Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzynasty


— Obiecaj mi!

Staliśmy na klatce schodowej prowadzącej do mojego mieszkania. Opierałam się o drzwi i nerwowo obracałam breloczek z kluczami w rękach.

Braun przewrócił oczami, ale się nie odezwał.

— Obiecaj! — powtórzyłam głośniej.

— Otwórz te cholerne drzwi.

Przygryzłam wargę i pokręciłam przecząco głową.

— Słuchaj, będziemy stali tutaj tak długo, aż mi nie usłyszę z twoich ust, że obiecujesz w żaden sposób nie komentować wyglądu mojego mieszkania. W żaden sposób!

— Nie wiem, o co ci chodzi. Widziałaś mój dom. Mam głęboko w dupie, że masz bałagan. Po prostu otwórz drzwi.

Od kilku minut próbowałam wymusić na nim obietnicę, że zignoruje to, jak wygląda moje mieszkanie. Z początku myślał, że sobie żartuję, ale nasłuchałam się w swoim życiu wystarczająco dużo drwin na ten temat, żeby traktować tę kwestię inaczej niż tylko z pełną powagą.

— Musisz obiecać — powiedziałam stanowczo.

— Masz tam dwadzieścia kotów, czy co? — zażartował, ale gdy po raz kolejny ujrzał moją niewzruszona minę, westchnął głośno, ale po chwili dodał: — Obiecuję.

Dobra! Wzięłam głęboki oddech, włożyłam klucz do zamka i przekręciłam. Zanim zdecydowałam się otworzyć drzwi, rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie w stronę Witka.

Raz kozie śmierć!

Nacisnęłam na klamkę, pchnęłam drzwi do przodu, otwierając je najszerzej, jak było to możliwe. Weszłam do środka, a Witek podążył za mną. Włączyłam lampę sufitową i pomieszczenie natychmiast się rozświetliło.

Usłyszałam, jak Braun głośno wciąga powietrze.

Nici z braku komentarzy. Powinnam już przyzwyczaić się do reakcji ludzi na widok mojego lokum.

Cóż, najkrócej i najdosadniej mówiąc, wyglądało jak żywa reklama czasów PRL-u. I było to zamierzone działanie. Moi przyjaciele, rodzina i goście nie rozumieli obsesyjnej fascynacji tym okresem i stukali się w głowę, gdy po raz kolejny jechałam na drugi koniec Polski po jakąś lampę czy szafkę.

Karty podarunkowe do IKEA, które Zuza wręczała mi z uporem maniaka, nigdy nie zostały wykorzystane. Nie chciałam być kolejną posiadaczką szafy Pax czy komody Hemnes.

Pragnęłam czegoś, co ma duszę! Czegoś, co będzie unikatowe i jedyne w swoim rodzaju. Czy tak trudno było to zrozumieć?

Poza tym, jak to mówią, o gustach się nie dyskutuje.

Moja matka, dla której przebywanie w tych czterech kątach równało się torturom depilacji brazylijskiej, wielokrotnie wypominała mi brak stylu, kompletne szaleństwo i zamiłowanie do badziewia.

Badziewia!

Pstrokaty dywan zajmujący większą część salonu udało mi się odkupić za grosze od sąsiadki z pierwszego piętra, gdy wyprowadziła się do syna do innego miasta.

Fotele z ciemnozielonym obiciem to pozostałość z domu babci, w którym się wychowałam. Wiekowa meblościanka, mogąca zmieścić praktycznie cały mój dobytek na pierwszy rzut oka nie zachwycała, ale zyskiwała przy bliższym poznaniu. Masywne płyty z prawdziwego drewna wyglądały jak nowe. Nawet jeśli odbiegały stylem od nowoczesnych mebli, to bez dwóch zdań przebijały je trwałością i funkcjonalnością.

Szafki i blaty kuchenne w kolorze pistacji były moją największą dumą! Znalezione na OLX-ie w dziale "Oddam za darmo" nie wymagały praktycznie żadnych renowacji czy napraw. Pamiętałam dzień, w którym zobaczyłam to ogłoszenie. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, zupełnie jakbym wygrała w totka!

Każdy element wyposażenia był starannie przemyślany i współgrał z całością i nawet jeśli kłuł w oczy postronnego obserwatora, to dla mnie był powodem do dumy i sprawiał, że czułam się przytulnie i komfortowo we własnych czterech kątach i to było najważniejsze, prawda?

— Ile ty masz lat? — Usłyszałam głos Witka. — Ja byłem szczeniakiem, kiedy upadł komunizm, ale ty jesteś za młoda, żeby pamiętać to — powiedział i wskazał ręką na wystrój salonu.

Ech. Przecież prosiłam. Zmusiłam go, żeby obiecał, ale jak widać na próżno.

— Nie było mnie wtedy na świecie. Nie było mnie nawet w planach. Moja matka była w podstawówce — powiedziałam cicho, powtarzając tą samą formułkę, którą powtarzałam za każdym razem, gdy ktoś pytał ile mam lat, po tym, jak zobaczył wystrój mojego mieszkania.

— Co? Twoja matka była w podstawówce? To ile ty masz lat?! — zapytał ponownie, tym razem kompletnie poważnie, bez śladu wcześniejszej wesołości w głowie.

Cholera!

Zrozumiałam, że popełniłam błąd i mimochodem wspomniałam o mojej matce. Zwykle temat Alicji Korab i jej nastoletniej ciąży pojawiał się w późniejszych etapach znajomości. Zazwyczaj był to moment, gdy ktoś miał okazję poznać moją rodzicielkę. Jedno spojrzenie na tę olśniewającą kobietę i rozpoczynała się seria niekończących pytań i porównań.

To jest twoja MATKA?!

Wyglądacie jak siostry!

Niemożliwe, żebyście były spokrewnione!

Niezły MILF!

Jakie ona ma boskie włosy!

Zabiłabym za jej figurę!

Wygląda jak supermodelka!

I tak dalej, i tak dalej.

Jakby tego było mało, moja matka z entuzjazmem i fałszywą skromnością reagowała na wszelkie komentarze, które niczym strzała godziły w moje poczucie własnej wartości.

Ciężko było dorastać w otoczeniu jednej z najpiękniejszych kobiet, jakie dane mi było spotkać. Jeszcze trudniejszy do zaakceptowania był fakt, że praktycznie każdy chłopak, którego spojrzenie padło na Alicję Korab, nie mógł oderwać od niej wzroku i wodził za nią głodnymi oczami.

Będąc na pierwszym roku studiów, zastałam mojego ówczesnego chłopaka z językiem usytuowanym głęboko w gardle mojej matki. Podobno Dawid zaskoczył ją w kuchni i sami nie wiedzieli, jak do tego doszło. Cóż, ja wiedziałam. Dawida wyrzuciłam za drzwi, a z matką zaczęłam rozmawiać po pół roku, tylko i wyłącznie dzięki błaganiom mojej babci i cioci Agaty, które nie dawały mi spokoju i prosiły, abym wreszcie jej wybaczyła. Wybaczyć wybaczyłam, ale nie zapomniałam.

Od tamtej pory każdego poznanego przeze mnie mężczyznę trzymałam poza zasięgiem tej modliszki.

Podeszłam do meblościanki i chwyciłam jasnozieloną ramkę do zdjęć. Na fotografii wysoka jasnowłosa kobieta z oszałamiający uśmiechem obejmowała niższą, okrąglejszą i wadliwą wersję jej samej.

Teraz albo nigdy!

Podeszłam do Witka i wręczyłam mu przedmiot.

— Mam 27 lat. To zdjęcie zrobiono niecały rok temu, a kobieta stojąca obok mnie to moja matka — powiedziałam, wstrzymując oddech.

Witek z niewzruszoną miną obserwował kadr, a ja czekałam. Czekałam, aż z jego ust wypłyną doskonale znane mi porównania. Czekałam, aż oceni dwie kobiety znajdujące się na fotografii i dojdzie do tych samych wniosków, co wszyscy.

Niezręczna cisza zaczynała działać mi na nerwy. Żałowałam, że pokazałam mu to zdjęcie. Miałam ochotę wyszarpnąć ramkę, ale z całych sił zacisnęłam dłonie w pięści, żeby tego nie zrobić.

Lenka, jesteś żałosna! Coś ty sobie do cholery myślała? Po co pokazywałaś mu to zdjęcie?! Jeden rzut oka na Alicję i po ptakach!

Dlaczego w ogóle przejmowałam się tym, co Braun sobie pomyśli?

Ponieważ zaczynasz go lubić, głupia!

Czyżby? Czy naprawdę zaczynałam go lubić? Nie mogłam uspokoić gonitwy myśli w mojej głowie. Realistycznie patrząc, wiedziałam, że sama skazuję się na porażkę. Byłam emocjonalnym wrakiem z bagażem katastrofalnych związków na karku.

Nie dziś i nie jutro, ale w nieoznaczonej przyszłości pragnęłam się zakochać, znaleźć mężczyznę, z którym spędzę resztę życia. Kogoś, kto zaakceptuje moje dziwaczne mieszkanie, kogoś, dla kogo nie będę tylko opcją czy etapem przejściowym, ale kogoś, kto nie będzie umiał wyobrazić sobie życia beze mnie.

Czy byłam idiotką, wierząc, że ktoś taki istnieje? Nie miałam dobrych wzorców w kwestii zdrowych i szczęśliwych związków. Moi rodzice stanowili najlepszy przykład, że życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli, ale czy to znaczyło, że ja też jestem skazana na porażkę? Że nie mogę mieć nadziei?

Możesz mieć nadzieję, ale On jest poza twoim zasięgiem!

Potrząsnęłam głową i podniosłam wzrok. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy Witek odłożył zdjęcie na stolik kawowy. Wpatrywał się we mnie z miną, której nie potrafiłam rozszyfrować. Zrobił krok w przód, wyciągnął rękę i dotknął jednego z moich fioletowych pasemek.

— Podobają mi się. Pasują do ciebie.

Mrugnęłam kilka razy.

— Nie przyzwyczajaj się. Niedługo ktoś to naprawi.

Zmarszczył czoło.

— Naprawi?

— Nie tak chciałam wyglądać.

— Szkoda.

Szkoda?

Podobały mu się moje fioletowe pasemka? Dlaczego, do cholery rozmawialiśmy o moich włosach? Byłam pewna, że po zobaczeniu mojej matki na zdjęciu pojawią się pytania i porównania, jednak pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, były moje pieprzone włosy.

Podobały mu się moje fioletowe pasemka? Dlaczego, do cholery rozmawialiśmy o moich włosach? Byłam pewna, że po zobaczeniu mojej matki na zdjęciu pojawią się pytania i porównania, jednak pierwszą rzeczą na jaką zwrócił uwagę były moje pieprzone włosy.

— Mogę o coś zapytać?

No i proszę. Jednak będą pytania. Wyprostowałam się, przygotowując się na doskonale znane mi teksty dotyczące wyglądu mojego i mojej matki. Skinęłam głową.

— Wynajmujesz to mieszkanie?

— Co?

— Pytam, czy wynajmujesz to mieszkanie.

Kompletnie zbił mnie z tropu. Chciał wiedzieć, czy wynajmuję mieszkanie? Właśnie pokazałam mu jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie znałam, a on pyta mnie, czy wynajmuję mieszkanie?

— Nie. Jestem właścicielką. To znaczy, jeśli przez najbliższych 11 lat będę regularnie spłacać raty, to wtedy będzie moje. Dlaczego?

— Aż tak mało ci płacą, że musiałaś pozbierać te wszystkie graty ze śmietnika?

— Co?!

Ze śmietnika?! Co za ...

Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od wybuchu złości. Kochałam swoje mieszkanie! Jak on śmie...

— Hej, weź głęboki oddech i wyluzuj. To miał być żart — powiedział, uśmiechając się nieznacznie.

Żart? Wcale nie był zabawny. Wyraźnie powiedziałam, że nie życzę sobie komentarzy na temat mojego mieszkania. Był to dla mnie niezwykle delikatny temat i zaczęłam żałować, że go tutaj zaprosiłam.

Moja mina musiała wyrażać więcej niż tysiąc słów, bo Witek spuścił głowę, podszedł do mnie i delikatnie musnął moje ramię.

— Najwyraźniej wyszedłem z wprawy. Mój błąd. Nie miałem tego na myśli... Ja po prostu... Przepraszam. Jestem tak kurewsko zdenerwowany, że pierdolę głupoty. Wybacz.

Czy to jeden z tych programów z ukrytą kamerą, gdzie wszyscy śmieją się do rozpuku oprócz nieświadomego idioty, który nie ma pojęcia, że jest wkręcany? Musi być! Nie było innego wytłumaczenia.

On był zdenerwowany? On? Dlaczego? Przecież to ja za każdym razem robiłam z siebie idiotkę w jego towarzystwie, nie mogąc powstrzymać bezmyślnego słowotoku.

Przecież byłam nikim. Dlaczego miałby się denerwować? Jeden z najlepszych gitarzystów na świecie stoi na środku mojego salonu, tuż obok stolika kawowego, który prawdę mówiąc, przytargałam ze śmietnika i mówi mi, że się denerwuje? Tak, to na pewno jeden z tych programów.

Jak on się nazywał? Amerykańską wersję prowadził Ashton Kutcher, zanim jeszcze ożenił i rozwiódł się z Demi Moore. Byłam prawie pewna, że któraś stacja telewizyjna pokusiła się na rodzimy odpowiednik.

Witek rozejrzał się dookoła po salonie i podszedł do stojaka z płytami. Mogłam się domyślić, że zainteresuje go moja muzyczna kolekcja. Długo przyglądał się okładkom i tytułom albumów, aż nagle jego wzrok zatrzymał się na stojącej obok fotografii.

— Kto to jest?

Wiedziałam dokładnie, co, a raczej kogo przedstawia zdjęcie. Było zrobione jakieś cztery lata temu w Manchesterze po koncercie zespołu Hurts. Stałam w środku, z olbrzymim uśmiechem na ustach a dwóch mężczyzn obejmowało mnie mocno z równie szczerymi uśmiechami na swoich twarzach.

— Adam Anderson i Theo Hutchcraft. Zespół Hurts? Nie kojarzysz? Angielski duet. Moja przyjaciółka ze studiów pracowała z nimi podczas tej trasy koncertowej. To jedna z moich ulubionych kapel.

Po jego reakcji, a właściwie jej braku uznałam, że nie ma pojęcia, co to za zespół, ale nie zadawał więcej pytań, a ja nie siliłam się na dalsze wyjaśnienia.

— Nie masz nic Inhuman? — zapytał, ale zabrzmiało to jak oskarżenie.

Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć, niespodziewanie rozległ się dźwięk domofonu.

Cholera! Cholera jasna! Jak mogłam zapomnieć!

Zalała mnie fala paniki. Witek spojrzał na mnie pytająco, ale ja dalej stałam zamrożona w miejscu.

Domofon nie przestawał dzwonić.

— Nie zamierzasz odebrać? — zapytał Braun, unosząc brwi.

Myśl, myśl Lenka. Myśl szybko!

— Musisz się schować! — krzyknęłam, biegając nerwowo w po salonie.

— Co?!

— Musisz się schować! Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz musisz się schować! Błagam! — Podeszłam do niego i mocno pociągnęłam za rękę, ale Witek ani drgnął.

Poczułam, że moja komórka wibruje w kieszeni i wiedziałam, że mam coraz mniej czasu. Domofon zamilkł, a to mogło oznaczać tylko jedno — któryś z sąsiadów najprawdopodobniej wpuścił już mojego gościa do kamienicy. Minuty, jeśli nie sekundy. Tyle czasu miałam.

— Proszę — powiedziałam, łamiącym się głosem.

— To ten gnój?

— Jaki gnój? — zapytałam zaskoczona.

— Diabelski pomiot. Jans.

Jakim cudem Witek doszedł do wniosku, że to Tomek dobija się do mojego mieszkania? Przecież na własne oczy widział, jak mnie potraktował.

Westchnęłam zrezygnowana.

— To moja matka.

Ciało Brauna się rozluźniło, a ja jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.

Dlaczego on się uśmiecha? Przecież to katastrofa!

Wytarłam spocone dłonie w sukienkę i jeszcze raz spróbowałam, go przekonać. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu idealnej kryjówki.

— Proszę! Błagam! Musisz się schować! Tam jest moja sypialnia. Tylko na chwilę, dopóki jej nie spławię. — Trzęsącą się dłonią wskazałam na drzwi po prawej stronie.

Mężczyzna potrząsnął głową.

— Nie ma mowy. Nigdy w życiu. Nie jestem jakimś pryszczatym gówniarzem, żeby się chować po szafach.

— Nie po szafach!

— Jeden pies.

W mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

— Proszę — wyszeptałam po raz ostatni. Złożyłam dłonie w błagalnym geście, jednocześnie zastanawiając się, co zrobię jeśli się nie zgodzi.

Wciągnął głośno powietrze i wypuścił je ze świstem, ale skinął głową i powolnym krokiem ruszył w stronę sypialni. Otworzył drzwi, jednak zanim wszedł do środka, odwrócił się w moją stronę, upewniając się czy nie zmieniłam zdania.

Nagle rozległo się charakterystyczne głośne pukanie do drzwi.

Wydusiłam z siebie bezgłośne proszę, a Braun, dzięki Bogu, posłusznie wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi z hukiem, manifestując swoje niezadowolenie.

Trudno. Będzie musiał to przeżyć.

Wzięłam głęboki oddech i na miękkich nogach ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. W momencie, w którym przekręciłam klucz w zamku, kobieta po przeciwnej stronie nacisnęła na klamkę i pchnęła drzwi tak mocno, że musiałam zrobić szybki unik, by nie zetknęły się z moją twarzą.

— Dlaczego mi nie otworzyłaś, skoro jesteś w domu? Musiałam zadzwonić do tego dziwaka spod trójki, żeby mnie wpuścił. Na dodatek zatrzymał mnie na schodach i opowiadał o tym, jak rząd nas inwigiluje. Jego paranoja robi się coraz gorsza, ktoś powinien się tym zainteresować — powiedziała i skierowała się prosto do części kuchennej.

Zaczęła wyciągać jakieś produkty spożywcze z materiałowej siatki z logo nieznanej mi firmy. Skrzywiłam się na widok dwóch główek sałaty, jarmużu i szpinaku. Z miejsca, z którego ją obserwowałam nie byłam w stanie dostrzec, co jeszcze przyniosła, ale byłam bardziej niż pewna, że wszystko było ekologiczne, zdrowe i niezbędne — w jej mniemaniu — aby utrzymać organizm w odpowiedniej formie. Zły omen. Czekał mnie kolejny wykład na temat tego, co jem i jak mogłabym wyglądać, gdybym bardziej zwracała uwagę na to, co ląduje w moim żołądku.

— Przyniosłam tę farbę do włosów, którą chciałaś, choć ciągle nie wiem, dlaczego uważasz, że źle wyglądasz. Fiolet jest bardzo modny. Poza tym dodaje ci charakteru. Lena, halo? — Zrobiła krok w przód i pomachała otwartą dłonią przed moją twarzą. — Dzwoniłam też na komórkę, nie słyszałaś?

— Byłam pod prysznicem.

Przekrzywiła głowę w bok i przesunęła wzrokiem po moim ciele, zaczynając od suchych włosów, a kończąc na zamszowych botkach, które wciąż miałam na sobie.

Cholera! Skąd przyszła mi do głowy, taka idiotyczna wymówka? Mogłam się bardziej wysilić i wymyślić jakieś lepsze kłamstwo.

— Pod prysznicem?

Wzruszyłam ramionami. Niestety popełniłam także kolejny błąd. Mój wzrok bezwiednie powędrował w kierunku drzwi od sypialni, które usytuowane były po przeciwnej stronie drzwi od łazienki.

Oczy mojej matki rozszerzyły się w ułamku sekundy i zobaczyłam, że głośno wstrzymuje oddech.

— Tam ktoś jest, prawda? — Szok i niedowierzanie malowały się na jej pięknej twarzy. — Heleno Stanisławo Adamska! Czy w twojej sypialni jest mężczyzna?! — Sposób, w jaki wymówiła to słowo, przyprawił mnie o dreszcze.

Czy to naprawdę aż tak nieprawdopodobne? Nie byłam królową piękności i w na pewno nie mogłam się z nią równać, ale przecież w przeszłości umawiałam się na randki i oprócz niedoszłego ślubu z Tomaszem miałam na swoim koncie również kilka innych mniej lub bardziej poważnych związków.

Zrobiła krok w stronę sypialni, próbując mnie wyminąć, ale zablokowałam jej drogę. Musiałam zrobić wszystko, żeby nie spotkała Witka. Teraz gdy jej związek z Filipem był przeszłością, nie będzie miała żadnych skrupułów, aby zarzucić sidła na gitarzystę.

— Mamo... — powiedziałam błagalnym tonem, siłą woli starając się odwieść ją od wtargnięcia do środka.

— Nie rozumiem, czego się wstydzisz! Prędzej czy później i tak go poznam. Poza tym sądząc po twoim kompletnym odzieniu, on również nie jest nagi. Ty poznałaś wszystkich facetów, z którymi się spotykałam...

Nie z własnej woli!

Patrząc na nią, widziałam, że jest... podekscytowana? Praktycznie podskakiwała w miejscu i z każdym kolejnym podskokiem niebezpiecznie zbliżała się do sypialni.

— Mamo... to nie tak, jak myślisz... — zaczęłam, spuszczając wzrok.

Wykorzystała chwilę mojej nieuwagi i szybkim susem pomknęła przez salon. Wiedziałam, że jest już za późno, żeby ją powstrzymać. Mogłam tylko obserwować, jak wyciąga rękę w kierunku klamki, ale wtedy niespodziewanie drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich mężczyzna, którego bezskutecznie starałam się przed nią ukryć. Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony, on czy moja matka, ale Alicja Korab zrobiła kilka kroków do tyłu, potrząsnęła głową, mrugnęła kilkakrotnie i usłyszałam, jak głośno wstrzymuje oddech.

Cudownie, po prostu cudownie.

— Dzień dobry. — Usłyszałam głos Witka.

W ułamku sekundy znalazłam się u boku matki. Mocno pociągnęłam ją za rękaw błękitnej koszuli, ale ona nadal stała jak słup soli, nie odrywając wzroku od gitarzysty.

Wszyscy staliśmy w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem. Niespodziewanie moja matka wyszczerzyła zęby w uwodzicielskim uśmiechu i odpowiedziała zalotnie:

— Dzień dobry.

Na przystojnej twarzy Witka pojawił się grymas. Grymas? Dlaczego marszczył nos, gdy piękna kobieta uśmiechała się do niego z oczywistym zainteresowaniem?

— Mamo, to... — powiedziałam, odzyskując głos, ale kobieta natychmiast

przerwała.

— Naturalnie wiem, kto to jest. Alicja Korab. — Wyciągnęła wypielęgnowaną dłoń w stronę Brauna. Nie umknęło mi, że celowo pominęła nazywanie mnie swoją córką podczas przedstawiania się.

Przez chwilę myślałam, że nie zamierza odwzajemnić jej uścisku. Patrzył tak, jakby oferowała mu zatrute jabłko, ale w końcu podał jej rękę bez słowa.

— Nic nie mówiłaś, że masz gościa. Gdybym wiedziała, że będzie tu Witold, przyniosłabym swoją słynną zapiekankę.

Witold?!

— Myślę, że możemy sobie mówić na ty, prawda? Jesteśmy praktycznie w tym samym wieku. Poza tym, jestem jedną z twoich największych fanek. — Zatrzepotała rzęsami, a jej twarz rozpromienił uśmiech.

Moja matka fanką? Chyba tego, co miał w spodniach.

Porzuciła wcześniejsze insynuacje, że obecność mężczyzny w mojej sypialni ma charakter romantyczny, bo bez żadnych skrupułów otwarcie flirtowała z Witkiem. Sytuacja robiła się coraz bardziej niezręczna. Przeszliśmy do części kuchennej, a matka paplała jak najęta, w ogóle nie zwracając uwagi, że Braun nie odezwał się ani razu. Najwyraźniej przyjęła sobie za cel upokorzyć mnie przed muzykiem, bo zdecydowała się podzielić z nim wstydliwymi historiami z czasów mojego dzieciństwa. Próbowałam jej przerwać kilka razy albo zmienić temat, jednak na próżno.

Mijało właśnie jedno z najgorszych trzydziestu minut w moim życiu, podczas których Braun dowiedział się o moich problemach z wagą, gdy byłam nastolatką, dyskusyjnych nawykach żywieniowych, uzależnieniu od kawy, fatalnym guście i praktycznie każdej porażce i złym wyborze. Poddała również krytyce każdego faceta, z którym kiedykolwiek się spotykałam, nie pomijając Dawida, choć to ona była po części odpowiedzialna za rozpad naszego związku.

Dlaczego mi to robisz, mamo?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Z przykrości, ale przede wszystkim z wściekłości! Jak ona mogła być tak samolubna? Czy nie zdawała sobie sprawy, że jej słowa mnie ranią? Wiedziałam, że nie robi tego złośliwie ani celowo, ale co z tego, skoro skutek był taki sam.

— Przepraszam na chwilę — powiedziałam i zsunęłam się z wysokiego kuchennego krzesła.

Skierowałam się w stronę łazienki, weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, a łzy popłynęły same. Próbowałam je powstrzymać, ale im bardziej się starałam, tym mocniej płakałam.

Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w środku, ale podskoczyłam zaskoczona, słysząc delikatne pukanie do drzwi.

— Jeszcze chwileczkę. Zaraz wychodzę — odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Spojrzałam w lustro prosto w spuchniętą od płaczu twarz i zaczerwienione oczy.

Bosko, po prostu bosko.

Znów usłyszałam pukanie, tym razem głośniejsze, bardziej zdecydowane i wiedziałam, że nie mogłam już dłużej chować się w łazience.

Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Ku mojemu zdziwieniu nie zderzyłam się z matką. Naprzeciwko mnie, z posępną miną stał Braun. Jedno spojrzenie na moją zapłakane oblicze i wyraz jego twarzy zmienił się mgnieniu oka. Malowały się na nim troska i coś jeszcze, czego nie byłam w stanie zinterpretować.

— Dziecinko... — powiedział z czułością.

Tyle wystarczyło. Tylko tyle. Jedno słowo i z moich oczu znów popłynęły łzy. Nie chciałam, żeby mnie taką oglądał. Czułam się wystarczająco fatalnie, nie chciałam pokazać, jak bardzo dotknęły mnie słowa matki.

— Hej! Hej. Nie płacz, proszę. Nie warto...

Im więcej kojących i uspokajających słów wypływało z jego ust, tym bardziej histeryczny stawał się mój płacz. Nie mogłam przestać. Nie mogłam. Jak ona mogła? No jak?! Nie chciała mnie, gdy byłam dzieckiem. Mój ojciec też mnie nie chciał... Wiedziałam, że za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, widziała mężczyznę, który ją porzucił, ale czy naprawdę mogła mnie za to winić? Przecież to nie tak, że sama pchałam się na ten świat. Nie mogłam odpowiadać za czyny mojego ojca. Pomimo wszystkiego, kochałam ją i chciałam, aby ona kochała i akceptowała mnie. Czy było to aż tak niedorzeczne pragnienie?

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mam nikogo. Nikogo. Babcia Stasia nie żyła. Oczywiście byli jeszcze ciocia Agata i wujek Antoni, ale mieli swoje życie i choć wiedziałam, że zależało im na mnie, to nigdy nie byłam i nie będę dla nich priorytetem.

Dla nikogo nie byłam na pierwszym miejscu. I bolało to bardziej, niż mogłabym sobie wyobrazić.

Silne, męskie ramiona obejmowały mnie mocno. Pokryta odciskami dłoń delikatnie gładziła mnie po głowie, a kojący głos szeptał stłumione słowa pociechy wprost do mojego ucha.

— Gdzie jest mama? — zapytałam, przypominając sobie nagle o jej obecności w mieszkaniu.

— Wywaliłem ją.

— Co?

Odchyliłam głowę i spojrzałam mu w twarz, starając się zrozumieć znaczenie jego słów.

— Wywaliłem ją. Kazałem jej wyjść. Powiedziałem, że mamy jakiś ważny szkolny projekt do zrobienia i będzie przeszkadzać. — Wzruszył przepraszająco ramionami.

Odetchnęłam głośno. Nie przestawał gładzić mnie po plecach powolnymi ruchami, a ja skupiłam się na cieple jego dłoni rozchodzącym się po moim ciele. Na moment zapomniałam o matce i o wszystkim, co od niej usłyszałam. W milczeniu rozkoszowałam się dotykiem Witka, który przynosił pocieszenie.

— Jesteś zła? Źle zrobiłem? Jeśli tak to... po prostu nie mogłem już dłużej jej słuchać. Dlaczego pozwalasz jej się traktować w ten sposób?

— To moja matka — odpowiedziałam.

Braun pokręcił głową, zrobił niezadowoloną minę, a zmarszczki wokół jego oczu stały się bardziej widoczne.

— No i co z tego?

— Wiem, że mnie kocha, ale ona ... Po prostu... To ... — Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, żeby ją wytłumaczyć. Jeśli sama tego nie rozumiałam, jak miałam sprawić, żeby on zrozumiał?

— Jeśli ktoś traktuje cię gorzej, niż na to zasługujesz musisz się go pozbyć ze swojego życia. Odciąć się. Bycie męczennikiem jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre.

— Odciąć się? Nawet jeśli to moja rodzina?

— Zwłaszcza wtedy, dziecinko. Zwłaszcza wtedy.

Już drugi raz nazwał mnie dzisiaj dziecinką. Sposób, w jaki wypowiedział to słowo, był niemal ... czuły? Nie rozumiałam, skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu. Przyzwyczaiłam się do złych humorów, fochów i niezadowolonej miny, ale te niespodziewane przebłyski dobroci i zainteresowania kompletnie zbijały mnie z tropu.

— Uwierz mi. Trzeba to zrobić dla własnego zdrowia psychicznego.

Pokiwałam głową, ale najwidoczniej mój gest nie był zbyt przekonujący, bo mężczyzna dodał:

— Wiem coś o tym. Moja relacja z ojcem jest... specyficzna. Im mniej czasu spędzamy w swoim towarzystwie, tym jesteśmy szczęśliwsi. Czasami lepiej jest kogoś kochać na odległość i nie ma w tym nic złego.

Kochać kogoś na odległość? Co to w ogóle znaczyło? Nie potrafiłam tak po prostu wyłączyć emocji i nagle przestać się przejmować słowami i zachowaniem matki. Wiele razy próbowałam przekonać samą siebie, że to nie moja wina, że ona po prostu taka jest i prawie mi się udawało, aż przychodził taki dzień jak dzisiaj, gdzie puszczała tama, nad którą nie potrafiłam zapanować.

— Dziękuję — powiedziałam cicho. Jakimś cudem jego słowa przyniosły mi niewypowiedzianą ulgę. Nie ocenił mnie, ale ofiarował wsparcie, a to więcej niż mogłabym prosić.

Nieznacznie skinął głową i lekko się uśmiechnął. Chwycił mnie za rękę i pociągnął delikatnie w kierunku sypialni. Otworzył szeroko drzwi i bez wchodzenia do środka wskazał dłonią w kierunku szafy.

Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić, więc spojrzałam na niego próbując odgadnąć, co miał na myśli.

I nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. Kolejny błąd!

Suknia ślubna! Cholerna suknia ślubna! Nieprzyzwoicie drogi kawałek materiału w kolorze kości słoniowej wiszący na drzwiach szafy.

— Dlaczego to sobie robisz, co? Dlaczego się torturujesz w ten sposób? Przecież to bez sensu. Sprawiasz sobie niepotrzebny ból.

Zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie każdego dnia, gdy pierwszą rzeczą, na jaką padał mój wzrok po przebudzeniu, była ta pieprzona suknia.

— Chcę pamiętać — powiedziałam,odwracając wzrok, nie potrafiąc dłużej patrzeć mu w oczy.

— Pamiętać? Co chcesz pamiętać?

Wzięłam głęboki oddech.

— To, jaka byłam głupia.

Usłyszałam, jak głośno wciąga powietrze. Poczułam jak jego ciepłe i pokryte odciskami palce delikatnie dotykają mojego podbródka i lekko go unoszą.

Przytrzymał moją twarz w taki sposób, że nie mogłam uciec spojrzeniem od jego przeszywających oczu.

— Wszyscy jesteśmy głupcami w miłości.

Czekaj! Już to gdzieś słyszałam ...

— Czy ty właśnie zacytowałeś Dumę i uprzedzenie? — zapytałam zaskoczona.

Wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się nieznacznie.

— Pasuje idealnie. Nawet dwieście lat później.

Miał rację. Pasowało idealnie. Jane Austen była niezwykle mądrą kobietą, której spostrzeżenia na temat relacji damskomęskich okazały się ponadczasowe.

Jednak nigdy nie znalazła szczęścia w miłości... Czy czeka mnie podobny los? Boże, oby nie!

— Słuchaj mnie uważnie, bo powiem to tylko raz. Jesteś piękną kobietą Heleno. Mądrą, wrażliwą, wartościową. Za cholerę nie mogę zrozumieć, dlaczego tego nie widzisz. Jeśli ten palant nie potrafił tego docenić, to jego wina, nie twoja. Jego, rozumiesz? Wypierdol tę zasraną suknię i zacznij żyć. Naprawdę żyć. Przestań rozdrapywać tę ranę. Sprawiasz sobie tylko niepotrzebny ból.

Witek miał rację. Znowu. Podświadomie wiedziałam, że powinnam wyrzucić, oddać, spalić albo nie wiem, co jeszcze suknię ślubną, której niedane mi było założyć.

Braun stał tak blisko, że czułam jego oddech na swoim policzku. Było coś magnetycznego w jego spojrzeniu. Jego dłoń, która wcześniej przytrzymywała mój podbródek, przesunęła się nieznacznie wyżej, tak, że spoczywała wzdłuż linii żuchwy. Delikatnie musnął wrażliwe miejsce za uchem i przez moje ciało przebiegł dreszcz.

Dlaczego jest tu tak cholernie gorąco?

Wzrok mężczyzny powędrował na moje usta i tam pozostał.

Czy on zamierza mnie pocałować?

Pochylił się w moją stronę i jeśli wcześniej miałam jakieś wątpliwości co do jego zamiarów, teraz całkowicie się ich pozbyłam. Jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.

A co jeśli to wcale nie ma być prawdziwy pocałunek, a jedynie sposób, abym zaczęła postrzegać siebie w inny sposób?

Na pewno robi to z litości. Po prostu chce, żebym przestała się nad sobą użalać!

Nie było żadnego logicznego wytłumaczenia, dlaczego Witold Braun, jeden z najlepszych gitarzystów na całym świecie stoi teraz w korytarzu mojego peerelowskiego mieszkania z twarzą kilka centymetrów od mojej i jest kilka sekund od zetknięcia swoich ust z moimi.

Co powinnam zrobić? Pozwolić mu się pocałować? Oddać pocałunek? Przejąć inicjatywę? Skąd się do jasnej cholery biorą te wszystkie obsesyjne pytania? Dlaczego nie mogę uspokoić myśli?

Bezwiednie wspięłam się na palce, zbliżając się do jego twarzy i przymknęłam oczy, wyczekując ruchu z jego strony.

Nagle usłyszałam pierwsze dźwięki Highway to Hell i myślałam, że to moja wyobraźnia podsuwa mi tę piosenkę w najmniej odpowiednim momencie, ale gdy Braun odskoczył ode mnie jak oparzony, zrozumiałam, że kultowy kawałek AC/DC to nic innego jak dzwonek telefonu.

W tym momencie zaczęłam nienawidzić tej piosenki.

Serio? Czy ten pieprzony Wszechświat uwziął się na mnie, czy co?

Witek spojrzał na ekran i zmarszczył nos. Ktokolwiek był po drugiej stronie słuchawki, nie był na tyle ważny, bo nie mężczyzna nie odebrał połączenia i schował smartfona do kieszeni spodni.

Tyle jednak wystarczyło, żeby atmosfera w mieszkaniu zmieniła się o 180 stopni.

— Muszę już iść — powiedział i spuścił głowę.

Iść?

Kilka sekund później stał już przy drzwiach i trzymał rękę na klamce.

— Helena, ja... Przepraszam... Nie powinienem...

O mój Boże! Żal malował się na jego przystojnej twarzy, a on sam uciekał wzrokiem i nie potrafił spojrzeć mi w oczy. A nawet nie zdążył mnie pocałować!

Widzisz? To była tylko litość, podpowiadał mój okrutny mózg.

— Idź — powiedziałam, starając się, żeby mój głos nie zdradził, że czułam się, jakby ktoś zasadził mi kopa w brzuch.

I tak po prostu, bez słowa, bez dalszych wyjaśnień wyszedł, zostawiając mnie samą sterczącą na środku salonu.

To już oficjalne. Bez cienia wątpliwości jestem największą idiotką na całym cholernym świecie. Brawo ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro