śladu. Sierpniowe powietrze na Wyspach jest z kolei chłodne, choć duszne, definitywnie zwiastujące nadchodzącą burzę czy chociaż ulewę. Ale przynajmniej da się czymś oddychać, nie to, co w Nowym Jorku, gdzie temperatura dobija prawie czterdziestu stopni, a żar dosłownie leje się z nieba, nie pierwszy raz tego lata.

Po prawie ośmiogodzinnym locie miło jest wreszcie wstać z siedzeń na dłużej niż parę minut i rozprostować obolałe, zastygłe mięśnie. Adeline zarzuca torbę na ramię, z której wystaje dżinsowa kurtka, po czym rusza do wyjścia. Betty podąża tuż za nią, ziewając po drodze. To była naprawdę męcząca podróż, dla obu z nich, chociaż nie umniejsza to w żaden sposób ich ekscytacji odwiedzinami w Europie. Zanim jednak mogą odsapnąć, czeka je jeszcze kontrola paszportowa i odbiór bagaży.

Van Doren już od dawna planowała odwiedzić Thora, który wraz z resztą ocalałych Asgardczyków zamieszkał w Nowym Asgardzie, na samej północy kraju. W zasadzie chciała tam lecieć zaraz po tym, jak sam Gromowładny jej o tym powiedział. Pieniądze i chęci więc miała od dawna, gorzej z wolnym czasem. I dopiero teraz udało jej się uzyskać dwa tygodnie urlopu przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego, a także doprowadzić prowadzone sprawy do końca. Dobrze złożyło się również ze względu na Betty, która w tym roku nareszcie zaczyna studia, a Adeline bardzo chciała zrobić jej niespodziankę i zabrać na jakieś wakacje. Tak na dobry początek, na przyjemne nastrojenie się przed rozpoczęciem kolejnego, ważnego etapu w jej życiu, jakim ma być studiowanie prawa na Uniwersytecie Columbia.

– Sebastian? – Upewnia się rudowłosa kobieta, podchodząc pewnym krokiem do wysokiego mężczyzny o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach, jaki stoi tyłem do nich, obserwując zmieniające się na tablicy dane przylotów.

Przed wyprawą do Szkocji czekają je jeszcze odwiedziny w samym sercu Wielkiej Brytanii. Adeline na długo przed wylotem uruchomiła swoje kontakty, a dokładnie dwa, z czego jeden nazywa się Sebastian Bellamy. Mężczyzna nie miał absolutnie nic przeciwko, aby obie zatrzymały się u niego na parę dni, przy okazji zwiedzając miasto i odpoczywając przed podróżą na północ. W sumie prawniczka zaryzykowałaby stwierdzeniem, że ucieszył się na tę wiadomość, szczególnie że od dawna nie widział się ze swoją ukochaną Betty. Co było jednocześnie ulgą dla samej van Doren, bo naprawdę nie chciała wpadać w sam środek jego życia i odwracać je do góry nogami. Poza tym bała się, że wszelkie wspomnienia związane z tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku, a co za tym idzie, utratą ukochanego, mogą wpędzić go w gorszy nastrój. Bellamy jednak nie spochmurniał choćby na moment, gdy rozmawiali przez telefon trzy tygodnie wcześniej. Obiecał im, że odbierze je z lotniska i weźmie kilka dni wolnego, żeby pokazać im Londyn, bo, jak dodał, miło będzie oderwać się trochę od pracy.

– Adeline, no nareszcie! – Mężczyzna gwałtownie odwraca się na pięcie, racząc je obie charakterystyczną mieszanką brytyjsko-amerykańskiego akcentu. – Już myślałem, że nigdy nie wylądujecie.

– Pół godziny spóźnienia. Podobno norma dla tej trasy... – zaczyna prawniczka, ale urywa, widząc łzy w oczach mężczyzny, kiedy ten dostrzega stojącą za nią młodą Harper.

– Sebastian, jak ja za tobą tęskniłam! – Betty od razu rzuca się Bellamy'emu na szyję. Mężczyzna mocno obejmuje nastolatkę, przytulając ją na przywitanie. – Nawet sobie tego nie wyobrażasz!

– Ja za tobą też, gwiazdo – odpowiada on. Cofa się o krok i z niedowierzaniem się jej przygląda, dziewczynie, która wpatruje się w niego dokładnie tak, jak robiła to Josie po długich dniach nieobecności w kawiarni. Bellamy z rozczuleniem mierzwi jej włosy. – Chryste, ale wyrosłaś. Z jakieś dwa metry. Jak nie więcej.

– Nie no, tylko z dziesięć centymetrów, może mniej. I to wszystko przez obcasy – tłumaczy z rozbawieniem młoda Harper, wskazując kciukiem na niewysokie koturny.

– Pasują ci – rzuca ze śmiechem Bellamy, zaraz potem zabierając walizkę Ady. Wskazuje dłonią w kierunku wyjścia, gdzie czeka na nich jego samochód. – Chodźcie, nie będziemy tutaj przecież wiecznie tkwić.

W momencie, kiedy torby zostają spakowane do wielkiego bagażnika Peugeota, a każde z nich zajmuje odpowiednie miejsce, za oknem tworzy się potężne oberwanie chmury. Deszcz strumieniami spływa po szybach samochodu, przez co obserwowanie mijanych lasów, łąk, a następnie brytyjskiej stolicy, jest praktycznie niemożliwe. Krople z hukiem uderzają o metalowe elementy auta, z trudem będąc zagłuszane przez ryk silnika i grające w środku BBC Radio 1. Rockowe hity lat 90. rozchmurzają im drogę, która wydaje się nie kończyć, choć tak naprawdę zajmuje Sebastianowi niecałe półtorej godziny.

Auto zatrzymuje się przed niewysokim budynkiem, jednym z dziesiątek, jakie ciągną się od początku uliczki, w jaką wjechali. Jest piękny i skromny, zresztą jak praktycznie cała dzielnica Paddington, łącząca jednocześnie zjawiskową nowoczesność i elegancję ubiegłych wieków. Dom utrzymany jest w jasnej elewacji na parterze, podczas gdy na pozostałych piętrach zachowano surową, charakterystyczną dla brytyjskiego budownictwa cegłę. Wszystko jest czyste, urocze i całkowicie inne, niż to, co obie kobiety znają z Nowego Jorku, nowoczesnego, pełnego drapaczy chmur i budowli nie tak starych, jak te, które przyjdzie im tutaj podziwiać.

– Przygotowałem wam moją sypialnię, a gdyby co, ja będę nocować w salonie – oświadcza Sebastian głosem nieprzyjmującym sprzeciwu, kiedy cała trójka znajduje się w środku, na szczęście tylko trochę zmoczona przez ustępującą już ulewę. – Ale tak jak mówiłem ci przez telefon, Ada, niestety muszę dziś jeszcze wrócić do pracy. Będę po dziesiątej w domu, więc zostawiam wam drugi komplet kluczy. A jutro z rana zabieram was do Camden Town, więc nie szalejcie dzisiaj za bardzo.

Po dogadaniu szczegółów Sebastian znika z powrotem we wnętrzu auta, podczas gdy Betty zabiera się za rozpakowywanie ubrań, a Adeline postanawia wziąć szybki, rozgrzewający prysznic. Po skończonej kąpieli przerzuca sobie ciasno spleciony warkocz przez ramię, a później rusza do kuchni, aby zaparzyć herbatę sobie oraz młodej Harper. Po drodze uważnie zwiedza mieszkanie, małe i urocze, choć niezwykle puste i smutne w tym wszystkim.

Natrafia na nieco zakurzoną ramkę ze zdjęciem, zawieszoną na ścianie w niewielkiej kuchni. Fotografia oznaczona jest datą z lata dwa tysiące siedemnastego roku. Ada dostrzega na nim Sebastiana, u którego boku stoi oczywiście Josephine i Betty Harper, a także niewysoki, ciemnowłosy mężczyzna z wyjątkowo zielonymi oczami, który zapewne musi być Frankiem, narzeczonym Bellamy'ego. Cała czwórka jest uśmiechnięta, szczęśliwa, radosna, jakby nie wiedzieli, co za rok ma ich spotkać.

– Zrobiłam ci herbatę. – Rudowłosa pojawia się w progu ich tymczasowej sypialni, podając jej kubek z gorącym napojem. – Proszę.

Harper najpierw dmucha na powierzchnię herbaty, po czym ostrożnie upija dwa, trzy łyki. Odstawia kubek na nocny stolik.

– Dzięki, Ada – mówi z przejęciem dziewczyna. – Ogólnie, za wszystko. Nigdy nawet nie marzyłam, że uda mi się zobaczyć kawałek Europy. Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałaś.

Adeline odkłada na komodę przy drzwiach swój kubek i podchodzi do stojącej przed szafą nastolatką, mocno przytulając ją do siebie. Przesuwa dłonią po plecach nastolatki, a następnie cofa się o krok i całuje ją w czoło. Betty uśmiecha się szeroko.

– Chociaż tyle mogłam dla ciebie zrobić – wyjaśnia van Doren, z powrotem opierając się o framugę drzwi.

– Zawdzięczam ci bardzo wiele, wiesz? – rzuca Harper, upychając do szuflady kilka par skarpet.

– To sobie zawdzięczasz bardzo wiele, Betty. Ja ci tylko pomogłam z niektórymi kwestiami – oznajmia kobieta, dając jej przyjaznego kuksańca w bok. – Lepiej pójdę przebrać się w coś czystego, zamiast paradować w tym szlafroku – dodaje z rozbawieniem. – A ty odpocznij trochę, bo jesteśmy przecież dzisiaj umówione na kolację z Alistairem.

Po krótkiej rozmowie telefonicznej van Doren i Scotta, podczas której prawniczka upewnia się, że Alistair nie zapomniał o ich spotkaniu, jakie dogadywali przed dwoma tygodniami, obie kobiety wsiadają do londyńskiej taksówki, jadąc prosto na Great Peter St., do jednej z najlepszych włoskich restauracji w Londynie. Co się bardzo dobrze składa, bo zarówno Adeline, jak i Betty, dosłownie umierają z głodu. Cóż, ostatni posiłek na pokładzie samolotu miał miejsce parę godzin temu, jak nie więcej, a od czasu wylądowania w Wielkiej Brytanii obie żyją wyłącznie na ciemnej, gorzkiej herbacie.

Bardzo miło spędzają czas w Quirinale; dużo rozmawiają, śmieją się, zajadają się pysznościami, jakie oferują w skromnym, ale niezwykle ciekawym menu. Adeline wypija kieliszek czerwonego wina, podczas gdy Alistair i Betty zgodnie wybierają wysokie szklanki z Coca-Colą i trzema kostkami lodu. Wystarczyło zaledwie pięć minut, aby ta dwójka znalazła nić porozumienia i zachowywała się tak, jakby znali się od bardzo dawna. Co cieszy prawniczkę, bo bała się, że nastolatka nie złapie kontaktu z jej dawnym znajomym i będzie odrobinę... niezręcznie.

Kiedy kończą jeść deser, za oknem powoli się ściemnia, a Londyn spowija aura tajemniczości, ale i uroku, jaki nadają mu tysiące małych światełek, pochodzących z wysokich budynków czy świateł samochodów. Scott reguluje rachunek, po czym cała trójka rusza powolnym krokiem w kierunku Tamizy.

– Jezu, tutaj nawet powietrze pachnie inaczej – zauważa ze śmiechem Adeline. Idąc wzdłuż Abingdon St., mijają właśnie piękny budynek Pałacu Westminsterskiego. – Chociaż muszę przyznać, że zaczyna mi odrobinę brakować mojego nowojorskiego zgiełku.

– Londyn jest stokrotnie lepszy od Nowego Jorku, uwierz mi, słońce – stwierdza rozbawiony Alistair. – Co więcej, tutaj i herbata smakuje inaczej. Lepiej.

Podczas gdy van Doren i Scott zażarcie dyskutują na temat kondycji, zalet i wad obu miast, Betty nie rozstaje się ze swoim telefonem. Fotografuje dosłownie wszystko, co napotka na drodze, całkowicie nie zwracając uwagi na dwójkę dorosłych, za jaką podąża. Uwiecznia na rolce smartfonowego aparatu lśniące czerwienią piętrowe autobusy, czarne taksówki, przepiękne budynki, jakie mijają, a także Big Bena, który, choć nadal znajduje się w remoncie, obstawiony rusztowaniami, to wciąż sprawia, że oddech zapiera jej w piersi. Otaczająca ją rzeczywistość jest taka nowa, taka niesamowita i taka ciekawa. Betty nie potrafi odmówić sobie fotografowania absolutnie każdego zakamarka, żeby po powrocie pokazać te zdjęcia Nedowi i MJ. Ach, gdyby tylko Josie to widziała... Byłaby zachwycona, dokładnie tak samo, jak jej młodsza siostra, rozglądająca się dookoła z ekscytacją w oczach.

Kiedy robi się już całkowicie ciemno, Ada zaczyna odczuwać wyraźne skutki podróży. Nawet jeśli spała kamiennym snem na pokładzie samolotu, to zmęczenie zaczyna brać górę, a ona sama nieustannie ziewa, gdy spacerują wzdłuż Tamizy. Powoli zawracają w stronę restauracji, gdzie Scott zostawił zaparkowany samochód. Ale zanim van Doren położy się do miękkiego, wygodnego łóżka, ma ochotę przedłużyć ten wieczór o kilka krótkich chwil.

– Napijmy się jeszcze gorącej herbaty, co? – proponuje, zwracając się zarówno do Betty, jak i Alistaira. – Tutaj jest tak przyjemnie.

Siadają przy wolnym stoliku przed drzwiami jednej z brytyjskich restauracji, tuż przy schodach prowadzących na Westminster Bridge. Adeline upija łyk Earl Greya z mlekiem, a później zaciąga się papierosem, podczas gdy Betty zajęta jest odpisywaniem na wiadomości swoich znajomych. Scott przekłada sobie nogi przez wolne krzesło, dopijając gorącą czekoladę. Przed ich oczami rozpościera się wręcz magiczny widok na rzekę, skąpaną w świetle ulicznych lamp, podobnie jak sam Pałac Westminsterski, Big Ben czy budynek New Scotland Yardu.

– Czyli chcecie odwiedzić Thora, tak? – rzuca Ali, patrząc na Adeline. Harper jest zbyt pochłonięta swoim internetowym życiem i relacjonowaniem całego wyjazdu na Instagramie, aby zwrócić na nich uwagę.

– Myślę, że takie odwiedziny dobrze zrobią i jemu, i mnie – przyznaje van Doren, strzepując popiół z papierosa prosto do szklanej popielniczki. – Szczególnie że nie ma z nim większego kontaktu od ponad pół roku i nikt do końca nie wie, co się dzieje. Wiadomo tylko, że żyje.

– Chociaż tyle – stwierdza mężczyzna. – Połączył was Loki, co?

Po twarzy Ady przebiega lekki, bolesny uśmiech.

– Tak, można tak powiedzieć.

Tym razem to Alistair się uśmiecha. Słabo, z trudem.

– Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale Chryste, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo miałem ochotę cię zabić, kiedy zobaczyłem w wiadomościach, że go bronisz – stwierdza otwarcie, patrząc kobiecie prosto w oczy. – Coś ty sobie w ogóle myślała?

– Raczej co sobie myślał Tony, kiedy mnie w to zaangażował. – Adeline wzrusza nieznacznie ramionami. – Ale to już przeszłość, dość odległa.

Następuje dłuższa chwila ciszy, przerywana przez dźwięki ulicy, rozentuzjazmowane okrzyki turystów, rozmowy przechodniów, silniki samochodów. Typowy zgiełk ogromnego miasta w samym jego sercu.

– A ty jak się trzymasz od naszego ostatniego spotkania, co? – podejmuje van Doren, dopijając resztki herbaty.

– Niedawno wróciłem do pracy, co jest naprawdę terapeutyczne. Mam na głowie mnóstwo rzeczy, w firmie siostry i tak dalej, więc na razie brakuje mi czasu na myślenie.

– Ta, wiem coś o tym – przyznaje Adeline.

– Poza tym minęły ponad dwa lata – ciągnie Scott, zaciskając usta w cienką linijkę. – Czas zrobił swoje, a przeszłość przestała być taka bolesna. Da się jakoś z nią żyć.

Prawniczka odwraca wzrok. Jest coś prawdziwego w słowach mężczyzny, ale nie zmienia to faktu, że ona sama stara się o przeszłości najzwyczajniej w świecie nie myśleć. O Valerie, o Josie, o Lokim. Wtedy jest jej łatwiej funkcjonować, bo przecież nadal za nimi tęskni, nadal jej ich brakuje, choć już o nich tak często nie mówi, tak często ich nie wspomina. Trzyma to po prostu głęboko w sobie.

– Co wy na to, żeby przed powrotem przejechać się na London Eye? – wtrąca nieoczekiwanie Betty, wracając do świata żywych. Odkłada telefon na blat szklanego stołu. – Widok z góry musi być naprawdę nieziemski!

Po twarzy Adeline przebiega cień wahania, który natychmiast maskuje szerokim uśmiechem pomalowanych na czerwono warg.

– Lepiej poczekam na was na dole – oświadcza natychmiast. – Mój lęk wysokości potrafi być nieznośny.

Po tym, jak wypadła z wieży w Wakandzie, nadal nosi w sobie uraz do wszelkiego rodzaju wysokościowców i spojrzeń w dół z kilkunastu pięter. I niezależnie od sukcesów odniesionych na skutek terapii, tamten dzień, tamten incydent lubi wracać do niej w snach. Dlatego ona sama woli unikać takich przygód w rzeczywistości, żeby czasem nie przebudzić złych wspomnień i sprawić, że znów będą ją dręczyć.

– Porobimy ci parę zdjęć i pokażemy potem – wtrąca przyjaźnie Alistair, obejmując siedzącą obok Adeline ramieniem. – Walnę ci nawet jakąś fajną panoramę, zgoda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro