12. WHITE LIES
Ciche pomruki ulicy wpadają do pomieszczenia przez lekko uchylone okno.
Adeline, w całkowitym milczeniu, notuje w swoim notatniku ważne dla sprawy Laufeysona nazwiska – Selvig, Foster, Barton, Fury – co jakiś czas robiąc sobie krótką przerwę, aby wyjrzeć na ulicę, na przejeżdżające samochody lub poruszające się na wietrze korony drzew. Na brzegu biurka znajdują się dwa puste kubki, oba po imbirowej herbacie, a także praktycznie pełna po brzegi popielniczka. Po przeciwnej stronie znajduje się Loki, przyglądając się jej z chłodnym, zagadkowym wyrazem twarzy.
Siedzą tak od samego rana, podczas gdy Laufeyson uzupełnia jej swoją opowieść o ataku na Nowy Jork. Po ich pierwszej rozmowie Ada musiała na spokojnie zaznajomić się ze szczegółami, a potem wyłapać momenty, w których ma jakieś braki lub nieścisłości. I właśnie po to się dzisiaj spotkali – aby je wyjaśnić, żeby całe zeznanie miało sens, a nie było tylko zlepkiem różnych historii sprzed lat. Jeśli ma zbudować mu dobrą linię obrony, musi wiedzieć absolutnie wszystko. Dlatego Tony przywiózł go dzisiaj na Upper West Side, aby oboje mogli w spokoju porozmawiać; przy okazji też o nadchodzącym procesie.
– Pierwsza rozprawa odbędzie się równo za tydzień – rzuca Ada, zatrzaskując notes.
– Dlaczego akurat wtedy? – pyta niezobowiązująco Loki.
– Też jestem zaskoczona – przyznaje kobieta. – Myślałam, że są już gotowi, aby rozpocząć proces, ale cóż, najwidoczniej wciąż pojawiają się nowi świadkowie oraz poszkodowani. Ale nie zawracaj sobie tym głowy, my mamy inne rzeczy do zrobienia. Musimy zająć się potencjalnymi świadkami, którzy będą zeznawać na twoją korzyść.
– Rozumiem – mówi Laufeyson, odchylając lekko głowę. Wydaje się zmęczony siedzeniem w tej samej pozycji od paru godzin. Jego dłoń ukradkiem poprawia kołnierz czarnego, obcisłego golfu. – Skończyliśmy na dziś?
– Niezupełnie – odpiera Ada, podnosząc się z obrotowego, obitego skórą krzesła. – Chcę, żeby ktoś jeszcze z tobą porozmawiał.
– A jeśli ja nie mam na to ochoty?
Po drobnych wargach rudowłosej przebiega cień uśmiechu, ale znika on tak szybko, jak się pojawił.
– Przykro mi, ale muszę być pewna absolutnie wszystkiego. To ja mam ich zaskoczyć, nie oni mnie.
Nordyckie bóstwo nie do końca wie, co ma na myśli van Doren. Nie dając jednak po sobie poznać jakiegokolwiek zaskoczenia, obserwuje ją tylko obojętnie swoimi mętnymi tęczówkami.
– Dlaczego ci tak na tym zależy, hm?
Adeline nie odpowiada. Patrzy w jego kamienną twarz przez dłuższą chwilę, nie wydając z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a następnie teatralnie sprawdza godzinę i rusza do przedpokoju.
Dzisiaj z samego rana odebrała telefon od Matthew, który powiedział, że jej pomoże. Z przygotowaniem linii obrony i sprawdzeniem, czy Loki mówi prawdę, co w jego wypadku nie jest przecież takie oczywiste – koniec końców jest bogiem kłamstw. Van Doren dawno już nie czuła takiej ulgi, wiedząc, że nie jest w tym bagnie całkowicie sama; że gdzieś tam za kulisami ma asekurację, dlatego upadek nie będzie aż tak bolesny, jak zakładała na samym początku.
Murdock pojawia się punktualnie, w swoim idealnie skrojonym garniturze i z wąskimi, ciemnymi okularami zawieszonymi na nosie. Adeline wprost rzuca mu się na szyję, nie potrafiąc znaleźć słów, jakie wyraziłyby jej wdzięczność wobec mężczyzny. Ten uśmiecha się tylko w odpowiedzi, gładząc ją po plecach, po czym oboje ruszają do jej gabinetu.
Van Doren musi otwarcie przyznać, że czuje się zdecydowanie bezpieczniej, kiedy ktoś razem z nią znajduje się w jednym pomieszczeniu z bogiem chaosu. Choć Loki nie dał jej dotąd żadnego powodu ku temu, aby czuła się zagrożona, to jednak sama świadomość, że bez mrugnięcia okiem wymordował tyle niewinnych ludzi, nadal budzi w niej strach i obrzydzenie.
– Matthew, to Loki Laufeyson – oświadcza, wchodząc do gabinetu. Nordyckie bóstwo przenosi swoje zielonkawe, świdrujące spojrzenie na ciemnowłosego adwokata, przyglądając mu się przez ułamki sekund z pewną podejrzliwością. – Loki, poznaj Matta Murdocka.
Obaj mężczyźni silnie ściskają swoje dłonie, jakby jeden drugiemu chciał tym gestem pokazać, że to on jest tutaj górą. Lokiemu zdecydowanie coś nie pasuje w postawie Murdocka; jest zbyt swobodny i zręczny, jak na osobę pozbawioną zmysłu wzrok. Nie robi jednak na ten temat żadnej uwagi. Ada z kolei wywraca oczami, otwierając szerzej okno, aby wywietrzyć pomieszczenie z tej ponadprogramowej dawki testosteronu. Opiera się biodrami o parapet, podczas gdy Matthew, wspierając się na lasce, siada na skraju jej biurka. Loki, marszcząc brwi, przygląda się Murdockowi.
– Jedyna linia obrony, jaka może uratować go przed karą śmierci i jaka przychodzi mi do głowy, to powołanie się na jego niepoczytalność – rzuca Adeline w stronę Matta.
– To będzie kłamstwo – wtrąca ciemnowłosy bóg chłodno, może nawet trochę zbyt majestatycznie. – Nie jestem niepoczytalny. Nigdy nie byłem.
Ada unosi brew, a jej spojrzenie zdaje się mówić „Czy aby na pewno?", ale nie wypowiada tego pytania na głos. Lepiej nie drażnić byka, a bardziej to jadowitej żmii.
– Nie istnieje jedna prawda, nie w tej sprawie – odpiera Ada poważnie – Są jej trzy wersje: prokuratury, oskarżycieli posiłkowych i moja. Moim zadaniem jest przekonać sędziego i ławę przysięgłych do tego, aby uwierzyli w tę, którą ja reprezentuję. Rozumiesz?
– Więc chcesz wygrać proces... kłamstwem? – Choć ton jego głosu wydaje się oziębły, to nadal zdradza lekkie rozbawienie, może nawet coś na kształt pozytywnego zaskoczenia. Loki chyba zaczyna lubić tę głupiutką, naiwną istotkę.
– Złudzeniem prawdy – prostuje Ada.
– Chcemy po prostu wywalczyć dla pana dożywocie – wtrąca natychmiast Murdock.
Loki nieznacznie zwraca twarz w kierunku Matta, w milczeniu rozważając jego słowa. Adeline przestępuje nerwowo z nogi na nogę, Murdock zaś wsłuchuje się w rytm bicia serca boga chaosu, a także w szum jego tętna; nadzwyczaj spokojne, opanowane, chłodne.
I kiedy bóstwo finalnie wydaje z siebie cichy, przeciągły pomruk aprobaty, Matthew wstaje z biurka, opierając się o jego skraj, a van Doren siada na parapecie, krzyżując nogi w kolanach. Nie ma zamiaru przeszkadzać Mattowi w jego przesłuchaniu; od zawsze podziwiała jego magiczną i niezwykle przydatną umiejętność wykrywania kłamstwa w trakcie prowadzenia przesłuchań. Gdyby Murdock kiedyś stwierdził, że zawód adwokata mu się znudził, Adeline wie, że załoga Everetta przyjęłaby go do pracy z otwartymi ramionami. Jest też jednak świadoma tego, że bóg chaosu może być ciężkim orzechem do zgryzienia, w końcu kłamstwa i manipulacja to jego drugie imię. Dlatego liczy z całego serca na to, że po pierwsze: Loki wykaże się chęcią współpracy, po drugie: cudowny talent Matta zadziała i na nordyckie bóstwo. I być może okaże się, że wcale nie będą musieli posuwać się do wersji o niepoczytalności, wykorzystując inne aspekty, o których Laufeyson nie chce mówić, chociaż powinien.
Po godzinie, może dwóch, Murdock dochodzi do wniosku, że Loki jest zaskakująco szczery w swoich zeznaniach. Otwarcie, z pewną lekkością i szaleństwem w głosie, opowiada o swoim ataku na Midgard. Spokojnie i chłodno mówi o tym, jak podporządkował sobie doktora Erika Selviga i Clintona Bartona. Ze szczegółami opisuje incydent ze Stuttgartu: to, jak razem z Hawkeyem i resztą zmanipulowanych przez niego agentów zaatakował jednego z niemieckich naukowców, aby uzyskać iridium, którego zadaniem było ustabilizowanie Tesseractu. Stopniowo przechodzi do historii z Nowego Jorku, do swojej walki z Avengers, do tego, jak podległa mu armia Chitauri prawie zrównała miasto z ziemią. Opowiada o zabitych ludziach, którzy stali mu na drodze do celu, a także tych, którzy stanowili nic innego jak zniszczenia uboczne. Wspomina również o swojej motywacji do podjęcia tamtych działań; prosta, a jednocześnie niezwykle destrukcyjna chęć stania się panem i władcą Midgardu, bycia dla rasy ludzkiej dobrotliwym, aczkolwiek wymagającym bogiem. W jego wypowiedziach brakuje jednak czegoś istotnego, czego Matthew nie potrafi określić. Po prostu wie, że Loki usilnie ukrywa przed nimi jakiś fakt, być może decydujący dla sprawy, ale tysiącletnie doświadczenia boga chaosu w kłamstwach i manipulacji sprawiają, że niemożliwym jest określenie, czym owa rzecz może być.
Kiedy Loki kończy swój monolog, Murdock dziękuje mu za jego wyczerpującą opowieść, po czym chwyta laskę i tłumacząc van Doren, że niestety musi już wychodzić, bo inne sprawy na niego czekają, rusza do wyjścia. Adeline zeskakuje w tym czasie na wyłożoną ciemnymi panelami podłogę i bez słowa omija boga chaosu, podążając za przyjacielem. Przez całą drogę milczą, jakby bali się, że Laufeyson usłyszy ich rozmowę, a tego żadne z nich by nie chciało. Ada już w trakcie przesłuchania domyśliła się, że Matthew coś ma i powie jej o tym dopiero, gdy będą sami.
– Loki ukrywa przed tobą coś istotnego – szepcze Murdock, stojąc jedną nogą na korytarzu kamienicy. – I mam wrażenie, że to jest klucz do całej sprawy.
– Masz pomysł, co to może być? – odpowiada równie cicho van Doren.
– Nie mam bladego pojęcia, Adeline, ale masz jeszcze trochę czasu do procesu. Porozmawiaj z nim.
Z gardła kobiety wydobywa się cichy, urwany śmiech. Szybko rzuca okiem na wnętrze mieszkania, aby się upewnić, że nordyckiego bóstwa nie ma nigdzie w pobliżu.
– Wątpię, żeby chciał rozmawiać o tym ze mną. Cokolwiek to jest, albo jest ważne, albo traumatyczne.
– Albo oba – stwierdza Matt. – A co z jego bratem?
– Thor? – upewnia się Ada. – Wątpię, że coś wie. Zapewne powiedziałby o tym Starkowi, a Tony przekazał mi wyłącznie tę historię, którą znasz z mediów. To zeznanie dało nam zaledwie kilka pojedynczych szczegółów, parę nazwisk, które trzeba sprawdzić i motywację.
Murdock wzdycha cicho, kładąc van Doren dłoń na ramieniu.
– Jeśli ci zależy, to spróbuj z niego to wyciągnąć, a jeśli chcesz mieć to za sobą, nieważne z jakim wynikiem, odpuść.
Adeline unosi brew, wpatrując się w zmęczoną twarz przyjaciela.
– Sugerujesz coś?
Matthew wciąga gwałtownie powietrze przez nos, zabierając rękę.
– Po prostu nie poszukuj w nim szansy na odkupienie po sprawie Paula Santiago.
Na długie sekundy zapada między nimi milczenie. Van Doren naprawdę nie wie, co ma odpowiedzieć. Patrzy tylko na Matta, próbując zrozumieć jego słowa. Murdock z kolei posyła jej blady uśmiech i życząc powodzenia, odwraca się na pięcie i rusza schodami w dół. Adeline wpatruje się jeszcze w jego szerokie barki, odziane w ciemny garnitur; chwilę później jego sylwetka znika, zostawiając ją sam na sam ze zbrodniarzem, masowym mordercą, jakim bezapelacyjnie jest Loki.
Z hukiem zatrzaskuje za sobą drzwi, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. Zagadkowa rada Matta dudni w jej głowie, gdy pospiesznie wraca do swojego gabinetu. Po przekroczeniu progu zauważa, jak Laufeyson stoi przy wysokich, ciągnących się do samego sufitu półkach, trzymając w dłoni drewnianą ramkę na zdjęcia. Adeline odchrząkuje głośno, jakby chciała dać mu znać, że już wróciła i że w dodatku przyłapała go na grzebaniu w jej osobistych rzeczach, ale nordyckie bóstwo zdaje się tym faktem niewzruszone. Po prostu leniwie przenosi na nią spojrzenie, po czym pyta, niby obojętnie, ale i z ciekawością:
– Kto to?
Wyciąga w jej kierunku swoją szczupłą, mlecznobiałą dłoń, w której trzyma jedyne zdjęcie, jakie znajduje się w gabinecie van Doren. Kobieta nie musi więc nawet na nie patrzeć, żeby odpowiedź mu na to pytanie, ale i tak to robi. Zabiera od niego ramkę, czując, jak ciąży jej w rękach; przez moment przygląda się dwójce osób na zdjęciu. Ona jest jedną z nich.
– To mój były mąż – wyjaśnia bezbarwnym tonem.
– Były? – Loki nie odpuszcza, jakby czuł satysfakcję z tego, że znalazł temat, który jest dla niej tak problematyczny. Jakby tym samym chciał odegrać się na niej za bezustanne wałkowanie nieprzyjemnych wspomnień z ataku na Nowy Jork.
– Rozstaliśmy się pięć lata temu – tłumaczy, unosząc na niego swoje spojrzenie. Zaraz potem dodaje surowo. – Nie ruszaj moich rzeczy, Loki. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nimi nie będziemy.
Bóg chaosu milczy, obserwując tylko, jak Adeline odkłada ramkę z powrotem na swoje miejsce.
Zdjęcie ma dobre dwanaście lat. Zostało zrobione podczas ich wspólnego wyjazdu do Kanady, a dokładniej w trakcie pobytu u rodziców Richarda, którzy wcześniej nie mieli okazji poznać Ady. Kilka dni później Richard jej się oświadczył – ściślej mówiąc, w trakcie koncertu Depeche Mode na Madison Square Garden – a już po roku byli małżeństwem. Van Doren nie mogła być szczęśliwsza; radość i miłość definiowała każdy aspekt jej życia, odkąd tylko go poznała, a fakt, że została jego żoną, potęgował owe uczucia. A potem... a potem wszystko szlag trafił, a rzeczywistość brutalnie zmusiła ich do cichego, aczkolwiek niezwykle bolesnego rozwodu.
To zdjęcie jest jedyną pamiątką, jaką pozwoliła sobie zostawić po rozwodzie. Pozostałe rzeczy wylądowały w kartonach, a następnie w śmieciarce.
Naprawdę nie tak to sobie wszystko zaplanowała.
– Odwiozę cię do siedziby Avengers – oznajmia twardo, próbując jednocześnie otrzepać się z resztek wspomnień. – Na dzisiaj i tak już skończyliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro