Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. SUNSHINE ON MY BACK

– Przyniosłem ci herbatę. – Tony pojawia się na niewielkim pomoście, wychodzącym na kilka metrów w głąb rzeki. Otacza ich chłodna, niewzruszona tafla wody, w której odbijają się ciepłe promienie słońca, oświetlając przy okazji ich twarze. Kwiecień w całej okazałości. – Z sokiem z aronii. Sam robiłem.

– Jesteś pewien, że się tym nie otruję? – kwituje Adeline ze śmiechem, zabierając od niego kubek z gorącym napojem. – Dziękuję – dodaje zaraz potem, unosząc na niego spojrzenie. – Morgan śpi?

Pierwsze dziecko Tony'ego i Pepper jest sylwestrowo-noworoczną niespodzianką. Najpiękniejszą, jaką owa dwójka może kiedykolwiek otrzymać. Jeszcze tej samej nocy w szpitalu, wokół łóżka uradowanej Potts, przewija się absolutnie każdy, kto rodziną Starka może się nazywać. Łzom i gratulacjom nie ma końca. A Ada nigdy wcześniej nie widziała Tony'ego tak szczęśliwego, tak spełnionego, jak wtedy, gdy po raz pierwszy trzyma małą Morgan Howard Stark w ramionach. Filigranowa dziewczynka o ciemnych włosach i równie ciemnych oczach skrada serce nie tylko jej rodziców, ale i wszystkich, którzy tej nocy mają zaszczyt ją poznać. Małe światełko w tunelu, rozbłysk nadziei na ich granatowym, zimowym niebie. Prywatna gwiazda polarna, gwiazda, jaka staje się oczkiem w ich głowie.

– Tak – przytakuje natychmiast Stark. – Śpi jak zabita, tyle że jest żywa. Sprawdziłem to chyba z trzy tysiące razy, spokojnie – ciągnie rozbawiony, siadając na leżaku, tuż obok prawniczki. – Daj mi trochę tego kocyka, a nie zabrałaś cały dla siebie, ty ruda żmijo.

– Swoją grzeczną naturę zdecydowanie zawdzięcza Pep – stwierdza van Doren z chichotem, przesuwając fragment ciepłego materiału w stronę mężczyzny. Choć od jego powrotu z Tytana minęły długie miesiące, to Tony nadal zbiera własne zdrowie w całość. Nie jest w stanie się tak łatwo odbudować po tym, co się wydarzyło, i fizycznie, i psychicznie.

– Dzięki Bogu! – wykrzykuje Stark. – Wyobrażasz sobie, co by to było, gdyby było odwrotnie?

Ada upija parę łyków herbaty, czując, jak przyjemne ciepło rozlewa się po jej przełyku, a później żołądku. Odstawia kubek obok niewielkiego urządzenia, przypominającego mały głośnik. Elektroniczna niania, a raczej elektroniczna Friday, która w każdej sekundzie czuwa nad życiem i zdrowiem małej Morgan. Także po to, aby Tony mógł spokojnie napić się herbaty z ciocią Adeline, a Potts mogła załatwić swoje sprawy, tym razem odbyć rutynową wizytę u okulisty.

– Powiem ci tak: nie mielibyście zbyt lekko w takim rozrachunku.

Tony uśmiecha się. Szeroko, szczerze, z autentyczną radością. Uśmiecha się tak, jak już dawno się nie uśmiechał. Może nawet tak, jak nie uśmiechał się nigdy. Morgan w istocie jest jego światłem przewodnim. Co cieszy Adę, bo widzieć Tony'ego szczęśliwego – choć nadal dręczonego przez wyrzuty sumienia – jest naprawdę dobrze. Stark nareszcie dostał to, czego tak rozpaczliwie poszukiwał przez całe życie. Rodzinę. Nawet jeśli usilnie zapierał się, że wcale tak nie jest, czasami zarzucając też Adeline, że zbyt szybko wyszła za mąż. Że straciła najlepsze lata swojej młodości. W takich momentach van Doren uśmiechała się tylko. A teraz... a teraz Tony znalazł swoją rodzinę – poza tą zbudowaną z wesołej gromadki Avengers – podczas gdy role zdecydowanie się odwróciły. To Stark się ustatkował, ożenił się i założył rodzinę, a Ada jest sama, odrobinę rozchwiana między tym, czym powinna być, a tym, czym chciałaby być. I ostatnio trochę też zbyt niepoważna, trochę zbyt beztroska, jakby na siłę, stając się Tonym Starkiem sprzed lat w nieco ugrzecznionej, rudowłosej wersji.

– Nieskromnie powiem, że ten sok naprawdę wyszedł mi zajebiście dobrze – rzuca pod nosem Stark, siorbiąc herbatę. – Pij, pij, nie umrzesz. Ja nie umarłem, to ty tym bardziej.

Adeline śmieje się cicho, znów sięgając po naczynie z parującym napojem.

– Spokojnie, nie zniszczę owoców twojej pracy – odpiera łagodnie, puszczając do niego oczko. – Nie chcę sobie tylko poparzyć języka, skoro z samego rana mam rozprawę.

– O, co tam ciekawego na sali sądowej?

Van Doren wzrusza teatralnie ramionami, uważając przy tym, aby nie rozlać zawartości kubka.

– Mam sprawę o gwałt – wyjaśnia już całkiem poważnym głosem, przenosząc wzrok na lekko falującą taflę rzeki. – I bronię oskarżonego.

Tony ze świstem wypuszcza powietrze z płuc. Przez chwilę milczy, próbując znaleźć jakieś słowa, które byłyby odpowiednie do tej sytuacji. Ale jako że żadne nie wydają mu się takie, wypala zwyczajnie:

– Ale jest niewinny, prawda?

Kobieta nieznacznie potrząsa głową, tak, że kilka kosmyków rudych włosów wypada z jej luźno upiętego warkocza.

– Tak. Nie podjęłabym się tej sprawy, gdybym nie wiedziała, że jest niewinny. Szczególnie po... – urywa, natychmiast gryząc się w język. Nikomu, poza psychologiem oczywiście, nie powiedziała o tym, co wydarzyło się między nią a Lokim tamtego dnia. I naprawdę wolałaby tego nie zmieniać, szczególnie że nie chce dodatkowo martwić przyjaciela. – Nieważne.

Dłoń Tony'ego nieznacznie zaciska się na jej ręce. Prawniczka unosi wzrok na mężczyznę.

– Czy ktoś... czy ktoś cię skrzywdził, Ada? – Słowa te z ledwością wypływają z jego ust. Jeśli w istocie ktoś zrobił coś jego przyjaciółce, znajdzie gnoja i wywróci go na drugą stronę, a następnie zrzuci z Empire State Building.

– Nie, Tony, błagam cię. – Z jej gardła wydobywa się sztuczny, perfekcyjnie wyuczony śmiech. Miała czas, aby dopracować prawdziwość jego brzmienia. – Nic się nie stało.

Stark przez długi moment patrzy w jej zielonkawe oczy, próbując wyłapać w nich jakieś wahanie. Wątpliwość. Strach. Coś, co mogłoby go upewnić w tym, że Adeline kłamie jak z nut.

I dopiero po chwili Tony zaczyna łączyć fakty.

– To Loki, mam rację? – pyta natychmiast cichym głosem, wręcz szeptem. – Nie zrezygnowałabyś z tej sprawy, gdyby ten Lodowy Skurwiel ci czegoś nie zrobił... Chryste, Ada, dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

Tym razem to kobieta nakrywa dłoń mężczyzny, wzdychając cicho. To wszystko to zaledwie nieprzyjemna przeszłość, z którą ona wreszcie nauczyła się żyć.

– Bo do niczego nigdy nie doszło, Anthony.

Tony chce coś powiedzieć, najpewniej pocieszyć ją albo zapewnić, że może mu zaufać i powiedzieć absolutnie wszystko. W zamian jednak po prostu pochyla się w jej stronę i mocno obejmuje rudowłosą kobietę, czując, jak zapach papierosów i kwiatowych perfum unosi się wokół niej. Adeline układa policzek na jego ramieniu, lekko przymykając powieki.

– Jeśli będziesz chciała o tym kiedyś pogadać, wiesz, że zawsze cię wysłucham – szepcze on gdzieś ponad jej uchem.

Po ustach prawniczki przebiega cień uśmiechu.

– Loki nie zrobił mi żadnej krzywdy... Próbował, ale w porę odzyskałam kontrolę nad sytuacją. Albo to on zapanował nad sobą, nie pamiętam już dobrze – tłumaczy nieco bezbarwnym głosem. Dystansacja na piątkę z plusem. – Tego samego wieczoru wypiłam butelkę wina, próbując zrozumieć, co się właśnie stało, wzięłam gorący prysznic i położyłam się spać. I wiesz co? Kolejnego dnia obudziłam się, a świat nadal istniał, parł do przodu. A ja razem z nim. Nic się nie zmieniło.

Tyle lat minęło od pierwszego spotkania Adeline i Tony'ego, tam, w Stark Tower, a oni wciąż są tacy sami, prawie identyczni. Nadal tak samo zagubieni i nieufni wobec świata, jak na początku. Teraz jednak mają siebie, mają swoich bliskich, którzy są dla nich nieopisanym wsparciem. I tylko to się liczy.

– Szefie, aktualnie Morgan znajduje się w ostatniej fazie REM. – Ciszę panującą na zewnątrz przerywa mechaniczny głos Friday. – Jej lekki sen powinien dobiec końca za cztery minuty i dwadzieścia siedem sekund.

– Och, koniec błogiej wolności – oświadcza Stark, podnosząc się powoli z siedzenia. Wskazuje dłonią na przyjaciółkę. – Chodź, ta bułka na pewno się ucieszy, kiedy zobaczy ciocię.

Oboje w milczeniu ruszają w stronę niewielkiego, drewnianego domku. Po przekroczeniu jego progu uderza w nich przyjemne ciepło i zapach szarlotki, którą tego ranka upiekła Pepper. Wszystko jest tutaj tak ściśnięte, że van Doren wprost czuje się jak wewnątrz malutkiej bańki, bombki zawieszonej na bożonarodzeniowym drzewku. I jest to naprawdę przyjemne uczucie. Odwiesza długi płaszcz i odstawia niewysokie botki na specjalną półkę na buty, po czym rusza za Tonym na piętro. Wspina się po wąskich schodach, omijając dwie z sześciu sypialni, aby finalnie pojawić się w pokoju Morgan.

Pomieszczenie niewątpliwie zostało urządzone przez Potts. Niezwykle skromne i proste, jednak nie brakuje tutaj żadnego z tych przedmiotów, jakie potrzebne są rodzicom czteromiesięcznego szkraba. Ściany są w kolorze pastelowego błękitu; zdobią je oprawione w ramki zdjęcia małej Morgan z rodzicami. Dębowe łóżko z jasnym, kremowym baldachimem znajduje się zaraz naprzeciw drzwi wejściowych. Obok okna stoją dwie wysokie szafy, a na środku pomieszczenia leży kremowy, puchaty dywan. Dookoła znajduje się również mnóstwo zabawek, od pluszowych misiów po pozytywki grające wesołe melodie, jakie zwisają z wysokiego sufitu. Cały pokój oświetlony jest w ciepłych barwach.

Istny raj dla dziecka, nawet jeśli nie jest ono jeszcze tego świadome.

Adeline zatrzymuje się przy łóżeczku, pochylając się nad wciąż śpiącą Morgan. Zaraz jednak, jak na komendę, jej oczka otwierają się, a ona sama rozgląda się zdezorientowana po pokoju. Dopiero na widok własnego ojca jej malutka, ulana twarzyczka rozświetla się wszystkimi kolorami szczęścia.

– No dzień dobry, mała i najukochańsza myszo taty. – Tony wyciąga dłonie w jej kierunku, ostrożnie wyciągając ją z łóżeczka. – Jak się spało? No dawaj, opowiedz cioci Adzie, jakie fajne misie ci się śniły.

Stark składa czuły pocałunek na czole córeczki, czemu Adeline przygląda się z rozczuleniem. I tylko na sekundy przez głowę przebiega jej myśl, odległa, zamazana, na temat Josie i ich dziecka. Zaraz potem bowiem Tony wręcza prawniczce roześmianą pociechę.

– Jest idealna – oznajmia z przejęciem Stark, gdy Ada przytula dziecko do siebie. – Własne życiem bym za nią oddał.

– Wiem, Tony – odpiera van Doren, przesuwając dłonią po ciemnych włoskach dziewczynki, która uważnie przygląda się rudowłosej kobiecie. – Witam, witam, mały szkrabie. Ale masz fajniusie paluszki, wiesz? – dodaje ze śmiechem, zwracając się bezpośrednio do dziecka.

– Wujek Happy także ci to mówił, prawda? – rzuca Tony z chichotem na ustach. – Nie wiem, co wy się macie z tymi paluszkami.

– Bo są takie małe i słodkie – tłumaczy natychmiast Ada, uśmiechając się do dziecka najczulej, jak potrafi. – Tak, jak cała Morgan – ciągnie miękkim tonem, po czym na powrót zwraca się do Starka. – Reszta też was odwiedza?

Mężczyzna wzrusza w odpowiedzi ramionami, siadając na puchatym fotelu, stojącym tuż przy łóżeczku Morgan.

– Głównie Bruce i Rhodey, czasem wpadnie Natasza. Steve w ogóle się nie pojawia. – Wzdycha cicho. – A po Clincie wieśniaku wciąż nie ma śladu?

– Tak, Nat nadal intensywnie go szuka. Skubany potrafi zatrzeć po sobie jakiekolwiek ślady – odpowiada Adeline. Dzięki informacjom, jakie dostaje od Richarda, sama może włączyć się w te poszukiwania i rzucić od czasu do czasu nazwą jakiegoś ważnego miejsca lub nazwiskiem, które pomogłyby Romanoff namierzyć przyjaciela.

– Czasami dzwonię do niej albo do Steve'a, ale ostatecznie zrywam połączenie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy oni w ogóle mają ochotę mnie widzieć.

– Co masz na myśli? – Ada marszczy brwi.

– Ja nauczyłem się żyć dalej, a oni wciąż tkwią w martwym punkcie, poszukując sposobów, aby sprowadzić utraconych z powrotem na Ziemię – wyjaśnia na pozór obojętnym tonem, odwracając wzrok. – Bo wciąż to robią, prawda?

Prawniczka nieznacznie skina głową.

– Spędzają dni i noce w warsztacie nad planami, ale na razie wydaje się to bezsensowne – oświadcza ściszonym tonem, jakby zdradzała przyjacielowi jakiś ogromny sekret. – W końcu ruszą ze swoim życiem do przodu, ale myślę, że jeszcze musi minąć trochę czasu. To była niezwykle bolesna porażka.

– Czasami myślę, że to ja powinienem umrzeć na tym Tytanie, nie Peter, nie Josie...

– Tony, przestań – ucina od razu van Doren. – Żyjesz i wyłącznie to się liczy, okej? Musimy cieszyć się z tego, co mamy, nie rozpaczać w nieskończoność...

– To nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Adeline – mruczy Tony, mocniej zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela.

– Może to czas najwyższy, aby znaleźć sobie nowego psychoterapeutę, hm?

Długa chwila milczenia. Morgan gaworzy.

– Nie chcę psychoterapeuty. Żadnego – odpowiada stanowczo Tony, za wszelką cenę chcąc skończyć ten temat. – Nigdy więcej. Rozumiesz?

W tym samym momencie drzwi do pokoju otwierają się, a w progu staje Pepper. Długie, jasne włosy opadają miękko na jasnoniebieską koszulę, zapiętą aż po samą szyję. Kobieta jak zwykle wygląda jak milion dolarów, nawet jeśli miała za sobą zwykłą wizytę u lekarza, a nie spotkanie na samym szczycie z resztą członków zarządu Stark Industries. Kiedy dostrzega Adę, jej usta pomalowane różowym błyszczykiem wykrzywiają się w jeszcze większym uśmiechu.

– Właśnie kupiłam składniki na lazanię. Zostaniesz na kolację? – zwraca się do Ady, podczas gdy Stark podchodzi do niej, witając się z nią lekkim, przelotnym pocałunkiem. Chce poderwać ją z ziemi, wziąć na ręce, przytulić i znów pocałować, pokazać, jak bardzo za nią tęsknił, choć od ich rozstania minęły zaledwie dwie godziny, ale kobieta na czas odsuwa się od niego, karcąc go bardzo poważnym tonem. – Pamiętasz, co mówiła doktor Clark? Masz się oszczędzać, żadnych ciężarów, Tony. Dyskopatia to nie przelewki.

– Widzisz? Nawet nie można rozśmieszyć tej kobiety, żeby cię nie okrzyczała – stwierdza mężczyzna z teatralnym politowaniem na twarzy, skradając jeszcze parę dodatkowych pocałunków swojej żony. Kobieta daje mu kuksańca w ramię, uśmiechając się lekko. 

– Mam sporo papierkowej roboty przed jutrzejszą rozprawą – tłumaczy van Doren, kiedy małżeństwo przestaje ze sobą zażarcie dyskutować. Tak naprawdę nie chce zostawiać Betty samej w domu, bo wie, że czasami samotność to najgorsza rzecz, jaka może przytrafić się w obliczu żałoby. Nawet jeśli Betty upiera się, że wszystko jest już w porządku. – Ale dziękuję za zaproszenie.

Na pożegnanie Ada całuje Morgan we włosy, po czym oddaje małą pociechę jej mamie. Pepper i Tony odprowadzają van Doren do wyjścia, a kiedy kobieta znika, wracają do codziennych obowiązków.

Tak jest łatwiej. Żyć pośród rutyny, obowiązków i pracy. Przynajmniej teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro