16. UNDER THE MISTLETOE
- Everett, czekaj, pomogę ci z tą choinką.
Adeline zatrzaskuje bagażnik w samochodzie, podczas gdy jej brat zarzuca na ramię ponad metrowy świerk ściśnięty w materiałowej siatce. Kobieta poprawia kołnierz grubego płaszcza, starając się osłonić od tej typowo zimowej pogody. Śnieg sypie nieustannie od samego rana, co w spółce z mroźnym wiatrem daje naprawdę lodowate efekty. Nowy Jork pokrywa więc teraz biały puch, utrudniając przy tym przemieszczanie się po mieście. Jeszcze parę godzin takich opadów, a cały ruch drogowy będzie sparaliżowany. Ale jest coś pięknego w tej pogodzie, coś, co przypomina prawniczce wczesne dzieciństwo, dlatego wcale nie narzeka na warunki. Pragnie, aby te święta były wyjątkowe, zarówno dla jej brata, jak i dla niej. Z daleka od toksycznej rodziny, od złych wspomnień, od destrukcyjnych myśli. Dlatego też stara się nie zgubić gdzieś po drodze świątecznego nastroju, pogody ducha i szerokiego uśmiechu.
- Spokojnie, Ada. To tylko choinka. Dam sobie radę - odpowiada jasnowłosy mężczyzna, ruszając na drugą stronę ulicy, prosto do kamienicy, w której mieszka jego siostra. W tym roku to ona organizuje dla nich skromne bożonarodzeniowe przyjęcie. - Ty weź torby z zakupami. Po prezenty przejdziemy się później.
Ubieranie choinki mają na szczęście z głowy, bo zaraz po wejściu do mieszkania, do pomocy rzuca się Timothée, do którego natychmiast dołącza Betty. Everett zatem ustawia drzewko w salonie, wręcza owej dwójce kartony ze świątecznymi ozdobami, jakie Ada wcześniej przyniosła z piwnicy, a potem idzie do kuchni, aby pomóc siostrze w gotowaniu.
W pomieszczeniu wesoło przygrywa radio, z którego płyną same świąteczne melodie. Adeline krząta się przy kuchennym blacie, przygotowując właśnie składniki na ciasto marchewkowe, podśpiewując wraz z Shakin' Stevensem. Śnieg coraz mocniej sypie za oknem, wręcz spływając po szybach i oblepiając parapet białym puchem. Świąteczna aura wisi w powietrzu, jest tak namacalna, jak tylko może być i mimo że są to pierwsze święta spędzone w separacji od bliskich, ani Everett, ani Ada nie czują smutku. Wypełnia ich dziwny spokój, nieznanego pochodzenia, jakby ci, którzy odeszli, dziś, w Boże Narodzenie, nad nimi czuwali.
- Na ile osób mam nakryć przy stole? - pyta Ross, otwierając jedną z szafek z naczyniami.
Van Doren odkłada nóż na deskę, pośród częściowo posiekanych orzechów włoskich, po czym odruchowo wyciera dłonie w czerwony fartuch w malutkie, kolorowe pierniczki. Zdmuchuje kosmyk włosów, który opadł jej na czoło, wyślizgując się z luźno związanej kitki.
- Na pewno dla naszej czwórki - oświadcza, zaczynając odliczać na palcach prawej ręki. - Będzie oczywiście Matt, Foggy z Marci obiecali wpaść po oficjalnym obiedzie u Nelsonów. Natasza, Rhodey i Steve również przyjęli zaproszenie. Tak na marginesie, mam nadzieję, że się nie pozabijacie. Ale wiesz, nie chciałam, żeby w taki dzień siedzieli samotnie w siedzibie - wyjaśnia, uśmiechając się lekko. Wierzchem dłoni poprawia okulary na nosie, których powinna używać do komputera i czytania, ale wciąż o tym zapomina i zakłada je tylko od święta. - A! I nakryj jeszcze jedno, tak w razie czego. Może Thor zdecyduje się przyjechać.
- A Tony i Pepper?
- Chcą te święta spędzić z rodziną Pepper, więc raczej żadnych nieoczekiwanych odwiedzin nie będzie - tłumaczy Adeline, wracając do siekania orzechów. - No, i rodziców też mamy z głowy, skoro pojechali w góry.
Resztę popołudnia rodzeństwo spędza na gotowaniu, sprzątaniu i krzątaniu się po mieszkaniu, aby sprawdzić, czy aby o czymś nie zapomnieli. I czy wszystko jest na odpowiednim miejscu. W tym czasie Betty ogląda z Timmym Ekspres Polarny, który akurat znaleźli w wypożyczalni VOD. Ada musi przyznać, że jest w tej odrobinie chaosu jakieś piękno i odpoczynek, nadzieja na to, że z każdym dniem naprawdę będzie coraz lepiej. W końcu teraz trwa czas magiczny, a później przyjdzie nowy rok. Nowe szanse, wielkie nadzieje. Musi być dobrze, prawda?
Kiedy za oknem robi się ciemno, prawniczka odstawia na dębowy stół ostatni półmisek z jedzeniem, dokładniej z aromatycznym pureé ziemniaczanym. Pojedyncze światełka z choinki oświetlają niewielki salon skromnego mieszkania na Upper West Side. Śnieg wciąż pada, rzeczywiście tworząc w mieście ogromne korki, o czym informuje ich radiowa spikerka. Ciepłe światła ulicznych lamp odbijają się od białej warstwy puchu, tworząc swoistego rodzaju bożonarodzeniowe oświetlenie. Prawdziwa, piękna, nowojorska zima.
- Otwórz butelkę z tym czerwonym winem, które stoi w kuchni na blacie, okej? Korkociąg jest w szufladzie obok lodówki - rzuca Adeline w stronę Everetta; jej głos płynie z głębi sypialni. W biegu wrzuca okulary do jednej z szuflad, po czym zabiera z szafy przygotowany wcześniej strój i rusza do wyjścia. - Ja pójdę wziąć szybki prysznic i przebrać się w coś czystego.
Po niecałych dwóch kwadransach kobieta wychodzi z łazienki, poprawiając w biegu upięte z tyłu włosy. W drodze do salonu wsuwa do uszu niewielkie perłowe kolczyki, pasujące jej wręcz idealnie do skromnej, mlecznobiałej sukienki sięgającej przed kolano. Ostatni raz upewnia się, że wszystko jest gotowe. Później podchodzi do siedzącego pomiędzy dzieciakami Everetta, kładąc mu ręce na ramionach. Mężczyzna odwraca się w jej stronę, tak samo, jak reszta tej niewielkiej drużyny, posyłając jej ciepły uśmiech.
- Wiecie co? - rzuca prawniczka ze śmiechem. Pochyla się w stronę Timmy'ego i Betty, całując ich w policzki. - Należą nam się najlepsze święta na świecie. Przynajmniej w tym roku.
W mieszkaniu wreszcie rozlega się dźwięk dzwonka, zwiastujący gości. Adeline natychmiast przebiega przez wąski, niedługi korytarz; stukot jej niewysokich obcasów echem odbija się w pomieszczeniu, zaraz potem niknąc pośród dźwięków świątecznej muzyki. W tym czasie prawniczka dostaje także wiadomości od Nelsona, że wraz z Marci będzie u niej za jakąś godzinę, może odrobinę więcej, bo jego rodzice nie mogą przestać zagadywać jego narzeczonej. Odpisując szybko na wiadomość, van Doren otwiera drzwi, w progu których stoi Matthew. Na jego usta prawie natychmiast wypływa szeroki, serdeczny uśmiech, uśmiech, który topi cały ten śnieg dookoła, na moment sprowadzając do Nowego Jorku ciepłe promienie słońca.
- Wesołych Świąt, Ado - oznajmia na przywitanie, wręczając jej butelkę z szampanem.
Prawniczka zabiera prezent, stawiając go na niewielkiej szafce w przedpokoju, i mocno obejmuje Murdocka. Wtula nos w jego mokrą od białego puchu kurtkę, czując zapach wilgoci, nowojorskiego metra i jego wody kolońskiej.
- Wesołych Świąt, Matty - odpowiada ona. Cieszy ją, że po ich wakacyjnej kłótni, po której nie odzywali się do siebie na stopie prywatnej przez przynajmniej dwa miesiące, nie pozostał żaden ślad. A było im przecież trudno nawet wtedy, gdy zaczęli rozmawiać. Dużo czasu zajął im powrót do tego stanu. - Dobrze cię widzieć. Wchodź do środka.
Kobieta natychmiast cofa się o krok, zapraszając go do wnętrza mieszkania, ustrojonego w barwach czerwieni i złota. Przy okazji przekazuje mu wieści od Foggy'ego. Mężczyzna od razu wyczuwa unoszący się w całym domu zapach goździków i cytrusów, a także świeżo upieczonego ciasta marchewkowego. Aromat szczęścia, ulotny, niestety, ale nie dziś, nie teraz.
W salonie Murdock wita się z Everettem i dzieciakami. Betty wprost rzuca mu się na szyję - niezaprzeczalnie polubili się przez te ostatnie pół roku - co Matt kwituje szczerym, dźwięcznym śmiechem. Adeline opiera się o framugę drzwi, przyglądając się, jak w następnej kolejności Murdock zagaduje Timmy'ego, przybijając z nim piątkę, aby na samym końcu przywitać się z Rossem silnym uściskiem dłoni. Prawniczka uśmiecha się pod nosem, czując, jak mimo tej mroźnej pogody, robi jej się coraz cieplej na sercu.
- Cholera, muszę skoczyć do samochodu! - oświadcza nagle, kiedy przypomina jej się, że w całym tym zamieszaniu zapomnieli z bratem pójść po pozostawione w aucie prezenty. - Zapomniałam papierosów - dodaje natychmiast, gdy młoda Harper marszczy brwi. Everett wygląda natomiast na nieźle zestresowanego.
- Damy cioci na chwilę zniknąć, okej? - zagaduje Ross, zwracając się do syna. - Policzmy, czy liczba nakryć się zgadza, okej? Betty nam pomoże, prawda?
W tym czasie van Doren dyskretnie wychodzi z salonu, kierując się do wyjścia. Narzuca na siebie zimowy płaszcz i wyciąga z torebki klucze do auta. Zanim jednak wychodzi, w korytarzu dogania ją Matt.
- Pomóc ci z prezentami? - pyta natychmiast lekko ściszonym głosem.
- Skąd... - urywa, otwierając drzwi. No tak, Matt i jego zdolności. I pewnie Everett szepnął mu coś na ucho. - Chodź, weźmiesz ten wielki karton z prezentem dla Timmy'ego.
Na zewnątrz okazuje się, że śnieg przestał już tak mocno sypać. Teraz zaledwie pojedyncze, samotne płatki śniegu osiadają na zamarzniętych autach. Co nie zmienia faktu, że przejście trasy od kamienicy do stojącego po drugiej stronie ulicy samochodu jest nie lada wyczynem, przynajmniej dla Ady. Niewysokie obcasy jasnych butów toną w chłodnej warstwie białego puchu, przez co po kilku minutach kobieta zaczyna nieznacznie szczękać zębami.
Adeline wręcza Mattowi pudło z Xboxem dla Timmy'ego, sama zabierając karton z iPadem dla Betty. Prędko zatrzaskuje bagażnik i uprawniając się, że zamknęła auto, energicznym krokiem rusza z powrotem do kamienicy.
- Już jesteśmy! - woła Ada z korytarza, po czym szepcze do Matta, odwieszając płaszcz. - Zostawmy to u mnie.
Na całe szczęście pierwszy pokój z lewej, tuż przed salonem, to właśnie sypialnia van Doren. Wchodzą do pogrążonego w ciemnościach pomieszczenia, gdzie Ada przez moment zastanawia się, w którym miejscu ukryć prezenty. Finalnie wsuwa pod łóżko oba kartony, a następnie podrywa się z kolan. Otrzepuje dłonie z niewidzialnego kurzu i mówi cicho:
- Okej, skarby schowane, możemy iść świętować.
Odwraca się gwałtownie, może nawet trochę zbyt gwałtownie, nie zauważając tego, że Matt nie stoi już obok szafy, a w progu sypialni, gotowy do dołączenia do reszty w salonie. Tym samym kobieta wpada na niego, który w ostatniej chwili chwyta ją za ramiona, tak, aby nie upadła i nie zrobiła sobie przy tym żadnej krzywdy.
- Na dzisiaj chyba wystarczy ci już alkoholu, co? - komentuje Matthew ze śmiechem.
- Oczywiście - odpowiada w tym samym tonie Adeline. - Tylko pod warunkiem, że ty będziesz pić za mnie.
Nie, van Doren nie ma bladego pojęcia, w którym momencie zaczyna wpatrywać się w kształtne, ułożone w zawadiackim uśmiechu usta przyjaciela. I dlaczego w ogóle to robi. Ale gdy się na tym łapie, czuje, jak krew napływa do jej policzków. Pod żadnym pozorem nie powinna patrzeć na niego w taki sposób, nawet jeśli wypiła jedną czy dwie lampki wina w trakcie przygotowywania kolacji. Ale nie zmienia to faktu, że przez krótkie sekundy przebiega jej przez myśl, aby najzwyczajniej w świecie go pocałować. Niewinnie, przelotnie, jakby było to zwykle muśnięcie wiatru. Trochę z ciekawości, trochę z potrzeby bliskości. Wie jednak, że ten gest mógłby zniszczyć wszystko to, co łączy ich od czasów studiów, dlatego w ostateczności uśmiecha się słabo i odwraca wzrok.
Ale gdyby wiedziała, że ta sama myśl pojawia się również w głowie Matthew, może tak łatwo by jej nie porzuciła. Może zastanowiłaby się nad tym odrobinę dłużej, tak, że napięcie w końcu osiągnęłoby punkt kulminacyjny i nie byłoby już żadnego odwrotu. To się jednak nie dzieje, bo - dzięki Bogu! - sytuacja zostaje opanowana.
A Murdock, choć czuje pod cienkim materiałem mlecznej sukienki jej intensywnie bijące serce, sam nie ma odwagi wykonać tego kroku. Nie ma odwagi jej pocałować, nie w tym stanie. Wyczuł od niej alkohol już na samym wejściu, a to, co teraz zagościło w jej głowie i sercu, może być tylko kaprysem, ba!, na pewno nim jest; jest też czymś, czego oboje później będą szczerze żałować. A jeśli Ada, koniec końców, rezygnuje z tego pomysłu, nawet nieco nietrzeźwa, to musi mieć ku temu dobry, trzeźwy powód. Zapewne ich długoletnią przyjaźń. Dlaczego więc miałby wyjść przed szereg i zwyczajnie zniszczyć to, co kobieta usilnie pragnie uratować?
Ich walkę z tym dziwnym, nietypowym uczuciem przerywa dzwonek do drzwi. Matt puszcza ramiona Ady, odrobinę niechętnie, jakby jeszcze przez parę kolejnych sekund chciał mieć ją blisko siebie, jej ciepłe dłonie czy pachnące wanilią włosy, po czym sam znika w salonie. Van Doren wzdycha ciężko, czując, że rumieniec z jej twarzy wciąż nie zniknął, a w dodatku w brzuchu pojawia się jakieś dziwne ciepło. Zagryza więc mocno wargi, chcąc doprowadzić się do względnego porządku.
W progu stoi Natasza, Rhodey i Steve, wyglądając trochę tak, jakby nadal zastanawiali się, czy powinni się tutaj w ogóle pojawić, w szczególności Romanoff i Rogers. Kiedy jednak prawniczka finalnie pojawia się w drzwiach, oboje życzą jej wesołych świąt. Natasza wręcza jej misę z mieszanką maku i innych bakali, pachnącym wręcz bajecznie, a następnie cała trójka bez słowa wchodzi do środka. Tylko Rhodey wydaje się rozluźniony, zapewne dlatego, że zna rodzeństwo Rossów od wielu, wielu lat.
- Jedyna rzecz, jaką potrafię zrobić - tłumaczy jeszcze agentka, wzruszając nieznacznie ramionami. - Kutia.
Ada i Nat wciąż nie potrafią się dogadać, ale jest pomiędzy nimi zdecydowanie lepiej, niż było wcześniej, przed i w Wakandzie. Teraz po prostu ze sobą praktycznie nie rozmawiają, nie wchodzą sobie w drogę i starają się być dla siebie neutralnymi. Języki im się rozplątują dopiero po sporej dawce alkoholu. Wtedy, jak na ironię, nie mogą przestać gadać.
Jak się okazuje, ku uldze Adeline, Rogers i jej brat na polu prywatnym znajdują kilka ciekawych tematów do rozmów, przez co nie musi obawiać się o żadne kłótnie. Poza tym Rhodey zdaje się mieć ich cały czas na oku, kontrolując sytuację. Przez resztę wieczoru van Doren nie musi się więc martwić, że będzie drętwo i sztucznie, bo obaj mężczyźni bezustannie dostarczają reszcie stołu różnych wątków do dyskusji. Takim sposobem debatują, śmieją się i zwyczajnie gawędzą, jak grupa ludzi, która zna się od dawna i która jest sobie niesamowicie bliska, co w sumie niewiele mija się z prawdą. Do rozmowy wtrąca się także Timmy, który, choć nie rozumie z tej paplaniny prawie ani słowa, bardzo stara się zaimponować samemu Kapitanowi Ameryce.
Krótko przed godziną dwudziestą dołącza do nich Foggy wraz z Marci. Betty wita się z obojgiem, po czym zabiera Timothée'ego od stołu, prowadząc go do swojego pokoju. Na ucho szepcze Everettowi, że chłopcu trochę się wśród dorosłych jednak nudzi, dlatego przed pójściem spać, chcieliby wspólnie obejrzeć jeszcze jeden świąteczny film. Ada skina na nią z wdzięcznością, siedząc po drugiej stronie stolika. Kiedy więc młodzież znika, pośród półmisków z jedzeniem pojawiają się kolejne butelki z winem, zastępując tę wcześniejszą, jedną, symboliczną.
I wtedy pojawia się nieoczekiwany gość. Przynajmniej dla zaproszonych, bo Ada cały wieczór czekała, aż jej przyjaciel pojawi się na bożonarodzeniowej kolacji. Thor jednak nie wchodzi na piętro; czeka na nią przy drzwiach do kamienicy, witając ją lekkim, słabym uśmiechem i ciepłym uściskiem. Ubrany jest w szarą puchówkę i ciemne dresy, podczas gdy nieco przydługie włosy wprost krzyczą o wodę i odrobinę szamponu. Ale prawniczka nie zwraca na to większej uwagi, od razu zapraszając go do mieszkania. Gromowładny grzecznie odmawia, tłumacząc, że przyjechał na chwilę, żeby zobaczyć się wyłącznie z nią.
- Jesteś pewien? - dopytuje się z przejęciem van Doren. - Wszyscy na pewno się ucieszą, gdy cię zobaczą.
- Tak, Adeline - zapewnia Gromowładny. - W gruncie rzeczy przyjechałem się pożegnać.
Zbita z tropu prawniczka marszczy brwi. Przez długie sekundy przygląda się nordyckiemu bóstwu, jakby próbowała znaleźć sens jego słów w jego ciemnoniebieskim, zachmurzonym spojrzeniu. Nie ma bladego pojęcia, o czym mówi Thor, a jak na złość do głowy przychodzą jej same... dramatyczne wytłumaczenia.
- Jak to? - wyrzuca z siebie z trudnością, przestępując z nogi na nogę. Chłód grudniowego wieczora otula jej odkryte ramiona. - O czym ty mówisz, Thor?
- Wyjeżdżam do Szkocji. A raczej wyjeżdżamy, bo razem ze mną jadą również moi ludzie - wyjaśnia spokojnie, sprawiając, że kamień spada z serca rudowłosej. Sama już nie wie, czego się bała, ale dobrze jest usłyszeć, że to nie jest żadna groźna decyzja. - Nie chcemy być ciężarem dla Starka i jego firmy, dlatego jedziemy do Europy - dodaje w ramach wytłumaczenia, widząc troskę i smutek w zielonych tęczówkach kobiety. - Ale Nowy Asgard zawsze będzie stał dla ciebie otworem. Możesz mnie odwiedzać, kiedy tylko zechcesz, droga Adeline.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro