Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. AFTER THE STORM

Tony Stark zdecydowanie nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.

A raczej nie spodziewałby się, gdyby wciąż żył.

Gdy po raz pierwszy projektuje zbroję Iron Mana – Mark I – w afgańskiej jaskini, nawet do głowy nie przychodzi mu myśl, że jego życie skończy się za niecałe dwie dekady i to w tak spektakularny sposób: podczas ratowania całego świata przed zagładą z rąk Thanosa. W tamtej chwili, schwytany i więziony przez grupę terrorystyczną Dziesięć Pierścieni, niczego więcej nie pragnie, aniżeli wydostać się stamtąd i ocalić siebie oraz swojego współwięźnia, Ho Yinsena. Jest mu to winien, bo to przecież on ratuje jego serce od bolesnej śmierci, jaką niewątpliwie byłby moment, w którym odłamki granatu zaatakowałyby mięsień i skutecznie wyeliminowałyby mężczyznę z gry. A elektromagnes, który nosi w piersi, pozostaje z nim na długo, stanowiąc jego drugie serce, przypomnienie o przeszłości, o tym, że przeżył i nie powinien zmarnować tej szansy.

Zaraz po powrocie do Stanów, na jego własne życzenie Stark Industries przestaje produkować broń, choć Tony wie, że nigdy nie pozbędzie się z rąk swoich – oraz swojego ojca, Howarda – krwi przelanej w wielu konfliktach zbrojnych, często należącej do niewinnych ludzi. Wierzy jednak, że mimo druzgocącej i niewybaczalnej przeszłości firmy, może zacząć robić coś dobrego. Coś słusznego. I chociaż nie zawsze mu to wychodzi, jego droga bowiem nie jest usłana różami, a bardziej ich cierniami, to finalnie i tak staje się kimś na kształt... obrońcy Ziemi. Jednym z Avengers. Bohaterem w żelaznej zbroi.

Zbroi, która choć przez lata przechodzi wiele modyfikacji, to w ostateczności i tak nie ratuje swojego mistrza przed męczeńską śmiercią.

Tony w tej przeklętej jaskini, ciemnej, chłodnej, ponurej, nigdy nie pomyślałby, że jego życie będzie tak wyglądać. Że zanim odejdzie, uda mu się zmierzyć z nordyckim bogiem kłamstw, który będzie pragnął zawładnąć Ziemią; że przyjdzie mu walczyć ze swoim projektem, Ultronem we własnej osobie, a raczej powłoce. I finalnie, że będzie świadkiem tego, jak jego wbrew pozorom malutki świat rozpływa się w jego brudnych, posiniaczonych dłoniach. Ale że między tym wszystkim uda mu się zaznać odrobiny szczęścia, radości i – co najważniejsze – miłości. Że założy rodzinę, doczeka się ukochanej córki, żyjąc z nadzieją na pogodną, spokojną starość. W Afganistanie nie łudzi się zbytnio, że wyjdzie z tego żywy. Ale tak się właśnie dzieje.

Ratuje samego siebie, dając sobie kolejnych piętnaście lat życia. Pięknych czy bolesnych, nieważne, bo każde doświadczenie czegoś nas uczy, a cóż, przez te niecałe dwie dekady Stark uczy się bardzo wielu rzeczy.

I może dlatego umieranie przychodzi mu tak... łatwo. Ostatnie tchnienia wydane spośród żelaznej powłoki Marka LXXXV jest nadzwyczaj spokojne, jakby Tony dawno temu pogodził się ze śmiercią. Jakby witał się z nią, jak ze starym przyjacielem, oczekującym go od dawna, bo przecież Stark wielokrotnie płatał jej figla, wymykał się jej z rąk, kiedy ta myślała, że już go ma i że teraz jej nie ucieknie. Nic bardziej mylnego; Tony miał zbyt wiele rzeczy do zrobienia na Ziemi, żeby tak łatwo się poddać.

Tak jak każdej żywej istocie śmierć pisana była mu w dniu narodzin, ale to on, Anthony Edward Stark, zadecydował, kiedy, gdzie i na jakich zasadach umrze.

Ratując świat. Ratując swoją rodzinę. Ratując swoich bliskich. Ratując tych, którzy jeszcze się nie narodzili.

Umiera po to, aby ci, których tak bardzo kochają, mogli wrócić na Ziemię.

Kiedy więc Pepper samotnie wraca do Cold Spring, prosto do zimnego, pustego domu – prawie pustego, bo czeka tam na nią Happy oraz Morgan – pozostali mają okazję po raz pierwszy od pięciu lat zobaczyć się z bliskimi, których bestialsko odebrał im Thanos. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to piekielnie niesprawiedliwie, że mieli ocaleć absolutnie wszyscy, ale... ale taki właśnie jest świat. Nie dostajemy niczego za darmo, zawsze musimy ponieść jakąś ofiarę.

W tym przypadku jest nią śmierć Tony'ego.

– ...gdybyś potrzebowała pomocy, zadzwoń – oznajmia ciepło Strange, siedząc w fotelu naprzeciwko zmizerniałej, bladej Potts. Kobieta stara się wyglądać na spokojną, choć czarodziejowi wcale nie umyka fakt, że Pepper od początku ich rozmowy nerwowo skubie brzeg czarnego swetra. – Niezależnie od pory.

– Dziękuję, Stephen. To wiele dla mnie znaczy – mówi cicho Pepper.

Oboje jeszcze przez chwilę siedzą w milczeniu, a później mężczyzna wstaje bezszelestnie z miejsca i rusza do wyjścia. Zanim jednak opuszcza samotny domek w Cold Spring, zatrzymuje się w jego progu i odwraca w kierunku kobiety, pogrążonej w cichej, bolesnej żałobie. Potts obraca się przez ramię, przenosząc na niego błękitne, wodniste spojrzenie, wokół których wyraźnie odznaczają się ciemne obramowania. Zmęczenie i płacz, bez wątpienia.

– Widziałem czternaście milionów rozwiązań, często różnych od siebie, dziwacznych, ale możesz mi wierzyć, że w każdej z nich Tony kochał cię równie mocno.

Po twarzy Pepper przebiega słaby, odrobinę krzywy uśmiech. Dzieje się to po raz pierwszy od jej powrotu z pola bitwy.

– Dziękuję – powtarza tylko, co przychodzi jej tym razem z trudem, bo wyznanie mężczyzny niewątpliwie chwyta ją za gardło, mocno, ale z uczuciem, przez co Potts ledwo może wypowiadać słowa. – Naprawdę.

Cold Spring jest ciche i spokojne, słoneczne i zielone, gdy czarodziej pokonuje wąską, wydeptaną ścieżkę pomiędzy domkiem a zaparkowanym w oddali BMW. Otaczająca go zewsząd natura wygląda tak, jakby nawet na moment nie wstrzymywała oddechu. Jakby nie była świadoma tragedii, która niedawno się na Ziemi rozegrała oraz żałoby, którą otoczony jest piętrowy, drewniany domek nad rzeką. I pewnie dlatego drzewa oraz ich liście nie tracą koloru, pnąc się coraz wyżej i wyżej, w stronę słońca. Bo wszystko jest już dobrze, a kto wie, może niedługo będzie jeszcze lepiej. Świat wrócił do normalności, prawie – bo tym razem bez Anthony'ego Starka.

– I co powiedziała? – rzuca natychmiast Josie, kiedy Stephen zatrzaskuje za sobą drzwi od samochodu.

– Powiedziała, żebyśmy dali jej trochę czasu na doprowadzenie się do porządku, ale na pogrzebie na pewno się pojawi – oświadcza Strange, zapinając pasy. Odetchnąwszy z wyraźną ulgą, czuje się tak, jakby ktoś ściągnął ciężkie, bolesne brzemię z jego ramion, czym niewątpliwie była dla niego rozmowa z Potts. Czarodziej wiedział, że musi to zrobić, że to do niego należy to zadanie, ale i tak się tego obawiał. Dlatego też Josephine obiecała, że przyjedzie z nim tutaj i na niego zaczeka. – Happy przywiezie ją na cmentarz.

Skinąwszy głową, Harper bez słowa włącza silnik, po czym odjeżdża, kierując się prosto na drogę prowadzącą do Nowego Jorku. Niedługo przecież rozpocznie się pogrzeb Nataszy, na który nie powinni się spóźnić. I nawet jeśli ani Stephen, ani Josephine nie poznali Romanoff osobiście, to czują się w obowiązku, aby iść i towarzyszyć kobiecie w jej ostatecznej – symbolicznej – drodze. Koniec końców to między innymi dzięki jej heroicznemu poświęceniu na Vormirze udało im się wrócić do domu, do swoich bliskich.

– Wiedziałeś o tym? – pyta nieoczekiwanie Josie, nie odrywając wzroku od jezdni. Dopiero po paru sekundach zdaje sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa na głos, a nie tylko w swojej głowie. I że brzmią one nieco jak atak, choć to wcale nie była jej intencja.

– O czym?

– O śmierci Nataszy... i Tony'ego.

– Jo... – Strange wzdycha tylko.

Terapeutka, czując, że robi jej się słabo, gwałtownie zjeżdża na pobocze. Silnik cicho warczy, posłusznie czekając na kolejne polecenia kierowcy. Josephine bierze głębszy oddech, zastanawiając się, jak powinna zachować się w obliczu tej rozmowy. Jest na siebie zła, że w ogóle ją zaczęła i to teraz, gdy wszyscy pogrążeni są w cichej, niemej żałobie. To nie jest temat do dyskusji na obecną chwilę, ale jednak wewnętrzne wątpliwości Harper wzięły nad nią górę. I kobieta idzie za ciosem.

– To jest proste pytanie, Stephen – stwierdza w końcu. Jej błękitne, wzburzone spojrzenie ląduje na pełnej rezygnacji twarzy czarodzieja. – Tak czy nie?

– To... skomplikowane.

Nieznacznie zacisnąwszy wargi, Josie stara się uspokoić. Nie jest zła na Strange'a, ani trochę, nie ma do tego najmniejszego prawa. To przecież nie od niego zależał ich los, tylko od świata, tego, co zostało im dawno temu zapisane w gwiazdach. Harper po prostu chce wiedzieć, jak długo Stephen o tym wiedział i dlaczego nic jej o tym nie wspomniał. Dlaczego ukrywał przed nią prawdę... Może udałoby im się jakoś to odkręcić? Uratować zarówno Nataszę, jak i Tony'ego, jednocześnie wygrywając z Thanosem?

– Śmierć Nataszy Romanoff jest stałym punktem w czasie – tłumaczy wreszcie Strange. – Gdyby nie jej poświęcenie, oni nigdy nie zdobyliby tego Kamienia. Cała ich dotychczasowa praca nie miałaby znaczenia. A my utkwilibyśmy w tamtym świecie na zawsze.

Oczy Josephine jak na zawołanie zachodzą łzami. Choć Nataszę zna zaledwie z krótkich, odległych opowieści Starka, to i tak było jej niezwykle przykro, kiedy dowiedziała się o jej śmierci. Szczególnie wtedy, gdy zobaczyła, jak ogromny wpływ na resztę drużyny ma brak kobiety.

– O śmierci Tony'ego nie wiedziałem, tak samo, jak ty – przyznaje szczerze Stephen, kontynuując wypowiedź. – W części wizji, owszem, jego śmierć ratowała nas przed wygraną Thanosa, ale było też kilka takich wersji, gdzie wygrywamy, a Tony żyje. I, cholera, Jo, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem, aby właśnie ta wizja się zrealizowała. Ale kiedy walczyliśmy, zrozumiałem, że to jest nierealne.

Harper mocniej zaciska dłoń na kierownicy, podczas gdy drugą zamyka w pięść i przykłada sobie do ust. Przygryza ją we frustracji, złości, smutku. Odwraca gwałtownie spojrzenie, w obawie, że za sekundy puści tama łez. Bo chociaż już dawno przestała kochać Tony'ego, to przecież nie zmienia to faktu, jak bardzo bliski jej był. Dlatego tak okrutnie przeżywa jego odejście. Ze smutkiem odkrywa również, że to wcale nie jest tak, że najgorszy jest dzień, w którym ktoś odchodzi. Wtedy przynajmniej ma się coś do roboty. Gorzej robi się dopiero później, kiedy wszystko się uspokaja, a ukochana osoba pozostaje martwa.

Z jednej strony więc jest ogromnie wdzięczna Stephenowi, że ten nie powiedział jej o śmierci Romanoff i Starka ani słowa, bo dzięki temu o wiele łatwiej żyło jej się przez te pięć lat. Z drugiej jednak jest na niego wściekła, że nie podzielił się z nią tą okropnie obciążającą wiadomością, bo przecież... może mogłaby mu jakoś pomóc. Odciążyć, pocieszyć, przytulić. Powiedzieć, że... powiedzieć cokolwiek. Byle tylko Strange wiedział, że może na nią liczyć.

– Przepraszam.

Pojedyncze łzy spływają po jej policzkach. Kobieta gwałtownie ściera je wierzchem dłoni, po czym odwraca się z powrotem do czarodzieja. Zmusza się do łagodnego uśmiechu, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie chce dzielić się swoim prywatnym bólem, każdy bowiem ma własny limit cierpień, a terapeutka naprawdę nie chce nikogo obarczać dodatkowym bagażem emocji. To nie w jej stylu.

– Nie masz za co mnie przepraszać, Stephen. Zrobiłeś słuszną rzecz.

Mężczyzna wyciąga rękę w jej kierunku, chwytając ją za wilgotną od łez dłoń. Delikatnie ją rozluźnia, splatając ich palce, a potem składa na jej wierzchu czuły pocałunek. Harper obserwuje go uważnie.

– Nie było innego wyjścia.

– Wiem – odpiera natychmiast kobieta. – Po prostu szkoda mi Pepper...

– ...i Billy'ego, bo nie pozna swojego ojca – kończy za nią mężczyzna.

Ciche, krótkie westchnienie wydobywa się z piersi terapeutki. Nigdy nie przyznała się przed Stephenem, że William Harper to syn Tony'ego, nie znalazła w sobie tej samej odwagi co kiedyś, gdy mówiła o tym Betty, Sebastianowi oraz Frankowi. Albo Adzie. Czarodziej jednak wydawał się wiedzieć o tym od samego początku; nie potrzebował żadnego wytłumaczenia z jej strony. Co w jakiś sposób ułatwiło jej sprawę, bo przynajmniej nie musiała przeprowadzać z nim tej dziwnej rozmowy na temat jej nietypowej relacji ze Starkiem. Takiej, która za nic w świecie nie powinna mieć miejsca pomiędzy lekarzem a jego pacjentem.

Kiedy Josie nie odpowiada, nieco zbita z tropu, Stephen ostrożnie chwyta ją drżącą dłonią za tył głowy, a następnie pochyla się w jej stronę i składa na jej czole ciepły pocałunek.

– Jedźmy już – mówi spokojnym głosem. – Bo zaraz sami spóźnimy się na pogrzeb.

Ostatnie pożegnanie Nataszy Romanoff odbywa się w soborze świętego Mikołaja na Manhattanie. Gromadzą się tam prawie wszyscy bliscy rosyjskiej agentki, a także ludzie, którzy zwyczajnie chcą Czarnej Wdowie podziękować i towarzyszyć jej w ostatniej drodze. Wieść o poświęceniu Romanoff wyszła bowiem poza wysokie – a raczej zrujnowane – ściany siedziby Avengers. Obecnie cały Nowy Jork wie o bohaterstwie Nataszy i dlatego tak wiele osób pragnie oddać jej hołd, nawet jeśli w trumnie nie leży jej ciało, obmyte i nakryte savanem, białym lnianym płótnem, a tylko jej szczątki doczesne. Clint i Steve naprawdę odwalili kawał świetnej roboty, chociaż namówienie księdza na tę ceremonię nie było zbyt trudne. Natasza bardzo często tutaj przychodziła, szczególnie po przegranej z Thanosem, aby zapalić świece dla utraconych dusz; okoliczni znali ją bardzo dobrze, podobnie jak duchowni, i dlatego też nie trzeba było dwa razy prosić, aby zamówić dla Romanoff prawdziwą, prawosławną ceremonię pogrzebową.

Kopuła kaplicy mieni się w blasku majowego słońca, gdy Josie i Stephen wchodzą do środka. Pełne przepychu wnętrze, skąpane w blasku złota, jakim wykończona jest świątynia, od zawsze wzbudza zachwyt zwiedzających. Święci, zawarci na ikonach i malunkach na ścianie, obserwują z ciekawością całą sytuację. Na środku zaś, na czerwonym dywanie stoi hebanowa trumna, w której powinna spoczywać Romanoff. Jest pełna białych kwiatów, dookoła z kolei otacza ją mnóstwo wąskich, wysokich świec. I kiedy wszyscy są już obecni – także osierocone z powodu Thanosa dzieci, którymi agentka opiekowała się za życia – tłocząc się na podłużnych, drewnianych ławkach, przed katafalkiem pojawia się ksiądz, gotów symbolicznie poprowadzić Nataszę na drugą stronę.

Po tym, jak część kościelna dobiega końca, trumna zostaje zawieziona prosto na cmentarz, gdzie duchowny kończy ceremonię pogrzebową. Josephine stoi ze Stephenem w znacznej odległości, uważnie obserwując pełnego nieugaszonego smutku Clinta, który rzuca pojedynczą, białą różę do wykopanego dołu. Harper ma odwagę podejść bliżej dopiero wtedy, gdy cmentarz jest praktycznie pusty. Barton znika razem z rodziną we wnętrzu samochodu, podobnie jak Steve, Sam oraz Bucky. Pomiędzy nimi przemykają również Pepper i Happy. Ludzie powoli opuszczają to miejsce, wracając do własnej rzeczywistości, do własnego życia. Josie staje nad świeżo zasypaną trumną i w milczeniu przygląda się kamiennej tablicy, na której wygrawerowano złoty napis:

Natalia Alianovna Romanova

22 XI 1984 – 30 IV 2023

Pokój duszy naszej bohaterce

Wojna z Thanosem może i została wygrana, ale koszty tego zwycięstwa są przeogromne.

Ta myśl towarzyszy Josephine jeszcze przez długi, długi czas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro