Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 4

Nadszedł weekend, co spotkało się z wielką ulgą uczniów z szóstych klas. Większość miała zaległości w pracach domowych i zapewne spędzi co najmniej połowę soboty i niedzieli na ich nadrabianiu. Maxwell nie miał zamiaru do tego dopuścić dlatego postanowił usilniej trzymać się swojej rutyny odrabiania prac pomiędzy lekcjami i bez pomocy książek. Być może jego stopnie się pogorszą, bo tematy lekcji staną się trudniejsze, ale przynajmniej będzie miał realny obraz swojej wiedzy. Uczniowie na jego widok szemrali, ale on zdawał się nic sobie z tego nie robić, czasem nabijał się z tych szepczących, podchodząc ukradkiem i włączając się do rozmowy, czym nie tylko peszył uczniów, ale też podbudowywał opinie o swoim szaleństwie.

Jedyne ciekawe wydarzenie miało miejsce podczas piątkowego śniadania, do stołu gryfonów, przy którym siedział, podeszła Daphne z różą i bez słowa wrzuciła mu ją pąkiem do miski z płatkami. Max podniósł ją za łodygę i zawołał.

- Nawet trucizna z twych rąk, będzie smakował jak pokarm bogów. - Odgryzł duży kawałek kwiatu i zaczął go rzuć, przy wtórze śmiechu połowy sali. Daphne zacisnęła usta ze złości i odeszła. - Choć przydała by się sól - dodał ciszej. Czym wywołał u Hermiony fontannę soku z nosa. Mimo iż Daphne na niego nie patrzyła zjadł cały kwiat, do ostatniego płatka.

O jedenastej w sobotę, siedział w bibliotece i wertował stare tomiszcze traktujące o zaklęciach lewitacji, gdy podszedł do niego Ron i Harry. Uznał, że poza zwyczajowym skinieniem głowy na znak, że ich zauważały nie powie nic. Wszak ostatnia rozmowa z Ronem zakończyła się próbą znokautowania, a z Harrym w noc walki z Voldemortem. Piłka musi być po ich stronie inaczej to nie ma sensu.

- Eee Maxwell masz chwilę? - zapytał Harry.

- Pewnie. O co chodzi?- spytał zamykając księgę i śmiejąc się w duchu. On siedział przy stoliku z księgą obok siebie, a oni stali przed nim jak uczniowie czekający na reprymendę. - Chłopaki nie jestem nauczycielem i nie dam wam szlabanu, to był tylko raz Harry słowo. Siądźcie. -

- Mówiłeś Ronowi, że możesz mu pomóc z Hermioną. -

- Mówiłem, że jak chce być jej chłopakiem to pomogę jej, bo ją lubię. Ale nie obraź się Harry po co ty tu jesteś? I Ron o ile nie ucierpiałeś w jakimś pojedynku lub wypadku który odebrał ci mowę, zacznij mówić za siebie. - to nie powinno go tak bawić. Cholera jak dobrze, że on miał do tego nauczycieli i ojca, który wyjaśnił mu co i jak. Jakbym miał się zachowywać jak oni to bym chyba umarł z wstydu.

- Jak nie masz nic przeciwko, to też chętnie posłucham. Dziewczyny wydają się być zachwycone twoją osobą, masz taka swobodę i jak można się tego nauczyć to ja jestem za. - Harry mówił dość nieskładnie.

- Przepraszam, za to nad jeziorem. Myślałem, ty i Hermiona... Ja chciałem ją gdzieś zaprosić, ale nie mogłem się zdobyć. Gdyby Harry też z kimś poszedł na randkę, było by mi łatwiej, a tak. - Ron wzruszył ramionami z bezradnością. - Może jak z Harrym, by wiedzielibyśmy co robić to ja zaprosiłbym Hermionę, a Harry Cho -

- O matko. Harry powiesz mu z kim chcesz się spotykać? - Potter oblał się rumieńcem, ale nic nie powiedział.

- Świetnie i zamierzasz go okłamywać, spotykać się z nią potajemnie, czy olać to i czekać aż Ron umrze, albo zgłupieje i wtedy wziąć się do roboty? - Ron patrzył to na Maxa to na Harrego.

- O kim wy? Harry tobie też podoba się Hermiona? - Spytał zdezorientowany, ale na wybuch śmiechu Maxa ponownie spurpurowiał.

- Nie. - powiedział powoli Harry, a potem wyrzucił z siebie jednym tchem - Podoba mi się Ginny chciałbym się z nią umówić ale zrozumiem że mi nie pozwolisz pójdę już. - I odwrócił się na pięcie.

- Czekaj - Powiedział Max. - Siądź i zachowuj się jak Facet. Jeśli podoba ci się Ginny i nie zamierzasz jej skrzywdzić, czy zabawiać się jej kosztem, to jej brat nie ma nic do gadania. Może po fakcie, gdybyś ją skrzywdził, rozwalić ci nos, połamać miotłę i tym podobne, ale dopóki masz wobec niej uczciwe zamiary to ona decyduje, czy da ci szansę, a nie on. Inaczej nie walcząc o nią pokazujesz jej bratu, że naprawdę ci nie zależało. - odwrócił się do Rona - Masz coś do powiedzenia? -

- eee Harry, nie wiedziałem, ale to chyba jest tak jak powiedział Maxwell, jak ci naprawdę zależy i nie chcesz jej skrzywdzić, to jest ok. A jakbyś zrobił coś źle to złamie ci miotłę. - Harry nie wiedział co zrobić, czy uściskać najpierw Rona, czy Maxa, czy biec do Ginny. W końcu usiadł i powiedział.

- Dzięki, to wiele dla mnie znaczy. -

- Ok, to zaczynamy przyspieszony kurs zdobywania czarodziejki. Nie musicie notować, ale będziecie dostawali zadania domowe. - powiedział z uśmiechem de'Vireas. - Lekcja pierwsza, pewność siebie. Należy być pewnym siebie, nie bać się swojej wartości, jak jesteś w czymś dobry to się tego nie wstydź. Lekcja dwa jak jesteś w czymś kiepski to niebój się do tego przyznać. Lekcja trzy, mów dziewczynom komplementy. Nie muszą to być poematy, wystarczy zauważyć, że ma ładne włosy, albo świetnie poradziła sobie na lekcji. Lekcja cztery. Bądź odważny. Lekcja pięć. Daj jej czasem mały prezent, z zaskoczenia. Czy to kwiatek, czy spacer, czy rozmowa przy stole, zamiast obżerania się. Tak Ron to o tobie. Lekcja sześć Bądź odważny. Zadanie domowe na dziś, powiedzieć dziewczynom dwa komplementy. Zadanie na jutro dać im prezent. Zadanie na poniedziałek, umówić się na randkę. Każdy z was ma to zrobić samodzielnie. Proste prawda? -

- To nie są rady, to jakieś uniwersalne prawdy, które każdy zna i to ma nam pomóc? - Spytał Ron, z właściwą sobie subtelnością.

- Prawdy uniwersalne mają to do siebie, że są prawdami. - rozejrzał się - Poczekaj chwilę. - wstał i podszedł do siedzącej kilka stolików Daphne, usiadł przy jej stoliku nie zważając na innych ślizgonów.

- Dzień dobry - powiedział po kilku sekundach gdy udawała, że go nie widzi. - Mam propozycję. Uczę czegoś chłopaków - wskazał gestem głowy na Harrego i Rona - i potrzebuję pomocy. Poświęć mi dziesięć do piętnastu minut twojego czasu, a obiecuję, że jeśli tego sobie zażyczysz, więcej nie będziesz miała ze mną problemów. Skończą się kwiaty i inne. Obiecuję nawet nie przesiadywać w bibliotece gdy ty tu będziesz. Co ty na to? -

- A jeśli odmówię? - spytała zimno.

- Wtedy do kwiatów zacznę dołączać pluszowe misie z ckliwymi liścikami. - zagroził.

- Dziesięć minut, a jak potem zobaczę pluszowego misia, w moim pokoju, to zmuszę cię, żebyś go zjadł. - powiedziała odkładając głośno książkę na stół i ruszając w kierunku stołu przy którym siedział Potter i Weasley.

Gdy Max dotarł tam za nią spytała groźnie.

- To czego ich uczysz? -

- Rozmowy z kobietami, a jako, że jesteś tu jedną z nielicznych kobiet, pomijając nauczycielki naprawdę potrzebowałem twojej pomocy. Chyba że sądzisz, że McGonagall była by lepsza? - spytał. - Poza tym naprawdę uważam, że jesteś piękna. -

- To ma być ta lekcja, tani komplement, porównanie mnie do starej nauczycielki i stwierdzenie, że jednak trochę wygrywam? - Spytała z pogardą.

- Daphne musisz nauczyć się przyjmować komplementy. Nie powiedziałem, że jesteś trochę lepsza. Uważam, że jesteś o wiele lepsza. Jesteś strasznie zadziorna, a choć na początku myślałem, że wynika to z pewności siebie, to teraz widzę, że jest w tym też strach. Masz niesamowity dar do przenikliwego patrzenia na ludzi, widziałem to już w pociągu. Pojawiasz się tam gdzie coś się dzieje. Musisz mieć całą siatkę informatorów, a tego nie da się zdobyć bez niesamowitych umiejętności. Do tego jesteś piękna. -

- Przestań to powtarzać. - warknęła.

Max podszedł bliżej i spojrzał jej w oczy.

- Jesteś piękna. I nie mówię tylko o twoim ciele, twoje oczy sprawiają że tonę, zatracam się w ich głębi, bo - krótka pauza - jesteś piękna. Nie wierzę w Królową Lodu, to maska, widzę w tobie ogień. Wylewa się w twoim spojrzeniu. Jesteś piękna. - ujął ją delikatnie za ramiona - umów się ze mną. Jedna randka. -

- Nie po to tu przyszłam, miałeś ich uczyć -

- Zapomnij o nich, pomagam im, ale to nie jest mój cel. Teraz mam jeden cel. Chcesz wiedzieć jaki? - Skinęła głową, nie odrywając wzroku od jego oczu - Powiedzieć ci, że jesteś piękna. Umów się ze mną. Kolacja jutro. Stój wieczorowy, na szczycie wierzy astronomicznej. O dwudziestej. Co ty na to Królowo? -

W głowie Daphne szalała burza, z jednej strony pociągał ją fizycznie i swoim charakterem, tą mieszaniną szlachetnego wychowania z butnością romantycznego banity. Był też zdecydowanym przeciwnikiem Czarnego Pana, a to mogło źle odbić się na jej rodzinie. Ale z drugiej strony jej ojciec dołączył do śmierciożerców, tylko dla ochrony rodziny. Może są inne metody. No i sława tego chłopaka urosła już chyba do poziomu Wybrańca, a był tu tylko tydzień. Pokonał Tiarę przydziału, pokonał Snapa, co sama widziała, podobno zmierzył się z tym-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać i również go pokonał, uwolnił jej opiekuna od jarzma Mrocznego Znaku i jego pojedynek z Dumbledorem stał się już legendą. Nikt nie wie czy jest pozerem, fircykiem, czy jest w szóstce potężniejszych niż dyrektor.

- Dobrze - powiedziała sama sobie nie wierząc. Ale to nie wystarczyło de'Vireasowi, bo przesunął rękę za jej głowę, pochylił się i delikatnie ją pocałował. Miejsca których dotknęły jego usta płonęły ogniem, jego wargi delikatnie, z czułością masowały jej. Nie był to ognisty pocałunek, ale pokazywał, że Maxwell zna się na rzeczy, był jak dobra przystawka, pokazująca, że można zaufać szefowi kuchni. Trwało to może z cztery sekundy, ale wydawało jej się, że minęła godzina, całkiem rozkoszna godzina. Gdy oderwał usta pochyliła się lekko do przodu, aby przedłużyć ten moment, ale on tylko uśmiechną się.

- Dziękuję piękna, z utęsknieniem będę wyczekiwał na jutrzejszy wieczór. - powiedział i zabrał ręce, z oddali od stołu ślizgonów dobiegły gwizdy i oklaski. - Czy róże mają zniknąć? - spytał z zawadiackim pół uśmiechem.

- Mogą zostać do poniedziałku, potem powiem ci co dalej. - Uśmiechnęła się lekko. - to był naprawdę dobry pocałunek, musiałeś mieć wiele praktyki. - rzuciła ruszając w stronę stolika.

- Tylko dobrą partnerkę.- odwrócił się za nią gdy go mijała. - Daphne. Jesteś piękna. - powiedział do jej pleców, ale dziewczyna tylko podniosła rękę i bez odwracania pomachała, jakby nakazywała mu odejść.

- Wow, to było. Wow - wystękał Ron - poderwałeś Królową... -

- Radzę ci przemyśleć co chcesz powiedzieć Ron, bo jak wyrazisz się z brakiem szacunku o Daphne to stracisz kilka zębów. Zrozumiałeś? - Przerwał mu Max.

- eee jasne. -

- Macie swoje zadanie i widzieliście, że nie zrobiłem nic poza tym co wam powiedziałem - mówił, ciągle patrząc na zbierającą książki i wychodząca ślizgonką. - Teraz zróbcie to samo, a Hermiona i Ginny będą szczęśliwe. -

Reszta soboty i niedzieli minęła na błogim lenistwie, bieganiu, pływaniu i czytaniu. Harry i Ron czynili postępy o czym informowały go zadowolone dziewczyny. Czemu wszystko nie mogło być takie proste. Daphne gdy go mijała zaszczycała go uśmiechem, za każdym razem kiedy powtarzał jej, że jest piękna. Coś jednak nie dawało mu spokoju, jakieś przeczucie. Najgorsze, że nie wiedział co dzieje się poza Hogwartem i choć minął tydzień od jego ostatniej rozmowy, a następny kontakt miał być dopiero za siedem tygodni, w noc duchów, to kusiło go, by nawiązać go wcześniej. Rzadko był tak długo odcięty od wieści. Nigdy jednak nie miał takiego uczucia jak teraz. Zagłuszył je medytacją i ćwiczeniami. Dopiął szczegóły randki z Zgredkiem i Kano, a potem czekał na to co ma się pojawić. W umyśle pojawiała się mu myśl „Twój ruch świecie".

W końcu nadszedł wieczór, Max ubrał się w jeden z swoich szytych na miarę garniturów. Stalowy kolor spodni i wąskiej w tali jednorzędowej marynarki, wraz z białą koszulą, doskonale kontrastował z jego lekko opaloną skórą. Czekał siedząc swobodnie na parapecie tuż obok wyjścia z lochów, obok niego leżała pojedyncza czerwona róża. Daphne pojawiła się dziesięć minut przed czasem, czyli do wierzy dotarła by punktualnie.

Miała na sobie długą ciemno brązową suknię wyszywaną srebrno stalową nicią w róże. Suknia była bardzo obcisła, z śliskiego materiału, prawdopodobnie jedwabiu, który opinał jej kształty niczym woda. Góra odsłaniała ramiona, szyję i spory kawałek dekoltu, nie miała ani ramiączek, ani rękawów. Przez ramiona przerzucony niczym szal miał cienki przezroczysty srebrny muślin. Włosy upięła w wytrawny kok, a na twarz nałożyła delikatny makijaż.

- Jesteś piękna Daphne - powiedział podając jej różę i wyciągając rękę, którą przyjęła.

- Ty też nie wyglądasz najgorzej. - odpowiedziała zaczepnie.

Rozmawiali niezobowiązująco w drodze na wierzę, wzbudzali jednak zainteresowanie każdego kto ich mijał, w końcu niecodziennie widywało się tak ubranych uczniów na korytarzach. Gdy zaczęli wchodzić na schody Daphne poczuła, że przenika przez barierę, zatrzymała się i spojrzała na Maxa pytająco.

- Tylko ty i ja możemy ja przekroczyć. Nie planuję cię tu uwięzić, choć mogło by to być miłe. -

Powiedział z dwuznacznym uśmiechem.

- Marzysz o linach i kajdankach panie de'Vireas? - spytała ruszając ponownie po schodach i pozwalając patrzeć mu na swoją zgrabna pupą.

- Z tobą pani? Byłbym ignorantem gdybym o tym nie pomyślał. - Zaśmiała się.

- To przynajmniej nie będzie nudna grzeczna randka. Cieszę się, że mnie przekonałeś. - powiedziała już na szczycie - Powinnam się dobrze bawić, z kimś tak pewnym siebie. Tylko nie obiecuj sobie za wiele. -

- Będę gentelmanem i uszanuje wszystko co postanowisz. - Wieża była pusta, co trochę ją zaskoczyło. Jednak Max zaraz powiedział - Pomyślałem że zjemy w ciekawszym miejscu. Wolisz Paryż czy Rzym? -

Spojrzała zaintrygowana, ale stwierdziła że to byłby głupi blef.

- Nie byłam w Rzymie, ale w te wakacje w Paryżu, jadałam niesamowitą kolację na wierzy Eiffla. Chętnie odwiedziła bym ja ponownie. - Powiedziała postanawiając go sprawdzić.

- Zamknij oczy - poprosił, a gdy spełniła prośbę objął ją za ramiona, tym razem dotykając gładkiej skóry. Znowu poczuła jego pocałunek, teraz znacznie śmielszy. Zatopiła się w nim do tego stopnia, że nie zauważyła iż podniosła ręce, by położyć je na jego piersi. Otworzyła oczy gdy usłyszała oklaski i radosny głos wołający „Donc, La Jeunesse, l'Amour" Rozejrzała się, a na policzku poczuła delikatny podmuch wiatru.

Była w restauracji na wierzy Eiffla, była to dokładnie ta restauracja, którą odwiedziła podczas wakacji. Kilka stolików dalej stał kelner, który obsługiwał wtedy jej rodzinę. Mieli stolik obok barierek, a ponad nimi widać było, miasto, ulice ludzi i samochody. Max puścił jej ramiona i wyszeptał.

- Mam nadzieję, że wybaczysz pocałunek, ale nie mogłem sobie tego odmówić. - Odsunął jej krzesło, a następnie usiadł naprzeciw. Stolik był niewielki, okrągły, więc byli blisko.

- Jak? To prawdziwy Paryż, nie iluzja? - spytała zaszokowana, a gdy skinął głową dodała. - Jak? -

- Hmm, to magia. A to randka, spędźmy ją miło. - Ale widząc jej minę odpowiedział. - Uznaj, że jestem bardzo potężnym czarodziejem. - uśmiechnęła się miło.

- Dobrze, spędźmy tą randkę, tak jakbyśmy pojechali do zwykłej restauracji w Londynie. - Jej uśmiech mówił, że to nie koniec. Ale wydawała się na tyle mile zaskoczona, że postanowiła na chwile mu odpuścić. Ostatecznie, należało mu się jakieś uznanie za zabranie jej do Paryża.

Czas który spędzili należał do naprawdę miłych, zjedli smaczną kolację, zatańczyli kilka razy. Rozmowa szła im nadzwyczaj łatwo, być może temu, że oboje nie bali się żartować z tabu, przytykać i dogryzać sobie nawzajem. Nie była to randka nastolatków, ale osób doświadczonych, wiedzących, że druga strona, nie jest podlotkiem, a zdecydowanym partnerem. Oboje czuli już, że może to być coś poważnego i wspaniałego, dlatego nie ma tu miejsca na niepewne kroki. To były zdecydowane rozmowy, poznawanie się.

- Skąd jesteś. - Spytała w pewnym momencie.

- Przyjechałem z Stanów, ale większość życia podróżowałem. Francja, Włochy, Japonia, Chiny, Rosja, Australia. Właściwie byłem w większości miejsc na ziemi. - odpowiadała szczerze, ale Daphne czuła, że nie mówi tez całej prawdy. - Czemu odgrywałaś Królową Lodu? -

- To było zabawne, poza tym to doskonałe ćwiczenie, przed dorosłym życiem. -

Po mniej więcej półtorej godziny, kiedy nadszedł czas się zbierać, Max skinął na kelnera i uregulował rachunek, nie wiadomo skąd biorąc mugolskie euro. Ujął Daphne pod ręką i ponownie pocałował, tym razem odwzajemniła pocałunek i ich języki złączyły się w delikatnym tańcu, trwało to znacznie dłużej. Jedna ręka Maxa objęła jej głowę, nie pozwalając uciec, nawet gdyby tego zechciała. Max czule, ale mocno masował jej kark, a kciukiem uciskał miejsce za uchem, które sprawiało, że uginały się pod nią nogi. Drugą ręką położył na jej boku, gładząc go w górę i dół. Daphne nie pozostawała dłużna. Jedna jej ręka gładziła go po klatce piersiowej, a druga pocierała delikatnie żuchwę czując przyjemne drapanie o lekki zarost. Gdy pocałunek się przedłużał jej dłonie przesunęły się, najpierw na boki, ale po chwili, zaczęły błądzić w górę i dół, aby prześlizgnąć się na plecy pod marynarką i wbić pazurami w łopatki.

Kiedy się rozłączyli Daphne przeniosła dłonie na przód i oparła je o klatkę piersiową de'Vireasa, dopiero wtedy otworzyła oczy. Byli w Hogwarcie.

- Nie zdradzisz mi jak? - spytała, ale nie czuła już, by zależało jej tak jak na początku randki.

- To zaklęcie galeona - odpowiedział nadal obejmując jej plecy, a widząc uniesioną brew mówił dalej - Będzie następna randka, czy mam znikać? - zaszantażował ją, choć wiedział co odpowie.

- Będzie, uznałam tą za wyjątkowo udaną. Poza tym doskonale całujesz. -

- Musze powiedzieć, że i ty sobie radzisz. - wypuścił ja z ramion, co spotkało się z niezadowolonym sapnięciem. - Zaklęcie galeona jest banalnie proste. Znajdujesz kogoś, komu płacisz za efekt, na jakim ci zależy. -

- Przekupiłeś Dumbledora, żeby zdjął osłony teleportacyjne? - zapytała niedowierzając.

- Nie Dumbledore, on mnie nie lubi. Wynająłem Zgredka - a widząc jej pytającą minę - Wolnego skrzata domowego, byłego sługę Malfoyów i tak dalej. -

- Ale nawet skrzat, nie mógłby nas przenieść tak, żebyśmy tego nie odczuli. -

- Wiem. Nie jestem pewny co dokładnie zrobił, ale jakbym miał zgadywać to podejrzewam, że otworzył stałe pole teleportacyjne w obrębie wierzy. Każdy kto w nie wszedł był w Hogwarcie na wierzy, każdy kto wyszedł był w Paryżu. On połączył te dwa miejsca tak iż były jednym. Zauważyłaś, że pod naszym stolikiem pozostała kamienna posadzka? -

- Nadzwyczajne. Podziękuj mu. - odpowiedziała przysuwając się bliżej i pozwalając, a właściwie wymuszając na nim, objęcie ramionami. - Mówiłeś, że przyjmiesz to co postanowię. - A gdy skinął głową dodała. - W takim razie pocałuj mnie jeszcze raz, zanim będziemy musieli iść. - Z uśmiechem spełnił jej prośbę.

Odprowadził ją pod wejście do komnat ślizgonów, dokładnie przed godziną ciszy nocnej, pocałował krótko i poczekał aż wejdzie przez ścianę. Dopiero wtedy odszedł do swojego pokoju.

Tam czekał na niego niewielki komitet, Hermiona, Ginny, Kano i Zgredek, wszyscy siedzieli przy stoliku i chyba Kano uczył ich grać, w mugolską grę planszową, ale na dźwięk otwieranych drzwi poderwali się, czekali jednak, aż on się odezwie pierwszy.

- Zgredku, doskonała robota. Czy potrzebujesz czegoś poza zapłatą? Musiało cię to kosztować wiele magii. - zwrócił się do skrzata.

- Zgredek jest zadowolony, że mógł służyć panu. Kano powiedział mi o panu. Pan jest dobrym czarodziejem, wielkim czarodziej. Zgredek nie potrzebuje nic więcej, tylko odpocząć. - Max skinął głową.

- Daphne także prosiła, bym ci podziękował w jej imieniu. - Zgredek uśmiechną się szeroko i zniknął z trzaskiem.

- Rozumiemy, że randka poszła dobrze? - spytała Hermiona siadając na fotelu. Reszta poszła za jej przykładem.

- Tak. Będzie kolejna. Poza tym ona doskonale całuje - powiedział Max zdejmując marynarkę i przewieszając ją przez oparcie. - Jest zabawna, każda rozmowa nawet, najkrótsza z nią jest wyzwaniem. Nie zna tabu, nie łatwo sprawić, żeby się zarumieniła. Cholera wzięło mnie. -

- No i jej ojciec jest śmierciożercą. - stwierdziła Ginny.

- Wiem. - powiedział zimno - Uwierz mi, że wiem o wszystkich rodzinach powiązanych z śmierciożercami, albo o niemal wszystkich. Ale pierwsza randka nie jest tematem do takich rozmów. Z tego co wiem, nie jest fanatykiem, ale próbuje chronić rodzinę, może uda mi się mu pomóc. - Zamyślił się.

- Mam dla was zadanie na ten miesiąc, jeśli zgodzicie mi się pomóc. Ps. Jutro Harry i Ron maja za zadanie zaprosić was na randki. Nie bądźcie zbyt niedostępne, ale to oni mają to zrobić, więc specjalnie nie sugerujcie im tego. Zadanie, o które was poproszę, jest dość nietypowe. Dowiedzcie się, kto podoba się Zabiniemu. Jestem pewny, że to dziewczyna z Ravencalwu albo Huffelpufu, wymieniają listy od dłuższego czasu, ale on ją chroni przed napaściami z strony innych ślizgonów i nikt nie wie kim ona jest. Chce wiedzieć, bo będę potrzebował Blaisa. - A teraz idźcie do łóżek, bo zaraz złamiecie regulamin, a ja obiecałem Dumbledorwi, że nie dam mu powodu, by próbował ponownie mnie wyrzucić. - uśmiechnęły się do niego.

- Pokonałbyśgo, gdyby ci na tym zależało? - spytała Ginny.

- Wygrałbym tak jak ze Snapem i Voldemortem. Pojedynek czystej mocy, hmmm. Niech to będzie moja tajemnica, dopóki nie opanujecie oklumencji. - Wstał i zbierając marynarkę ruszył do swojej sypialni.

Minęły dwa tygodnie, przez które nie stało się nic niespodziewanego, Harry w końcu zaprosił Ginny na spacer nad jezioro, a Ron Hermionę, aby pozostać oryginalnym, na kolację do pokoju życzeń. Dean z bólem pogodził się z tym co nastąpiło, a Nevill walczył ze sobą i już trzy razy podchodził do Maxa zaczynając rozmowę o tym, że potrzebuje pomocy, ale nigdy nie skończył, więc de'Vireas uznał, że lepiej zrobi mu czas. Poza tym pod koniec pierwszego tygodnia Hermiona odkryła iż Blaise pisuje z Susan Bones. To dało de'Vireasowi pole do użycia swoich talentów, zaczął uśmiechać się do Susan za każdym razem kiedy ją mijał. Witał się z nią, a dwa razy nawet przysiadł się w bibliotece do jej stolika. Za ostatnim razem gdy odchodziła, pochylił się i zawołał.

- Susan, upuściłaś ten list. - wręczając jej kopertę.

- To nie moje. - zaczęła, ale coś w jego wzroku zmusiło ją, do sięgnięcia po pergamin. Max także wstał. I gdy ją mijał wyszeptał - Pozdrów Blaisa. Powiedz że mam u niego dług za bycie dobrym ślizgonem. -

Spotkał się jeszcze kilka razy z Daphne i teraz oboje mogli już powiedzieć, że są parą. Nie kryli się z tym, czasem jedli razem przy stole gryfonów, czasem przy stole Slytherinu. Można ich było zobaczyć objętych, całujących się, czy trzymających za rękę, uczących w bibliotece, czy nad jeziorem, gdzie Dahpne czytała na kocu, a Max pływał. Królowa Lodu zniknęła, przynajmniej wobec Maxa, Hermiony i Ginny. Daphne nadal była ostra, cyniczna, ale też stała się bardziej otwarta, chętniej się śmiała i okazywała emocje. Ginny nazwała Maxa „Ogniem Feniksa", bo tylko Feniks wedle niej mógł stopić ten lód. Po dwóch tygodniach Max stwierdził, że pora na rozmowę o jej rodzinie.

- Królowo? Możemy porozmawiać o czymś ważnym, choć pewnie nieprzyjemnym? - Spytał gdy leżeli na kanapie w jego salonie. Momentalnie usiadła.

- O moim ojcu? - zgadła, a on potwierdził ruchem głowy. - Spodziewałam się tego. Powiedz czego oczekujesz. - dodała z rezygnacją.

- Prawdy. Czy twój ojciec jest śmierciożercą? - starał się mówić łagodnie, za co była mu wdzięczna, ale dziewczyna czuła też, że Max traktuje to bardzo poważnie.

- Tak. - zwiesiła głowę, a w jej oczach pojawiły się szklany zarys.

- Czy twoja matka? -

- Nie -

- Czy twój ojciec popiera Voldemorta? - Podniosła oczy ze łzami.

- Nie. Gdyby do nich nie przystał, zabili by nas wszystkich. - odpowiedziała z dumą, ale i z bólem.

- Czy gdyby miał pewność, że wasza rodzina jest bezpieczna odszedłby? -

- T... - zawahała się - Nie wiem. - powiedziała z bólem i ponownie opuściła wzrok.

- Królowo popatrz na mnie - zażądał twardym głosem. - Nie mogę ci obiecać, że gdy stanie naprzeciw mnie to go oszczędzę. Jeśli on wybierze Voldemorta to być może będę zmuszony go zabić. Rozumiesz to? - Skinęła głową nie opuszczając wzroku z jego oczu, które wydawały się iskrzyć niczym nocne niebo. - Obiecuję ci jednak, że dziś dam mu szansę na odejście od Czarnego Pana, taką szansę przy, której zapewni wam bezpieczeństwo. - Objęła go mocno i przytuliła jakby nie chciała go puścić.

- Idziemy do Snapa. - Powiedział odsuwając ją od siebie i ocierając jej łzy. Daphne bez słowa skinęła głową i pobiegła do łazienki doprowadzić się do porządku. Trzymała u Maxa kopię swoich kosmetyków, bo zdarzało się, że po namiętnych pocałunkach musiała poprawiać makijaż.

Po kilkunastu minutach zastukał do drzwi gabinetu nauczyciela obrony.

- Maxwellu, panno Grenngrass? - zapytał zaskoczony. - Wejdzie. - Dodał. - Co was sprowadza? -

- Przede wszystkim gratulacje. Doskonała gra i dziękuję za dotrzymywanie moich tajemnic przez dyrektorem. - Snape wzruszył ramionami, jakby mówił chociaż tyle.

- Ja gratuluję zwycięstwa w pojedynku. Dyrektor był zdruzgotany porażką. -

Max się uśmiechną, a Daphne otworzyła usta, ale nim zdążyła się odezwać Max powstrzymał ją gestem dłoni.

- Nie mamy czasu Daphne. Pamiętaj po co przyszliśmy. - Ujął ją za rękę, a Severus się uśmiechną na ten widok. - Powiedz mi proszę - zwrócił się do nauczyciela - Czy według ciebie ojciec Daphne odejdzie od Voldemorta gdy zaproponuje mu moja opiekę nad jego rodzina. Otoczenie ich moją magią. -

- Z pewnością. Rufulus nigdy nie popierał Czarnego Pana. Wielokrotnie znosił cruciatusa, za podważanie decyzji, lub odmowę torturowania innych. Zyskał przez to swoistego rodzaju uznanie, oraz pozycję, ale wiem, że odrzuci to bez chwili wahania. Co ty zamierzasz? -

- Zabierzesz nas tam dzisiaj? - spytał Max pomijając odpowiedź na pytanie nauczyciela.

- Dlaczego ja? Nie potrzebujesz mnie by się teleportować. -

- Bo ty profesorze jesteś symbolem i świadkiem. Poza tym będę potrzebował twoich zdolności magicznych i bezwzględności. - Snape zastanowił się chwilę co to mogło oznaczać, ale po kilkunastu sekundach skinął głową.

- Chodźmy. - powiedział wstając. Napisał tylko pergamin i wrzucając go w kominek wypowiedział imię wicedyrektorki. - Musiałem usprawiedliwić moją nieobecność podczas dyżuru. Minerva jest po twojej stronie. Po tym czego próbował Dumbledore w gabinecie przekazała mi, że jej lojalność staje przy uczniach, a szczególnie przy tobie. -

Ruszyli w pospiechu do bramy, kominek odpadał, bo posiadłość Grenngrassów była zabezpieczona. Tuż poza granicami Snape wyciągną rękę do Maxa, ten drugi cały czas nie puszczał Daphne. Gdy tylko de'Vireas go dotknął wszyscy troje zniknęli, aby pojawić się przed kłutą bramą do wielkiej posiadłości. Daphne podeszła do kołatki i zastukała.

- Mamo to ja - Brama natychmiast się otworzyła i trójka weszła do środka.

W dużym holu Daphne uściskała Matkę i najmłodsza siostrę Victorię. Zaraz stanęła jednak przy Maxwellu.

- Pozdrawiam cię Gabriello Grenngrass. - powiedział kłaniając się i całując jej dłoń, powtórzy pozdrowienie i gest z Victorią, a potem podniósł wzrok na szczyt schodów. Daphne podążyła za jego spojrzeniem i ujrzała ojca schodzącego po schodach. Max ruszył mu na spotkanie jak równy z równym, a nie jak nastolatek, uczeń i chłopak jego córki.

- Panie - powitał jej ojca, mocnym pewnym głosem - Jestem Maxwell Julian Alexander de'Vireas, od jakiego czasu spotykam się z Pańską córką Daphne, a że wcześniej nie było możliwości tego powiedzieć, chce to uczynić teraz. Składam na mój honor i honor rodu de'Vireas, słowo, że nie jest moją intencją skrzywdzić w żaden sposób Pańskiej córki. Proszę też o pozwolenie na dalszy związek. -

- Pradawna formuła, w ustach kogoś tak młodego? Poszanowanie tradycji to piękna rzecz, ale nie udzielam ci żadnej zgody, bo mój ród odrzucił takie tradycje. Ta decyzja nie należy do mnie, a do Daphne. -

Zawadiacki uśmiech pojawił się na twarzy chłopaka.

- Źle mnie pan zrozumiał. Nigdzie nie nadmieniłem, że Pańska zgoda jest nam potrzebna. Poprosiłem o nią, bo potrzebuję Pana poznać. Szybko, dziś zanim nastanie północ. - odwrócił się do swojej dziewczyny. - Daphne proszę zabierz mamę i siostrę na najnowsze plotki. -

- Mężczyźni muszą porozmawiać? - zapytała ironicznie - Chyba cię cholernie pogięło, jeśli... -

- Nie obiecałem ci, że będziesz obecna podczas tego co zamierzam powiedzieć twojemu ojcu. - powiedział zimno. - Ale potrzebuję mniej niż dziesięciu minut. Potem dołączymy do was. Dasz mi dziesięć minut piękna? - dziewczyna zarumieniła się słysząc parafrazę słów, które doprowadziły do pierwszej ich randki.

- Masz dziesięć minut. Potem sama cię znajdę. -

Gdy panie wyszły, Max przeszedł prosto do rzeczy.

- Masz dwie możliwości. Albo teraz mnie porywasz, ciągniesz do Voldemorta i kupujesz za cenę mojego życia i nienawiści własnej córki bezpieczeństwo rodziny. -

- Nie - powiedział krótko Rufulus.

- Albo usuwam twój Mroczny znak, tak jak zrobiłem to z profesorem Snapem. I zabezpieczam wasza posiadłość moja magią. Nie będziesz w stanie prowadzić interesów inaczej niż z domu, ale wojna nie potrwa długo. Maksymalnie dwa lata, tyle wasz ród przetrwa nawet gdybyście mieli przez ten czas zerowe dochody. -

- Jaką dasz mi gwarancję bezpieczeństwa rodziny? -

- Rytuał siedmiu zwojów. - Powiedział z pewnością siebie, podczas gdy Snape i Rufulus wciągnęli powietrze.

- Naprawdę to potrafisz? - spytał Rufulus - Jeśli tak to zgadzam się. -

- W takim razie chodźmy, bo Daphne nie lubi jak się spóźniam. Aha profesorze, to ty będziesz tym razem usuwał znak, ja będę musiał przygotować rytuał. Voldemort będzie chciał zareagować, gdy wyczuje, że kolejny jego śmierciożerca uciekł, zawłaszcza że poprzednim razem nie miał takiej możliwości. Zaatakuje jak tylko wyczuje, co się stało. Rufulusie to będzie ekstremalnie bolesne, ale podobno masz doświadczenie.-

- Więcej niż bym chciał. - powiedział gdy już byli w salonie, w którym siedziały Daphne z resztą rodziny.

- Kochanie, - powiedział Rufulus do żony - mamy szanse uwolnić się od tego-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać, lord de'Vireas zaproponował nam ochronę własna magią. -

- Powiedz mi tylko młodzieńcze, ile zapłaciłeś skrzatowi? - spytała Gabriela.

Max zmierzył ja wzrokiem, ale postanowił potraktować pytanie poważnie.

- Tysiąc galeonów. -

- Ile? - wykrzyknęła Daphne - Oszalałeś? -

- Wyjaśnij dlaczego tyle. - poprosiła jej matka, ignorując córkę.

- Bo po pierwsze, choć mniej ważne stać mnie, a po drugie i ważniejsze to była zaawansowana magia, gdybym wiedział co on zrobi zapewne dałbym mu więcej, a raczej zmusił do przyjęcia, większej ilości. Na ile wyceniła by pani takie czary, gdyby dokonywał ich czarodziej? -

- Możemy mu zaufać. - powiedziała Gabriela, jej mąż wydawał się lekko zdezorientowany, ale Gabriella powiedziała tylko. - Wyjaśnię Ci to później. -

Daphne w tym czasie podeszła do Maxa i wyszeptała na ucho.

- Nie zamierzałaś mnie kupić co? -

- Nie zamierzałem ci o tym mówić, żebyś tak nie pomyślała. - Za co dostał czuły pocałunek.

- Co mam robić? - spytał Rufulus.

- Na razie nic. Muszę przygotować Rytuał, to zajmie kilkanaście minut. Potrzebuję siedem niemagicznych pergaminów i niech ktoś rzuci na nie zaklęcie impregnujące. - Sam Max ukląkł przed kominkiem w pozycji medytacyjnej. Gdy położono przed nim pergaminy, gestem ręki sprawił, że otoczyły go równomiernie dookoła.

Nie miał różdżki, za to miał zamknięte oczy. W jego ręce pojawił się flakonik z czerwonym płynem, wyglądało jak krew, ale na pewno nie była to smocza krew. Nikt jednak nie pytał.

de'Vireas zanurzył w niej pędzelek i rozpoczął pisanie dziwnych run na pergaminie przed nim. Znaki pojawiały się na wszystkich siedmiu pergaminach. Gdy kończył jedną runę, ta natychmiast znikała, a Max zaczynał rysować następną. Daphne zgubiła ilość w okolicach sześćdziesiątki, bowiem każdą kolejną rysował szybciej.

Po mniej więcej dziesięciu minutach pergaminy pozostawiając wypalone w granitowej podłodze ślady run, uniosły się na wysokość głowy Maxwella i zaczęły krążyć wokół niego.

Światła o różnych odcieniach zieleni, fioletu, niebieskiego, pomarańczowego, żółtego, czerwonego oraz indygo, wylatywały z otwartych dłoni Maxwella i trafiały w zwoje. Ten sam odcień, trafiał zawsze w ten sam zwój, tak, że po kilku sekundach wokół głowy Maxwella tańczyła tęcza.

- Teraz profesorze - powiedział skupiony nadal z zamkniętymi oczami.

- Wyciągnij rękę - powiedział szybko Snape do Rufulusa, a ten bez chwili wahania usłuchał.

Daphne, która domyśliła się co teraz nastąpi, przyciągnęła do siebie głowę siostry zasłaniając jej dłońmi oczy. Rozległo się stanowcze Diffindo Snapa i wrzask ojca Daphne.

Maxwell zawołał coś w dziwnym języku, co brzmiało bardziej jak skrzek jakiegoś pradawnego stworzenia niż słowa. Natychmiast pergaminy rozleciały się poprzez nich i ściany na zewnątrz domu. Chłopak klęczał przez chwilę, a potem opadł pięściami na podłogę, dokładając do wypaleń w podłodze, dwa pęknięcia od swoich pięści. Daphne przyskoczyła do niego, a Gabriela do Rufulusa, którego Snape już leczył.

Maxwell podniósł się na nogi.

- Jak się czujesz? - spytał bladego ojca dziewczyny.

- Szczęśliwy. Dziękuję. -

- To dopiero początek. Chodźcie. U bramy czeka na nas gość. - Snape spojrzał na niego zdziwiony.

- Voldemort? Zamierzasz stawić mu czoło po tym rytuale. - Spytał przerażonym głosem. - Siedem pieczęci działa jak Fidelius z dodatkami. On tu nie wejdzie. Nie ma potrzeby z nim walczyć. -

- Wiem jak działa rytuał, który odprawiłem. - powiedział ruszając do drzwi. - Jednak Voldemort musi zrozumieć, że jestem jego wrogiem numer jeden. Przykro mi Królowo, ale wybrałaś sobie faceta, który robi sobie potężnych wrogów. -ponownie go pocałowała.

Doszli do bramy, za którą stali odziani w czarne płaszcze czarodzieje. Rufulus szedł wolno oparty o żonę.

- Zostańcie po tej stronie. Tu jesteście bezpieczni. Nie widzą i nie słyszą was - Sam przekroczył bramę, za którą w asyście sześciu śmierciożerców stał Voldemort.

- Cześć Tom - powiedział pogodnie.

- Ty? - spytał zaskoczony Riddel, a śmierciożercy wznieśli różdżki celując w chłopaka.

- Mówiłem, ci że będę twoim najgorszym koszmarem. Ale do interesów, bo mam jeszcze prace do napisania. - któryś z śmierciożerców rzucił niewerbalniesectusempre. Max najwyraźniej bez trudu odgadł, który bo zniknął i pojawił się bezgłośnie za nim, wbijając mu sztylet o długim cienkim ostrzu poprzez plecy, tak, że ostrze wyszło przodem. Mężczyzna zawył z bólu i opadł na kolana. Maxwell ponownie zniknął i pojawił się tam gdzie stał na początku.

- Panuj nad bydłem Tom. Ten przeżyje, następnego zarżnę jak wieprza. - Stwierdził, ale Voldemort wzniósł różdżkę i cisną Avadę na porywczego sługę. - Albo nie przeżyje. Możemy już spokojnie porozmawiać? -

- Słucham. - wysyczał.

- No. Mam propozycję. Moje runy chyba ci doskwierają co? Nie, nie odpowiadaj, widzę zaklęcia maskując pod oczami i drżenie ręki od nadmiaru eliksiru wzmacniającego. Złożysz magiczna przysięgę na wszystkie siedem filarów twojej nieśmiertelności, że ani ty ani, żaden z śmierciożerców, nigdy bezpośrednio ani pośrednio nie przyczynicie się do jakiejkolwiek formy zadania cierpienia lub zaszkodzenie któremukolwiek członkowi rodu Greengrass. A ja w zamian cofne moje runy i obiecam już nigdy nie nałożyć na ciebie tego zaklęcia. Co ty na to?

Voldemort zamyślił się najprawdopodobniej rozważając czy znajdzie kruczek w warunkach de'Vireasa.

- Żeby wzmocnić twoja decyzje powiem tylko. Raz, dwa trzy. - po każdym słowie z odliczania Czarny Pan wył z bólu i upadł na jedno kolano, ale podniósł rękę aby powstrzymać swoich ludzi. Uleczył się i spojrzał w oczy chłopca, który się uśmiechał.

- Dobrze. Ja Lord Voldemort, znany poprzednio jako jak Tom Marvlo Riddel, składam magiczna przysięgę na wszystkie siedem filarów mojej nieśmiertelności, że ani ja ani, żaden z moich śmierciożerców, nigdy bezpośrednio ani pośrednio nie przyczynimy się do jakiejkolwiek formy zadania cierpienia lub zaszkodzenia lub sprawienia innej formy bólu czy straty, wobec któregokolwiek z członków rodu Greengrass. -

- Przyjmuję. - Magia między nimi rozbłysła. Max wyciągną lewą rękę i z wierzchu dłoni Voldemorta wyrwał się z mlaśnięciem niebieski kryształ. - żebyś nie uznał mnie za głupca Tom. Wiem o twoim ósmym filarze. Nie myśl, że krzywdząc kogoś z rodu Greengrass złamiesz mojego ducha. Najpierw znajdę cię i brutalnie wykończę, tak że ty będziesz błagał o prawdziwą śmierć. Dopiero potem podejmę żałobę. Nie jestem Potterem, gdybyś miał wątpliwości. A teraz wynocha. -

Voldemort spojrzał jeszcze raz na młodego mężczyznę.

- Dotrzymam słowa, śmierciożercy także. Zwiąże ich przysięgą. - Skinął głową na pożegnanie, a może na znak dla swoich ludzi, że mają odejść i deportował się. Reszta jego ludzi zrobiła to samo.

Max spokojnie wszedł za bramę, zamknął ją, i w majestatycznym wolnym upadku, osunął się na kolana, a następnie zaczął padać na twarz. Snape i Daphne dopadli w tym samym momencie. Nauczyciel podtrzymał go, położył jego głowę na kolanach dziewczyny i zaczął rzucać zaklęcia.

- Wyczerpany. Głupiec zużył więcej magii niż miał. Cholerny chłopak. Zabieramy go do zamku. - powiedział. - Mam nadzieję, że docenicie ile dla was zaryzykował. - powiedział do Rufulusa.

- Nie do zamku. - wycharczał Max - Theodora von Hess. W sakiewce mam awaryjny świstoklik. - I osunął się w nicość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro