Rozdział Pierwszy
Helena
Wiedziałam, że coś jest na rzeczy w momencie, kiedy dyrektor zwołał obowiązkowe spotkanie dla całego szkolnego personelu. Zazwyczaj Duliński wolał spotykać się ze swoimi pracownikami w osobnych grupach. Najpierw zebranie dla nauczycieli, później zebranie dla pracowników administracyjnych i pracowników obsługi. Do tego zostaliśmy przyzwyczajeni i każdy kolejny rok szkolny rozpoczynała seria spotkań, więc gdy otrzymaliśmy informację o ogólnym zgromadzeniu w szkolnej auli, byliśmy co najmniej zaskoczeni.
Nie skłamię, jeśli powiem, że moje zaskoczenie było większe niż pozostałych. Pracowałam jako manager w Prywatnej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II Stopnia im. Wandy Kossakowej zlokalizowanej w Poznaniu, uznawanej za jedną z najlepszych placówek w Wielkopolsce specjalizującej się w edukacji muzycznej, zwanej przez wszystkich w skrócie "Kossakową".
Szkoła zawdzięczała swoje imię Wandzie Kossak, jednej z niewielu pianistek, które mogły pochwalić się sukcesami w tym zdominowanym przez mężczyzn świecie muzyki. Liceum było instytucją prywatną, której właścicielką była Maria Walszewska, dumnie twierdząca, że jest spokrewniona z artystką, a nazwanie szkoły imieniem swojej przodkini miało na celu uhonorowanie rodzinnego dziedzictwa.
Sama Maria niestety nie posiadała za grosz talentu muzycznego, więc podejrzewałam, że gen odpowiadający za muzykalne zdolności w rodzinie po prostu przepadł w poprzednich pokoleniach lub pokrewieństwo nie było na tyle bliskie, na ile Walszewska twierdziła.
Szkoła była dla niej bardziej rodzajem spełnienia rodzinnej powinności niż szczerą pasją i właśnie w tym miejscu pojawiła się moja rola. Cztery lata temu Walszewska zaprosiła mnie na rozmowę i poinformowała, że pomimo iż jej serce jest szczerze oddane placówce, to jej pozostałe obowiązki nie pozwalają, aby jej ciało było równie zaangażowane.
Zostałam zatrudniona na stanowisku managera, który odpowiadał właściwie za wszystko. Od organizacji pracy wśród nauczycieli i pozostałych pracowników, przez zaopatrzenie, promocję, po pozyskiwanie zewnętrznych funduszy.
Z każdym kolejnym dniem mojej pracy Maria Walszewska pojawiała się na szkolnych korytarzach coraz rzadziej, aby w końcu bywać na ich terenie jedynie w sytuacjach absolutnie wymagających jej obecności, bądź takich, które mogły przynieść jej potencjalną korzyść, najczęściej towarzyską.
Będąc managerem, wtajemniczona zostałam we wszelkie sekrety tam panujące, stąd też moje ogromne zaskoczenie, gdy zostałam powiadomiona o spotkaniu z personelem za pomocą wewnętrznej korespondencji, jak pozostali pracownicy. Wewnętrznej korespondencji, której to zwykle ja byłam autorką.
Kiedy jednak weszłam do auli kilka minut przed rozpoczęciem zebrania, moje zaskoczenie osiągnęło nowy poziom. Na niewielkiej scenie stał nie tylko dyrektor Duliński, ale również Maria Walszewska.
— Lenka, co tutaj robi Banshee? Przecież nigdy nie uczestniczy w tego typu spotkaniach i ciągle powtarza, że zakłócają jej kalendarz towarzyski?
Moja przyjaciółka, Zuza, nie kryła swojego zdumienia.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, ale byłam równie zaskoczona co Zuzka.
Walszewska pieszczotliwie nazywana przez nas Banshee ze względu na swoje długie blond włosy, które w odpowiednim świetle wyglądały niemal na białe, swoją bladą cerę i białe ubrania, które były nieodłącznym elementem jej wizerunku, nie postawiła stopy na terenie szkoły od zeszłorocznego koncertu jubileuszowego.
Zuzka miała absolutną rację. Banshee nigdy nie uczestniczyła w tego typu spotkaniach, zwłaszcza tych, które odbywały się na początku roku szkolnego. Wszyscy wiedzieli, że są one obowiązkowe, ale z definicji niesamowicie nudne i praktycznie bezsensowne.
Nauczyciele i inni pracownicy zgromadzeni w auli spoglądali po sobie niepewnie. Wszyscy przeczuwali coś nieoczekiwanego.
Podejrzewałam, że część niedawno zatrudnionego personelu nie miała pojęcia, kim jest stojąca na scenie kobieta w bieli. To czyniło jej przezwisko jeszcze bardziej akuratnym, każdy wiedział kim jest Maria Walszewska, jednak niewiele osób wiedziało, jak właściwie wygląda właścicielka szkoły.
Duliński odchrząknął znacząco, sygnalizując, że pora rozpoczynać spotkanie. Był sympatycznym mężczyzną po pięćdziesiątce, który całe swoje życie poświęcił pracy pedagogicznej i nigdy się nie ożenił. Jeden rzut oka na tego mężczyznę i od razu można było poznać, że w nie ma w jego życiu kobiety. Przyprószone siwizną liche włosy sterczały na wszystkie strony, guzik od opinającej się na pokaźnym brzuchu marynarki zwisał na ostatnich nitkach, błękitna koszula wyglądała, jakby wyciągnął ją prosto z psiej paszczy, jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy.
Jednak w życiu zawodowym nie można mu było zarzucić absolutnie niczego. Zawsze był pełen profesjonalizmu, a swoich współpracowników traktował z należytym szacunkiem. Uwielbiałam z nim pracować, był niezwykle inteligentnym mężczyzną z nietuzinkowym poczuciem humoru, a nasza relacja zawodowa układała się wzorowo.
Do dzisiaj.
Nie ukrywałam, że ciężko było pogodzić mi się z faktem, że zostałam pominięta w całym tym równaniu. Byłam jego prawą ręką, wszystkie sprawy związane z życiem szkoły ustalaliśmy wspólnie i widząc na scenie Walszewską, poczułam ukłucie zazdrości. To było moje miejsce, to ja poświęciłam ostatnie cztery lata swojego życia dla tej szkoły. Wiedziałam, że to uczucie jest całkowicie irracjonalne. Banshee była właścicielką, a ja szeregowym pracownikiem, mimo ogromnej władzy, jaką mnie obdarzyła, co jednak nie zmieniało faktu, że uczucie rozczarowania pozostało.
— Wydaje mi się, że jesteśmy w komplecie, więc możemy zaczynać. Po pierwsze dziękuję wszystkim, że potraktowaliście dzisiejsze spotkanie jako priorytet, mimo iż do wielu z was wiadomość dotarła w ostatniej chwili. To bardzo ważne dla nas wszystkich dlatego cieszę się, że nikogo nie brakuje.
Duliński rozejrzał się po sali. Jego ton był stanowczy i zdecydowanie zbyt poważny.
Jeżeli ktoś z zebranych prowadził ciche rozmowy, natychmiast przestał. Byłam pewna, że kilkoro spośród nas wstrzymało oddech.
Jerzy Duliński był bez wątpienia zdecydowanym mężczyzną i konsekwentnym szefem, ale lubił, aby zebrania odbywały się w lekkim, wesołym i przyjaznym tonie. Ta nagła powaga była zwyczajnie niepokojąca.
— Towarzyszyć mi dzisiaj będzie pani Maria Walszewska, właścicielka i założycielka Prywatnej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II Stopnia im. Wandy Kossakowej i wielka inspiracja dla nas wszystkich — kontynuował Duliński.
Inspiracja? Czy on naprawdę nazwał ją inspiracją? Cóż, ja na pewno nie czułam się przez nią zainspirowana. W mojej ocenie Walszewska przez ostatnie cztery lata nie zrobiła nic, aby pomóc nam w zarządzaniu tym miejscem, wykazywała minimalne, o ile jakiekolwiek zainteresowanie uczniami, jak również swoimi pracownikami. Jej niezwykle rzadkie wizyty wiązały się jedynie z sytuacjami, gdy organizowaliśmy zbiórki pieniężne na rzecz szkoły bądź podczas koncertów, na które nie wahała się zapraszać elity całego Poznania.
— Witam państwa. Nie będę przedłużać i przejdę od razu do sedna sprawy, jak wszyscy wiemy, czas to pieniądz.
Maria wyglądała dzisiaj na jeszcze bledszą niż zwykle. Swoją porcelanową cerę podkreślała niezwykle mocnym makijażem w tylko jasnych, pastelowych odcieniach. Jej długa, biała tunika sięgała do kolan, zasłaniając lniane spodnie. Nikt z nas nie wiedział ile dokładnie Walszewska ma lat, ale lata młodości miała już dawno za sobą.
Nieustanne zabiegi kosmetyczne, którym się poddawała, sprawiły, że jej wyraz twarzy był niezmienny, co stanowiło nie lada wyzwanie dla jej współpracowników, którzy nierzadko mieli problem z rozpoznaniem emocji kierującymi szefową.
— Jak wiecie, Prywatna Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna II Stopnia im. Wandy Kossakowej jest jedną z najlepszych placówek muzycznych w całej Wielkopolsce. Osiągnęliśmy to dzięki wspólnej ciężkiej pracy, ale nie spoczywajmy na laurach. Chcę uczynić z naszej szkoły jedną z najlepszych instytucji w całym kraju! Ale żeby nam się to udało, potrzebujemy wejść na wyższy poziom i nie bać się podejmować zrozumiałego ryzyka. Wszyscy znamy powiedzenie: Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Maria zrobiła znaczącą pauzę i rozejrzała się po sali, jej wzrok na krótką chwilę zatrzymał się na mnie i miałam wrażenie, że na jej ustach zobaczyłam coś na kształt uśmiechu.
— Zatem chciałabym zaprosić Was do wzniesienia toastu, metaforycznego oczywiście. Podjęłam należyte ryzyko i opłaciło się! Jest mi niezmiernie miło poinformować wszystkich tutaj zebranych, że nasza placówka podpisała roczny kontrakt nauczycielski z najlepszym z najlepszych, niewątpliwym muzycznym objawieniem ostatnich 20 lat, Witoldem Braunem!
Wszyscy byliśmy w poważnym szoku, więc kiedy Banshee zaczęła klaskać entuzjastycznie, zachęcając nas do tego samego, moje ręce zaczęły bezwiednie bić brawo.
Nagle zrozumiałam potrzebę zorganizowania tego spotkania i jaki był cel zaangażowania wszystkich pracowników. Prawdziwa gwiazda muzyki miała zostać naszym pracownikiem, było to tak nieprawdopodobne, że nie mogłam przestać się uśmiechać.
Walszewska klaskała i podskakiwała, Duliński stał dumnie wyprostowany z uśmiechem na ustach, a Zuzka wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować.
— Lenka! O mój Boże, mój Boże! Słyszałaś? Słyszałaś? Witek Braun!!! Witek Braun! Chyba zaraz zejdę na zawał — krzyczała i podskakiwała w miejscu.
Dla prywatnej szkoły, która otrzymywała bardzo niewielkie dofinansowanie od miasta, a czesne było wysokie informacja, że ktoś taki jak Witek Braun dołączy do naszej kadry, była jak manna z nieba. Niejednokrotnie stawaliśmy z Dulińskim na rzęsach, żeby wystarczyło funduszy na wszystkie potrzeby szkoły. Z Braunem na pokładzie nasza sytuacja mogła odwrócić się o 180 stopni.
Witold „Wit" Braun był gitarzystą jednego z najbardziej znanych polskich zespołów rockowych, Inhuman. Inhuman zupełnie nie wpasowywał się w klimaty polskiej muzyki lat 90-tych, kiedy w co drugim domu w niedzielne przedpołudnie całe rodziny śpiewały hity Shazzy prosto z PoloTV, a nastolatki oklejały swoje pokoje plakatami ze zdjęciami chłopaczków z boysbandów, dlatego czterech młodych, przystojnych i utalentowanych muzyków wyruszyło do Stanów Zjednoczonych, aby spróbować podbić serca tamtejszej publiczności.
Zaczynali od grania w niewielkich klubach, później zostali okrzyknięci królami rockowych festiwali, a na koniec przyszedł czas na komercyjny sukces, który trwał po dziś dzień.
Bez wątpienia osiągnęli wszystko, co sobie założyli, ale kilka lat temu cała czwórka wróciła niespodziewanie do Ojczyzny i tutaj kontynuowała swoją wspaniałą karierę.
Nigdy publicznie nie mówili o powodach swojego nagłego powrotu, ale media spekulowały, że nagły zew patriotyzmu nie był jedyną przyczyną.
Pomimo iż nie byłam największą fanką Inhuman, musiałam przyznać, że poziom, który prezentowali, był iście nieludzki.
Oczywiście wiedziałam, że są w Polsce i na świecie osoby, które nie miały pojęcia, kim był Witold Braun, ale podejrzewałam, że nie było ich tak wiele. Razem ze swoimi kolegami z zespołu wpisali się na stałe w historię światowej muzyki i to było coś, o czym każdy artysta mógł tylko marzyć. Trzeba było być totalnym ignorantem, żeby nie docenić gamy osiągnięć i prezentowanego przez nich talentu.
Zważywszy na reakcję moich kolegów i koleżanek zebranych w auli, wiedziałam, że doskonale zdawali sobie sprawę, jakie to wyróżnienie dla naszej szkoły i ile profitów jesteśmy w stanie uzyskać z tego powodu.
Zuzka nawijała jak najęta o artykule w „Gitarzyście", właściwie bardziej o zdjęciu Wita na okładce tego numeru, inna dziewczyna z działu księgowego wspominała reklamę perfum, w której wystąpił Braun, nie mogąc wymazać z pamięci, jak seksownie w niej wyglądał, wychodząc z wody.
Walszewska zrobiła krok w przód, podnosząc rękę, aby zwrócić naszą uwagę.
— Widzę, że wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani najnowszymi wiadomościami. Dobrze, bardzo dobrze. Powinniśmy być. Prestiż, który możemy osiągnąć, mając na pokładzie tak znakomitego muzyka jak pan Braun, jest doprawdy niesamowity. Ale! Zebraliśmy się tutaj, żeby omówić bardzo istotne kwestie związane z pojawieniem się Wita Brauna w naszej szkole — powiedziała.
Maria mówiła powoli, niskim głosem, nie zdradzając przesadnych emocji i nie dając się ponieść wszechobecnej ekscytacji.
Wyraz jej twarzy wydawał się prawie przerażający w połączeniu ze śnieżnobiałym odzieniem. Przyglądając się jej, zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek widziałam ją ubraną w cokolwiek o innym kolorze niż biały.
— Jak wiecie bądź też nie wiecie, zespół pana Brauna Inhuman aktualnie korzysta z dłużej przerwy w działalności z uwagi na... nazwijmy to sprawy osobiste. Mam nadzieję, że mówię to po raz pierwszy i jedyny – kwestia spraw osobistych pana Brauna i jego zespołu kategorycznie nie może być przedmiotem rozmów na terenie szkoły. Pod groźbą poważnych konsekwencji zawodowych żadne tematy osobiste nie będą poruszane z panem Braunem. Jego zadaniem jest przekazać wiedzę naszym uczniom, a naszym zadaniem jest sprawić, aby on był zadowolony ze swojego. Tylko tyle. Nieodpowiednie zachowanie nie będzie tolerowane. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno — kontynuowała Walszewska.
Tego na pewno się nie spodziewałam. Czym właściwie było to „nieodpowiednie zachowanie" przed którym nas przestrzegała? Czy Banshee naprawdę myślała, że jesteśmy bandą napalonych nastolatek, które nie marzą o niczym innym niż tylko dobrać się Witoldowi Braunowi do majtek?
Z uwagi na jej specyficzną przemowę ta myśl chyba przebiegała jej przez głowę.
Maria kontynuowała swój monolog, zwracając szczególną uwagę, że pan Braun nie życzy sobie żadnego niepożądanego kontaktu, nie precyzując, czym ten niepożądany kontakt miałby się objawiać. Właściwie cały monolog Walszewskiej brzmiał jak jedna wielka groźba – jeśli zrobisz cokolwiek, co może nie spodobać się Braunowi, nie ma dla ciebie miejsca wśród personelu.
Czy uważałam, że Braun jest przystojny? Oczywiście, że tak, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Każda heteroseksualna kobieta przy zdrowych zmysłach powiedziałaby to samo. Czy uważałam, że był wart tego, aby stracić pracę? Absolutnie nie. Na świecie było mnóstwo świetnych kolesi, może nawet dużo lepszych i przystojniejszych od Brauna, więc groźby Walszewskiej wydawały mi się najzwyczajniej śmieszne.
Spojrzałam na Zuzkę, której uśmiech nagle zmienił się w poważny grymas.
— Och Lena, to jakiś koszmar. Jak mam się zachowywać normalnie? Przecież to Witek Braun! Czy to w ogóle możliwe? Ten facet to jedno z najsmaczniejszych ciasteczek w biznesie. Te mięśnie, ta twarz i ta blizna... hmmm, nawet nie przeszkadza mi, że właściwie nie jest już taki młody. To zdecydowanie numer cztery na mojej liście idealnych chłopaków!
— Numer cztery? Skoro jest taki idealny, czym sobie zasłużył dopiero na czwartą pozycję? — zażartowałam.
Zuza zrobiła taką minę, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, użyłam jednak całej swojej samokontroli, żeby tego nie zrobić. Zuzka była przewspaniałą dziewczyną, jednak miała niepohamowaną tendencję do zakochiwania się w aktorach, muzykach, dziennikarzach i tak dalej. Jej obsesja była niejednokrotnie tematem żartów i drwin.
— Wiesz przecież, że mój absolutny numer jeden to David Garrett. Ryan Gosling jest na mojej liście jako numer drugi od czasów „Pamiętnika". Numer trzy to ten zajebisty koleś z reklamy Davidoffa — powiedziała stanowczo.
— Zuzinko, przecież ty nawet nie wiesz, jak on się nazywa! — zaśmiałam się.
— Nie muszę znać jego personaliów, żeby podziwiać piękność — odpowiedziała, puszczając do mnie oczko.
Spotkanie zakończyło się niewiele później, po tym, jak Walszewska dała nam jeszcze kilka "przyjaznych" rad dotyczących Wita. Kilkakrotnie podkreślała, że gitarzysta nie życzy sobie, żeby go dotykać.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że facet jest naprawdę wielką gwiazdą i świetnym muzykiem, ale żeby opowiadać takie idiotyzmy o osobistej przestrzeni? Wystarczyłby sam zdrowy rozsądek. Przecież nikt nie zacznie go obmacywać w kolejce do ekspresu do kawy.
Chociaż spoglądając na Zuzkę i jej podekscytowanie, doszłam do wniosku, że moja przyjaciółka jednak byłaby do tego zdolna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro