Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. WEIGHT OF THE WORLD

Z ogromnym trudem powstrzymuje łzy napływające do jej jasnoniebieskich oczu, kiedy jej uszu raz za razem dobiega pełen bólu krzyk Stephena. Nie potrafi nawet spojrzeć w dół, dokładnie tam, gdzie Strange, trzymany na uwięzi przez Ebony'ego Mawa, jest tak bestialsko torturowany.

– Tony, musimy coś zrobić! – syczy Harper, krążąc bez celu po niewielkiej platformie.

– Wiem, Josie – mruczy Stark w odpowiedzi, za wszelką cenę unikając jej spojrzenia.

– I to jak najszybciej. Nie wiemy, jak długo on wytrzyma...

Tony gwałtownie odwraca się w jej stronę. Chwyta ją za ramiona, które kobieta wciąż skrywa w żelaznej zbroi Iron Mana. Ona z kolei unosi wzrok na jego przystojną, ale tak cholernie smutną i zmęczoną twarz, że aż coś kłuje ją w boku. Zaciska wargi w cienką linijkę, starając się oddychać spokojnie, głęboko. Ale bliskość Starka i krzyki Strange'a wcale niczego nie ułatwiają, wręcz przeciwnie, wszystko komplikują.

– Uspokój się. Zaraz coś wymyślimy. Daj mi tylko pomyśleć...

Nagle przerywa, czując, jak coś nieśmiało tyka go w zbroję. Josie natomiast z zaskoczeniem odkrywa, że to... po prostu peleryna Stephena. Tony błyskawicznie podąża za jej pełnym zdziwienia wzrokiem, odwracając się przez ramię. Podnosi dłoń, gotów do oddania strzału, kiedy ich tajemniczy towarzysz odsuwa się na kilka centymetrów, unosząc brzegi materiału niczym na znak kapitulacji.

– Takiej wiernej odzieży to ze świecą szukać – rzuca mężczyzna z namacalną ulgą w głosie.

– Jeśli mowa o wierności...

W tej samej sekundzie przed Tonym pojawia się... Spider-Man. Automatycznie już pozbywa się chroniącej go maski, może trochę za szybko, bo dopiero po chwili dociera do niego fakt obecności drugiego Iron Mana. Josephine, która skryła się w cieniu Starka, robi dwa kroki do przodu, z niedowierzaniem wpatrując się w twarz... Petera Parkera, przyjaciela jej młodszej siostry. Cholera, to chyba rodzinne u Harperów: bliskie relacje z ludźmi, którzy po godzinach mają na głowie losy całego świata albo przynajmniej całego Nowego Jorku. Wspaniale!

– Peter?! – Z jej piersi mimowolnie wydobywa się okrzyk zdziwienia. Stark w porę zasłania jej usta, tak, aby nikt nie odkrył ich obecności. I tak mają dostatecznie wiele problemów na głowie.

– Pani Harper?! – Parker wydaje się równie zaskoczony, co Josie. Oboje wpatrują się w siebie szeroko rozwartymi oczami, pełnymi konsternacji. Zachowują się tak, jakby teraz gorączkowo próbowali skojarzyć fakty, które podsuwał im świat, ale oni postanowili je zwyczajnie zignorować.

– No świetnie... Rodzinne pogawędki zostawmy sobie na później, w porządku? – wtrąca niecierpliwie Tony. I już chce kontynuować, kiedy Peter wchodzi mu w słowo:

– Wiem, co pan powie.

– Nie powinno cię tu być – oświadcza gniewnie Stark, szukając wsparcia u stojącej obok, wciąż osłupiałej Josie. Ale ona nie odzywa się choćby jednym słowem.

– Już wracałem do domu... – zaczyna niewinnie Peter.

– Nie chcę tego słuchać! – przerywa mu mężczyzna. Wzbiera się w nim coraz większa złość i strach o życie tego roztrzepanego nastolatka, który przecież jest jego oczkiem w głowie, nawet jeśli nie przyzna tego na głos.

– ...ale było strasznie wysoko i w drodze pomyślałem o panu. Potem jakoś przywarłem do statku, a ten kostium jest... – ciągnie chłopak. – A ten kostium czyta w myślach, więc w pewnym sensie to pana wina, że tu jestem.

Na dźwięk tych słów Stark czuje się tak, jakby dostał solidnego kopniaka w brzuch. Albo nawet w twarz. Tak, zdecydowanie w twarz.

– Co ty powiedziałeś?

– Cofam to – mówi pośpiesznie Peter, nie ukrywając zakłopotania. Wygląda tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię i poczekać, aż Tony zapomni o głupocie, jaką przez przypadek palnął. – I teraz jestem w kosmosie.

– Tak, dokładnie tam, gdzie miało cię nie być – podejmuje Stark, podchodząc do nastolatka. Josephine nie ma zamiaru się wtrącać, nie ma zamiaru obierać żadnej ze stron, bo uważa, że tym razem to nie jej rola. A może i jej, kto wie, ale jej samej po prostu brakuje słów. – To nie jest ani wesołe miasteczko, ani szkolna wycieczka. To bilet w jedną stronę. Rozumiesz? I nie mów, że to przemyślałeś...

– Przemyślałem. I na co komu przyjazny bohater z sąsiedztwa, kiedy nie będzie żadnego sąsiedztwa? – wyrzuca z siebie chłopak. Robi to tak szybko, że całe zdanie brzmi jak jedno, cholernie skomplikowane słowo. – Wiem, trochę to zawiłe, ale rozumie pan, o co mi chodzi.

W odpowiedzi słyszy ciężkie westchnienie Tony'ego. Mężczyzna wlepia wzrok w stojącą po jego lewej stronie Harper, ponownie szukając w niej odrobiny wsparcia. Kobieta skina nieznacznie głową i oznajmia tonem typowym dla swojego terapeutycznego ego alter:

– Tony, on ma rację. Jeśli nie damy z siebie wszystkiego... to nie wiem, czy będzie do czego wracać. Rozumiesz?

To jest takie trudne, każda decyzja, jaką muszą – on musi – podjąć, jest tak piekielnie trudna. Stark przesuwa dłońmi po twarzy, jakby wciąż nie dowierzał temu, że to dzieje się naprawdę. Że to nie jeden z jego koszmarów, a coś, co jest namacalne, co jest urzeczywistnieniem tego, czego tak cholernie się bał i czego tak bardzo chciał uniknąć. I, niech to szlag, nie udało się.

– Najlepiej... najbezpieczniej byłoby, gdybyście oboje wrócili na Ziemię. – Mężczyzna przesuwa dłonią po twarzy, próbując uporządkować panujący w jego głowie chaos. Następnie podchodzi do Petera i ciągnie go w stronę krawędzi, wskazując palcem w dół. – Widzisz go? Ma kłopoty. Jakiś plan? Dalej, przydaj się na coś.

– Okej, okej – oznajmia chłopak, w pośpiechu zbierając własne myśli, rozsypane teraz niczym jednocentówki. Ostrożnie klęka przy brzegu metalowej konstrukcji, posyłając badawcze spojrzenie w kierunku czarodzieja. Nagle prostuje się niczym struna, wlepiając wzrok w Starka. – Okej! Kojarzy pan taki stary film Obcy II?

– Peter...

– Tony, ty stary pierniku, zamknij się na moment i daj mu dokończyć – wtrąca od razu Josephine.

Parker posyła jej lekki, trochę niepewny uśmiech, ona z kolei puszcza mu oczko. Chłopak bierze głęboki wdech, po czym zaczyna szybko, trochę chaotycznie opowiadać, o co dokładnie mu chodzi. Tony zaciska wargi, słuchając w milczeniu. Stara się wyłapać to, co może być istotne dla ich planu, odrzucając na bok jakieś wtrącenia lub nieistotne szczegóły. Ciemnowłosa jest z kolei wyraźnie zaskoczona tokiem myślenia Petera i tym, jak świetnie potrafi wykorzystać swoją popkulturową wiedzę. To naprawdę genialny chłopak i dzięki Bogu, że Betty ma go za przyjaciela.

Następnie cała czwórka – z Peleryną Lewitacji włącznie – dostaje poszczególne role do odegrania. Choćby nie wiadomo co, muszą uratować Stephena z tortur zapewnionych mu przez Ebony'ego Mawa. Ustawiają się na odpowiednich pozycjach, gotowi do rozpoczęcia misji ratunkowej. Peter i Peleryna czekają na to, aż Tony zejdzie na dół i przestrzeli ścianę statku, podczas gdy Josephine ukrywa się parę poziomów niżej, tak, aby być gotową na zamknięcie dziury pociskami ze zbroi, które wcześniej pokazał jej Stark.

Cała akcja odbywa się tak błyskawicznie, że zanim Harper jest w stanie zarejestrować to, co dzieje się dookoła niej, już musi odpalać odpowiednie mechanizmy, aby wraz z Tonym uszczelnić ścianę. Wszystko po to, żeby żadne z nich nie podzieliło losu Mawa, wciągniętego przez kosmiczne wiatry. Peter w tym czasie odskakuje na pajęczych, żelaznych nóżkach tak daleko, jak tylko się da, dosłownie przelatując przez całą długość pokładu. Jego sieć solidnie trzyma ciało Stephena, ratując mężczyznę przed bolesnym upadkiem. Parker jednak traci na moment kontrolę: trudno jest mu wyhamować, przez co Strange w ostateczności boleśnie ląduje na jednym z wąskich korytarzyków, ciągnących się po całym wnętrzu latającej opony.

Pozbawiwszy się zbroi, Tony staje na twardej, zimnej podłodze. Podobnie czyni też Josie. Mężczyzna gniewnym, pewnym krokiem przechodzi obok Stephena, nie zaszczycając go choćby jednym spojrzeniem. Czarodziej natomiast z ledwością podnosi się z klęczek. Podbiega do niego Harper, chcąc upewnić się, że nic mu nie jest, po czym ostrożnie pomaga mu wstać. Strange wspiera się na jej ramieniu zaledwie przez krótką chwilę. Posyła jej łagodny uśmiech i zwraca się surowo do Tony'ego:

– Musimy zawrócić ten statek.

Peleryna Lewitacji posłusznie zaczepia się na ramionach Stephena, gdy ten pewnie rusza za Starkiem.

– Tak, teraz to chcesz wracać do domu – warczy on.

– Tony, wszyscy chcemy wrócić do domu – mruczy nerwowo Josie, świdrując jego sylwetkę pociemniałym wzrokiem. Parker z kolei znów ma ochotę zapaść się pod ziemię, byle nie być świadkiem kolejnej kłótni. – Możliwie jak najszybciej i w jednym kawałku.

– Ja przede wszystkim chcę chronić Kamień – oświadcza szczerze Strange.

– A ja chcę, żebyś mi podziękował – odpiera złośliwie Stark, zatrzymując się parę metrów od wielkiej szyby oddzielającej ich od bezkresu kosmosu, a także gwarantowanej i błyskawicznej śmierci w jego niskich temperaturach.

Pełne dezorientacji, ale i irytacji spojrzenia Josephine i Petera spotykają się. Są tysiące mil od domu, na obcym statku, z groźbą zagłady z rąk Thanosa, a ta cholerna dwójka po prostu postanowiła zacząć się kłócić, jak dzieci sprzeczające się o łopatkę w piaskownicy.

– Niby za co? – rzuca Stephen, podchodząc do Starka. – Za wystrzelenie mnie w kosmos?

Tony zdaje się znajdować na skraju wewnętrznego spokoju. Zaledwie kilka kroków dzieli go od upadku w otchłań gniewu, żalu i zdenerwowania.

– Kto uratował ci ten twój czarodziejski tyłek? – pyta, od razu spiesząc z odpowiedzią. – Ja!

– Pojęcia nie mam, jak ty i twoje ego mieścicie się w jednej zbroi – warczy sarkastycznie Strange, wywołując tym stwierdzeniem rozbawienie na twarzy Harper. Kobieta aż musi odwrócić się plecami do kłócącej się dwójki, aby ukryć to, jak bardzo rozśmieszyła ją prawdziwość tego stwierdzenia.

– Trzeba było zrobić tak, jak ci kazałem – ciągnie zdenerwowany Tony. – Mówiłem ci, żeby się wycofać, a ty odmówiłeś.

– Wiem, że to może dla ciebie szokujące, ale nie wszyscy pracują dla ciebie.

Tak, kiedy śmiech umiera jej w gardle śmiercią naturalną, niezaprzeczalnie można powiedzieć, że ciemnowłosa jest już wyraźnie zirytowana całą tą sytuacją. Ci idioci marnują energię na niepotrzebne sprzeczki, zamiast zająć się tym, co jest teraz najistotniejsze. Czyli powrotem do domu.

– Stephen! – krzyczy karcąco, stając pomiędzy nimi. Choć obaj wyraźnie nad nią górują, to kobieta wcale nie czuje się mniej ważna czy też przez nich zahukana. – Anthony!

Mężczyźni zwracają zaskoczone spojrzenia w jej kierunku. Sprawiają wrażenie, jakby całkowicie zapomnieli o obecności pozostałych. Jakby sądzili, że są na tym statku wyłącznie we dwójkę. Ale na całe szczęście, że jest tutaj również Josie i Peter, bo lada moment, a naprawdę doszłoby do cholernych rękoczynów.

– Obaj ogarnijcie wasze niebotycznie wielkie ego i skupcie się na tym, co mamy robić dalej – mówi twardo, chłodno. Stark unosi brew, wyraźnie zaskoczony jej surowym tonem. Strange z kolei stara się ukryć cień uśmiechu, jaki przebiega po jego ustach. – Czas na sprzeczki będziecie mieli w Nowym Jorku, przy kawie i ciasteczkach. Nawet je wam upiekę, tylko się, kurwa, uspokójcie.

– Kto wie, czy w ogóle tam wrócimy! – warczy podminowany Tony. – Jesteśmy w latającym pączku, miliony kilometrów od ziemi, bez wsparcia...

– Ja jestem wsparciem! – wtrąca błyskawicznie Peter, unosząc dłoń.

– Nie. Wagarowiczem – odpiera Stark, uciszając go dłonią. – Daj dorosłym pogadać.

Stephen marszczy brwi, przenosząc spojrzenie najpierw na Petera, potem na Starka. Między czarodziejem a Spider-Manem wywiązuje się nieco niezręczna rozmowa. Później kobieta, nadal wyraźnie poirytowana szczeniackim zachowaniem dwójki dorosłych już mężczyzn, otacza nastolatka ramieniem i odchodzi na bok. Podążają wzdłuż ogromnej szyby i Josie musi przyznać, że przeżywa spory szok, widząc to, co dzieje się po drugiej stronie. Gwiazdy, kosmos, samotność. Przerażające uczucie, a przecież Tony doświadczył tego dużo wcześniej, wtedy, w Nowym Jorku, sześć lat temu.

– Usiądźmy, co? – zagaduje ona, kiedy znajdują się na tyle daleko, że krzyki Tony'ego i Stephena stają się zaledwie słabym echem. – Nie jestem przyzwyczajona do takich podróży. I chyba zaraz dostanę choroby kosmicznej.

Nastolatek skinąwszy głową, pomaga Harper zająć miejsce na schodach. Zaraz potem siada obok niej, układając sobie dłonie na kolanach. Sam nie jest przyzwyczajony do takich eskapad, ale jak się powiedziało A, to trzeba też powiedzieć B. Poza tym Peterowi nigdy nie brakowało odwagi i absolutnie się to nie zmieniło, nawet jeśli okoliczności są całkowicie inne, niż te, do których się przyzwyczaił.

– Betty wie? – Kiedy Parker posyła Josephine zdezorientowane spojrzenie, kobieta dodaje w ramach wyjaśnienia. – No... o tym – wskazuje ręką na jego kostium – ...wszystkim?

Szczupła dłoń Petera, w geście zakłopotania, przesuwa się po nieco rozczochranych włosach. Przez dłuższą chwilę chłopak zastanawia się nad tym, jaka odpowiedź powinna paść z jego ust. Nie chce przysporzyć sobie większych kłopotów, ale z drugiej strony starsza siostra Betty wydaje mu się niezwykle wyrozumiała i tolerancyjna. Poza tym, jakby nie patrzeć, oboje jadą na tym samym wózku. Stawia więc na szczerość.

– Nie, tylko Ned – tłumaczy miękko. – Pani Harper...

– Spokojnie, nie powiem jej o tym ani słowa – odpowiada natychmiast Josephine. – Twój sekret jest ze mną bezpieczny. Ale nie wciągaj jej w żadne kłopoty, okej?

– Ma pani moje słowo.

Wąskie wargi kobiety wykrzywiają się w lekkim, nieco krzywym uśmiechu. Wygląda on jak mieszanka dwóch sprzecznych ze sobą uczuć. Pragnie bowiem szczerze podziękować Peterowi za zrozumienie, ale jednocześnie boi się szerzej uśmiechnąć w tej cholernie nieodpowiedniej scenerii. Kiedy są z daleka od domu, bez żadnej nadziei na powrót, na przeżycie tej podróży. A może po prostu powinna przestać być taką pesymistką?

– Poza tym... Ned definitywnie zabiłby mnie za to, że wciągam w kłopoty także jego dziewczynę.

Te słowa są jak silny podmuch wiatru w letni, sobotni poranek, przemykający po mieszkaniu i z hukiem otwierający wszystkie okna. Młoda Harper przecież coś jej o tym wspominała, zapewne nie raz. Poza tym Ned bardzo często odwiedzał ich przez ostatnie tygodnie, ale Josephine była zbyt zajęta sobą, żeby w ogóle to zauważyć, zarejestrować, cokolwiek. Za bardzo zamknęła się w swoim bólu i cierpieniu po odejściu Tony'ego, żeby cieszyć się ze szczęścia Betty. I nie potrafi nie być na siebie wściekła za to, że jej prywatne sprawy przysłoniły życie jej siostry, osoby, która jest dla niej tak piekielnie ważna.

Jej nieprzyjemną bitwę z myślami przerywa Peter:

– Pani Harper?

– Mów mi Josie, proszę. Naprawdę nie jestem aż tak stara.

Po bladej twarzy nastolatka przebiega serdeczny uśmiech.

– Nie ma się czego bać – oznajmia pewnie, tak, jakby naprawdę wierzył w te słowa. – Wszystko będzie dobrze. Pan Stark nas uratuje.

Ciemnowłosa, w nieoczekiwanym przypływie uczuć, obejmuje chłopaka, mocno go do siebie przytulając. Może Tony miał rację, może on nigdy nie powinien był tutaj trafić. Może naprawdę jego miejsce jest tam, na Ziemi, a nie z nimi, na tym piekielnym statku, gdzie wszystko zdaje się zmierzać ku spektakularnej klęsce.

Siedzą tak w milczeniu przez kolejne trzy, cztery minuty, wsłuchując się w echo utarczek słownych Strange'a i Starka. Kobieta próbuje zagadać chłopaka o coś, byle tylko nie był on świadkiem tej niepoważnej sceny, sceny, która zdecydowanie nie podbuduje morale grupy. Z czasem jednak krzyki stają się coraz głośniejsze, a ona sama znów powoli traci cierpliwość. Dlatego też w pewnym momencie, gdy szala goryczy się przelewa, nerwowo podnosi się ze schodów i oświadcza zmęczonym tonem:

– Wiesz co, myślę, że to był głupi pomysł, żeby zostawiać ich tam samych. Chodźmy, zanim całkowicie się pozabijają. Bo mogą nam się jeszcze przydać, nie sądzisz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro