25. HAPPY NEW YEAR!
Sylwestrowe imprezy organizowane przez Tony'ego Starka – albo przynajmniej sygnowane jego nazwiskiem, bo Tony nigdy ręki do organizacji jakiegokolwiek przyjęcia nie przyłożył – od zawsze cieszyły się ogromną popularnością. Ludzie byli w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby przynajmniej na chwilę pojawić się pośród największej śmietanki towarzyskiej, nie tylko Nowego Jorku, ale i Stanów Zjednoczonych, często też całego globu. Walili drzwiami i oknami, żeby uszczknąć chociaż odrobinę luksusu, jaki serwuje się na starkowskich salonach.
Między Bogiem – w którego nie wierzy – a prawdą, Tony nawet nie wiedział, że wielkie przygotowania zaczynały się już w okresie wakacyjno-jesiennym. Od zawsze odpowiedzialna była za to Pepper, on tylko pił do nieprzytomności i sikał do wnętrza swojej zbroi. Ale te czasy dawno minęły; zapraszane towarzystwo stopniowo ograniczało się do ludzi, których znał albo z którymi rozmawiał przynajmniej raz w życiu. Tym samym na jego przyjęciach zaczęło być bardziej kameralnie, rodzinnie. Tak, jak być powinno od samego początku, ale Tony był zbyt wielką, samolubną gwiazdą, żeby zrezygnować z przepychu. A ludzie, cóż, jeszcze bardziej zapragnęli stać się ekskluzywnymi gośćmi w siedzibie Avengers.
Jednak tegoroczna impreza zdecydowanie powinna przejść do historii wszystkich imprez, jakie zostały zorganizowane, odkąd Tony objął stery Stark Industries. To przyjęcie bowiem zaplanował i zrealizował od początku do końca sam, z niewielką pomocą Rhodesa, Friday i Visiona, później też Bruce'a. Naprawdę niewielką!
Tony upija łyk martini, siedząc na wysokim, barowym krzesełku i obejmując swoim ciemnobrązowym spojrzeniem całą salę. Łudzi się gdzieś wewnątrz siebie, że może uda mu się zobaczyć w progu ogromnych, szklanych drzwi sylwetkę Pana-Patriotyzm-Pełną-Gębą i rudowłosej zabójczyni, która trzyma pod poduszką zestaw noży i jest gotowa uciąć ci co-nie-co, gdy tylko przeszkodzisz jej w popołudniowej sesji picia czaju. Jednak poza ludźmi, do których osobiście wysyłał zaproszenia (co za nudna robota!), nie widzi niezapowiedzianych gości, na których widok nieproszone łzy napłynęłyby do kącików jego oczu.
Wolną dłonią przesuwa po idealnym nieładzie panującym na jego głowie. Na moment jego wzrok zatrzymuje się na sylwetce Josie, siedzącej przy stoliku razem z Adeline. Obie zaśmiewają się do łez, popijając kolorowe drinki z wysokich szklanek. Są wyraźnie podpite, ale wydają się tego całkowicie nieświadome.
Choć widziały się już tyle razy – czy to w kawiarni, czy to w siedzibie, kiedy Ada rozmawiała z Lokim, a Josie przyjeżdżała na sesje do Tony'ego – nigdy nie miały okazji na dłuższą rozmowę. Dopiero teraz, gdy van Doren zauważyła samotnie siedzącą przy barze Harper, wyciągnęła ją do swojego stolika i tym sposobem kobiety siedzą przy nim kolejną godzinę, pijąc niezliczoną liczbę drinków i opowiadając sobie różne historie z życia.
– Naprawdę narzygał ci do aktówki w trakcie rozprawy? – Harper z ledwością powstrzymuje kolejny atak śmiechu.
– Całe szczęście, że sala była na tyle ogromna, że sędzia nie był w stanie zauważyć, co on wyrabia za tym cholernym biurkiem – kontynuuje rozbawiona van Doren, czując, jak po policzkach płyną jej łzy.
– Chryste, to po prostu cały Stark – stwierdza ciemnowłosa, upijając łyk Cuba Libre.
Adeline głębiej rozsiada się na miękkim siedzeniu, krzyżując nogi.
– Dobrze, że wcześniej go nie znałaś – rzuca, nadal wyraźnie rozbawiona wspomnieniem tamtego dnia. – Miał w sobie tyle charyzmy, że laski po prostu same się do niego ustawiały. Wiesz, nie twierdzę, że teraz mu jej brakuje, ale mam wrażenie, że swoją postawą mówi otwarcie, że nie jest zainteresowany innymi. Kiedyś było o wiele łatwiej się w nim zakochać, może dlatego też wszystkie modelki, aktorki, dziennikarki biegały za nim jak wariatki.
Josie mocniej zaciska palce wokół szklanego naczynia, przenosząc spojrzenie na Adeline.
– Myślę, że teraz też mu to nieźle wychodzi – odpiera, siląc się na luźny ton.
– Co masz na myśli? – Van Doren unosi brew, dopijając swojego trzeciego czy czwartego drinka.
Harper przesuwa dłonią po karku, czując, jak robi jej się trochę za gorąco. Świdrujące spojrzenie zielonych tęczówek Ady uważnie śledzi każdą zmianę na jej twarzy. Josie wzdycha cicho, a potem tłumaczy:
– Jesteś mądrą kobietą, Adeline. Zapewne doszłaś już do pewnej konkluzji...
Van Doren wyciąga rękę ponad stołem, zaciskając ją wokół dłoni Harper.
– Czy... to jest to, o czym myślę? – szepcze, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.
Josephine nie jest w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dlatego skina tylko nieznacznie głową, obserwując jednocześnie, jak przez twarz van Doren przepływa milion różnych myśli, od zaskoczenia aż po radość. Adeline, nie spuszczając wzroku ze swojej rozmówczyni, unosi dłoń, zamawiając kolejną porcję alkoholu. Dzisiaj ma zamiar wyszaleć się za wszystkie czasy; potrzebuje tego jak nigdy wcześniej.
– Powinnaś mu powiedzieć – mówi w końcu.
– Po co? – Josie wzrusza ramionami. – To nic nie zmieni.
Ada ma ochotę udusić Harper, ale w zamian posyła jej tylko chłodne, oceniające spojrzenie.
– Tego nie można stwierdzić, dopóki mu o tym nie powiesz – upiera się przy swoim. – Może on...
– Nie, Ado, on nie – uprzedza ją Josie. – Poza tym jestem jego lekarzem, to całkowicie zniszczy moją wiarygodność zawodową. Wiem, że prędzej czy później będę musiała zrezygnować z pracy dla niego, ale na razie liczę, że dam sobie z tym radę. Stark nie może się dowiedzieć, że go kocham, nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Obie błyskawicznie milkną, gdy kelner stawia przed Adeline kolejnego drinka, zabierając jednocześnie opróżnione wcześniej naczynia. Kiedy odchodzi, van Doren ciągnie niestrudzona:
– Twój sekret jest ze mną bezpieczny, ale myślę, że...
– Tutaj nie ma żadnego „ale" – przerywa jej Josephine. – Powiedz mi lepiej, jak ci idzie na procesie.
Adeline szerzej uśmiecha się w stronę Harper, jakby tym gestem chciała pokazać, że kobieta może na nią liczyć, po czym zaczyna swoją opowieść. Relację przerywa im dopiero głośne odliczanie do Nowego Roku.
Zataczając się lekko, ruszają w stronę tarasu, razem z resztą zaproszonych gości. Trzymają się jedna drugiej, uważając jednocześnie, aby nie zaliczyć bliskiego spotkania z podłogą. Kiedy finalnie docierają na miejsce, siadają gdzieś na marmurowym parapecie. Chłód grudniowej nocy otacza ich ciała, ale przy tej ilości wypitego alkoholu nie jest on zbyt odczuwalny. Wszyscy wpatrzeni są w przestrzeń rozciągającą się przed nimi, w piękne lasy, za którymi chowa się Nowy Jork.
– Trzy... dwa... jeden...
W kolejnej sekundzie na niebie pojawiają się dziesiątki kolorowych światełek, rozświetlając mrok dzisiejszego wieczoru. Fajerwerki, jedna za drugą, rozpryskują się ponad linią drzew, tworząc różne, przepiękne wzory. Ich blask odbija się w szeroko otwartych oczach gości, którzy wspólnie podziwiają ów magiczny widok. W ciągu tych paru minut nie istnieje ani czas, ani przestrzeń; są zaledwie te pojedyncze światła, a dźwięk towarzyszący ich powstawaniu, echem roznosi się po grudniowym niebie. I są też oni, ci uważnie obserwujący te kolorowe wariacje.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – woła wesoło Adeline, mocno obejmując siedzącą obok Josie. O mało nie zgniata jej kruchego, porcelanowego ciałka.
– Szczęśliwego... O matko, zaraz zwymiotuję – mruczy z ledwością Harper, a następnie rzuca się biegiem w stronę łazienki.
Sekundy później klęczy nad toaletą, zwracając wszystko, co dzisiaj zjadła, a raczej wszystko, czego dziś nie zjadła, a wypiła, czyli litry alkoholu. Van Doren przykłada do jej karku wilgotny ręcznik, próbując jednocześnie dodzwonić się do Starka, o czym wcześniej informuje Josephine, ale ta, zbyt zajęta treścią swojego żołądka, nawet tego nie rejestruje.
Ada pomaga Harper usiąść na blacie łazienkowym, zaraz obok umywalki. Poprawia jej sięgającą do kolan czarną sukienkę, tak, aby się zbytnio nie pogniotła. Josie jest wpół żywa, ale nadal próbuje przekonać rudowłosą, że czuje się bardzo dobrze, a to była po prostu mała niestrawność. Van Doren, sama ledwo stojąc na nogach, powstrzymuje kobietę od wyjścia z łazienki.
– Już jestem – oświadcza zziajany Tony, wpadając do środka. Sam wydaje się nieco podchmielony, ale na szczęście nie tak, jak Josie czy Ada. – O cholera, czy wy opróżniłyście mi cały barek?
– Nie poradzę sobie z nią sama – wyjaśnia słabo van Doren, ignorując jego komentarz. – Musimy znieść ją na dół i zawieźć do domu. Pójdę po jej kurtkę i torebkę, zaraz wracam.
Josephine ma ochotę zabić Adę za to, że ściągnęła tutaj Starka. Nie wie, jak spojrzy mu w oczy na kolejnej sesji i nawet nie chce sobie tego wyobrażać, ale wie, że będzie czuć wstyd, że Tony musiał oglądać ją w takim stanie. Ma tylko nadzieję, że nie będzie wypominał jej tego do końca życia, bo prędzej zapadnie się pod ziemię, niż nauczy się śmiać z tej koszmarnej wpadki.
Cholera, nigdy więcej alkoholu. A już na pewno nie rumu.
Kiedy van Doren wychodzi, Tony robi kilka kroków w stronę Josie, przykładając jej wewnętrzną stronę dłoni do czoła. Posyła jej nieco rozbawiony, a może i pełen rozczulenia uśmiech, później zaś zabiera rękę i wyciąga z kieszeni telefon.
– Co robisz? – mruczy Josie, lekko przymykając powieki.
– Dzwonię po Happy'ego. Będę czuł się spokojniejszy, jeśli pojedziesz z nim – tłumaczy cierpliwie. – Sam zawiózłbym cię do domu, ale niestety piłem.
– Nie dzwoń do niego – rzuca kobieta, wiercąc się nerwowo w miejscu. – Zamówię taksówkę, nie rób sobie zbędnych problemów.
– Josie, to żaden kłopot.
– Ja nie żartuję...
– Wiesz co? Jesteś w takim stanie, że dzisiaj to ja będę za ciebie decydować, okej? Chociaż ten jeden raz – stwierdza. Kiedy Josephine dosłownie mrozi go nieco zamglonym, ale wciąż chłodnym wzrokiem, dodaje. – Jaka ty jesteś uparta, Jezu. Łudząco przypominasz mi...
Przerywa im Adeline, na nowo pojawiając się w łazience. Oddaje Harper torebkę i cienki płaszczyk, aby w następnej kolejności pomóc Tony'emu w ściągnięciu kobiety z blatu, tak, aby sukienka zbytnio się jej nie podwinęła. Chce wziąć Josephine pod ramię, aby ułatwić jej chodzenie, ale Stark stwierdza, że sam da sobie radę; dodaje, że van Doren nie musi się już o nic martwić i może iść dalej świętować nadejście nowego roku. Rudowłosa więc skina głową, obserwując przez chwilę, jak Tony bierze Josie na ręce i opuszcza pomieszczenie.
Opłukuje jeszcze policzki zimną wodą i rusza z powrotem na salę. Kroki jednak stają się coraz cięższe, a w głowie zaczyna głośno huczeć, co jest znakiem, że wypiła za dużo i najwyższy czas albo wystopować z alkoholem, albo po prostu wracać do domu. Najchętniej wybrałaby drugą opcję, ale kiedy ma już zamiar wyciągnąć z torebki telefon, żeby zadzwonić po taksówkę, czuje, jak prosto na parkiet porywa ją Thor.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – woła Gromowładny, obracając ją wokół własnej osi.
– Szczęśliwego, szczęśliwego! – odpowiada Ada, z powrotem chwytając się jego ramion, tak, aby nie stracić równowagi. Jej nogi ledwo nadążają za jego skocznymi krokami, ale finalnie jakoś daje sobie z tym radę.
Zanim jest w stanie zarejestrować to, co się dzieje wokół niej, czuje, jak kolejna osoba prosi ją – a raczej porywa – do tańca. Mężczyzna w ogóle nie jest jej znany, ale ma tak sympatyczną twarz, że Adeline nie odmawia, a daje się ponieść jego ruchom. Głośna muzyka przeszkadza im w poprowadzeniu jakiejkolwiek rozmowy, dlatego też przez większość czasu posyłają sobie tylko szerokie uśmiechy i ciekawskie spojrzenia. Van Doren czuje ciepło jego dłoni na talii, gdy tajemniczy mężczyzna proponuje, aby się czegoś napili.
– Jestem Mark Bellini, tak swoją drogą – rzuca po drodze, mocno trzymając ją w pasie. – Szef Stark Estate.
– Wow, to ty ogarniasz przybyszów z innej planety, mam rację?
– Są bardzo grzeczni, w przeciwieństwie do pozostałych przybyszów – dodaje, wyraźnie robiąc aluzję do osoby Lokiego.
– Niektórzy po prostu wiedzą, jak się bawić – kwituje Ada, opadając na wysokie, krzesełko barowe. – Dwie wódki z lodem poprosimy!
Przezroczysty, gęsty płyn, w towarzystwie trzech kształtnych kostek lodu, pojawia się przed nimi po zaledwie paru chwilach. Oboje, ze śmiechem, opróżniają je w błyskawicznym tempie, podczas gdy ich twarze wykrzywiają się pod wpływem gorzkiego smaku napoju. Bellini unosi dłoń, aby zamówić kolejną porcję; pojawia się ona jeszcze szybciej niż poprzednia.
– Na zdrowie! – Adeline uśmiecha się ciepło, unosząc szklankę.
Nie jest jednak w stanie wypić alkoholu, bo w tej samej sekundzie za jej plecami pojawia się ktoś, kto ostrożnie, ale stanowczo wyciąga jej naczynie z dłoni i z cichym trzaskiem odstawia na blat. Van Doren odwraca się przez ramię, przytrzymując krzesełka; wolałaby nie upaść na podłogę przed Starkiem.
– Myślę, że wypiłaś dzisiaj wystarczająco wiele – oznajmia nie Tony, a Loki.
– A pan to...
– Chodźmy – kontynuuje nordyckie bóstwo, całkowicie ignorując obecność szefa Stark Estate.
Van Doren przez moment wpatruje się w Lokiego, z wysoko uniesionymi brwiami. Nie jest zdziwiona tym, że go tutaj widzi; przecież była już świadkiem tego, jak bóg chaosu dosłownie wyśmiał wszelkie zabezpieczenia, zarówno te stworzone przez Tony'ego, jak i amerykański rząd. Laufeyson odpowiada jej z kolei chłodnym, twardym spojrzeniem, które kobieta bezproblemowo wytrzymuje. Siedzi jeszcze przez kilka długich sekund, zastanawiając się, co powinna zrobić, a potem po prostu wstaje z krzesełka, pozwalając, aby jej szpilki dotknęły zimnej posadzki.
– Mój przyjaciel ma rację – oświadcza nieoczekiwanie, ku zaskoczeniu Belliniego. Loki pomaga jej wesprzeć się na jego ramieniu. – Miło było mi cię poznać, Mark. Baw się dobrze!
Wokół jej talii delikatnie, z pewnym dystansem zaciska się dłoń boga chaosu, która ratuje ją od bolesnego upadku. Tak, ta wódka zdecydowanie nie powinna mieć miejsca. Od kolejnej porcji alkoholu kręci jej się jeszcze bardziej w głowie, a żołądek, podobnie jak u Josie, podchodzi jej do gardła. Zaciska więc tylko usta w cienką linijkę, ciążąc Lokiemu na ramieniu.
– Nieznajomo, jak ci na imię? – woła za nią Bellini, choć oboje doskonale zdają sobie sprawę z tego, że on wie, kim jest Adeline. Jej twarz przecież na nowo stała się rozpoznawalna w mediach; jak za starych czasów.
– Nieznajoma – mamrocze słabo van Doren, posyłając mu spojrzenie spod ciemnych, gęstych rzęs.
Przenikliwe zimno ogarnia całe jej ciało, gdy wraz z Lokim przemierzają kolejne metry sali, przeciskając się jednocześnie pomiędzy imprezującymi ludźmi. Ada chwyta w dwa palce swoją ciągnącą się do kostek sukienkę w kolorze lapis-lazuli, aby czasem nie potknąć się i nie pociągnąć za sobą Laufeysona. Stara się na niego nie patrzeć, a już tym bardziej niczego do niego nie mówić. Jutro podziękuje mu za to, że uratował ją od jeszcze większego kaca i zapewne głupiej, jednonocnej przygody, której rano by żałowała. Teraz woli nie otwierać ust, w obawie, że zwymiotuje mu prosto na te piękne, lśniące buciki.
– Jesteś niemożliwa, Adeline – oznajmia nagle Loki, gdy winda jest już w połowie drogi na parter.
Kobieta unosi na niego swoje spojrzenie.
– Wcale nie jestem pijana – odpiera urażona. – No dobra, może trochę, ale to nie koniec świata.
– Teraz już nie – mówi nordyckie bóstwo z całkowitą obojętnością. Unoszący się wokół niej zapach alkoholu drażni jego nozdrza. – Ale sam Odyn wie, co by się stało, gdybym...
– Nie rób z siebie takiego dżentelmena – stwierdza sarkastycznie Ada. – Sama bym sobie poradziła... Poza tym, cholera, za kogo ty mnie masz?
– Moją prawniczkę – odpiera jasno. – Nie chcę, żeby coś ci się stało podczas procesu. Nieważnie, czy w aspekcie fizycznym, czy psychicznym.
– Och, dziękuję ci, mój aniele stróżu. A tak poza tym, gdzie jedziemy?
Żelazne drzwi rozwierają się, pozwalając, aby po pokonaniu krótkiego, dość wąskiego korytarza, na samym jego końcu uderzyło w nich zimne, grudniowe powietrze. Nawet nie zauważa, kiedy Laufeyson narzuca na jej ramiona swoją marynarkę, ale jest mu bardzo wdzięczna, bo cóż, nie oszukujmy się, jej przyda się ona bardziej niż jemu.
– Zamówiłem dla ciebie taksówkę – tłumaczy. – Podaj tylko adres.
– I numer karty kredytowej.
– Anthony pokryje wszelkie koszty – kontynuuje Loki, po czym otwiera drzwi od żółtej taksówki, oznaczonej nowojorskimi numerami rejestracyjnymi.
Adeline czuje, jak jej szpilki zapadają się w śniegu, dlatego musi mocniej przytrzymać się sylwetki stojącego obok Laufeysona. Alkohol coraz silniej uderza jej do głowy, sprawiając, że nie jest do końca świadoma swoich słów, ani tym bardziej swoich czynów. Wszystko wydaje jej się zabawne, a obrazy błyskawicznie przeskakują jej przed oczami, doprowadzając ją do kolejnego zawrotu głowy.
Alkohol to naprawdę zdradziecka kurwa.
Nie wie, jak długo stoi w tej pozycji, wpatrzona w szczupłą, bladą twarz Lokiego. Wie tylko, że zaraz potem ich usta całkiem spontanicznie łączą się w pocałunku. Długim, leniwym, bolesnym; Ada ma wrażenie, jakby bóg chaosu dosłownie miażdżył jej wargi, ale mimo to nie odsuwa się od niego. Wplata dłoń w jego ciemne, gęste włosy, czując, jak jego ręka nieznacznie przesuwa się po jej odkrytych plecach, jakby próbował uchronić ją przed możliwym upadkiem. Druga zaś lekko, prawie niewyczuwalnie zaciska się na jej karku. Nie przeszkadza jej już nawet zimno, jakie emanuje z jego ciała, teraz znajdującego się w odległości zaledwie milimetrów od jej własnego. Adeline ma wrażenie, jakby całowało go całkiem inne wcielenie jej samej, wcielenie, o którym dotychczas nie miała bladego pojęcia. Może dlatego też, jakby obudzona z transu, odchyla lekko usta, szepcząc na granicy ciszy:
– Pojedziesz ze mną?
– Przecież uważasz, że poradzisz sobie bez mojej pomocy – odpowiada równie cicho on, prosto pomiędzy jej wargi. – Dobranoc, Adeline.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro