Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Piąty

Helena 

— Lena, ON chyba mówi do ciebie. 

Zuza szturchnęła mnie mocno, wyrywając z zamyślenia. Moja przyjaciółka uniosła brwi i skinęła głową w ledwie zauważalnym geście, starając się zwrócić moją uwagę. 

Nie wiedząc do końca, o co jej chodzi odwróciłam się i zobaczyłam przez sobą Brauna. 

Boże, wyglądał jeszcze gorzej niż w zeszłym tygodniu, gdy widziałam go po raz ostatni. Białka miał przekrwione tak mocno, że od razu przyszło mi na myśl skojarzenie z serialami o wampirach, idealnie wpasowałby się w klimat. 

— Mogę cię prosić na chwilę? — powiedział, patrząc mi prosto w oczy. 

Na jego twarzy malował się grymas, a on sam wydawał się wkurzony. Skinęłam głową i wskazałam ręką na moje biuro. Braun ruszył przodem, nie czekając na mnie, a ja zwróciłam uwagę, że utyka zdecydowanie mniej. 

— Nie wpierdalaj się do mojego życia! 

Zanim mój mózg zdążył zarejestrować i zareagować na jego słowa, muzyk uderzył pięścią o moje biurko i odezwał się znowu. 

— Co ty sobie kurwa wyobrażasz? O ile mi wiadomo, wtargnięcie do cudzego domu jest przestępstwem. Prze- stęp - stwem! Kim ty do jasnej cholery jesteś, żeby wchodzić do mojego domu, dotykać moich rzeczy bez pozwolenia? Niewiary-kurwa-godne! — wrzasnął.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Właściwie to liczyłam na jakąkolwiek wdzięczność z jego strony. 

— Słuchaj uważnie dziewczynko...

— Nie, to TY słuchaj! — przerwałam mu. — Co ja sobie wyobrażam? Ja? Wydaje ci się, że wszyscy powinni całować ziemię, po której chodzisz, ale coś ci powiem, gdyby nie ja to każdy brukowiec w tym kraju miałby zdjęcia twojej pijanej dupy. Tak chcesz promować siebie i naszą szkołę? Nie rozumiesz, że nasi uczniowie chcą się uczyć? Rozwijać? Zdobywać nowe umiejętności? Jak mają to robić, kiedy zamiast dzielić się z nimi doświadczeniami i udzielać im cennych rad,  leżysz zalany w trupa? 

Wow. Wow! Wiedziałam, że popełniłam gigantyczny błąd w momencie, w którym tylko otworzyłam usta. Co do jasnej cholery było ze mną nie tak? Co jest takiego w tym facecie, że w dosłownie kilka sekund potrafi mnie wyprowadzić w równowagi? Myślałam o sobie, że jestem oazą spokoju i potrafię panować nad swoimi emocjami. Najwyraźniej się myliłam. 

Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując odzyskać zimną krew. Zdałam sobie sprawę, że Braun miał trochę racji. Wiem na pewno, że nie byłabym zadowolona, gdyby ktoś wszedł do mojego domu bez mojej zgody. Jednak w tamtym momencie myślałam tylko o... 

No właśnie, o czym? Najwyraźniej nie myślałam wcale. Chciałam mu pomóc, to najzwyklejszy na świecie, naturalny ludzki odruch. To nie tak, że weszłam do jego domu bez pozwolenia, prawda? Radek prosił, błagał mnie, żebym zawiozła go do domu, w przeciwnym razie moja noga nigdy by tam nie stanęła. 

Spojrzałam na stojącego przede mną mężczyznę. Jeśli wcześniej wydawał mi się wkurzony, to nie znałam słowa, którego najlepiej opisałoby jego aktualny stan. Gdyby był postacią z kreskówki, to z jego uszu ulatniałyby się teraz obłoki pary. 

Ratuj tę sytuację! Ratuj swoją pracę! Powiedz coś!!! 

Najwidoczniej mój mózg działał na zwolnionych obrotach, bo zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, aby złagodzić efekt mojego zupełnie niestosownego komentarza, Braun zrobił gwałtowny krok w moją stronę, ale moje ciało zareagowało instynktownie, uniosłam obie ręce,  przyjmując pozycję obronną. 

Czy naprawdę myślałam, że zamierza zrobić mi fizyczną krzywdę? Zdecydowanie nie, jednak bez wątpienia mój umysł zarejestrował tę sytuację jako sytuację zagrożenia, a w następstwie zadziałało moje ciało. 

Otworzyłam oczy zawstydzona swoją totalnie nieadekwatną reakcją i napotkałam przerażone spojrzenie Witka Brauna. Cały gniew, którym muzyk promieniował, gdzieś wyparował. 

Na jego twarzy malował się przestrach i panika. Zrobił dwa kroki w tył i powoli, bardzo powoli uniósł dłonie przed sobą. 

—  Czy ty... Jezus Maria... przecież nic ci nie zrobię, spokojnie... — Ton jego głosu był kojący, delikatny. 

Pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby cała ta sytuacja była na tyle abstrakcyjna, że nie miała prawa się wydarzyć. Czułam się jak idiotka. Kompletna idiotka. Byłam wściekła na siebie, że nie potrafiłam zapanować nad słowami, byłam wściekła na swoje ciało za niedorzeczną reakcję. 

— Hej! Już dobrze? Spokojnie, ja... ja nie... 

Pokiwałam głową, nie ufając sobie na tyle, żeby się odezwać. 

— Na pewno? Nie chciałem cię przestraszyć, ja... po prostu... jak mogłaś pomyśleć, że chcę zrobić ci krzywdę? Kurwa mać... 

Braun wydawał się przejęty, ale też poirytowany. Ja natomiast paliłam się ze wstydu. 

Odezwij się w końcu, bo pomyśli, że jesteś niedorozwinięta! 

—  Ja... — zaczęłam niepewnie, ale nie miałam okazji dokończyć, bo drzwi do mojego biura otworzyły się gwałtownie. 

Zuza stanęła w progu z gigantycznym uśmiechem na ustach. Mojej przyjaciółki nikt nigdy nie nazwał żadnym synonimem subtelności, tym razem było nie inaczej. 

Nawet nie próbowała ukryć tego, że  bezwstydnie wpatrywała się w stojącego naprzeciwko niej mężczyznę. Jej oczy wędrowały w górę i w dół, w górę i w dół. 

Boże, czy ona właśnie oblizała usta? 

— Zuza? — powiedziałam i odchrząknęłam znacząco, ale najwyraźniej to nie wystarczyło, aby sprawić, żeby Zuzka oderwała wzrok od obiektu jej zainteresowań. Zrobiła krok w naszą stronę i wzięła głęboki wdech przez nos, nie odwracając oczu ani na moment, które niebezpiecznie powędrowały na południe od pasa gitarzysty. 

W innym wypadku byłabym ubawiona obsesją Zuzy, ale teraz miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość, że zdecydowała się wejść do mojego biura w najmniej odpowiednim momencie, to jej zachowanie było całkowicie nie na miejscu. Wpatrywałam się w nią przerażonym wzrokiem i myślami starałam się przywołać ją do porządku. 

A Braun? No cóż, on definitywnie nie wyglądał na zadowolonego. 

— Czy ty właśnie mnie powąchałaś?— zapytał, nie kryjąc swojego niedowierzania. Na jego zmęczonej twarzy znów pojawił się grymas. 

Nie mam pojęcia, co wstąpiło w Zuzę, ale chyba nie zdawała sobie sprawy, że wzdrygnięcie ramionami z szelmowskim uśmiechem na ustach to niekoniecznie najbardziej pożądana przez mężczyznę reakcja. 

— Ty tak na serio? Co do jasnej cholery jest z tobą nie tak? 

— Zuzka! — wysyczałam pod nosem przez zaciśnięte zęby. 

— Zdaje się, że w Ameryce nazywacie to "starstruck", czyż nie?  Nie rozumiem, dlaczego robisz z igły widły, pachniesz obłędnie.

Musiałam użyć całej swojej silnej woli, aby nie pochylić się w stronę muzyka i sprawdzić na własnej skórze, albo też własnym nosem czy Zuza miała rację. 

Un-fucking-believable —  usłyszałam, jak Braun mruczy pod nosem. 

— Ty! — powiedział, patrząc za Zuzę  —  Trzymaj się ode mnie z daleka, poza zasięgiem węchu, a ty — dodał, skupiając wzrok na mojej twarzy  —  trzymaj się z daleka od mojego domu. Zrozumiano?

Zanim którakolwiek z nas zdążyła odpowiedzieć, muzyk nagle wymaszerował z powrotem na korytarz. Wydawało mi się, że usłyszałam jeszcze coś w stylu "pieprzony dom wariatów", ale nie miałam pewności. 

Odwróciłam się w stronę przyjaciółki, mając na końcu języka "co w ciebie wstąpiło", kiedy Zuza z obrażoną miną krzyknęła: 

— Byłaś w JEGO  domu i nie zabrałaś mnie ze sobą? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami!

Otworzyłam usta z zaskoczenia. 

— Nic nie mów. Jutro pewnie mi przejdzie, ale teraz jestem na ciebie nieziemsko wkurzona!

Zostałam bez słów. Dosłownie. Co do cholery właśnie się tu wydarzyło? Zapisałam sobie w pamięci, aby pogadać z Zuzą o jej co najmniej dziwacznym zachowaniu. Co więcej, musiałam zebrać się na odwagę i spróbować jakoś ugłaskać Brauna. Nie uśmiechało mi się szukanie nowej pracy. 

Ech. W jednej kwestii Witek Braun miał niezaprzeczalną rację. Pieprzony dom wariatów. 

                                                   ****************************************

— Musisz się z kimś umówić na randkę!

Donośny, niski głos mojej ciotki wyrwał mnie z rozmyślań. Usłyszałam głośny śmiech mojego kuzyna i zdałam sobie sprawę, że to ja byłam adresatką jej słów. 

— Ciociu... — zaczęłam, ale Agata Barańska znana była z tego, że nie znosiła sprzeciwu. Jeśli coś sobie postanowiła, to robiła wszystko, aby osiągnąć cel. Posłała mi takie spojrzenie, że natychmiast straciłam ochotę, żeby się z nią spierać. 

— Żadne ciociu.  Helenko, jesteś śliczną, inteligentną młodą kobietą. Masz dobrą pracę, własne mieszkanie, to skandal, że jesteś sama. Co jest z tymi facetami w dzisiejszych czasach?

Tylko nie to, błagam. Uwielbiałam moją rodzinę, a ciotka Agata była przecudowną kobietą, ale miałam wrażenie, że przyjęła sobie za punkt honoru, żeby zobaczyć mnie na ślubnym kobiercu. I to jak najszybciej, ja z drugiej strony nie miałam na to najmniejszej ochoty. Czy są jakieś ramy czasowe, w których człowiek powinien się zmieścić, kiedy leczy złamane serce po paskudnym rozstaniu? Nie miałam pojęcia, ale  w mojej sypialni wciąż wisiała suknia ślubna, która codziennie przypominała mi o złamanych obietnicach, kłamstwach i niewyobrażalnej dawce bólu, z którą przyszło mi się zmierzyć. 

— Jeszcze niedawno byłam zaręczona. Nie czuję się gotowa, żeby chodzić na randki" — powiedziałam cicho łamiącym się głosem, będąc na skraju paniki. 

Oddychaj, oddychaj głęboko! 

Za dokładnie 28 dni miałam stanąć przed ołtarzem obok mężczyzny, którego kochałam i  ślubować mu miłość, wierność i uczciwość do grobowej deski. Ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślałam było umawianie się na randki z kimkolwiek. 

— Otóż to! Był nic niewartym idiotą, że pozwolił ci odejść. 

Wiedziałam, że moja ciotka nie ma złych zamiarów, ale nie ukrywałam, że jej słowa mnie zabolały. Po pierwsze to wcale nie "pozwolił mi odejść", ale pewnego dnia po prostu zakomunikował mi, że cały ten pomysł ze ślubem, jego słowa, to jedna wielka pomyłka, że jest zbyt młody, żeby przywiązać się do jednej kobiety na całe życie. 

Kiedy wściekła wrzeszczałam, że mógł o tym pomyśleć, zanim padł przede mną na kolana z diamentem w dłoni, doprecyzował, że właściwie nie jest pewny czy to, co do mnie czuje to miłość.

Poczułam się wtedy jak nic niewarta rzecz. Rzecz, którą można wyrzucić, oddać, odstawić, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. 

Tomasz potrzebował dokładnie 40 minut, żeby zabrać wszystkie swoje rzeczy z naszego wspólnego mieszkania. 40 minut, podczas których nie usłyszałam z jego ust słowa "przepraszam". 

Po drugie, daleko mu było do "nic niewartego idioty". Był przystojny, inteligentny, dobrze się ubierał, miał pasje i zainteresowania, którymi chętnie się ze mną dzielił, uwielbiałam spędzać z nim czas. Miał poczucie humoru, lekkość prowadzenia rozmowy i mnóstwo uroku osobistego. Niczego nam nie brakowało w naszym życiu intymnym, więc kiedy z dnia na dzień po prostu się wyprowadził po ponad dwóch latach bycia razem, w pierwszej chwili myślałam, że to chwilowa trema przed ślubem. 

Pomimo tego, że był ode mnie cztery lata młodszy, nigdy nie brakowało mu dojrzałości, lubił planować i myśleć przyszłościowo, więc gdy po osiemnastu miesiącach poprosił mnie o rękę, byłam pewna, że tego właśnie chce. Każda jego decyzja była przemyślana i poddana dogłębnej analizie.  

Szczerze mówiąc, byłam pewna, że minie kilka dni i pojawi się na progu naszego wspólnego mieszkania z bukietem kwiatów i litanią przeprosin. 

Ostatnią rzeczą, której się spodziewałam przeglądając pewnego dnia poranną prasę, było zobaczyć zdjęcie mojego narzeczonego z nastoletnią modelką z Instagrama. Pod zdjęciem widniał podpis:  "Tomasz Jans z narzeczoną, Wiolą Skopińską na premierze kolejnego sezonu serialu Na krawędzi". Pamiętam dokładnie ten cholerny podpis, przeczytałam go chyba z milion razy, zanim dotarło do mnie, że mój narzeczony ma już nową narzeczoną

Nie rozumiałam, jak to możliwe, skoro trzy tygodnie temu to JA  byłam narzeczoną Tomasza Jansa, a nie dalej jak pięć tygodni wcześniej wpłaciłam połowę kwoty za przyjęcie weselne, które najwidoczniej nigdy miało nie dojść do skutku. 

Cała ta sytuacja była dla mnie jak ropiejący pęcherz, który pomimo najszczerszych chęci ani myśli się zagoić. Więc żadnych randek. Definitywnie. Ostatecznie. 

— Załatwię ci numer do syna mojej fryzjerki. Podobno pracuje w jednostce wojskowej. Jak to mówią, za mundurem panny sznurem. Nawet nie wiecie jaki Antek był przystojny, kiedy paradował w mundurze. Pamiętam, jak przyjechałam do niego na przysięgę...  — powiedziała ciotka Agata rozmarzonym głosem. 

Marek wybuchnął tak głośnym śmiechem, że miałam wrażenie, że zatrzęsły się szklanki. 

— Jeszcze słowo! — pogroziła ciotka. 

— Przecież nic nie mówię!

— Ty nigdy nic nie mówisz! Jesteś beznadziejnym przypadkiem, już straciłam wszelką nadzieję, że kiedyś obdarzysz mnie wnukami. Próbowałam, Bóg mi świadkiem, że próbowałam, ale nie, zawsze nie, ciągle nie. Dałam już sobie spokój. Helena jest dla mnie jak córka, więc jeśli nie mogę być babcią dla twoich dzieci, będę kochała dzieci Helenki jak swoje — dodała ciotka Agata. 

Czekaj! Co?! Jakie znowu wnuki?  Jakie dzieci?! 

— Cześć misiaczki. Przepraszam za spóźnienie, tragedia z parkowaniem, znalazłam wolne miejsce dopiero koło Zimków, wyobrażasz sobie? Na samym końcu ulicy! Jeszcze trochę i będę musiała zostawiać auto w innym powiecie — usłyszałam dźwięczny głos. 

Spojrzałam w stronę kobiety, która właśnie weszła do salonu. Jej długie, sięgające połowy pleców włosy w odcieniu truskawkowego blondu układały się w idealne fale. Smukłą i wysoką sylwetkę podkreślały ciemne jeansy i botki na niebotycznie wysokim obcasie. Ukazała perfekcyjnie proste, śnieżnobiałe zęby w grymasie przypominającym uśmiech. 

Podeszła do mnie i pocałowała mnie delikatnie w policzek. 

— Cześć mamo — powiedziałam. 

— Cześć kochanie. 

W wieku 44 lat moja matka, Alicja Korab wyglądała oszałamiająco. Z pewnością lepiej niż niejedna trzydziestolatka i nie wahała się wykorzystywać  puli swoich doskonałych genów w praktycznie każdej dziedzinie swojego życia. Jedna z tych "dziedzin" stała niezręcznie w drzwiach rozglądając się nerwowo dookoła. 

— Filip —  skinęłam głową w jego stronę na przywitanie. 

—  Lena —  usłyszałam w odpowiedzi. 

Najnowszy nabytek mojej matki, małomówny mięśniak młodszy ode mnie o dokładnie czternaście miesięcy nie wyglądał na zadowolonego, że sobotni wieczór musi spędzić z rodziną swojej dziewczyny. Była to nasza rodzinna tradycja, którą zapoczątkowała babcia, chcąc skłonić moją mamę do częstszych odwiedzin. Po jej śmierci ciotka Agata z ochotą ją kontynuowała. Spotkaliśmy się w rodzinnym gronie co dwa tygodnie. Filip albo Filip-Flap jak nazywaliśmy go z Markiem z uwagi na ogromną górę nadmuchanych mięśni, z którymi dumnie się obnosił, piąty raz dołączył do naszych wspólnych posiłków. 

Szczerze wątpiłam, że będziemy mieli okazję spotkać go jeszcze raz. Moja matka zwykle nie wytrzymywała z mężczyznami dłużej niż 3-4 miesiące, wnioskując po niezadowolonej minę Filipa i obojętności mojej mamy byłam prawie pewna, że ich "długo i szczęśliwie" ma się ku szybkiemu końcowi. 

— Siadajcie, siadajcie, kolacja już gotowa.  

Ciotka Agata szybkimi ruchami zachęcała nas do zajmowania miejsc przy stole. 

— Helenko, a w pracy? — zapytała nagle, kiedy kończyliśmy jeść drugie danie. 

— Bez większych zmian — opowiedziałam grzecznie i zdawkowo, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi, aby nie powróciła do swojej krucjaty. 

— Dziecko, nie o to pytam! Pytam o mężczyzn. Wiem, że praca nauczyciela to głównie kobiece zajęcie, ale spotykasz się przecież z najróżniejszymi ludźmi. Może jakiś ojciec albo starszy brat?

— Albo gwiazda rocka! — Marek odezwał się znienacka. 

Posłałam mu mordercze spojrzenie. Wzruszył ramionami, ale przynajmniej miał przyzwoitość, żeby wyglądać na winnego. 

— Gwiazda rocka? — zapytała moja mama z wyraźnym zainteresowaniem. 

— Nie słyszałaś ciociu? Witold Braun, ten z Inhuman, uczy... no właśnie, a czego on właściwie uczy w waszej szkole? Pozowania do zdjęć? Nieważne, w każdym razie i tak jest dla ciebie za stary — zaśmiał się Marek. 

Gdyby wzrok mógł zabijać, mój kuzyn z pewnością padłby trupem. Nie odziedziczyłam boskiej fizyczności po mojej rodzicielce, ale za to moje mordercze spojrzenie z pewnością obie opanowałyśmy do perfekcji. 

Ciotka Agata i wuja Antoni robili wszystko, żeby nie wybuchnąć śmiechem. 

— Ha, ha. Bardzo śmieszne. Bardzo. Dla waszej wiadomości nigdy przenigdy nie odrzuciłam na starcie mężczyzny przez wzgląd na jego wiek. Przez wzgląd na inne kwestie, owszem. Jednak nigdy przez względu na wiek. Nigdy! 

Bardzo wątpiłam, aby była to prawda, znając gusta i preferencje mojej mamy. Im młodszy, tym lepszy. 

Alicja Korab wyciągnęła z torebki komórkę i zaczęła szybko stukać palcami po ekranie. Kiedy jej twarz rozświetlił uwodzicielski uśmiech, wiedziałam na co patrzy. Gdy odwróciła ekran w moją stronę, pokazując mi zdjęcie Brauna z jednej sesji zdjęciowych do reklamy perfum, całe jej ciało aż spięło się w gotowości. 

— Masz to szczęście, że możesz się na niego gapić całymi dniami? I jeszcze ci za to płacą?— zapytała rozmarzona. 

— Nie mamo, płacą mi za coś zupełnie innego. Poza tym on wcale tak nie wygląda — mruknęłam. 

— No, no, no. Chyba będę musiała cię odwiedzić w pracy i przekonać się na własne oczy...— powiedziała, oblizując usta. 

Ona też? 

Cóż, przynajmniej go nie wącha, pomyślałam, przywołując dziwaczne zachowanie Zuzki. 

Jeszcze. 

Spojrzałam w stronę Filipa, który nie wyglądał na zachwyconego naszą wymianą zdań. Miałam rację. Jego pięć minut się skończyło. Zrobiło mi się go żal. To nie tak, że pałałam do niego specjalną sympatią, wręcz przeciwnie. Nie wkładałam zbyt wiele wysiłku w poznawanie facetów mojej matki, bo zwykle były to krótkotrwałe znajomości, ale jednak obserwując moją mamę bezwstydnie rozbierającą wzrokiem zdjęcia Wita Brauna, gdy jej chłopak siedzi metr dalej, cóż, to doświadczenie nie należało do najprzyjemniejszych. 

Miło było cię znać. Miłego życia. 

— Co?!

Cholera, chyba powiedziałam to na głos. 

Uśmiechnęłam się przepraszająco. Marek po raz kolejny wybuchnął donośnym śmiechem. 

— Ale się ubawiłem. I jak tu nie kochać rodzinnych spotkań — dodał rozbawiony. 

Schowałam twarz w dłoniach. Niech ten dzień się w końcu skończy. 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro