Chapter 3
od Autora:
Życzę miłego czytania i zachęcam do pozostawiania po sobie śladu.
*******
Resztę czasu jaki mu pozostał do nocnego spaceru spędził na medytacji w swojej sypialni. Musiał się uspokoić, pozbyć wątpliwości, skoncentrować myśli. Pół godziny przed czasem wziął prysznic i ubrał się w strój całkiem niepasujący do czarodzieja. Wygodne wojskowe spodnie w plamach czerni i szarości oraz pasującą do tego górę, z takiego samego obcisłego materiału jak jego wcześniejsza koszulka do biegania. Założył też dwa pierścienie z czarnego matowego materiału, po jednym na każdą rękę, oraz bezpalcowe rękawice. Buty ubrał wysokie ponad kostkę, na miękkiej podeszwie. Na całość zarzucił szkolną pelerynę i ruszył do wyjścia, pod drzwi wejściowe do szkoły dotarł o dziesięć minut za szybko, ale zastał tam już Snapa, którego powitał uniesioną brwią.
- Myślałem, że pojawi się pan w ostatnich sekundach przed ustalonym czasem. - stwierdził.
- Tak planowałem, ale miałem anonimową sowę. Szkolną. - Zaznaczył. - W liście napisano, że możesz próbować ruszyć wcześniej. Sam. Ktoś się o ciebie troszczy, a ja choć nie mam ochoty na ten szlaban, nie mogłem zignorować tego listu. - powiedział nauczyciel.
- No i bardzo chciał pan zobaczyć co planuję. Muszę podziękować moim aniołom stróżom. - Spojrzał na niego badawczo. - I dziękuję Panu, doceniam, że Pan tu jest. - Powiedział skłaniając głowę. - Ale zbliża się już Harry. - Dodał nie odwracając się - Musi pan popracować nad tym mimowolnym grymasem na jego widok. Chyba że to celowe, wtedy dobra robota. -
Gdy Harry dołączył do nich ruszyli za Maxem, który pewnie prowadził ich w stronę lasu.
- Mam dla was kilka informacji, - powiedział gdy doszli już do linii lasu. - po pierwsze ubrania, czy moglibyście transmutować je by wyglądały kolorystycznie jak moje - dodał zrzucając pelerynę. Na tle mroku drzew przecinanego plamami światła księżycowego, jego ciało niemal znikło. Dało się je nadal zauważyć, ale trzeba było wiedzieć czego szukać. - Płaszcze zostawcie tutaj, weźmiemy je wracając. Po drugie - kontynuował gdy ich ubrania także stały się plamiaste - role w tej wycieczce. Harry ty tylko spacerujesz, nie chcę widzieć jak rzucasz jakikolwiek czar, bez mojej zgody. Możesz bronić tylko siebie i profesora Snape. Nie mnie. Czy to jasne? Dotyczy to także pana profesorze. - Harry niechętnie skinął głową, ale Severus odmówił.
- Jestem nauczycielem, a ty uczniem, nie możesz mi wydać rozkazu, nie bronienia cię. - odpowiedział poważnie, a Harry niechętnie zauważył, że w głosie profesora nie ma zwyczajowej niechęci jaka okazywał uczniom.
- Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że pańskim priorytetem będzie Harry. Harry masz swoją pelerynę niewidkę? To dobrze w pewnym momencie mogę kazać ci się schować. W takiej sytuacji, jeśli ty nie będziesz czarował, Profesor będzie mógł mi pomóc, ale tylko w sytuacji gdy okaże się, że przegrywam. Czy na to pan się zgodzi? - Snape skinął głową, był pragmatykiem i wiedział, że Potter jest ważniejszy.
- Cudnie. - powiedział Maxwell gorzko - Po trzecie ja idę polować, wy obserwować. Coś zabija jednorożce, więc nie może to być coś miłego, ani słabego. Podejrzewam, że ma to związek z czymś co robi Voldemort i prawdopodobnie będzie to Grayback, bo ataki następują zawsze w czasie pełni. Jednak może to nie być sam Grayback. W drugim przypadku postanowię na miejscu co zrobię. To tyle, aha. Taki znak - podniósł zaciśniętą pięść na wysokość głowy - oznacza, że macie się zatrzymać i nie wydawać, żadnych dźwięków. -
- Jedno pytanie. - powiedział Harry - co zamierzasz zrobić Graybackiem? -
Max spojrzał z niedowierzaniem.
- To chyba oczywiste. Zabić go. - Stwierdził, ale już wtedy wiedział, że był to błąd. Nawet Snape otworzył szerzej oczy, choć tylko na sekundę.
- Nie mogę się na to zgodzić - powiedział Harry stanowczo.
- Gryfońska heroiczność, jak zamierzasz wygrać wojnę, nie zabijając? Chcesz zgromadzić wszystkich pojmanych śmierciożerców i zamknąć w jakimś miłym domu na wsi, a Voldemorta nawrócić? - zakpił.
- Nie wiem, ale nie będę stał z boku patrząc jak kogoś mordujesz... - Upierał się czarnowłosy i widać było, ze chce powiedzieć coś więcej, ale na te słowa oczy Maxwella stężały, a Snape poczuł, że Potter przesadził, to było to samo co on czuł, gdy ktoś nazywał go tchórzem. A więc pan de'Vireas nie lubi być nazywany mordercą, to istotne, bo nie było po nim widać żadnych emocji, kiedy mówił o zabiciu Greybacka.
- Nie jestem mordercą. - Powiedział z głosem zimnym niczym stal. - Ale dobrze, zależy mi na tobie Harry i jeśli to miałoby być coś, co uniemożliwiłoby nam zaufanie w przyszłości daję ci moje słowo. Ja Maxwell Julian Alexander de'Vireas ślubuję nie zabić dzisiejszej nocy nikogo. Czy to ci wystarczy cholerny głupcze? Bo jak nie to wracaj pod pierzynkę do zamku. - Harry niepewnie skinął głową. - Dobrze, w takim razie nie marnujmy już czasu. -
Szli przez jakąś godzinę, aż dotarli do skraju niewielkiej polany, po drodze Maxwell kazał im się zatrzymywać kilka razy, zawsze gestem. Nie wypowiedział ani słowa w czasie drogi, a i im nie pozwolił się odzywać.
- Tu zostaniecie, Harry załóż pelerynę. - poczekał, aż ten go posłucha. - Dobrze stań tu, oprzyj się o to drzewo i patrz na polanę. W porządku, masz dobry widok? - A gdy dostał potwierdzenie, wyszeptał. - Petryficus Totalus. Tak będzie dla ciebie bezpieczniej. - dodał gdy gryfon był już unieruchomiony. - Profesorze proszę także tu zostać i go pilnować, a w razie niebezpieczeństwa, niego go pan pierwsze teleportuje w bezpieczne miejsce. Teraz proszę patrzeć. - wskazał polanę, na której z ich lewej strony pojawił się jednorożec, zalśniły osłony, a zwierzę targnęło łbem. Kilka innych zwierząt uderzyło w tarcze i teraz spłoszone uderzały o nią rogami krzesząc iskry. Z drugiej strony niż stały jednorożce rozległ się trzask deportacji. - Szpieg znikł, zaraz się zacznie. - Faktycznie ktoś w czarnym płaszczu z kapturem aportował się z prawej strony i wszedł na polanę.
- O kurwa. - Wyszeptał Maxwell - Zmiana planów. Cholerni gryfoni. Niech go pan dobrze pilnuje i wypełnia każde moje polecenie. Jak powiem Albatros, nieważne, w jakiej odmianie łapie pan chłopaka i znika do zamku. Zrozumiałeś? - Snape spojrzał na niego, potem na cień i powoli skinął głową.
- Ale jak coś pójdzie nie tak, to też uciekaj. Zniknę z Potterem jak zobaczę, że się deportowałaś. - powiedział nauczyciel nie pytając nawet czy Maxwell to potrafi.
Uśmiech na twarzy chłopca stał się wilczy. - Zacznijmy polowanie. - Powiedział, po czym zniknął bezgłośnie, aby z trzaskiem pojawić się tam gdzie wcześniej zakapturzona postać.
Mężczyzna w środku kręgu odwrócił się natychmiast od jednorożca i syczącym głosem, który Snape ku swemu przerażeniu rozpoznał krzyknął - Avada Kedavra - Zielone światło pomknęło, ale zanim doleciało co celu nastąpił kolejny trzask i kolejny. Wyglądało to, że Maxwell krąży wokół Voldemorta, trzymając się na linii lasu, aby pozostać niewidocznym.
Jeśli miał na celu wyczerpanie Czarnego Pana był to kiepski pomysł, bo raz, że deportacja była bardziej wysiłkowa niż klątwa śmierci, a dwa już po kilku rzuconych czarach Czarny Pan przestał atakować drzewa i tylko śledził dźwięki deportacji.
- Pokaż się, chcę wiedzieć, kto odważył się ze mną zabawiać. - wycedził tak cicho, że Severus ledwo to dosłyszał. Miał nadzieję, że Max nie da się sprowokować i po daniu jednorożcowi czasu na ucieczkę sam zniknie. Nadzieja jednak się nie ziściła, bo nagle Maxwell pojawił się wychodząc uśmiechnięty w krąg osłon.
- Piękna noc, nieprawdaż - powiedział pogodnie. - wiesz, nieładnie jest zabijać jednorożce, a to stado tak jakby ma cię dość. Wypuść klacz to wypuszczę cię względnie całego. - mówił idąc cały czas wolnym krokiem w stronę klaczy i to ciężarnej jak zauważył teraz Snape.
- Czy ty wiesz kim jestem chłopce? - wysyczał Voldemort.
- Lord Voldemort, Ten-którego-imienia-się-nie-wymawia, Tom Riddel, Czarny Pan i tak dalej - mówił, aż dotarł do zwierzęcia, które również szło w jego stronę.
- Dziwne, że ciężarna klacz lgnie do chłopca, bo tym jesteś prawda? Tylko chłopcem, który myśli, że tupetem zbawi świat. - Max wyciągną rękę do klaczy i dał jej się powąchać, zaraz też zwierzę podeszło bliżej, a chłopak poklepał je po boku szyi i dotknął wskazującym palcem rogu zwierzęcia, który lekko zalśnił złotym świateł. Riddel obserwował to z zaciekawieniem. de'Vireas tymczasem odwrócił się w stronę Voldemorta i ruszył do niego, a jednorożec, potruchtał spokojnie w stronę swojego stada.
- Cały jestem dziwny. Jesteś trzecią osobą, która mi to mówi w ciągu ostatnich trzydziestu godzin. Z tym, że dwie wcześniejsze chyba mnie polubią, ty zdecydowanie nie. A skoro nie mogę cię dziś zabić, bo obiecałem to komuś innemu, a tobie powiedziałem, że jak wypuścisz klacz to wypuszczę cię. Będę musiał się ograniczyć do połamania ci kliku kości. - cisze przeszył straszny zimny śmiech, kiedy Voldemort odrzucił głowę do tyłu.
- Głupcze, nie wypuściłem klaczy, twoja technika ucieczki teleportacją też nie na wiele się zda, tu nie da się teleportować. Najpierw cię okaleczę, a potem wyciągnę z twojego mózgu wszystko co o mnie wiesz, potem popatrzysz jak rozcinam brzuch temu jednorożcowi. Może nawet zmuszę do tego ciebie. O tak, przyniesiesz mi źrebię, a ja wypiję jego krew i jego moc. A potem cię zabije. - Czarny Pan dyszał z podniecenia, na myśl o tym co zaraz nastąpi, ale spokojny krok i nieznikający uśmiech dzieciaka wybijał go z rytmu.
- Spójrz jeszcze raz na jednorożca - powiedział. Voldemort zerknął, że całe stado, wraz z jego niedoszłą ofiarą znika pośród drzew. - Twoje osłony nie są tak dobre jak myślałeś - Wyszeptał Max, który w tym czasie teleportował się tu po jego lewej stronie, zrobił to całkowicie bezgłośnie.
Voldemort zdążył jednak zareagować szybciej niż oczy Snapa, bo gdy ten drugi dostrzegł de'Vireas, ten pierwszy już odwracał się w stronę chłopaka wznosząc różdżkę. Max uderzył go szybkim kopnięciem w lewą łydkę, po czym zniknął i pojawił się za prawym bokiem, zmuszając Voldemorta do obrotu w przeciwną stronę niż zaczął ruch. Czarny pan został trafiony potężnym sierpowym w prawą skroń, co musiało go ogłuszyć, bo przyjmował kolejne ciosy padające z różnych stron, już nie próbując się obracać. W pewnym momencie zawył z bólu, a Severus zobaczył, że z tyłu jego kolana wystaje stalowy szpikulec, podobny do ostrza szpady. Zaraz też pojawił się następny w tym razem przebity w miejscu połączenia nadgarstka z prawą dłonią. Różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze, a Max pojawił się obok niego, kopnął z tyłu pod kolanami zmuszając do uklęknięcia i natychmiast z pełnego powrotnego obrotu w klatkę posyłając na plecy. W jego ręce pojawił się kolejny szpikulec, którym przybił Voldemorta do ziemi poprzez wolne do tej pory udo, minęły może z cztery sekundy, a Voldemort leżał przeszyty kolejnymi czterema szpadami, wciśniętymi teraz w ziemie. Max stał nad nim z siódmą i delikatnie mierzył w szyję Czarnego Pana. Po chwili pchnął jednak w obojczyk przebijają wrzeszczącego mężczyznę. Podniósł jego różdżkę i za jej pomocą rzucił kilka zaklęć, które rozbłysły w ciemności. Szpady zalśniły, tak samo ziemia pod Voldemortem i powietrze wokół.
- Świetna zabawa prawda Tom? - powiedział nadal uśmiechnięty.
- Mój przyjacielu w krzakach zabierz pelerynę chłopaka, ukryj się pod nią, ocuć go i przyprowadź. Wejdziecie tym wejściem gdzie zniknęły jednorożce, zobaczysz wyrwę z osłonach. Odbierz chłopakowi różdżkę i nie pozwól zbliżyć się do Voldemorta na mniej niż pięć metrów. - zawołał.
Ukląkł obok Voldemorta i wyjmując kryształ z kieszeni, dotknął nim swojej dłoni i zrobił nacięcie, a potem zebrał odrobinę krwi z uda Czarnego Pana, na co ten patrzył z przerażeniem, ale nie poruszał ani rękami ani nogami, czary które rzucił na niego chłopak łagodziły ból, ale też nie pozwalały mu jakikolwiek ruch poza wychylaniem głowy.
de'Vireas mówił w dziwnym języku, według Harrego, który właśnie odzyskał zdolność ruchu i obiecał Snapowi słuchać jego poleceń, o wiele głośniej niż w pociągu, ale o tym nie mógł powiedzieć profesorowi, mógł jednak zapytać co to za magia.
- Nie wiem. - odpowiedział zdumiony Severus - Jakaś magia runiczna, spójrz na ciało Czarnego Pana czytałem o czymś podobnym. To coś z Japonii, żywe runy, musza być jakoś zasilane, ale można nimi podobno robić niesamowite rzeczy. Jakby miały świadomość. - Wyszeptał nauczyciel, ale nie dodał już nic więcej, bo zbliżali się na odległość głosu.
Stali około pięć metrów od klęczącego Maxa, gdy Severus zobaczył coś, co go przeraziło. Dookoła całej polany stały jednorożce, a przez wyrwę w osłonach, którą weszli zbliżały się dwa z nich. Uwolniona klacz i wielki ogier, jednorożce minęły ukrytego Snapa i Harrego i zatrzymały się obok Voldemorta. Ogier bardzo delikatnie postawił mu kopyto na twarzy, prychnął i zdjął nogę. Następnie nadstawił bok, a klacz rogiem zrobiła mu kilku centymetrowe cięcie, z którego nabrała odrobiny srebrnej krwi i podsunęła róg chłopcu. Ten nie przestając recytować zebrał na kryształ trzecią krew.
Błękitny do tej pory kamień, zaczął świecić srebrnym blaskiem. Max uniósł go i z całej siły wepchnął zaostrzonym końcem wierzch prawej dłoni, kryształ zagłębił się na centymetr, ale chłopiec nie popchnął dalej, zamiast tego przytrzymał dłoń przy ziemi, tak aby to ogier mógł kopytem wbić kryształ do reszty. Nastała cisza, Voldemort z przerażeniem poruszał głową to na Maxa to na Ogiera.
Sam de'Vireas zdawał się o nim zapomnieć i wpatrywał się w oczy jednorożca, przyłożył też czoło do głowy w miejscu pomiędzy oczami i coś wyszeptał. Ogier prychnął, a chłopak rozpromienił się. Wyjął różdżkę Voldemorta wycelował w bok magicznego stworzenia i uleczył je, zaraz potem klacz i ogier odbiegły do wyrwy, gdzie zniknęły w lesie z resztą stada.
- Co tam Harry? Nie żałujesz swojej decyzji? - spytał z przekąsem. - Widzisz Tom, Harry wymusił na mnie przysięgę, że nie zabiję dziś tego, kto krzywdzi jednorożce. Masz dług życia i wobec Pottera i Przywódcy stada, miał prawo cię zabić, ale na moją prośbę darował ci życie. Chyba wiesz co to znaczy? Prawda Tom? - Voldemort milczał, ale Max zdawał się tym nie przejmować - No dobrze pora dowiedzieć się co planowałeś. - Machnął różdżką, a z gardła Voldemorta rozległ się skowyt. - Skupiłeś się na tym o co pytam? Dobrze. Czemu atakowałeś sam, czemu nie wysłałeś swoich ludzi? -
- Zabij mnie, ale niczego się nie dowiesz. - wysyczał w bólu.
- Tak myślałem. Legilimens - powiedział spokojnie, a oczy Voldemorta otworzyły się szeroko, uciekły w tył jakby miał jakiś atak. Po mniej więcej minucie Max opuścił różdżkę, a Voldemort nabrał głębokiego haustu powietrza. de'Vireas poruszył różdżką i powiedział.
- Rzuciłem na niego zaklęcie ciszy. Kiedy przestanę mówić i będzie mi odpowiadał Severus, ty Harry musisz poruszać ustami, tak żeby on myślał, że rozmawiam z tobą. Kiwnij głową, że zrozumiałeś, a ty Severusie odpowiedz.
- Tak - dobiegło z boku, a Harry skinął.
- Dobrze. Mamy problem. Zamierzam go wypuścić bo takie dałem słowo temu głupcowi, z drugiej strony z tego co właśnie się dowiedziałem i tak nie miałbym wyjścia. Zabicie go nie wchodzi w grę, mam jednak inny problem. Severusie on wie o twojej zdradzie, na razie zbiera dowody i nie jest pewny, ale zamierzał cię uwięzić po następnym wezwaniu i wydrzeć dowody z twojego umysłu. Zwłaszcza po spotkaniu ze mną, bo uznał za zdradę to, że nie doniosłeś mu o mnie. Wiem to irracjonalne, ale zadałem mu mnóstwo bólu, więc nie myśli jasno. Odpowiedz mi szczerze. Chcesz się od tego uwolnić? -
- Tak - dobiegło ponownie spod kaptura.
- To będzie ekstremalnie bolesne i staniesz się jego celem, więc i tak do końca wojny będziesz zamknięty w Hogwarcie. Zaufasz mi? -
- Tak - po raz trzeci.
- Dobra, wyjdź spod peleryny i przyznaj mu się do zdrady, możesz pominąć powody. - powiedział Max, a po sekundzie wahania Snape postanowił zaryzykować. W końcu ten chłopiec miał moc zdolną przeciwstawić Voldemortowi i to nie ślepym trafem, czy ucieczką jak Potter. Autentyczną moc.
Zrzucił pelerynę i podał ja Harremu, a sam podszedł tak aby Czarny Pan mógł go zobaczyć. Oczy Voldemorta rozszerzyły się z wściekłości.
- Ty... - wycharczał, gdy Max cofnął zaklęcie ciszy.
- Ja. Moja obecność chyba rozwiewa twoje wątpliwości? Ale takie dostałem polecenie. Od dnia w którym wybrałeś na cel Potterów służę tylko Albusowi Dumbeldorowi, jestem twoim zdrajcą, tym którego tak usilnie szukałeś. To ja. A teraz to koniec. - powiedział.
- Zginiesz za to. - wyrzucił niczym klątwę Voldemort.
- Nie rzucaj gróźb, których nie możesz spełnić. - powiedział Max i kopnął go w udo. - Wyciągnij rękę ze znakiem profesorze - Zwrócił się do Snape, a gdy ten to zrobił, machnął ręką energicznie, w połowie ruchu pojawił się w niej prosty ale piękny miecz, który odciął rękę Severusa niczym cienki patyk. Miecz zniknął z jego ręki zanim zakończył się ruch, a Max już rzucał zaklęcie leczące na łokieć Snapa.
- Wybacz - powiedział gdy kikut był zasklepiony, - bardziej by cię bolało, gdybyś wiedział, co zamierzam. - Severus skinął głową zgadzając się, a Harry kończył właśnie wymiotować. - Dziwię się, że nikt z was na to jeszcze nie wpadł. -
- Myślałem o tym z Dumbledorem, ale byłem potrzebny jako szpieg. Co z nim zrobisz? - wskazał na Czarnego Pana.
- Uwolnię go, dałem słowo. Nawet, jeśli było dane komuś, kto nie rozumie wojny. Dałem też pochopnie słowo, że uwolnię go za życie klaczy, a choć nie uwolnił jej to bardzo mi w tym pomógł. Nie mogę go zatem uwięzić. Może następnym razem, gdy się spotkamy. Idziemy - ruszył w stronę wyrwy w osłonach, zatrzymał się obok Harrego. - Aha. Tom rzuciłem na ciebie pewne runy, zaczęły działać chwilę temu. Co każde pięć do dziewięciu minut, będą się łamały w twoim ciele trzy losowe kości. Miłej zabawy, dobrego spania i tak dalej. Szpady znikną za jakieś pół godziny. Aha - wyjął z uchwytu na nadgarstku różdżkę Czarnego Pana i złamał ją, po czym rzucił na ziemię niedaleko głowy Czarnego Pana- Jestem Maxwell Julian Alexander de'Vireas i będę od teraz twoim najgorszym koszmarem. Pa - zakończył ruszając do wyrwy.
Gdy znaleźli się jakieś pół kilometra od polany, Max oparł się o drzewo i osunął na ziemię.
-Co się dzieje? - Snape ukląkł przy nim natychmiast - Jesteś ranny? -
- Nie, tylko zmęczony, ale musieliśmy się oddalić. Nie wiem jak czułe zmysły magiczne ma Voldemort, oddaliłem się dla pewności, poza dwukrotny zasięg moich. - Chłopak podpierał się, aby utrzymać się w pozycji siedzącej. - Dajcie mi parę minut i tak musimy porozmawiać. -
Snape kiwną głową i usiadł, oddał też Harremu różdżkę.
- Profesorze, gdy odzyska pan rękę, musi pan zmienić nastawienie. Proszę skontaktować się z uzdrowicielem dziś, ale rękę odtworzyć dopiero jutro. Niech wszyscy zobaczą jej brak. Od jutra zmiana charakteru. Może pan zostać wymagający, surowy, ale koniec z niesprawiedliwością, uśmiech od czasu do czasu i pochwała dla kogoś spoza pańskiego domu, też pomoże. Koniec z dokuczaniem mugolakom. Czy to jasne? Ludzie nie uwierzą, jeśli nie zobaczą zmian. Jest pan doskonałym aktorem, proszę w razie konieczności grać. - Snape skinął głową i wymruczał, że da radę. - Teraz ty Harry, jakbym był na twoim miejscu, miałbym cholernie dużo pytań. -
- Czemu go nie zabiłeś? Dałeś słowo na dzisiejszą noc, mogłeś poczekać do rana. - spytał.
- Dałem słowo. Poważnie traktuje swoje słowo i nie zamierzam go złamać dla takiej miernoty jak Voldemort. -
- To było słowo czarodzieja Potter, słowo mężczyzny, to pradawna magia. Nawet Mugole jej nieświadomie używają. Mężczyzna, który nie łamie swego słowa, nawet gdy dotrzymanie go jest niekorzystne, zyskuje w oczach magii swego rodzaju status. Wojownik Światła, Człowiek Honoru, Ostatni Sprawiedliwy, to tylko część tytułów. - wyjaśnił Snape. - Jesteś też winien Maxwellowi przeprosiny, za nazwanie go mordercą. To była ujma na honorze, jako, że nie masz dowodów na powyższe, mógłby domagać się pojedynku. Zdziwiłem się, że tego nie zrobił. -
- Rozumiem. Wybacz, że nazwałem cię mordercą. - powiedział Harry, patrząc na zmianę w nauczycielu. - Szczerze. -
- Przyjmuję. A nie wyzwałem bo nie mam żadnego interesu w walce z Harrym. Poza tym Harry nie wiedział co robi i mówi. To było pragnienie czystego serca, my myślimy inaczej. Nasze serca nauczyły się zadawać i patrzeć na konieczny ból. Niesiemy na barkach krzyk bólu, tych których nie byliśmy w stanie ocalić, ale i tych którym go zadaliśmy. Jesteśmy tym odmienieni dlatego obaj mamy bezpieczniki, słowa które nas ranią i dlatego przyjmujemy te słowa, bo czujemy, że ból który wywołują jest słuszny. - zakończył smutno i wstał. - Chyba dam rade dojść do pokoju. Trzeba się przespać, zaraz północ, a jutro od rana mamy lekcji. -
Snape zaśmiał się z prawdziwą radością.
- Tylko ktoś naprawdę dziwny mógłby po pokonaniu Voldemorta planować się wyspać, przed lekcjami. - powiedział widząc na ich twarzach zdziwienie.
Gdy pożegnali już Snapa, Max zatrzymał Harrego przed pokojem wspólnym.
- Powiedz Hermionie i Ginny, że ze mną ok, ale musze odespać. Jeśli będziecie sami, to jest we trójkę możesz im opowiedzieć szczegóły inaczej powiedz, że związałem cię obietnicom i powiem im jutro. Dobrej nocy złoty chłopaku. - i z uśmiechem wszedł do swojego pokoju.
Doczłapał do kanapy i padł w ubraniu, poważnie nadwyrężył zasoby magiczne i miał szczerą nadzieję, że jutrzejszy dzień, nie będzie wymagający magicznie. Kano znalazł go nieprzytomnego o drugiej w nocy i przeniósł zaklęciem swobodnego zwisu do łóżka. Zdjął mu także buty i ubranie.
Rano Max obudził się jak nowy o szóstej, wziął prysznic i poszedł biegać, co dziwne spotkał na korytarzu profesor McGonagall, która nie była zadowolona i to chyba z jego powodu.
- de'Vireas czy ja dobrze słyszałam, że ośmieliłeś się sprzeciwić profesorowi Snapowi, odmówić kary, zaszantażować go, wyzwać na pojedynek i wymusić na nim nocną wyprawę do Zakazanego Lasu? - spytała jednym tchem.
- Skarżył się? - spytał Max niedowierzając. - Ale tak, to się zgadza mniej więcej. -
Nauczycielka była tak zaszokowana, że odpowiedział szczerze i bez ukrywania, ani tłumaczenia przyznał, że przez chwilę nie wiedziała, czy być zła, czy podziwiać chłopaka.
- Dlaczego? - Spytała wreszcie.
- Nie powiedział? -
- Nie. Opowiedział o tym tylko, dlatego, aby wyjaśnić ciąg zdarzeń, który doprowadził do utraty ręki. Nie oskarżył cię także o nic, powiedział, że wręcz ocaliłeś mu życie, ale powiedział też, że bez rozmowy z tobą nie zdradzi nic więcej. Bo nie wie ile chcesz ujawnić z tej nocy. - Znowu oburzenie, tym razem, na to, że Snape ośmielił się być wobec niego lojalnym, a przynajmniej wdzięcznym.
- Hmm, sam nie wiem ile ujawnić. Powiem pani pełną skrócona wersję, a Pani powie mi co przekazać publicznie. Dobrze? - Zapytał, a ona z wahaniem skinęła głową. - Miałem informację, że ktoś zabija jednorożce, okazało się, że to był Voldemort, pokonałem go w pojedynku, rzuciłem na niego klątwę, odczytałem myśli i dowiedziałem się, że odkrył prawdziwą lojalność profesora Snapa, więc odciąłem mu rękę z Mrocznym Znakiem, żeby Voldemort nie mógł go za jego pomocą zabić. To wszystko. Aha lokalne stado jednorożców jest teraz po mojej stronie, a więc i centaury się przyłączą do ewentualnej obrony zamku. Nie musimy się już bać ataku od strony lasu. - zakończył, ale kiedy kobieta milczała dodał - Co z tego mam podawać do oficjalnej informacji? -
- Nie mam pojęcia. A jak ty uważasz? - Spytała poważnie uznając jego wyższość w tej rozmowie.
- Wszystko, tajemnice niszczą. Są oczywiście konieczne, ale ludzie się ich boją, „dobrzy" powinni być transparentni, aby nie dało się im zarzucić kłamu. Czy to wszystko, chciałbym pobiegać przed śniadaniem. - Skinęła mu ręką, że może odejść, ale sama stała i patrzyła za nim, aż nie zniknął za korytarzem, a wtedy ruszyła do gabinetu dyrektora.
Wrócił chwilę po siódmej i zastał w salonie Hermionę i Ginny, rozmawiające z Kano.
- Ty idioto - powiedziała na powitanie Ginny - Nic ci nie jest? Kano właśnie nam powiedział, że byłeś nieprzytomny na kanapie. -
- Tylko wyczerpanie magiczne, nie odniosłem żadnych ran. - powiedział podchodząc do nich. - Domyślam się, że miałyście okazję porozmawiać z Harrym na osobności? -
- Tak. Jakim cudem byłeś w stanie pokonać Voldemorta masz szesnaście lat. Gdybym cię nie widziała chodzącego w słońcu, powiedziałaby, że jesteś wampirem. - odpowiedziała Hermiona - przy okazji Ron też już o tym wie, więc spodziewaj się, że dowie się reszta szkoły. -
Max zacisnął wargi w grymasie, ale wzruszył ramionami.
- I tak się rozniesie jak ludzie zobaczą Snape bez ręki. Mam nadzieję, że większość potraktuje wiadomość o Voldemorcie jako przesadzoną plotkę. -
- Nie liczyłabym na to - powiedziała Ginny - Nie po tym jak pokonałeś Snapa na lekcji. -
- Niekoniecznie Ginny - wtrąciła Hermiona - Profesora Snapa pokonał bez magii, lumos się nie liczy pierwszak, mógłby to rzucić. Myślałam nad tym i mam wrażenie, że rozumiem. Max strasznie się popisuje, jest widowiskowo beztroski, bezczelny, a przy tym co jakiś czas pokazuje wybranym osobom, że jest opanowanym profesjonalistą. Popisuje się wiedzą, podróżami, pochodzeniem, a jednocześnie pomaga wszystkim. I co najważniejsze nie używa magii. Ok, na lekcji transmutacji pokazał popisowe zaklęcie niewerbalne, ale to był jedyny raz. Jakby celowo pokazywał, że nie jest gołosłowny. To maska prawda? -
- Tak. ShunTzu uczy, żeby nie zdradzać swojej potęgi, ale zawsze wydawać się większym niż się jest. Nie jestem wszechmocny i wszechwiedzący, ale mam dużą wprawę w manipulacji, żonglowaniu informacjami, czytaniu mowy ciała. Mam nadzwyczajnie rozwinięte zmysły, także postrzeganie i czucie magią, oraz ponadprzeciętne umiejętności fizyczne. Mój poziom mocy również wykracza ponad przeciętną. Potęgę czarodzieja wojownika można określić jako wypadkową trzech czynników. Mocy magicznej, umiejętności i kondycji fizycznej. Na pierwszą nie mamy żadnego wpływu, a przynajmniej niewielki, jeśli nie chcemy zmienić się tak jak Voldemort, na ostatnie dwie mamy wpływ. Możemy dbać o siłę i kondycję co pomoże nam walczyć dłużej i lepiej unikać. Umiejętności więc są decydującym czynnikiem w większości starć. Te posiadam duże. - zakończył gdy zaburczało mu w brzuchu. - Dość wykładu, lecę pod prysznic i idziemy jeść. - Powiedział.
Wrócił po kilku minutach w eleganckich czarnych spodniach i rozpiętej brązowej koszuli, właśnie kończył dopinać mankiety.
- Dziewczyny zamknijcie usta. - Zażartował widząc ich spojrzenia. - Pamiętajcie, że chciałyście żebym załatwił wam chłopaków. Nie możecie do mnie wzdychać. Żeby wam pomóc powiem, że nie jesteście w moim typie. Jesteście piękne i mądre, ale jestem fanem wysokich, wyrafinowanych, cynicznych, zadziornych dziewczyn, które biorą czego pragną. I które mają doświadczenie - zakończył, biorąc się za zapinanie koszuli.
- Jak Królowa Lodu? - spytała Ginny - Ja też umiem obserwować. - dodała.
- Tak, Daphne mnie zaintrygowała. Na razie nie mam czasu się z nią umówić, ale niedługo to zmienię. - Powiedział ruszając do wyjścia.
- Chyba nie wiesz czemu nazywają ją Królową Lodu. - mówiła Ginny - Ona nie wykazała żadnego zainteresowania jakimikolwiek relacjami miedzy ludzkimi. Ma koleżankę, bo to nawet nie przyjaciółka, Tracy Davids. Podobno raz miała incydent z Blaisem. Wykorzystała Zabiniego, uwiodła go, zaliczyła i zostawiła tej samej nocy. Wybacz, ale chyba kiepsko dobierasz sobie dziewczyny do zauroczenia. -
- Nie lubisz jej bo jest wysoka, ma klasę, wychowanie do bycia wielką panią i gra na zimno. Ale to w porządku, masz prawo jak każdy inny do bycia małostkowym w kwestiach, które wybierasz sama. Poważnie. - dodał widząc jej minę. - Nie mówię tego by cię zezłościć czy obrazić. Też nie jestem doskonały. -
- Ale wydajesz się być cholernie blisko - warknęła rudowłosa.
- Maska. Pamiętaj. - powiedział z uśmiechem. - Rozmawiałaś już z Deanem? -
- Nie, ale zrobię to dziś. - odpowiedziała miny cierpiętniczo - To nie będzie miłe. Ani łatwe. -
- Dobrze, a ja przez weekend zacznę działać z chłopakami. Jak Ron Hermiono? -
- Zły, spodziewaj się kiepsko ukrywanej wrogości. -
- Dam sobie radę. Podnieśmy poprzeczkę. Dziś po lekcjach popołudniowych pójdę pływać. Przyjdź wtedy do mnie i czekaj, aż wyjdę. Jestem pewny, że się pojawi, udawaj zażenowaną i jak zapytam o co chodzi, powiedz, że nieważne i odejdź. Zamienię z nim parę słów. -
- Co ty planujesz? Ron potrafi iść w zaparte i to nawet z Harrym, a są najlepszymi przyjaciółmi. W zeszłym roku nie odzywali się do siebie przez prawie dwa miesiące. -
- Tym lepiej, na twardą głowę, trzeba dużego młotka. Ale postaram się nie roztłuc mu czaszki, przynajmniej nie bardzo, choć mogę mu przywalić. -
Doszli do wielkiej Sali, gdzie zjedli śniadanie w miłej atmosferze przerywane od czasu do czasu komentarzami Rona. Max uśmiechał się delikatnie i rozmawiał, jakby nic nie słyszał, ani nie zobaczył min innych. W końcu Ron próbował rzucić w niego kawałkiem jabłka, ale ten leniwym ruchem widelca, który właśnie trzymał nabił jabłko w locie i płynnym ruchem jakby tego nie zauważył przesunął je sobie do ust i ugryzł, skrzywił się lekko, stwierdzając że jest kwaśne.
Pierwszą lekcją były zaklęcia, na których profesor Flitwick tak jak McGonagall chciał przetestować jego zdolności, po jednym zaklęciu był zadowolony.
Popołudniu wyszedł pływać, ale na brzegu zastał Daphne wyrywająca płatki z czerwonej róży i rzucającej je do wody.
- Szkoda pięknego kwiatu - powiedział do jej pleców. Odwróciła się powoli.
- Jestem Królową Lodu, moje serce nie czuje żalu nad tym kwiatem, ani żadną inną rzeczą. - powiedziała zimno.
- A dlaczego nie czujesz żalu tu i teraz? - spytał zdejmując koszulkę.
Uśmiechnęła się ironicznie.
- Żeby przekazać wiadomość. -
- Mogłaś to zrobić w wielkiej Sali. Jaka to wiadomość? - Przeciągnął się wyginając ręce nad głową i napinając mięśnie.
- Nie wysyłaj mi więcej kwiatów, bo skończą jak ten. Nie jestem i nie będę w twoim zasięgu panie de'Vireas - ruszyła w stronę zamku - i przestań się prężyć. -
- Daphne - zawołał za nią. Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała mu w oczy - Jesteś piękna kiedy się złościsz. - Prychnęła i odeszła.
Cholera, wzięło go, ją zresztą też, inaczej by go zignorowała.
Poszedł pływać, tym razem od razu wypływając na środek i pozwalając porwać się krakenowi. Był wyrzucany na kilka metrów w powietrze, ciągnięty po wodzie, a raz udało mu się na stojąco zjechać po śliskiej macce. Kiedy jednak zobaczył Hermionę na brzegu i zmierzającego w jej stronę z zamku Rona, szybko wskoczył i popłynął do brzegu. Dotarł na piasek w momencie gdy Ron dotarł do Hermiony.
- Cześć - powiedział - Kraken jest zajebisty. Musisz spróbować Hermiono, to jest czad. - otrzepał włosy. - Coś się, stało? Mieliśmy się chyba spotkać za pół godziny. Nie pływałem tak długo co? - paplał beztroskim tonem.
Hermiona spojrzała na Rona.
- Nie nic, pogadamy w bibliotece. Pa - odeszła szybko, a Ron patrzył za nią zdziwiony.
- O co chodzi? Po co się spotykacie? - zapytał ostro rudzielec.
- O nic Ron, słyszałeś ją - Max sięgnął po ręcznik. - Eee wybacz, ale wy nie jesteście parą? Nic nie mówiła. -
- Nie jesteśmy - zarumienił się - Jestem jej przyjacielem i próbuje ją chronić, ale nic mi nie mówi. -
Max wyprostował się i spytał ostrzejszym głosem.
- Hmm, a przed czym konkretnie ją próbujesz chronić? -
- Nie ufam ci, jesteś jakimś psycholem, torturujesz ludzi. - powiedział oskarżycielsko.
- A Hermiona nie ma twoim zdaniem dość rozumu, żeby podjąć decyzję sama? Może ona potrzebuje kontaktu z kimś bardziej zdecydowanym, z kimś bo ja wiem twardszym? - wykpił go - Ciekawe jak by zareagowała na wieść, że zadaje się z psycholem. Sprawdzę to później. Muszę iść, mam spotkanie. - Ron zamachną się pięścią, ale Max zrobił unik i podciął go - Pobicie cię byłoby za łatwe. - Pochylił się nad łapiącym oddech gryfonem. - A teraz mnie posłuchaj. Hermiona mnie nie kręci, to świetna dziewczyna, ale lubię bardziej dzikie, i lepiej dla ciebie, żebyś tego w żaden sposób i wobec żadnej dziewczyny nie skomentował. Jak chcesz być chłopakiem Hermiony to w sobotę o 11 w bibliotece dam ci kilka rad. Dlatego, bo lubię Hermionę, a ona nie wiadomo czemu lubi ciebie. A teraz pa. - Odszedł w stronę zamku. Zastanawiał się czy Ron zaatakuje go w plecy, ale w końcu to był Gryfon, próbował go uderzyć dopiero kiedy zdjął ręcznik z głowy. Głupiec.
Spotkanie w bibliotece minęło im dość spokojnie, chwilę porozmawiali i w milczeniu pracowali nad zadaniami. Następny dzień także należała do spokojnych, jakby ktoś pilnował, żeby miał czas odpocząć. Slughorn przekomarzał się z nim na popołudniowych eliksirach, Harry zyskał zaskakujący podręcznik, ale to była jego sprawa, Max chciał się tylko upewnić czy nie jest w jakiś sposób zaklęty, ale Hermiona go w tym wyręczyła. Skoro była to zwykła książka, niech kruczowłosy sam rozwiązuje problemy czy jest dobra czy zła. On mógł co najwyżej podać mu rękę jak, lub jeśli upadnie.
Następnego dnia po śniadaniu został wezwany w połowie lekcji Obrony do gabinetu dyrektora. Na miejscu okazało się, że czeka na niego nie tylko dyrektor ale także McGonagall.
- Usiądź - powiedziała opiekunka. Pokój byłby imponujący, gdyby nie to, że miał taki być. W kategorii imponujących miejsc gabinet dyrektora nie robił nawet w połowie tak dobrego wrażenia jak dla porównania Gabinet prezydenta w Białym Domu. Oczywiście porównując go do zwykłych pomieszczeń, czy gabinetów nauczycieli był wspaniały. Max jednak patrzył na to przez pryzmat względności. Gdyby gabinet dajmy na to Snapa tak wyglądał, robiłby dziesięć razy mocniejsze wrażenie. Gabinet dyrektora powinien być imponujący, zatem oczekiwania łagodziły efekt. Bardziej szokowałby gości prostymi ścianami i surowym wnętrzem. Gdyby wyglądał jak gabinety reszty nauczycieli, wtedy ludzie stawali by osłupieni w wejściu. Uśmiechnął się.
- Zdradzisz mi co cię tak rozbawiło? - spytał Dumbledore.
- Tylko to, że niedokładnie tak wyobrażałem sobie ten pokój. - odpowiedział rozglądając się.
- Dziękuję - powiedział dyrektor, ale Max już otwierał usta.
- To nie miał być komplement, miałem po prostu nadzieję, że z pana reputacją zrobi pan coś szalonego i na przykład, wstawi tu tylko proste biurko, z dwoma krzesłami przed nim. Puste ściany, miejsce myśliciela. To było by szokujące, a obecnie pokój jest taki, jakiego można się spodziewać po pokoju dyrektora Hogwartu. Nihil Novum. - wyjaśnił, a McGonagall zmarszczyła brwi.
- Rozumiem, to faktycznie wywierało by bardziej szokujące wrażenie. Pomyślę o tym, ale nie po to cię wezwałem. - powiedział składając palce w piramidkę i patrząc na niego znad okularów połówek. - Masz problem z podporządkowywaniem się do reguł, a nie możemy tego tolerować. Chciałbym abyś opowiedział mi, kto cię szkolił i po co przyjechałeś do Hogwartu. - Jego oczy zalśniły, ale po dwóch sekundach twarz wykrzywił grymas bólu. Maxwell patrzył dyrektorowi prosto w oczy, a tamten odsuwał się coraz bardziej w fotelu, aż McGonagall machnęła różdżką mówiącFinite Incantatem ku jej zaskoczeniu nie dało to, żadnego efektu.
- Na miłość Merlina, dość tego. - Zawołała, widząc coraz większy ból na twarzy Albusa.
- On zaczął - powiedział Max niczym przedszkolak tłumaczący się z bójki z kolega. - Z ciekawości, zareagowałaby pani tak samo, jakby mu się udało wedrzeć do mojego umysłu? -
- Oczywiście - odpowiedziała oburzona - Nie wiedziałam, że zamierza to zrobić i jeśli chciałbyś wnieść skargę zgodzę się zeznawać na twoją korzyść. - Powiedziała chłodno mierząc Dumbledora.
- Nie zamierzałem wnosić skargi, to zbyteczne, bo już się nie powtórzy, prawda profesorze Dumbledore? - Zapytał, z autentycznym uśmiechem prezentera telewizyjnego.
- Nie, możesz być pewien. Wybacz, nie powinienem był tego robić. - odpowiedział ciężko oddychający dyrektor.
- Ale czego nie robi się dla dobra uczniów. - powiedział Max
- Tak, dlatego też zrozumiesz dlaczego nie znając twoich zamiarów, nie mogę zaryzykować bezpieczeństwa uczniów i personelu. Dlatego muszę usunąć cię ze szkoły. -
- Albusie nie możesz... - zaczęła McGonagall.
- Mogę Minervo. -
- Odmawiam, a jeśli pan spróbuję, wzniosę pozew do rady nadzorczej. Z kopią tego wydarzenia. Jak myślisz Albusie, kto szybciej wtedy opuści szkołę? - spytał zimno Max. - Ale mam propozycję, taką samą jak dla profesora Snapa. - mówił, doskonale się bawiąc. - Pojedynek w klubie pojedynków. Jeden mecz. Jeśli wygrasz odpowiem na jedno twoje pytanie. Szczerze, ale jedno i nie złożone. Czyli albo kto mnie szkolił, albo o cel, albo to kto wygra moim zdaniem w pucharze domów. A jeśli ja wygram, to wybiorę ci jedno dniowy szlaban. - Bezczelność, aż biła po uszach.
- Jak jesteś pewny swoich umiejętności, to niech stawką będzie usunięcie cię ze szkoły. A raczej twoje odejście - Powiedział Dumbledorem.
- Nie. Potrzebuję tu zostać. Zresztą po co miałbym grać o coś co mogę mieć zwykłym szantażem. - odpowiedział, po chwili zastanowienia. - Ale obiecam Panu dwie rzeczy. Zrobię więcej dla bezpieczeństwa Pańskich uczniów, niż gdybym był nauczycielem. To pierwsza, druga to to, że nie wykorzystam tego wspomnienia do szantażowania pana w innej sprawie niż ewentualna próba usunięcia mnie siłą ze szkoły. Czuje się pan lepiej? -
- Nie bardzo. Jesteś zagadką, niewiadomą, a niewiadome w równaniach powodują komplikacje. - Zamilkł - Nie ufam Ci i nie mogę zaufać, bo nie chcesz rozmawiać. -
- Oj. Rozmawiać chce, nie zgadzam się na brutalne przekopywanie mojego umysłu. Poza tym Ja także panu nie ufam. Zacznijmy od tego ile ma pan lat. Wiem dobrze, że pięćdziesiąt lat temu był pan już starcem. Profesor McGonagall uczy pani w szkole od ponad pół wieku, czy pamięta pani kiedykolwiek Albusa jako mężczyznę w średnim wieku? - Ta zaszokowała się, jakby dopiero sobie coś uświadomiła. - Przecież czarodzieje, nie żyją znacznie dłużej niż Mugole. Więc jak? Kamień filozoficzny? Czy coś bardziej mrocznego? -
- Dość. Zagramy w pytania w Sali pojedynków. Zwycięstwo oznacza możliwość zadania dowolnego pytania i obowiązek szczerej odpowiedzi. Czy mam to traktować jak magiczny kontrakt? -
- Tak dziś o czwartej. - Wstał i ruszył do wyjścia. - Niech pan nawet nie pomyśli o Obliviate, wiedziałbym. -
Maxwell nikomu nie mówił o pojedynku, ale najwyraźniej portrety rozniosły wieść, więc o wyznaczonej godzinie w sali pojedynków zobaczył prawie cała szkołę. W końcu pojedynek ucznia z dyrektorem nie należał do codzienności. Dumbledore stanął na środku kwadratowego podium, pełniącego rolę areny.
- Walka będzie toczyła się do poddania się, utraty różdżki lub upadkowi poza arenę. Przegrany jest zobowiązany magicznym kontraktem do szczerej odpowiedzi na jedno, proste pytanie. - ogłosił, bez wyjaśniania dlaczego odbywa się ten pojedynek.
Max wszedł na stopnie podium, ale musiał się zatrzymać bo podbiegła do niego Hermiona i Ginny.
- Idioto, to jest twoja taktyka niezwracania uwagi? - powiedziała szeptem Hermiona.
- Dokładnie tak, a teraz wybaczcie panie, mam spotkanie. - Wszedł na górę, gdzie czekał już Dumbledore. - Gotów. - Oznajmił kłaniając się lekko.
- Gotów - odpowiedział Dyrektor.
Przez ponad pół minuty wpatrywali się w siebie. Po czym Max ruszył w stronę dyrektora, ten zareagował błyskawicznie i rzucił zaklęcie tłukące.
- Ile lat ma pan naprawdę? - Spytał de'Vireas robiąc unik - Dwieście, trzysta? Używa pan Kamienia Filozoficznego? Podobno długie życie odrywa od rzeczywistości, tępi umysł - mówił unikając ataków, ale nie odpowiadając żadna magią. Dłoń z różdżką trzymał swobodnie opuszczoną, cały czas poruszając się lekkim, niemal tanecznym krokiem wokół dyrektora. Dumbledore krążył po podium w milczeniu, ale jego mina robiła się bardzo nerwowa.
- Odwykł pan od walki z równym, albo lepszym. - Dyrektor wyczarował dwa miecze, które ruszyły na Maxa i atakowały go zaciekle, ale chłopak przerzucił różdżkę do lewej ręki, wyciągną prawą, w której natychmiast pojawił się piękny prosty miecz z jednym niebieskim kamieniem w głowni. Max z łatwością parował ataki dwóch mieczy i nadal robił uniki. - Pozwolił pan sobie wmówić, że jest pan najpotężniejszym, od lat pojedynkował się pan z słabszymi czarodziejami i uwierzył pan we własne kłamstwo. - Na podium pojawiły się plamy ruchomego piasku i zamarznięte kałuże. Max nadal parując jedną ręką ciosy mieczy, lewą odpierał lub blokował zaklęcia rzucane w niego. Nie zamierzał rozpraszać zaklęcia z mieczami. Dumbledore nie był szermierzem i dzielenie uwagi pomiędzy miecze, a magię, bardziej służyło de'Vireasowi. - W rzeczywistości nie jest pan najpotężniejszym czarodziejem. Proszę mnie źle nie zrozumieć i nie zwątpić w siebie. Jest pan bardzo potężny. Wedle mojej wiedzy jest pan obecnie siódmy wedle potęgi, co jest bardzo dobrym wynikiem. - głos Maxa był spokojny, ale nagle niespodziewanie machnął lewą ręką, rozległ się potężny niebieski błysk oślepiając wszystkich. Gdy oczy odzyskały możliwość widzenia, po mieczach nie było śladu, tak samo jak po piaskach i lodzie, Dumbledore siedział na tyłku podnosząc dłoń z różdżką. Ale o dziwo Max stał obok podium i z uśmiechem powiedział.
- Poddaje się. Najwyraźniej jest pan lepszy, a ja niegodnym przeciwnikiem. Zgodnie z zasadami czekam na pytanie. -
Dumbledore wstał powoli i przyglądał się z zamyśleniem de'Vireasowi ,zastanawiał się nad pytaniem. Czuł, że nie powinien być dumny. Przegrał z uczniem mimo wyniku walki, było to oczywiste dla większości, a przynajmniej dla tej istotnej. Nie był to przynajmniej pojedynek na czystą moc. Chłopak miał rację uwierzył we własne kłamstwo.
- Jaki jest twój cel w Hogwarcie? - zapytał, bo pewne rzeczy są ważniejsze.
- Jestem tu by pokonać Voldemorta. - trwała pełne oczekiwanie, aż po minucie dyrektor zapytał.
- To wszystko? -
- Tak. - Rozbłysła biała linia światła pomiędzy Dumbeldorem i Maxwellem. - Kontrakt się dopełnił. Magia potwierdziła, że powiedziałem prawdę. Dobrego popołudnia, idę popływać. - zostawił uczniów, nauczycieli i dyrektora w oszołomieniu i ruszył do swojego pokoju aby się przebrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro