15. EVERYTHING IN ITS RIGHT PLACE
– Adeline? Adeline!
Zdecydowanie nie w taki sposób wyobrażała sobie śmierć. Nie ma tutaj żadnego długiego, wąskiego korytarza ze światłem na samym końcu. Nie ma tu nikogo, kto mógłby ją przez ten proces przeprowadzić. Żadnych świętych, potępionych, tylko pustka. Ona, głucha cisza i wszechogarniająca ciemność. Szczerze mówiąc, nie ma pojęcia, czy to dobrze, czy źle, że tak naprawdę wszystkie ich ludzkie przypuszczenia na temat śmierci okazują się błędne. Ale... czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie? Teraz, gdy już umarła?
Czas na dalsze gdybanie znika. Jej uszu bowiem dobiega głos, trudny do zidentyfikowania, dobiegający jakby zza grubej, wysokiej ściany. Usilnie próbuje dopasować jego brzmienie do właściciela, ale nie jest to wcale takie łatwe. I dopiero po długich chwilach, smakujących wiecznością, uświadamia sobie wreszcie, do kogo on należy. Widziała przecież jego twarz tuż przed samym upadkiem. Czuła zimno jego ciała, gdy chwytał ją w ramiona. Słyszała jego rozdzierający krzyk.
A może to wszystko jej się zwyczajnie przyśniło?
– Loki? – mamrocze słabo Adeline, delikatnie rozwierając powieki. Z jego ust bezustannie wydobywa się jej imię, wypowiadane głosem całkowicie innym od tego, do którego zdołała się przyzwyczaić w trakcie przesłuchań i rozpraw.
Wszystkie jej zmysły zostają przeciążone nadmiarem bodźców. Zlewają się w jeden, wadliwie funkcjonujący system, który nie pozwala jej odróżniać tego, co się dookoła niej dzieje. Czuje się trochę tak, jakby zderzyła się z wagonem metra w ciemnym, obskurnym tunelu. Z zaskoczeniem odkrywa jednak, że wcale nie umarła. Przynajmniej nie teraz. Niebo nad Wakandą nadal jest czyste, błękitne, z wyraźnymi śladami rozlanych niczym mleko chmur, a dookoła wciąż otaczają ją wysokie afrykańskie drzewa. Wszystko zostało bez zmian, może poza nią samą.
Usilnie stara się zrozumieć, co się stało po tym, jak zemdlała. Ale wie tylko tyle, że przeżyła upadek z kilkunastu pięter. Dopiero z czasem zauważa, że nordyckie bóstwo klęczy przy niej, trzymając ją ostrożnie za ramiona. Kobieta jednak nie czuje wstrętu czy strachu, jakie mogłaby wywołać jego bliskość. Wszystko to znika jak za dotknięciem magicznej różdżki, pozostaje tylko... spokój. Jego dotyk nie pali już jej skóry, jest zwyczajny, transparentny, tak po prostu. Rudowłosa powoli przesuwa wzrokiem po brudnych od krwi i kurzu dłoniach Laufeysona, mocno zaciśniętych na brzegach jej jasnego swetra, tak, jakby bał się, że znów ją utraci. Jej zmęczone spojrzenie ląduje na jego twarzy, teraz tak niezwykle ludzkiej. Kosmyki ciemnych włosów lepią się mu do czoła, a jego oddech jest płytki, nieregularny. Znajdują się tuż u stóp budynku, z którego wypadła jeszcze przed kilkoma sekundami.
– Loki... co ty zrobiłeś? – pyta szeptem, próbując na dobre odzyskać władzę na własnym ciałem.
Trochę jak Internet Explorer, z opóźnionym zapłonem uświadamia sobie, że ten... ten idiota wyskoczył za nią, żeby ją ratować. Dlatego trzymał ją przed momentem w ramionach i dlatego ona sama nie czuje żadnych większych obrażeń. Bóg chaosu zamortyzował uderzenie tak, aby to on przyjął całą jego siłę, a ona pozostała bezpieczna. Z niedowierzaniem patrzy w jego szmaragdowe tęczówki, próbując zrozumieć powód, dla którego postanowił to zrobić, dla którego zaryzykował życiem, aby uratować jej własne, przecież nic nie warte w jego oczach.
A decyzja ta była po prostu impulsem. Rzucił wszystko, co go trzymało w tej cholernej wieży i wyskoczył za nią. Nie miał przecież żadnego wyjścia. Nie mógł pozwolić jej tak po prostu umrzeć, nie na jego oczach, nie w tej walce. Przez moment myślał, że mu się nie uda, że znowu zawiedzie, bo ciało Ady spadało tak szybko, że niełatwo było ją dogonić, a co dopiero złapać. Samemu spadając, mógł tylko patrzeć na to, jak kobieta powoli traci przytomność i przeklinać, że świat nie chce z nim współpracować. Całe szczęście, że parę sekund przed upadkiem udało mu się ją szczelnie zamknąć w swoich ramionach. Mocno przyciskał jej ciało do siebie, jakby bał się, że znów ją straci. A całą energię, wytworzoną w wyniku uderzenia o ziemię, przyjęła na siebie niewidoczna tarcza, utkana z jego zielonej magii zabranej jeszcze z Asgardu. Tym samym oboje przeżyli upadek, nawet jeśli nie takie były intencje niemiłosiernego losu.
– Chodź, musimy zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje naszej pomocy – oznajmia słabo Adeline, z ledwością podnosząc się z kolan. Nie potrafi bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak ludzie dookoła nich giną, po to, aby oni mogli przeżyć. Trafiła do Wakandy nie przez przypadek, co oznacza, że ona również powinna walczyć. Albo przynajmniej pomagać, jak tylko może. Gdyby teraz uciekła, niczym rasowy tchórz, nie wybaczyłaby sobie tego do końca życia. – Thanos może pojawić się tutaj w każdej chwili. Musimy zdążyć przed nim...
– Adeline, jesteś w ciężkim szoku. Musisz odpocząć. Nikomu nie pomożesz w takim stanie – oświadcza on z całkowitą powagą, patrząc prosto w jej zlęknione oczy.
Bóg chaosu przez krótki moment zastanawia się nad tym, czy czasem jakimś prostym zaklęciem nie pozbawić jej przytomności, a potem zanieść prosto na wieżę, gdzie nie powinno jej już raczej nic grozić. Boi się, że tutaj, pośród wysokich lasów, w których aż roi się od żołnierzy Wielkiego Tytana, może najzwyczajniej w świecie nie uchronić jej przed kolejnym atakiem.
– No dawaj, Loki, nie zawiedź mnie, proszę. Mamy naprawdę mało czasu.
Ale może ona ma rację, tak samo, jak rację ma Natasza. Może rzeczywiście jest im coś winien. Może powinien pomóc, w jakikolwiek sposób. Przecież zna Thanosa, zna jego gierki i sztuczki, przez co jego wsparcie może być w tym przypadku nieocenione. Możliwe też, że tym sposobem w końcu uda mu się odkupić wszelkie winy poprzednich setek lat. Przecież pragnie, aby Gromowładny był z niego dumny, tak samo, jak on jest dumny z niego. I oczywiście Ada... Loki rozpaczliwie chce, aby przestała widzieć w nim potwora, którego sam stworzył. Przecież w trakcie procesu wierzyła w niego tak mocno, że nawet on sam nie potrafił zrozumieć źródła jej wiary. A później to wszystko przekreślił, tak po prostu, bez szans na cofnięcie całej tej katastrofy.
W milczeniu ruszają w głąb lasu. Nagle nad ich głowami zrywa się porywisty wiatr, podczas gdy wszystko dookoła nich gwałtownie zamiera. Ada, mocniej ściskając ramię Lokiego, unosi wzrok, z trwogą w sercu czekając na to, co wydarzy się dalej. Nad koronami drzew unosi się ciemnoczerwona mgła. A cisza, która zapada na długi moment, jest niepodobna do żadnej innej.
Zwiastun zagłady, ich prywatnego końca świata, zmierzchu całej ludzkości.
– On tutaj jest – mruczy Loki, zatrzymując się w połowie kroku. – Ja pójdę dalej, ty musisz wrócić do wieży. Ratuj życie.
Na znak sprzeciwu Adeline potrząsa gwałtownie głową. Nie ma zamiaru dać za wygraną.
– Nie pomożesz im, rozumiesz? Jesteś tylko człowiekiem!
Kobieta unosi na niego spojrzenie pełne nieuronionych łez.
– I mam tak po prostu pozwolić im umrzeć? – wyrzuca z siebie na jednym wydechu.
– Jeśli tam pójdziesz, umrzesz razem z nimi – odpowiada on, z trudem trzymając nerwy na wodzy. – Musisz wracać do wieży. Obiecaj mi, że wrócisz do wieży!
– Thanos jest równie niebezpieczny dla mnie, jak i dla ciebie. Jeśli mam wracać, to tylko z tobą – oświadcza pewnie.
– ADELINE!
Mijają długie minuty, zanim kobieta nieznacznie skina głową. Robi to z pewną dozą niepewności, brakiem przekonania. Jest jednak zbyt przerażona jego ostrym tonem, aby postąpić inaczej. Ramiona Laufeysona cofają się i zanim van Doren jest w stanie jakkolwiek zareagować, złapać go za rękę, zatrzymać, zagrozić, że jeśli odejdzie to... och, zanim jest w stanie zrobić cokolwiek, aby nie pozwolić mu odejść, Loki rzuca się biegiem przed siebie, prosto w głąb lasu, dokąd przed chwilą wspólnie zmierzali.
Jeszcze przez kilka sekund patrzy na oddalającą się sylwetkę asgardzkiego księcia. Czuje, jak ogarnia ją wściekłość i żal, ale i bezsilność. I bez żadnego namysłu, bez żadnego planu rzuca się za nim, oczywiście tak szybko, na ile pozwalają jej na to poobijane kończyny i ból rozlewający się po kręgosłupie. Jeśli bowiem to, co dotychczas Laufeyson mówił jej o Thanosie, jest całkowitą prawdą, nordyckie bóstwo nie przeżyje tego spotkania, a Ada, kurwa, ona naprawdę nie chce do tego dopuścić. Sama już rozumie, dlaczego to robi, dlaczego tak o niego walczy, ale teraz nie jest to istotne. Po prostu chce go ratować, niezależnie od tego, jaka będzie tego cena.
Och, głupia ona! Gdyby tylko pomyślała wcześniej! Nigdy nie należało go namawiać do pomocy, do pójścia do tego cholernego lasu. Jeśli nie wypowiedziałaby tej prośby na głos, możliwe, że Laufeyson nadal by tutaj był. Obok niej. I być może udałoby mu się uciec przed Wielkim Tytanem. Uratować życie, o które ona tak namiętnie walczyła. Ale cholera, naprawdę nie sądziła, że Thanos pojawi się tutaj tak szybko. Sądziła, że mają czas. Że mają wystarczająco dużo czasu.
A okazało się, że jest go wręcz na lekarstwo. Albo i mniej.
Kiedy dociera do niewielkiej polanki, prawie natychmiast dostrzega jego sylwetkę. Długa peleryna w kolorze brudnej zieleni nieznacznie pląta się wokół jego nóg. Mężczyzna jest wyraźnie zszokowany widokiem prawniczki, jakby nie sądził, że van Doren w ogóle za nim pobiegnie. Że pojawi się tutaj, obok niego i złamię tę przeklętą przysięgę. Ada bez słowa wyjaśnienia podchodzi do niego, stając z nim ramię w ramię. Przez krótki moment przyglądają się temu, co rozciąga się przed nimi, jakby próbowali zrozumieć, co właściwie widzą.
W oddali dostrzegają Visiona, pozbawionego życia, a także nieprzytomną Wandę, której ciało zostało odrzucone na kilka metrów w bok. Wyrwany z transu Loki robi parę kroków w przód, starając się zorientować w terenie. Ada natomiast chce złapać go za rękę i pociągnąć w kierunku, z którego właśnie przyszła. Zabrać go stąd. Uratować. Dopiero później ma zamiar wrócić i sama pomóc nieprzytomnej Maximoff.
Nagle jednak, całkowicie nieoczekiwanie, drogę zachodzi jej Thanos, we własnej osobie. Rudowłosa ma wrażenie, jakby dosłownie wyrósł spod ziemi, niczym wcielenie samego Diabła. I zanim jest w stanie jakkolwiek zareagować, ukryć się, schować, Wielki Tytan unosi ją kilka metrów nad ziemią, przysuwając do siebie. Kobieta czuje ogromny niepokój i ulgę jednocześnie.
Najwidoczniej pisane jest jej dzisiaj umrzeć.
Thanos z kolei nie ukrywa zadowolenia malującego się na jego purpurowej twarzy, jakby wszystko to, co się aktualnie dzieje, było dokładnie tym, co sobie zaplanował. Adeline domyśla się, że poza zdobyciem Kamieni, może mu chodzić również o zemstę za nieudany atak na Nowy Jork i zniszczenie armii Chitauri. Thanos przybył tutaj przecież po to, czego wcześniej nie uzyskał od Laufeysona, a co było głównym celem ataku na amerykańskie miasto tego ranka. Zemsta na stojącym Asgardczyku będzie tylko wisienką na ogromnym torcie, czekającym na niego, jak zachodzące słońce nad wdzięczną mu galaktyką.
– Dobrze wiem, co to znaczy bezsilność. Kiedy jesteś przekonany o tym, że masz rację, ale i tak ponosisz klęskę. Przerażające uczucie, prawda? – oświadcza Thanos groźnie, całkiem poważnie. – A tak właściwie, na co liczysz? Owszem, możesz się kryć, możesz uciekać, ale przeznaczenie i tak cię dopadnie. – Krótka pauza. – I oto nadeszło. A raczej powinienem powiedzieć: ja nadszedłem.
Niech to szlag! Loki jest tak wściekły na Adę za to, że się tutaj pojawiła, że przyszła za nim, narażając własne życie dla niego. Bardziej jest tylko wściekły na Thanosa, że w ogóle miał czelność dotknąć jedynej osoby, która na tym świecie jest mu bliska. Laufeyson przez moment jest gotów użyć każdego rodzaju broni, magii, wszystkiego, byle ją uratować, ale zaraz potem uświadamia sobie, czego on od niego tak naprawdę chce.
– Tesseract albo mała zginie – oświadcza pewnie Thanos, trzymając ją za szczupłą, mleczną szyję. Adzie coraz trudniej oddychać, ale nie walczy. Pozwala tylko, aby łzy spływały po jej brudnych policzkach. Powoli, nieśmiało słabnie w jego ogromnych, brutalnych dłoniach. Na granicy życia i śmierci dosłownie traci poczucie czasu, nie wiedząc, czy trwa to wszystko parę głupich minut, czy godzin; setki długich i bolesnych godzin bezsensownego przedłużania jej życia. Jedynym jej pragnieniem jest to, aby to się po prostu skończyło. – Wiem, że go masz, głupi Asgardczyku. Nie złapię się na twoje kłamstwa.
Przez długie minuty stoją w milczeniu. Palce Wielkiego Tytana mocniej zaciskają się na szyi kobiety, co wywołuje u niej łzy i zduszone krzyki. Loki patrzy na nią, próbując wyłączyć w sobie wszelkie uczucia. Pragnie patrzeć na nią, ale jej nie widzieć. Potraktować ją tak, jak robił to dotychczas. W końcu nie chodzi tutaj tylko o jej życie, ale i o ten cholerny Tesseract. Ale z każdą kolejną sekundą walka ta staje się coraz trudniejsza, zwłaszcza wtedy, gdy kobieta wprost wije się w konwulsjach bólu w potężnych, silnych rękach Thanosa.
Jej rude włosy, wąskie wargi, zielone oczy, drobne dłonie, wszystko to, co zna, co jest mu tak bliskie, ma zaraz utracić z rąk tego, który wyrządził mu dotychczas tyle krzywdy, że nikt nie byłby w stanie przyjąć na siebie tak wielkiego cierpienia. Loki jednak wie, że najtrudniej będzie mu żyć ze świadomością, że przez chciwość stracił również ją. Nie potrafi wyjaśnić, skąd ta nagła chęć chronienia kobiety. Dlaczego tak usilnie próbuje ocalić ją przed cierpieniem i śmiercią? Dlaczego tak uparcie chce chronić ją przed tym wszystkim, co sam ujrzał i czego sam doświadczył? Dopiero potem dociera do niego, że tak naprawdę odkąd tylko się tutaj pojawili, był gotów zabić wszystkich, którzy mieliby w ogóle czelność ją tknąć.
– Dosyć!
Ku zadowoleniu Thanosa i niemym prośbom Adeline, aby pod żadnym pozorem tego nie robił, Loki wreszcie postępuje kilka kroków w przód. Wyciąga dłoń, na której materializuje się błękitna kostka. Dosłownie parzy jego skórę, jednak on, niewzruszony, twardo patrzy na tego fioletowego potwora, czując, jak traci kontrolę. A to jest ostatnia rzecz, której by sobie życzył. Jednak w tym wypadku nie ma już żadnego wyjścia.
– Widzisz, trzeba było tak od razu – oświadcza Thanos, cisnąc pod jego nogi ciało Ady – zaoszczędziłbyś jej bólu.
Podczas gdy Rękawica Nieskończoności zostaje uzupełniona o ostatni, ale nie najmniej ważny Kamień, rudowłosa łapczywie łapie hausty powietrza. Za wszelką cenę stara się odzyskać przytomność umysłu. Laufeyson pomaga jej podnieść się z ziemi, mocno i pewnie chwytając ją w pasie. Jedną z jej rąk oplata sobie wokół szyi, tak, aby kobieta czasem nie wyślizgnęła się z jego uścisku. Prawniczka jest w zbyt wielkim szoku, aby jakkolwiek protestować. Nie może bowiem uwierzyć w to, że bóg chaosu bez wahania oddał Tesseract, aby uratować jej życie. Znowu. Unosi na niego przekrwione oczy, wyrażając w nich wdzięczność, ale przede wszystkim ból. Ból, bo przecież lepiej byłoby, gdyby umarła, przez co Thanos nigdy nie dostałby w dłonie tego pieprzonego Kamienia. Więc co z tego, że uratował ją, skoro pozwolił umrzeć milionom innych ludzi?
– Nie powinieneś... – szepcze słabo, nieco zachrypniętym głosem. – Nie powinieneś, Loki...
Mimo kolejnego triumfu, Thanos nie jest jeszcze w stanie zacisnąć pięści. W tej samej sekundzie pojawia się Thor, który z całym impetem uderza w jego pierś. Stormbreaker, młot, po który Gromowładny udał się aż na Nidavellir, przebija jego ciało, wywołując na twarzy Wielkiego Tytana ogromny szok. Bóg chaosu z zaskoczeniem, ale i zadowoleniem obserwuje, jak jego brat ostatecznie zyskuje przewagę nad tym przeklętym Thanosem. Ada przymyka powieki, nie chcąc już niczego widzieć, niczego słyszeć, niczego czuć. Ramiona Lokiego nieoczekiwanie okazują się jedyną tarczą, jakiej teraz potrzebuje.
– Gra skończona, Thanos – warczy Gromowładny, zaciskając dłoń wokół czaszki wroga.
– Trzeba... trzeba... – mamrocze on, patrząc prosto w oczy Thora. – Trzeba było celować w głowę.
Nieoczekiwanie w ich uszach odbija się cichy trzask pstryknięcia palcami, a potem Tytan znika. Zostawia Thora, Lokiego i Adę samych, zbitych z tropu i jeszcze bardziej przestraszonych. Lepiej przecież było go mieć tutaj, na miejscu, móc obserwować każdy jego krok. A teraz, kiedy dosłownie rozpłynął się w powietrzu, nie mają już żadnego wpływu na jego działania. Poza tym ten gest, ten dźwięk... To nie był dobry znak.
– Gdzie on jest?
Adeline otwiera mocno zaciśnięte powieki, dostrzegając Steve'a wyłaniającego się zza drzew. Jego dłoń ściska krwawiący bok, podczas gdy spojrzenie wędruje po okolicy, próbując zlokalizować mordercę i szaleńca, Thanosa. Z przerażeniem jednak odkrywa, że nie został po nim żaden ślad. Nawet najmniejszy. Zbity z tropu, odwraca się w kierunku boga piorunów, szukając w jego spojrzeniu jakiejkolwiek odpowiedzi. A kiedy ta nie przychodzi, pyta finalnie:
– Thor? Gdzie on jest?
Gromowładny, wciąż w ciężkim szoku, patrzy tylko tępo na Rogersa. Loki w tym samym czasie pewniej przyciska ciało Ady do swojego, tak, że wręcz czuje jej szybkie bicie serca. Przesuwa dłońmi po jej miedzianych włosach, aby uspokoić jej oddech, jej drżące dłonie. Ada nie płacze, nie krzyczy. Po prostu oddycha z ledwością, trzymając się Laufeysona. Boi się, że gdy go puści, jej drżące ciało nie utrzyma ciężaru tego, jak się czuje i czego właśnie doświadczyła.
I nagle odkrywa, z ogromnym przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy, że nordyckie bóstwo przelewa się przez jej drobne, brudne palce. Patrzy na niego szeroko rozwartymi oczami, nie rozumiejąc, co się tak naprawdę dzieje. Nie tylko z nim, ale również z nią samą, bo czuje się tak, jakby ktoś wyrywał jej właśnie serce z piersi. Stara się uspokoić oddech, ale gdy Loki staje się coraz bledszy i bledszy, dosłownie rozpływając się w powietrzu, staje się to coraz trudniejsze. Bo nawet jeśli po tamtym nieszczęsnym popołudniu próbowała – często nieudolnie – wyprzeć wszystkie te uczucia, jakie kiedykolwiek do niego żywiła, to nie zmienia to faktu, że były i są one kurewsko prawdziwe.
Świat stworzył im wprost idealne warunki ku temu, aby stali się dla siebie największymi wrogami. A oni, zamiast tego, tak po prostu się w sobie zakochali.
– Loki? Loki! – wyrzuca z siebie z przerażeniem, próbując zatrzymać go w ramionach. – Nie pozwalam ci umrzeć! Słyszysz?!
Ale on jakby już nie słucha. Wpatruje się w nią łagodnym spojrzeniem, całkowicie do siebie niepodobnym, jakby chciał w jej głowie zbudować najlepsze wspomnienie o sobie samym. Ada jednak wie, że niezależnie od jego starań, dla niej nadal to będą po prostu koszmary, powracające każdej nocy. Nie wie, czy kiedykolwiek pogodzi się z tym, że Loki umarł na jej oczach, w jej ramionach, a ona nic nie mogła na to poradzić.
Oddech zatrzymuje się w jej gardle, tak, jakby dosłownie ktoś ją dusił. Czuje, jak mokry pył oblepia jej dłonie, jej twarz, opadając również na włosy i resztę ciała. Bez słowa przyciska ręce, w których przed momentem trzymała Lokiego, do piersi, jakby jeszcze przez chwilę próbowała zachować cząstkę jego osoby blisko siebie.
Och, gdyby tylko tego dnia mieli w sobie odrobinę więcej odwagi, Adeline powiedziałaby mu, że go kocha, a on odpowiedziałby jej, że czuje do niej dokładnie to samo. A może i więcej.
Nawet nie wie, w którym momencie zaczyna cicho szlochać, nie mogąc w żaden sposób się uspokoić. Kolejne spazmy płaczu wstrząsają jej drobną klatką piersiową, tak, że prawie upada na kolana. Czuje jednak, jak ktoś mocno ją obejmuje, ratując przed całkowitą utratą kontroli. Mężczyzna przyciąga ją do siebie w taki sposób, jakby chciał ją uspokoić. Kiedy prawniczka unosi załzawione spojrzenie, oddychając łapczywie, dostrzega twarz Bruce'a.
Żadne z nich nie odzywa się już ani słowem. Ani Thor, ani Steve, ani Ada, ani Bruce, ani Natasza czy Rhodey. Po prostu stoją w bezruchu w gąszczu wakandzkich lasów, cierpliwie czekając na to, aż śmierć zabierze również ich.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
***
A/N. I kolejna część Mercy za nami! Chryste, jak ten czas szybko leci... Dzięki piękne i bardzo szczere za wszystkie gwiazdki i ciepłe słowa pod adresem tej historii. Magia! I wybaczcie, że zostawiam Was z takim zakończeniem, ale to siła wyższa, czyt. MCU i bracia Russo.
Co do trzeciej części, jestem w trakcie planowania fabuły, później biorę się za pisanie. Na razie jednak nie jestem w stanie podać Wam konkretnej daty publikacji. Jak zwykle, chcę najpierw napisać wszystkie rozdziały, dopiero później wrzucać je tutaj. Dlatego proszę Was o mnóstwo cierpliwości i, oczywiście, o wyrozumiałość. A ja mam nadzieję, że Was nie zawiodę!
PS Once again, w mediach znajdziecie przepiękny, tym razem laufeydorenowy edit autorstwa yrsoftimenspace ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro