Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. FRIENDS

Audi e-tron GT gwałtownie hamuje przy jednej z kamienic na Upper West Side, zajmując kierowcy za nim ostatnie miejsce parkingowe w okolicy, dlatego też zaraz potem rozlega się agresywny dźwięk klaksonu. Cóż, wiele z tych nich zajmują auta, które już dawno przestały mieć właścicieli, więc teoretycznie wszelkie pretensje powinno się kierować do władz miasta, a nie do niego, Tony'ego Starka. A może i do niego? W końcu... nie, nie może o tym myśleć, bo zaraz znów oszaleje. A nie może. Choćby dla Pepper i ich nienarodzonego dziecka.

Wyciąga z auta niewielki karton oznaczony logiem Levain Bakery, po czym wkłada na głowę czapkę z daszkiem. Przez moment rozgląda się po okolicy. Patrzy na swoje miasto, ukochane miasto, w którym przeżył większość swoich wzlotów i upadków. Gdzie świecił jak Gwiazda Betlejemska, żeby za parę miesięcy sięgnąć dna i wylądować na sali sądowej. A później, wszem i wobec ogłosić, że jest Iron Manem. I że porzuca produkcję broni na rzecz inicjatyw, którymi rozpaczliwie pragnął odkupić wszystkie te dni życia w nieświadomości, podczas których, tuż pod jego nosem, narzędzia wychodzące spod ręki Stark Industries wyrządzały niewyobrażalne zbrodnie.

Patrzy na swoje ukochane miasto, skąpane w październikowej ulewie, jakby krople te miały zmyć całe poczucie winy, jakie nosi w sobie absolutnie każdy od tej kwietniowej katastrofy. Woda wali o asfalt, spływa po ścianach kamienic wzniesionych z czerwonej cegły. Deszcz uderza o dach jego samochodu, mrucząc cicho, że Tony powinien być cierpliwy, że musi jeszcze minąć trochę czasu, zanim wszyscy pogodzą się z tą tragedią. On także. Łzy ściekają po przedniej szybie, intensywnie, wybijając wyłącznie światu znany rytm. Jakby ciche odliczanie.

Porzucając posępne myśli, jakie kładą się cieniem na jego życie w chwilach, gdy zostaje sam na sam ze sobą, pokonuje żwawym krokiem krótki odcinek, jaki dzieli go od samochodu do budynku. Przeskakując co dwa stopnie, wchodzi do środka; deszcz ścieka z jego czapki, skórzanej kurtki, prosto na kafelki, jakimi wyłożona jest klatka schodowa na Upper West Side.

Kiedyś Adeline, gdy wciąż była z Richardem i mieszkała niedaleko parku Riverside, chowała zapasowe klucze do doniczki z paprotką zawieszoną niedaleko drzwi wejściowych, ale te czasy już przeminęły. Stark dawno temu przestał wpadać do niej z niezapowiedzianymi wizytami, do niej, albo do Richarda, żeby napić się z nim piwa i ponarzekać na to, jaki niesprawiedliwy bywa wymiar sprawiedliwości. Teraz każde z nich jest całkiem innym człowiekiem, żyjącym w całkowicie innej rzeczywistości.

Tony posłusznie więc używa dzwonka, kilkukrotnie naciskając niewielki, biały guziczek. Po wielu latach wrócił do starego nawyku niezapowiedzianych odwiedzin; tym razem zabrał ze sobą ciastka z ulubionej piekarni prawniczki, żeby spędzić z nią trochę czasu, dopóki Pepper nie wróci z dwudniowej delegacji w Teksasie. A jako, że jest sobotni poranek, Stark nawet nie zakłada, że Adeline jest gdzieś indziej niż w domu. I dlatego nie kryje zdumienia, kiedy po paru minutach oczekiwania, w progu drzwi pojawia się ktoś inny, niż van Doren. A mianowicie Elizabeth Harper, szerzej znana jako Betty, młodsza siostra Josie.

Nastolatka zamiera w bezruchu, gdy zdaje sobie sprawę, że stoi przed nią sam Anthony Stark. Cholerny Iron Man. Prędko ściera pozostałości łez z zarumienionych policzków, przywołując na twarz serdeczny uśmiech, odrobinę sztuczny, odrobinę pusty. Nie do końca wie, co powinna o tym myśleć, a już na pewno co powinna powiedzieć. Owszem, Ada mówiła jej wielokrotnie, że zna Tony'ego, no i przecież była na jego weselu, ale nie sądziła, że Stark tak ni z tego ni z owego zwyczajnie wpadnie do nich w odwiedziny. Betty nadal czuje ogromny żal do mężczyzny za sprawę z Josephine, nawet jeśli nigdy nie dowiedziała się o tym, jak zginęła Harper. Ada nadal nie znalazła odpowiednich słów, aby jej o tym powiedzieć.

– Jest może Adeline? – rzuca finalnie Tony, przerywając tę niezręczną ciszę, jaka zapadła między nim a nastolatką.

– Adeline? Ach, Adeline. – Betty potrząsa nerwowo głową, jakby dopiero teraz wróciła na ziemię. Przydługą grzywkę zebrała do tyłu za pomocą szerokiej, czarnej opaski. – Pojechała spotkać się z klientami... w sensie ktoś chce wynająć biuro Jo... Josephine... Przekazać jakąś wiadomość?

– W zasadzie to nie, wpadłem tylko, żeby miło spędzić czas – wyjaśnia Tony, wzruszając ramionami. Usilnie próbuje uniknąć spojrzenia Betty, które tak cholernie przypomina mu oczy Josie. Są tak samo duże, tak samo niebieskie, z jednym wyjątkiem: wzrok młodej Harper jest również przerażająco pusty. Dzięki Bogu, że Tony nadal ma na nosie oprawki z oprogramowaniem AI. Łatwiej mu ukryć cień łez zbierających się w kącikach jego oczu. – Trudno, sam zjem te szarlotkowe ciastka...

– Jak pan chce, może pan na nią zaczekać – przerywa mu jasnowłosa dziewczyna. – Nie powinno zająć jej to zbyt długo. Mówiła, że wróci do domu jeszcze na lunch.

Stark marszczy brwi, tak, że stają się teraz one jedną, ciemną gąsienicą. Na szczęście zarówno czapka, jak i okulary skutecznie zasłaniają jego zaskoczony wyraz twarzy. Przez krótką chwilę rozważa wszystkie za i przeciw zgodzenia się na propozycję Betty. Z jednej strony wie, że młoda Harper go nie znosi, poza tym trudno jest na nią patrzeć, nie myśląc o jej siostrze. Ale z drugiej strony to idealna szansa na to, aby sprawić, żeby Betty go polubiła, może nawet się z nim zakumplowała. Jest to winien Josephine.

Betty natomiast jest zła na siebie, że wcześniej nie ugryzła się w język. Co jej, do cholery, odbiło, żeby zapraszać Tony'ego do środka? Szczególnie, że Ada wcale nic nie mówiła o lunchu, tłumacząc, że nie ma pojęcia, jak długo zajmie jej załatwianie spraw z nieruchomościami. Ale może to dlatego, że Stark przypomina jej o Josie, Josie, za którą Betty tak cholernie tęskni i nie raz zdarza jej się płakać w samotności, jak na przykład teraz, gdy odczuwa brak starszej siostry. Poza tym... może kiedy chociaż odrobinę pozna Tony'ego, będzie w stanie zrozumieć, co takiego ma on w sobie, że Harper straciła dla niego nie tylko głowę, ale i serce.

– Jasne. Chętnie – odpowiada finalnie Stark, uśmiechając się niewyraźnie.

Młoda Harper prowadzi Tony'ego prosto do kuchni, gdzie wcześniej rozwiązywała zadanie z matematyki. Musiała jednak sprawdzić notatki z zeszłego semestru, co sprawiło, że trafiła na fragmenty lekcji, jakie tłumaczyła jej Josephine i tym samym rozpłakała się jak dziecko. Chociaż jest już październik, a ona sama ma za sobą dziesiątki wizyt u psychiatry zorganizowanych przez zatroskaną Adeline, to i tak czasami czuje się tak, jakby straciła Josie nie parę miesięcy temu, a wczoraj. Może nawet dzisiaj.

Odsuwa na bok zeszyty, a w ich miejsce stawia dwa kubki, do których wrzuca papierowe torebki z owocową herbatą, a następnie włącza czajnik. Tony w tym samym czasie odwiesza kurtkę na krzesło i siada przy stole, stawiając na nim karton z ciastkami. Jego wzrok mimowolnie przykuwa matematyczne równanie, pokreślone dwa czy trzy razy, dlatego kiedy Harper wyciąga z szafki nad zlewem talerzyki do ciastek, Stark lustruje wzrokiem rzędy cyferek.

– Podasz mi jakiś długopis?

Betty gwałtownie obraca się na pięcie w stronę Tony'ego. Deszcz wali o kuchenne szyby.

– Och, niech da pan spokój, sama sobie z tym jakoś poradzę... – Harper błyskawicznie pojawia się obok Starka, z zakłopotaniem starając się zamknąć zeszyt. – To nic takiego.

– Tony, mów mi Tony – prosi mężczyzna, uśmiechając się już o wiele szerzej, odważniej. – Spójrz, pokażę ci, w którym miejscu w obliczeniach robisz błąd, a ty zrobisz resztę, w porządku?

Dziewczyna bez słowa skina głową, czując, jak jakaś nieokreślona siła chwyta ją za gardło, tak, że nie może ona wydusić z siebie chociażby krótkiego Okej. Bez słowa pochyla się nad zeszytem, upewniając się, że włosy zasłaniają część jej twarzy, szczególnie w momencie, gdy do jej oczu napływają łzy. Z trudem je przełyka, gdy Tony wskazuje jej drobne niuanse w jej równaniu, zajmującym prawie stronę, a i tak nie dającym żadnego podobnego wyniku do tego, który został podany w odpowiedzi.

– Musisz pamiętać o znakach przed liczbami, to kluczowe – podsumowuje Stark, wręczając jej wąski długopis Watermana. – Hej, wszystko w porządku?

Harper nieznacznie wzrusza ramionami, dziękując w duchu, że woda w czajniku zaczęła głośno dawać o sobie znać. Prędko wyrywa się kierunku kuchennego blatu, tak, aby uniknąć świdrującego spojrzenia Tony'ego.

– Betty?

Nastolatka wzdycha. Podchodzi do stolika, zalewając kubki wrzątkiem.

– Nic nie jest w porządku, panie Stark. Nic, odkąd moja siostra zniknęła...

Tony natychmiast wchodzi w jej słowo, czując, jak poczucie winy zrzuca na niego dwutonowy ładunek:

– Przykro mi, Betty. Naprawdę nie masz pojęcia jak bardzo.

– Czy ja wiem? Josie była pewnie jednym z wielu nazwisk na liście stażystów w pana firmie, nic więcej, więc nie musimy udawać, że było inaczej – oznajmia ona łagodnym tonem. Nie brzmi to jak zarzut, a co najwyżej stwierdzenie faktu, chociaż dziewczyna wie, że to nie do końca prawda. Woli jednak udawać przed Tonym, że wcale nie wie o tym, że on i jej siostra mieli romans. Odkłada czajnik na miejsce. – I w gruncie rzeczy straciłam ją na długo przed pstryknięciem Thanosa. Kiedy zaczęła u pana pracować.

W sumie Stark się tego spodziewał. Wiedział, że kiedyś usłyszy te lub podobne słowa. Znał Josephine na tyle dobrze, żeby być świadomym tego, że jej młodsza siostra przy pierwszym lepszym spotkaniu wyrzuci z siebie wszystko, co ma mu do zarzucenia. I nieważne, że mówi to do samego Tony'ego Starka. Siostry Harper zdecydowanie nie należą do osób owijających w bawełnę. I prędzej czy później powiedzą, co leży im na wątrobie. Nawet jeśli to wyznanie miłości, wyznanie miłości w obliczu śmierci.

– Posłuchaj, Betty...

Dziewczyna, w zakłopotaniu, chowa twarz w dłoniach. Ciastka pozostają nietknięte, a herbata, zapomniana przez nich, stygnie samotnie na środku stołu.

– Przepraszam, nie powinnam pana atakować – zauważa nagle, z wyraźnym żalem w głosie. – To nie pana wina, że Josie na maksa poświęcała się swojej pracy. I że pstryknięcie Thanosa pozbawiło życia właśnie ją.

– Nie musisz mnie przepraszać, spokojnie – zapewnia ją Tony. – Ja też nie potrafię trzymać języka za zębami. Zresztą, grunt to szczerość, prawda?

– Ta, coś w tym jest – przyznaje nieśmiało Harper, podnosząc spojrzenie szafirowych tęczówek. – Po prostu... nie chciałam pana obrazić. To wszystko jest takie...

– ...pogmatwane, wiem – kończy za nią Stark. – Ale jakoś odnalazłaś się w tym chaosie, tak jak ja, czy Ada. Jesteś waleczna, to trzeba ci przyznać.

Łagodny, słaby uśmiech przebiega po ustach Betty. Dziewczyna pochyla się nad stołem, podsuwając Tony'emu kubek z herbatą, po czym siada z powrotem na miejscu. Gdzieś w oddali słychać huk uderzenia pioruna.

– Wiem, że mam wsparcie Adeline, Matta czy Everetta, ale nie jest mi łatwo. – Wzdycha Harper, upijając łyk ciepłego napoju. – Staram się iść dalej, ale czasami wraca do mnie to, że straciłam Josie. Że straciłam Petera, że straciłam wielu przyjaciół. Że nic już nie będzie takie samo. Poza tym... – urywa na moment, odwracając wzrok. Nie potrafi określić źródła tego uczucia, ale w jakiś dziwny sposób ufa temu facetowi, chociaż wie, że jest dla niego nic nieznaczącą gówniarą z Queens. I ma ochotę powiedzieć mu to, co trudno było jej powiedzieć nawet własnemu lekarzowi. Zachowuje jednak przy tym kamienną twarz. – Poza tym dręczy mnie fakt, że nie powiedziałam Josephine, że ją kocham. Zawsze tylko na nią krzyczałam, kłóciłam się, robiłam na złość. A ja przecież ją tak cholernie kocham...

– Proszę, weź sobie ciasteczko. – Stark drżącą dłonią podsuwa jej otwarty kartonik. Wspomnienie Petera Parkera wzbudza w nim kolejną falę smutku i wyrzutów sumienia. Betty nieśmiało sięga po jedną z jabłkowych saszetek i odkłada ją na swój talerzyk. – Wiesz, co ci powiem? Jestem stuprocentowo pewien, że Josie o tym wiedziała. Że ją kochasz. I ona kochała ciebie, starała się dla ciebie tak piekielnie mocno, że nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Kąciki ust Betty unoszą się nieznacznie, trochę tak, jakby nie dowierzała owym słowom, a trochę tak, jakby chciała samym tym gestem przekazać Tony'emu, że nie musi jej okłamywać, że jest w porządku, że jest prawie dorosła i sama poradzi sobie z tym przygnębiającym poczuciem bezsilności.

– Znał pan Josephine? – pyta zamiast tego, znów blefując.

– Lepiej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – odpowiada po chwili Tony. Czuje jakieś przyjemne ciepło na duszy, które zaraz potem zastąpione jest przez nieopisany chłód, chłód, jaki przypomina mu o tym, że Josie odeszła. – Nie wiem, dlaczego to przed tobą ukrywała, ale nigdy nie było żadnego stażu...

– Co? – wyrzuca z siebie autentycznie zaskoczona Betty. Owszem, kobieta powiedziała jej, że spodziewa się dziecka Starka, ale nigdy nie wyjaśniła, w jaki sposób ona i Tony stali się sobie tak bliscy.  – Czy... czy to znaczy, że...?

– Nie, moją panią do towarzystwa także nie była – przerywa jej Stark natychmiast, starając się obrócić tę powagę w żart. – Josie była moją psychoterapeutką. Dlatego tak często musiała przyjeżdżać do siedziby i dlatego... No, sama rozumiesz.

Dopiero teraz wszystko zaczyna się łączyć, wszystko zaczyna mieć dla młodej Harper sens. Szczególnie kwestia ich krótkiego romansu. Nie rozumie tylko, dlaczego Josephine nigdy jej o tym nie powiedziała, ale na pewno musiała mieć w tym jakiś powód. Przecież od zawsze nie miały przed sobą sekretów, dlatego Betty domyśla się, że to zapewne była jakaś super ważna klauzula o poufności, którą Josie zmuszona była podpisać. W każdym innym przypadku powiedziałaby jej prawdę, a nie mydliła jej oczy jakimś głupim stażem przy rozwoju Binarily Augmented Retro-Framing. Ale zresztą... nawet gdyby chciała gniewać się za to na Josie, to i tak nie ma już większego sensu. Było, minęło, prawda?

– Boże, panie Stark. – Betty jest w takim szoku, że ciastko kruszy się w jej drżących palcach. Kiedy w końcu zbiera się w sobie, kontynuuje szeptem. – Zachowałam się jak ostatnia idiotka, naprawdę przepraszam...

Tony, sam usilnie starający się ukryć huragan uczuć, jakie wzbudziła w nim ta rozmowa, chowa się za kubkiem herbaty, z którego pośpiesznie upija kilka łyków.

– W porządku – odpiera tylko. – Skoro wszystko już mamy wyjaśnione, to co, zaczynamy od początku?

Betty uśmiecha się szeroko, potrząsając nieznacznie głową. Wyciąga dłoń ponad stołem.

– Jestem Elizabeth Harper, dla najbliższych Betty.

Mężczyzna delikatnie ściska rękę nastolatki.

– Tony Stark, emerytowany Iron Man – mówi ciepło, z błyskiem w orzechowych tęczówkach. – Miło mi cię poznać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro