Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 2

Dotarli do wielkiej sali na, gdy wysoka kobieta o surowej minie kończyła czytać ostatnie nazwiska pierwszoroczniaków, a ceremonia przydziału dobiegała końca. Harry ruszył do stołu Gryfindoru, Malfoy do stołu Slytheriniu, a Maxwell stał na środku i z aroganckim uśmiechem obserwował stół nauczycielski, patrząc w oczy profesora Slughorna. Większość uczniów, zamiast patrzeć na ceremonię patrzyła na trzech młodzieńców. Dwóch z złamanymi nosami, a wszystkich trzech umazanych krwią.

Gdy ceremonia przydzielania pierwszaków dobiegła końca profesor McGonagall oznajmiła.

- W tym roku Hogwart po raz kolejny, jak było obyczaju dawnych lat, przyjmuje ucznia tylko na poziom owutemów. Zapraszam po przydział panie de'Vireas. - wskazała krzesło.

Max ruszył spokojnie przez środek puszczając oko do trzeciorocznego gryfona z przedziału. Usiadł na krześle i poczuł, że profesorka nakłada mu na głowę tiarę przydziału. Chwilę to trwało, aż Tiara przemówiła.

- Nie mogę go przydzielić. On oszukuje. -

W wielkiej Sali rozgorzało zamieszanie, które ucichło dopiero gdy Dumbledore uderzył w zdobiony pulpit na środku podwyższenia.

- Cisza. Co ma znaczyć, że oszukuje? - Spytał zwracając się najwyraźniej do Tiary, bo to ona odpowiedziała.

- W jego głowie na przemian jest pustka, a potem podsuwa mieszankę cech i emocji zgodna po trochu do każdego domu. To nie są prawdziwe cechy. Nie wydam wyroku. Nie ma dla niego domu. - Po czym zamilkła.

- Panie de'Vireas, czy zgodzi się pan opuścić osłony umysłu na czas przydziału? - spytał spokojnie Dumbledore.

- A uwierzy mi Pan, jeśli powiem, że tak? Choć bardziej istotne jest czy Tiara uwierzy. -

- To istotnie problem. Istniał kiedyś zwyczaj, że uczniów po zaliczeniu sumów przydzielano wedle ich prośby, a nie tiary. Chyba nie mamy wyjścia i musimy powrócić do tej tradycji. W jakim domu chciałby się pan znaleźć? -

- W żadnym. Chętnie zamieszkam w jakimś pokoju poza domami, a na zajęcia chciałbym chodzić z gryfonami i ślizgonami. - Chłopak wydawał się niezwykle pewny siebie.

- Obawiam się, że to nie wchodzi w grę. - odpowiedział po chwili wahania dyrektor.

- Mogę mieszkać poza zamkiem. Stać mnie na dom w Hogsmeade. - Najwyraźniej dyskusja z dyrektorem wcale go nie peszyła.

- Wydam werdykt. - powiedziała nagle Tiara - NIEZRZESZONY. - Po czym zamilkła, Maxwell zdjął ją z głowy podając McGonagall.

Sala ponowie wybuchła wrzawą, tym razem obejmującą także nauczycieli. Dyrektor został zmuszony do trzykrotnego uderzania w pulpit, a na koniec rzucenia silenctio na całą salę.

- Dobrze. Skoro Tiara postanowiła, nie mamy wyjścia. Nie profesorze Snape. - powiedział widząc otwierające się usta Severusa. - Tiara związała nas magicznym kontraktem. Tylko pan de'Vireas może go zerwać odchodząc ze szkoły, lub zostając z niej wyrzucony. Minerwo wyznacz panu de'Vireasowi pokój w okolicy wierzy Gryfindoru, skoro chcesz uczęszczać na zajęcia z nimi, będziesz także podlegał profesor McGonagall, jako opiekunce. -

- Z przyjemnością- powiedział kłaniając się profesorce, niewielu zwróciło uwagę, że uciszające zaklęcie Dumbledora na niego nie podziałało.

Ruszył w stronę stołu Gryfindoru, gdzie usiadł niedaleko od trzecioklasisty z przedziału.

- Jak ci się podobało moje wejście. - spytał teatralnym szeptem.

- Zajebiste - odpowiedzieli z uśmiech trzej chłopcy siedzący obok siebie.

- Chyba faktycznie lubisz być na świeczniku - zauważyła siedząca niedaleko Ginny.

- Nie mam z tym problemów. Ale nie robię rzeczy niepotrzebnych, jestem leniem, poświęcam energię, tylko na to co konieczne. - Tłumaczył przesiadając się bliżej dziewczyny i jej chłopaka, do którego wyciągnął rękę- Max. -

- Dean - odpowiedział ten ściskają wyciągniętą dłoń. - Wydajesz się uważać za konieczne wiele rzeczy. -

- Tak - wybuchnął śmiechem - Wojna ma swoje konieczności. -

- Wojna? - Dean wydawał się zaszokowany lekkością z jaką Maxwell mówił o tym co większość, z tych wierzących Harremu przeczuwała.

- Wszystko jest wojną. Rozmowa z ukochaną, nauczycielem, wrogiem. Ćwiczenia i nauka to wojna z samym sobą. Bieg, miłość, krew, litość, współczucie i nienawiść wojna ma to wszystko w sobie, a więc to wszystko ma w sobie wojnę. - odpowiedział z pasją, ale nie jasno, jak jakiś filozof.

- Dziwny jesteś. - stwierdził Dean niczym trzecio roczniak, nastąpiła chwila ciszy w której wszyscy jedli.

- Ta krew - spytał nagle Nevill - Harry nie chce mówić, walczyliście z kimś? -

- Harry, czemu im nie powiedziałeś? To nie była twoja wina. - Powiedział z udawanym wyrzutem. - Jestem czasem nierozgarnięty, potknąłem się na schodach wagonu i wpadłem na Draco, świetny facet swoją drogą, a razem wpadliśmy na Harrego. Chłopaki wyrżnęli o beton łamiąc nosy. Najpierw były krzyki, potem oskarżenia, a potem okazało się, że uciekły nam powozy. Ot cała historia jaką można opowiedzieć przy stole z maluchami. - zakończył nadal z uśmiechem i radosnym tonem, ale jednak z powagą w oczach. Reszta skinęła głowami, z nieznanych mu przyczyn akceptując takie wyjaśnienie. Głupi Gryfoni.

- Co zrobiłeś z Tiarą? Slughorn musi teraz zgrzytać zębami. - Przemówiła po chwili dziewczyna w kędzierzawych puszystych włosach siedząca obok Harrego.- eee, Hermiona Granger. -

- Miło mi. Tiara to prosty artefakt. Działa można powiedzieć w oparciu o odczytywanie powierzchownych myśli. Ma inne umiejętności, ale przydziału dokonuje najprawdopodobniej na zasadzie odczytywania emocji, gdy bombarduje umysł nazwami domów. Wiesz co to NLP? - A widząc niezrozumienie dodał. - Neuro Lingvistic Programic? - gdy zaprzeczyła ruchem głowy mówił dalej - To bardzo raczkująca dziedzina paranauki wśród mugoli. Najprościej wyjaśnić to w ten sposób. Co się stanie z śmiertelnie chorym człowiekiem, który ma dokładnie sześć miesięcy życia, gdy powiesz mu, że będzie zdrowy, jeśli przez jeden dzień, nie pomyśli ani jeden raz, o różowych słoniach i że to jedyna metoda? -

Wszyscy milczeli, a Hermiona pokiwała ze zrozumieniem głową.

- Umrze za sześć miesięcy - odpowiedziała. - Rozumiem. McGonagall mówi o cechach domów, Tiara o nich śpiewa. Więc każdy w podświadomości ocenia się sam, gdzie chce być, albo jakie jego cechy będą pasowały do danego domu, a Tiara odczytuje te podświadome pragnienia? -

- Tak sądzę, a mój eksperyment pokazał, że chyba mam racje. Najpierw opróżniłem umysł, pokazując jej całkowitą pustkę, a potem zacząłem ja bombardować sprzecznymi pragnieniami odnośnie domów. Chciałem być w Gryfindorze, aby zmanipulować jego mieszkańców i przejąć władzę, chciałem być w Ravenclowie by się obijać i ściągać zadania i tym podobne. A potem w czasie rozmowy z dyrektorem, skupiałem się na nazwie domu Niezrzeszony, jakby był piątym domem o cechach idealnie pasujących do mojego charakteru. Proste Confundo i Tiara dokonała wyboru. -

- Uważasz, za proste, rzucenie Confundo na artefakt stworzony przez założycieli? - Spytała z niedowierzaniem Hermiona, a Ginny parsknęła.

- Wybacz Hermiono, Slughorn powiedział niemal dokładnie to samo. Szkoda, że nie założyłeś się z nim o Galeona. Chętnie zobaczyłabym jego minę, gdyby musiał ci go dać. -

- To byłoby okrutne. Horacy to jeden z największych mistrzów eliksirów o jakich słyszałem. Znam trzech, może czterech lepszych. Ale on ma największą dumę i jest najbardziej czuły na swoim punkcie. - odpowiedział poważnie Maxwell.

- Powiedziałeś mistrz eliksirów, ale Harry ty mówiłeś... - umilkła, bo powstał Dumbledore.

Dumbledore przemawiał przez chwilę o zakazach, oraz nowych nauczycielach, wywołując mieszane uczucia wśród uczniów na wieść o nauczycielu obrony oraz o reaktywowaniu klubu pojedynków, nad którym pieczę przejmie profesor Flitwic.

- On cię chyba nie lubi Harry. - stwierdził de'Vireas - Ale czułem przy naszym spotkaniu, że będzie istotny. Dobry jest? -

- Jest zły. - odpowiedział cierpko złoty chłopiec.

- I nie lubi to mało powiedziane - dodał rudowłosy siedzący po drugiej stronie Harrego, który do tej pory zajęty był jedzeniem. - On nienawidzi Harrego i możesz mi nie wierzyć, ale to prawda. -

- Nie interesuje mnie to jaki ma charakter, czy usposobienie, albo poglądy polityczne. Dla mnie może być śmierciożercą. Pytałem czy jest dobry w magii. - Max rozejrzał się bo wszystkich zamurowało. - Co? -

- Snape był śmierciożercą, a nie wszyscy wierzą, że przestał. Nie ma pewności, komu służy, Dumbledore wierzy, że jemu będąc szpiegiem wśród śmierciożerców. A Sam-wiesz-kto że jest jego szpiegiem wśród ludzi Dumbledora. - Wyjaśniła Hermiona -Naprawdę nie robi ci to różnicy? -

- Nie. Uczyłem się od gorszych ludzi, niż śmierciożercy. Nie osądzam ich, bo nie znam ich historii, decyzji i wydarzeń które pchnęły ich na drogę na której są. Zło i dobro to pojęcie względne. Czy nazwiesz złą kobietę kradnąca chleb dla swoich dzieci? - Stwierdził filozoficznie.

- Nie. To co innego. -

- Uważaj Hermiono - powiedziała Ginny - On toczy wojnę na słowa. - Hermiona prychnęła.

- A może właśnie ten chleb, który ukradła był ostatnim, który właściciel sklepu zostawiał, aby zanieść go chorującym sierotom? - Mina Hermiony oklapła i już miała coś powiedzieć, gdy Maxwell zaczął dalej mówić. - Może coś łatwiejszego. Czy nazwiesz dobrym zabicie śmierciożercy, który fakt, dopuścił się strasznych czynów. Ale został zmuszony do dołączenia do Voldemorta, aby chronić swoją rodzinę? -

- eee... -

- Dokładnie nie ma jednej odpowiedzi. Świat nie jest czarno biały. Ludzi do złych czynów pchają różne motywy i wydarzenia. Dlatego mądry człowiek nie osądza ludzi, zanim ich nie pozna. - przerwał jej. - Nie odpowiedzieliście mi na pytanie jak dobry jest ten Snape? -

- Bardzo dobry. Zna się doskonale na oklumencji i legilimencji, jest niezrównanym twórcom eliksirów i mistrzem walki. - odpowiedział chłodno Harry, który ewidentnie przestawał lubić de'Vireas im bardziej rozumiał jego punkt widzenia. - Usatysfakcjonowany? -

- Całkiem. - powiedział gdy McGonagall podeszła do ich stołu.

- Panie de'Vireas proszę za mną. Zaprowadzę pana do pokoju. Dostanie pan pokój tuż obok wejścia do pokoju wspólnego Gryfindoru, do którego jako mój podopieczny będzie pan miał także dostęp. Panno Granger jako prefekt pokaże pani jutro panu de'Vireasowi zamek i sale lekcyjne. - Max skinął głową z aprobatą, wstał i ruszył za nią doszli do drzwi.

- Chwileczkę, proszę na mnie poczekać. Muszę przekazać coś jeszcze prefektom. - powiedziała, zatrzymując się przed wyjściem z Wielkiej Sali.

- Mogła im pani powiedzieć to przy mnie. Nie mam nic przeciwko, żeby mnie obserwowali. Szybko robię sobie wrogów, a dodatkowe oczy zawsze się przydają. Poza tym ma pani moje słowo, że nie zamierzam narazić na żadne niebezpieczeństwo, któregokolwiek z uczniów. - powiedział gładko.

- Gdy ktoś ma zwyczaj oskarżania swoich nowych nauczycieli, a tym bardziej opiekuna o spiskowanie za plecami to wierzę takiej osobie, gdy mówi, że łatwo tworzy sobie wrogów. - Powiedziała zaciskając usta i brwi. - Jednak istotnie miałam zamiar poprosić o to prefektów gryfindoru. Przepraszam za podejrzenia i chciałabym wierzyć w pańskie oświadczenie. -

- Jednak jest pani opiekunką uczniów i wicedyrektorką, a pani obowiązkiem jest podjąć wszystkie metody, nawet nieprzyjemne, aby zapewnić uczniom bezpieczeństwo. Powiedziałem, że rozumiem. Więcej pochwalam. - wciął się jej w zdanie.

- Dziękuję. Proszę za mną. Porozmawiam z nimi później. - Powiedziała z autentyczną wdzięcznością. -Wydaje się pan narwany, bezczelny i butny, ale przejawia pan też cechy takie jak wybitny intelekt, przynajmniej tak twierdzi profesor Slughorn, opanowanie i dojrzałość, ciekawa jestem jak by pan się określił? -

- Jako przywódcę. - odpowiedział bez wahania.

- Zalążek megalomani? Pragnienie władzy, a jednak wybrał pan lekcje z moim domem. -

- Bycie przywódcą nie ma nic wspólnego z władzą. Władzę ma Knot, ale przywódcą jest Shacklebolt. - odpowiedział. - To różnica jak krzyknąć do żołnierzy „za mną" albo „naprzód". -

- Wiem o co panu chodzi. - powiedziała kiwając głową ze zrozumieniem. - A teraz żeby pan wiedział o co chodzi mnie. Tu nie ma żołnierzy, tu nie ma wojny. -

- Jeszcze nie. Ale spokojnie, nie przyszedłem tuby przynieść wojnę, albo tworzyć armii. Nie będę ukrywał, że mam swoje cele i motywy, a zdanie owutemów jest tylko jednym z nich. Nie będę kłamał, chyba że będzie to konieczne. Podtrzymuję to co powiedziałem, nie zamierzam nikogo narazić na niebezpieczeństwo. Ale też nie odmówię nikomu, kto będzie chciał stanąć po mojej stronie. -

- Dobrze. Nie ma pewnie sensu pytać o pozostałe motywy? -

- Pytania zawsze mają sens, czasem i z milczenia można się wiele dowiedzieć. Mogę podać jeden. Zniszczyć Voldemorta, to główny i podstawowy cel. Ale nie oznacza to, że jestem po stronie Dumbledora. -

- A po czyjej w takim razie? - spytała z kiepsko ukrywanym prychnięciem.

- Po swojej. - szli dalej w milczeniu, aż nauczycielka zatrzymała się półkolistym zaułku, z portretami na ścianach.

- Za tym portretem jest pokój wspólny Gryfindoru. Masz prawo tam przebywać, jutro panna Granger poda ci hasło. A za tym portretem jest twój pokój. Hasło to Listag. Dobrego wieczoru. Śniadanie mamy o godzinie ósmej. Wtedy też dostaniesz plan zajęć. - zakończyła i ruszyła w drogę powrotną.

- Dziękuję. - powiedział do jej pleców, po czym odwrócił się do obrazu i wypowiedział hasło.

Jego pokój wydawał się dość skromny, ledwie dwadzieścia metrów, z niewielką łazienką. Miał teoretycznie wszystko co potrzeba, łóżko, biurko, stolik z dwoma fotelami i kanapą, brakowało jednak stylu i przepychu.

- Kano - powiedział wyraźnie, a natychmiast obok jego nogi pojawił się skrzat domowy, ubrany w koszulę, kamizelkę i pasujące spodnie. - widzisz w czym problem? Gdybyś był tak dobry i dogadał się z lokalnymi skrzatami odnośnie przemeblowania. Było by idealnie, gdyby dało się to zgrać z moim jutrzejszymi lekcjami.

- To nie powinien być problem. Wiem nieoficjalnie, że pracuje tu dwójka wolnych skrzatów, a jeden ma wysoki status. - odpowiedział skrzat bez zwyczajowego dla ich rasy skrzeczenia i pokory w głosie.

- Ok, dziękuję. Dziś to wszystko. Choć może nie. Chciałbym żebyś kupił czerwone róże i kładł po jednej każdej nocy na stoliku przy łóżku Daphne Greengrass. Bez karteczek i tak, żeby nie wiedziała. Używaj peleryny, a gdyby nie spała tylko... - nie dokończył.

- Wiem jak to robić- przerwał zniecierpliwiony skrzat - wtedy nie będzie róży. To ktoś specjalny? -

- Jeszcze nie wiem. Jest inteligentna i ma wspaniałe ciało. Ale jeszcze jej nie znam. Na razie to rozpoznanie walką. - Skrzat uśmiechną się szeroko na słowa Maxa. Jego zdaniem najwyższy czas. Tęsknił do zmiany pieluch, a nie bandaży.

- W takim razie znajdę róże wielkiego kalibru. - i zniknął bezgłośnie.

Następnego dnia Hermiona zapukała do jego pokoju o siódmej trzydzieści. Ale nikt jej nie otworzył, próbowała jeszcze kilka razy, ale po pięciu minutach stwierdziła, że nie będzie tracić czasu i już ruszała w drogę do wielkiej Sali kiedy w korytarzu pojawił się Max.

Miał obcisłą czerwoną sportową koszulkę bez rękawów, całą przepoconą, krótkie czarne spodenki i sportowe buty. Na łydkach miał dziwne skórzane opaski, a na dłoniach rękawice bez palców.

- O... wybacz, byłem pobiegać i myślałem, że zdążę wrócić. Dasz mi dziesięć minut, żebym wziął prysznic? - zapytał bez ogródek.

- eee Jasne poczekam w pokoju wspólnym. - odpowiedział rumieniąc się.

- Nie przesadzaj, wchodź. Listag - podał hasło i przeszedł obok niej zostawiając otwarte wejście. Hermiona zastanawiała się chwilę, ale uznała, że nie będzie stać na korytarzu, a odejście i zostawienie otwartych drzwi było by niegrzeczne. Kiedy wchodziła ostrożnie, gdyby się przebierał zobaczyła, że wyjmuje z szafy ubrania i rusza do łazienki.

- Rozgość się, zaraz wracam. -powiedział i zniknął za drzwiami. Hermiona usiadła w jednym z foteli i stwierdziła, że Maxwell ma widok na jezioro i boisko w oddali. Na komodzie stało kilka zdjęć najwyraźniej rodziców w różnych ciekawych miejscach, Egipt, Paryż, Rzym, chyba Tokio, i inne w podobnym stylu. O dziwo, żadne nie było magiczne. Po mniej więcej sześciu minutach Max wyszedł ubrany w stylową czarną koszulę, rozpiętą pod szyją, spodnie garniturowe, eleganckie buty.

- Gotów - stwierdził.

- Powinieneś mieć na sobie szatę. - poprawiła go.

- Tak wyglądam lepiej, ale skoro nalegasz, żebym się przebrał- zaczął rozpinać guziki koszuli, ale widząc jej minę przestał i powiedział. - Wybacz. Żartowałem, bo uznałem, że jesteś trochę spięta. Mój błąd. - sięgnął do szafy i wyjął czarna rozcięta z przodu szatę. Coś na wzór płaszcza, który na szacie nosił Snape. - Na więcej mnie nie namówisz. Chodźmy jeść. -

Hermiona przyjęła propozycje wyjścia z ulgą, doszli do Wielkiej Sali, a po drodze wyjaśniła mu gdzie jest pokój McGonagall oraz klasa transmutacji, biblioteka, skrzydło szpitalne, klasa zaklęć, obrony przez okno pokazała mu szklarnie gdzie odbywają się lekcje zielarstwa i na koniec klasę do run. Zostały tylko lochy, w których będzie miał eliksiry. Podała mu też hasło do pokoju wspólnego Gryfonów.

Śniadanie minęło spokojnie, zjadł rozmawiając niezobowiązująco, z Parvatii i Lavender o tym, że to wielka szkoda, że nie można nosić własnych ubrań w Hogwarcie. Na koniec podeszła do nich McGonagall z planami lekcji. Spędziła trochę więcej czasu przy Harrym i Ronie, który spoglądał na niego mało dyskretnie przez całe śniadanie. Hermiona radziła sobie lepiej z szpiegowaniem, choć nie była tak dobra jak myślała. Zbyt się spinała. W końcu wszyscy łącznie z Maxwellem dostali plany. Harry miał wolne, tak samo Ron, a on i Hermiona poszli na Runy.

Dla Maxwella runy nie okazały się wyzwaniem, znał temat bardzo dobrze i był w stanie odpowiedzieć na każde pytanie. Książkę, którą zadała im do przeczytania profesor także już przeczytał zostało mu więc tylko napisanie wypracowania. Hermiona miała więcej do roboty, ale sugestia pomocy z wypracowaniem spotkała się z fuknięciem.

Dotarli pod klasę transmutacji niedługo przed chłopakami, jak zaczął już myśleć o Ronie i Harrym. Wątpił, żeby był to jakikolwiek związek poza przyjacielskim, bo Harry zerkał na Ginny, a Hermiona na Rona, jednak słowo Chłopcy cisnęło mu się na usta ilekroć ich widział. Gdy się zbliżyli przesunął się odrobinę, aby dać im miejsce do porozmawiania bez jego udziału. Nie mieli tego czasu za wiele, bo drzwi otworzyły się i profesor McGonagall zaprosiła ich do środka.

Zajął miejsce między Harrym, a Ronem zmuszając Rona do siedzenia obok Hermiony, co ta ostatnia skomentowała lekkim uśmiechem. Harry wydawał się nie do końca z tego zadowolony, ale nic nie powiedział. Wedle Maxwella chłopak musiał sobie poukładać co znaczy wdzięczność, a co dług wdzięczności. Bo wpakuje się przez to w sytuacje, w których inaczej by się nie znalazł, albo gorzej nie chciałby się znaleźć. Rozważania przerwała profesor McGonagall.

- Panie de'Vireas jako, że jest pan nowy w mojej klasie chciałbym sprawdzić na jakim jest pan poziomie. Wiem o pańskim sumie, ale aby skutecznie nauczać musze poznać styl moich uczniów. - Max wstał i spojrzał na nią wyczekująco.

- Co mam zrobić? -

- Na początek proszę wyjąć różdżkę i transmutować tego kota w futerkową poduszkę, zmieniając jednocześnie jej kolor na czerwony. - poleciła

- Różdżkę? - Spytał zaskoczony, rozejrzał się po klasie i dostrzegł, że każdy tu ma różdżkę. - Przepraszam chyba zapomniałem mojej w pokoju. -

McGonagall wydawała się niezwykle zirytowana.

- Proszę po nią natychmiast pójść. - Poleciła.

- Czy mogłaby ze mną pójść Hermiona, obawiam się, że nie znam jeszcze tak dobrze zamku, żeby zrobić to dostatecznie szybko. - Brwi McGonagall zmieniły się cienką linią.

- Byle szybko. -

Maxwell i Hermiona wyszli na korytarz i dziewczyna ruszyła szybkim krokiem w kierunku pokoju Maxwella, ale ten zatrzymał ja za rogiem.

- Hermiono czekaj. Nie mam różdżki w pokoju. Nie używam różdżki, ale nie pomyślałem, że tu to tak będzie się rzucać w oczy. Chce to zatrzymać w tajemnicy. Możesz o tym powiedzieć McGonagall, ale nie chcę żeby uczniowie wiedzieli. Dobrze? Mogę na ciebie liczyć? - poprosił.

- Czemu miałabym powiedzieć McGonagall? - spytała podejrzliwie.

- Bo dziś rano, albo wczoraj wieczorem poprosiła ciebie i Rona o pilnowanie mnie. Nie mam pretensji, szczerze. Taką ma pozycje, że musi się troszczyć o uczniów, a ja jestem nienormalny na tle reszty. Pomożesz mi z różdżką? - wyjaśnił bez skrępowania. Hermiona za to zająknęła się wiedząc, że on wie iż go szpieguje.

- Ja, eee... czego potrzebujesz, nie mam zapasowej różdżki. - Wydukała czerwona.

- To nieważne. Pokaż mi swoją. - Poprosił, a gdy podała mu swoją, ujął ja w prawą rękę i wzniósł na poziom oczu. Chłopak wyciągnął lewą rękę, a w niej pojawiał się kawałek drewna, który po sekundzie rozszczepił się i kształt idealnie przypominający różdżkę Hermiony.

- Już. Przepraszam za zwłokę.- powiedział szczerze.

Hermiona otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, aby otworzyć ponownie po sekundzie.

- Maxwell nie możesz po prostu skopiować czyjejś różdżki w kawałku drewna. Ona musi mieć magiczny rdzeń. - pouczyła zniecierpliwiona Hermiona, choć bardzo chciała zobaczyć jak rozwinie się sytuacja.- Rdzeń musi być z magicznej istoty, jak włos jednorożca, albo włókno smoczego serca. - Max skinął jej głową. Jego różdżka rozszczepiła się na dwie kawałki, potem pojawiły się lekkie żłobienia, a chłopak wyrwał sobie dwa włosy, które zaczął umieszczać w różdżce.

- Nie, to nie może być włos czarodzieja. - Upierała się gryfonka.

- Czemu? Jestem magiczny, jestem istotą spełniam założenia. Ale chyba rozumiem co masz na myśli. Kano -dziewczyna podskoczyła, gdy przed Maxwellem pojawił się skrzat w garniturze. - Chciałbym cię prosić o kilka włosów do mojej różdżki. Wybacz Hermiono, ale nie mam pod ręką jednorożców. - powiedział gdy Kano z uśmiechem podawał mu niewielki pączek włosów. - Skrzaty domowe są bardzo potężnymi istotami magicznymi, więc powinno działać. - Skrzat zniknął, a de'Vireas umieścił włosy w różdżce i scalił ją. - Powinno działać, wracajmy. I dziękuję. - powiedział.

Wrócili do klasy, a Maxwell pomachał nową różdżką.

- Już. Przepraszam, od teraz będę pamiętał. - Powiedział niewzruszony ruszył do stolika przed biurkiem, na którym siedział znudzony kot. Machnął różdżką na odlew, a zwierzę zmieniło się w czerwoną puchata poduszkę.

- Doskonale. Zaklęcie niewerbalne nie było konieczne. Przyznałabym panu za to punkty domu, ale nie należy pan do żadnego, a przyznawanie równej ilości każdemu z domów, nie ma sensu. - stwierdziła uśmiechnięta McGonagall.

- Nie, ale skoro pani jest moją opiekunką i uczę się z gryfonami, oraz spędzam tam czas wolny, właściwym wydaje, aby punkty zyskiwał i tracił gryfindor.- mówił spokojnie nie zauważając niedowierzania uczniów.

- Domyślałam się, że powie pan coś w tym stylu. Dziś nic z tego, ale porozmawiam z dyrektorem i innymi opiekunami domów. Poinformuje pana o postanowieniach.- kontynuowała nauczycielka.

- Czy mam zrobić coś jeszcze? - spytał machając leniwie w stronę poduszki, która zmieniła się na powrót w kota z lekko nastroszonym futerkiem, w miejscu, w którym nauczycielka sprawdzała miękkość.

- To w zupełności wystarczy, proszę usiąść. Mówiłam właśnie klasie o tym, że w tym roku przerabiać będzie transmutacje ludzką oraz niewerbalną. - po czym kontynuowała lekcję. Raczej nudna, ale wedle jej zapowiedzi ciekawsze rzeczy zaczną się od następnej.

Gdy po lekcji ruszyli na obiad Hermiona została z tyłu, ale po chwili dogoniła Maxa i wyszeptała.

- Nie powiedziałam jej o magii bezróżdżkowej. Powiedziałam, że różdżka była w twoim wczorajszym ubraniu, a ja wyciągnęłam cię na śniadanie w pospiechu. -

- Niepotrzebnie. Proszę powiedz jej prawdę następnym razem. Nie chce w niej wroga, a za takiego zacznie mnie uważać gdy prawda wyjdzie na jaw. Pierwsza lekcja kłamców Hermiono, mów prawdę za każdym razem kiedy tylko możesz nie skłamać. - odpowiedział również szeptem. - Wtedy ludzie uznają cię za prawdomównego. I tak, robię to cały czas. A teraz chodź, bo Ron dziwnie na mnie patrzy. -dziewczyna uśmiechnęła się.

- Dzięki za miejsce na transmutacji. - powiedziała - widziałam co zrobiłeś. -

Zjedli obiad, po którym Hermiona pognała na numerologię, a chłopaki nie zapraszając Maxwella udali się do pokoju wspólnego. Nie specjalnie mu to przeszkadzało. Z kieszeni wyjął zwój i pióro i tak jak siedział przy posiłku zaczął pisać wypracowanie na runy.

- Musisz dobrze znać runy skoro piszesz z głowy z taką łatwością. - usłyszał za sobą, odwrócił głowę. To Ginny przyszła na obiad, a że nie zastała Deana postanowiła najwyraźniej usiąść koło niego. Było to dość interesujące, zważywszy na to, że był nowy, a ona musiała tu mieć innych przyjaciół.

- Tak, miałem z nimi styczność w życiu, może więcej niż bym chciał. -

- Przy polowaniach na magiczne stworzenia? Czy praktykowaniu mrocznej magii na nieletnich? - Zapytała nie patrząc na niego i nakładając sobie sałatkę.

- Dobrze, że wyciągnęliście to z Harrego. Przyda mu się lekcja, że przyjaciołom się ufa. Możesz go też nauczyć, że to iż ktoś ratuje mu tyłek nie znaczy, że ma go słuchać. Wczoraj wypełniał moje rozkazy, no powiedzmy prośby, choć było widać, że nie ma na to ochoty. Na przykład oddał różdżkę Malfoyowi i zgodził się, aby ten rzucił na niego klątwę. Obiecał nie blokować. Uświadom mu proszę, że było to zachowanie kretyna. - mówił nie przerywając pisania. - Kim jest ta dziewczyna w przy stole puchonów, z dziwnymi okularami? Obserwuje mnie od kwadransa. - zapytał choć technicznie nie mógł jej widzieć. Ginny była pewna, że musiałby odwrócić głowę, albo choć zerknąć w bok, aby zobaczyć Lunę.

- Luna Lovegood, moja przyjaciółka, ale nie tylko ona ci się przygląda. - odpowiedziała ostrzej niż zamierzała. - A Harry ci po prostu zaufał, gryfoni tak robią. -

- Temu gryfoni umierają śmiercią bohaterów. - Odgryzł się - Nie zrozum mnie źle, nie mam problemów z tym, że mi zaufał, ale z tym, że on czuł się zobligowany do zaufania mi, dlatego, bo ocaliłem mu życie, a przynajmniej przed kilkunastogodzinnym głodem w pociągu. Co do Luny to ona jedyna zdaje się patrzeć na mnie, a nie na nowego dziwaka. Muszę ją poznać, wydaje się interesująca osobą. - zwinął pergamin. - To mamy gotowe. Lecę popływać przed Obroną. Byłbym zapomniał. - Nachylił się i wyszeptał - Nie baw się Deanem, Harry na ciebie leci, a ty na niego. Wasza magia aż iskrzy w obecności drugiego, wasze serca szybciej biją. Harry to na razie chłopiec w tych kwestiach i nie wie co zrobić, ale jeśli chcesz i obiecasz mi zostawić Deana, szczerze z nim rozmawiając, to popracuje nad Potterem i przed Nocą duchów będziecie parą. Przemyśl to. - Ruszył do swojego pokoju aby się przebrać, dobrze wiedział, że zostawił Ginny z otwartymi ustami, dlatego obrócił się w drzwiach i pokazał jej aby zamknęła usta.

Przebrał się w pośpiechu i ruszył truchtem nad jezioro, z ręcznikiem przewieszonym przez szyję. Stanął nad brzegiem, rozejrzał się na boki, po czym szybko zrzucił ręcznik, koszulkę, oraz buty z skarpetkami. Został w samych spodenkach, w kwiatowy motyw.

Woda okazała się przyjemnie chłodna, większość powiedziałaby, że jest lodowata, ale to tylko złudzenie. Wystarczy wejść do niej odważnie i pływać, a nie trząść się z zimna w jednym miejscu. Wypłynął na środek i zanurkował, po chwili woda w tym miejscu się zakotłowała, a de'Vireasa nie było na powierzchni przez dobre półtorej minuty, po czym wystrzelił nad wodę na wysokość prawie trzech metrów, wykręcił salto i wpadł do wody, śmiejąc się jak szaleniec. Ruszył do brzegu, szybkim kraulem, a woda za nim się pieniła, pojawiła się olbrzymia macka, która próbowała ponownie go złapać i podrzucać, ale udało jej się to tylko raz. Gdy stał już na stopami na podłożu zawołał w stronę środka.

- Wpadnę jutro na dłużej przygotuj się na wyścigi ty nienasycony stworze. - cały czas śmiał się jak wariat.

- Niecodzienny widok. - usłyszał za plecami. Jak to jest, że dziś już druga osoba zjawia się za jego plecami niespodziewanie. Nie to, że nie byłby się w stanie obronić, ale zaczynało go to lekko irytować. Z drugiej strony to szkoła dla czarodziejów, ponoć najlepsza, więc pojawianie się z powietrza nie powinno stanowić zaskoczenia.

- Mówisz o mnie czy krakenie? - Zapytał blondwłosej ślizgonki, która leżała na jego ręczniku podnosząc jedynie górną część ciała opartą na łokciach.

- Oba. - Zmierzyła go wzrokiem z góry do dołu, dokładnie tak jak on ją w korytarzu pociągu. - Nadzwyczaj estetyczny. - powiedziała wstając i podając mu ręcznik. Miała rację, bo Max miał ciało atlety, trening sztuk walki od dzieciństwa, opiekunowie i skrzat pilnujący diety, pływanie, wspinaczka dały mu cudownie zarysowane mięśnie, na których teraz dodatkowo lśniła woda, a lekki wietrzyk sprawiał, że skóra napięła się z zimna.

- Czy pani mnie podrywa panno Greegrass? - spytał przyjmując ręczniki i wycierając głowę, ale dziewczyna szła już kierunki zamku.

- Pośpiesz się, masz kwadrans do Obrony. - zawołała, a Max zdał sobie sprawę, że nie ma dość czasu na wycieranie, spacer do pokoju, aby się przebrać i zdążyć do klasy. Złapał buty i koszulkę, po czym ruszył biegiem do zamku.

- Dzięki. - zawołał mijając Daphne. Na korytarzach wszyscy się za nim oglądali, kiedy biegł na bosaka bez koszuli po zamku, przeskakując po kilka stopni i unikając uczniów, na szczęście już nie chlapał wodą, bo ta spadła z niego w całości zanim dotarł do drzwi zamku.

Pod klasę Obrony dobiegł w momencie, gdy drzwi się otworzyły i pojawił się profesor Snape.

- Do środka. - początek wyglądał dość nieciekawie. Snape pokazał, że ma wiedzę i że będzie ich uczył sensownych rzeczy, potem nastąpiła sprzeczka z Harry, bo gryfon nie potrafił nad sobą panować. No cóż jego problem. Snape wydaje się bardzo kompetentnym człowiekiem do tego przedmiotu. A jako były śmierciożerca ma niesamowity wgląd w metodologię działań Voldemorta. Trzeba będzie zadbać o jego nastawienie, a nic nie działa lepiej na butność niż utarcie nosa. Okazja nadarzyła się szybciej niż się mogło wydawać.

- Widzę, że nasza nowa znakomitość, nie ma zwyczaju wykonywać poleceń. Kazałem wam czytać rozdział o niewerbalnej obronie i jej przewagach, które to podczas następnych zajęć będziemy ćwiczyć. Vireas do ciebie mówię. - Zgrzytnął zębami.

- Przepraszam profesorze Ape*(ape to po angielsku małpa). Znam ten rozdział, dlatego zająłem się obserwacją. O tym pan mówił, aby być stale świadomym. Takie ćwiczenia są bardzo cenne. - Ton Maxwella był spokojny i niemal pokorny.

- Jak ty się do mnie zwróciłeś? - Zapytał Snape lodowatym głosem, przez zaciśnięte zęby. - Szlaban, za bezczelność. -

- Odmawiam. Zwróciłem się do pana z takim samym szacunkiem, jaki pan okazał mnie - mówił Max dla kontrastu przyjaźnie i ciepło. - Jestem tu nowy, więc uznałem, że może należy tu zwracać się do siebie obcinając pierwsze litery nazwiska. Tak jak pan zrobił z moim. Przykład idzie z góry. -

- Nie masz prawa odmawiać szlabanu. -

- Mam, gdyż nałożony był niesłusznie. Ale ma propozycję, która może obejmować mój miesięczny szlaban, na który zgodzę się i wypełnię sumiennie. Jest pan zainteresowany wysłuchaniem czy wracamy do lekcji i zapominamy o sprawie? - Połowa klasy, ta złożona z gryfonów patrzyła z przerażeniem jak Max rozjusza Snape, wiedzieli że to odbije się na nich. Za to część klasy składająca się z ślizgonów patrzyła z nadzieją. Wyjątkiem była Daphne, która patrząc na de'Vireas, zdawała się pytać, "co ty robisz?".

- Nie mam w zwyczaju paktować z uczniami na temat ich kar. - odrzekł chłodno Snape.

- Tak czułem, że pan się nie odważy - powiedział z pogardą chłopak, Hermiona wciągnęła głośno powietrze.

- Mów. - wycedził Snape.

- Ok, macie tu klub pojedynków. Prosta walka do jednego zwycięstwa. Jak pan wygra przyjmuję miesiąc szlabanów i przysięgam wypełnię je bez szemrania, jakiekolwiek by nie były. Ale jak wygram, to Pan odbędzie jeden szlaban wraz ze mną i Potterem. Ja ustalę co robimy, ale będę robił dokładnie to samo co wy. Stoi? Chyba, że pan się boi "Nowej znakomitości"? - Zakończył uśmiechając się dwuznacznie.

W klasie było teraz tak cicho, że dałoby się usłyszeć spadającą szpilkę, ale po jakichś dwudziestu sekundach Snape powiedział lodowato.

- Nikt nie nazwie mnie bezkarnie tchórzem panie de'Vireas - wypluł przedrostek nazwiska Maxwella niczym coś obrzydliwego. - Po zajęciach w klubie pojedynków. A teraz wracaj do czytania. -

- Czemu nie tu? - Spytał chłopak. - Hogwarcie prosimy o miejsce do pojedynku, między Maxwellem Julianem Alexandrem de'Vireas, a profesorem Severusem Snapem. -

Z kilku gardeł wyrwały się krzyki, kiedy podłoga zaczęła się ruszać. Biurka krzesła, pulpit nauczyciela odjechały wraz z kamieniami pod nimi pod ściany. Pokój się rozszerzył tworząc na środku wolną przestrzeń. Przed odsuniętymi na bok uczniami, pojawiły się szklane tafle. Max wstał z swojego jadącego krzesła i natychmiast podłoga pod nim pojechała na lewy bok wolnego pasa na środku, a krzesło podążyła pod ścianę. Snape został w miejscu, bo Zamek najwyraźniej uznał, że jest na dobrej pozycji.

- Co to było? - Zapytał niepewnie nauczyciel.

- Co? Nigdy nie wykorzystujecie tu magii zamku? Ten budynek jest tak przepełniony magią, że aż kipi. Choć mówiąc szczerze coś takiego chyba można zrobić po dłuższej medytacji nad formą magii zamku. No i zamek musi cię polubić. - mówił beztrosko. - Zaczynamy? -

- Panno Granger proszę odmierzyć czas do rozpoczęcia. Nie wątpię, że zna pani i zaklęcie i zwyczaj. Pojedynek do wytrącenia różdżki lub unieruchomienia. - Oznajmił profesor, a Max skinął głową.

Hermiona dobyła swojej różdżki, wyszeptała zaklęcie i na środku pomiędzy walczącymi pojawiła się czerwona kula światła. Mijały sekundy, aż niespodziewanie kula zmieniła się na zieloną i uniosła się pod sufit.

W ułamku sekundy Snape rzucił niewerbalnie Drętwotę, której Max uniknął piruetem w prawo, następnie w lewo, uchylił się, przeskoczył nad następną klątwą.

Profesor rzucał zaklęcia niewerbalnie z oszałamiającą prędkością, a de'Vireas unikał ich wszystkich, nie odpowiadając żadnym czarem, za to skracając dystans. Gdy znaleźli się w odległości dwóch metrów od siebie Max machnął różdżką w sufit, oraz lewą ręką w Snapa.

Wokół profesora zaczęły rozbłyskiwać jaskrawe światła. Oślepiając go, tylko na ułamek sekundy wybijając z rytmu zaklęć. Rzucił przeciwzaklęcie, drętwotę i zaklęcie zabezpieczające jego oczy przed kolejnymi błyskami i w tym momencie, został podcięty przez Maxwella, który opadł ciężko na jego brzuch łokciem, a kolanem przygniatając do ziemi rękę z różdżką.

Snape wypuścił różdżkę, po czym poczuł że coś szpiczastego przyciska mu się do szyi. Z gardeł gryfonów wydobył się oszalały wrzask triumfu.

- Uznaje pan moje zwycięstwo? - spytał Maxwell cichym lodowatym głosem.

- Tak - wycedził Snape i natychmiast ucisk na szyi zelżał, Max wstał i wyciągnął rękę do profesora, ten spojrzał na nią niechętnie, ale ujął ją i podciągną się. - Bardzo dobry pokaz. Wygrałeś prawo przyznania mi szlabanu panie de'Vireas. Nikt nie powie, że Severus Snape gra nieuczciwie. - powiedział wyraźnie gdy klasa wracała do pierwotnej formy.

- Dziękuję przedstawię go po lekcji. Chciałbym dodać, że chętnie się jeszcze z panem zmierzę. Ale tym razem poproszę, aby walczył pan na poważnie. Zrewanżuję się tym samym. -

W oczach Snapa błysnęły ogniki, a przez usta przebiegł uśmiech.

- Przemyślę to jak przestanie mnie boleć nadgarstek. A teraz wracać do czytania. - warknął do reszty klasy.

Po zakończeniu lekcji Maxwell podszedł do biurka Snapa, stanął z boku i czekał, aż ten poukłada notatki i go zauważy, w końcu po trzech minutach profesor, nie mógł dłużej udawać, że jest zajęty.

- Dobrze, miejmy to za sobą. - powiedział podnosząc wzrok na chłopaka.

- Mam nadzieję, że rozumie pan, iż nie było moim celem upokorzenie pana. Zresztą Pańska szybkość była imponująca i jestem pewny, że nikt z klasy nie potraktuje pana lekceważąco po tym pokazie. - powiedział Maxwell.

- Zwłaszcza po twoim wspaniałomyślnym zaproszeniu do walki na poważnie. - Odgryzł się Snape.

- Naprawdę nie wierzę, aby dał pan z siebie wszystko. Po pierwsze nie poruszał się pan, nie trzymał pan dystansu. A przecież można się deportować w prawdziwej walce, wtedy moja taktyka była by nieskuteczna. Po drugie po pańskiej mowie na początku lekcji wnioskuję, że jest pan inteligentny, jest pan też ślizgonem, z tego co słyszałem doskonałym okulumentom, a ktoś taki nie dałby się tak łatwo wmanewrować w walkę, której nie chce. Do diabła nie jest pan bohaterskim gryfonem, aby porwać się do walki bo ktoś nazwie pana tchórzem. Podejrzewam, że uznał pan iż, jeden dzień szlabanu, który panu wymyślę da o mnie lepszy i pełniejszy obraz niż miesiące lekcji. Pan jako szpieg Dumbledora, albo Voldemorta, wie że wojna jest blisko. Chwilowa strata i to minimalna autorytetu nie odbije się na pana reputacji na tyle, by nie warto za tą cenę zdobyć informacji. - wyjaśniał Maxwell, a Snape z podziwem skinął głową.

- Jesteś ślizgonem. - Stwierdził - źle cię oceniłem. Ale do rzeczy, mam za chwilę następną lekcję. -

- Spacer po zakazanym lesie. Ja poprowadzę, a pan i Harry będą podążać w milczeniu. Ruszymy o 22 spod głównych drzwi. -

- Spacer? Nie traktuj mnie jak idioty, po co chcesz tam iść? - Zawahał się - To informacja dla mnie, żebym wiedział czy mam podjąć dodatkowe środki bezpieczeństwa. -

- Wiem o stadzie jednorożców, które robi się coraz mniejsze. Moje źródła donoszą, że dziś przed północą będzie następny atak, zamierzam temu zapobiec. I nie będę potrzebował o tego pomocy. Harry musi się przekonać, że może mi zaufać. A pan idzie z nami, bo musze coś sprawdzić. Szczerze nie planowałem tego w ten sposób, miałem iść sam. Harrego przekonać w tradycyjny sposób, a pana ująć moim ślizgońskim umysłem i wybitnymi umiejętnościami. Jednak gdy dał mi pan okazję, okazałem się złodziejem. - zakończył z uśmiechem.

- Kto atakuje jednorożce, kim są twoje źródła? - nauczyciel wpatrywał mu się prosto w oczy, po czym rzekł z uznaniem- Doskonała obrona. Naucz tego Pottera, to nie będzie więcej takich sytuacji jak pod koniec zeszłego roku. - I ruszył do wyjścia.

Maxwell jako, że była to jego ostatnia lekcja udał się do wielkiej Sali, gdzie siedząc w rogu stołu krukonów pisał jedną ręką wypracowanie dla Snapa, a potem dla McGonagall. Bardziej niż na pisaniu skupiał się na obserwacji. Czekał na Lunę ale pojawiła się dopiero kiedy większa część stołu była już zajęta. O dziwo nikt przy nim nie usiadł, chyba w końcu dorobił się łatki wariata.

- Cześć Luna - powiedział wesoło pozwalając pergaminowi się zwinąć. - Masz chwilę? -

- Cześć, pewnie - powiedziała jak do starego znajomego. - Czemu Wielka ośmiornica chciała cię zabić? -

- Nie zabić, chciał się bawić. To Kraken, a nie ośmiornica. Strasznie przyjazny, choć z zamku mogło to faktycznie inaczej wyglądać. - powiedział jakby nagle to niego dotarło. - myślisz, że dużo osób to widziało? -

- Całkiem sporo, a reszta zapragnęła się dowiedzieć, po twojej przebieżce - zachichotała - całkiem dobrze wyglądasz bez koszuli. -

- Jesteś drugą, która mi to mówi. -

- Ale uważa tak wiele dziewcząt, masz już chyba fanklub. Mniejszy niż Harrego, ale całkiem duży. - jej mina spoważniała - idziesz dziś do lasu prawda? - spytała nagle.

- Skąd wiesz? - Stężał ma ułamek sekundy.

- Czasami wiem o tym, czego ludzie nie chcą nikomu powiedzieć. Nie martw się, nie powiem nikomu. I to nie tak, że czytam w myślach, to bardziej z dziedziny wróżbiarstwa. -

- Temu ludzie uważają, że jesteś dziwna? - Na pogodnej twarzy do tej pory twarzy dziewczyny pojawił się cień smutku, skinęła głową.

- W zeszłym roku była tu grupa ucząca się obrony, miałam tam przyjaciół. - powiedziała

- Myślę, że nadal masz. Ginny zjeżyła się jak dzika kotka, gdy tylko zasugerowałem, że mi się przyglądasz. Tak jakbym zamierzał, ci coś za to zrobić. Myślę, że nie tylko ona tak reaguje, widzę teraz jednego chłopaka, który nie spuszcza z nas wzroku odkąd się dosiadłaś. Lubisz go? - Spytał bezpośrednio.

- Nevilla? - zapytała odwracając się, aby mu pomachać, co sprawiło, że przybrał kolor dobrego wina. - Tak, jest miły. Nie wyśmiewa mnie. -

- Nie wyśmiewanie to nie przyjaźń - powiedział ostro. - Czy uznajesz za przyjaciół wszystkich, którzy są po prostu mili? -

- Nie, Nevill uratował mnie, zasłonił przed klątwą, jest prawdziwym gryfonem. I to nie tak, że ludzie są okrutni czy źli, tylko - zawahała się i nie dokończyła. - Powodzenia w lesie. - powiedziała po chwili wstając i ruszając do innych uczniów ze swojego roku. Maxwell także wstał i ruszył do stołu gryfonów. Usiadł obok Nevilla, ale słowem nie wspomniał o rozmowie z Luną, niech gryfon wykaże zainteresowanie.

- Ktoś idzie pobiegać po kolacji? - zapytał lekko.

- Musisz zrobić zadania z dzisiejszych lekcji, jutro będą nowe, a nie chcesz, żeby ci się nawarstwiły. - powiedziała pouczająco Hermiona.

- Już skończyłem. Runy po obiedzie, a przed chwilą Obronę i Transmutację. - odpowiedział szybko.

- eee jak. To znaczy, to świetnie. - wydukała Hermiona.

- Masz konkurencję Hermiono. - powiedział nieczule Ron.

- Wątpię. Hermiona posiada bardzo analityczny umysł. Małe szanse, aby osiągnęła mój poziom magii praktycznej, ale pod względem akademickim to ja zastaje w tyle. Miałem po prostu inny tryb nauki, stąd moje inne nawyki. Pisze pracę odruchowo, w wolnych chwilach. Uważam, że posiłkowanie się wiedzą książkową podczas pisania, nie daje obrazu mojej wiedzy, a mojej zdolności do przeszukiwania książek. No i mi nie zależy na zdaniu owutemów. - Hermiona wydawała się wdzięczna za te słowa i lekko oburzona, ale to chyba na myśl o tym, że ktoś zakłada, że nie zależy mu na zdaniu. Ron wyglądał jak kopnięty szczeniak. - To nikt nie idzie biegać? Nikt? No to pa. - powiedział wstając. - Harry nasz szlaban jest dziś o 22-giej, spotykamy się przy drzwiach wyjściowych. Ubierz się na czarno. -Ruszył do swojego pokoju, ale w połowie drogi dogoniła go Hermiona.

- Mogę cię o coś spytać na osobności? - spytała speszona.

- W moim pokoju? - zaproponował, skinęła głową z determinacją i szła za nim w milczeniu.

- Hermiono, nie musisz iść za mną. - powiedział przez ramię.

- Wybacz, po prostu czasem czuje się przy tobie jak przy nauczycielu. - wyznała - roztaczasz wokół siebie taką aurę, że ludzie odruchowo czują respekt i potrzebę zwracania się do ciebie z szacunkiem. -

- Wiem, to strasznie wkurzające, wiesz jak ciężko się przy czymś takim zaprzyjaźnić? - Spytał z rezygnacją gdy byli już na korytarzu. - Chyba powinienem cię przeprosić, ale powiem ci to dopiero kiedy dowiem się o co chcesz mnie zapytać.- Otworzył drzwi i przepuścił ją do środka. Zatrzymała się z otwartymi ustami w progu. Max spojrzał jej ponad ramieniem, ujął ją za bicepsy, podniósł, przestawił w bok, wszedł i zamknął drzwi.

- Powinienem był cię uprzedzić, że poprosiłem skrzata modyfikacje. - Powiedział, ale w duchu stwierdził, że Kano trochę przesadził. Z drugiej strony to było cos do czego przywykł. Na wprost wejścia do pokoju znajdował się teraz olbrzymi salon, z kilkoma fotelami i kanapami, na prawo od tych w kształt litery L ułożone pod ściana były regały z książkami, a przed nimi znajdowało się wielkie dębowe biurko, z obrotowym skórzanym fotelem. Na lewo od kanap dość duży stół jadalny na szesnaście osób. Cała ściana na wprost była zabudowana pięcioma wielkimi drzwiami tarasowymi, a za nimi znajdował się balkon na cała długość mieszkania. Mało tego, w ścianie po lewej znajdowały się trzy pary drzwi. Wszystkie meble czy to drewniane czy skórzane, były utrzymane w ciepłej tonacji brązu, ściany były delikatnie kremowe, a dodatki jak wazony, świece ramki zdjęć czy poduszki w odcieniach złota. Max właśnie szedł w kierunku drzwi, kiedy pojawił się skrzat.

- Pierwsza drzwi to sypialnia dla gości, środkowe łazienka, po prawej jest sypialnia Pana -

- Wspaniała robota Kano, mam nadzieje, że nie miałeś problemów z pomocą skrzatów Hogwartu? -

- Nie przyjęli mnie ciepło. Zgredek jest wspaniały, musisz go koniecznie poznać. Śmiem twierdzić, że pański gość się zawiesił. - Maxwell uśmiechnął się i ruszył do swojej sypialni, a Kano w stronę Hermiony. Po drodze wyczarował szklankę, a w drugiej pojawiła się butelka szkockiej Whisky. Stanął przed Hermioną i wepchnął jej szklankę w dłoń. Ta odruchowo wypiła, po czym zakasłała, a skrzat podał jej drugą szklankę z wodą.

- Dziękuję - wysapała po opróżnieniu wody.

- Wyglądała Pani jakby potrzebowała szoku, żeby wyjść z szoku. - zachichotał.

- Nie jesteś jak typowe skrzaty? -

- Nie.- powiedział zaciekawiony.

- Wybacz, nie chciałam cię urazić. Staram się prowadzić organizację, która ma na celu wyzwolenie skrzatów domowych, ale nie ma wielkich sukcesów. Miałam nadzieję, że obecność Zgredka w Hogwarcie pomoże innym skrzatom, niestety nic to nie dało.

- Hermiono - skrzat zwrócił się do niej po imieniu - skrzaty nie chcą wyzwolenia, nie jesteśmy goblinami. To nie tak, że nie wiemy czym jest wolność i dlatego jej nie pragniemy. Kiedy nasi panowie są dobrzy, mamy wspaniałe życie, lubimy pracę, daje nam satysfakcje. Jestem Kano wolny skrzat, który do swej śmierci będzie służyć rodowi de'Vireas. Nie wiąże mnie przysięga. Żadnego skrzata nie wiąże. Pomyśl, kiedyś, ktoś rzucił na skrzaty zaklęcie. Czy słyszałaś o zaklęciu które wiąże cała rasę i przechodzi na następne pokolenia? To skrzaty podtrzymują to kłamstwo, bo lubią pracować i mieć święty spokój. Tak samo jak mit ubrania, bezsensowny rodzaj zabezpieczenia przed zerwaniem klątwy przymusu. Pomyśl o Zgredku, przecież Malfoy nie dał mu ubrania, to nie było jego ubranie, ani go nie dostał do ręki. Dostał dziennik. W ten sposób, kiedy Malfoy dawałby Zgredkowi polecenie wyrzucenia ubrań, albo polecił wyrzucić śmieci, a w worku była by stara dziurawa skarpetka, też zniósłby klątwę. To nie żaden czar wiąże skrzaty, to same skrzaty. - Zakończył Kano, w momencie kiedy Maxwell wychodził z sypialni ubrany w krótkie spodenki i obcisłą koszulkę z długim rękawkiem. Całości dopełniały buty do biegania, które miał w ręce. Podszedł do jednego z foteli i usiadł wiążąc buty.

- Chodź usiąść, chciałaś porozmawiać. - zwrócił się do dziewczyny.

- Czekaj, myślę nad słowami twojego skrzata. - popatrzyła na Kano i z uśmiechem powiedziała - Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy, że w końcu rozumiem. Czy moglibyśmy jeszcze kiedyś porozmawiać o tym? Kiedy ochłonę będę miała kilka pytań. -

- Z przyjemnością, zna pani hasło do pokoju, proszę mnie wezwać będąc w środku, jeśli nie przybędę w ciągu minuty znaczy, że jestem chwilowo zbyt zajęty. - Hermiona skinęła głową i ruszyła do fotela zapadła się nim ciężko.

- Przez ciebie przeżywam zbyt dużo szokujących rozmów, jak na jeden dzień. - zauważyła z udawanym wyrzutem w głosie - A co do pokoju to chyba rozumiesz, że kiedy zobaczy go McGonagall, albo Dumbledore będziesz miał kłopoty? -

- Nikt mi nie mówił, że nie można wprowadzać zmian. - usprawiedliwił się - Może przemalowanie ścian to lekka przesada, ale w ciągu godziny można go doprowadzić do stanu początkowego. Poza tym jak znam Kano dodał standardowe zaklęcie zabezpieczające. Ktokolwiek wejdzie, a nie będzie miał akceptacji Kano lub mojej trafi do iluzji poprzedniego pokoju. Temu ten obszar jest pusty. - Hermiona odwróciła głowę w stronę wejścia i z uznaniem pokiwała głową.

- Nie powinnam się dziwić, że o tym pomyślałeś. -

- Bo nie pomyślałem, wierze w inteligencję współpracowników. Gdy przekazuję jakieś zlecenie to przekazuję, jaki chcę efekt. Moim zadaniem jest tak dobrać ludzi do zadania, aby dali mi to czego potrzebuję, a nie to co oczekiwałem. Ale chciałaś o czymś porozmawiać. - Dodał na koniec.

- Tak, ale to trochę dla mnie krępujące. - Zaczęła.

- Ron? - zgadł, a Hermiona skinęła głową. - Ok. Chyba się domyślam, jednak będę nalegał, abyś to powiedziała. Na początek odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego Ron? Jesteś cholernie inteligentna, w przeciwieństwie do niego, jesteś też mądra, obyta, pracowita, masz otwarty umysł, nie boisz się wyzwań, stawiasz czoło nieznanemu, masz niebywały instynkt i odwagę. Czemu Ron? -

- Nie wiem, coś mnie do niego ciągnie, serce mi szybciej bije, gdy jest blisko i to jego spojrzenie, jakim czasem na mnie patrzy. - Odpowiedziała rumieniąc się.

- O dziewczyno. Mam nadzieję, że jesteś pewna, bo nie chciałbym, ci pomóc, gdyby miało się okazać że gdy poznasz już pełnię swojej wartości rzucisz go. Jednak pamiętaj o jednym, nikt nie ma prawa cię unieszczęśliwiać, uważam że są nierozerwalne przysięgi, ale nawet wtedy nie można pozostawać z kimś kto cię krzywdzi. Można odejść i być samemu. - powiedział z powagą - pewnie ciężko ci uwierzyć, że rozmawiasz o tym ze mną, człowiekiem, którego poznałaś wczoraj. -

- Nie. Naprawdę nie, jesteś inny, dziki, z tego co słyszałam i widziała na lekcji obrony jesteś też brutalny i śmiertelnie groźny, ale nie mogę się zmusić do myśli, że jesteś zły. Wydaje mi się, że jesteś fizycznie niezdolny do krzywdzenia kogoś, kto prosi cię o pomoc. Sposób w jaki potraktowałeś Malfoya jest skrajnie inny od tego w jaki odnosisz się do innych. Ginny opowiedziała mi o spotkaniu Slughorna i twojej propozycji. To jak przyjąłeś informacje, że mam cię szpiegować, to jak pomogłeś Harremu w szlabanie. Choć nie wiem co planujesz, to nie wierzę, że możesz go narazić. Dlatego uznałam, że poproszę cię o pomoc. - wzięła głęboki oddech - Naucz Rona być bardziej romantycznym i może podszepnij, że jakby mnie gdzieś zaprosił, to bym się zgodziła. - wyrzuciła jednym tchem.

- Zrobione. - Odpowiedział uśmiechnięty. - A teraz idź się przebrać w jakieś luźniejsze ubranie i idziemy pobiegać. To część mojego planu. Rozumiem, że Ron często przegląda twoje wypracowania? W pokoju wspólnym powiedz sama, zanim ktokolwiek zapyta, że idziesz biegać. Ze mną. Jak zapytają o zadanie, powiedz, że skoro ja skończyłem, to obiecałem ci pomóc po bieganiu. Nie tłumacz więcej, powiedz że się spieszysz. Spytaj Ginny czy się nie wybierze. I powiedz Harremu, że prosiłem przekazać, że idziemy do lasu, więc niech weźmie wygodne buty. To także część planu. - mówił szybko. - No idź. -

Wstała bez słowa i ruszyła zdeterminowana wypełnić jego polecenia. Nie brzmiały głupio, wzbudzenie zazdrości i złości Rona mogło być dobre, trochę bała się, że Ron się obrazi i pójdzie w zaparte, ale nie miała wiele do stracenia.

Dziesięć minut później szli we trójkę w stronę jeziora.

- Było dokładnie tak jak powiedziałeś. I nie urywam, że czerpałam radość z faktu, że dokładnie wiedziałam co się stanie. Nawet mimo iż to ty to przewidziałeś. Muszę cię ostrzec, nie jestem najlepsza w bieganiu. - mówiła Hermiona.

- Ani ja, czarodzieje nie biegają często. Mamy lepsza przemianę materii, więc zazwyczaj nie tyjemy. - Dodała Ginny.

- Ile w takim razie je Slughorn? - zażartował Max - Nie martwcie się, jeśli chcecie możecie ze mną ćwiczyć wieczorami. W jakieś dwa tygodnie gwarantuję nie będzie dla was problemem zrobić dwa może trzy okrążenia w przyzwoitym tempie. -

- Ile ty ćwiczysz? - Ginny była bardziej dociekliwa niż Hermiona, ale sądząc po wylewnych odpowiedziach Maxwellowi to nie przeszkadzało.

- Rano przebiegłem pięć okrążeni, ale wstałem za późno i spieszyłem się, że żeby wrócić na śniadanie. Od jutra nie będę miał tego problemu, bo Kano poda mi co zechce w pokoju. - zatrzymał się na brzegu. - Teraz to tylko trening rozgrzewający, po tym jak skończymy ja musze jeszcze zrobić ćwiczenia z mieczem i Sento Mirage, walkę z cieniem. -

- Musisz? - Spytały dziewczyny.

- Kiedy trenujesz coś długo, jest to potrzeba. Gdybym nie miał okazji ćwiczyć przez dwa trzy dni, byłbym ospały, bolały by mnie mięśnie, nie miałbym humoru itp. W czasie ćwiczeń wydziela się w mózgu pewien hormon endorfina, to taki związek chemiczny Ginny, każdy człowiek ma ich kilkaset rodzajów. Endorfina odpowiada za dobry nastrój i energię. Mój organizm przywykł do dużych dawek tego hormonu. Gdy mu go nie dostarczam czuję się gorzej, mam niedobór. Mugole mówią czasem, że ktoś jest uzależniony od sportu, a naprawdę uzależnił się od endorfiny. - Tłumaczył. - Można go zastąpić, śmiech, alkohol, czekolada, albo seks. - uśmiechną się na widok min dziewczyn. - Choć to ostatnie jest zależne w największej mierze od partnera. Dość gadania, jedziemy. Róbcie to co ja, a ja będę was korygował jeśli zrobicie coś źle. Ps. Stójcie tyłem do zamku, bo chłopaki pewnie patrzą z okien wierzy. - zażartował, a dziewczyny spłonęły rumieńcem.

Max zaczął prowadzić prostą rozgrzewkę, wszystkich partii od góry do dołu. Szyi, ramion, łokci, nadgarstków, bioder, kolan, kostek. Potem nastąpiły serie przysiadów, pajacyków, pompek, pompek z podskokami. Po mniej więcej 10minutach, kiedy zarządził odpoczynek Hermiona i Ginny padły na trawę przepocone i ledwo żywe.

- Kano woda i ręczniki dla pań. - sam Max wypił szklankę wody, ale nie potrzebował ręcznika, bo jedyny pot na jego ciele objawił się wilgotnym czołem. - Ok macie dwie minuty i biegniemy. Co mniej więcej trzysta metrów zrobimy ćwiczenia. Ja pompki, a wy przysiady, ja po dziesięć, wy po pięć. Przysiady świetnie ujędrniają pośladki. Dziś tylko jedno okrążenie. No moje panie w drogę. - Chcąc nie chcąc podniosły się z trawy i ruszyły za nim. Nie była to łatwa trasa. Dystans wokół jeziora to niecała mila, ale poczuły satysfakcje, kiedy dotarły na powrót do miejsca startu. Max pogratulował im i ponownie wezwał Kano z wodą, ręcznikami i matami, na których mogły się położyć.

Sam odszedł kawałek, a skrzat podał mu miecz. Max robił z nim powolne ruchy, niby taniec Tai Chi, jak zauważyła Hermiona, wszystkie ruchy były niezwykle płynne, ale jakby oglądane w zwolnionym tempie. Można było zobaczyć precyzje prowadzenia miecza i wyobrazić sobie jak niebezpieczny by był przy większej prędkości. Następnie Max oddał skrzatowi miecz.

Przybrał teraz inną pozycję i powtarzał taniec, niemal dokładnie taki sam, z tą różnica, że teraz niektóre ruchy z płynnych i powolnych, nagle zmieniały się w natychmiastowe uderzenia. Tak szybkie, że Ginny dostrzegała tylko powracającą rękę, nogę czy dłoń, ale nie samo wyprowadzanie ciosu. Cały ten taniec z mieczem i bez trwał może z pół godziny.

de'Vireas opadł na kolana i usiadł na stopach. Dłonie zaciśnięte w pięści położył na udach. Klęczał tak przez jakieś pięć minut z zamkniętymi oczami, a następnie płynnie podniósł się otworzył oczy i ruszył do dziewczyn.

- Nie musiałyście czekać, ale dziękuję. - Powiedział - Chodźmy, Kano zajmie się matami i szklankami. Jak odczucia? -

- Endorfinocośtam jest fajne. Czuje się pełniejsza energii, jak po meczu quiditcha - powiedziała Ginny. - Jutro też będziemy ćwiczyć? -

- To zależy od tego jak pójdzie w lesie. Może być tak, że nie będę w stanie - odpowiedział z powagą. - Posłuchajcie, szybko oceniam ludzi i nauczyłem się ufać instynktowi. Uznajcie to za zaproszenie, za jakiś czas dowiecie się do czego. A jako dowód zaufania powiem wam, że nie idziemy na spacer do lasu. Spodziewam się z czymś tam spotkać, z czymś cholernie niebezpiecznym, bo to coś zabija jednorożce. Do tej pory siedem, dziś będzie następny atak. Ginny obiecuję, że Harry będzie bezpieczny. Nie planowałem ich zabierać, ale chcę mieć Severusa po swojej stronie, a nie mogłem przegapić okazji, żeby go zwerbować. Harry może na tym bardzo skorzystać, a Snape zapewni mu bezpieczeństwo. Może być jednak tak, że nie wyjdziemy bez obrażeń, a wtedy możemy wylądować w skrzydle szpitalnym, lub mnie mogą wyrzucić. - w jego głosie nie było żalu, ani wyrzutów, nie było też wahania.

- Dlaczego nam to mówisz? - spytała Hermiona niepewnie.

- Bo ufam mojemu instynktowi, a on mówi mi, że mogę wam zaufać, albo raczej, że powinienem. Mam... - urwał. - złe przeczucie, że wszystko za łatwo mi idzie. Udało mi się w dwa dni, odizolować Malfoya, załatwić sobie niezależność w zamku, sprawić, że McGonagall mnie chyba polubiła, ustawić świetną pozycję wyjściową do załatwienia spraw z Snapem i Harrym i w dodatku dziś mam szansę pomóc jednorożcom. To cholernie za proste. - zamilkł bo doszli już do drzwi zamku, a tam było więcej osób, one także milczały i pożegnały się z nim krótko, gdy wchodziły do pokoju wspólnego, a Max do swojego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro