1. HELLO, MIDGARD
Tony Stark zdecydowanie się tego nie spodziewa. I to nawet w najśmielszych snach.
Okej, może nawet na widok zatroskanego Thora Odinsona i rozgorączkowanego Bruce'a Bannera, którzy stoją w progu głównych drzwi siedziby Avengers, kąciki jego ust lekko drgają. Zawsze przecież dobrze jest zobaczyć starych przyjaciół, nawet jeśli minęły prawie dwa lata, a co za tym idzie, cholernie wiele się zmieniło przez ten czas. A przynajmniej jedna rzecz, być może najważniejsza w życiu Tony'ego – Avengersi. Mimo jego usilnych starań rozpadli się kilkanaście miesięcy temu – a może tak naprawdę w całkowicie innym życiu? – dlatego Stark niespodziewanie dochodzi do wniosku, że może nawet bardziej niż dobrze, jest ujrzeć Thora i Bruce'a z powrotem na Ziemi. I to na dodatek w jednym kawałku.
Jednak zaledwie parę sekund po tym, jak w jego głowie pojawia się ta myśl, w towarzystwie lekkiego uśmieszku goszczącego na ustach, Tony zostaje brutalnie ściągnięty na ziemię, zaliczając przy tym dość bolesny upadek. Podłoże okazuje się twardsze, niż wcześniej zakładał.
Przecież nie codziennie słyszy się takie wiadomości. Nie staje się oko w oko – po raz drugi – z wrogiem ludzkości numer jeden, bogiem psot i chaosu. I nie ma się ogromnego statku kosmicznego – Tony obstawia, że jest on wielkości połowy starej Tower – w ogródku, obok ceramicznych krasnali i nowo posadzonych kwiatków.
– Poczekajcie... bo mam wrażenie, że się trochę przesłyszałem – przerywa im, unosząc brew. Spogląda raz na Thora, raz na Bannera, którzy siedzą na kanapie ustawionej naprzeciw niego, a może trafniej będzie powiedzieć, że toną w jej miękkiej strukturze. Usilnie stara się nie patrzeć na Lokiego, stojącego teraz przy wielkiej szybie i lustrującego wzrokiem nową bazę, pierwotnie wzniesioną dla Avengers. – To jak jakieś cholerne reality-show. Czy wy w Asgardzie naprawdę nie możecie trochę, nie wiem, wyluzować?
Thor patrzy w jasnobrązowe oczy Starka, w milczeniu czekając, aż ten wyrzuci z siebie potok słów, pełnych zaskoczenia i niedowierzania. Przez ostatnie, przyznajmy szczerze – sakramencko ciężkie lata, nauczył się między innymi cierpliwości, a może przede wszystkim cierpliwości. Zapewne jeszcze pół wieku temu oświadczyłby władczym tonem, że potrzebują schronienia, stawiając tym samym Tony'ego przed faktem dokonanym; przecież jest bogiem, asgardzkim księciem, ludzie powinni im służyć. Ale teraz... teraz zmieniło się naprawdę wiele. Wszystkie te ubiegłe wydarzenia, kładące się cieniem na jego przeszłość, ukształtowały najlepszą wersję osoby, jaką tylko mógł się stać.
Loki z kolei powoli, leniwie przenosi wzrok na siedzącą trójkę. Towarzyszy mu przemożne poczucie niepewności; po tym, co się wydarzyło tutaj lata temu, dokładnie pięć, co oczywiście było jego dziełem, nie jest pewien, czy Tony pomoże także jemu. W gruncie rzeczy nie potrzebuje jego łaski, bo przecież doskonale poradziłby sobie sam – nie jest przecież głupi, a sprytny i inteligentny – ale szczerze mówiąc... Bóg chaosu ma już dość uciekania, ukrywania się i sięgania dna, kiedy wcale nie musi tego robić. I zapewne głównie z tego powodu odmówił Walkirii, gdy ta, razem z Korgiem, zaproponowała mu wspólną wycieczkę po wszechświecie, w poszukiwaniu miejsca równie szalonego i chaotycznego, co Sakaar. Podejmując taką decyzję, doskonale wiedział, jakie będą jej następstwa, ale nie zmienił jej nawet wtedy, gdy razem z Thorem obserwowali, jak niewielki stateczek z owym duetem znika pośród mroku galaktyki. Dlatego aktualnie nie mówiąc ani słowa, zaciska jedynie lekko szczupłe, blade wargi, nie dając po sobie poznać, że ta sytuacja w ogóle ma dla niego jakieś znaczenie.
Banner zaś od spotkania na Sakaar, a przede wszystkim po walce z Helą, na tyle zżył się z Thorem oraz resztą Asgardczyków, że w pewien sposób czuje obowiązek, aby im pomóc. W końcu oni pomogli jemu, czyż nie? Poza tym przyjęli go do swojej społeczności bez żadnego „ale", sprawiając, że ta dziwna, średniowieczna rodzina stała się też jego rodziną.
Dlatego też porządnie zestresowany zaciska dłonie mocniej na kolanach, odzianych w obdarte spodnie; należą do nikogo innego, jak do Starka. Tony na samym początku lustruje go tylko ciekawskim spojrzeniem zza okularów spawalniczych, po czym zaprasza ich do salonu. A kiedy w ogóle dociera do niego, że Bruce paraduje w jego garniturze, Thor od razu zaczyna tłumaczyć, co tutaj robią, co się stało z Asgardem, rzucając się w wir opowiadania przebiegu całego tego rodzinnego chaosu, więc czasu na zadawanie niezbyt istotnych pytań na temat garderoby Bannera najzwyczajniej w świecie nie ma.
– Tony, posłuchaj... – zaczyna Bruce cichym, niespokojnym głosem.
– Ale dlaczego akurat ja? – przerywa mu Iron Man.
– Anthony Starku, proszę – wtrąca pospiesznie Thor. – Jak już mówiłem... Zostaliśmy bez Asgardu, naszego domu. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, gdzie indziej moglibyśmy udać się po pomoc...
Stark podnosi się z fotela, wsuwając dłonie w kieszenie luźnych dżinsów. Jego pierś zdobi koszulka z logiem AC/DC, która już dawno powinna pójść do śmieci albo przynajmniej przysłużyć się jako szmata do wycierania kurzy. Tony jednak kocha ją zbyt mocno, żeby jej się tak po prostu pozbyć. Pepper śmieje się – a przynajmniej śmiała się, dopóki tutaj była, w Nowym Jorku, bo jakiś czas temu, kiedy Stark zaczął eksperymentować z nanotechnologią, odeszła, uważając, iż ten powinien przemyśleć swoje zachowanie – że to sentyment, może nawet tęsknota za starym życiem. Dla niego to jednak bardziej przypomnienie o tym, że przeszłość istnieje; o tym, co przeżył i o tym, że się nie poddał.
– Okej, okej – rzuca natychmiast, potrząsając nieznacznie głową. – Pomogę wam. Oczywiście, że wam pomogę. Ale pod warunkiem, że będziecie pilnować Rogasia – wskazuje kciukiem na Lokiego – bo nie chcemy powtórki z Nowego Jorku.
Banner bierze głęboki oddech, pełen ulgi. Tak samo jak Thor. Loki natomiast, dziwnie milczący od samego początku, marszczy gęste brwi. Przenosi chłodne spojrzenie zielonych tęczówek na osobę Starka, niższego od niego o kilka centymetrów.
– Rogasiu?
Tony rysuje palcem wokół swojej głowy niewidzialne poroże, takie samo, jakie ma obecnie na sobie bóg chaosu. Żywi tylko nadzieję, że Loki nie rzuci się na niego jeszcze w tym samym momencie i wyrzuci przez okno, jak zrobił to przy ich pierwszym spotkaniu w Avengers Tower. Wie, że nie powinien drażnić niebezpiecznego boga, ale z drugiej strony, kim byłby, gdyby nie drażnił się z kimś, kto może dosłownie zmiażdżyć go jednym ruchem dłoni? Na pewno nie Anthonym Edwardem Starkiem, królem lekceważenia swojego bezpieczeństwa.
– Przybyliśmy tutaj szukać pokoju, nie wojny – oświadcza twardo Thor. – Ani ja, ani mój brat.
– Tobie to mogę nawet zaufać – stwierdza bez ogródek Stark – ale bogu reniferów nie do końca.
Loki otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Tony w porę go ubiega:
– Żartowałem. Ufam ci. Nie musisz mnie zabijać!
– Gdybym chciał cię zabić, Stark, zrobiłbym to już w Nowym Jorku – syczy ciemnowłosy bóg.
– Bezpieczniej będzie, jak wrócimy do naszej rozmowy – przerywa im gwałtownie Banner, chcąc zapobiec potencjalnemu przelewowi krwi. – Tony, możemy na ciebie liczyć?
Stark przesuwa dłonią po ciemnych włosach, ułożonych w lekkim nieładzie. Jeszcze przed chwilą siedział sobie spokojnie w swoim warsztacie, dłubał w nowej zbroi, zaprojektowanej w oparciu o nanotechnologię, popijając przy tym koktajl truskawkowo-szpinakowy, który praktycznie siłą – czyli pod groźbą niekończącego się marudzenia – wcisnęła mu Friday. A teraz musi podejmować poważne decyzje, naprawdę sakramencko poważne. I istotne, nie tylko dla niego czy siedzących tutaj asgardzkich bóstw, ale także dla ich średniowiecznej ekipy za oknem.
Cholera, tyle lat, a dla Tony'ego nadal jest to piekielnie trudne.
– Stark Industries postawiło parę miesięcy temu kilka wieżowców na peryferiach Nowego Jorku. Pepper – jej imię wyjątkowo trudno przechodzi mu przez gardło – chciała zająć się nieruchomościami i stworzyć nowe, przyjazne środowisku osiedle. Myślę, że pomieścicie się w tych, których jeszcze nie sprzedaliśmy – podsumowuje.
Na dźwięk owych słów Thor porusza się w miejscu, niszcząc iluzję, jaką udało mu się zbudować – zastygając w ruchu na kwadrans, albo nawet dwa, wyglądał trochę jak odlany ze złota posąg. W kolejnej sekundzie podrywa się z kanapy i mocno obejmuje Starka. Ciemnowłosy mężczyzna, nie do końca wiedząc, co robić, poklepuje go z pewną niezręcznością po plecach. Gromowładny naprawdę nie potrafi opisać ulgi, jaka ogarnęła go dopiero teraz, gdy usłyszał realną propozycję z ust Tony'ego. W obliczu cierpienia, jakie ostatnio przeżył on, Loki i cały asgardzki lud, to naprawdę wspaniałe wieści!
– Spokojnie, to nic takiego – mruczy Iron Man, próbując wydostać się z uścisku nordyckiego boga.
– Niech bohaterowie Valhalli mają cię w swojej opiece, Anthony Starku – odpiera natychmiast Thor, puszczając wątłe ciało przyjaciela.
– Muszę tylko wykonać parę telefonów, wiecie, to wszystko od razu z nieba nie spadnie. Nie jestem czarodziejem – dodaje na jednym wydechu. – I... będziecie musieli się jakoś dostosować do życia na Ziemi...
– To oczywiste – przytakuje Thor. Loki bez słowa skina tylko głową na znak zgody.
– Ale ja poważnie mówię – kontynuuje Tony z przejęciem. – Wiecie, już nawet nie chodzi mi o te wasze śmieszne wdzianka czy coś, wasza sprawa, że tak lubicie cosplayować średniowiecznych gości, ale bardziej mam na myśli współżycie sąsiedzkie. Więc żadnych walk na szable czy odprawiania sabatów...
– Masz nas za idiotów, Anthony Starku? – wtrąca finalnie bóg chaosu, podchodząc bliżej. Jego ciemne włosy, podkręcone przy końcówkach, opadają na ciemnobłękitną skórę jego ubrania.
– Nie, skądże – wyjaśnia Tony, uśmiechając się z lekkim sarkazmem. – Po prostu nie chcę dostawać w środku nocy telefonów od rozgoryczonych sąsiadów, bo któryś z was postanowi zarzynać świnię o trzeciej nad ranem.
Banner z trudem powstrzymuje śmiech, przygryzając wargi aż do krwi.
– Mówiłeś, że to leży w gestii panny Potts – rzuca niespodziewanie Gromowładny.
Nieco zakłopotany Stark odwraca spojrzenie na dwie, trzy sekundy, próbując znaleźć jakieś dobre wytłumaczenie. Naprawdę dobre, wiarygodne, takie, które da mu spokój od niewygodnych pytań ze strony nowych-starych gości.
– Taaa – mruczy wreszcie. – Panna Potts wyjechała na jakiś czas. Potrzebowała urlopu.
– Od ciebie czy od Stark Industries? – pyta nieco ironicznie Loki.
– Ktoś tutaj chce chyba spać pod mostem – stwierdza w odpowiedzi Tony, mrożąc boga psot spojrzeniem. – Możecie iść przekazać Asgardczykom dobrą nowinę, a ja załatwię resztę – zwraca się tym razem do Thora i Bannera, usilnie ignorując obecność ciemnowłosego boga.
Na znak zakończonej rozmowy wszyscy ruszają do wyjścia. Tony'ego szybkim krokiem dogania Bruce; Stark nadal wydaje się zaskoczony, że Banner paraduje w jego ciuchach, ale szczerze mówiąc... woli nie pytać o szczegóły, zwłaszcza, że to marynarka sprzed dwóch czy trzech sezonów od projektanta, którego nazwiska całkowicie nie pamięta, ale wie, że wybrała mu ją Pepper. Być może właśnie dlatego też nie zaczyna tej rozmowy – każde, nawet najmniejsze wspomnienie o rudowłosej pannie Potts jest nieco bolesne. Poza tym Stark lubi wychodzić z założenia, że w takich sytuacjach, jeśli mniej wiesz, to lepiej śpisz, czy coś w tym stylu. I nawet jeśli Bruce miałby na sobie hawajską spódniczkę w połączeniu z crocsami, to najważniejsze jest to, że jest w jednym kawałku, cały i zdrowy, i w dodatku nie w swoim zielonym wydaniu, chociaż w sumie to Tony bardzo lubi Hulka. Ale lubi też Bannera, zwłaszcza to, w jaki sposób ich ścisłe umysły się dogadują i wymyślają różne, niesamowite rzeczy. I nie, nie ma tutaj na myśli Ultrona...
– Bracie nerdzie – zagaduje Tony, kiedy oboje podążają wąskim, długim korytarzu.
– Bracie nerdzie? – powtarza zaskoczony Banner.
– No, wiesz, zamiłowanie do matmy i kilka doktoratów na koncie – tłumaczy pospiesznie Tony. – Ale tak na poważnie... Jak w ogóle znaleźliście nową siedzibę Ave... jak tutaj trafiliście?
– Tony, chyba nie zapomniałeś, że istnieje coś takiego, jak Internet?
– Dobra, nie było pytania. – Stark unosi dłonie na znak kapitulacji. – Słuchaj, nie boisz się, że ten dziwny braciszek Thora znowu coś odwali?
Bruce nie odpowiada od razu. Milczy przez chwilę, podążając wzrokiem za Gromowładnym i jego bratem, którzy idą właśnie ogłosić załodze Statesmana najlepszą nowinę tego dnia: że są już bezpieczni, że dostali drugą szansę, nowy dom.
– Loki się zmienił – wyjaśnia enigmatycznie Banner. – Nie wiem, co go do tego popchnęło, naprawdę nie mam pojęcia, ale Bogu niech będą dzięki. Zaczynam nawet myśleć, że mogę się z nim zaprzyjaźnić.
– Bruce, nie przesadzaj. – Po ciele Tony'ego przebiega dreszcz na samą myśl o bliższej znajomości z nieobliczalnym, brutalnym i przebiegłym bogiem chaosu.
– Dobra, z tym ostatnim żartowałem. Nadal trochę się go boję – mówi natychmiast. – Ale ewidentnie coś się zmieniło. Poza tym Thor mu ufa, a ja ufam Thorowi.
– Zobaczymy tylko, co na to opinia publiczna...
– Co? O czym tym mówisz?
Tony zatrzymuje się przy wyjściu, patrząc prosto w ciemnobrązowe oczy Bannera.
– Oboje wiemy, że pojawienie się Asgardu nie obejdzie się bez echa. Pół biedy z Thorem, jego ludzie uwielbiają. Ostatnio nawet spotkałem dzieciaka o takim imieniu – oznajmia, ale widząc zniecierpliwioną minę Bruce, wraca do tematu. – Chodzi o to, że Loki raczej nie doda nam wiarygodności. Zwłaszcza po Sokovia Accords...
– Sokovia Accords?
– No tak. Nie było cię tutaj prawie dwa lata – zauważa Tony, wznosząc jednocześnie spojrzenie ku niebu, przykrytemu przez metalową konstrukcję budynku. Wzdycha nieznacznie, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale kiedy cisza trwa zbyt długo, wyrzuca z siebie tylko: – Posypaliśmy się po Sokovii, Bruce. Posypaliśmy się – powtarza z naciskiem. – Avengersów już nie ma.
– Co...? Jak to... O czym ty mówisz?
Tony usilnie stara się odwrócić wzrok, ukryć zmieszanie, smutek, może nawet złość, ale wpatrzony w niego Bruce wcale mu tego nie ułatwia. Trudno jest mu mówić o wydarzeniach, które dosłownie ich podzieliły, rozerwały rodzinę, jaką byli, na strzępki. Teraz Stark nawet nie wie, gdzie Steve i Natasza przebywają. Mogą być tak naprawdę wszędzie: na cholernej Saharze, Wyspach Kanaryjskich czy na kole podbiegunowym. Jemu co najwyżej został ten śmieszny telefon z klapką, z którym nigdy się nie rozstaje; chłodne przypomnienie o przeszłości, Syberii, Barnesie i utracie bliskich.
– Po prostu trochę się poprzytkaliśmy – mruczy pod nosem. – Spieprzyliśmy sprawę w Sokovii po całości, więc konsekwencje spadły na nas niczym lawina śnieżna. Dostaliśmy do podpisania Porozumienie regulujące nasze działania. Zajęliśmy różne stanowiska, sam rozumiesz. Ja chciałem podpisać rejestrację superbohaterów, Steve nie chciał. I tak jakoś poszło...
– Wiesz przecież, że każdej grupie zawsze występują skłonności do rozłamu. To nieuniknione, bunt tkwi w systemie społecznym jako jego ważny element...
– Bruce, przestań mi wyjeżdżać z tymi antropologicznymi bzdurami – przerywa mu Stark. – Victor Turner nam tutaj ze swoją paplaniną na temat social drama nie pomoże. To się już stało, jest po fakcie. Trzeba żyć dalej.
– On może nie, ale ty, Tony, możesz – oświadcza natychmiast Bruce. – Po prostu odezwij się do nich. Może da się jeszcze coś uratować. Rozumiesz?
– Kiedyś zadzwonię. Jeśli świat będzie tego potrzebował, to zadzwonię.
– A co jeśli oni tego potrzebują?
Stark potrząsa błyskawicznie głową, próbując ukryć kolejną falę zmieszania na twarzy.
– Nie potrzebują – ucina, po czym zwraca się do Friday. – Kochanie, daj mi na linię naszego szefa od Stark Estate. Muszę go poinformować o naszych nowych gościach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro