Chapter 5
Daphne spojrzała na ojca, który skinął głową, zgadzają się na jej odejście, wiedział że i tak nie miałby wpływu na decyzje.
Severus w tym, czasie przeszukiwał sakiewkę chłopaka, w końcu znalazł galeona z imieniem Theodory Hess, zamiast numeru goblina wytwórcy monety. Złapał, Daphne za nadgarstek, drugą dłoń przycisnął do Maxa i aktywował świstoklik.
Pojawili się w wielkiej kamiennej sali, na środku stał stół operacyjny, jakiego używali mugolscy chirurdzy. Ponad stołem znajdowały się lampy, a dookoła stoliki z narzędziami, pod ścianami zaś stały regały z książkami i eliksirami.
Severus nie skończył się rozglądać, gdy w pokoju rozległy się trzaski aportacji. Dobył różdżkę, ale dostrzegł trzy skrzaty domowe i piękną, choć dość niską, rudowłosa kobietę, która podniosła dłoń w pokojowym geście.
- Jestem Theodora von Hess – powiedziała z silnym francuskim akcentem – Co z Maxem? –
Snape najwyraźniej zdecydował, że może jej zaufać, skoro Max chciał się tu znaleźć, a wyruszyli przez jego świstoklik, była mała szansa, że nagle o tej porze była to zasadzka.
- Odprawił Siedem pieczęci, a potem stoczył niewielki pojedynek. Wyczerpał więcej magii niż miał. – powiedział opuszczając różdżkę.
Skrzaty otoczyły Maxa i przeniosły bez użycia magii na stół. Rudowłosa podeszła i przejechała ręką po twarzy de'Vireasa.
- Głupek – powiedziała, gdy otworzył oczy – Siedem pieczęci? To nie powinno cię wyczerpać? Co zrobiłeś? –
- Siedem pieczęci w piętnaście minut. – powiedział z uśmiechem, a Theodora otworzyła oczy i zaśmiała się – Wariacie. – puknęła go dwoma palcami w czoło.
- Panowie – Zwróciła się do skrzatów. – Będziemy potrzebować waszej mocy. – Skrzaty skinęły głowami. Uniosły się w powietrzu i zajęły pozycję po bokach, a jeden przed nogami. Theodora stanęła za głową de'Vireasa i dotknęła jego skroni. Skrzaty dotknęły delikatnie chłopca, każdy dwoma palcami.
Daphne i Severus poczuli przepływ magii, działo się coś niesamowitego. Skrzaty najwyraźniej przekazywały moc czarodziejowi, a Theodora jakimś cudem zatrzymywała ta moc w ciele chłopca. Trwało to jakieś dwie minuty i tak nagle jak się zaczęło, tak się skończyło. Skrzaty zaraz po zakończeniu tego co się odbywało deportowały się poza pomieszczenie.
Max otworzył oczy i próbował usiąść, ale kobieta pociągnęła go za głowę i ułożyła ponownie na łóżku.
- Leż dopóki nie pozwolę. Masz kilka obrażeń wewnętrznych, trzeba je uleczyć, zanim zaczniesz się goić sam i wypalisz, tę odrobinę mocy, którą przekazały ci skrzaty. – powiedziała podchodząc do regału z eliksirami i sięgając po dwa z nich. Podała mu łyżeczkę jednego i pół szklanki drugiego. Następnie kolejny raz rzuciła czary diagnozujące i z zadowoleniem kiwnęła głową.
- Żadnego alkoholu przez dwa dni, żadnego biegania jutro, żadnej magii bardziej zaawansowanej niż przewidziano w podręcznikach szóstoklasisty. Jasne? –
- Tak pani doktor. Mogę wstać? – powiedział potulnie.
- Możesz. – zezwoliła zadowolona z posłuchu. – Młoda damo, widzę jak na niego patrzysz i jak on zerka na ciebie. Pilnuj moich zaleceń, dobrze? – poprosiła łagodnie. – Ten wariat gotów jutro wyzwać jakiegoś smoka na pojedynek. A teraz chodźcie na górę. –
Poprowadziła ich do jednej ze ścian i pociągnęła za kandelabr, otwierając tajne przejście.
- Deportacja przez co najmniej dwie godziny niewskazana. – dodała tłumaczącym się wzrokiem. Gdy znaleźli się w salonie z pięknym widokiem na zielone wzgórza, odkryli obecność czarodzieja, którego się tu nie spodziewali. Horacy Slughorn siedział w fotelu sącząc wino. Theodora bez słowa nalała do lampki wina, oraz do dwóch szklanek whisky. Max dostał szklankę z woda, wino trafiło do Daphne, a whisky do Severusa.
- Pozwólcie, że przedstawię. Theodora von Hess, moja była nauczycielka, mistrzyni eliksirów, zdobywczyni męskich serc, moja przyjaciółka. – wskazał na Daphne. – Daphne Greengrass, Lodowa Królowa Slytherinu, zdobywczyni Niezrzeszonego. A oto Severus Snape, szpieg, wojownik, były mistrz eliksirów w Hogwarcie, a obecny nauczyciel Obrony. Horacego znamy wszyscy. – zakończył wznosząc swoja wodę w toaście.
- A jak opisałbyś siebie? – zapytał rozbawiony Horacy.
- Nie wolno mi powiedzieć Ci prawdy, a kłamać nie chcę – powiedział poważnie.
- Chwileczkę. – powiedziała nagle Daphne – Potrzebuję kilku odpowiedzi. Po pierwsze czemu jest tu profesor Slughorn? O ilu rzeczach z dzisiejszego dnia możemy mówić? To tyle, bo reszta pytań, jest zależna od odpowiedzi na powyższe. –
- Uwielbiam ślizgońską przebiegłość – powiedział Horacy. – No cóż rozumiem panie de'Vireas, że mogę ufać i mówić swobodnie w tym gronie? – zapytał patrząc nie na Daphne ale na nauczyciela Obrony.
- Ufam profesorowi Snapowi. Przynajmniej na tyle, że nie pobiegnie z tą wiedzą do Voldemorta, a Dumbledore i tak na razie jest co najmniej nieprzyjaźnie nastawiony. Poradzę sobie nawet gdyby uznał mnie za wroga. – odpowiedział de'Vireas kłaniając głowę przed Snapem.
- W takim razie oficjalnie ogłaszam moją emeryturę. Dumbledore wyciągnął ze mnie to co chciał i stałem się persona non grata. Może nie traktuje mnie jak wroga, ale oficjalnie oskarżył mnie o danie Riddlowi otwartej drogi do nieśmiertelności. Nie istotne, nie chciałem wracać do Hogwartu. Teraz mam okazję oficjalnie odjeść. Czarny Pan chce mnie widzieć martwym, a Albus nie zamierza mnie broń, przynajmniej nie bardziej, niż pozwolenie ukrycia się w szkole. Nie – podniósł uniesiony palec, jakby groził jakiemuś maluchowi, ale z uśmiechem powiedział – ród de'Vireas nie ma wobec mnie długu, a ja nie zamierzam go zaciągać. Jesteśmy teraz z czystym kontem i tak to pozostawimy. Jestem już stary i zamierzam poradzić sobie sam. Nowa Zelandia wydaje się ciekawym miejscem. Albus przyjął moją rezygnację bez czytania. Głupiec – zaśmiał się, a widząc minę Snapa dodał – Za namową mojego przyjaciela, dodałem tam klauzurę pozwalającą mi wyznaczyć mojego następcę, o ile spełnia kryteria do nauczania przedmiotu.-
Theodora zachichotała
- I tym sposobem spotkamy się w szkole za jakieś dwa tygodnie. Było by idealnie, gdyby choć pan profesorze udawał zdziwionego. Ty także moja droga, bo Dumbledore nie jest głupi, jest tylko arogancki i zaślepiony swoją sławą. Uwierzył w maskę, którą nałożyli mu inni. Tak czy inaczej, jeśli wie o tym, że spotykasz się z Maxem, a znając tego szaleńca, to wie cała szkoła i okoliczne wsie, to Dumbledore szybko skojarzy, że musi obserwować reakcje Maxa i twoje. – Upiła Whisky – A nie chcę mu zbyt wcześnie objawiać kim jestem. –
- Lepiej niech uwierzy, że to wszystko ja. Odebrałem mu Profesora Snapa i McGonagall, przynajmniej on tak sądzi, ale w takim razie już nie będzie im w pełni ufał. Odbieram mu zaufanie Harrego, bo o ile Potter tego nie rozumie, jest marionetką dyrektora. Odbieram mu autorytet. Niech sądzi, że będę próbował także wkraść się w łaski nowej nauczycielki. Specjalnie byłem pokazowo odporny na urok Horacego i obraźliwy wobec jego wybrańców, odciągnąłem też od tego Pottera i gryfonów. Dumbledore nie odczuje takiej straty po odejściu profesora licząc, że nowy nauczyciel mu się podporządkuje. Kiedy zacznę się przymilać do profesor Hess, poczuje niepewność. –
- I będzie chciał ją zwerbować do zakonu, aby przyciągnąć ją do siebie. – dodał Snape – Jesteś przerażający. Rozumiem, że potrzebujesz szpiega w Zakonie? –
- Nie, Biali wojownicy muszą być transparentni. Dlatego odmówię – powiedział Theodora, - Ale w taki sposób, żeby cała szkoła, a może i społeczność czarodziejów zobaczyła jak wiele tajemnic skrywa Dumbledore i jak złe to jest. A opowiadając na twoje drugie pytanie, to Horacy już wychodził. – zakończyła Theodora, zwracając się do Daphne. Slughorn popatrzył na w połowie pełną lampkę wina, wypił duszkiem i wstał.
- Kusi, aby się zdeklarować i zostać, ale im mniej wiesz tym lepiej spisz. Do zobaczenia w szkole panno Greengrass, Severusie. Panie de'Vireas twoja praca o Wywarze żywej śmierci jest tragicznie przeciętna, a wiem, że uwarzyłbyś to przez sen. – chichocząc ruszył do kominka, wrzucił do niego odrobinę proszku i zniknął.
- Teraz możesz zadawać dowolne pytania – stwierdziła przyszła nauczycielka eliksirów – Ja też mam jedno. Czemu do jasnej cholery rzuciłeś Siedem pieczęci w piętnaście minut? Poprzewracało ci się w głowie? –
- Hmm, podejrzewam, że to także pokrywa się w części z twoim pytaniem Daphne – powiedział Max – Więc zacznę od początku. Zaklęcie Fideliusa ukrywa obszar przed każdym komu tajemnicy nie wyjawi Strażnik. Niewielu czarodziejów wie, że Fidelius jedynie zmodyfikował zaklęcie Siedmiu Pieczęci, bo mało kto był w stanie je rzucić. Siedem Pieczęci polega na stworzeniu magicznych rdzeni w pergaminie i odciśnięciu na każdej pieczęci innej sygnatury magicznej. Na koniec splata się rdzenie w centralnym punkcie, a pieczęcie lub zwoje umieszcza na granicach obszaru, którego mają strzec. W ten sposób unikamy, najsłabszego elementu, czyli strażnika. – Wyjaśnił.
- Ale tworzenie magicznych rdzeni, to sztuka znana jedynie wytwórcom różdżek, jest żmudna i pochłania ogromne ilości mocy. Zazwyczaj różdżkarz tworzy jedną, maksymalnie dwie różdżki na dobę. – wyjaśnił Snape, ale nie tym przemądrzałym tonem, jakiego używał na lekcjach, przynajmniej do niedawna.
- Zaklęcie siedmiu pieczęci zazwyczaj rzuca się, jako rytuał trwający dwa tygodnie. Przez pierwsze siedem dni tworzy się pieczęcie, przez następne siedem medytuje, aby potem je scalić. Tylko idiota zaryzykowałby stworzenie całości w kwadrans. – zakończyła Theodora z wyrzutem. – Dlatego powiedz mi po jaką cholerę to zrobiłeś. –
- By ochronić moją rodzinę przed Czarnym... do cholery przed Voldemortem Uwolnił mojego ojca od Mrocznego Znaku, potem rzucił na posiadłość te Siedem pieczęci, a potem staną w pojedynkę przed Voldemortem i sześcioma śmierciożercami i wymusił na Voldemorcie przysięgę, że nie zagrozi i nie skrzywdzi nikogo z mego rodu. – powiedziała Daphne.
- Nie. – Maxwell powiedział z mocą, gdy Theodora otwierała usta – Daphne, nie będę cię oszukiwał. Siedem pieczęci było by cię ochronić. Usunięcia Mrocznego Znaku mógł dokonać każdy, kto potrafi zaleczyć odciętą w łokciu rękę i komu starczy zimnej krwi, by to zrobić. Napisz Ojcu, że może odtworzyć rękę, bo może w szoku o tym nie pomyśleć. Więc moja pomoc dla twojej rodziny, to zaklęcie osłaniające wasz dom. – Zrobił pauzę – Starcie z Voldemortem służyło w dużej mierze moim celom. Po pierwsze skupiłem jego uwagę na sobie. Liczę na to, że uzna stratę twojego ojca, za małą cenę w stosunku do wyleczenia z klątwy, którą obłożyłem go w lesie. Nie wiedział, że kryształ wyczerpałby się za dwa, może trzy tygodnie. Więc nie poświęcałem wiele dla tej przysięgi. – Zamyślił się, ale nikt mu nie przeszkadzał. Odezwał się dopiero po jakiejś minucie – Musimy porozmawiać na osobności, przez kilka minut. – powiedział do ślizgonki wstając i ruszając na taras. Daphne zawahała się chwilę, nie wiedząc, czy takie wyjście jest dopuszczalne, bo o ile profesor Snape wydawał się zaskoczony, to Theodora wcale, natychmiast jak Max wstał, zwróciła się do nauczyciela Obrony i zasypała go pytaniami o z Voldemortem.
Gdy wyszli na taras, Max otoczył ich zaklęciem ciszy.
- Miałeś nie czarować – zwróciła się do niego Daphne.
- Miałem, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Posłuchaj, to co zrobiłem dziś, nie może mieć żadnego wpływu na twoje decyzje. Nie chcę, żebyś była, ze mną, albo decydowała się mi pomagać, bo ocaliłem twoją rodzinę czy dlatego, że uznasz iż coś jesteś mi winna. Nie ma między nami żadnych długów. Dobrze? – zapytał, wyrzucając zdania szybko, jakby uleciała z niego cała pewność siebie. Daphne zrozumiała, że mimo swej dojrzałości, wiedzy i mocy, nadal jest nastolatkiem, a części rzeczy nie da się przeskoczyć. Między innymi strachu przez porzuceniem. Zrozumiała też, że on mówi poważnie, nie dlatego, że tak trzeba, tylko dlatego że to dla niego naturalne.
- Rozumiem i choć uważam, że wiele ci zawdzięczam to chcę z tobą być i ci pomagać, bo w końcu robię coś co jest słuszne, a nie tylko korzystne. To że dzięki temu zyskuję, choćby ochronę mojej rodziny to bonus. Czy taka odpowiedz cię satysfakcjonuje? – odpowiedziała powoli.
- Tak. Teraz drugie pytanie. Cieszę się, że przełamałaś w sobie imię Voldemorta, ale jeśli chcesz poznać więcej odpowiedzi, na pytania, które masz w głowie musisz wiedzieć, że ściągniesz na siebie jego uwagę, a gdyby się dowiedział, że wiesz o tym co bym powiedział, w odpowiedzi na twoje pytania. Staniesz się celem, gdyby tylko udało mu się zabić mnie. –
- Zaryzykuję. Poza tym ciebie chyba niełatwo zabić. – Uśmiechnęła się i podeszła bliżej – W twoich zaleceniach medycznych nie było nic o zakazie pocałunków? – spytała chwytając go z przodu za koszulę i ciągnąc w swoją stronę, gdy tylko pokiwał głową potwierdzając, że niebyło. Pocałunek był namiętny i długi, czuł jej język drapieżnie szukający jego. Po kilku minutach, odepchnęła go od siebie.
- Muszę zapytać pani profesor, jak twoja wytrzymałość na inne aktywności. Wracajmy. – pociągnęła go za rękę. –
W środku trwała ożywiona dyskusja, ale na ich widok Snape uśmiechną się, a Daphne uświadomiła sobie, że cała ściana na taras jest przeszklona, więc byli świetnie widoczni. Wcześniej o tym nie myślała. Theodora wstała i ruszyła w ich stronę, ale celowała wzrokiem w Max więc blondwłosa uspokoiła się nieco.
- Czy ciebie cos popierdoliło? Pojedynek z nauczycielem obrony, pojedynek z Dumbledorem? Walka na umysły z Dumbledorem? W pierwszym tygodniu. Co zamierzasz zrobić do Świąt? Pokonać Voldemorta, przejąć ministerstwo i Hogwart? – Wypluła kilka słów po francusku, głównie przekleństw – Twój wiek i moc czyniły cię idealnym kandydatem, ale jesteś zbyt nieobliczalny, nie wiem, czy powinnam na ciebie donieść, czy cię kryć.-
- Pojedynek na umysły z Dumbeldorem był przed pojedynkiem w klubie pojedynków. Zaatakował mój umysł, aby dowiedzieć się jaki jest mój cel. Miałem mu pozwolić? Pojedynek z Voldemortem w lesie, nie był planowany, ale potwierdziłem informacje o jego nieśmiertelności, oraz kilka innych. Dostałabyś wszystko w raporcie o czasie. W lesie miał być Greyback, nie moja wina. Pojedynek z profesorem Snapem, był nieplanowany, to było instynktowne wyczucie okazji. – zmienił ton – Usiądźmy nie czuję się jeszcze najlepiej. –
- Nie graj mi tu słabowitego. Miałeś dość sił na zaklęcie ciszy i inne aktywności. – ogryzła się, ale wróciła na fotel. Max i Daphne podążyli za nią.
- Dobrze. Teraz mogę mówić dalej. – podjął Max – Co do przysięgi Voldemorta. Zmusiłem go do przysięgi na siedem filarów jego nieśmiertelności, że nie skrzywdzi bezpośrednio i pośrednio żadnego członka rodu Greengrass. Powiedziałem, mu że wiem o ósmym filarze. Daphne to ten moment, w którym musisz podjąć decyzję. –
- Już podjęłam – powiedziała stanowczo. – Chcę wiedzieć. –
- Voldemort stworzył Horcruksy, magiczne pojemniki na kawałki duszy. Planował stworzyć sześć, bo wraz z kawałkiem w nim była by to najlepsza konfiguracja. Popełnił dwa błędy. Gdy próbował stworzyć ostatni podczas morderstwa Harrego, coś poszło nie tak. –
- Podejrzewamy, że któryś z jego rodziców, mogąc odejść oddało życie za niego. To stara magia krwi. – wtrąciła Theodora.
- Jego matka, Lilli – dodał Severus, a gdy wszyscy spojrzeli na niego wyjaśnił – Prosiłem Czarnego Pana o to by jej darował, jako zapłatę dla mnie za zdradzenie mu informacji. – twarz miał kamienną, ale w oczach zalśniły łzy, żalu i wstydu. Max pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Wtedy zaczął pan pracować dla Dumbledora? –
- Tak. – potwierdził profesor. - Skąd o tym wiecie? -
- Przesłuchaliśmy jednego z obecnych na cmentarzu. Z wspomnienia o przemowie Voldemorta można wiele wyciągnąć. - wyjaśniła Theodora.
- Ciekawe, że dyrektor na to przystał. W każdym razie. – kontynuował Maxwell – zaklęcie się odbiło i Voldemort stracił ciało. Nie umarł, bo miał już wedle swojej wiedzy pięć Horcruksów. Po odzyskania ciała, stworzył brakujący szósty. I dopiero niedawno dowiedział się, że popełnił tym największy błąd swego życia. Bowiem o ile zaklęcie uśmiercające nie zadziałało. O tyle zaklęcie tworzące Horcruksa tak. –
- Potter – wykrzyknął Snape. – To jest ta tajemnica Dumbledora. Obiecał mi, że będzie chronił chłopaka, jeśli będę mu służył. Cały ten czas, był tylko zabezpieczeniem. –
- Tak, nie wiem co stanie się z Harrym gdyby zniszczyć pozostałe siedem kawałków. Podejrzewam, że albo zaczęła by się walka umysłów, a zwycięzca zawładnie ciałem. Czy będzie to jednorazowa walka, czy ciągła, tego nie sprawdzimy inaczej niż eksperymentalnie. – powiedział ze smutkiem. – Mało tego, stworzył Horcruksa z Harrego ale już jako dodatkowy. Stworzył też go z przedmiotu, który wybrał. Teraz dusza Voldemorta ma dziewięć kawałków, licząc z tym, który jest w nim. Voldemort wie o tym, że nie może stworzyć więcej Horcruksów. Nawet gdyby, któryś stracił jego dusza nie zniesie następnego podziału. Jestem niemal pewny, że składając przysięgę wybrał te siedem, które są przedmiotami, a zostawił ten, który jest w nim i w Harrym. Są one najmniej pewne, bo w śmiertelnych ciałach, ale z drugiej strony najtrudniej je zniszczyć. –
- Co zamierzasz? – spytał Snape.
- Cóż, plan polega na pozbawieniu Voldemorta mocy, uwięzieniu, wysondowaniu umysłu i odszukaniu filarów. Tak je nazywajcie swoją drogą, niech wszyscy myślą, że jestem tak jak Dumbledore. Jest kilka metod na zniszczenie Horcruksa, ale tym będziemy się martwili jak już załatwimy Voldemorta. -
- Czemu nie pojmałeś go w lesie? Nikt nie miałby ci tego za złe, nie mogę sobie wyobrazić nikogo, kto nazwałby to złamaniem słowa. Nie mówię o zabiciu, bo po wysondowaniu jego myśli, wiedziałeś, że śmierć nic nie da, ale mogłeś go pojmać. - powiedział nauczyciel.
- Nie miałem dość mocy, aby transportować go w bezpieczne miejsce, zostawianie go w lesie też nie byłoby za mądre. Petryficus nie działa zbyt długo na taką moc jak jego. Gdyby wydostał się przed czasem mógł wezwać pomoc, albo jakby nie wrócił, ktoś mógł wybrać się po niego. Wedle moich źródeł na jednorożce polował Grayback, być może teraz kiedy udało im się złapać ciężarną klacz, Voldemort postanowił zadziałać osobiście. - wyjaśnił Max.
- Czemu tamta walka cię tak wyczerpała? - spytała Theodora. - Z opisu, który przedstawił mi Severus wynika, że teleportowałeś się kilka razy, po czym załatwiłeś Voldemorta walką wręcz i przykułeś go do ziemi, prętami goblinów. Potem legilimencja i runy Kvar'Thzan. -
- W sumie racja, z tym, że osłony, przez które się przebijałem były zdolne powstrzymać stado jednorożców. - powiedział z uśmiechem, a Theodora i Snape otworzyli oczy i roześmiali się.
- Cóż, mogliśmy to zauważyć, ale reszta była tak niesamowita, że przegapiłam ten fakt. – wyznała kobieta.
- Po drugie pręty, to magicznie wzmacniany metal, utrudniający przepływ magii Voldemorta, ale zasilane z mojej mocy, a i legilimencja Voldemorta nie należała do łatwych. Wyobraźcie sobie, że nie chciał mi tego ułatwić. - Max skinął ręką i przywołał karafkę z wodą.
- Co ja mówiłam o magii, żaden szóstoklasista, nie używa w taki sposób magii bezróżdżkowej. - fuknęła Theodora.
- Czuję się już lepiej. Poza tym musimy wracać. Zaraz będzie północ, a nie chciałbym nadwyrężać godzin snu. Jutro lekcje. Zawsze możemy dokończyć kiedy będziesz w Hogwarcie. - powiedział wstając, Snape i Daphne poszli za jego przykładem.
- Jak wrócimy? Max jeszcze nie powinien się teleportować. - Stwierdziła dziewczyna.
- Mam świstoklik pod bramy Hogwartu. - powiedziała Theodora podając im monetę, przytuliła Max i wyszeptała "Uważaj na siebie Wariacie" - Do zobaczenia Severusie. - mrugnęła do Snapa.
Gdy pojawili się przed bramą Hogwartu Max miał szeroki uśmiech.
- Niech pan uważa profesorze, Theodora coś za szybko przeszła z Panem na ty. - powiedział obejmując Daphne ramieniem. Snape odwrócił się z dziwną miną i znaczą zdejmować zabezpieczenie z bramy, aby mogli wejść.
Reszta drogi minęła w ciszy, choć nie było w niej nic niezręcznego. Max pożegnał Daphne pod wejściem do pokoju wspólnego dając jej niewielki medalik na skórzanym rzemyku, bo noszenia na nadgarstku.
- To od Theodory, wepchnęła mi to do ręki przed wyjściem, ale to dla ciebie. - przewiązał jej go na lewym nadgarstku. - Ściśnij go mocno, a dowiem się, że masz kłopoty. - pocałowali się i rozstali. Nauczyciel czekał kawałek dalej, aby odprowadzić Maxa, do pokoju.
- Panie de'Vireas zdajesz się dobrze znać Theodorę - a gdy Max skiną głową dodał - czy ona może czegoś ode mnie oczekiwać? -
- To dość skomplikowane. Na ten moment sądzę, że uznała pana za ciekawego typa, a że ma pan moje zaufanie, to uznała, że jest pan wart zainteresowania. Choć szczerze wątpię, aby myślała o białym domu, gromadzie dzieci i wczasach na wyspach kanaryjskich. Obecnie raczej liczy miłą kolację i pewnie dużo seksu. - widząc minę Snapa dodał - Niech pan oddycha, prawdopodobnie nie zrobi nic wbrew panu. A jeśli już to mam dobre maści na obtarcia i rany drapane. - zaśmiał się.
- Ktoś już ci mówił, że jesteś za bezpośredni? -
- Średnio raz na kilka dni. Dobrej nocy profesorze, dziękuję za dziś, spisał się pan znakomicie. - powiedział otwierając drzwi.
- Jeszcze jedno pytanie. - Zatrzymał go Snape. - Twoja magia ma dziwną aurę. Dziś gdy byłeś leczony poczułem podobne falowanie. Posługujesz się magią skrzatów? -
- Nie odpowiem na to. - powiedział Max patrząc przenikliwie w oczy profesora. - Niech pan pomyśli logicznie, jaki czarodziej mógłby się zniżyć do posługiwania się magią skrzatów. - uśmiechnął się ironicznie i wszedł do siebie.
********
Kilka następnych dni minęło dość luźno, Maxwell zastosował się dokładnie do zaleceń Theodory, co zaskoczyło Daphne i Snape. Ale też dokładnie gdy wyznaczone terminy minęły nadrabiał z pasją stracony na bezczynności czas. Do wieczornych treningów dołączyła Daphne.
Max pomógł też Nevillowi z Luną, teraz można ich było zobaczyć spacerujących razem po błoniach.
Profesor Slughorn odszedł, a na jego miejsce pojawiła się Theodora von Hess, która na lekcjach okazała się nadzwyczaj kompetentna. Maxwell ku zaskoczeniu wszystkich zaczął się naprawdę starać, nie osiągał, co prawda takich efektów jak Harry, ale poziom Hermiony był jak najbardziej satysfakcjonujący, bowiem profesor Hess, nagradzała nie tylko najlepszego, ale i innych, których pacę uznała za satysfakcjonującą. Zdarzało się też, że Maxwell rozmawiał z nią na korytarzu, podczas przerw, czy posiłków. Właśnie w czasie jednej z takich rozmów podczas kolacji Theodora zauważyła nagły niepokój na jego twarzy.
- Coś się stało? –
- Chyba nic. Nie ma Daphne i kilkoro dzieci śmierciożerców. Daphne jest zabezpieczona przed śmierciożercami, których Voldemort przymusił przysięgą wieczystą. Nie mogli wprost poprosić o ukaranie jej swoich dzieci. Nawet gdyby w ich umysłach zaświtał pomysł, aby celowo rozmawiać o tym, że ktoś mógłby coś zrobić byłoby to złamaniem przysięgi. – mówił spokojnie, ale dało się wyczuć napięcie w jego głosie.
- Ale martwisz się głupotą? –
- Nie skrzywdzą Daphne, ma twój medalik, no i jest też niesamowita w magii. – Zamyślił – Coś mi umyka, coś cholernie ważnego. –
- Idź zjedz coś, ja też muszę iść, Dumbledore chciał ze mną rozmawiać podczas kolacji. – powiedziała odchodząc.
Mniej więcej o tej samej porze Daphne szła z biblioteki do wielkiej Sali. Była odrobinę spóźniona, dlatego, gdy wyszła za załom jednego z głównych korytarzy i wpadła na troje ślizgonów nie zorientowała się, od razu, co się dzieje. Dopiero, gdy dostrzegła w ich oczach złowieszcze błyski przerażenie zrobiło to samo, co zrobiłaby lodowata kąpiel. Na jej szczęście zamiast się bronić pierwszą rzeczą jaką zrobiła było sięgnięcie do medalika na nadgarstku. Poczuła jak w jej ciało uderzają dwa zaklęcia tłukące. Jedno w lewe ramię, drugie w tył głowy. Gdy upadała była ledwo świadoma co się dzieje, zdołała jednak się obrócić i zobaczyć, że za jej plecami znajduje się następna trójka ślizgonów. Uśmiechnęła się w duchu, gdy ktoś wyrywał jej różdżkę. Zawiodła, nie zdążyłaby postawić tarczy, ale przez swoje zamyślenie, nie zdążyła też uruchomić medalika. Próbowała do niego sięgnąć, ale ktoś odtrącił jej rękę i zerwał medalion ciskając go po ścianę. Uśmiechnęła się na myśl, że przynajmniej jej śmierć zada mocny cios Voldemortowi.
Gdzieś w pobliżu otworzyły się drzwi i poczuła lodowaty chłód. Nie przeżyje tego, jeśli wciągną ją gdzieś to nikt, nawet Max ze swoimi mocami jej nie znajdzie. A skoro widziała ich twarze to nie mogą jej wypuścić. Przynajmniej Voldemort na tym ucierpi. Jej świadomość, zaczęła powracać, ale i tak nie mogła nic poradzić, nie miała różdżki. Ktoś brutalnie szarpnął ją za przód bluzki, rozrywając ją, ale inny wysyczał do niego, że jeszcze nie. Więc taki był ich plan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro