Chapter 6 18+
od Autora: Ze względu na treść, osoby niepełnoletnie prosze pominać rozdział 6 i 7, w rozdziale 8, znajdzie wątek fabularny, bez scen 18+.
Dlatego też wrzucę te trzy rozdziały od razu.
Jeśli macie jakieś pytania piszcie na PW, albo w komentarzach. Chętnie podejmuję polemikę, aby sprawdzać logikę mojego rozumowania.
Tę część ze względu na brutalność określam jako 18+.Tak samo będzie w następnym rozdziale. Potem streszczę te rozdziały, albo zamieszczę je jeszcze raz bez scen 18+, aby chętni nie lubiący takich momentów mogli nadążać z fabułą.
- Wydajesz się zaniepokojona. – zwrócił się Dumbledore do Theodory. – Czyżby Maxwell powiedział coś, co cię zaniepokoiło? –
- Nie, raczej coś, co sprawiło, ze zaczęłam myśleć o bezpieczeństwie uczniów. – odpowiedziała popijając sok. – On naprawdę przejmuje się obecnością śmierciożerców w szkole. – wyjaśniła.
- Nie wątpię, że tak to może wyglądać. Maxwell to niezwykle utalentowany czarodziej, ale brak mu doświadczenia. Czasem trzeba dopuścić wrogów blisko... - Przerwał, bo przez salę przetoczył się ryk wściekłości. Zobaczył podrywającego się Maxwella, który coś wyszeptał i znikł.
W tym samym czasie w przy stole gryfonów Maxwell zawył z wściekłości na własna głupotę, poderwał się na nogi.
- Hermiono jak najszybciej znaleźć Daphne w zamku? – spytał głosem, który budził przerażenie.
- Harry mapa – wyszeptała Hermiona, ale Potter już ją otwierał.
Po kilkunastu sekundach Ginny wykrzyknęła.
- Tutaj, na trzecim piętrze. Daphne i szóstka ślizgonów. – Usłyszało to dość gryfonów, aby wieść rozeszła się po Wielkiej Sali.
- Niewidzialny Kano – wyszeptał Maxwell, wyciągną rękę w bok i zniknął.
Nastąpiło poruszenie pomiędzy uczniami, część pokazywała ze zdumieniem miejsce w którym znikł, część tłumaczyła tym, co patrzyli w inną stronę co się stało. Nauczyciele poderwali się z miejsc, ale uczniowie już ruszyli biegiem w stronę drzwi i korytarza na trzecim piętrze.
Max pojawił się przeniesiony przez Kano, który ukrywał się pod peleryną niewidką. Jego oczom ukazał się straszny widok, na który jego serce ścisnął niewyobrażalny ból. Daphne z rozerwaną bluzką była wleczona w stronę otwartej Sali. Szóstka ślizgonów odwróciła się jak jeden mąż w stronę trzasku, a przywódca złapał Daphne pod ramionami i użył jako tarczy, przykładając koniec różdżki do szyi.
de'Vireas skinieniem dłoni postawił tarcze, jedną za sobą i drugą za przeciwnikami. Drugim gestem zatrzasnął drzwi do Sali, do której mieli uciec.
- Jedna szansa skurwiele, abyście uszli z życiem. – powiedział z furią w głosie. Za jego plecami rozległ się dźwięk szybko spalającego się ognia. To Dumbledore pojawił się z Fawksem tuż przed osłonami, kilkanaście sekund później rozległy się pierwsze stukoty butów uczniów. Wlewających się na korytarz.
- Teraz nie mamy wiele do stracenia. Wszyscy nas widzieli. – powiedział Marcus Flint – Więc proponuję ci rzucić różdżkę i nas słuchać. Inaczej rozsmaruje jej głowę na ścianach. –
- Proszę się uspokoić. - Powiedział Dumbledore, a de'Vireas demonstracyjnie upuścił różdżkę pod swoje nogi. - Panie Flint jeśli wypuści pan pannę Greengrass dam wam moje słowo, że bezpiecznie opuścicie zamek. –
- Albo też policzę do trzech i jeśli nadal będziesz jej dotykał, połamię ci wszystkie kości w rękach. – zagroził Maxwell. – Jeden. –
- Śmiała deklaracja, ale mogło zadziałać tylko wtedy kiedy miałeś różdżkę. Accio – powiedział odrywając na sekundę różdżkę od szyi Daphne. Różdżka de'Vireasa poleciała w jego stronę. W tym samym momencie Daphne zniknęła z jego objęcia i pojawiła się przed Maxem. Ten zwinie ją chwycił i razem zniknęli, aby pojawić się przy ścianie obok Harrego, Ginny i Hermiony. Max w ciszy, delikatnie posadził Daphne pod ścianą i szybkim ruchem zdjął koszulę, którą ją przykrył.
- Ginny pilnuj jej, nie pozwól jej zabrać, musi zobaczyć co się teraz stanie. – powiedział gdy jego dziewczyna przytuliła jego koszulę, wciągając zapach swojego chłopaka.
- Doskonała akcja ratunkowa, panie de'Vireas – powiedział dyrektor – Proszę opuścić osłony, abyśmy mogli aresztować pana Flinta i resztę. –
Ton głosu Dyrektora obudził w Maxwellu coś, czego nie mógł opisać. Bestia, którą nauczył się kontrolować i wypuszczać na czasowe przebieżki gdy była potrzebna, teraz chciała się wyrwać, zerwać łańcuchy i zacząć zabijać. Ostatkiem sił zatrzymał ją w sobie. Wstał sztywno, mechanicznie niczym, jakiś golem i obrócił się na pięcie by stanąć twarzą do dyrektora. Z jego ciała zdawała się promieniować moc. Gestem ręki postawił tarczę, wokół Daphne, Ginny i Hermiony, samemu ruszając w stronę Dumbledora.
- W czasie naszej ostatniej rozmowy, nie dał mi pan okazji do przedstawienia luk w zabezpieczeniu uczniów i szkoły. Cały czas od tamtej rozmowy czułem, że coś mi umyka, ale wściekłość na pana zaćmiła mi ten obraz. – mówił z zimną furią, a uczniowie rozstępowali się wokół nie mogąc wytrzymać naporu mocy. Dyrektor jednak nie cofnął się. – Powiedz mi dyrektorze, co z nimi zrobisz? Oddasz ministerstwu? Po co, przecież to płotki, nic nie wiedzą i trafią, do Azkabanu, skąd Voldemort wyciągnie ich gdy tylko tego zachce. Będzie miał lojalne sługi. Zamierzam pokazać ci co ja robię, ze zwolennikami Voldemorta. Niech to będzie lekcja dla tych, którzy planowaliby zdradzić i dołączyć do Voldemorta. Boicie się co on może zrobić wami, jeśli mu odmówicie? To zobaczcie, co ja zrobię z tymi, którzy szukają jego ochrony. Nieważne, czy ktoś skrzywdzi najbliższych mi, czy ludzi, których nie znam, jeśli zrobi to z rozkazu Voldemorta, albo by mu się przypodobać, skończy jak oni. – Powiedział wskazując na osłony.
Wyjął z kieszeni żółty pergamin, złożony na trzy z wielką czerwona pieczęcią i rzucił go pod nogi dyrektora. Gdy Dumbledore schylił się by go podnieść Max zniknął i pojawił się wewnątrz osłon.
- Panie de'Vireas proszę natomiast przestać. – powiedziała McGonagall.
- Powstrzymaj mnie, jeśli potrafisz przejść przez moją tarczę. Choć szczerze wątpię. – Rzucił przez ramię, po czym skupił się na ludziach przed nim. – Kto kazał wam to zrobić? – zapytał choć nie liczył na odpowiedz, jeszcze nie. Marcus wysunął się na przód z jego różdżką w lewej ręce.
- A więc ty pierwszy – powiedział Max ruszając w jego stronę, a w obu dłoniach pojawiły się srebrne sztylety. Ten w lewej ręce, zawirował pomiędzy pacami i chłopak złapał do odwrotnym chwytem. Flint próbował rzucić drętwotę, zresztą tak jak pozostali, którzy już wiedzieli że albo wywalczą sobie drogę, albo zginą.
Maxwell unikał zaklęć idąc powoli w ich stronę, nagle machnął lewą ręką w bok, a prawą w górę. Jeden ze ślizgonów został ciśnięty na ścianę z dźwiękiem łamanych kości, drugi uderzył w sufit i zwalił się na ziemię. Oboje jęczeli teraz leżąc ale ten spod ściany podnosił się.
Gdy ogrom bólu dotarł do uczniów poza osłonami, dobiegły stamtąd różne okrzyki, jedne zachęcające inne przerażone. Nauczyciele jak jeden mąż wznieśli różdżki i zaatakowali osłony. Theodora wyszeptała Severusowi, że nie warto, po czym sama podeszła do Daphne i wyszeptała.
- Patrz na swego obrońcę. – podała jej małą fiolkę, w której Hermiona rozpoznała eliksir wzmacniający. Daphne wypiła i otworzyła oczy patrząc na scenę wewnątrz. – To co powiedział to nieprawda. Ta furia w nim, ten ogień wybuchł w nim z twojego powodu. Inaczej zrobiłby to na zimno. -
Max w tym momencie, był już pomiędzy ślizgonami. Zbryzgany krwią lejąca się z kilkunastu ran, w tym jednej odciętej nogi, którą mimo ferworu walki zasklepił. Ślizgoni nie stanowili już przeciwników, bo tylko Flint pozostał bez ran, ale nie z powodu własnych umiejętności. de'Vireas ewidentnie go oszczędzał, mimo tego, że kilka razy trafiło go zaklęcie tnące. Widać, że obrażenia, które otrzymywał nie robiły na nim większego wrażenia. Nie wiadomo skąd w jego rękach pojawiały się nowe sztylety, gdy tylko stary wbijał w ciało wroga. Ostrza ewidentnie były wzmacnianie magicznie, bo Niezrzeszony blokował i odbijał za ich pomocą ciskane w jego stronę klątwy. Większa cześć korytarza była już w tym miejscu dosłownie zalana krwią, na której kopnięci, lub odepchnięci ślizgoni ślizgali się i upadali. Po dwóch minutach takiej zaciętej walki, które z jednej strony wydawały się trwać wiecznie, bo ewidentnie, Max przedłużał tą walkę, tylko po to by zadać więcej bólu. Z drugiej jednak strony, wydawało się, że pomiędzy poszczególnymi uderzeniami i cięciami mija ledwie uderzenie serca. Na polu walki pozostał jedynie Marcus, który cofał się przed Maxem.
Tarcza co i raz rozbłyskiwała pochłaniając zaklęcia nauczycieli, ale poza rozbłyskami nie wydawało się, aby odnosili jakiś efekt.
- Poddaje się – wychrypiał Flint – Nie możesz mnie zabić, kiedy się poddałem. –
Max tylko uśmiechną się drapieżnie i wystrzelił w jego stronę z nowymi sztyletami, gdy był tuż przed nim, pochylił się, aby uniknąć ostatniej rozpaczliwej klątwy. Ciął po udzie, drugą rękę uderzając do góry i zatapiając ostrze pod pachą chłopaka. Natychmiast przeszedł wokół jego lewego boku, wypuszczając sztylet i łapiąc pod swoją rękę jego łokieć. Kontynuował piruet, a korytarzem wstrząsnęło od dźwięku chrupnięcia kości i wrzasku Marcusa. Nie był to jednak koniec. Max bowiem nadal obracał się wyłamując z kolejnym chrzęstem bark. Wypuścił jego rękę i ostatnim sztyletem dźgnął go w łydkę, powalając na kolana. Uderzył łokciem w skroń, po czym złapał prawą rękę za nadgarstek i łokieć, ciągnąc w stronę nadlatującego kolana. Kolejny trzask i okrzyk bólu. Trwało to dłuższa chwilę, a na korytarzu, rozległy się okrzyki strachu, a nawet wymiotowania.
Jedynymi którzy nie wpatrywali się w tą scenę bezczynie, byli McGonagall i Dumbeldore, nadal próbujący przebić tarczę. Inni nauczyciele przestali oszołomieni, brutalnością sceny rozgrywającej się przed ich oczami.
W końcu Max pozwolił upaść połamanemu ciału Flinta, który nadal zachował przytomność, co można by uznać, za olbrzymie osiągnięcie, gdyby nie fakt, że jednocześnie czuć było fekalia i mocz.
Maxwell brutalnie sięgnął po swoją różdżkę i machnięciem postawił wszystkich na nogi, nie zważając na łkanie, jęki i krzyki bólu, Przeciągnął ich magią pod ścianę i podwinął rękawy.
Na żadnym nadgarstku nie było Mrocznego Znaku.
- To was ocaliło – warknął cicho, po czym sięgną do kieszeni i wyjął fiolkę, w której znajdował się przezroczysty płyn. Po chwili zawahania wyciągnął rękę w stronę uczniów i nauczycieli, a profesor Snape zniknął i pojawił się obok niego, całkowicie zaskoczony.
- Co to jest? – zażądał odpowiedzi, podając mu fiolkę.
Snape odkorkował ją, powąchał, podniósł do oczu i stwierdził pewnie. – Veritaserum. Wyjątkowo czyste.-
- Zaaplikuj im – rozkazał Max, a Snape nie protestują podał uczniom po dwie krople.
- Kto rozkazał wam napaść na Daphne Greengrass. – Zapytał de'Vireas.
- Marcus Flint chciał ją zgwałcić i zabić jako przestrogę, dla innych, którzy zamierzają opuścić Czarnego Pana – odpowiedział jeden z ślizgonów.
- Marcusie czy to prawda. – Kontynuował zimnym głosem Max.
- Tak – odparł zapytany.
- Dlaczego? –
- Chciałem zdobyć uznanie Czarnego Pana. Moja matka przekazała mi, że ojciec narzekał, że Czarny Pan jest wściekły z powodu ucieczki Greengrasów i tego, że nie może się zemścić. Zakazał nawet wszystkim, aby dokonywać zemsty lub ją zlecać. Chciał to zrobić osobiście. Związał swoich śmierciożerców przysięgą, że nikt nie zadziała sam, ani nikt nie zleci tego nikomu. Matka zasugerowała, że mimo początkowego gniewu Czarnego Pana, zyskam w jego oczach, gdy dokonam zemsty w jego imieniu. – Głos Flinta wyprany był z emocji, jakby nie zawał sobie sprawy z tego, że podpisuje na siebie wyrok.
- Kto z was zgadza się, z wizją Voldemorta. – Odpowiedzią był chór sześciu głosów mówiących „ja". – Kto z was chce do niego dołączyć, aby zabijać i zadawać ból? – Ponowne potwierdzenie. – Jedynym co ocala was przed śmiercią z mojej ręki, jest fakt, że nie macie mrocznych znaków. Nie myślcie, że nie spotka was śmierć. Voldemort zabije was, gdy tylko dostaniecie się w jego ręce. A zasugeruję Ministerstwu, żeby użyło was jako karty przetargowej. – Spojrzał na Snapa.
- Proszę ich zabrać profesorze. Przekazać ministerstwu z tym. – powiedział przekazując mu fiolkę, do której dodał wspomnienie. Następnie nie zaszczycając ich już spojrzeniem ruszył w stronę uczniów.
Gdy zbliżył się do osłon te opadły z świstem, rozładowując magię nagromadzoną z zaklęć nauczycieli, w ścianach. Max odkąd przekazał wspomnienie Snapowi nie odrywał wzroku od Daphne, ale teraz drogę zastąpił mu Dumbledore.
- Nie mogę pozwolić na to co nastąpiło. Dlatego w trosce o bezpieczeństwo uczniów, jako Dyrektor i Najwyższa Szycha Wizengamotu aresztuję cię. – Moc Maxa rozbłysła oślepiającym błyskiem.
- O bezpieczeństwo uczniów? Nie byłeś w stanie pokonać nawet mojej tarczy, gdy ja byłem zajęty walką. Jaka armia cię poprze w tej walce? – powiedział wściekle. – Śmiesz mówić o bezpieczeństwie uczniów? A wystarczyło, żebyś na początku roku przeprowadził komisyjne podawanie uczniom Veritaserum i pytał ich tylko o to komu są lojalni i czy chcą służyć Voldemortowi. Jestem pewny, że i rada nadzorcza i rodzice tych uczniów, którzy są po dobrej stronie, nie mieliby nic przeciwko. Ale ty wpuszczasz tu śmierciożerców i ich zwolenników. Mówisz o wizengamocie? Dobrze się składa. – Wyrwał magia z jego ręki pergamin, który wcześniej rzucić mu pod nogi. Złamał pieczęć i podrzucił go w powietrze, natychmiast rozległ się też donośny poważny głos.
„ Do wszystkich zainteresowanych.
My niżej podpisani Członkowie Światowej Rady Czarodziejów oraz Minister Korneliusz Knot, Minister Rufus Scrimgeur, Przewodnicząca Przestrzegania Prawa Amelia Bones informujemy iż Maxwell Julian Alexander de'Vireas otrzymuje całkowitą swobodę w działaniu mającym na celu zakończenie terroru Czarnego Pana, nazywającego siebie Lordem Voldemortem.
Wyżej wymieniona Swoboda objawia, się zwolnieniem z jakichkolwiek kar, za polowanie, łapanie, wydobywanie informacji dowolnymi metodami, także za pomocą tortur, lub zaklęć niewybaczalnych, na jakimkolwiek śmierciożercy, lub samym Czarnym Panu lub jego zwolenniku.
Zasadność użycia wyżej wymienionych metod zostanie uznana post-factum, w oparciu o niemodyfikowane wspomnienia Maxwella Juliana Alexandra de'Vireas, lub zeznania wydobyte pod działaniem Veritaserum.
Za wyżej wymienione działania, gdy zostanie udowodniona ich zasadność Maxwell Julian Alexander de'Vireas nie może być pociągany do jakichkolwiek konsekwencji prawnych, regulaminowych, oraz nieregulaminowych.
Jakakolwiek zemsta, uraza, czy wendeta za wyżej wymienione działania, będzie w świetle prawa międzynarodowego traktowana jako nieuzasadniona.
Podpisano
Członkowie Światowej Rady Czarodziejów, w/w ministrowie, przedstawiciele lokalnego prawa."
Max machnął różdżką, a pergamin powiększył się i przeleciał ze świstem do ściany gdzie przykleił się do jej powierzchni.
- A teraz odsuń się z mojej drogi, bo jestem w tym momencie gotów uznać, że przeszkadzasz mi w działaniu. – powiedział do Dumbledora w ciszy, która obecnie panował. Choć cisza to za dużo powiedziane, pośród uczniów przemieszczało się szeptane pytanie 'Kim on jest?"
- Domagam się wyjaśnień, w moim gabinecie... - zaczął dyrektor, ale Max najwyraźniej nie rzucał słów na wiatr, machnął ręką, a Dumbledore został ciśnięty z wielką szybkością na ścianę, w którą jednak nie uderzył jak wcześniej ślizgon. Magia wyhamowała uderzenie, ale też nie pozwoliła mu się poruszyć trzymając go o metr wyżej niż sięgałby nogami do połogi. Widać było jego próby poruszenia się, końcówka różdżki rozbłyskiwała kilka razy, ale nic to nie dało.
- Będę w twoim gabinecie za trzy godziny. Ale skończyła mi się cierpliwość do ciebie dyrektorze. To twoje ostatnie ostrzeżenie, wejdź mi w drogę raz jeszcze, a uznam, że sprzyjasz Voldemortowi. – Magia odeszła i Dumbledore upadł ciężko, a de'Vireas podszedł do Daphne, która objęła go owinięta w jego koszulę.
- Wybacz mi. – powiedział – Musimy porozmawiać, ale możemy później. –
- Nie. Tylko nie tu. U ciebie, one też – powiedziała wskazując na Ginny, Hermionę i Theodorę. Max skinął głową i ruszył prowadząc Daphne przez tłum, który rozstępował się w milczeniu. Wskazane czarodziejki ruszyły za nimi i nikt nawet Dumbledore nie zaprotestował.
Gdy znaleźli się już poza zasięgiem słuchu, Theodora odezwała się cicho.
- Potrzebujecie leczenia. - powiedziała wyciągając różdżkę.
- Ja już nie potrzebuję. - odezwała się Daphne, przyciskając się do Maxa. - Uzdrowił już po przeniesieniu poza tarcze. Ale możesz zająć się nim. -
- Fakt, nie chcemy, że podłapał coś z krwi tych... - zaczęła Hermiona, ale nagle uświadomiła sobie obecność nauczycielki i zamilkła. Theodora machnęła kilka razy różdżką, a sińce i cięcia na ciele Maxwella zaczęły znikać.
W pokoju posadził Daphne na fotelu, ale ta natychmiast wstała, posadziła jego i usiadła mu na kolanach wtulając się w jego szyję. Reszta czarodziejek usiadła na innych fotelach. Pojawił się Kano podając każdemu szklankę z whisky, choć tą dla Maxa postawił na stole. Szklankę dla Daphne przytrzymał chwilę, ujął dłoń dziewczyny i gdy na niego spojrzała dał jej szklankę. Popatrzyła na niego, a potem lekko się uśmiechnęła.
- Dziękuję – wyszeptała i wypiła zawartość, co zaowocowało zdrowym rumieńcem.
- Wybacz mi – powiedział ponownie de'Vireas, ale spotkało go za to uderzenie w twarz.
- Wybaczyć? Niby co, ocaliłeś mnie głupcze, gdyby nie ty byłabym martwa. Jak śmiesz prosić o wybaczenie, po czymś takim? Powinieneś oczekiwać wdzięczności. – wykrzyczała całując jego twarz, nie zważając na plamy ślizgońskiej krwi.
- Gdybyś mnie nie poznała, gdybyśmy nie byli razem nic takiego, by nie miało miejsca. Postąpiłem egoistycznie pozwalając sobie na okazanie ci uczuć. – kolejne uderzenie, a zaraz po nim pocałunki.
- Nawet nie waż się tak więcej mówić. Ocaliłeś moją rodzinę i mnie. Przelałeś krew w mojej obronie. –
- Przelałbym może krwi dla ciebie królowo – powiedział łagodnie pierwszy raz odwzajemniając pocałunek – Jednak, bezpieczniejsza była byś beze mnie, nadal będę cię chronił i twoją rodzinę, nie była byś jednak celem. Nie jestem miłym facetem, nie z kimś takim powinnaś być. – trzask, który powstał z kolejnym wymierzonym policzkiem odbił się echem w pomieszczeniu.
- Pogódź się z tym Max. Ona cię nie zostawi, a ty masz dość rozsądku, by to zaakceptować. Być może kiedyś się rozejdziecie, ale nie teraz. Teraz się potrzebujecie. – powiedziała Theodora. – Daphne zleź z niego, niech się umyje. Zapach schnącej krwi zmieszanej z potem mnie obrzydza. –
Daphne pocałowała go ostatni raz i zawahała się.
- Skąd wiedziałeś, że coś ze mną nie tak, nie zdażyłam dotknąć medalionu. - Zapytała podejrzliwie.
- Zerwano ci go. A raczej nie został odpięty, tylko rzemień przerwano. Dostałem sygnał, że coś jest nie tak. - odpowiedział oglądając jej rękę, gdzie na nadgarstku widać było czerwony ślad.
- Skończyłeś te brednie. – Skinął głową – W takim idź się umyć. – powiedziała wstając. Max posłusznie ruszył do łazienki, wszak mógł stawać wobec Voldemorta i Dumbledora, ale sprzeciwić się połączonym siłom Daphne i Theodory? To za dużo na jednego de'Vireasa.
Gdy wyszedł do swojej sypialni Theodora podeszła do Daphne.
- Jak się czujesz? – spytała łagodnie.
- Dobrze – odpowiedziała Ślizgonka. – Naprawę. Nie zdążyli nic zrobić poza zaklęciami tłukącymi, ale te obrażenia uleczył już Max. Byłam tylko w szoku. – Wyjaśniła nauczycielce. – Dobrze znasz Maxa prawda? –
- Tak, ale nie o wszystkim mam prawo mówić. – odpowiedziała.
- Rozumiem, ale zadam pytanie mimo iż mogę nie dostać odpowiedzi. Czy to co zrobił Max w korytarzu? Ta walka, brutalność, tortury. Czy to zdarza się często? – spytała z powagą.
- Trudno na to odpowiedzieć. Jego naturą jest dobro, łagodność i potrzeba pomagania, jednak im więcej masz mocy, im więcej wiedzy, mądrość i inteligencji, tym częściej pojawia się pokusa załatwienia spraw szybko. W końcu masz moc i wiedzę, której tym maluczkim naokoło brakuje. Jest się można powiedzieć otoczonym przez idiotów. Czujesz się, jakbyś był jedynym w swoim rodzaju, lepszym. Nadczłowiekiem. Wtedy jedni osiągają wielkość, a inni upadają. Dlatego nie ma słabych Czarnych Panów. Max poskromił swoja Bestię, tak ją nazywa. Zakuł ją w kajdany i czasem zdejmuje kaganiec, ale pierwszy raz widziałam, na własne oczy, co dzieje się gdy spuści ją ze smyczy. Nie myśl jednak, że zatracił się w okrucieństwie, wtedy by ich pozabijał. Kontrola cały czas była po jego stronie. Zachował przytomny umysł, choć sterowanie ciałem przejęła Bestia. Nie umiem tego lepiej wyjaśnić. – Powiedziała smuto – Nikt nie wie jak wyglądałby świat, gdyby on podążył drogą Czarnego Pana. Ja wierzę, że to mu nie grozi. Jest silny. Zabezpiecza się więziami z ludźmi. Popatrz jak on buduje relacje, daje siebie, dzieli swój czas. Nie oczekuje nic w zamian, bo on czerpie z tego siłę do budowania łańcuchów, by pętać bestię. Dumbledore robił to samo, on otoczył się szkołą, uczniami. –
- To prawda Daphne, - powiedziała nagle Hermiona – Z wiedzą przychodzi moment, gdy tłuczesz siebie pod głowie, aby nie krzyczeć na ludzi, by myśleli szybciej, by nie byli takimi głupcami, by kojarzyli fakty. Bałam się, że to ze mną coś jest nie tak, że nie powinnam być w Gryfindorze, skoro nie mam cierpliwości do mniej inteligentnych, czułam się jak Ślizgonka, więc pomagałam innym, gryzłam się w język. – zaczerpnęła powietrza. – Chyba temu tak dobrze zrozumiałam się z Maxwellem, on jest mądrzejszy ode mnie, ale nie pokazywał mi tego, za to pozwolił mi mówić tak szybko jak chciałam, nigdy nie musiałam czekać na odpowiedź. Pokazał, że mam prawo czuć się lepsza i dumna, a nie czyni mnie to arogancką i złą. -
- Dobrze. To więcej odpowiedzi niż liczyłam. Idźcie już. Pani profesor, Max tego nie powiedział, ale zapewne chciałby by udała się pani do Dumbledora i powiedziała mu, że zemną porządku. – Theodora skinęła głową i zagarnęła uczennice do wyjścia.
- Kano? – zapytała niepewnie blondwłosa gdy została sama, skrzat pojawił się natychmiast – Nie byłam pewna czy się pojawisz. – powiedziała.
- Jestem wolnym skrzatem, wybieram kogo słuchać, a pani spełnia moje rygorystyczne normy. – zażartował, co wywołało jej uśmiech.
- Proszę dopilnuj, żeby nikt nam nie przeszkodził. – zawahała się, ale dodała – I daj nam znać, odpowiednio wcześniej, żeby Max zdążył do dyrektora. I dziękuję za ocalenie, wiem czyją rękę poczułam na łydce. – Skrzat uśmiechną się szeroko.
- Dobrego czasu pani. – Powiedział kłaniając się nisko. – Spełnię wszystko, o co pani poprosiła. –
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro