Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. PERLMAN'S CAFÉ

Josephine Harper przed i po kawie to całkowicie dwie różne osoby. Jak mówi Betty, jej młodsza siostra, przed to po prostu zrzędliwa i czepialska Josephine, podczas gdy po kawie to mniej zrzędliwa, ale nadal czepialska Josie.

Korzystając więc z jednego wolnego dnia, jaki trafił jej się od dobrych kilku tygodni – utrzymanie mieszkania w sercu Nowego Jorku oraz spełnianie zachcianek dorastającej nastolatki, aby ta nie znienawidziła cię jeszcze bardziej, a w dodatku spłacanie kredytu, który ze zmarłych rodziców przeszedł na ciebie, wymaga wysiłku – postanawia nie tylko napić się kawy, ale także się nią delektować. A w Nowym Jorku nikt nie parzy lepszego espresso od Sebastiana Bellamy'ego, jej najlepszego i chyba jedynego przyjaciela.

Kawiarnia Perlman świeci o tej porze pustkami. W zasadzie jest otwarta już od dobrej godziny, ale spragnieni wędrowcy z Queens i pobliskich ulic pojawiają się tutaj dopiero w okolicach pory lunchu.

Cichy dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami wejściowymi przebiega po niewielkim, niezwykle przytulnym pomieszczeniu, niknąc pośród wesołej melodii lecącej z głośników. Josie wciąga aromatyczny zapach świeżo parzonej kawy przez nos, czując, jak już sama ta czynność sprowadza ją z powrotem do świata żywych. Siada przy ladzie, na wysokim, barowym krzesełku, poprawiając jednocześnie ciemne, krótko ostrzyżone włosy, poszarpane odrobinę przez wiatr.

– Josie...? Josie! – Sebastian, zaskoczony jej widokiem, o mało nie upuszcza trzymanej przez siebie kanki z mlekiem. – Co ty tutaj robisz?

Harper uśmiecha się szeroko do jasnowłosego mężczyzny, jej przyjaciela z lat studenckich. Sebastiana Bellamy'ego poznała trzeciego dnia swoich studiów na nowojorskim uniwersytecie i od tego czasu stali się nierozłączni. Wspólne imprezy, wypady za miasto, całonocne maratony filmowe, ale i zakuwanie, wspieranie się, motywowanie – cóż, to niewątpliwie zbliża ludzi jeszcze bardziej do siebie. I nawet jeśli każde z nich poszło w swoją stronę, nigdy nie utracili kontaktu. Po rozdaniu dyplomów ona zaczęła stopniowo spełniać się w nowym zawodzie, podczas gdy Sebastian postawił wszystko na jedną kartę i spełnił swoje marzenie z dzieciństwa, otwierając własną kawiarnię. Oboje odnieśli sukces na swoich polach zawodowych, choć żyjąc w jednym z najbardziej ekskluzywnych miast na świecie, to czasami wciąż za mało.

Sebastian natychmiast odkłada naczynie z mlekiem obok jednego z dwóch ekspresów do kawy, włączając przy okazji ten po lewej stronie i podchodzi błyskawicznie do Josephine. Obejmuje ją szczelnie swoimi silnymi ramionami, przez co kobieta wprost niknie pośród jego ciała, opierając policzek na jego ramieniu, odzianym w jasnoniebieską koszulę. Przez parę sekund trwają w silnym, przyjacielskim uścisku.

– Zrobiłam sobie dzień wolnego, więc postanowiłam wpaść i się przywitać.

– I bardzo dobrze. Niedługo zapomniałbym, jak w ogóle wyglądasz – odpiera Bellamy, unosząc kąciki ust.

– Cóż, sam wiesz, że życie w Nowym Jorku nie jest tanie.

– Masz jakieś kłopoty finansowe?

– Nie, skądże! – odpowiada od razu, zgodnie z prawdą. W ostatnim czasie wszystkie rachunki i raty spłaca regularnie. – To taka ogólna myśl, sam rozumiesz.

Bellamy podsuwa jej filiżankę z aromatycznym espresso.

– Wiem – stwierdza, opierając się przedramionami o blat. – Ale od dobrych dwóch lat nie muszę dokładać do kawiarni, więc traktuje to jako największy sukces mojego życia. Większy nawet od tego, że nie rzuciłem studiów po pierwszym tygodniu na uniwerku.

Josephine upija łyk kawy, śmiejąc się cicho pod nosem. Tak, początki na studiach nie należały do najłatwiejszych, najprzyjemniejszych i najfajniejszych. W gruncie rzeczy to były naprawdę koszmarne i niezręczne, a wszystko, co najlepsze, zaczęło się dopiero później.

– Zlatują się tutaj hipsterzy z całej okolicy, więc poczekaj jeszcze z pół roku i naprawdę zostaniesz miliarderem – kwituje ze śmiechem ona. – Tak jak przepowiedziała ci ta wróżka z Brooklynu, kiedy szukaliśmy prezentu dla Betty na zeszłoroczne święta.

– Nie rozpraszaj mnie, bo się rozmarzę, zapomnę obsługiwać klientów i z miliardera przejdę do jednego, wielkiego zera – rzuca żartobliwie, wyciągając z szuflady szmatkę i przecierając blat.

Harper już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale milknie jeszcze w tym samym momencie. Jej spojrzenie zatrzymuje się na niewielkim telewizorze, zawieszonym nad drzwiami do pomieszczenia gospodarczego. Na jego ekranie widnieje amatorskie nagranie tajemniczego statku, który według dziennikarzy CNN przed chwilą pojawił się na nowojorskim niebie. Połyskujący na biało napis na dolnej belce, zaraz pod transmitowanym materiałem, brzmi: Czy to kolejny atak obcych?

– Sebastian, daj trochę głośniej.

Bellamy wyciąga pilot z tylnej kieszeni spodni, zwiększając poziom głośności, tak, aby zagłuszyć grające w lokalu radio. Po pomieszczeniu urządzonym w prostym, skandynawskim stylu przebiega profesjonalny głos dziennikarki CNN, żywo relacjonującej pojawienie się tajemniczego statku w strefie powietrznej Nowego Jorku, tuż nad ich głowami.

– Boże... czy to znów powtórka z dwa tysiące dwunastego?

– Cicho – mruczy Josie, machnąwszy dłonią na Sebastiana.

Nie jest jej jednak dane wysłuchać wiadomości do końca, bo zaraz potem słyszy, jak telefon jej w torebce wierci się i skacze niecierpliwie. Harper przekopuje się przez zawartość swojej torebki przez kilka, kilkanaście sekund, dopóki niewielki smartfon nie ląduje w jej dłoni.

Dzwoni: Tony Stark.

– Przepraszam cię na momencik – mówi w stronę Bellamy'ego, a następnie podnosi się z krzesełka i odchodzi na bok.

– Cze...

– Czy ten statek nad Nowym Jorkiem to twoja robota, Tony? – pyta od razu, nawet nie dając mu dojść do słowa.

– Co? Jaki statek? – rzuca zdezorientowany, dodając zaraz. – Ach, ten statek. Starzy znajomi, nikomu nic nie grozi. Friday zaraz roześle oświadczenie do tych kretynów z CNN.

Josie nawet nie dostrzega tego, kiedy z ulgą wypuszcza zaległe w jej płucach powietrze.

– To dobrze – odpiera spokojniejszym głosem. – Coś się stało, że dzwonisz?

– A czy muszę mieć jakiś powód, żeby zadzwonić do mojej ulubionej terapeutki?

– Ty? Zdecydowanie tak – stwierdza z lekkim rozbawieniem.

Słyszy, jak Stark po drugiej stronie wzdycha, trochę nazbyt teatralnie.

– Chciałem tylko zapytać, czy masz czas, żeby się dzisiaj spotkać – oznajmia on.

Harper gorzknieje w ułamku sekundy. Ten dzień miał być tylko dla niej, a raczej dla niej, Betty i obowiązków domowych. Miała zrobić zakupy, żeby uzupełnić zapasy, posprzątać, a potem odebrać siostrę ze szkoły i zabrać ją do kina albo na lody. Przez jej zabiegany styl życia naprawdę mało czasu spędzają ze sobą, przez co Betty zdaje się mieć o to żal. Harper doskonale wie, że powinna częściej niż parę razy na miesiąc poświęcać jej swoją uwagę, ale przy tej liczbie pacjentów jest to po prostu niemożliwe. Po ataku na Nowy Jork ludzie nagle rozpaczliwie zaczęli poszukiwać pomocy u specjalistów, dlatego też zawodowy kalendarzyk Josephine jest taki zapełniony. Poza tym jest jednym z lepszych psychoterapeutów w okolicy, a to ma swoją cenę.

– A co jeśli powiem, że nie mam? – pyta nieco zmęczonym głosem.

– Wtedy zacznę ci płakać do słuchawki – wyjaśnia. – A tak na poważnie, jeśli nie możesz, to spotkamy się jutro, tak jak zaplanowałaś sesję.

Harper mocniej zaciska dłoń wokół trzymanego przez siebie telefonu. Jeszcze przez parę sekund słucha nerwowego oddechu Tony'ego, po czym mówi:

– Wpadnę na chwilę, ale tylko na chwilę, bo obiecałam siostrze, że zabiorę ją po szkole do kina.

Tony chyba chce jeszcze coś powiedzieć, ale Josie w tym samym momencie rozłącza połączenie i wciska smartfon do tylnej kieszeni czarnych dżinsów. Niech szlag weźmie Starka i jego niezapowiedziane telefony; Harper chętnie by czasem nie odebrała albo po prostu odmówiła spotkania, ale aktualnie Tony jest jednym z najbogatszych pracodawców i pacjentów, jakich posiada na swojej liście. Poza tym przez ostatnie miesiące przyzwyczaiła się do niego i do jego nieco ekscentrycznej osobowości, co – według Potts – odstraszało poprzednich psychoterapeutów. No i sama Pepper... od kiedy wyjechała do Kalifornii, Stark jest w niemałej rozsypce i to właśnie na Josie spadł ten niechlubny zaszczyt poskładania go z powrotem w jedną, kompletną i w miarę dobrze funkcjonującą całość.

– Muszę lecieć – tłumaczy Sebastianowi, zauważając, jak ten przygląda się jej wyczekująco. Chwyta za torebkę i rusza błyskawicznie do wyjścia.

– Nie wypiłaś kawy!

Josephine zatrzymuje się w połowie kroku, po czym podbiega do baru, wypija pozostałą zawartość niewielkiej filiżanki i całuje Bellamy'ego w policzek. Mężczyzna uśmiecha się do niej na pożegnanie, podczas gdy kobieta dopina ostatnie guziki jesiennego płaszczyku.

– Ten cały Stark i jego staż kiedyś cię wykończą – woła jeszcze za nią, machając jej na pożegnanie. – I, na Boga, pamiętaj o jedzeniu!

Oczywiście nikt poza Josie, Tonym i Pepper, nie ma pojęcia, jak naprawdę wygląda jej praca u Starka. Harper, na prośbę Potts i z uwagi na szum medialny po rozłamie drużyny Avengers, postanowiła nie ujawniać tego, że jest psychoterapeutką Tony'ego. Dlatego każdemu, kto pyta ją o ich relacje, po prostu wciska jakieś łatwe do przełknięcia kłamstwo na temat stażu. Bellamy podłapał to od razu; bo jak to tak, sam Iron Man potrzebowałby pomocy? Przecież ten człowiek broni nas przed niebezpieczeństwem, z ziemi i z powietrza, a sam potrzebowałby obrony? Harper uśmiecha się wtedy słabo, wiedząc, że tak, owszem, sam potrzebuje ochrony. Zwłaszcza gdy zespół stresu pourazowego czy nocne koszmary dosłownie paraliżują jego ciało. Ale nie mówi na ten temat ani słowa, przytakując Sebastianowi. Betty natomiast zbyt szczególnie za Starkiem nie przepada, zapewne z tego samego powodu, dla którego nie przepada też za nią. Josie po prostu spędza za dużo czasu w nowej siedzibie Avengers albo z innymi pacjentami na kozetce w swoim niewielkim gabinecie dwie ulice dalej od kamienicy, w której mieszkają.

Dotarcie na miejsce jest niezwykle bolesne i czasochłonne. Pół godziny stania w korkach tylko po to, żeby wydostać się z Nowego Jorku i wpaść w kolejny zator drogowy. Josephine jednak, pokonując tę trasę dosyć regularnie, ma już swoje skróty i ukryte ścieżki, co pozwala jej dotrzeć do siedziby Avengers w jakieś trzy kwadranse, bez przeklinania za kierownicą, że ten korek wcale się nie rusza, a wręcz przeciwnie – stale powiększa.

Jej stary Volkswagen dusi się i kaszle, gdy Harper parkuje na jednym z wolnych miejsc parkingowych. Tak, już dawno powinna oddać go na złom, ale ze względu na sentyment, wciąż tego nie zrobiła. Kupiła ten samochód za pierwsze zarobione pieniądze, lata temu i przez cały ten czas stary Passat naprawdę dobrze jej służył. W ostatnim czasie zaczął trochę chorować, ale Tony obiecał, że zobaczy, co da się z tym zrobić.

Podążając wysypaną żwirkiem ścieżką, dostrzega z daleka ogromny statek, skryty pośród wysokich, zielonych drzew. W świetle przedpołudniowego słońca błyszczy się fioletowym i srebrnym odcieniem. Jest to ten sam okręt, który tak namiętnie CNN przedstawiało w porannym wydaniu wiadomości. Jest on jednak zbyt daleko, aby dostrzec jakiekolwiek szczegóły, ale Josie domyśla się, że nie może on być pochodzenia ziemskiego. A przynajmniej ma takie przeczucie.

Błyskawicznym ruchem dłoni przykłada do czytnika kartę ze swoimi danymi, aby chwilę później usłyszeć ciepłe – o ile sztuczna inteligencja może mieć ciepły głos – przywitanie Friday. Drzwi rozsuwają się, a AI informuje ją, że Tony znajduje się teraz w kuchni na piętrze.

– Zrobiłem ci kawę – oznajmia Stark bez żadnego wstępu, gdy po dwóch, trzech minutach Josie wchodzi do środka.

– Ty czy automat do kawy? – rzuca ona, zabierając od niego kubek z gorącym napojem.

– Automat do kawy – przyznaje Tony, siadając na brzegu blatu. Josephine odkłada torebkę na stolik, a płaszcz przewiesza przez ramę krzesła, na którym siada.

– Czy to... znowu te koszmary? – pyta ściszonym tonem, wpatrując się w jego świdrujące, brązowe oczy.

– Tak. Tym razem stały się prawdą – tłumaczy konspiracyjnym tonem Stark. – Widzisz ten statek za oknem?

Harper może przysiąc, że w takich momentach ma ochotę skręcić mu kark, chociaż sięga mu ledwo do ramienia. Po pierwsze – przejechała taki kawał drogi, żeby Tony pokazał jej to, co widziała już w telewizji, a po drugie – Josie naprawdę nie lubi, kiedy Stark żartuje sobie z tak poważnych rzeczy, jak jego dolegliwości psychiczne. Wie, że to jego strefa komfortu, sposób radzenia sobie ze stresem i lękiem, ale nadal tego nie aprobuje; ma wrażenie, że w ten sposób mężczyzna tylko bagatelizuje swoje problemy, nie przypisując im należytej uwagi.

– Tony...

– Nie. To nie koszmary, nie te koszmary – mówi, widząc jej zniecierpliwioną, pełną politowania minę.

– Dobrze. W takim razie co się stało?

– Pamiętasz Thora... Na pewno musisz pamiętać Thora. Każdy pamięta Thora...

– I? – przerywa mu, widząc, że Tony zaczyna plątać się w tym, co chce powiedzieć.

– Dzisiaj rano dowiedziałem się, że jego super mordercza siostra rozwaliła mu młot i planetę. Przyleciał tutaj razem z Bannerem i swoim równie morderczym, ale już nie tak super bratem, żeby prosić o pomoc.

– A ty nie wiesz, czy robisz dobrze, bo...?

– Jego bratem jest Loki.

Josie o mało nie krztusi się powietrzem. Loki... To ten skurwiel, który rozwalił pół Nowego Jorku, który zniszczył świetnie prosperujące miasto, ciepłe i przyjazne, zabijając jego niewinnych mieszkańców. Przez kolejne tygodnie, po tym, jak Avengersi pokonali armię Chitauri, Harper budziły przerażone krzyki Betty, której raz za razem śniły się makabryczne widoki z tamtego dnia. Josephine zarywała wtedy całe noce, żeby ją uspokoić, szeptać, że wszystko będzie dobrze, że poradzą sobie we dwie, nawet jeśli sama z ledwością powstrzymywała łzy. Nie mogła sobie pozwolić nawet na najmniejszą słabość; rano musiała wstać, udawać, że jest okej, iść do pracy, aby dalej zarabiać na utrzymanie mieszkania w samym sercu Queens i przy okazji zapłacić wszelkie koszty, jakie wiązały się z pogrzebem.

Tamtego dnia straciły wszystko. Straciły swoich rodziców.

– Skoro Thor wie, jaki jest jego brat, dlaczego go ze sobą zabrał? – pyta, próbując za wszelką cenę brzmieć profesjonalnie. Nie chcę, aby jej przeszłość czy nienawiść do Lokiego, rzucały się cieniem na jej umiejętności obiektywnego osądu sytuacji.

– Bo uważa, że się zmienił. Banner mówi to samo – odpowiada Tony ściszonym głosem.

– A ty wierzysz Thorowi i Bannerowi, mam rację? Dlatego się zgodziłeś. Pomóc im – stwierdza z zaskoczeniem.

– Tak – przytakuje. – I miałem nadzieję, że zaczniesz na mnie krzyczeć, że jestem niepoważny i każesz mi, wiesz, wycofać się z tego...

– Tony, posłuchaj. – Josie podnosi się z krzesła i podchodzi do niego. Układa mu jedną dłoń na ramieniu. Stara się, aby jej głos brzmiał w miarę spokojnie. – Wszyscy doskonale wiemy, jaki jest Loki. W końcu cały Nowy Jork to odczuł, ale... Ale chodzi mi o to, że Thor zna go lepiej niż my. I jeśli mu ufa, to zapewne ma ku temu jakieś przesłanki...

– I mam nadzieję, że to są dobre przesłanki. Nie mam siły walczyć z Rogasiem – przerywa jej, wzdychając cicho.

– Nie zakładaj najgorszego – karci go, zabierając rękę, choć najchętniej wcale by tego nie robiła. – Ty nie musisz w niego wierzyć, Thor i doktor Banner zrobią to za ciebie. Ty po prostu miej na niego oko.

– Kto ma mieć na kogo oko? – wtrąca Thor, pojawiając się niespodziewanie w kuchni.

Ubrany jest w swoją asgardzką zbroję, podczas gdy czerwona peleryna ciągnie się za nim jak cień. Krótko ostrzyżone włosy ułożone są w lekkim nieładzie, ale jak zauważa Harper, dodają mu niezwykłego uroku. Przez jego przystojną twarz poprowadzona jest czarna opaska, trochę jak u pirata, przebiega Josephine przez myśl. Ostatnim razem, kiedy go widziała – w telewizji oczywiście – miał długie włosy, opadające miękko na ramiona i dwoje oczu. Czyli siostrzyczka naprawdę musiała dać im się we znaki...

– Josie, poznaj Thora – oświadcza Tony. – Thor, poznaj Josie.

Bóg piorunów z nienagannym uśmiechem ujmuje dłoń Harper i składa na niej lekki pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro