11. HARD TIMES
– Skup się, Betty, to wcale nie jest takie trudne.
W tej samej sekundzie dziewczyna zatrzaskuje zeszyt, agresywnie zrzucając z niego dłoń Josie. Harper posyła karcące spojrzenie w stronę swojej młodszej siostry, dostrzegając w jej jasnych tęczówkach – tak bardzo przypominających oczy ich matki – złość i wzburzenie.
– Przestań na mnie krzyczeć! – woła oburzona dziewczyna.
– Wcale na ciebie nie krzyczę, Betty – odpiera od razu kobieta, marszcząc brwi. – Po prostu chcę ci pomóc.
Blondynka zrywa się z krzesła, lekko odpychając starszą siostrę na bok. Krew napływa do jej już zaróżowionych policzków.
– Przepraszam, że nie mogę być taka idealna, jak ty! – warczy. – Chluba naszej rodziny, najmądrzejsza Harper od stuleci!
– Przestań, proszę – szepcze Josephine. – Wcale tak nie jest.
– Jak to nie?! – Głos dziewczyny powoli przechodzi w krzyk. – Najlepsze stopnie w szkole, na studiach, milion różnych stypendiów i listów gratulacyjnych! Powiedz mi, że tak nie było!
– Robiłam to, żeby nie obciążać rodziców kosztami, wiesz o tym. Nie mogli jednocześnie opłacać moich studiów i utrzymywać rodziny z niewielkiej pensji.
Oczy Josie mimowolnie zachodzą łzami. Z goryczą w gardle przełyka je jeszcze w tej samej sekundzie.
– Nigdy nie będę taka jak ty, Josephine – krzyczy ona, wymijając kobietę. – Mogłaś oddać mnie do domu dziecka, nie musiałabyś się przynajmniej użerać z moimi jedynkami z matmy.
– Betty Harper, czy ty aby nie przesadzasz? – pyta chłodno ciemnowłosa, zaciskając dłoń wokół nadgarstka dziewczyny.
– Zostaw mnie w spokoju – cedzi przez zęby nastolatka. – Nienawidzę cię, pani perfekcyjna – dodaje, wyrywając się z jej uścisku.
Niezauważona łza spływa po policzku Josie. Nie powinna być zbytnio zaskoczona zachowaniem Betty, bo to kolejny jej wybuch złości w ciągu ostatnich tygodni, ba, miesięcy. Nawet lat. Odkąd młoda Harper zaczęła dorastać, wiele rzeczy w postawie Josephine zaczęło jej przeszkadzać. Nie zauważa jednak tego, że wszystko, co robi jej starsza siostra, robi właśnie dla niej. Żeby załatać tę dziurę, jaką zostawili po sobie ich rodzice, ginąc z rąk armii Chitauri. I jaką w ogóle stworzyli, nigdy nie zwracając większej uwagi na swoje córki. Betty i Josie niestety prawie zawsze żyły w cieniu, tylko czasami chłonąc ciepły blask słońca, jaki padał na nie w najmniej spodziewanych momentach.
– Masz szlaban na wychodzenie z domu i spotykanie się z Peterem! – woła za nią kobieta. – Do odwołania!
– Wal się! – wrzeszczy na koniec Betty, zatrzaskując za sobą drzwi od swojego niewielkiego pokoju.
Harper czuje, jak nieprzyjemny dreszcz przebiega po jej plecach. Opada bezwładnie na niewielką sofę, chowając twarz w dłoniach. Kilka pełnych smutku i żalu łez spływa po jej policzkach, rozmazując tusz na jej rzęsach. Josie próbuje się uspokoić, nie wybuchnąć większym płaczem, co wcale nie jest takie łatwe, kiedy całe ciało drży w spazmach złości, ale i bezsilności.
Poświęciła naprawdę wiele, aby obie mogły żyć tak, jak teraz. Bez zamartwiania się o to, czy wystarczy im pieniędzy do końca miesiąca, czy komornik nie wejdzie na jej wypłatę za zaleganie z czynszem, czy zapłaci kolejną ratę za kredyt, czy kolejnego dnia będą miały co zjeść. Josie oddała wszystko, co miała i co mogła mieć, żeby funkcjonować na odpowiednim poziomie. Żeby Betty mogła iść ze znajomymi do kina czy na zakupy; kupić sobie upatrzone wcześniej buty czy koszulkę z logiem ulubionego zespołu. Sama przecież była nastolatką, doskonale wie, jak to jest, gdy czegoś się chce, ale niekoniecznie można to dostać. Bo kiedy się urodziła, jej rodzice byli jeszcze w szkole, ledwo wiązali koniec z końcem, dlatego nie zawsze Josephine mogła otrzymać to, czego pragnęła. I właśnie z tego powodu, choć tak prozaicznego, to jednocześnie istotnego dla młodej dziewczyny, nie chce, żeby Betty czuła się gorsza wśród uczniów Midtown High School.
Zrezygnowała ze związków w głównej mierze właśnie po to, aby poświęcić się pracy i nauce. Poza tym jej pierwszy i jedyny związek z czasów studiów nie okazał się zbyt korzystny dla niej; facet był takim gnojkiem i dziwakiem, że od tego czasu ma uraz do mężczyzn i woli dookoła opowiadać, że jest lesbijką, niż w rzeczywistości zmierzyć się z jakimś uganiającym się za nią amantem. Ma trzydzieści dwa lata, stabilną pracę, brak męża albo żony i niesforną nastolatkę na utrzymaniu. I szczerze mówiąc, Josie nie mogłaby się czuć szczęśliwsza, niż jest teraz. Choć pracuje naprawdę ciężko, to lubi to, jak wygląda jej życie. Jedynym jej marzeniem jest to, aby Betty wreszcie uświadomiła sobie to, że mają tylko siebie i tylko na sobie mogą polegać. Bo teraz nastolatka traktuje ją bardziej jak wroga numer jeden, aniżeli swoją siostrę, która zrobiłaby dla niej absolutnie wszystko.
Zaciska dłonie wokół materiału swojego swetra, z trudem przełykając kolejne łzy. Jest jednocześnie wściekła i rozczarowana, trochę też rozżalona, zastanawiając się gdzieś w głębi siebie, czy to czasem ona nie jest winna. Może... może gdyby zachowywała się inaczej, byłaby częściej w domu, jej relacja z Betty wyglądała inaczej?
Jej tok myślowy przerywa dzwonek do drzwi. Harper uparcie ignoruje jego natarczywy dźwięk, zaciskając usta w cienką linijkę. Ku jej wściekłości, ten, kto znajduje się na korytarzu, nie daje za wygraną, wprost gwałcąc niewielki, czerwony przycisk umieszczony na jej drzwiach. Josie, zdenerwowana, a już na pewno nie w humorze na przyjmowanie gości, podchodzi szybkim krokiem do drzwi. Przeciera jeszcze zabrudzone od tuszu policzki i ciągnie za klamkę.
– Hej, byłem z Elio na spacerze, więc stwierdziłem, że wpadnę... O cholera, Josie, co się stało?
W progu stoi Sebastian, ubrany w skórzaną kurtkę, luźną koszulkę polo i jasne dżinsy. U jego nóg stoi biszkoptowy labrador, merdając wesoło ogonem na widok kobiety. Muska ją swoim zimnym nosem po dłoni, gdy kobieta lekko przesuwa ręką po jego główce i pysku, próbując jednocześnie ukryć swoje załzawione spojrzenie.
– Kroiłam cebulę – odpowiada wymijająco. – Wejdziesz?
Bellamy skinąwszy głową, wchodzi do środka. Elio podąża za nim, grzecznie stawiając łapę za łapą. Harper zatrzaskuje drzwi, a później wyciera cieknący nos w rękaw swetra.
– Nie czuję zapachu cebuli – stwierdza nieoczekiwanie Sebastian, jakby próbował rozśmieszyć przyjaciółkę, zaraz jednak poważnieje. – Josephine Harper, co się stało?
Kobieta wzdycha, przenosząc spojrzenie na zatroskaną twarz mężczyzny.
– Chodź do kuchni – oznajmia bezbarwnie. – Elio, możesz zostać w salonie, ale nie pogryź mi kanapy. Czyściłam ją w tym tygodniu.
– Słyszysz, kolego? Masz być grzeczny.
Sebastian przesuwa wierzchem dłoni po mordce psa i gestem każe mu zostać w salonie. Następnie rusza za Harper prosto do niewielkiej, urządzonej minimalistycznie kuchni, siadając na jednym z wolnych krzeseł, zaraz przy oknie.
– Znowu Betty, mam rację? – pyta ciszej.
– Mam wrażenie, że mnie nienawidzi – tłumaczy Josephine, siląc się na spokojny ton. Stoi oparta o blat kuchenny. – A najgorsze jest to, że potrafię pomóc każdemu, tylko nie jej.
Bellamy podnosi się z krzesła i pewnie obejmuje jej drobne ciało. Harper wtula się w niego mocniej, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Parę pojedynczych łez znajduje ujście, spływając bezczelnie po jej policzkach. Sebastian przesuwa dłonią po jej plecach, jakby chciał ją tym gestem uspokoić.
– Doskonale wiesz, że jest w trudnym wieku – mówi on. – Sama przecież przez to przechodziłaś, tak?
– Mam wrażenie, że ja nie byłam aż tak nieznośna – mruczy kobieta.
– Oczywiście, święta Josephine Harper. Od zawsze rozważna i odpowiedzialna – Bellamy śmieje się dźwięcznie. Josie odrywa się od niego, dając mu kuksańca w ramię. – Betty cię kocha, słońce, ale jest jej ciężko. Jest w takim wieku, gdzie myśli, że jest dorosła, a wszyscy inni to po prostu największe zło na świecie.
– Staram się, jak mogę, a w zamian dostaję awantury i pretensje. Potrafi wszcząć kłótnię nawet na głupich zakupach – odpiera nieco łamiącym się głosem kobieta.
– Idź do niej – rozkazuje nieoczekiwanie Sebastian. – Przytul ją i powiedz, że ją kochasz. Tylko tyle.
– Ale...
– Idź. Teraz – powtarza. – Ja i tak muszę wracać. Jest późno, a rano mam dostawę do kawiarni.
Mężczyzna całuje ją jeszcze w czoło, a potem cichym gwizdem przywołuje Elio i rusza do wyjścia. Harper odprowadza go wzrokiem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Wzdycha głośno, próbując zebrać myśli, ale w głowie nadal ma chaos. Finalnie rusza do pokoju Betty, nie do końca będąc pewną, czy to jest dobre rozwiązanie.
Uderza delikatnie knykciami w dębowe drzwi, czekając na odpowiedź, ale ta nie nadchodzi. Tym razem więc Betty postanowiła ją ignorować; coś nowego, dawno tego nie robiła. Josie ostatecznie – nawet jeśli wie, że może tym tylko pogorszyć sprawę – naciska lekko klamkę i wchodzi do środka. Dziewczyna leży wtulona w poduszkę, cicho szlochając. Jej jasne włosy rozlały się na ciemnozielonej pościeli w białe serduszka różnej wielkości.
– Betty...
– Idź stąd – warczy nastolatka.
Josephine nie wychodzi. Siada na skraju łóżka, zaciskając dłoń na ramieniu siostry. Blondynka przez moment się szarpie, jakby za wszelką cenę chciała pokazać, że wcale nie potrzebuje tego gestu. Pod palcami Harper czuje jednak, jak jej ciało lekko się rozluźnia, chociaż nastolatka usilnie próbuje udawać, że jest inaczej.
– Przepraszam – szepcze ciemnowłosa.
Betty nie odpowiada. Przynajmniej nie od razu. Mija pięć, sześć minut wypełnionych ciszą, przerywaną jedynie przez ich nieregularne oddechy. Nagle, całkiem niespodziewanie, ale ku uldze Josie, dziewczyna podnosi się i kurczowo wtula w jej ciało. Harper otula ją ramionami, całując we włosy.
– Wiesz, że cię kocham, prawda? – ciągnie miękko kobieta. – Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
– Wiem – mamrocze Betty, podciągając nosem. Szczerość w jej głosie rozczula Josephine, aż jej samej do oczu napływają kolejne łzy. – Nie chciałam...
– Wszystko jest w porządku, gwiazdo. – Harper ujmuje twarz młodszej siostry w dłonie, posyłając jej szeroki, pełen ciepła uśmiech. – Ale nie kłóćmy się więcej, dobrze? Mamy tylko siebie.
Blondynka, uśmiechając się przez łzy, skina lekko głową. Josie przesuwa dłonią po jej policzku, ścierając z niej słoną wilgoć. Całuje ją ostrożnie w czoło, trochę tak, jakby owym gestem próbowała przekazać dziewczynie całą swoją miłość do niej, jaką nosi w sobie, odkąd ta pojawiła się na świecie, szesnaście lat temu.
– I cofam ten szlaban na spotkania z Peterem – dodaje, obserwując, jak twarz Betty się rozjaśnia.
– Naprawdę?
– Masz moje słowo.
Nastolatka uśmiecha się szerzej, a jej oczy wypełnia błysk. Josie podnosi się z materaca.
– Idę położyć się spać, padam z nóg – oświadcza, odgarniając z jej twarzy jasne kosmyki włosów. – Śpij dobrze. Rano możemy jechać na śniadanie do Sebastiana, jeśli chcesz.
– A możemy zjeść razem, w domu, wiesz, jak kiedyś?
– Jasne, gwiazdo – przytakuje Harper. – Dobranoc.
Josephine z lekkim trzaskiem zamyka drzwi do sypialni Betty, a następnie rusza do łazienki, żeby wziąć przed snem szybki prysznic. Gorący strumień wody sprawia, że chce jej się jeszcze bardziej spać, dlatego po niecałym kwadransie stania w brodziku oraz walki ze zmęczeniem, uważnie wyciera wilgotne ciało w puchaty ręcznik i przebiera się w koszulkę z logiem Stark Industries, która służy jej za piżamę. Chwilę później kładzie się do łóżka, po raz pierwszy od dobrego tygodnia o tak ludzkiej porze, jaką jest dwudziesta druga.
Dlatego kiedy jej telefon, pozostawiony na stoliku nocnym, zaczyna agresywnie dawać o sobie znać, Harper jest święcie przekonana, że jest już szósta i czas wstawać. Gdy jednak rozwiera leniwie powieki, rozciągając się w pościeli niczym mała kotka, dostrzega, że jej sypialnia wciąż jest spowita przez ciemności; tylko pojedyncze światła ulicy wpadają do środka, tańcząc wesoło na suficie. Zaskoczona tym, że ktoś o tej godzinie – trzeciej czterdzieści dwie – dobija się do niej, wyciąga rękę po telefon, o mało nie strącając na dywan niewielkiej lampki nocnej. Szybkim ruchem palca odblokowuje połączenie i przykłada smartfona do ucha, ziewając w międzyczasie.
– Harper. Słucham.
– Josie. – Kobieta od razu rozpoznaje drżący, może nawet przerażony głos Tony'ego. – Ja... cholera, Josie, ja chyba oszalałem.
– Co się stało, Tony?
Jego poważny ton od razu sprowadza ją do świata żywych. Kobieta podnosi się do pozycji siedzącej, nerwowo wsłuchując się w jego krótki, urywany oddech, oczekując słów wyjaśnienia.
– Oni... oni umierają. Za każdym razem... A ja nie jestem w stanie im pomóc, Josie, na Boga...
– Poczekaj na mnie – oświadcza, błyskawicznie wyskakując spod ciepłej pościeli. – Zaraz do ciebie przyjadę. Nie rób nic głupiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro