11. HAPPILY EVER AFTER?
Kiedy Tony i Pepper mówią sobie sakramentalne tak, Adeline nawet nie kryje łez.
Tak cholernie dobrze jest widzieć swojego przyjaciela w jednym kawałku, całego i zdrowego, na ślubnym kobiercu z kobietą, która od lat wiernie trwała u jego boku. Pepper, zakochana w Tonym Pepper, także wtedy, gdy był wyłącznie jej szefem. Czasami okrutnym, czasami uroczym szefem o naprawdę malutkim rozumku. Ale Potts była cierpliwa, zawsze, wielkoduszna, zawsze, i dlatego bez słowa przyjmowała wszystko na swoją drobną pierś, gotowa rzucić się w ogień za tym idiotą. Szkoda, że Tony uświadomił to sobie dopiero kilka lat temu, a nie wtedy, jeszcze przed wypadkiem w Afganistanie. Ale lepiej późno, niż wcale, prawda? W końcu udało im się odnaleźć własną drogę, ścieżkę wspólnego życia, pośród ostrych kłótni, płaczliwych powrotów, złych i dobrych dni.
Odnaleźli siebie.
Josie byłaby z niego dumna, że postanowił zawalczyć o siebie i o własną przyszłość, że postanowił wykorzystać drugą szansę i zacząć wszystko od nowa. Nawet jeśli złamałoby jej to serce, jej małe, kruche serce.
Ceremonia jest skromna, bardzo kameralna. Nikt nie zabrał ze sobą osoby towarzyszącej, jakby nie chciał tym samym naruszać prywatnej sfery młodej pary. Goście przyszli sami, przez co atmosfera na weselu jest o wiele luźniejsza, bardziej otwarta. Przy długim, dębowym stole, ustawionym w cieniu nowego domu Tony'ego i Pepper, zasiadają wyłącznie najbliżsi z najbliższych, zarówno ze strony pana młodego, jak i panny młodej. I teraz są jak jedna, wielka rodzina. W tym miejscu, w tym dniu, najważniejszym w życiu Starka, łączy się jego przeszłość i teraźniejszość, formując lepszą przyszłość. Nowe życie, z anielską panną Potts, ubraną w długą, prostą suknię i włosami upiętymi w wysoki, jasny kok, która pod sercem nosi ich pierwsze dziecko. I która będzie uszczęśliwiać go każdego kolejnego dnia, do końca ich życia, póki śmierć ich nie rozłączy.
Adeline może z czystym sercem przyznać, że ten dzień, to wydarzenie, to dokładnie to, czego potrzebowali. Powodu do uśmiechu, czegoś, co przywróci im wiarę w to, że jeszcze wszystko może się jakoś ułożyć. Tony tryska energią, tak samo jak Pepper, co udziela się absolutnie każdemu. Tego popołudnia rozmawiają się i śmieją, tańczą i jedzą, prawie tak, jakby udało im się wreszcie pogodzić z tragedią, jaką naznaczył ich Thanos.
– Zdrowie młodej pary! – woła Bruce z drugiego końca stołu, unosząc wysoko kieliszek z szampanem. Wciąż jest w ludzkiej formie, chociaż z tego co van Doren słyszała, zaczął on pracować nad permanentnym połączeniem z zieleniną Hulka.
– Myślałem, że nigdy nie dożyję jego ślubu. Naprawdę – szepcze Richard, pochylając się w stronę Adeline.
Stukot kieliszków roznosi się echem, niosąc się po wodzie, na drugi brzeg rzeki Hudson. Dokładnie tak, jakby dźwięk ten miał płynąć przez cały świat, niosąc nadzieję i miłość.
– Uwierz, myślałam, że prędzej piekło zamarznie, niż ten playboy się ustatkuje – oznajmia ona ze śmiechem. – Ale jak widać, wszystko na tym świecie jest możliwe.
– O czym tak tam spiskujecie, van Dorenowie? – rzuca żartobliwie Tony. Posyła szeroki uśmiech w ich stronę.
– Zakładamy się o to, czy urodzi wam się dziewczynka, czy chłopiec – wyjaśnia Richard ze śmiechem. – Ada obstawia dziewczynkę.
Pepper z czułością kładzie dłoń na ramieniu męża, dołączając do ich rozmowy:
– To jesteśmy dwie.
Tony udaje, że to wyznanie kompletnie go zdziwiło i załamało. Łapie się teatralnie za pierś, zwracając się w kierunku Pepper.
– No wiesz co? – mówi z udawanym oburzeniem. – I ty przeciwko mnie?
Potts uśmiecha się tylko, skradając kilka drobnych pocałunków męża.
– Spokojnie, jak urodzi się dziewczynka i ktoś w przyszłości złamie jej serce, będzie miał ze mną do czynienia – wtrąca z rozbawieniem Rogers, puszczając oczko w stronę młodej pary.
– Steve, błagam cię, nikt nie będzie miał odwagi w ogóle startować do córki samego Tony'ego Starka – wtrąca Natasza, duszkiem wypijając zawartość kolejnego kieliszka.
– Ej, no ale ja nie chcę, żeby moje dziecko było samotne przez resztę życia – odpiera natychmiast Stark, wyraźnie poruszony.
– Spokojnie, będzie miało nas – oświadcza Adeline, unosząc energicznie kciuk ponad naczyniem z alkoholem, uważając, aby przez przypadek nie strącić go ze stołu.
– Zjazd wszystkich cioć i wujków na święta. Nie wiem, czy to wytrzymam – podsumowuje Tony wesoło, upijając łyk szampana.
– Pomyśl sobie o tych górach prezentów! – zauważa od razu Happy. – Już zacząłem robić listę, tak na wszelki wypadek...
Siedzący przy stole goście wybuchają serdecznym śmiechem. Naprawdę są jak jedna, trochę dziwna i na pewno szalona rodzina. I Ada czuje się dobrze, będąc jej częścią, a przynajmniej w tym momencie, na ten jeden wieczór. Nawet nie przeszkadza jej to, że usadzili ją tuż obok Richarda.
Współpraca przy sprawie adopcji Betty naprawiła ich relację, ba, wręcz wzniosła ją na całkiem inny poziom, gdzie oboje traktują się jak dobrzy znajomi, zostawiając wspólną przeszłość daleko za sobą. Ich małżeństwo się skończyło, lata złości i żalu również, teraz więc mogą zwyczajnie ze sobą rozmawiać, pogodzeni z tym, co się wydarzyło i tym, co nigdy miejsca nie miało. Wyjaśnili sobie parę spraw, przez co atmosfera oczyściła się na tyle, że teraz mogą razem śmiać się i rozmawiać, bez poczucia, że coś wisi w powietrzu. I dzięki temu kobieta całkowicie inaczej postrzega byłego męża. Traktuje go jak dobrego kumpla, czemu Richard nie pozostaje dłużny.
Po oficjalnym obiedzie Tony podnosi się z krzesła i prosi Pepper do tańca. W świetle zachodzącego słońca młoda para stawia kroki w takt melodii płynącej z głośników. Niewielki, drewniany podest, zbudowany na potrzeby wesela, zostaje otoczony gośćmi, którzy obserwują tańczących. Młoda para sunie po parkiecie, jakby została do tego stworzona. Dookoła nich unosi się zapach późnego lata, zapach kwiatów i alkoholu, zapach szczęścia i miłości. Ada staje obok Thora, posyłając mu szeroki, przyjacielski uśmiech, który mężczyzna odwzajemnia.
Wszystko jest tak namacalnie piękne i magiczne, że aż chwilami zapiera jej dech w piersiach.
Później do Pep i Tony'ego dołącza reszta. W rytm skończonej muzyki każdy tańczy z każdym, niezależnie od własnych sympatii i antypatii. Adeline najpierw zostaje porwana do tańca przez Thora, następnie przez Bruce'a, na końcu przez Richarda. Nadmiar alkoholu we krwi sprawia, że tańczy także z Nataszą, zaśmiewając się z nią do łez z bliżej nieokreślonego powodu. Ale w takim stanie, alkoholowego upojenia i nieopisanej euforii, śmieszą ich nawet najmniejsze rzeczy. A szczególnie wyczyny taneczne Happy'ego, który wygrałby absolutnie wszystkie konkursy taneczne na tej planecie, gdyby tylko wziął w nich udział.
Aktualnie wydają się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, bez żadnych trosk i smutków. Tak po prostu.
Zmęczona prawniczka siada na brzegu wąskiego pomostu. Zapina ciemnozieloną marynarkę w białe paski na dwa guziki, bo siedząc nad wodą, zaczyna jej się robić odrobinę zimno. Wysokie szpilki stawia obok siebie, a nogawki eleganckich spodni podwija do kolan, zanurzając stopy w przyjemnie ciepłej wodzie. Zamyka na moment oczy, mocno zaciskając powieki; czuje się trochę tak, jakby absolutnie nic się w jej życiu nie zmieniło. Opiera dłonie na nagrzanym drewnie, wdychając świeże, leśne powietrze.
– Hej, Ada, wszystko w porządku?
Jej uszu dociera głos Steve'a. Mężczyzna siada obok niej, krzyżując nogi w kolanach. Przenosi na nią badawcze spojrzenie błękitnych tęczówek, jakby martwił się, że coś jest nie tak.
– Ledwo mogę nabrać oddech po tych całych tańcach – przyznaje Adeline, chichocząc cicho. – Chciałam odpocząć.
Malutkie światełka lampeczek rozwieszonych na drzewach i elewacji domu odbijają się w powłoce niespiesznie płynącej rzeki Hudson.
– No, w przeciwieństwie do nas, Tony nie próżnuje – zauważa Rogers, wskazując palcem na tańczącego na środku parkietu Starka. Towarzyszy mu Happy, podczas gdy Pepper stoi z boku i wesoło im przyklaskuje.
– Mam teorię, ale nikomu ani słowa, okej?
Steve potrząsa głową, pozwalając, aby jeden, niesforny kosmyk opadł na jego czoło.
– Musiał wziąć coś przed ślubem – mówi konspiracyjnym tonem. – To nie jest możliwe, żeby się tak ruszać po kilku godzinach tańca. No niemożliwe.
Rogers wybucha śmiechem, któremu van Doren wtóruje. Później milkną, wpatrując się w ciemnogranatową taflę rzeki. Jest jakaś magia w tym miejscu, energia płynąca z samego wnętrza ziemi. Szczególnie w tym dniu.
– Hej, co to za grobowe miny? – rzuca Tony, który nagle pojawia się na mostku. Układa dłonie na ramionach Ady i Steve. – Takie rzeczy są surowo zabronione na moim ślubie!
– Mea culpa, Steve tylko przyszedł sprawdzić, co u mnie – tłumaczy natychmiast prawniczka, unosząc ręce na znak kapitulacji.
– Tym razem wam pozwolę, ale wyłącznie ten jeden raz – odpiera Stark ściszonym głosem, trochę tak, jakby bardzo chciał brzmieć groźnie, ale rozbawienie mu w tym przeszkadzało.
Zaraz potem znika z pomostu, wracając na parkiet. Ada i Steve odprowadzają go wzrokiem, dopóki nie znika on pośród tańczących na podeście ludzi. Z głośników płynie właśnie jakaś popowa piosenka z wczesnych lat 80., chyba Bee Gees, o ile słuch jej nie myli.
– Chodź, lepiej wracajmy do reszty – proponuje Rogers, podnosząc się z miejsca. Wyciąga dłoń w kierunku Adeline, aby pomóc jest wstać.
– Ta, zanim Tony wymyśli nam jakąś głupią karę, jak na przykład cotygodniowe sprzątanie jego garażu – przyznaje kobieta.
Wspierając się na ręce Rogersa, van Doren podnosi się z drewnianych belek. Z powrotem wsuwa stopy w czarne szpilki i rusza z mężczyzną. Po chwili znów znajdują się w samym sercu imprezy, pełnej okrzyków radości, głośnej muzyki i ciepłej atmosfery.
– Nie wiem, jak wy, ale ja nadal czekam, aż Pepper będzie rzucać bukietem – mruczy Romanoff z udawanym znudzeniem, posyłając przy tym rozbawione spojrzenie w kierunku Potts.
– O mój Boże, całkowicie o tym zapomniałam! – przyznaje panna młoda, zatrzymując się w połowie kroku tanecznego.
– Nic straconego – oznajmia od razu Richard. – Noc jest jeszcze młoda.
Potts prędko podbiega do stołu, aby natychmiast wrócić z pięknym bukietem białych tulipanów. Natasza zaczyna wesoło klaskać, a w ślad za nią idą pozostali goście. Ada uśmiecha się szerzej na wspomnienie własnego ślubu i własnego rzucania skromną wiązanką, kiedy całkiem nieoczekiwanie złapał ją Foggy. Ach, stare, dobre czasy.
Pepper staje plecami do nich, odwracając się się przez ramię zaledwie na ułamek sekundy, tak, aby posłać Tony'emu szeroki, promienny uśmiech. Następnie wykonuje ogromny zamach i wyrzuca bukiet mlecznobiałych kwiatów. Wiązanka trafia w powietrze, przelatując dwa, trzy metry i lądując w rękach... Steve'a.
– No, Rogers, teraz już nie masz wymówki! – woła Tony, obejmując Pepper ramieniem.
– Moje gratulacje – wtrąca rozbawiona Natasza, klepiąc przyjaciela po plecach.
Thor i Bruce śmieją się z zaskoczonej i zawstydzonej miny Rogersa, który mocno zaciska dłonie na bukiecie. Posyła im uśmiech, szczery, serdeczny, ale odrobinę zamyślony, jakby właśnie obudziło się w nim jakieś wspomnienie. Wspomnienie utraconej miłości, utraconej szansy. Czegoś niezwykle bolesnego, nawet jeśli odległego.
– Okej, skoro tradycję mamy za sobą, co wy na to, żeby wypić za zdrowie i pomyślność młodej pary? – proponuje Morgan, wuj Pepper, wskazując palcem na otwarte butelki z winem, które zdobią kremowy obrus.
Wśród nich nie ma absolutnie żadnej osoby, której ten pomysł się nie podoba. Nawet Richard, który teoretycznie musi jeszcze dzisiaj siąść za kółkiem, wypija pół kieliszka cholernie drogiego i cholernie dobrego czerwonego wina. Pepper z kolei sączy swój własny napój, bogaty w witaminy i pozbawiony jakichkolwiek procentów. Ada stuka się kieliszkiem z Happym, po czym wypija duszkiem całą jego zawartość. Cierpki, intrygujący smak zostaje na jej języku zaledwie przez sekundy, bo zaraz potem Bruce wręcza jej talerz z ogromnym kawałkiem lawendowego tortu.
Takim sposobem mija im reszta nocy. A dzieje się to tak szybko, że zanim się orientują, siedzą już nad brzegiem rzeki, w milczeniu obserwując wschód słońca. Żegnają się ze sobą bardzo wylewnie, długo trzymając się w szczelnych uściskach, tak, jakby mieli się zobaczyć za setki lat, a nie w najbliższym czasie, zapewne zaraz po powrocie młodej pary z urlopu. Tony dziękuje Adzie za przybycie, tak samo jak Pepper, całując ją w oba policzki i życząc jej wszystkiego dobrego.
Ich uroczy domek powoli pustoszeje, kiedy goście, jeden po drugim, wpakowują swoje zmęczone cztery litery do auta i wracają do własnych domów. Steve zabiera ze sobą Nat, Bruce'a i Thora, a Richard Adę. Po rodzinę Pepper przyjeżdża niewielki bus, wcześniej kupiony przez Starka, tak, aby mogli oni wrócić bezpiecznie do domu. Happy zostaje ze świeżo upieczonym małżeństwem, odpowiedzialny za ogarnięcie całego tego weselnego bałaganu. Pepper i Tony natomiast wieczorem mają zarezerwowany lot do Europy, gdzie mają spędzić miesiąc miodowy.
Adeline na dobre zsuwa szpilki z nóg, odkładając je na tylne siedzenie. Siada na miejscu pasażera, uchylając lekko okno, tak, aby świeże, poranne powietrze nie pozwoliło jej zasnąć. Richard wypija duszkiem półlitrową butelkę wody mineralnej, wsuwa na nos kwadratowe oprawki, a następnie odjeżdża, przebijając się przez las świeżo usypaną przez Starka ścieżką. Powoli i spokojnie omija różne dziury i wybrzuszenia, finalnie wjeżdżając na główną drogę.
Sięga dłonią do radia, jednak Adeline wtrąca od razu:
– Daj spokój. Jest tak cicho i przyjemnie. Pozwól mi się tym nacieszyć.
Richard przytakuje bez słowa, z powrotem układając dłoń na kierownicy sportowego BMW.
– Jak ty to robisz?
Prawniczka marszczy brwi.
– Jak robię co?
– Udajesz, że wszystko jest w porządku – odpowiada on po dłuższej chwili milczenia.
Z piersi van Doren wydobywa się cichy, urwany śmiech.
– Przecież nie udaję, Richie. – Potrząsa lekko głową, jakby z niedowierzaniem. Dawno nie używała tego zdrobnienia, od zawsze było ono zarezerwowane dla tamtej, zakochanej Adeline z czasów studiów i ich małżeństwa. Teraz zwyczajnie jej się to wymsknęło, zapewne przez zmęczenie, a może i z powodu całej tej podniosłej atmosfery na weselu Starka. – Skąd ci to w ogóle przyszło na myśl?
Mężczyzna wzdycha ciężko, na moment przenosząc spojrzenie z ulicy na jej twarz, wyrażającą szczere zdziwienie. Posyła jej smutny uśmiech, mocniej zaciskając dłonie na skórzanej kierownicy.
– Udajesz. Każdego dnia, kiedy tylko cię widzę. I wiesz co? Łamie mi to serce.
Ada nie odpowiada. Wyciąga z kieszeni marynarki pogniecioną paczkę papierosów, po czym wsuwa jednego z nich i przypala go delikatnie drżącą dłonią. Dym tytoniowy wypełnia wnętrze auta, leniwie ulatniając się przez otwarte okno sekundy później. Richard przez cały ten czas ukradkiem ją obserwuje, nieznacznie rozluźniając stopę, która wcześniej ciężko opadła na pedał gazu.
– Co u Betty? – pyta, chcąc szybko zmienić temat. Mijają wielką tablicę, informującą ich, że wyjeżdżają do Nowego Jorku.
– Jest u Matthew. Obstawiam, że zadręcza go pytaniami o amerykańskie prawo – tłumaczy z lekko wymuszonym śmiechem Ada, przenosząc spojrzenie zmęczonych oczu na byłego męża. Z Murdockiem nie do końca się pogodziła, nigdy bowiem słowo przepraszam nie padło ani z jej ust, ani z jego. Po prostu zaczęli znów ze sobą rozmawiać, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. – Spodobało jej się to i ostatnio stwierdziła, że tak jak ja, też chce zostać prawnikiem.
– No popatrz, nowe pokolenie adwokatów rośnie nam pod nosem – stwierdza ciepło Richard.
Kobieta przytakuje szybkim ruchem głowy. Wystawia dłoń za okno, pozwalając, aby wiatr smagał jej skórę. Z zaciekawieniem obserwuje miasto, które przecież tak dobrze zna, ale i tak wciąż odkrywa je na nowo. I z którego, ona, głupia, chciała uciec. A mówią przecież, że jeśli raz zostawisz sprawy, uciekniesz od nich, potem znowu je zostawisz. I wtedy zaczniesz całą serię zostawiania. Kiedy raz uciekniesz, nie będzie już powrotu. Będziesz robić to przez całe życie.
Dzisiaj jednak Adeline przygląda się miastu tak, jakby widziała je po raz pierwszy. I jest pewna jednego: nigdy nie chciałaby mieszkać w innym miejscu. Nowy Jork to jej dom. Pełen złych i dobrych wspomnień, śladów jej osobowości pozostawionych w barach, restauracjach, salach sądowych.
Nowy Jork płynie w jej żyłach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro