Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one shot

20.11.2007r.
Był to mroźny, listopadowy wieczór. Słońce już dawno zaszło, witając Koreę przedwczesną nocą. Szedłem powoli ulicą ku domowi, gdy stałem się świadkiem morderstwa w pobliskim parku.
Wystraszony schowałem się czym prędzej za krzaki, lecz zabójca był szybszy.
Kula z impetem leciała w moja stronę, było już za późno.
Szok, ból, krew wypływająca z mojej piersi. Upadłem na kolana, po czym osunąłem się na ziemię.
To działo się za szybko.
Przez chwilę widziałem twarz mordercy, lecz było już za późno, by tę twarz poznała również policja.
Brunet uśmiechnął się z satysfakcją, patrząc na mnie wymownym wzrokiem.
Żegnaj, świecie.
14.12.2007r.
Powoli otworzyłem ciężkie powieki.
Uderzył mnie oślepiający blask wszechobecnej bieli oraz pikanie aparatury.
Oh, jednak żyję... chyba. I jestem w szpitalu.
Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, zacząłem rozglądać się za kalendarzem. Nie wiedziałem ile tu jestem, ile będę. Musiałem się stąd wydostać i dostarczyć policji portret pamięciowy tego człowieka! Nie wiedziałem, kim on był, ale mój szef musi o tym wiedzieć. No tak, nie przedstawiłem się wam jeszcze.
Mam na imię Suyun. Shin Suyun. Mam 23 lata i jestem początkującym policjantem.
Co prawda, zostałem przyjęty po znajomości ale, ej! To idealny zawód dla mnie. No bo przecież w czym może być dobry taki nieudacznik jak ja? Tylko we wlepianiu mandatów, a taka akcja podwyższyłaby mi tylko uznanie w oczach szefa! Bo co innego życiowy przegryw może osiągnąć?
Lekko próbowałem poruszyć dłonią, ale natychmiastowy ból odepchnął ta chęć.
- Ała... Boli... - wyjęczałem. Po chwili usłyszałem odgłos kroków paru osób, zbliżających się do mojej sali. O nie.
- Panie Shin, jak pan się czuje? - zapytała lekarka, na co tylko lekko kiwnąłem głową.
-Może być, ale boli... boli mnie... boli... - straciłem nad sobą kontrolę, moje usta wciąż powtarzały jedno słowo. Ból w klatce piersiowej narastał, rozlewając się po całym ciele. Stopniowy zanik oddechu, duszności. Potem serce przestaje bić.
W pomieszczeniu rozległo się donośne pikanie aparatury, informujące o zatrzymaniu pracy serca.
-Tracimy go! - krzyknął ordynator oddziału,i przyciskając defibrylator do mojej piersi.
Nagle poczułem, że unoszę się w powietrze, znajdowałem się centralnie nad swoim ciałem, obserwowałem wszystko z góry. Umierałem.
Z mojej twarzy odpłynęła krew, sprawiając, że byłem bledszy niż zwykle.
Oddalałem się coraz bardziej od swojego ciała. Opanował mnie strach.
Spojrzałem w stronę światła. Momentalnie przed oczami przemknął mi cień, zalewając pomieszczenie czarną poświatą. Ujrzałem przed sobą obrzydliwą kobietę odzianą w długą suknię, trzymająca kosę. Jej czarne włosy powiewały na niewyczuwalnym wietrze.
A więc tak wygląda śmierć... Wiem teraz jaka jest. Ohydna.
- Witaj Su, nie wiedziałam że jednak tak szybko się spotkamy - uśmiechnęła się ukazując żółte, nierówne zęby. - Jakże miło mi cię stąd zabrać.
- Nie - odparłem. - Nie, nie, nie. Nie możesz mnie stąd zabrać. Błagam. Pozwól mi wrócić.
- Hm... skoro ci tak zależy, młodzieńcze... Masz niespełna dwadzieścia lat, twoja dusza jest czysta. Nie będę mieć pożytku. Ale mam pomysł.
- Jaki? - zapytałem ucieszony. Może jednak nie jest taka zła.
- W zamian za życie, staniesz się aniołem śmierci. Będziesz mi służył do końca swojego życia, pomagając mi odbierać dusze. Bedziesz bezwgkedniw mi posłuszny.Będziesz aniołem w świecie ludzi, ale za to ja zabieram ci połowę twojej duszy. Nie będziesz w stanie nikogo pokochać, bo śmierć i miłość to największe przeciwieństwa.
Moje myśli ustały. Jak mam żyć bez miłości? To niemożliwe.
Co jest ważniejsze... By móc się zakochać i cierpieć? Czy złapać przestępcę i uratować kilkanaście, a może i kilkadziesiąt osób?
- Zgadzam się - odpowiedziałem kobiecie, na co uśmiechnęła się.
- Wiedziałam, że taka będzie twoja odpowiedź. A teraz żegnaj! Do zobaczenia!
I tak samo jak przybyła, tak odleciała a na świat znów wróciły kolory. Zostałem ściągnięty z powrotem do swojego ciała.
Czyli jednak przeżyję.
23.01.2008r.
Zmęczony całym dniem w pracy rozmasowałem bolące skronie. Minął niespełna miesiąc od incydentu, a ja wciąż nie mogłem wrócić do siebie. Serce niemiłosiernie dawało o sobie znak, a ja, załamany, siedziałem nad kartką papieru. Nie mogłem narysować portretu tego chłopaka. Nie umiałem ukazać emocji na jego twarzy, przez co rysunek wyglądał jak bazgroły czteroletniego dziecka. Gdzie się podział mój talent? Czy to miało związek z połową mojej duszy?
No tak... poprzez malowanie i muzykę wyrażamy siebie.Wyrażamy uczucia. A nasze twory to nic innego, niż odbicie uczuć. Gdy rzucimy kamieniem w wodę, powstaną kaczki. Im mocniej rzucimy, tym robią jest ich więcej. Jeśli nie wrzucimy nic, nic nie powstanie.
Wściekły rzuciłem ołówek, gdy poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu. Gwałtownie odwróciłem się w kierunku osoby chcąc jej coś wygarnąć, ale zobaczyłem mojego szefa. Stał obok mnie zmartwiony wpatrując się w kartkę, na której nic nie było widać.
- Coś się stało, szefie? - spytałem niepewnie spoglądając na starszego mężczyznę, lecz ten zignorował moje pytanie. Spojrzał na mnie błagalnie.
- Młody , przestań się zadręczać. Daj sobie spokój. Bierzesz nadgodziny w pracy, chcąc narysować mordercę, ale nie jesteś w stanie. Daruj sobie. Na pewno kiedyś do tego dojdziemy, ale teraz mam pytanie. Chciałbyś może przyjść w niedzielę do mnie na rodzinny obiad? Moja żona chce poznać mojego młodocianego podopiecznego. Wiele jej o tobie opowiadałem.
Lekko się zarumieniłem. No nie mogę, własny szef zaprasza mnie do siebie. Zgodzić się czy nie?
Chyba raczej to pierwsze.
- Miło mi, oczywiście że przyjdę, szefie.
27.01.2008r.
Dochodziła druga w nocy. Przytłoczony całym tygodniem pracy nie mogłem usnąć. Musiałem również spełniać obowiązki anioła śmierci. Ile bym dał, by umieć zapłakać. Wypłakać z siebie wszystkie smutki i bóle. Oh, Su. Brzmisz jak baba podczas okresu. A może mam męski okres? Ciekawe, czy istnieje coś takiego.
Zerwałem się z łóżka, złapałem komórkę i w zacząłem szukać w wyszukiwarce czegoś o męskim okresie. Oczywiście nic takiego nie ma. Może to ja jestem za mało męski?
Schowałem twarz w dłoniach. Dziś obiad u szefa. O nie. Muszę się wyspać, bo co pomyślą sobie o mnie państwo Nam?
Przymknąłem oczy, po czym odpłynąłem w krainę snów.
*Tego samego dnia, przedpołudnie*
Obudziłem się nagle, po czym z przerażeniem spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Boże!
Pognałem do toalety załatwić sprawy łazienkowe. Po skończonym myciu i ubieraniu się, skierowałem kroki do kuchni. Zjadłem szybkie śniadanie i zarzucając w pospiechu czarna kurtkę udałem się pod wskazany adres. W drodze do domu szefa zdążyło się już nieźle rozpadać. W krótkim czasie drobna mżawka przerodziła się w prawdziwą ulewę. Z włosów skapywała mi na twarz woda, a ja czułem się coraz bardziej przygnębiony. Suyunie, ile przez ten czas zabrałeś dusz z tego świata? Zostałeś, by bronić te niewinne przed mordercą, a ty nadal nic nie robisz.
Raczej współgrasz ze śmiercią, również nim jesteś.
Nie... nie jestem mordercą. Schwytam tego łotra, zobaczycie. I już nikogo nie będę zabijał, choćbym sam miał zginąć.
Zamyślony nie zauważyłem, że doszedłem już pod wskazany adres i stałem przed bramą. Nacisnąłem przycisk domofonu.
- Halo? - Po drugiej stronie usłyszałem głos kobiety. To pewnie pani Nam.
- Annyeonghaseyo. Z tej Strony Shin Suyun - odparłem lekko dygocząc z zimna.
- Oh! Chłopcze, to ty! Już otwieram bramę, proszę wejść, zapraszamy.
Kobieta rozłączyła się, a po chwili usłyszałem ciche piknięcie i brama otworzyła się. Biegiem skierowałem się do drzwi, które otworzył mi brązowowłosy młodzieniec niezwykłej urody. Jego oczy były czarne jak noc, a cera mlecznobiała. Był mniej więcej w tym samym wieku co ja.Może młodszy.
Z naburmuszoną miną ,bełkocząc ciche "Witam", wpuścił mnie do środka. A ja wciąż się w niego wpatrywałem. Jego twarz była mi niezwykle znajoma. Nie, to nie on. Tamten to na pewno nie on...
Brunet szybkim, dumnym krokiem skierował się do jadalni, a ja zostałem powitany przez uroczą kobietę wyglądającą na jakieś pięćdziesiąt lat.
-Witaj, chłopcze! Zapraszamy do jadalni, lecz poczekaj chwilkę. Przyniosę ręcznik, byś wytarł sobie te mokre włosy - zaśmiała się lekko czochrając moją blond czuprynę, z której nadal spływały krople wody. Doprawdy urocza kobieta.
28.01.2008
Przyszedłem do pracy półprzytomny.
Różne obrazy z wczorajszego dnia migały mi przed oczami, wprawiając w jeszcze większe rozdrażnienie.
Ten chłopiec... a raczej już mężczyzna (bo jeśli ja mam 23 lata i jestem męski to on też jest męski i wszyscy jesteśmy męscy) wydawał mi się niepokojąco znajomy... Ten wzrok... Ten uśmiech. Przez cały czas odganiałem od siebie myśl, że to on  może być  przestępcą, lecz to niemożliwe. To syn komendanta policji, zdrowo myślący nastolatek nie usiłowałby zabić kogoś mając starego w policji. No cóż, może on był psychiczny? Nie. Na takiego nie wyglądał.
Niestety, jego zachowanie utwierdzało mnie w podejrzeniach. To, jak się zachowywał w stosunku do mojej osoby... ten chłód w jego wzroku oraz zachowywanie jak największego dystansu. Wiedział, że to ja jestem jego przypadkową ofiarą.
29.01.2008
Wracałem cholernie zmęczony z pracy. Nie miałem już siły nawet dojść do domu, co się ze mną dzieje? Czemu ja wciąż myślę o tym chłopaku?
Nie mam dowodów by udowodnić, że to on, wszystko tak się skomplikowało. Boże, ty tam na górze. Co mam robić? Pomóż mi, błagam.
Z westchnieniem pociągnąłem za uchwyt furtki, kierując kroki ku śnieżnobiałemu, niedużemu domowi. Podchodząc do drzwi zauważyłem coś, co mną wstrząsnęło. Pod moimi drzwiami leżał ON, półprzytomny syn mojego szefa. Lekko podniósł się kiwając na boki, wytrzeszczając szeroko oczy. Złapał mnie za nadgarstek bełkocząc jedno:
- S-Su, p-pomóż mi. B-błagam.
Zdenerwowany złapałem mocno chłopaka w pasie, który lekko oparł się na mnie. Był cały zimny, trząsł się i bełkotał od rzeczy. Czym prędzej wpakowałem się z  Młodym Namem do domu, kładąc go ma kanapie i rzuciłem się do kuchni przygotowując ciepłą herbatę.
Obejrzałem się za siebie spoglądając na niego, lecz on leżał wiotki niczym trup. Nawet nie mrugał powiekami, cały czas wbijał we mnie wzrok. Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. O nie, Su, tu nie pora na jakieś odpały. Z herbatą w ręku skierowałem się do salonu, kładąc uprzednio szklankę na stole.
Podszedłem do chłopaka, a on złapał mnie mocno za rękę.
- Boże... Chłopaku, prawie mnie zabiłeś, a teraz leżysz naćpany w moim domu. Czemu ja ci pomagam? Czemu? Nie wiem. - westchnąłem zdejmując z chłopaka kurtkę odsłaniając jego cale posiniaczone i  ponakłuwane ręce.
Cholerny ćpun, dupek jeden! Co on robi ze swoim życiem!
- S-su, wybacz mi... Pomóż mi z tego wyjść - westchnął, po czym zamknął oczy. Wystraszony przystawiłem ucho do jego nosa, sprawdzając, czy oddycha. Tak, czyli chłopaczyna usnął.
Schowałem twarz w dłonie. Szybko ściągnąłem buty, po czym wróciłem do salonu. Delikatnie zsunąłem mu z nóg glany, skarpetki i spodnie pozostawiając go w samych bokserkach i koszulce. Przyniosłem ze swojego pokoju kołdrę oraz poduszki i przyszykowałem mu miejsce do spania. Niech śpi.
29.01.2008
Obudziło mnie lekkie szturchanie w bok. Momentalnie przerażony podniosłem się do siadu, lecz odetchnąłem z ulgą gdy zobaczyłem bruneta. Uf. Nie no, zabójca w domu i uf. Brawo ja. Chłopak lekko uśmiechał się, na co odwzajemniłem uśmiech.
- Coś się stało? - spytałem cicho wyplątując się z koca.
- Tak. Dużo się stało. Możesz mi powiedzieć, co ja tu robię i czemu spałem półnagi?
Westchnąłem głośno chowając twarz w dłonie. Cholera.
-To tak, leżałeś pod moimi drzwiami jęcząc, bym ci pomógł. Naćpany jak nie powiem co odpłynąłeś,  zanim zrobiłem herbatę. No i tyle,położyłem cię spać.
Chłopak lekko się zmieszał, po czym spojrzał na swoje ręce, a potem znów na mnie.
-Yunnie... bo... bo jak zauważyłeś... ja mam z tym spory problem - delikatnie usiadł obok mnie. Okay, co dalej? - Ja...jak tak cię cholernie przepraszam. Gdy przyszedłeś do nas na obiad, od razu rozpoznałem cię.To ja cie postrzeliłem tamtej nocy, nie wiedziałem co robię. Byłem na głodzie i potrzebowałem kasy na kolejną działkę, a moje kieszonkowe już nie wystarczało. Zaatakowałem tamta kobietę i gdy zobaczyłem ciebie, zwariowałem i zacząłem strzelać. Nie chciałem iść do paki.
Proszę, wybacz mi i pomóż mi z tego wyjść, ja już nie wiem, co robić, a starym nie powiem. Błagam, Sunnie, błagam.
W moich oczach zebrały się łzy. Żałość, z którą przepraszał mnie Hyunnie, chwycił moje serce pozbawione uczuć przez śmierć.
Musiałem mu pomóc. Mocno przytuliłem chłopaka do siebie wtulając twarz w jego włosy.
- Pomogę ci. Obiecuję.
- Wiedziałem, że jesteś kochany! - uwiesił się na mojej szyi radosny.
- Okay, okay, bo mnie udusisz! Co chcesz porobić? Biorę sobie dziś dzień wolnego.
- Co powiesz na układanie puzzli? - spytał z miną małego dziecka. O jejku. Jak ja dawno nie układałem puzzli, ale na pewno gdzieś mam.
I tak zleciał nam cały dzień i gdy wybiła godzina druga, Hyelin wykrzyknął z radością:
- Koniec! Już nie muszę iść na uczelnię!
Przerażony spojrzałem na dwudziestolatka, który latał radośnie po pokoju.
- Czemu się tak cieszysz, jakbyś wygrał dziesięć milionów? - spytałem niepewnie.
- No co ty?! - krzyknął. - Ominął mnie egzamin, Sunnie! Jesteś kochany!
30.01.2008
Załamany zacząłem wysyłać SMSy do Bruneta. Od wczoraj nie dawał znaku życia, a umówiłem go na wizytę u psychologa. Jak nie ja, to kto miał mu pomóc? Czasami ludzie zabrną tak daleko, że bez pomocy drugiego człowieka nie dadzą rady.
Po chwili usłyszałem głośne trzaskanie drzwiami.
-Yunnie! Oppa, jestem!  To jak, idziemy? - chłopak uśmiechał się radośnie w moja stronę. Nie wierzę w to, nie rozumiem, co się dzieje, lecz za każdym razem, gdy go widze, czuję, jak budzą się we mnie uczucia. Zupełnie przeciwne sobie. Zamyślony, nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, ile czasu wpatruję się w Nama.
- Yun? Coś się dzieje? - brunet zaczął podchodzić niebezpiecznie blisko łapiąc mnie delikatnie za rękę. Spojrzałem głęboko w jego zielone oczy wzdychając cicho.
- Nic się nie dzieje, Lin. Na prawdę...
- Coś się dzieje.
- Na pewno nic. Przysięgam.
- Dzieje.
- Nie.
- Tak.
- Nie!
-Tak i cicho! - krzyknął, a jego usta momentalnie zetknęły się z moimi wargami blokując dalszy sprzeciw. Coś we mnie pękło. Wszystko naraz. Zacząłem delikatnie oddawać pocałunki i po chwili oboje uśmiechaliśmy się do siebie.
-Yunnie, to co? Idziemy?
-Oczywiście - odparłem i trzymając się za rękę wyszliśmy z mieszkania.
Nagle usłyszałem dobrze mi znany głos.
-Jestem z ciebie dumna, mój drogi aniele. Tak naprawdę nie odebrałam ci uczyć, tylko wystawiłam na próbę czy jesteś warty tego, by żyć ponownie. I nie zawiodłeś mnie. A teraz żegnaj, może jeszcze kiedyś się zobaczymy -ohydna kobieta uśmiechnęła się i zniknęła.
Wiecie co? gdyby ktoś parę miesięcy temu powiedział mi, że tak będzie wyglądało moje życie, wyśmiałbym go.
Ja, Shin Suyun i Nam Hyelin - ofiara i zabójca. Pomogliśmy sobie nawzajem.
Koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro