Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 9

No więc tak. Cieszę się, że podobały wam się ostatnie rozdziały.

Rozdziały te z założenia były, krótsze, bo chciałem te sceny oddzielić od innych. Dlatego też dodawałem je w krótszym odstępie czasowym.

W obecnym rozdziale wracamy do właściwej długości. Miłego czytania i jak zwykle zapraszam do pozostawiania po sobie śladu.

*******

Minęło kilka tygodni i zbliżał się pierwszy wolny weekend w Hogsmade oraz uczta w noc duchów. Maxwell planował na ten dzień miły obiad w miasteczku, a popołudniu miał umówione spotkanie z jednym ze „swoich przyjaciół". Razem z Daphne zaprosili na obiad Ginny z Harrym oraz Blaisa z Susan. Harry nie był całkiem przekonany, zwłaszcza, ze Ron nie otrzymał takiego zaproszenia. Hermiona miała obowiązki, jako prefekt i nie dałaby rady wybrać się z nimi, więc nie mógł wprost oskarżyć Maxwella o ignorowanie Rona. Ginny postawiła jednak sprawę jasno. Mogą spędzić wieczór z Ronem i Hermioną, ale na obiad idą z Niezrzeszonymi.

Wyszli z Hogwartu, w całkiem luźnej atmosferze, wedle tego, co powiedział im Max jego przyjaciele mieli dbać o bezpieczeństwo wioski, mieli tam także być członkowie Zakonu, za których poręczyła profesor McGonagall i Snape.

Zaskoczeniem było, że tak niewielu uczniów zdecydowało się na wyjście. Fakt dzień nie był najcieplejszy i pewnie cześć nie chciała ryzykować przeziębienia, przed wieczorną ucztą i zabawa w Wielkiej Sali, oraz późniejsza w dormitoriach.

Do wioski dotarli grubo przed południem, więc rozmawiając o mało istotnych tematach podjęli wędrówkę po sklepach. Harry i Ginny spędzili strasznie dużo czasu w sklepie ze sprzętem do quiditcha, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem Daphne i nie tak dużym, ale jednak Maxwella. Czekali cierpliwie rozmawiając przyciszonymi głosami, o planach na wieczór. Daphne droczyła się z nim, opowiadając po trochu o specjalnej paczce, którą dziś odebrała przy śniadaniu. Max, który domyślał się zawartości, nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć to na swojej dziewczynie, ale nie potrafił sobie też odmówić tej rozmowy, była ekstremalnie podniecająca i działa na jego wyobraźnie. Daphne poznała już dostatecznie dobrze gust Maxa, by było to coś niesamowitego, znała się też na strategii SuzTzu i rozmowa zaczęła przypominać manewry wojska. Odsłonięcie, wycofanie, wciągniecie wroga, pozorowane wypady. Niby wspominała przypadkiem o koronce, ale omawiała szczegółów, a to zaraz mimochodem spytała czy podobały mu się stringi, które ostatnio miała. de'Vireas odwdzięczał się niby przypadkowym dotykiem po jej udzie, albo pocałunkami za uchem, w miejscu, o którym wiedział, że wywołuje dreszcze na jej ciele. Blaise i Susan oddalili się wcześniej, bo Susan chciała przedstawić go swojej ciotce, a zarazem opiekunce, po śmierci zamordowanych w zeszłe wakacje rodziców.

Po sklepach udali się na spacer, poza wioskę. Mieli jeszcze ponad czterdzieści minut do obiadu.

- Dzień dobry panie de'Vireas - powiedział mijający ich mężczyzna. - Mam dla ciebie wieści od ojca. -

Max zmierzył mężczyznę wzrokiem i wyciągnął z kieszenie fiolę, do której przełożył różdżką kilka strzępków myśli. Obcy wziął fiolkę i natychmiast się deportował.

- Wydawało mi się, że to on miał dla ciebie wieści - powiedział Harry.

- Tak, przekazał mi je za pomocą legilimencji. - Odpowiedział. - Choć niebyło ich wiele, ani nie wnoszą nic nowego. Voldemort się przyczaił. - Powiedział ruszając w dalszą drogę.

- To nie może oznaczać niczego dobrego. - Stwierdziła Ginny.

- Niekoniecznie. - Wtrąciła Daphne - Max na niego poluje. Musiały do niego dotrzeć plotki o naszych treningach, oraz o tym, że zakon wyłapuje jego ludzi. Dopada ich pojedynczo i porywa, nie oddając ministerstwu. To musiał być dla niego znak, że zmieniły się czasy. -

- Albo gromadzi siły, o których nie mamy pojęcia, więc nie będziemy mogli go ich pozbawić przed uderzeniem. - Powiedział złowrogo Maxwell. - Choć tego bym się nie martwił. Mamy szpiegów w jego najbliższym otoczeniu, wiedzielibyśmy o tym. -

- Kim są ci „my" albo twoi tajemniczy przyjaciele. Wygląda to na wielka organizacje, ale nie mam żadnego pojęcia, kim moglibyście być. - Zapytał Harry. - Pytałem o to dyrektora, ale albo nie chciał mi powiedzieć, albo nie ma pojęcia. -

- Raczej to drugie. Działamy w cieniu, organizacja istnieje już ponad tysiąc lat, a spoza niej słyszało o niej mniej niż kilka tysięcy osób. A wiedziało, czym się dokładnie zajmujemy mniej niż dwustu. - Odpowiedział - Nie mogę powiedzieć wam więcej. Być może za jakiś czas to się zmieni i będę mógł wam powiedzieć o samej organizacji, a może nawet zaproponować wstąpienie do niej. Wiem, że to bardzo Dumbeldorowe i że mu to wypominałem w odniesieniu do Zakonu. Różnica polega na tym, że jestem winien ochronę członkom mojej organizacji, a każda informacja o niej jest zbędnym ryzykiem. - Wyjaśnił smutno. - Daje wam moje słowo, że organizacja, do której należę, nigdy nie miała i nie ma na celu przejęcia władzy nad kimkolwiek. - Daphne kiwnęła głową.

- Mi to wystarczy, pokazałeś mi, że jesteś dobry i nie wierzę, że mógłbyś należeć o grupy chcącej zająć miejsce Czarnego Pana. Okłamywać nas i mnie. - Ginny i Harry też kiwnęli głowami, choć Potter z lekkim ociągnięciem. Nie rozmawiając o tym więcej ruszyli w drogę do restauracji.

Maxwell zarezerwował stolik, przy wielkim oknie, tak by mieli dobry widok na ulice. Niedługo później dołączyli do niech Susan i Blaise. Zabini wydawał się wyjątkowo zadowolony. Zjedli przepyszny obiad, rozmawiając, śmiejąc się i obgadując kwitnący romans Theodory i Severusa. Wydawało się, że wszyscy w szkole o nim wiedzą, Snape i Theodora zdawali się, wiedzieć o tym, że wszyscy wiedzą, ale uparcie udawali, że między nimi nic nie ma.

Gdy śmiali się wyjątkowo mocno z ostatniej lekcji walki wręcz w Sali treningowej, gdzie Nevill rzucał po całej macie Maxwellem. Harry wstał wskazując na ulicę. Sala była magicznie wyciszona, więc każdy stolik mógł rozmawiać nie bojąc się podsłuchania. Nie dochodziły też odgłosy z ulicy. Dlatego gdy reszta odwracała się by zobaczyć, co się stało, w rzeczywistości odwrócili się wprost pod wybuchające okno.

Odłamki szkła poleciały w ich stronę niczym w zwolnionym tempie. Maxwell dostrzegł pomiędzy nimi, trzech mężczyzn atakujących blondwłosego ucznia. Dotarło do niego zrozumienie, ale w tej samej chwili dotarły też kawałki szkła tnąc mu rękę, która się zasłonił, twarz i wbijając się boleśnie w korpus. Oberwali wszyscy w Sali, najmniej Daphne i Susan, których amulety z tarczą zadziałały, co prawda z opóźnieniem, bowiem w odłamkach szkła nie było wiele magii. Osłoniły jednak częściowo Blaisa i Ginny. Harry oberwał najgorzej, bo zdążył wcześniej wstać.

Max podniósł się oszołomiony, wyciągną rękę i użył, Accio. Malfoy natychmiast został szarpnięty w tył wpadając do restauracji i wybijając resztę okna.

- Blaise, odetnij mu Mroczny Znak i zalecz ranę, nie może umrzeć. - Krzyknął do przytomniejącego chłopaka i rzucając mu sztylet.

Sam wyskoczył przez rozbite okno stawiając w wyrwie tarczę. W momencie, gdy lądował oberwał zaklęciem tłukącym w lewe ramię i drugim tnącym w udo. Odpowiedział transmutując brukowany chodnik w ruchomego golema, który zaszarżował na napastników, ale po sekundzie pojawiło się dwóch nowych, atakujących z prawej i kilku kolejnych po lewej. Rozcięcie na udzie nie było głębokie dzięki wstawkom z włosia Tracil, w które wyposażone były wszystkie jego ubrania. Utrudniało jednak sprawne poruszanie się, dlatego deportował się o kawałek do przodu, by uniknąć zaklęć i wysadził bruk pod nogami napastników. Z powodu konieczności teleportacji, nie postawił kulistej tarczy, a blokował nadlatujące zaklęcia. Wypalił jeszcze do dwóch śmierciożerców, gdy zaczęli pojawiać się członkowie Zakonu, atakujący wypalili ostatnie zaklęcia i deportowali się, nie chcą dać się złapać. Teraz byli w zdecydowanej mniejszości. Maxwell zablokował trzy z nich, ale jedno przedarło się przez jego tarcze i trafiło de'Vireasa w plecy łamiąc mu kilka żeber i przebijając płuco. Opadł na kolana, a potem na twarz, nie poczuł jednak uderzenia. Zanim dotarł twarzą do podłogi był już nieprzytomny.

Maxwell otworzył oczy powoli słysząc przyciszone rozmowy, szybko zarejestrował, że jest w szkolnej sali chorych. Obok jego łóżka spała na krześle Daphne. Dłoń dziewczyny spoczywała obok jego, więc chyba trzymała go wcześniej za rękę. Możliwe, że obudziło go właśnie to, iż podczas snu jej ręka wysunęła się z jego dłoni. Naprzeciw jego łóżka siedział na krześle całkiem przytomny Nevill, trzymał w ręce różdżkę i spoglądał na sąsiednie łóżko, gdzie leżał nieprzytomny Draco, kikutem powyżej łokcia. Kawałek dalej siedzieli Snape, McGonagall i Dumbledore, rozmawiali cicho, ale nie użyli zaklęcia ciszy, za to ewidentnie zrobiły to dwie ostatnie osoby w pomieszczeniu. Theodora i madame Pomfrey dyskutowały gorączkowo pochylone nad stołem z eliksirami. Z kilku kociołków buchała różnokolorowa para.

de'Vireas podniósł się na łokcie, co powinno być nieznacznym cichym ruchem, ale poderwało cały szpital, z wyjątkiem oczywiście Malfoya.

Pierwsza poderwała się Daphne, spojrzał na niego i wymierzyła mu siarczysty policzek, po czym rzuciła się na niego, przygniatając do łóżka i mocno całując o usta. Madam Pomfrey widząc policzek wymierzony chłopakowi, zakrzyknęła z przerażeniem, a profesor McGonagall powiedziała oburzona.

- To naprawdę nie było konieczne, panno Greengrass. -

- Przepraszam, już będę Królową Lodu, to tylko taki gryfoński wypadek. - Wytłumaczyła się Daphne.

Max uśmiechał się jednak szeroko, przesunął Daphne na bok łóżka i podnosząc się do pozycji siedzącej powiedział do McGonagall.

- To było bardzo miłe. Może nie sam cios, Daphne ma więcej siły niż się wydaje, ale świadomość, że musiała fizycznie pokazać mi jak bała się mnie stracić. - Widział, że dyrektor i Snape chcą coś powiedzieć, ale podniósł rękę i zwrócił się do profesor Hess. - W jakim stanie są moje magiczne rezerwy? Nie wiem ile byłem nieprzytomny i ile naprawdę straciłem. Będę potrzebował odrobinę więcej niż podczas standardowej transmutacji Almashiego, bo trzeba się zająć problemem przysięgi Severusa. - Gdy wypowiedział te słowa nauczycielka transmutacji i dyrektor, jako były nauczyciel tego przedmiotu zachłysnęli się powietrzem, reszta spoglądała to na chłopaka to na zaszokowanych mistrzów transmutacji. Theodora jednak ignorując ich podeszła do de'Vireasa i przejechała nad jego ciałem dłonią. Wszyscy obecni poczuli promieniująca od chłopaka moc. Po chwili wszystko ustało.

- Za mało. Obecnie nie miałbyś dość sił nawet na standardową wersję. Ba, nawet nie zbliżasz się do wymaganego bezpiecznego limitu, który przypominam ci sam ustaliłeś. - Maxwell skinął głową. - Ale na twoje szczęście jestem na to przygotowana. Mam gotowe dwa eliksiry, które mogą pomóc. Eliksir Triskodowy i Jadeitową Niespodziankę. - Tym razem to Snape zachłysną się powietrzem, ale nie zatrzymało to jego głosu.

- Nie ma takiej możliwości, żebym się na to zgodził. Odmawiam i zaznaczam, że wolę zginąć niż narazić cię na potencjalne konsekwencję. - Dumbledore spojrzał na niego zamyślony, po czym przeniósł wzrok na de'Vireasa.

- Naprawdę potrafisz użyć zaklęcia Almashiego? Masz dość mocy, aby zrobić to bezpiecznie? -

- Tak, standardowej transmutacji nauczył mnie Viros, zwany Szalonym Pustelnikiem i nie wyczerpuje ona moich pełnych zasobów magii. Tym razem jednak będę musiał użyć zmodyfikowanej wersji. Zwiększy ona bezpieczeństwo profesora. - Wyjaśnił chłopak.

- Winy jestem ci w takim razie podziękowanie, że obszedłeś się tak łagodnie ze mną podczas naszego pojedynku. - Dumbledore z uznaniem kiwną głową.

- Nie mam pojęcia, czym jest to zaklęcie, ale cokolwiek by nie robiło, nie użyjesz tych eliksirów. Nie ma takiej mocy, która by mnie do tego przekonała. A ty - Zwrócił się do Theodory - Jak śmiesz proponować mu coś takiego. Mienisz się jego przyjacielem, a chcesz mu dać Jadeitową Niespodziankę? - Nauczyciel obrony ewidentnie ledwo nad sobą panował.

- Severusie nie każdy jest takim mistrzem eliksirów, dlatego wyjaśnij, co robią te dwa. - Polecił dyrektor.

Severus przesunął się tak, aby mieć na oku profesor Hess, jakby ta zamierzała się rzucić na Maxa i wlać mu eliksiry siłą do gardła.

- Eliksir Triskodowy w ułamku sekundy potrafi odnowić zasoby magii czarodzieja. Ciało wypełnia się magią, dość bolesne, ale to i tak nic w porównaniu do tego, co przyjdzie po około dwudziestu czterech godzinach. Wtedy czarodziej zmieni się w roztrzęsioną galaretę, na następną dobę, czasem półtorej jego organizm będzie ledwie funkcjonował, świadomość pozostanie, ale nie będzie w stanie się poruszać, serce, płuca, wątroba będą ledwie funkcjonowały. Czasem wymagając wsparcia, a potem i tak będzie do siebie dochodził przez kilka dni. - Wyjaśniał wywołując przerażenie na twarzach wszystkich poza Theodorą, która utrzymywała kamienną minę i Maxwellem, bo ten cały czas się uśmiechał. - To był ten miły eliksir - kontynuował.

- Eliksir zwany Jadeitową Niespodzianką jest setki razy bardziej niebezpieczny. Na krótki czas potrafi rozciągnąć rezerwuary mocy czarodzieja, poza jego naturalne poziomy. W połączeniu z eliksirem Triskodowym, można w teorii dokonywać niemożliwego. Niespodzianką jest, dlatego, bowiem nigdy nie widomo jak bardzo je rozciągnie, czasem ledwie się to odczuje, a czasem pomnoży je dwukrotnie. W tym drugim przypadku, jeśli używamy, tylko Jadeitowej Niespodzianki, nie stanie się wiele, poza wielkim bólem i osłabieniem. W przypadku, gdy użyjemy obu eliksirów, magia rozerwie ciało, spalając nosiciela i wszystko wokół. Znane są przypadki, gdzie zniszczeniu ulegały całe domy, lub wioski. Istnieje coś takiego jak naturalna pojemność magiczna organizmu, zazwyczaj ciało mogłoby pomieścić lub wytworzyć dwadzieścia, czasem trzydzieści procent więcej mocy, niż dysponuje normalnie. Przekroczenie tych wartości skutkuje poważnymi obrażeniami wewnętrznymi, czasem uszkodzeniu ulega mózg, czasem narządy wewnętrzne. Nie da się tego leczyć magicznie, bo to przeładowanie magią spowodowało uszkodzenia i jakiekolwiek dokładanie magii powoduje tylko większe szkody. Dlatego odmawiam udziału w tym przedsięwzięciu. - Zakończył stanowczo.

- Czy uważasz mnie za idiotę profesorze? - Spytał Maxwell - Albo Theodore? Nie podejmuję zbędnego ryzyka. Ocalenie ciebie będzie miało większe znaczenie, dla walki z Voldemortem, niż ocalenie Harrego, gdyby był w podobnej sytuacji. - Spojrzał na Daphne - Rozumiesz, dlaczego musze to zrobić? -

- Nie do końca. Ale ufam, że wiesz, co robisz. - Odpowiedziała patrząc mu w oczy. - Czym jest to zaklęcie Almashiego? - Ku jej zdumieniu odpowiedziała McGonagall.

- To zaklęcie, nazywane przez znających temat Transmutacją Almashiego polega na całkowitym zniszczeniu i jednoczesnej odbudowie obiektu, zachowaniem jego unikalność, co w przypadku żywej istoty oznacza przeniesienie świadomości, wspomnień, uczuć, poczucia siebie. Jednocześnie pozwala wprowadzić zmiany, proste typu zmiana koloru oczu lub włosów, po skomplikowane, jak dodatkowe kończyny, lub cechy. Podobno można tym także uczyć nowych umiejętności, poprzez zaszczepianie wśród wspomnień pamięci o latach ćwiczeń. Almashi stworzył to zaklęcie dla swojej córki, która w wypadku z wybuchającym kociołkiem, miała poparzone prawie całe ciało. Jej obrażenia nie podawały się regeneracji. Z relacji magomedyków wynika, że Almashi nakazał jej pamiętanie swojego niezniszczonego ciała, po czym posiłkując się Jadeitową Niespodzianką, szczerze mówiąc do tej pory myślałam, że to jakiś rodzaj Artefaktu, a nie eliksir, rzucił swoje zaklęcie. Na oczach magomedyków z ciała poparzonej dziewczyny wydostał się, niby duch, który przybierał na intensywności, podczas gdy stare poparzone ciało zanikało. Po mniej więcej minucie na łóżku leżała już całkowicie zdrowa dziewczyna. Almashi zmarł w trakcie tego zaklęcia, zużył za wiele mocy. Choć na początku sądzono, że zaklęcie to rzuca się kosztem własnego życia. Kilkoro bowiem, którzy próbowali dokonać tego samego, posługując się jego notatkami z przygotowań do transmutacji, zawsze kończyło martwymi. Kilkaset lat później udało się dokonać tego i nie stracić przy tym życia, Godrykowi Gryffindorowi. Od tamtej pory nikt tego nie powtórzył wobec czarodzieja. Udawały się natomiast eksperymenty z prostszymi zwierzętami. Ja, choć nie należę do słabych czarodziejów, nie podjęłabym się niczego większego niż płaz i to niewielki. Dlatego nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak chce pan bardziej skomplikować to zaklęcie panie de'Vireas. - zakończyła wicedyrektorka.

- Nie jest prawdą, że nie udawało się to wobec czarodzieja. Po prostu nikt o tym nie pisał. Co zaś się tyczy komplikacji, to proste. Można skomplikować to zaklęcie na wiele sposobów, choćby stać na jednej nodze, z marchewka w ustach, wiadrem na głowie próbując nucić hymn Hogwartu. - odpowiedział radośnie, czym wywołał oburzenie części obecnych. Tylko Theodora i Daphne parsknęły wyobrażając sobie scenę. - A poważnie to nie zamierzam przenieść profesora Snapa o nowego ciała, bo jego ciału nic nie dolega. Problemem jest, że złożył niezłomna przysięgę, która doprowadzi go do śmierci lub do śmierci kogoś, kto jest mi potrzebny. Muszę wprowadzić takie zmiany w strukturze jego ciała, aby magiczna przysięga uznała, że jest kimś innym. Jednocześnie muszę to zrobić szybko, żeby magia nie zorientowała się w zmianie. Najlepiej było by dokonać tego w miejscu magicznie chronionym, skarbiec w Gringocie byłby idealny, ale oni nigdy się na to nie zgodzą. Musiałbym im przyznać się do bycia Siódmym, - Dumbledore zmrużył oczy na to wyznanie, ale nie powiedział nic i jego wyraz twarzy szybko wrócił do normalnego spojrzenia dobrego wujka. - Ale nie chce tego robić przedwcześnie. Nieistotne. Skomplikuję zaklęcie poprzez przebudowę każdej komórki ciała profesora, zmieniając nieznacznie strukturę magii, dość, by magia sama w sobie uznała, że tamten profesor Snape nie żyje, a tym samym wypełnił kontrakt, ale zmienię jego magie na tyle nieznacznie, aby dla czarodziejów było to niezauważalne. - wszyscy patrzyli w niego w osłupieniu, milczenie trwała prawie dwie minuty, aż Dyrektor zapytał.

- Jak duże są szanse na powodzenie? Cicho Severusie - dodał, gdy zobaczył otwierającego usta Snapa. - Nie zgodziłem się jeszcze, zbieram informacje. -

- Gdybym miała oceniać na podstawie doświadczenia, mocy i cholernego szczęścia szaleńca leżącego na łóżku - Odezwała się profesor Hess - Powiedziałabym, że około osiemdziesięciu procent. Istnieje inny problem dyrektorze. Czy będzie go pan w stanie powstrzymać, jeśli zdecyduje się działać mimo zakazu. Obecnie posiada mniej niż połowę swojej normalnej mocy, a mogę z całkowita pewnością powiedzieć, że przewyższa nią nieznacznie sumę mocy wszystkich obecnych poza panem. Ma pan więcej mocy niż normalny człowiek i instynktownie tworzy pan bariery wokół niej, aby nie wyciekała. Dlatego nie mogę jednoznacznie potwierdzić, czy starczy nam wspólnie sił, by go powstrzymać. Ja nie zamierzam stawać przeciw Maxwellowi, a wręcz poprę go w jakiejkolwiek walce. Daphne prawdopodobnie uczyni to samo. Wam radziłabym się przynajmniej dobrze zastanowić, czy starczy wam mocy by pokonać nas troje. - Zadeklarowała nauczycielka eliksirów stając bliżej łóżka na którym leżał Max.

- Spokojnie Theodoro, nie planowałem walki z panem de'Vireasem, nie jest głupcem ten, który robi głupie rzeczy, ale ten co nie wyciąga z nich nauki. Jeden pojedynek z tym młodzieńcem zakończony widowiskową porażką mi wystarczy. Nie zostałem co prawda pokonany w czystym pojedynku mocy, ale jak pokazał Maxwell sama moc to jedynie składnik. - wyjaśnił Dumbledore - Maxwellu chciałbym, abyś to ty ocenił szanse. -

- Na ocalenie profesora dziewięćdziesiąt pięć procent, na to, że przeżyję między siedemdziesiąt, a osiemdziesiąt. - Odpowiedział konkretnie - Nie porywałbym się na to, gdybym był bez szans, lub były one ograniczone do kilku procent. Nie jestem gryfonem z całym szacunkiem. - Spojrzał na Daphne, ale jej oczach nie zobaczył strachu. Ujrzał zaufanie, pewność i miłość, ona rozumiała, że to dla niego jak oddech powietrza, musiał robić takie rzeczy, ale pomagał jej fakt iż wiedziała, że jest dostatecznie dobrze do tego przygotowany.

- Możecie mówić co chcecie, ale ja odmawiam wzięcia w tym udziału. - Stwierdził ponownie Snape, po czym dodał szybko, jakby bał się, że ktoś go uciszy. - Mówiłeś mi, że jesteś pragmatykiem. Moja moc nie może się nawet równać do twojej. Widziałem na własne oczy jak dwa razy pokonujesz Voldemorta. Gdyby Potter zawiódł ty będziesz największą nadzieją świata czarodziejów. Nie możesz zaryzykować własnym życiem, by wymieniać je na moje. -

- Nie mogę się z tobą zgodzić Severusie - odpowiedział, pierwszy raz mówiąc do niego po imieniu, zamiast zwyczajowego profesorze. - A ponieważ, w tym zaklęciu ja dokonuje zmian, od ciebie nie wymagając nawet wyobrażenia swojego ciała, mogę po prostu cię spetryfikować i robić swoje. Po drugie w moim planie, jesteś wielokrotnie bardziej istotnym elementem niż Harry. Profesorze Dumbledore, czy zechciałby pan wyjawić nam treść przepowiedni, to dość istotne. -

- Hmmm - Zamyślił się dyrektor, ale zanim zaczął mówić Maxwell dodał.

- Nevill ma prawo wiedzieć i powiem mu, jeśli będzie Pan milczał. - Co spowodowało otwarcie oczu Dumbledora w zdziwieniu. - Tak ja znam jej treść, mam doskonałych szpiegów. -

- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru. - Dyrektor wydawał się oszołomiony faktem, że ktoś mógłby tak dogłębnie zinfiltrować jego zakon i przede wszystkim gabinet.

- „Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...

Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...

A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...

I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...

Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca..." - wyrecytował.

- Nevill rozumiesz co to oznacza? - Spytał Maxwell - Nie tylko Harry Potter pasuje do tej przepowiedni. Dyrektor uznał jego, zresztą, cały świat czarodziejów także, bo Voldemort próbował go zabić i zostawił mu bliznę, oraz część swojej mocy. Ale to nie moc Harrego, tylko poświęcenie jego matki powstrzymało tej nocy Voldemorta. Przepowiednia pasuje też do ciebie. Moim zdaniem nawet bardziej. Ciebie Voldemort naznaczył w inny sposób, skrzywdził cię nawet bardziej, niż Pottera, i nie masz blizny. Twoi rodzice opierali się mu z taką sama zaciekłością, co James i Lilly. - Zamilkł, dając czas na przetrawienie tych faktów Longbottomowi - W kwestii mocy, to ty tylko potrzebowałeś wiary w siebie i nauczyciela. Pokazałeś na naszych treningach, że robisz największe postępy, z tego co się dowiedziałem w zeszłym roku w Gwardii Dumbledora też tak było. Osobiście sądzę, że przepowiednia odnosiła się do ciebie, ale Voldemort i Dumbledore odczytali ją błędnie. A teraz zrobimy zaszokowanie totalne - Powiedział innym głosem, niczym konferansjer - Moi rodzice stawali przeciw Czarnemu Panu trzy razy zanim powrócił do Anglii, jako Lord Voldemort. Urodziłem się 1 sierpnia, więc dokładnie w momencie kiedy siódmy miesiąc dobiegł końca. Przepowiednia nie mówi „dobiega", do tej pory stawiłem się mu czoła dwa razy, na pewno znam zastosowania magii, których on nie zna. Jednym słowem planuję wepchnąć siebie w magiczną interpretacje przepowiedni. Ochrona jaką Voldemort zyskał przy odbudowywaniu swojego ciała, trochę komplikuje sprawę, ale z tym poradzimy sobie później. Teraz ważne jest jedno, twoja decyzja Severusie. -

Snape był zamyślony i nie zanosiło się na to by szybko odpowiedział.

- Proszę się zgodzi profesorze. - powiedział Nevill - Nigdy za sobą nie przepadaliśmy, ale nie znaczy to, że nie zgadzam się z Maxem. Jest pan istotny tak dla planu Maxa jak dla samego Hogwartu. - Snape nie wiedział co zrobić, fakt, że to Longbottom sugerował mu, że powinien zaryzykować życie Maxa, by ocalić własne był decydujący, dlatego po kilku sekundach powiedział.

- Dziękuje Nevill. Dobrze, zgadzam się. -

Max wymienił zadowolone spojrzenia z Dumbledorem i wyskoczył energicznie z łóżka, ruszając do Theodory po eliksiry.

- Potrzebujemy pomieszczenia - Powiedział.

- Komnata Tajemnic - Stwierdził bez namysłu Nevill - Powinna spełnić twoje wymagania. -

- To bardzo dobry pomysł. - Przytaknął dyrektor - Severusie zaprowadź pana de'Vireas do wejścia. Ja udam się do Feawksa, może się przydać. Panno Greengrass, Popy udajcie się do pokoju Maxwella, to tam go przeniesiemy po wszystkim i to tam, będziemy oczekiwać na jego powrót do pełni sił. Nie chcę zwracać niczyjej uwagi na fakt, że leży w skrzydle szpitalnym. Theodoro czy twoja obecność jest konieczna w komnacie? -

- Nie, Max wie jak przyjmować eliksiry. - Odpowiedziała zapytana.

- W takim razie zabierz po włosie od Maxwella i panny Greengrass oraz przygotuj mi porcje eliksiru wielosokowego. Powinnaś mieć coś w swoich zapasach. - Dyrektor zdawał się być w swoim żywiole. - Porcje na jakieś dwanaście godzin. Muszą pojawić się na balu, oraz na lekcjach w poniedziałek, a z tego co mówił Severus Maxwell może być niedysponowany, a panna Greengrass może nie chcieć go opuszczać. -

- Kto się w nas wcieli? - zapytał Max - Muszę dbać o reputację szaleńca. -

- Ja, będę chodził na lekcje z zabandażowaną szczęką i tabliczką z napisem, „Szczęka. Boli. Nie mówię." Minervo tobie przypadnie odegranie panny Greengrass, przynajmniej na dzisiejszym przyjęciu. Myślę, że możemy wprowadzić w nasze plany pannę Bones i pana Zabiniego, posiedzimy przy stoliku, przez chwilę zatańczymy i znikniemy. Pan Zabini zrobi kilka uwag, jakbyśmy potrzebowali prywatności. -

de'Vireas wybuchną śmiechem, prawdziwie szczerym i radosnym. Objął Daphne, która stała obok niego i namiętnie pocałował.

- Masz wrócić - Wyszeptała.

- Wrócę. - Odpowiedział przytykając czoło do jej czoła.

Snape poprowadził go do łazienki jęczącej Marty. Jako że był późny wieczór, nie musieli przejmować się gapiami, cała szkoła przygotowywała się do uczty, która miała zacząć się za godzinę. Przez całą drogę nauczyciel obrony milczał, ale kiedy znaleźli się w łazience nie wytrzymał i wypalił.

- Nie lubię być czyjąś marionetką. Mówiłeś o planie, w którym mam się okazać ważniejszy niż Potter, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Potter jest wybranym, żaden nie może przeżyć, gdy drugi żyje. I to Potter ma mieć moc, której Czarny Pan nie będzie znał. Jakim cudem może istnieć metoda w której jestem ważniejszy? Nawet jeśli ty czy Longbottom przejmiecie tą rolę, nie ma tam miejsca dla mnie. -

Max skinął głową.

- Po pierwsze masz prawo wiedzieć. Po drugie nie ma nic złego w pragnieniu bycia ważnym, podziwianym, w pragnieniu bycia bohaterem, tym dobry. - Mówił łagodnie, ale rzeczowo - Potter nie ma żadnej mocy, której nie znałby Voldemort, mało tego, nie ma dość mocy magicznej, aby się z nim zmierzyć w otwartej walce. Pod tym względem nie zbliża się do Dumbledora, a ten jest słabszy niż Voldemort. Zwłaszcza teraz. Voldemort przeszedł szereg transformacji, które uczyniły go tym kim jest. Być może moc Albusa mogła się z nim równać, gdy zaczynał werbować ochotników, zaraz po tym jak wrócił z swoich podróży po opuszczeniu Hogwartu, ale nie teraz. Harry będzie wielkim czarodziejem, być może jego moc osiągnie olbrzymie poziomy, ale to nie nastąpi szybko. Jego szansą jest jakaś rozpaczliwa metoda, być może osłabienie lub odcięcie filarów mocy Voldemorta. Choć podróżowanie po całym świecie w poszukiwaniu nie wiadomo gdzie ukrytych artefaktów, wydaje się szaleńczym wyzwaniem. Szaleństwem, było by wysłać na coś takiego pół ministerstwa, a co dopiero porwać się samemu. - Zrobił pauzę - Voldemorta można pokonać inaczej. Poprzednim razem gdy nieudało mu się zabić Pottera stracił ciało i umknął jako duch. Co by było, jakby pokonać jego ciało, ale go nie niszczyć? Ugrzązłby pomiędzy posiadaniem mocy, a niemożnością dostępu do niej. To jak być bogiem bez wyznawców. Wtedy byłby czas na odcinanie filarów mocy, kotwic wiążących z tym światem. Albo nawet na Zaklęcie Almashiego odbudowujące jego ciało jako ciało mugola. To dopiero było by zabawne, nie sądzisz? -

- Hmm - Snape najwyraźniej nie wiedział co powiedzieć. Maxwell zdawał się wiedzieć tak wiele, a okazywało się że większość czasu blefował. Przewidywał jednak zaskakująco dużo. Owe filary były horkruksami, o czym Severus wiedział od niedawna. Maxwell także wiedział, ale czy ten chłopak rozumiał powagę problemu. Jak ktoś tak młody mógłby rozumieć pełnię tak mrocznej magii, z drugiej strony znał Zaklęcie Almashiego, co wydawało się o wiele trudniejszą dziedziną magii i pokazał już wcześniej, że rozumie zło, brutalność, że jest bezwzględny. - Tak. - Powiedział po chwili. - To mogłoby wywołać uśmiech na niektórych twarzach. Nie odpowiedziałeś mi jednak po co ci jestem w tym potrzebny. Chyba, że tylko jako obiekt ćwiczeń do Zaklęcia Almashiego. -

- Nie mamy tyle czasu by to tłumaczyć. Zaufaj mi, jak to przeżyjemy obiecuję ci długa rozmowę z wyjaśnieniami. A jak ty umrzesz, to nie będzie to miało znaczenia. Jeśli natomiast ty przeżyjesz, a ja zginę, lepiej, żebyś nie wiedział. Wtedy będziesz mógł wspierać Harrego tak jak uznasz za stosowne, a nie realizować strzępki jakiegoś planu w chorym poczuciu wdzięczności. Jak się wchodzi... - Poruszył się błyskawicznie, rzucając dwa zaklęcia, jedno z różdżki w lewej ręce, drugie prawą wolną. Gdy opadł kurz i pył z połamanych desek, nad jedną z roztrzaskanych toalet unosił się nieruchomy duch dziewczynki. Jęczącej Marty.

- Zapomniałem uprzedzić cię o Marcie, to coś w rodzaju ducha rezydenta tej toalety. Została zamordowana tu przez bazyliszka, którego wypuścił Voldemort. - Powiedział spokojnie Snape, przyglądając się galaretowatej postaci ducha. - Co z nią zrobiłeś? -

- Mogliśmy rzucić zaklęcie ciszy. - Stwierdził Max z pretensją, ale raczej skierowaną przeciw sobie. - Rzuciłem na nią galaretowany sześcian. To zaklęcie wymyślone przez mugoli na potrzeby gry fabularnej. Ktoś z moich przyjaciół uznał je za zabawne i stworzył rzeczywisty odpowiednik. Teoretycznie powinno sprawić, że napastnik zostanie zamknięty w sześcianie z galarety, który będzie karmił się jego magią i każdym rzuconym zaklęciem, jednocześnie go trawiąc. Dostaje się też do oczu, uszu, żołądka i płuc, ale nie sprawia, że ofiara się udusi. Najwyraźniej działa też na duchy, choć z innym skutkiem. To Marta wciągnęła sześcian, mimo to on zaczął karmić się jej magią. - Mówił podchodząc do ducha i badając go za pomocą różdżki. - Marta nie ma za wiele mocy, więc sześcian pochłoną ją od razu i najwyraźniej pożera na bieżąco to co Marta regeneruje, to sparaliżowało ją doszczętnie. Sześcian nie może strawić jej ciała, więc są w jakby to powiedzieć permanentnym zawieszeniu. Podejrzewam, że za jakiś czas sześcian obumrze, a wtedy Marta będzie wolna. Choć może to potrwać kilka miesięcy. - Urwał w zadumie, jednak po sekundzie wzruszył ramionami - Trudno. Trzeba będzie ją stąd zabrać nie wiem co się stanie, jeśli ktoś, próbowałby przełożyć przez nią rękę. - Zamyślił się chwilę, po czym różdżką wyjął wspomnienie z swojej skroni i włożył je do fiolki, którą wyczarował drugą ręką. - Zgredku. - Zawołał i natychmiast też pojawił się z trzaskiem skrzat.

- Zanieś to proszę do profesor Hess, powiedz jej, aby to obejrzała i przeniosła gdzieś Martę. Potem wróć tu natychmiast i pilnuj jej, aby nikt jej nie dotknął. - Mówił wyciągając fiolkę z wspomnieniem w kierunku skrzata. Ten wyskrzeczał zgodę i deportował się z trzaskiem. - To jak wchodzi się do komnaty? -

- Trzeba powiedzieć w języku węży „otwórz się" przy umywalce z emblematami węża -

- To nie wydaje się zbytnio skomplikowane. Zaraz, mów, powiedz, przemów do mnie powinno być odpowiednie. - Odwrócił się do umywalek i wysyczał komendę. Natychmiast umywali zaczęły się otwierać.

- Jesteś wężousty? -

- Nie, po prostu znam kilka zwrotów. Miałem okazję trenować w Indiach u Ramenitów, oni tam są zwariowani na punkcie węży. Prościej było się nauczyć. Ten, którego użyłem dosłownie tłumaczy się na „przemów do mnie" ale można użyć jako „otwórz się przede mną". Idziemy? - po czym nie czekając na odpowiedz wskoczył do dziury.

Kiedy Severus zjechał na dół, tuż nad ziemią został złapany przez zaklęcie poduszkujące.

W komnacie poza resztkami szkieletu bazyliszka niewiele się zmieniło. Snape był tu po tym jak Harry zbił bestię. Dumbledore dał mu pozwolenie na pobranie składników z truchła i zabrał go tu z pomocą Feawksa. Maxwell obejrzał pomieszczenie i z aprobatą skinął głową. Machnął rękę i wyczarował dwa proste krzesła oparciami, ale też z pasami, którymi można by przypiąć kogoś w kostkach, udach, pasie, klatce, łokciach nadgarstkach i czole.

- Zapraszam, lepiej będzie jak przy tym będziemy unieruchomieni. - Usiadł w jednym z krzeseł i gestem wskazał Snapowi drugie. Pasy na krześle Maxwella ożyły i oplotły go dokładnie zostawiając mu ledwie odrobinę swobody w ruchach nadgarstkami. Gdy nauczyciel usiadł, a pasy oplotły także i jego, Maxwell odezwał się. Jednak nie do niego. Mówił do swojego skrzata, który aportował się tuż koło Severusa, bez zwyczajowo trzasku.

- Podasz mi zaraz dwa eliksiry od Theodory. Następnie deportuj się najdalej jak będziesz mógł, aby nas nadal widzieć. Jeśli wyczujesz, że moja magia przestała być stabilna, natychmiast uciekaj. W drugim wypadku, gdy zaklęcie się zakończy, uwolnij nas z pasów i zabierz nas do mojego pokoju. - Skrzat potwierdził ukłonem i wyczarował pomiędzy nimi parawan, z kremowego płótna rozciągniętego na bambusowym stelażu. - To konieczne, bo nie mogę odkryć przed tobą wszystkich moich sekretów. Jeszcze nie. - Powiedział spokojnie de'Vireas. - Ostatnie słowo Severusie? - Zapytał zwracając się do nauczyciela po imieniu.

- Chyba tylko Powodzenia. - Odpowiedział próbując się uśmiechnąć zachęcająco, ale po chwili zaśmiał się w myślach z siebie. Parawan pozwalał widzieć kontury krzesła i ciała, ale nic więcej, dlatego sięgnął po zmysł magii, który wysłał przed siebie. Zobaczył, a może raczej poczuł, jak Maxwell skinął głową w kierunku skrzata, a ten podał mu oba eliksiry, w idealnych odstępach czasu. Snape czuł jak najpierw moc chłopaka zapada się w sobie, jakby drastycznie mu jej ubyło. Wiedział, że to działanie Jadeitowej Niespodzianki. Był to efekt spadochronu, z którym kiedyś w dzieciństwie się zapoznał na mugolskim filmie. Po otwarciu spadochronu wydaje się, że skoczek jest mocno szarpany w górę. W rzeczywistości tylko zwalnia, ale osoba nagrywająca nadal się oddala z tą samą szybkością. Tym razem efekt był podobny. To pojemność na moc wzrosła i to niemal trzykrotnie, ale dla postronnego wydawało się, że moc de'Vireasa zmalała, ponieważ nagle zrobiła się jej trzy razy mniej do ogólnego potencjału. Poprzez parawan uderzyła go mimo to fala światła, wylewająca się z postaci Maxwella. Wydawało mu się, że chłopak urósł i to znacznie. Jakby zamienił się w Hagrida. Severus nie mógł ufać swoim zmysłom, nie przy takiej ilości magii.

Drugi eliksir wywołał efekt fali tsunami. Najpierw moc chłopka niejako odpłynęła, aby po sekundzie uderzyć w zmysły Snapa z taką siłą, że nie widział nawet znikającego Skrzata, choć ten był doskonale widoczny, jako kontur na materiale parawanu i deportował się, można powiedzieć sprzed jego nosa.

Zobaczył jak kontur głowy Maxwella uderza o oparcie i pomyślał, że chłopak musi odczuwać olbrzymi ból, związany z tak wielkim wzrostem magii. Sama struktura, albo forma magii zmieniła się, stała się bardzo dzika, a na całym konturze zaczęły promieniować błękitno białym światłem, dziwne wzory, czasem regularne, a czasem zupełnie chaotyczne. Później dowiedział się, że to promieniowanie mocy, było odczuwalne w większości zamku, choć tylko dla wyszkolonych zmysłów. Dyrektor dla przykładu niemal upadł uderzony nagłą falą mocy. Profesor McGonagall i Hess usiadły przytłoczone energią, która uderzyła w ich zmysły. Kilkoro uczniów także to poczuło, ale nie mając pojęcia, co odbywa się w podziemiach, zignorowali ten fakt. Zwłaszcza, że całość trwała dosłownie kilkanaście sekund. Severus próbował zrozumieć te żywe ognie na ciele Maxwella, ale zaraz musiał odepchnąć od siebie te rozważania, bo to jego ciało, zaczęło promieniować żywym ogniem. I to nie tylko na skórze, ale i wewnątrz. Cruciatus przy tym bólu wydawała się matczyna pieszczotą. Każda komórka, a teraz czuł to wyraźnie, zmieniała się, każdy element przeskakiwał na inne miejsce, po czym wracał, nie taki sam. Odmieniony, on to czuł, był inny, był nowy, czysty.

A potem ból zaatakował jego umysł i z ust wydarł się potępieńczy wrzask. Na szczęście całość od momentu rozpoczęcia bólu trwała może z trzy sekundy. Dłużej by nie wytrzymał. Otworzył oczy i zobaczył, że na krześle naprzeciw niego uśmiecha się de'Vireas, wyglądał dokładnie tak, jak przed postawieniem zasłony. Tkanina parawany zwisała poszarpana na ramie, tak samo jak skórzane pasy, w krześle chłopaka. Przez sekundę patrzyli sobie w oczy, gdy głowa chłopka opadła, dłonie zwiotczały i spały z oparć.

- NIE! - Wyrwało się z gardła Severusa i już miał wzywać skrzata, ale ten powiał się przed chłopcem, który teraz mimo swoich rozmiarów wydawał się mały i kruchy.

- Wrócę. - Powiedział skrzat, machną ręką, a więzy Severusa zaczęły opadać, sam skrzat z Maxwellem zniknęli nim nauczyciel w ogóle poczuł rozluźnienie.

Skrzat wrócił po mniej więcej czterech minutach.

- Pan Maxwell wydobrzeje. Mam polecenia od niego na taką ewentualność, proszę się odsunąć. -Snape odszedł od krzeseł, podejrzewając, co skrzat ma zrobić. Sługa de'Vireasa wzniósł obie ręce, a krzesła zaczęły się zapadać w siebie jak w niemej implozji. Po kilku sekundach już ich nie było. - Tak jest bezpieczniej, niż odesłać je w magię. W krzesłach pozostał ślad, a ślad można oszukać, lepiej zabrać ślad ze sobą. - Wyciągnął dłoń do mistrza eliksirów i deportował ich do pokoju Maxa.

Snape rozejrzał się z podziwem, wszak jego mieszkanie było niewiele większe, ale jako całość, a tu sama sypialnia była niemal tych samych rozmiarów. Pojawił się z skrzatem tuż obok drzwi, na wprost których znajdowało się wielkie łoże, prostego kształtu, z tych nowoczesnych. Po prawej na ścianach z gładkiego materiału w kolorze szarości z wielkimi runami, wypisanymi czerwoną farbą, a nie zwyczajowym kamieniu, jaki panował w reszcie zamku, znajdowały się proste szafy z nieruchoma fotografią na frontach. Wszystkie meble składały się z ciepłej brązowej skóry i drewna w odcieniach jasnych brązów, czerni i czerwieni, później dowiedział się, że drzewo to jabłoń indyjska. Drewniana ciemna podłoga bez dywanów, jedynie pod kominkiem znajdował się polerowany kamień. W prawej ścianie widniały okna z widokiem na jezioro, przed oknami umieszczono fotele i kanapę, a pomiędzy nimi szklany stolik. Obok stało biurko. Na ścianie po lewej znajdowały się przyczepione bezpośrednio do ściany półki z książkami.

Maxwell leżał w samych bokserkach na łóżku, a dookoła niego tłoczyło się dość dużo osób. Madame Pomfrey właśnie kończyła podawać mu jakiś eliksir, sądząc po kolorze i konsystencji, był to eliksir nasenny. Theodora von Hess stała podziwiając niesamowity wzorek blizn na jego ramionach i klatce piersiowej i starała się go przerysować do notatnika. Panna Grenngrass siedziała na łóżku i trzymając jedną dłoń na jego twarzy, całowała go namiętnie w usta, drugą ręką gładząc go po włosach, McGonagall stała z boku, patrząc z lekką naganą na młodą ślizgonkę, która w przerwie to dostrzegała, ale najwyraźniej niewiele sobie z tego robiła, Dumbledore stał z Feawksem na ramieniu, Nevill Longbottom po raz kolejny trzymał wartę, tym razem w towarzystwie Luny Lovegood. Skrzat, który przyniósł tu Snapa podszedł do łóżka i szepnął coś na ucho Daphne, która właśnie usiadła prosto, a ta przekazała to de'Vireasowi. Musiało to być coś przyjemnego, bo uśmiechną się błogo i odpłyną tracąc przytomność.

- Rozumiem, że całość poszła dobrze Severusie? - Spytał Dumbledore.

- Tak... tak sądzę. - Powiedział kiwając głową - Choć było to dość ciężkie przeżycie. Nie chcę być kiedykolwiek zmuszony przechodzić przez to ponownie, głównie ze względu na niego. Skrzat powiedział, że wyzdrowieje? - Zakończył z pytaniem.

- Tak - odpowiedziała Daphne - A skrzat nazywa się Kano, jest wolnym skrzatem jak Zgredek. - Snape rozejrzał się, za skrzatem, ale ten gdzieś zniknął

- W takim razie będę musiał mu podziękować. - Gdy to powiedział uświadomił sobie, że mówi szczerze, zdziwienie musiało się odmalować na jego twarzy.

- Najwyraźniej pan de'Vireas wypalił z ciebie piętno Mrocznego Znaku Severusie. Od dawna podejrzewałem, że stała więź z kimś tak przesiąkniętym złem jak Voldemort, a poprzez ta więź również z innymi, a co za tym idzie z mocą dementorów z Azkabanu przesącza się do wszystkich noszących znamię. Wcześniej zostało zaledwie usunięte bezpośrednie połączenie, ale piętno pozostało w twojej krwi. Teraz go niema. Mógłbym zgadywać tylko, że to jak obudzenie się z koszmaru i odkrycie słonecznego dnia. - Powiedział Dumbledore

- Mniej więcej. - Snape nadal był zamyślony.

- Nie obawiałbym się, aby grzebał w twoich wspomnieniach lub coś w tym stylu, bo po pierwsze, nie miał na to czasu, ani mocy, a po drugie, jeśli by to zrobił i tak nie byłbyś w stanie tego odkryć. Przypominanie sobie czegoś, co zostałoby usunięte nie miałoby sensu. Zapytasz go o to za dwa dni. - Wyjaśniał dyrektor.

- Tak, zdaje się, że i jemu jestem winien podziękowanie. Wybaczcie. - Skłonił głowę do obecnych i ruszył do wyjścia, gdy był już w wspólnej sali domu, obecnie pustej, Theodora ruszyła za nim.

- Lepiej się upewnić, że dotrze do siebie, nie chcemy, żeby zaczął śpiewać i tańczyć na korytarzach, to mogłoby być niezdrowe dla uczniów. - Powiedziała przez ramie.

Gdy madame Pomfrey skończyła rzucać zaklęcia na Maxwella, Dumbledore poprosił ją o zostawienie ich samych.

- Profesor McGonagall czy gdyby eliksiry Popy nie zdołały usunąć poparzeń do poniedziałku, mogłaby pani zamaskować te elementy jego skóry, których nie da rady zasłonić ubraniem. Zapewne będzie się upierał, aby zrobić to samemu, ale jego pokłady magii będą zbyt małe i nie ma potrzeby, aby dodatkowo je osłabiał. Podejrzewam, że i tak będzie dysponował mocą zbliżoną o typowego poziomu osoby w swoim wieku, lub niewiele mniejszą, ale nie chcę zbędnie ryzykować. Proszę też porozmawiać z nauczycielami, z którymi będzie miał zajęcia w poniedziałek i wtorek, aby przygotowali dla klas zajęcia teoretyczne lub z naprawdę małą ilością magii. Wierzę, że wymyśli Pani sensowny powód. - Przeniósł spojrzenie na Daphne.

- Wierzę, że nie muszę się obawiać o panią, panno Greengrass, Maxwell nigdy by pani nie skrzywdził, poza tym jest lekko niedysponowany, dlatego może pani tu pozostać. Dzisiejsza noc, nie będzie problemem, bo zaraz pokażecie się na balu. Wedle oficjalnej wersji potem znajdzie się pani w miłym odosobnieniu z Maxwellem, a nastepnie w swoim pokoju. Rano ja i Minerva stawimy się na śniadaniu pod postacią pani i Maxwella. Na jutrzejszy dzień natomiast trzeba coś wymyślić. - Mówił dalej Dyrektor.

- Nie trzeba. Wystarczy, że wrócicie pod działaniem eliksiru wielosokowego do naszego domu i do pokoju Maxa, potem nawet to, że nie będziemy odpowiadać na pukanie i nie będzie nas cały dzień i noc nie wyda się, aż tak dziwne. Nauczyciele, mogą udawać, że nie wiedzą o mojej tu obecności. A gdyby ktoś im o tym doniósł, choć nie mam pojęcia, kto, bo Blaise i Susan są po naszej stronie, mogą tu przyjść i sprawdzić. Pokój będzie pusty. Kano wyposażył ten apartament w zmodyfikowana wersje, Fideliusa. Każdy, kogo Kano nie zaaprobuje pojawi się po przejściu drzwi w kopii pokoju, który będzie pusty. Taki między pokój w futrynie drzwi. Każdy pomyśli, że Max zabrał mnie gdzieś poza zamek, jako rekompensatę za wczorajsze wydarzenia w wiosce. -

- To dobry plan i proszę przekazać Kano, że jestem pod wrażeniem. Rozumiem, że Zgredek z Kano dostarczą wam jedzenie. Panie Longbottom, Pani Lovegood, Minervo chyba powinniśmy wyjść. - Gestem wskazał wszystkim wyjście, a po chwili dodał. - Nevill myślę, że Maxwell jest tu bezpieczny z panną Grenngrass. Poza tym wasza nieobecność na balu mogłaby zostać odczytana, jako dziwna, oraz zdradzić to, co pragniemy ukryć. - Neville niechętnie ruszył za Dumbledorem.

Kiedy wszyscy wyszli pojawił się Kano, podszedł do łóżka Maxwella z drugiej strony i wyciągając rękę, delikatnie dotknął czoła chłopaka. Daphne poczuła przepływającą moc, ale nie taką, jaka posługują się czarodzieje, ta była dużo dziksza, przypominała magię Maxwella. Wtedy postanowiła, że spyta go wprost o jego magię i naukę.

Okazja nadarzyła się szybciej niż się spodziewała, bowiem Max otworzył oczy, nadal widać było po nim śmiertelne zmęczenie, ale był przytomny.

- Dziękuje Kano, idź odpocznij, eliksir pewnie zacznie działać na ciebie za kilka minut. - Na słowa Maxa, Kano skinął głową i wyszedł z pokoju.

- Jakim cudem jesteś przytomny? Sama widziałam jak wypiłeś pełna porcję eliksiru Słodkich Snów. -

- Teraz to Kano będzie słodko spał. Przeniósł działanie eliksirów na siebie. Dla mnie dużo lepsze jest leżenie przy tobie, niż eliksir Słodkiego Snu. -

- Mówiłam ci już, że jesteś niepoprawny? - spytała z groźba w głosie sugerującą, że ta odpowiedź jej nie wystarcza.

- Siedem razy. Ale masz rację. Obiecałem ci odpowiadać szczerze na twoje pytania, nawet te, których nie zadajesz. Kiedy wyczerpiesz magię do zera i pozwolisz jej się zregenerować normalnym sposobem, to znaczy bez pomocy magii, a więc i eliksirów, zawsze jest jej więcej? Temu Aurorzy wydają się najpotężniejszymi z czarodziejów, temu ci, którzy zajmowali się pojedynkami lub walką maja taka moc. To nie ilość mocy deprymuje ich do takiego sposobu życia, a sposób życia zwiększa ich zasoby. - Przełknął ślinę, a Daphne natychmiast podała mu wodę. - Dzięki. Są jeszcze specjalne rytuały i magia runiczna, która także może w tym pomóc. No i jest to, o czym mówił Severus, każdy ma odpowiedni potencjał przechowywania mocy, zbyt szybkie jej zwiększanie, może się źle skończyć. -

- Więc skąd wiesz, że tym razem ten przyrost będzie bezpieczny? Może się okazać, że powracanie twojej magii bez eliksirów spowoduje jakieś niepożądane efekty. -

- Bo w komnacie, przypadkiem zwiększyłem swoja moc ponad trzy razy i przeżyłem. Temu zmodyfikowałem Severusa bardziej niż zamierzałem na początku, musiałem spalić tę moc, zanim ona spaliłaby mnie. Byłbym wdzięczny jakbyś mu o tym nie wspominała, mógłby się niepotrzebnie zirytować. I tak samo nie wspominaj o tym jak bardzo skuteczna okazała się Jadeitowa Niespodzianka. -

- Snape się domyślił, po tym jak zwróciłam mu uwagę, że Kano ma imię i jest wolnym skrzatem. Powiedział, że będzie musiał mu podziękować i się zawiesił. Dumbledore wyjaśnił, że wypaliłeś z niego piętno Mrocznego Znaku? -

- Mniej więcej, choć to będzie idealne wyjaśnienie. Prawdę powiedziawszy dodałem mu też kilka cech, ale niech odkryje je sam. - Zrobił pauzę i powiedział, z swoim zwyczajowym aroganckim uśmiechem. - Jestem, co prawda dość słaby, ale to łóżko jest dość duże żeby pomieścić nas oboje. -

- Dziś możesz liczyć, co najwyżej na przytulanie. Dopóki nie zrobisz pięciu rund wokół jeziora, nie licz na więcej. - Powiedziała zdejmując szatę i wchodząc pod koc w bieliźnie, aby położyć się z nim.

W niedzielny poranek de'Vireasa dopadła zapowiedziana przez Severusa niemoc, jako że nadal twierdził, iż nic mu nie będzie, sprowadziło się to o tego, że leżał krzywił się z bólu i miał drgawki. Przez cały czas jednak żartował na temat tego, że ma ochotę iść pobiegać wokół jeziora, bo wtedy reszta dnia będzie znacznie przyjemniejsza.

Daphne ostrzegła go o tym, że ma tu się pojawić się dyrektor jednak nawet udawanie snu nie było potrzebne, bo Dumbledore nie dał się oszukać.

- Widzę, że eliksir przestał działać. Czy mam wezwać madame Pomfrey, aby podała ci kolejną dawkę? Spalasz go nad podziw szybko - Stwierdził, z błyskami w oczach.

- Nie, dziękuje. Uznałem wczoraj, że nie ma sensu dyskusja nad tym, że nie chcę eliksiru Słodkich Snów. -

- Najmniejszego, Popy zabiłaby mnie za samą sugestię, że mogłoby to być dla ciebie korzystne. Dlatego uważam też, że lepiej nie wspominać o tym, a gdyby już to ja nie miałem z tym nic wspólnego. - Obaj mężczyźni uśmiechnęli się do siebie.

- O ile rozumiem zasadność ukrywania tej wiedzy. Ilość zgonów z powodu wyczerpania lub przeładowania ciała magią jest wystarczającym powodem, ale czy magomedycy i uzdrowiciele nie powinni o tym wiedzieć? - Spytała Daphne.

- I wiedzą, przynajmniej niektórzy, na pewno medycy aurorów, choć sami Aurorzy raczej nie mają o tym pojęcia. Kingsley na przykład nie wie, tak samo jak Alastor, a nie znam potężniejszych aurorów niż oni. - Wyjaśnił dyrektor

- Tonks wie. - Dodał Maxwell. - Ale to raczej z powodu bycia metamorfomagiem, jej świadome panowanie nad procesami ciała jest nieporównywalne do niczego innego. Więc nie było niczym niezwykłym, że się domyśliła. Z tego, co mi wiadomo, nie zamierza używać nigdy tej metody. Stwierdziła, że boi się, iż raz spróbowawszy nie będzie mogła przestać. Mówiła o uczuciu ekstazy, gdy wyczuwa przyspieszony wzrost magii, po wyczerpaniu na treningu uświadamiającym ograniczenia. Swoją drogą ilu wytrzymał, Shacklebolt? -

- Trzynastu, ale dziwi mnie skąd o tym wiesz i skąd znasz tak dobrze Tonks? Masz nieprzebyte pokłady wiedzy. Kusi mnie, aby teraz, gdy jesteś słaby złamać blokady twojego umysłu i poznać prawdę o tobie. - Iskierki w oczach Dumbledora przybrały brązowy odcień, zamiast zwyczajowego złotego.

- Zaryzykuje pan ponownie pułapkę? - Zapytał de'Vireas i spojrzał na Daphne, która patrzyła czujnie na dyrektora, trzymając jednak kciuk na pierścieniu z wkładem magicznym. - Tylko się przekomarzamy, dyrektor żartował. -

- Nie, nie żartowałem. Naprawdę mnie to kusi, ale powstrzymam się. Z szacunku, nie ze strachu. - Skłonił głowę w stronę Dahpne i podniósł rękę. - Przysięgam na moją magię nie zaatakować już nigdy Maxwella de'Vireas w żaden sposób, ani fizyczny, ani mentalny. Poza obopólnie ustalonym pojedynkiem. - Opuścił rękę- Czy to panią zadowala? -

- Prawie. O co chodzi z tym treningiem uświadamiającym ograniczenia? - Odpowiedziała bez cienia krępaji.

- Rozważa pani karierę Aurora? - Spytał dyrektor - Ten test można zdradzić, bo nie sposób się na niego przygotować, ale i nie sposób go oblać. Polega na tym, że staje się wobec dwudziestu najlepszych i najpotężniejszych aurorów, po jednym z każdego poziomu. I walczy się z nimi po kolei. Aż nie wyczerpie się swojej mocy. Gdyby jakimś cudem wytrzymać owych dwudziestu, staje się od razu przeciw następnym. Nie ma szans wygrać, nie ma na to sposobu. Moc aurorów mierzy się tym ilu przeciwników zdołali wyczerpać. Kingsley jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów, jakich znam, a wyczerpał zaledwie trzynastu. Tonks jedenastu, co na jej wiek było olbrzymim osiągnięciem, mówiło się, że za kilka lat może przebić mocą Alastora. -

- Ilu pan wytrzymał? - Spytała Daphne.

- Swego czasu szczyciłem się pokonaniem dziewiętnastu przeciwników. Aurorzy pozwalają czasem osobom z poza ich grona na podjęcie testu. Jest to także zwyczajowy test dla ministra magii, aby mu pokazać, że jest tylko człowiekiem. Ciekaw jestem czy jak skończy się cała sprawa z Voldemortem uda mi się załatwić sprawdzian dla ciebie? Nie spodziewam się wyniku mniejszego niż siedemnastu. Co ty na to? -

- Jeśli można porównać ten test do rosyjskiego, to wytrzymałem dwudziestu sześciu. Choć ich egzamin jest odrobinę inny. Tam staje się naprzeciw pięciu ichniejszych aurorów, gdy wyczerpie się piątkę, jej miejsce zajmuje kolejna. - Max nie krył dumy z wyniku, ale też nie pysznił się tym. Dumbledor był za to niezwykle zaskoczony.

- Szkoliłeś się u Rosińskiego? - Wykrzyknął nagle uświadamiając sobie, to co przeczuwał od jakiegoś czasu.

- Tylko odrobinę. Dwa miesiące, do tego ograniczył się do pięciu tygodni teorii. -

- Zaimponowałeś mi z tego, co wiem Rosiński nie bierze nawet pod uwagę szkolenia, nie w pełni wyszkolonych czarodziejów, nieważne jakie mają wpływy, umiejętności, czy ile by nie płacili. Wiedziałem, że rozpoznaje ten styl, ale nie mogłem w to uwierzyć, dopiero jak wspomniałeś o rosyjskich Aurorach. Jak go przekonałeś? -

- Hmm pokonałem go w czarodziejską wersję bokso-szachów. Graliśmy przez trzy minuty w szachy, po czym przez trzy minuty walczyliśmy na czysta moc. -

- Kpisz ze mnie? - Spytał dyrektor z naganą w głosie.

- Odrobinę. - Odpowiedział niespeszony. - Tak szkoliłem się u Rosińskiego i tak przez dwa miesiące. Reszta to już żart, nie mam prawa powiedzieć Panu nic na temat szkolenia, dziedziny szkolenia, rekrutacji, czy egzaminu, czy metody, jaką uzyskałem dostęp do szkolenia. - Głos chłopaka zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, z pogodnego, niezobowiązującego tonu, przybrał zimna i budził skojarzenie zgrzytu, jaki wydaje miecz przy wyjęciu z pochwy.

Dumbledore zauważył zmianę, ale odpowiedział nadal pogodnie.

- Rozumiem, mam nadzieję, że kiedyś nie będziesz związany przysięgą i mi o tym opowiesz. Teraz zostawię was, żebyś mógł odpocząć. - Po czym wstał z krzesła, na którym siedział i ruszył do wyjścia.

Gdy drzwi za Dumbledorem się zamknęły, Daphne spojrzał na niego z wyrzutem.

- Zaczyna to być irytujące, gdy rozmawiasz z nauczycielami jak równy, a ja nie rozumiem połowy rzeczy, które wszyscy zdają się uznawać za oczywiste. Jestem do cholery Królową Lodu, jestem drugą na roku i na pewno w pierwszej dziesiątce ostatnich kilkunastu roczników w szkole, a czuję się przy was jak idiotka. I nie waż się mówić mi, że tak nie jest. - Zakończyła groźnie mierząc w niego palcem.

de'Vireas popatrzył na nią tym samym wzrokiem, który wywoływał u niej mięknięcie kolan.

- Chodź do mnie - Powiedział niskim głosem, który mógłby zostać uznany za nieczuły, a wręcz chamski. Na nią jednak podziałał inaczej, jakimś sposobem wiedziała, że Maxwell walczy ze sobą i że chce być wobec niej opiekuńczy, szczery i czuły, a z drugiej jest związany przez swojej słowo. Wiedziała ile dla niego znaczy jego słowo. de'Vireas był cholernie dumny, pewny siebie, przebiegły i arogancki, w każdym oficjalnym momencie był Panem de'Vireas, synem szlachetnego rodu, następcą, zrodzonym do władzy, był też czuły, oddany, gotowy do poświęcenia. W zupełnie innym stylu niż rozpieszczony Draco Malfoy, tak podobni pochodzeniem, a tak różni. Max mógłby uchodzić za jednego z starożytnych królów, tych wzbudzających lojalność i miłość poddanych, widzących jego poświęcenie. Draco, choć miał takie same możliwości, byłby, co najwyżej politykiem pokroju Knota, pławiłby się w pozorach szacunku lizusów i pochlebców, święcie wierząc, że cały świat uważa go za wspaniałego.

Ruszyła w kierunku łóżka.

- Przepraszam - Powiedziała z szczerością w głosie. - Zachowałam się rozhisteryzowana podlotka. Wiem, że wiąże cię słowo i nie chcę znać tego, czego nie możesz mi powiedzieć. Żałuję, że nie ma sposobu, abyś mógł mi wyjaśniać na bieżąco sprawy, o których rozmawiacie, a najlepiej kilka minut przed spotkaniem. - Zakończyła, już leżąc obok niego z głową oparta na jego klatce piersiowej.

- Hmm, wystarczyłby zmieniacz czasu, było by to dość kłopotliwe i nadal nie mogłabyś za wiele mówić, żeby nie zaburzyć linii czasowej i nie zmienić wypowiedzi. Nie zawsze byłby też czas, na jego użycie. Nie dałbym rady wyciągać cię z lekcji, po to by na przykład tłumaczyć spotkanie z Severusem, po danej lekcji. Ale mogłoby to rozwiązać część twoich zmartwień. - Powiedział myśląc na głos.

- Nie. To nie twoja, ani niczyja wina, jak się z tym czuję. To jest coś, z czym muszę się nauczyć żyć. Mój facet jest mądrzejszy. -

- Nie zgodzę się z tym. Miałem nauczycieli od trzeciego roku życia. Odkąd miałem pół roku podróżowałem po całym świecie. Magii bojowej zacząłem się uczyć w wieku siedmiu lat. Run w wieku dziewięciu. Wszystko pod okiem najwybitniejszych specjalistów. -

- Jak Rosiński? Na początku nie skojarzyłam, ale to chyba jest największy mistrz pojedynków na świecie. Ma własną akademię dla najlepszych. -

- Rosiński nie był nawet w pierwszej dziesiątce najlepszych nauczycieli, jakich miałem. Uczyłem się od niego trzy tygodnie, aby móc naśladować jego styl, aby móc oszukiwać naprawdę dobrych przeciwników, resztę czasu spędziliśmy na rozmowach o filozofii walki, o psychice wroga. Rosiński wzbudza strach, bo panuje opinia, że jest najlepszy i szkoli najlepszych. To jak z Dumbledorem, nikt go nie wyzywa, śmierciożercy uciekają, bo panuje opinia, że jest najlepszy. Sam dyrektor uwierzył w tę legendę, ale po tylu latach ciągłego potwierdzania, przez wszystkich i wszystko można zacząć wierzyć. Nie mówię, że nie jest potężny - Dodał widząc jej podniesione brwi. - Tylko, że jest kilku magów potężniejszych od niego. -

- Ty? - Zapytała miękko i niewinnie, ale widać było żądzę wiedzy.

- Tak, choćby ja. Ale jest też mag silniejszy ode mnie. -

- Jeden? -

- Jeden, o którym wiem. To coś, o czym nie możemy zapomnieć, nigdy. Memento Mori -

- Pamiętaj martwy? Umarły? - Spytała próbując przetłumaczyć.

- Pamiętaj o śmierci. To znaczy. Pamiętaj, że jesteś śmiertelny. Pamiętaj, że umrzesz. Pamiętaj, że ktoś może cię pokonać. Bądź gotów na najgorsze. Żyj tak jakby dziś był ostatni dzień twojego życia, abyś nie żałował. Bądź wspaniały, bądź godny. I tak dalej. Znacznie lepsza maksyma niż Carpe diem, czyli chwytaj dzień, rób co chcesz. Średniowieczni chrześcijanie mieli rację. Gdyby ludzie żyli wedle Memento Mori, świat były piękniejszy. - Wyjaśnił i zamilkł zamyślony.

- Powiedz mi o sobie coś, czego nikt nie będzie wiedział. Coś, czego nie obejmie wiedza nauczycieli, albo doświadczenie Dumbledora. - Poprosiła po dłuższej chwili.

- Nie jestem Mordercą. - Powiedział z napięciem w głosie.

- Wiem. - Odpowiedziała z lekkim zawodem, że nie potraktował jej poważnie, choć pozostała czujna. Coś w jego głosie było innego, coś nowego. - Jesteś dobry. -

- Nie rozumiesz. - Odpowiedział poważnie. - Mam nadzieję, że będziesz mogła to zrozumieć i z tym żyć, ale zrozumiem też, jeśli brzemię byłoby zbyt ciężkie. - Na te słowa twarz Dahpne stężała, zastanawiała się słysząc ból w jego głosie, czy ostatnie zdanie było troską, czy próbą manipulacji. Nie mogła sobie wyobrazić niczego, co mógłby powiedzieć, a co by ją od niego odepchnęło, ale on sądząc po napięciu w głosie, był tego niemal pewien.

Teraz zamilkł jakby czekał, aż powie mu żeby nie kontynuował. Nie, to nie to, jest zbyt mądry, aby wiedzieć, że takie niedokończone otwarcie swojej duszy zrobi w ich rodzącym się związku więcej szkód niż najgorsza prawda. Ale mimo to na coś czekał. Wtedy ją olśniło, on się otwierał przed nią, może pierwszy raz w życiu przed kimkolwiek. Dawał siebie na otwartej dłoni, a jedyne, co mogła zrobić to być tak samo otwarta i prawdomówna jak on, dlatego wypowiedziała swoje myśli, najdokładniej jak potrafiła.

- Nie wyobrażam sobie, co mógłbyś powiedzieć, albo, co mogłeś zrobić w przeszłości, co by mnie odepchnęło. Jeśli kiedykolwiek twoje czyny, czy słowa sprawią, że nie będę chciała być z tobą powiem ci to. - Wyrzekła niczym zaklęcie patrząc mu z powagą w oczy.

Maxwell skinął głową z radością w oczach, że tak dobrze go zrozumiała.

- Nie jestem mordercą, choć zabiłem już dwieście osiemdziesiąt cztery rozumne istoty, nie wszystkie były ludźmi. Nie zawsze mnie atakowały, nie zawsze były w stanie się bronić, a czasem nie próbowały się bronić. Nigdy jednak nikogo nie zamordowałem, każdy, kto zginął z mojej ręki zrobił coś, co zasługiwało na śmierć. Jestem Zabójcą, Jestem Egzekutorem, Jestem Sędzią i Katem z ramienia Ligii Kolekcjonerów, ale nie jestem Mordercą. - Zakończył wyznanie tak jak je rozpoczął. Daphne chciał wykrzyczeć, że to prawda i żeby w to uwierzył, ale zatrzymała słowa w pół otwartych ustach i zamknęła je.

Wiedziała, że on jej nie odepchnie, za zastanowienie, a szybka odpowiedz na takie wyznanie nie była dobra. Prawie trzystu, to niemal tyle ilu uczniów w Hogwarcie, ich krew jest na jego rękach. Z drugiej strony, jeśli to byli źli ludzie. Wie dokładnie ilu zabił, nie powiedział prawie trzystu. On odczuwa każdą śmierć, każdego z nich niesie z sobą. I to rozdzielenie zabójca, egzekutor, sędzia i kat, ale nie morderca. Sposób, w jaki wymawiał te słowa, były niczym oznajmienie tytułu szlachetnego rodu. Baron taki, Pan Tego i Tamtego, chyba, że to faktycznie tytuły. Powiedział z ramienia Ligii Kolekcjonerów i choć Daphne nie miała pojęcia, co to takiego, nie znaczyło to, że owa Liga nie istniała. W ostatnich miesiącach, a nawet dniach usłyszała o tylu informacjach, o których nic nie wiedziała, że istnienie Ligi zakładała, jako fakt, o którym powiedział jej Maxwell.

- Domyślam się, że nie możesz mi powiedzieć, czym jest Liga Kolekcjonerów? -

- Przykro mi, ale jeszcze nie. Nauczę cię obrony umysłu, przy, którym oklumencja Snapa jest domkiem z kart w czasie huraganu. Wtedy ci powiem. - Mówił spokojnie, z powagą.

Powie mi, nie zbył mnie, nie powiedział może kiedyś. Będzie ją uczył i jej powie. Nie mogła uwierzyć, że cieszy się z tego jak jedenastolatka na myśl o słodyczach w czasie świąt.

- Nie powiedziałeś nic, co by miało mnie odepchnąć od ciebie. - Powiedziała w końcu. - Widziałam dwa razy jak walczysz. Wiedziałam, że jesteś wojownikiem już wcześniej. Twoje spojrzenie to ostrze miecza. Snape ma w oczach bestię, temu jest taki groźny, bo jego zachowanie jest opanowane, niczym tygrysa leżącego na słońcu, ale w oczach widać szaleństwo, gotowość do walki, dzikość. Ty jesteś jak zimna stal, precyzyjny w każdym calu, ostry, śmiertelnie niebezpieczny. Możesz wypuścić tygrysa i on sprowadzi śmierć i zamęt, ale kiedy ktoś dobywa miecza to jest to o niebo groźniejsze, bo miecz wyciąga się by zabijać. Bestia może okaleczyć, a potem zaatakować ktoś innego, albo uciec. Miecz jest ostateczny. - Mówiła z pasją, nie leżała już na nim, od jakiego czasu, ale teraz przyłożyła dłoń do jego klatki w miejscu serca. - Jesteś ostrzem śmierci, ale masz też serce, które potrafi być czułe, które potrafi kochać. To, że wiesz ilu ich było najlepiej świadczy jak głęboko to przeżywasz. Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak ciężko musi ci być żyć z tym ciężarem. Ale powiem ci jedno. - Pochyliła się by go pocałować, mocno, czule, przelewając swoje ciepło. Objęła go obiema dłońmi za głowę i trzymała mocno, podczas gdy jej usta mówiły to, czego słowa nie potrafiły. - Jesteś Maxwell Julian Alexander de'Vireas, Jesteś Zabójcą, Jesteś Egzekutorem, Jesteś Sędzią i Katem z ramienia Ligii Kolekcjonerów, Nie jesteś mordercą. - Wypowiadała te słowa tak jak on, z siłą, z dumą, niczym tytuł. Nie poprzestała jednak na tym. - Jesteś Ostrzem, Jesteś Obrońcą, Jesteś Miłością i Nadzieją, Jesteś mój. Na zawsze, będziesz mój. - Zakończyła całując delikatnie jego czoło, usta i dłoń, którą dotykał jej policzka.

To, co działo się w umyśle i sercu Maxwella było czymś nie do opisania, to było coś, o czym rozmawiał z matką. Doskonałe zrozumienie, nie wierzył, że kiedykolwiek spotka kogoś, kto zrozumie jego serce tak dogłębnie jak on sam. Lepiej niż on sam. Daphne przyjęła jego serce, nie odrzuciła go, ale pokochała, zrozumiała i pomogła jemu zrozumieć siebie lepiej niż myślał, że to możliwe.

- Dahpne. - Wyjąkał głosem słabym, ale po sekundzie odzyskał swój naturalny ton - Jesteś pewna, że jestem za słaby na seks, bo po twoim wyznaniu byłby to chyba najlepszy seks w naszym życiu. - Powiedział swoim arogancjo-pewnym siebie głosem.

Daphne spochmurniała, przez sekundę myśląc, że z niej zakpił i już miała go spoliczkować i uciec, gdy złapał jej dłoń w powietrzu, z szybkością i siłą, jakiej nie spodziewała się po kimś, kto miał być galaretą przez następne dwadzieścia godzin.

Rzucił ją na łóżko, przytrzymał jej ręce i pochylił się nad nią patrząc w jej oczy z miłością i pożądaniem. Wyglądał niczym głodny wilk, choć skoro była pierwszą, przed którą się otworzył i która go zrozumiała i przyjęła, musiał być głodny. Głodny pełnego zrozumienia. Już wiedziała, że z niej nie kpił i sama pomyślała jak wspaniały byłby to dla nich oboje czas. Może skoro miał tyle siły by ją tak sprawnie przerzucić i przytrzymać miał jednak dość sił na inne aktywności.

- Daphne. - Wyszeptał niskim głosem, od którego przeszły ją ciarki. - Moja Królowo, Moja Pani, Moja Miłości i Moje Życie. Kocham cię Daphne Greengrass i teraz wobec ciebie oraz tych pustych ścian mówię ci Moja, Moja po kres, Moja do ostatniego tchu, Moja i nigdy inna. Moja. - Pocałował jej czoło, usta i dłoń, którą wciąż trzymał. Oblała ich złocista mgła magii, Daphne czuła więź z Maxem, wiedziała, że to, co się dokonało było ostateczne. Złączyli się duszami, magia uznała ich słowa za przysięgę, a była to pradawna magia, o której czytała w książkach. Przez ułamek sekundy poczuła lęk, zaraz jednak uświadomiła sobie, że przecież go kocha, a ta wieź jest dobra. Że nie może być nic złego, ani groźnego w połączeniu duszy pomiędzy nimi. A fakt, że mieli po szesnaście lat nic nie zmieniał. Oboje wiedzieli, ile dla siebie znaczą i że tego właśnie pragną. To był moment perfekcji, nie musieli już nic robić, ani nic mówić. Leżeli wtuleni w siebie, temat seksu zniknął, czego Daphne trochę żałowała, ale tylko trochę. To był moment perfekcji.

Kilka godzin później rozległo się dyskretne pukanie do drzwi, dlatego Daphne niechętnie odsunęła się od Maxa i usiadła na fotelu obok jego łóżka, kładąc nogi na łóżku, tak, aby opierać stopy o łydki de'Vireasa. Po minucie do pokoju zajrzał Kano.

- Profesor Snape chciałby się z panem widzieć, ale powiedział, że jeśli jest pan zbyt zmęczony może przyjść później. - Spytał z sugestią, że jeśli o niego chodzi to Maxwell powinien być zbyt zmęczony na przyjmowanie gości.

- Wybacz Kano, ale Severus gotów zrobić coś dramatycznego, jeśli nie dostanie odpowiedzi. Zaproś go. - Odpowiedział z troska i lekkim rozbawieniem Maxwell.

Opiekun Slytherinu wszedł do środka sypialni i odkrył drobne zmiany. Jedną z nich był fakt, że zamiast ściany po prawej i okien, która była tam wczoraj teraz znajdowała się tam przeszkolona w całości ścina z tarasem, czy może raczej balkonem i widokiem na jezioro. Po kilku sekundach zamknął usta.

- To Kano i Zgredek. Uznali, że skoro nie wolno mi opuszczać łóżka będzie dla mnie miłe patrzenie na jezioro, łąki i las, do którego nie mogę obecnie dotrzeć. Choć chyba zostawię taką konfigurację pokoju. - Wyjaśnił Maxwell.

- No i teraz nocami można siadać na tarasie, aby kontemplować samotność. Dzień dobry panno Greengrass. - Powiedział w stylu dawnego Severusa, oczy jednak tym razem błyskały wesoło.

- Mam nadzieję, że nie sugerujesz czegoś, co mogłoby urągać honorowi mojej królowej? - Głos de'Vireasa był przyjazny, ale czuć było też ostrzegawczą nutę stali.

- Nie, to było przekomarzanie się, jakie występuję pomiędzy przyjaciółmi. - Mimo stwierdzenia zawiesił pytanie po ostatnim słowie. A gdy Max skinął głową kontynuował - Przez ciebie muszę się uczyć nowych rzeczy, przekomarzania, aby nie brzmieć jak cyniczny drań, zaufania, moja pokerowa twarz legła w gruzach, jakiś pierwszak powiedział mi dziś, że wyglądam o wiele lepiej i że ma nadzieję, że już się wyleczyłem, a ja mu podziękowałem do cholery. - Powiedział siadając na drugim fotelu. - I z czego się śmiejecie? -

- Dobrze widzieć Severusa, o jakim opowiadał mi Natanel Visquero. - Powiedział, a Daphne po raz kolejny zgrzytnęła zębami, bo czuła że to będzie jedna z tych rozmów. Jej reakcja była jednak niczym w porównaniu z reakcją Severusa.

- Coś ty powiedział? - Powiedział zrywając się na nogi. - Skąd wiesz o Natanelu. Kto ci o nim powiedział? - Panika w głosie była olbrzymia, choć z drugiej strony dawny, w znaczeniu wczorajszy Severus już by zaatakował.

Max wzniósł dłonie w geście poddania.

- Przyjaciele, pamiętaj - Poczekał aż Severus się uspokoi, usiądzie i potwierdzi skinieniem głowy, że jest gotów słuchać. -Po pierwsze cieszę się, że tak szybko uznałeś mnie za przyjaciela. Naprawdę chcę nim być. Mam dług wobec Natanela, a wiem, że niczego nie pragnąłby bardziej, niż tego abyś żył tak jak w waszych rozmowach. Wolny. Po drugie obiecałem Daphne, że będę się starał ograniczać rozmowy w których nie wie o co chodzi, dlatego zanim ja opowiem ci skąd znam Natanela, pierwsze ty opowiedz jej skąd go znasz. -

W oczach nauczyciela obrony pojawiły się łzy, a Daphne czuła, że to moment przełomowy dla jej byłego opiekuna domu, taki sam jak dzisiejszego ranka przeżyła ona i Max. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała.

- Profesorze Snape, przyrzekam na honor rodu Greengrass, że będę strzegła tego co pan powie tak jak każdej tajemnicy Maxa, którą mi powierzył. - To przełamało barierę, bo Snape odetchnął głęboko i zaczął mówić.

- Natanel Visquero był moim przyjacielem, mugolem. W dzieciństwie, gdy mój ojciec również mugol, pił i bił moją matkę, gdy ją gwałcił i bił mnie uciekałem do domu Visquero. Zawsze przyjmowali mnie tam z czułością. Natanel wiedział, że jestem czarodziejem, akceptował to. Był moim przyjacielem nawet, gdy zacząłem przejawiać pragnienia wobec czarnej magii, wiedział skąd takie pragnienia w moim sercu. Gdy miałem trzynaście lat napisała mi ostatni list. Jego rodzina przeprowadzała się, gdy ja byłem w Hogwarcie. Napisał mi o swoim marzeniu, że będę mógł żyć Wolny. Od bólu, wspomnień, zła, od złych pragnień, bez ukrywania siebie. Więcej nie miałem z nim kontaktu, zająłem się czarną magią, byciem zimnym opanowanym i strasznym, szukaniem potęgi. Tak skończyłem jako śmierciożerca. Marzenie Natanela nie spełniło się. - Zakończył, a choć nie podał szczegółów Daphne i Maxwell czuli, ile w tych wspomnieniach było miłości i bólu powodowanego stratą.

- Sen Natanela nie spełnił się jeszcze. Nadal może, bo teraz jesteś wolny, nie ma żadnych sznurków, które by sterowały twoimi czynami. Przestałeś być marionetką, ani Voldemort, ani Dumbledore, ani ja, nikt nie ma nad tobą władzy, nawet twoje pragnienia już cię nie wiążą. Możesz wybierać. Jesteś wolny. Co zrobisz? - Spytał Maxwell.

Severus podniósł wzrok z swoich dłoni i spojrzał w oczy de'Vireasa, jakby po raz pierwszy go widział. Uczeń wydawał mu się teraz znacznie starszy, jak poprzez te oczy patrzyły na niego dziesięciolecia doświadczenia.

- Będę wolny, ale moje życie należy do ciebie, aż pokonamy Voldemorta. Potem odnajdę Natanela, aby powiedzieć mu, że marzenia się spełniają. - Odpowiedział powoli.

- Rozumiesz, że nic mi nie zawdzięczasz? Nie masz wobec mnie długów. - Głos de'Vireasa znowu się zmienił, tym razem był to głos Maxwella Alexandra Juliana de'Vireasa, Lorda.

- Tak, oddaje ci moje życie, jako wolny człowiek, bez sznurków, bez obciążeń. - Snape ukląkł na jedno kolano i pochylił głowę, a Daphne wciągnęła powietrze. - To moja decyzja.

- Przyjmuję. - Gdy Max wypowiedział te słowa Daphne poczuła falę magii bijącą od obu czarodziejów. - Przyjmuję twoje życie i ślubuję ci wykorzystać je, aby pokonać i na zawsze unicestwić Czarnego Pana Voldemorta. Ślubuję ci zapłatę. Za wierność, zapłacę wiernością. Za miłość, miłością. Za służbę, opieką. Za oddanie, zaufaniem. Za zdradę, śmiercią. Twoi wrogowie będą moimi wrogami, twoja rodzina jest moją rodziną, twój honor będzie moim honorem. Jesteś moim bratem, synem umiłowanym, moją przyszłością, moją ręką i moją wolą. Ślubuję dać ci możliwość odejścia z rodu po pokonaniu Voldemorta, ale ślubuję ci też prawo odrzucenia tej możliwości. Póki żyję i póki wiąże nas przysięga, będę ci wierny. - Wypowiedział starożytną formułę, i choć zamiast języka run użył angielskiego magia działała, dziewczyna wiedziała, wiedział to też Severus, który podniósł wzrok z niedowierzaniem. - Wstań Severusie Snapie de'Vireas. Jesteś teraz członkiem starożytnego rodu, choć będziemy musieli utrzymać to w tajemnicy. Kano roześle wieści, każdy przyjaciel rodu będzie ci przychylny. -

- Nie do końca o to mi chodziło, nie chciałem abyś... - Zaczął Severus. Max jednak przerwał mu stanowczym głosem.

- Cicho. Wiem czego chciałeś, ale ja nie jestem Dumbledorem, nie jestem władcą marionetek, nieświadomych sług, którzy wykonują moje polecenia, bo mam etykietę najpotężniejszego czarodzieja i powinienem być mądry. Jestem de'Vireas, a mój ród ma inne zwyczaje, nagradzamy odwagę i czystość serca, jesteśmy wierni. Krzyczymy „za mną" zamiast „naprzód". Jesteś moim Wasalem, a ja twoim Suzerenem, tak działo się przed wiekami i tak dziać się będzie przez kolejne wieki. Chcesz coś dodać? -

- Nie - Severus wstał.

- Dobrze, że nie dodałeś żadnego mój panie, czy innego podobnego. Siądźcie, ty też Daphne. - dziewczyna uświadomiła sobie że stoi, nie wiedziała kiedy wstała, ale chyba gdy Max wypowiadał przysięgę. Wydawało się to właściwe, choć scena była dziwna. Młody chłopak leżał na łóżku niczym umierający starodawny król, a dojrzały mężczyzna w sile wieku klęczał przy owym łóżku niczym młody syn czekający na wolę umierającego ojca. - Severusie wszystko o czym rozmawiamy sami, albo we trójkę jest tajemnicą, gdybyśmy rozmawiali o czymś sami, Daphne ma dostęp do wszystkich informacji. Nie mam i nie będę miał przed nią tajemnic, a przynajmniej za niedługo nie będę miał, na razie muszę jeszcze chronić osoby, które mi zaufały. Dziś mieliśmy bardzo podobny moment do tego co stało się przed chwilą. Nie mam tajemnic także przed tobą. Daphne jest moją Królową, moją Panią na wieki, ma moje serce i to jej jestem winien każdy oddech, aż do ostatniego. Twoim podstawowym zadaniem, jako wasala będzie zapewnienie jej bezpieczeństwa, gdyby doszło do bitwy, albo gdyby nas pojmano i miałbyś szansę ocalić jedno z nas, masz zawsze wybrać ją. Inny wybór potraktuję jako zdradę. A teraz porzucamy te wzniosłe klimaty i rozluźniamy się, nie wiem jak wy, ale ja mam dość podniosłych momentów na jeden dzień. Większość ludzi nie doświadczy nawet jednego takiego zdarzenia w życiu, nawet jako widzowie. Waga bycia uczestnikiem dwóch jednego dnia jest strasznie ciężka. Na bogów mam szesnaście lat i miałem odpoczywać. - Zakończył z uśmiechem, za co zarobił kopniecie w łydkę od Daphne, która umieściła nogi w poprzednim miejscu. Widać potrzeba fizycznego kontaktu była w nich silna.

- Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Oddanie i bycie przyjętym jako wolny człowiek jest piorunującym doświadczeniem. Opowiedz o Natanelu. - Poprosił Snape.

- Nie ma wiele do opowiadania. Natanel Visquero mieszka na Karaibach, mogę dać ci adres, ma żonę i trzech synów. Ma statek wycieczkowy, swoją szkołę taekwondo, łowi, pływa, kocha i jest kochany. -

- Wspomniałeś, że masz u niego dług. -

- Tak, nauczył mnie pływać i podstaw walki. Miałem trzy lata, świadomie posługiwałem się magią. Przyłapał mnie na chodzeniu po wodzie i spytał czy jestem czarodziejem. Wyobraź to sobie, dorosły facet podpływa do trzylatka, który stoi na wodzie i pyta czy owy trzylatek jest czarodziejem. Wspomina, że jego przyjaciel w Anglii był, traktuje mnie normalnie, jak każdego z swoich uczniów, czy dzieci. Pyta czemu chodzę w kąpielówkach po wodzie. Powiedziałem, że nie umiem pływać, a lubię patrzeć na rafę. Poszedł do moich rodziców i powiedział, że wie o magii i że chciałby mnie nauczyć pływać. Mama się zgodziła, a gdy zobaczyli jak dobrym jest nauczycielem ojciec poprosił go, by nauczył mnie walczyć. Cokolwiek się zdziwił, bo uczyć walki trzylatka było nienormalne, ale tata wyjaśnił mu, że w świecie czarodziejów panuje wojna, a przynajmniej panowała i że mamy teraz krótki czas pokoju, że idzie czas, w którym to dzieci i młodzieńcy zdecydują o losach czarodziejskiego świata. Mój ojciec, co słyszałem wtedy pierwszy raz powiedział mu, że jestem potężnym czarodziejem. Powiedział, że to co robię z magią jest dostępne dla ludzi których poziom mocy jest przeciętną dla czternastolatków, a poziomem kontroli dla dorosłych czarodziejów. Mój ojciec wtedy pierwszy raz powiedział, że moim zadaniem będzie walczyć na wojnie i że teraz jest czas nauki, zanim mój umysł przesiąknie utartym myśleniem o magii. Byliśmy na Karaibach przez trzy lata, czasem tam wracałem w późniejszych latach. Natanel powiedział mi kiedyś o tobie, powiedział, że może być tak, że będziesz po złej stronie. Powiedział o swoim marzeniu i poprosił, że gdybym miał szanse na ocalenie ciebie to będzie to dla niego najwspanialszy dar jaki może mu dać czarodziej. Poprosił też, że gdybyś się nie opamiętał, żebym dał ci szybką śmierć. Doceń to, tylko prawdziwy przyjaciel może prosić szczerze o szybką śmierć dla zbłąkanego przyjaciela. -

- Nadmiar informacji - Powiedziała Daphne. - Mam wrażenie, jakbym w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, a nawet dni przeżyła i nauczyłam się więcej niż przez całe moje życie. -

- To masz teraz obraz tego, jak wyglądało całe moje życie. Taka nauka od nauczyciela, który poświęca cała uwagę tobie, odpowiada tylko na twoje pytania i skupia całe wymagania tylko na tobie. Ciągłe wyzwania, ciągły pośpiech i ciągła walka o udowodnienie, że jest się godnym bycia najlepszym. Natanel dał mi świetne podstawy do tego w swojej szkole Taekwondo. I choć ostatecznie wybrałem inny styl walki i dyscypliny to jego nauka i świadectwo życia pozwoliły mi to przetrwać. Nauczył mnie dyscypliny i skupienia. To jest dług, który spłacam. - Zamyślił się. - Chce was czegoś nauczyć. Severusie słyszałeś o latających mnichach? -

Daphne zaśmiała się.

- Ja słyszałam, to komedianci, akrobaci, kuglarze. Występują w mugolskich teatrach dla dzieci. -

- I posługują się instynktownie magią, aby wykonywać swoje sztuczki. Pompki na jednych palcach, bieganie po ścianach, skoki na sześć metrów i inne podobne. - Dokończył Snape, a Daphne wydawała się zaskoczona tym, że jej opiekun wie o mugolskich kuglarzach, oraz tym, że posługują się oni magią. - To nie jest powszechna wiedza Daphne. - Dodał Severus, pierwszy raz w jej życiu zwrócił się do niej po imieniu. Co wywarło lepszy efekt niż kubek zimnej wody, ale uśmiechnęła się miło zaskoczona. Najwyraźniej ją także zaliczył do grona przyjaciół, albo był to efekt bycia wybranką Maxa. Powinno jej to przeszkadzać, że tyle rzeczy w jej obecnym życiu ma za przyczynę jego, jakby cały świat wirował wokół niego. Ale ona znała prawdę, wiedział kim on jest, znała jego duszę i wiedziała, że on ją kocha. Nie pragnął być w centrum i przebudowywać jej życia, po prostu taki był, zakrzywiał rzeczywistość, czynił świat tłem dla siebie, ale to ją zaprosił by stała obok, a nie za. To czy Severus zwrócił się do niej po imieniu, dlatego, że była jego wybranką, czy też, dlatego że ją polubił, nie miało znaczenia. Liczył się fakt, że to zrobił i że jej było miło. - Latający mnisi są mugolami, nawet nie charłakami, ale w jakiś sposób wykorzystują magiczne prądy, uczą się je gromadzić poprzez medytacje i wykorzystywać. Oni nazywają to chakrą. Kompletnie nieprzydatne dla czarodziejów, ale były badania nad wykorzystaniem tego na charłakach, nic nie dały. - zakończył Severus.

- To prawda, bo Latający Mnisi, to obrzutki z zakonu Tybetańskich Mnichów Żywiołów. To ci, którzy nie ukończyli nowicjatu, bo byli za mało pojętni w sztuce. Słyszeliście o tybetańskich mnichach, spośród nich czasem jednostki są zapraszane do wstąpienia w tajne zgromadzenie. Taki zakon w zakonie. Już zwykli wojownicy mają nadludzkie zdolności. Do zakonu Tybetańskich Mnichów Żywiołów nie trafiają tylko najlepsi, ale ci, którzy przejawiają pewne predyspozycje. Ci, którym się nie udaje, są związywaniu przysięgą, a mnisi potrafią dotrzymywać przysięgi i wysyłani w świat. Nie wolno im uczyć dlatego nie pomogli czarodziejom, pozwolili się tylko obserwować, ale nie tłumaczyli. Stąd opinia, że robią to nieświadomie. Pełnoprawni członkowie tego zakonu, potrafią rzucić kulę ognia z ręki, leczyć dotykiem, poruszać się szybciej niż da się to sobie wyobrazić, albo latać. I tego ostatniego was zamierzam nauczyć. - Zakończył.

- Ale jak się o tym dowiedziałeś? -

- Jeden z moich nauczycieli był pełnym członkiem w randzie mistrza, co znaczyło, że miał prawo wybierać uczniów i sprowadzać ich do zakonu. W moim przypadku ograniczył się nauczenia kilku sztuczek i walki wręcz, uznał że zakon nie nauczy mnie wiele więcej niż umiem, a szkoda dziesięciu lat, na kilka dodatkowych sztuczek, które mogę zastąpić magią. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu jak zwykły nastolatek, któremu udał się figiel.

- Dobra. - Powiedział po chwili - Latanie jest proste. Rzucacie Wingardium Leviosana swoje buty, albo spodnie, albo całe ubranie. Im więcej ubrania podniesiecie tym łatwiej sterować w czasie lotu, im mniej tym trudniej sterować, ale łatwiej się skupić na innych czynnościach. Wszystko zależy od waszego opanowania magii. Najtrudniejsze będzie rzucanie zaklęcia bezróżdżkowo, bo wtedy zaklęcia są słabsze i nauczenie się rzucania więcej niż jednego zaklęcia na raz. Czasem w czasie lotu trzeba czarować, albo mówić. Więc bezróżdżkowo, niewerbalnie i dwa na raz. Za to sam czar jest prosty. Co wy na to? Jak uda wam się dotknąć sufitu bez słowa, poproszę Kano o zrobienie lodów. - Zakończył jakby oświadczał, że dziś chyba nie będzie padać, a nie jakby próbował nauczyć swoją dziewczynę i nauczyciela zaawansowanej magii.

- Jedno pytanie. Myślisz, że mi się uda? - Spytała Daphne.

- Nie myślę. Wiem. - Powiedział poważnie, bez zwyczajowej arogancji, czy choćby śladu żartu i chyba, dlatego mu uwierzyła.

- Co mam robić, nie mam pojęcia jak się rzuca zaklęcia bezróżdżkowo. Nie lepiej nauczyć się najpierw z różdżką? - Spytała dziewczyna.

- Sewerusie wyjaśnisz to? - Poprosił patrząc na zamyśloną twarz nauczyciela.

- Wydaje mi się, że poprzez uczenie nas czegoś niesamowitego, ale jednocześnie prostego w formie, chcesz nauczyć nas magii bezróżkowej, a nie samego latania. A w takim razie lepiej od razu od uzależnić się od różdżki. Przyznam, że ja także nie mam pojęcia jak zacząć. -

- Ahh ty przenikliwy ślizgonie. - Powiedział z udawaną naganą w głosie - Dajcie mi swoje różdżki. - Wyciągnął ręce i ujął po różdżce, poczuli magię i rozbłysło światło oślepiając ich na chwilę, ale zanim Daphne zdążyła zaprotestować w każdej dłoni trzymał po dwie różdżki - Wybacz, nie pozwoliłabyś mi, gdybym ci powiedział co zamierzam zrobić. Regeneruję się szybciej niż madame Pomfrey podejrzewa. Weźcie różdżki. -

- Które? - spytał Severus, a Daphne kiwnęła głową.

- Wylosuj sobie. Może trafisz na różdżkę, a może na kopię, pół na pół. - Oboje dobyli różdżek.

- Teraz zróbcie magię. Tak jak zawsze. - Wyjaśnił, jakby oczekiwał rozwiązania prostego zadania matematycznego.

Severus niepewnie, Daphne z większą pewnością wypowiedzieli zaklęcie, oboje myśleli o swoich butach. Dahpne dlatego, bo bała się, że nie poradzi sobie z kontrolą, Severus dlatego że chciał udowodnić, że sobie poradzi z sterowaniem.

Snape wzniósł się na jakiś metr, po czym nogi odjechały mu w bok i uderzył plecami w oparcie fotele, spadając z jękiem za niego.

Daphne miała mniej szczęścia. Bojąc się, że nie użyje dostatecznej ilości magii, użyła jej za dużo, dlatego wystrzeliła pod sufit uderzając w niego wzniesionymi ramionami, na szczęście spadając złapało ją zaklęcie Maxa, który przyciągną ją od razu na łóżko do siebie.

Do sypialni słysząc huk wpadł Kano, ale widząc Daphne na łóżku swego pana, a Sewerusa wstającego zza fotela uśmiechnął się.

- Czy komuś się udało? - Spytał rozbawiony.

- Daphne odbiła się od sufitu, chyba możemy to zaliczyć. Dalsze lekcje poprowadzimy na zewnątrz. - Odpowiedział Max, całując dziewczynę w czoło.

- Doskonale, przygotuje lody. Wspaniały pokaz panno Daphne, profesorze Snape. - Pogratulował skrzat szczerząc w uśmiechu zęby, po czym wyszedł.

- Jak się masz Severusie, nic złamanego? - Zapytał Max.

- Tylko duma. Czy Kano właśnie mnie wyśmiał? -

- Tak, ale to było przyjacielskie wyśmianie. Polubił cię, po tym co wykrzyczałeś w komnacie. - Zrobił efektowną pauzę. - Gratuluję. Właśnie posłużyliście się świadomie magią bezróżdżkową. Wasze prawdziwe różdżki są w tamtej szufladzie. W rękach miałem same kopie. -

- Mówiłam ci już, że jesteś niepoprawny. Właśnie okłamałeś swoją dziewczynę i swojego nauczyciela myślnik przyjaciela myślnik wasala. - Powiedziała, a potem nie zważając na Snapa pocałowała go - Magia bezróżdżkowa jest super. -

- Zgadzam się, to całkiem inne uczucie, jakby zaklęcie tylko ją ograniczało, brało w uzdę dzikiego mustanga. - dodał z zachwytem Severus.

- Bo tak jest. Różdżka i zaklęcia dają jedynie dostęp do pewnej formy mocy. Czarodziej może nadać tej formie kształt, wykrzywić ją lub nagiąć do swej woli. Jednak kształt liny ma ograniczenia, można ja wyprostować, zwinąć, użyć do podnoszenia, ciągnięcia i tak dalej, ale nie da się użyć liny do podlania kwiatów. Potrzeba wtedy innego zaklęcia. Magia bezróżdżkowa działa inaczej, to czysta moc kształtowana dowolnie poprzez wolę. Nie ma żadnego ograniczenia. Można stworzyć linę z wody, zachowa właściwości obu kształtów. Możesz taką wodę postawić, jako ścianę, ludzie przez nią przejdą, bo to woda, ale jednocześnie podtrzyma strop, bo to stabilna ściana. Nienajlepszy przykład. Gdy opanujecie magię bezróżdżkową, będziecie myśleć o efekcie, a nie sposobie na efekt. Magia zrobi resztę. Gdy rzucałem na ciebie transmutację Almashiego nie musiałem skupiać się nad każdą komórką twego ciała, by wprowadzić zmiany. Myślałam o tym co chce osiągnąć, a magia robiła resztę. - Wyjaśnił de'Vireas.

- Podtrzymuje moje słowa. - Powiedziała Daphne. - To było super. Gdzie te lody, rozpiera mnie energia. - Usiadła na łóżku poprawiając włosy rozrzucone lotem pod sufit i upadkiem.

- A ty co próbujesz zrobić? - Spytała groźnie widząc, jak de'Vireas się podnosi.

- Wybieram się do toalety, a potem na taras, skoro Kano i Zgredek już je zrobili. - Odsunął jej rękę, która go przytrzymywała. - Niebój się nie zamierzam uciec i iść biegać. Poza tym naprawdę czuje się lepiej. - Pozwoliła mu wstać, a widząc że trzyma się na nogach całkiem dobrze odetchnęła lekko.

Max wyszedł, a ona wstała z łóżka i ruszyła z Snapem na taras.

- Podejrzewałaś gdy go poznałaś, że on może zmienić całe twoje życie? - Spytał profesor.

- Nie wiem, spotkałam go przed drzwiami do przedziału Slughorna w pociągu. Pierwsze kilka sekund powiedziało mi, że jest inny niż ktokolwiek kogo znałam w Hogwarcie, zaintrygował mnie śmiałością. Na spotkaniu potwierdził wszystko z korytarza, ale czy wiedziałem, jaki jest? Do dzisiejszego ranka nie miałam pojęcia. - Powiedział uśmiechnięta, zatrzymała się aby otworzyć drzwi, ale zawahała się. Podniosła rękę przed siebie i przesunęła nią w bok. Drzwi wyleciały z zawiasów rozpryskując się o ścianę i zasypując dywan szkłem.

Do pomieszczenia wpadł Kano, a zaraz potem Max, uniósł brwi widząc rozwalone drzwi.

- Chyba miałeś rację i magię bezróżdżkową trzeba ćwiczyć na zewnątrz. - Powiedziała niewinne Daphne, a Max wybuchną śmiechem. Kano także się uśmiechał, machną swój dłonią, a szkoło zlało się całość i wróciło na miejsce.

- Panno Daphne, nie znam nikogo, kto już za drugą próbą posłużyłby się taką magią całkowicie bez obiektu skupiającego. - Stwierdził skrzat, spojrzał przez ramię na Maxa. - Temu tam udało się to tylko, dlatego, że rozpoczął trening będąc dzieckiem i nie miał zamkniętego umysłu przesiąkniętego nauką czarodziejów. Zazwyczaj czarodzieje potrzebują kilku tygodni ćwiczeń i medytacji, aby czarować, za pomocą atrapy różdżki, a na czar pustą dłonią kilku miesięcy. Większość jest do tego całkowicie niezdolna. -

Max podszedł do nich.

- Cóż kłamałem. - Powiedział z rozbrajającą szczerością, udając niewiniątko. - Doskonała robota kochanie. Teraz nie ma problemu, bo już wiesz, że potrafisz, a ty Severusie widziałeś, że to tylko kwestia sposobu myślenia. - Minął ich i usiadł w wielkim wiklinowym fotelu.

Poszli za nim po raz kolejny tego dnia zaszokowani.

- Jesteś niebezpiecznie ślizgoński. - To jedyny komentarz na jaki zdobył się Severus.

Popołudnie minęło im już na lżejszych rozmowach, dołączyli do nich Susan i Blaise, Severus w ramach treningu bycia miłym szczerze pogratulował Zabiniemu zmiany domu.

Około osiemnastej pojawiła się Madame Pomfrey i po zbadaniu Max stwierdziła, że teoretycznie nie widać po nim żadnych obrażeń, niebieskie ślady na skórze po płomieniach, pozostały tylko na plecach i klatce piersiowej. Daphne trochę na to narzekała, bo jak twierdziła, była to świetna gra w wodzenie palcem po liniach. Pielęgniarka upierała się, aby jutrzejszy dzień spędził w łóżku, ale Max zdecydowanie odmówił. A że nie miała żadnych podstaw medycznych do zatrzymania go musiała ustąpić. Max obiecał jej za to, że nie użyje żadnego czaru mocniejszego niż opisany w ich podręcznikach, co spotkało się z jej aprobatą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro