Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 15 - Orginal


Witam,

Zapraszam do przeczytania ostatniego rozdziału.

Jednocześnie, ogłaszam, że startuję z pisaniem nowej historii i szukam bety. Mam już główny splot wydarzeń, i pierwsze fragmenty powinny pojawić się do sprawdzania, za jakiś tydzień.

Pozdrawiam i życzę miłego czytania.


DOPISEK.

Ten rozdział powstał jako pierwszy, ale tak jak pisałem wyżej, długo się nad nim męczyłem,b o ciągle nie wyglądał tak jak powinien. Następny powstał po dwóch miesiącach, od ukończenia książki i jest tym, co chciałem stworzyć od początku.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

- To już miesiąc po twoim terminie. - Powiedział Minister. - Ta cisza nie działa na naszą korzyść. -

- Wiem. Ale też nie podałem panu pewnego terminu. Powiedziałem, że około trzy cztery miesiące. Wedle moich informatorów ciało odzyskał już po dwóch tygodniach. A i to tylko dlatego, że upewniał się co do lojalności pozostałych mu śmierciożerców. - Max upił wina. - Możemy to uważać za fakt. Teraz gromadzi siły, to też było oczywiste, nie sądziłem, że zajmie mu to aż tyle czasu. Nie obiecam, że czegoś nie przegapiłem, ale patrząc na całość, co to zmienia? Albo poradzimy sobie z tym co postawi przed nami, albo mu ulegniemy. Trzeciej drogi nie ma. Przegraną możemy odwlekać, ale to nic nie zmienia w ostatecznym rozrachunku. -

- Fakt, to ta ciągła niepewność udziela się też moim ludziom i mnie po prawdzie także. - Wstał i podszedł do dużego okna. - Wiesz może coś o Dumbledorze? - Spytał nagle.

- Nie zabiłem go, jeśli o to pan pyta, ale niespecjalnie się nim interesowałem. O ile mogę zgadywać uznał się za pokonanego i postanowił zniknąć w tajemnicy, przed procesem, aby nie okryć swej chwały hańbą. -

- Nie liczyłabym na to specjalnie. - Powiedziała oficjalnie mianowana dyrektorka Hogwartu. - Nie wiedziałam o połowie rzeczy, które wyprawiał będąc dyrektorem. Szantaże, zdobywanie informacji siłą, manipulacje pamięcią uczniów i nauczycieli. Fałszowanie dokumentacji szkolnej, ukrywanie informacji. -

- Spokojnie Minervo, nikt nie wiedział. - Powiedział minister. - Poza Maxwellem, ale boje się pytać skąd. - Zaśmiał się. - Co planujesz po szkole? Chętnie utworzyłbym nowy wydział w ministerstwie, coś związanego z zbieraniem informacji, może z zadaniami specjalnymi. -

- Raczej nie. Anglia nie pociąga mnie, aż tak bardzo. - Powiedział.

- Właśnie. - Dodała Daphne. - Po szkole wyjeżdżamy i szybko nas nie zobaczycie. -

- A dokładniej mówiąc, pokonanie Voldemorta można powiedzieć będzie na tyle wyczerpujące, że długie wakacje, takie kilkuletnie będą jedyną sensowną opcja, którą warto rozważać. Żadne z nas nie musi pracować, więc z szczerym brakiem żalu odmawiam. -

- No dobrze. - Powiedział Scrimgeur, uśmiechając się nieznacznie. - Nie mogę cię zmusić, poza tym niebyła by to wydajna praca, ale chyba i tak powołam taki urząd. -

- Proszę być bardzo ostrożnym. Zbyt wiele uprawnień, może zmienić ten potrzebny w teorii urząd w miejsce siania terroru. -

- Niebój się, starannie dobiorę ludzi. -

- W to nie wątpię, ale po panu, będzie inny minister. W samym urzędzie też do władzy będą dochodzili różni ludzie, którym będzie należał się awans. Nie może pan też oprzeć awansów, tylko na widzimisię dyrektora, ani samego ministra. - Wyliczał Max.

- Fakt. Dobrze, co byś zasugerował? -

- Obowiązkowe testy lojalności, z użyciem Veritaserum. Miesięczne powinny być odpowiednie. Dodatkowo trzeba by przeprowadzać próbne testy wyrywkowe. Sprawdzić, czy można się uodpornić na Veritaserum. -

- Skąd wiesz takie rzeczy? - Spytała McGonagall. - Wydajesz się, to wiedzieć z doświadczenia, a nie wymyślać. -

- Mugole. A raczej ich historia, oni przerobili już to wszystko. Z tym, że nie mieli Veritaserum, ale za to musieli być nadzwyczaj pomysłowi. Opracowali całe dziedziny badania umysłu i intencji poprzez dziwne pytania. - Zamyślił się nad przykładem. - W teście na możliwość posiadania broni palnej, pytają o częstotliwość wypróżnień. Pytanie zdaje się niezwykle abstrakcyjne i samo w sobie nie ma znaczenia, znaczenie mają odpowiedzi na pytania następne, ale to pytanie wprowadza umysł badanego na pewien specjalny stopień myślenia, na którym odpowiedzi na pozostałe pytania mogą być miarodajne. -

- Hmm, to wymaga dość szczegółowych badań. - Stwierdził minister.

- Na razie macie Veritaserum. Prostym testem będzie wynajęcie zawodowego kłamcy, który będzie miał za zadanie przechowywać codziennie inną informacje i jego zadaniem będzie skłamać po podaniu veritaserum. Niech zdanie do testów będzie przechowywane w dwóch kopertach. Przed testem kłamca otwiera kopertę, zapamiętuje zdanie i zażywa veritaserum. Potem testujący pyta go o zdanie. Następnie otwiera kopertę i porównuje wynik. W momencie gdy kłamcy uda się go okłamać będziecie wiedzieli, że na veritaserum da się uodpornić. Jeśli test kłamcy przeprowadzać będziecie codziennie, da wam to minimum miesięczne wyprzedzenie w wykryciu możliwości uodpornienia się. - Mówił spokojnie de'Vireas. - W tym czasie proszę zatrudnić jakiegoś mugolskiego speca od ochrony danych. Nie rządowego, a z prywatnych korporacji. Proszę mu zapłacić potrójna stawkę, której zażąda, za zabezpieczenie prywatnej organizacji. Będzie myślał, że jesteście organizacją przestępczą, ale to nie problem. Proszę wtajemniczyć go w sprawę magii, zrobić odpowiednie demonstracje, odpowiadać na najgłupsze pytania jakie wymyśli. Sądzę, że w ciągu tygodnia opracuje wam system zabezpieczeń, którego przebicie czarodziejom zajmie kilka lat. -

- Sądzisz, że mugole przygotują to lepiej niż my? -

- Tysiąc razy lepiej, bo po pierwsze opracują system nieoparty na magii, a więc z zasady nie do pokonania przez większość czarodziejów. Po drugie spojrzą świeżym okiem i łatwiej wytkną wam braki. -

- No cóż, większość twoich pomysłów wyszła nam na dobre. - Powiedział Minister, zawieszając niedopowiedziane zdanie w powietrzu.

- Tak jak kiedyś Dumbledora? - Spytała ostrzej niż powinna Daphne. - Różnica jest taka, że były dyrektor nie szukał cichego życia. On pragną sławy. A także, przynajmniej na koniec, był zaślepiony długim życiem, a to wypaczyło jego sposób patrzenia. -

- Może masz rację panno Greengrass. - Odpowiedział minister zamyślony, nie zauważając grymasu Daphne. - Skoro nie mamy nic nowego, na mnie już czas. Aha... Byłbym zapomniał gratuluje zakończenia egzaminów. - Powiedział wstając. - Nie musisz mnie odprowadzać Minervo, trafie. -

- Musisz zapanować na ta miną Daphne, albo możecie się oficjalnie przyznać. - Powiedziała dyrektorka z szczerym uśmiechem, gdy za ministrem zamknęły się drzwi.

- Jeszcze nie czas - Powiedziała Daphne. - Ale fakt, powinnam lepiej nad sobą panować. Zaskoczył mnie, bo już od miesięcy nikt nie nazwał mnie Greengrass. -

- Na nas także już czas. Dziś przyjecie w domu Niezrzeszonych, a czuję, że Voldemort nie przepuści takiej okazji. - Powiedział Max.

- Co takiego? - Spytały obie, gwałtownie prostując się w fotelach.

- Ukrywał się dostatecznie długo. Od Draco wiemy, że jego matka po przekazaniu informacji odzyskała wolność, więc wie o moich obawach. Czekam na jego ruch, a na jego miejscu zaatakowałbym dziś. Chaos sprzyja człowiekowi, który ma plan. -

- Czemu nie powiedziałeś tego Rufusowi? - Spytała McGonagall, ale po sekundzie dodała. - W sumie rozumiem. Zadziałałby odruchowo, wzmacniając ochronę i dając tym samym znak, że się go spodziewasz. -

- Dokładnie. A wtedy by poczekał zwiększając naszą niepewność. Szkoda, że musiałem go zabić. - Powiedział kiwając głową.

- Nie miałeś wyjścia. Liga ma swoje prawa, a za zabicie Kolekcjonera karą jest śmierć. Bezwzględna i wykonana przy pierwszej sposobności. - Powiedziała dyrektorka, która od miesiąca miała miedziany sygnet Ligi na palcu.

- Pracujemy nad zmianą tego, tak, aby kara mogła być wymierzona później, jeśli w odczuciu egzekutora lub Kolekcjonera natychmiastowe jej wymierzenie, przyniosłaby stratę Lidze lub społeczności. - Powiedział. - Nie możemy naszą zemstą skazywać innych na cierpienie. Do tej pory śmiertelność kolekcjonerów nie była, tak wielka, ani nie mierzyliśmy się z kimś tak niebezpiecznym jak Voldemort.-

Wstał i podszedł do okna.

- Zastanawiam się, czy uderzy na Hogwart czy znajdzie inny cel. - Pokiwał głową. - Brak mi Kano, był znacznie lepszy w przewidywaniu zachowań. Jego dłoń, była jedną z najpotężniejszych od kilkunastu pokoleń, a sam Skrzat odznaczał się najdoskonalszym umysłem strategicznym. Plan, który teraz realizujemy jest jego, ale boję się, że nie dostatecznie dobrze dostrzegam zmienne. - Pokiwał głową, ze smutkiem i tęsknotą. - Ale to nic nie zmieni. Chodźmy. - Powiedział do Daphne.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Wrócili do pokoju wspólnego na kilka godzin przed przyjęciem z okazji zdania egzaminów, a dodatkowy czas, który zazwyczaj spędzali na cotygodniowej naradzie z ministrem spędzili wylegując się nad jeziorem. Max od dawna nie miał okazji do pływania, bo teraz, kiedy większość szkoły dowiedziała się, że Kranek jest przyjazny i lubi się bawić, nawet z tymi, którzy nie opanowali rozmów mentalnych, sprawił, że niemal o każdej porze dnia w jeziorze było, co najmniej kilku uczniów.

Podchodził, tylko do brzegu i wysyłał mentalne pozdrowienie. Dziś jednak większość uczniów przygotowywała się do zabawy w domach. Za dwa dni mieli wracać do swoich rodzinnych domów na wakacje, więc każdy chciał spędzić czas z przyjaciółmi. Dlatego też, gdy obok Daphne pojawił się Zgredek, który zajął miejsce Kano w opiece nad ich pokojami, oraz na byciu osobistym lokajem Maxa, jak i jego łącznikiem z Ligą, Max był w wodzie unosząc się leniwie na środku jeziora.

Poczuł aurę mocy, niezbyt silną, ale na tyle by zwrócić jego uwagę. Podniósł odrobinę głowę i zobaczył machającą Daphne.

- Mógłbyś pchnąć mnie do brzegu. - Wysłał mentalnie do Krakena, obracając się do pozycji pionowej, a ten podstawiając mackę pod jego stopy uniósł go tak, iż tylko kawałek jego nóg był w wodzie. Kraken pchnął, a Max poleciał ślizgiem po powierzchni, zanurzając się jakieś piętnaście metrów przed brzegiem. Resztę dystansu przepłynął kraulem.

- Co się stało Zgredku? - Spytał od razu widząc minę skrzata.

- Zaatakowano siedzibę Ligi. Wasz dom jest zniszczony, tak jak siedem innych obłożonych zaklęciami ochronnymi. Kilka dementorów, dwa olbrzymy i kilku czarodziejów. Wiem o rannych, ale nie da się ustalić tego jednoznacznie w tej chwili. Nadal trwa ewakuacja poprzez bezpieczne punkty. Wiem, że pani Anastazja na pewno się wyrwała, tak jak Feniks i Jednorożec, nie wiemy nic o Człowieku. - Powiedział skrzat jednym tchem. - Mam awaryjny świstoklik. W trzech skokach będzie pan w Miami. -

Daphne patrzyła ze zgrozą na Maxa, najpierw Kano, teraz możliwe, że jego ojciec. Ta wojna przysporzyła mu wiele cierpienia i straty, a wcale nie musiał w niej brać udziału, zrobił to z poczucia obowiązku. Chęci czynienia świata lepszym.

- Nie. - Powiedział po dobrej minucie zastanowienia, a widać było, że sprawia mu to wielki ból. Machnął ręką, a jego ciało natychmiast wyschło i pojawiło się na nim ubranie. - Zgredku powiadom Ministra o tym, że najprawdopodobniej Voldemort zaatakował dom mojego rodu. Powiedz mu, ze moja matka jest bezpieczna, ale nie wiadomo co z ojcem. Powiedz, że uważam, iż jest to manewr odciągający. Niech zabezpieczy wszystkimi dostępnymi siłami Ministerstwo i Munga. My zabezpieczymy Hogwart. Niech ewakuuje cały niepotrzebny personel z ministerstwa, i niech ściągnie tam lotne brygady uderzeniowe. Potem ściągnij tu bliźniaków i poinformuj Charliego, niech powie smokom, żeby czekały na znak. Daphne ruszaj do McGonagall z tymi samymi informacjami. Jak spotkasz kogoś z Dłoni przekaż mu, że spotykamy się w pokoju życzeń. Nie informujecie nikogo więcej o szczegółach. Bo jeśli to fałszywy alarm to, tylko stracimy wiarygodność. Liga ma wielu wrogów i ten atak nie musiał być dziełem Voldemorta. -

Daphne pocałowała go i ruszyła żwawym krokiem wysyłając przed sobą patronusa, Zgredek znikał natychmiast. Max wyczarował dla siebie szatnie, w której trzymał strój bojowy i spokojnie się przebrał. Na wierzch założył tradycyjną szatę czarodziej, w jakiej go jeszcze w szkole nie widziano.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Ruszył spokojnym krokiem w stronę zamku, ale kiedy był na schodach zatrzymał się i spojrzał w stronę zamkniętej bramy.

Pojawiły się na niej ślady czerwieni, a po chwili eksplodowała w salwie, ostrych odłamków i rozpalonych do czerwoności strzępów. Krocząc po jej resztach, zmierzało w jego stronę pięciu ludzi, czuć od nich było cztery silne choć chwieje aury magiczne. Max zaczął iść w ich stronę, ale zatrzymał się, bo rozpoznał te aury.

- Witaj. - Zawołał stając plecami do zamku i rzucając na próg drzwi wejściowych trzy kryształy.

- Jak widzisz jestem tu sam. - Usłyszał syczący głos Voldemorta z czterech gardeł jednocześnie. - Dziękuję za pomysł, nie spodziewałem się, że to w ogóle możliwe, ale oto jestem przed tobą. -

de'Vireas usłyszał za sobą odgłos biegnących po kamieniach butów, a po chwili zgrzyt tarczy, gdy ktoś odbił się od niewidzialnej ściany. Kilka osób jednak przeszło przez tarcze jakby jej nie było.

- Czemu zatrzymałaś Pottera? - Spytał zwielokrotniony głos Czarnego Pana. - Mogło być tak zabawnie.

- Możesz mi wyjaśnić co właściwie zrobiłeś? - Spytał Max ruszając w stronę Voldemorta, jakby nie dostrzegał piątej postaci. Dał jednak znać krótkim impulsem magicznym, by reszta nie robiła i nie mówiła nic. Już jakiś czas temu ustalili kilka prostych sygnałów magicznych, opartych na czymś w rodzaju alfabetu Morsa, którymi mogli się posłużyć bez zwracania uwagi innych. Tak samo Blaise dał mu znać kilka miesięcy temu, że Malfoy stoi za nimi. Oczywiście nie mogli przekazać nic bardziej złożonego niż proste komendy jak "Za", „Przed", „Lewo", „Prawo", "Wróg", czy "Czekać" albo "Cisza", ale w większości tego typu sytuacji to wystarczało, a i tak dawało niesamowitą przewagę.

- Wiesz, że masz zdrajcę w swoich szeregach? - Mówił zimno Voldemort. - Twoja tak zwana Armia nie jest doskonała, cześć z nich od dłuższego czasu jest po mojej stronie, albo można ich szantażować. Zrobiłem to czego się najbardziej obawiałeś. Oczywiście trochę czasu zajęły mi badania i eksperymenty, ale dopiąłem swego. - Przechwalał się. - Nie mam pojęcia jak na to wpadłeś, musiałbyś sam zajmować się bardzo mroczną magią, z drugiej strony to wyjaśniałoby, czemu jesteś taki potężny. - Voldemort zamilkł.

- Powtarzam. Co zrobiłeś? - Spytał beznamiętnie Max.

- Uważaj. - Powiedział jeden z Voldemortów, ten, który trzymał nóż, przy gardle Jaquesa de'Vireas, zwanego Człowiekiem. - Bo twój ojciec może tego nie przeżyć. Mieć ojca charłaka, a samemu skończyć z taką potęgą? Ale i to czasem się zdarza, widać w rodzie twojej matki musieli być potężni czarodzieje, kto wie może mamy wspólnych przodków. -

- Posłuchaj. Widzę co robisz. - Powiedział Maxwell spokojnie. - Wiem, że to miła pogawędka w stylu widzę, że wiesz o nożu, ale rozmawiamy miło, zanim zażądam pieniędzy. Odpowiedz na moje pytanie, „Co zrobiłeś?", zachowajmy konwenans, a potem powiedz, czego chcesz. -

- Konkretnie. Ale dobrze. Zachowajmy konwenans. - Wysyczały wszystkie wcielenia, a Max zauważył, że gdy mówi jeden udaje mu się panować, nad wściekłością. Wszyscy choć podporządkowują się jednej woli, to jednak nie panują nad emocjami. Wrogość jest pewnie za silna. - Dostałem informację, że najbardziej obawiasz się, że będziesz musiał się zmierzyć, ze wszystkimi moimi "Filarami nieśmiertelności" jak je nazywasz, swoją drogą dziękuję, bo dzięki temu nadal zachowam to dla siebie. Na początku nie mogłem zrozumieć o co chodzi, ale odkryłem jak widzisz ten sekret. Wystarczyło znaleźć kilku czarodziejów, których moje filary opętały. Sekretem było to czego omal nie dokonał mój dziennik z jedną z twoich przyjaciółek. - Wyjaśnił, a na twarzy Maxa, który spojrzał poprzez ramię na swoich przyjaciół rozkwitł uśmiech. Voldemort nie zauważył tego jednak, bo zanim Max spojrzał ponownie na niego, miał już swoją kamienną twarz. - A teraz moje oczekiwania. Przysięgniesz na swoją magię, że nigdy w żaden sposób ty, ani twoja Armia mnie nie zaatakujecie. I to tyle. Aha. - Dodał. - Oczywiście w przypadku odmowy, zabiję twojego ojca, a potem zmierzysz się, ze mną w pełnej mocy. -

- W tej sytuacji mam tylko jedno wyjście. - Spojrzał na ojca. - Żadnych żali Człowieku? -

- Żadnych żali. - Odpowiedział uśmiechając się Jaques. Max wyciągnął przed siebie lewą dłoń, z której wystrzelił zielony promień trafiając Jaquesa w pierś i wyrywając go w powietrze, wraz z Wcieleniem czarnego Pana, który go trzymał. W majestatycznej ciszy, jaka zapadła Człowiek upadał powoli odbijając się od ziemi.

- Ty... - wydusił z wściekłością Voldemort wstając z ziemi.

- Tak. Masz coś przeciw? - Spytała Max, spojrzał przez ramię i powiedział niemal bezgłośnie do osłupiałych przyjaciół. - Zadbajcie o ciało mojego ojca i wejdzie za osłony. Teraz Ogniu. -

Daphne oszołomiona wyciągnęła różdżkę i powiedziała Accio. Ciało Jaquesa de'Vireas poleciało w jej stronę, ale to Blaise złapał je w otwarte ramiona i natychmiast odwrócił się by iść w stronę osłon w drzwiach zamku, a księżyc ruszyła za nim. Reszta dłoni stał jednak wpatrując się w oszołomieniu.

- Jesteś taki jak ja Maxwellu, ja także zamordowałem swojego ojca, nieudacznika. - Powiedziały Voldemorty. - Może jednak będziemy działali razem. -

- Możesz nazywać mnie na wiele sposobów, ale Nie Jestem Mordercą. - Powiedział. W tym momencie Daphne zrozumiała, że to prawda. Odwróciła się do Severusa i Theodory.

- Do zamku. Już. - Pogoniła ich.

- Więc teraz może ja ci coś opowiem zanim zaczniemy walczyć. - Zaproponował Max, dając czas swoim ludziom na odejście. Poczekał, aż jeden z Czarnych Panów skinie głową. - Widzisz gdy przekazywałem przez Draco informacje o moim największym lęku, miałem na myśli coś innego. W pewien sposób liczyłem, że nie okażesz się aż tak potężny, bym nie dał ci wtedy rady, ale zakładałem też, że przed śmiercią osłabię cię na tyle, że moja Armia zdoła cię zabić. Ty zrobiłeś chyba jedyną rzecz, która umożliwi mi zwycięstwo i przeżycie. - Zaśmiał się szaleńczo. Odwrócił do zamku i widząc, że jego dłoń jest już za osłoną powiedział. - Zgredku zabezpiecz ten teren. Koniec z ucieczkami. - Powiedział groźnie.

Skrzaty pojawił się wokół całego terenu od bramy aż do zamku. Z ich dłoni zalśniła tarcza.

- Czegoś tu nie rozumiem. - Powiedział Voldemort. - Zamierzasz ze mną walczyć. -

- Wiele nie rozumiesz, i na tym polega twoja słabość. - Powiedział cicho Max. - Przez to polegniesz. -

- Nie rozumiesz tak wiele, ty czarodziejska miernoto. - Zawołał ktoś z zamku, a potem rozległ się głośny śmiech. - Wyjaśnię ci co zamierza zrobić mój syn. Zamierza cię zabić. -

- Naprawdę uwierzyłeś, że tak sobie zabiłem własnego ojca? - Powiedział Max, a jego głos również przybrał gadziego syku. - Opracowałem to zaklęcie jakiś czas po śmierci Kano. Wygląda jak Avada, ale jedyne co robi to odrzuca kogoś w tył, paraliżuje i spowalnia pracę serca do kilku uderzeń na minutę. Można tak przeżyć kilka minut. - Tłumaczył, podczas, gdy Severus usuwał kryształy z wejścia do zamku, a Armia Smoka rozstawiał się wokół tarcz rozstawionych przez skrzaty.

- To było dość dobre synu. - Zawołał Jaques. - A wiesz, że ten idiota nie wysondował mojego umysłu. Upewnił się tylko, że jestem twoim ojcem. Kretyn. -

- Też zawsze sądziłem, że to idiota. - Odpowiedział Smok, wyciągając lewą rękę w której pojawił się długi srebrny nóż, z wygiętym ostrzem. Ruszył w stronę zgrupowania Voldemortów, ale już po dwóch krokach zniknął i pojawił się z prawej, gdzie natychmiast poleciały trzy zaklęcia śmierci. W ostatniej chwili Max po raz kolejny zniknął. Kilku z członków jego armii poderwało trzy kawałki ziemi i ustawili je błyskawicznie na drodze zielonych promieni. Żaden z czarów nie dotarł do tarczy.

Max przeskakiwał jeszcze kilka razy, aż w końcu odpowiedział magia. W pewnym momencie z jego dłoni w stronę Voldemorta poleciał pomarańczowy promień, który natychmiast rozszczepił się na dwa, potem na cztery, na osiem, tak, że po dwóch sekundach, jakich potrzebował by dotrzeć do Czarnego Pana, był już pomarańczową ścianą, tak wielką, że trzech z czterech Voldemortów, musiało postawić tarcze. Za Ich plecami rozległ się potężny ryk, który powtórzy się w po ułamku sekundy z wszystkich gardeł.

de'Vireas pojawił się na schodach, z potężnym rozcięciem, poprzez lewe ramię, ale też z zakrwawionym sztyletem ręce.

- Jak tam Tom, masz już dość? - Zawołał, lecząc ramię. - Powiedzieć ci co zrobiłeś źle? - Zapytał ruszając ponownie sprężystym krokiem niczym bokser, w stronę Czarnych Panów, już tylko trzech.

- Gdybyś konał i odradzał się, cześć z twojej mocy kumulowałaby się z mocą Twoich Filarów. Temu nie chciałem cię zabijać, żebyś nie odkrył tego sekretu. Myślałem i bałem się najbardziej tego, że po twojej śmierci w ministerstwie odkryjesz ten sekret. Teraz nie ma tego problemu, bo zrobiłeś najgłupsza rzecz na świecie. Odbudowałeś każdy z Filarów jako niezależne źródło mocy, a kilka słabszych zawsze przegra z jednym potężnym, nawet jeśli suma ich mocy jest większa. - Wyjaśnił i natychmiast zniknął.

Pojawił się pomiędzy dwoma nadal zaskoczonymi Voldemortami, jeden zaczął obracać się w jego stronę, ale sztylet wbił mu się w udo, a gdy pozostali dwaj zaatakowali pomiędzy nimi była już pustka.

Czarny Pan zbił się w ciasną grupę i otoczył potężna tarczą, ale to zdawało się tylko ułatwić Maxwellowi zadanie. Pojawił się kilka razy i wystrzelił w stronę tarczy zielone promienie. Pierwszy, drugi i czwarty rozprysły się nieszkodliwie. Trzeci natomiast był prawdziwym zaklęciem śmierci, które przebiło tarcze niczym zasłonę z mgły.

Przez podejście do zamku przebiegł kolejny ryk, tym razem z dwóch gardeł.

- Jedna z ostatnich szans, by się poddać. - Powiedział spod bramy, ale zaraz umknął przed pociskiem. - Mam tu kamień, w który możesz oddać całą swoją magię. Zmieni cię to w charłaka, ale pozwolę ci żyć. - Powiedział i wystrzelił oślepiające światło, które pomknęło na spotkanie dwóch klątw. Minęło je jednak i wpadło prosto w dwuosobowy krąg obronny.

Tym razem Smok nie miał tyle szczęścia, zaklęcie tnące ugodziło go w udo wyrywając spory kawał ciała. Drugiego uniknął znikając i pojawiając się na schodach. Uleczył nogę, zanim Voldemort odzyskał wzrok. Posłał mu na spotkanie ponownie falę uderzeniową pomarańczowych samo rozszczepiających się zaklęć, a tuż za nimi dwa ogłuszacze. Jeden doleciał do celu, ale zanim Max mógł skoczyć ze sztyletem drugi z Voldemortów ocucił swojego klona.

- Nie jesteś nietykalny dzieciaku. - Wycedził Voldemort, próbując go rozdrażnić.

- Nie sprowokujesz mnie tak łatwo, synu mugola. - Zawołał radośnie Max, czym wywołał odwrotny skutek, do tego co zamierzył sobie Czarny Pan.

Ataki nasiliły się, Maxwell musiał częściej uskakiwać, bo Voldemort jakby skupił się w sobie. Widać, było, że im mniej ciał kontroluje tym większą precyzja może się posłużyć. Dwa stanowiły idealna równowagę, pomiędzy możliwościami kontroli, a poziomem mocy. Dało się to odczuć zwłaszcza w precyzji ruchów, oraz szybkości reakcji na ataki de'Vireasa. Taka walka trwała przez prawie dwie minuty i skrzaty oraz członkowie Armii Smoka musiały przechwytywać kilka zaklęć śmierci, raz tuż przed Maxem, gdy nagle Max wyleciał w powietrze i z chrzęstem odbił się od tarczy. Zaraz posypały się na niego dziesiątki uderzeń, a Voldemorty zaczęły zbliżać się, by skrócić dystans i zmniejszyć szansę na obronę.

Teoretycznie wystarczyłoby posłać zaklęcie śmierci, ale chłopak udowodnił już, że jego Armia go przed tym chroni, ale zdawała się nie reagować, gdy był trafiany innymi zaklęciami.

- Crucio - Wysyczały dwie stojące postacie, a chłopak kilka metrów przed nimi zaczął się wić w spazmach bólu. Ze schodów przed głównym wejściem do szkoły dobiegły wrzaski bólu i ewidentnie szamotanina, gdy ktoś próbował wbiec na pole walki. Uśmiech wypłynął na twarz Voldemorta, z gardła dobyło się ekstatyczne. - Taak. - Gdy poczuł potężną falę mocy, która uderzyła w jego zmysły. Skupił wzrok na de'Vireasie, który przestawał się trząść. Znacząco za to urósł, a jego skóra pokryła się łuskami.

Czarny Pan nie mógł w to uwierzyć, ale jego zaklęcia, zostały odepchnięta, a z ziemi przed nim powstawała hybryda smoka, z człowiekiem. Nadal dało się rozpoznać w tym tworze chłopca, który z nim walczył, ale jednocześnie pojawiła się dzikość. Maxwell wstał w całkowitej ciszy, rozejrzał się, z drapieżnym uśmiechem.

- Obudziłeś swoją Zgubę. - Powiedział złowrogim szeptem. Po czym ruszył wolno w stronę Voldemortów.

Dwa zaklęcia tnące poleciały w jego stronę, ale odbiły się od jego piersi i przedramienia, którym zasłonił oczy. Kolejne czary, które rzucał Voldemort również nie przynosiły skutku. Zaklęcie śmierci były blokowane przez Armię Smoka, która nagle zrozumiała skąd wzięła się ich nazwa.

Gdy Smok znajdował się niecałe pięć metrów, od Czarnego Pana, zerwał się błyskawicznie, ruszając z prędkością, jakiej nikt nie mógł się spodziewać po tak masywnym ciele. Błyskawicznie rzucił się w lewą stronę, po to tylko, by zniknąć i pojawić się tuż za jednym z wcieleń Czarnego Pana.

Voldemort poczuł palący ból w piersi, a po sekundzie w ręce, udzie, szyi. Ciężko było w tej formie umiejscowić go, gdyż musiał skupiać uwagę na zaklęciu, ale po pół sekundy dotarło do niego, że jedno z ciał poczuło ból w sercu, drugie resztę.

Zanim w pełni dotarło do niego, co się dzieje, osunął się na kolana, różdżka wymknęła się, z jego dłoni. Poczuł, że drugie jego ciało umiera, a on, jego świadomość, zostaje wchłonięta w ostatnie z żyjących ciał. To ciało, które nie miało już różdżki w ręce, miało złamaną kość uda, wyrwany spory kawałek prawej dłoni, oraz rozcięcie na szyi, a teraz było przekłuwane przez te piekielne pręty goblinów, które uniemożliwiały przepływ jego magii. Ujrzał nad sobą postać, poruszająca się szybciej, niż jakikolwiek człowiek by zdołał. Skupił na niej wzrok, ale postać zatrzymała się i zrozumiał, jak wielki błąd popełnił.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

de'Vireas spojrzał na zamek i uśmiechną się.

- To było niezłe. - Powiedział cicho, metalicznym głosem. - Wyznam ci, że była to najtrudniejsza walka w moim życiu, a stoczyłem podobne z najlepszymi. W Crucio potrzebujesz odrobinę więcej wprawy, ale już nie dam ci okazji do ćwiczeń. - Zakończył, gdy podeszło do niego pięciu czarodziejów, z czego trójka była wciąż dziećmi taki jak on sam.

- Co z nim? - Spytała czerwono włosa, a Voldemort uświadomił sobie, że nie zna jej imienia, a przecież wiedział to. Chciał ją zabić, ją i jej rodzinę. Jej ojciec go zdradził, a teraz nie mógł przypomnieć sobie jego imienia.

- Co ze mną zrobiłeś? - Spytał, choć teraz nie bardzo wiedział, która z osób nad nim stojących jest tą z którą walczył, miał wrażenie, że widzi przed sobą Smoka i Ifryta, który wyglądał jak człowiek, a obok nich stoją ludzie z wilczymi głowami.

- Unowocześniliśmy te pręty, które masz wbite w ciało. - Odpowiedział młody chłopak. - Teraz powodują dezorientacje, osłabiają koncentrację i pamięć. Myślałem, że to będzie potrzebne, żeby wydobyć z Ciebie informacje o lokalizacji Filarów Nieśmiertelności. - Mówił, a tymczasem tarcze opadły i wokół zbierało się więcej ludzi.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Nauczyciele, oraz członkowie brygad z ministerstwa stawali kręgiem wokół dwóch leżących ciał. Ktoś zaklęciem przyniósł pozostałe.

- Co z nim? - Zapytał Rufulus, który pojawił się kilkanaście minut później, gdy Kingsley przesłał wiadomość, że jest bezpiecznie. Minister patrzył z góry na otępiałego Voldemorta i trzy martwe klony lub wcielenia.

- LSD, taki mugolski narkotyk, moi przyjaciele zrobili z niego smarowidło, którym można pokryć goblińskie pręty, albo ostrza noży. Ma teraz miły sen o kolorach dźwięków. - Zażartował de'Vireas, który w między czasie wrócił do swojej normalnej postaci i był leczony przez Theodorę i madame Pomfrey, odmówił jednak przeniesienia do skrzydła szpitalnego. - Podziała jakieś trzydzieści minut, więc co dwadzieścia, dołożycie mu nowy pręt, a co dziesięć podacie eliksir uzupełniający krew. Żadnego leczenia inna magia, żadnych prób rozmowy. Moja Armia wraz z Aurorami stanie na straży. Co najmniej pięciu czarodziejów, cały czas mierzy w niego ogłuszaczami. - Powiedział do Ministra. - Zgredek dostarczy wam pręty, skrzaty zbudują też tarcze wokół was, oraz postawia namioty, i zadbają o jedzenie. Ja musze odpocząć, idealnie co najmniej jeden dzień. Potem zadbamy o pozbycie się ostatniego filaru, a wtedy będzie można zabić go do końca i wyrzucić poza zasłonę to, co zostało. -

- Dobrze. Potrzebujesz czegoś? - Spytał Rufus Scrimgeur. - Czy to naprawdę koniec wojny? -

- Tak, o ile tego nie zepsujemy. - Max wydawał się tracić kolory z sekundy na sekundę. Nogi pod nim się uginały, ale nie pozwalał się podtrzymać.

- Idź już. - Polecił minister. - A wy pilnujcie go. Jest jak widzę nadal tak samo uparty. -

- W końcu zyskam sławę tego, który pokonał naraz czterech Czarnych Panów, a potem wyszedł o własnych siłach z pola walki. - Zaśmiał się. - Zemdleć mogę za drzwiami zamku. - Zakończył, czym wywołał falę śmiechu. Dzikiego niepohamowanego śmiechu, jaki mogą odczuwać tylko ludzie, którym zajęto z serca długą groźbę śmierci.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Maxwell ruszył w stronę zamku, Daphne szła tuż obok niego, a reszta dłoni podążała za nim. Tylko Blaise został z tyłu, by rozdzielić pomiędzy Armię początkowe warty, oraz zapowiedzieć, że niedługo wróci, aby dopilnować reszty. Dogonił grupę zanim doszli do schodów. Uczniowie w milczeniu rozstępowali się przed nimi.

Gdy znaleźli się w pokoju Maxa i Daphne, młody de'Vireas padł na łóżko zupełnie nie przejmując się tym, co pomyśli reszta, gdyby to od nich zależało, byłby tu niesiony na noszach.

- Theodoro jak moja moc? - Spytał, a ta wykonała kilka gestów różdżką.

- Nie najlepiej, ale nadal masz więcej niż przeciętna dla twojego wieku. -

- To czemu czuje się jakbym był wydrenowany niczym pusta skorupa? -

- Różnica potencjałów. - Opowiedział Severus. - Myślałem o tym od komnaty tajemnic. Mimo, że nadal masz dużo magii, czujesz się pusty, bo wydaje ci się, że twój zbiornik magiczny niemal nie istnieje. Twoje powiedzmy pięć procent, to więcej niż sto procent powiedzmy Seamusa, ale dla ciebie to nadal tylko pięć procent. Patrząc na poziom twojej mocy, pewnie rzadko mierzysz się, z kimś kto wyczerpuje cię do cna, a w ciągu ostatniego roku miałeś do tego okazję częściej niż podejrzewam, przez resztę twojego życia. Powinieneś to także trenować.-

- Hmm, bardzo możliwe. Choć teraz to chyba wpływ tego wszystkiego, co we mnie trafiło po przemianie. Smocza skóra zatrzymuj większość zaklęć, ale kosztem mocy, która po powrocie zostaje pochłonięta z moich rezerw. Smok ma własne wielkie zasoby magii, której suma wraz z moja własną czyni, mnie jednym z najpotężniejszych czarodziejów, ale ma to swoją cenę. - Mamrotał, pół przytomnym głosem, aż nie przerwała mu Ognista.

- Ale co to zmienia. Masz czas, żeby odpocząć. - Powiedziała Daphne tonem, w którym dało się wyczuć słowa. „I odpoczniesz".

- Tak, mam. Ale nie tak dużo jakbym chciał. - Powiedział, ale przerwał na chwilę, jakby musiał odpocząć po tych kilku słowach. - Nadal musimy zająć się tym w Harry, a znając typ człowieka, jakim jest Potter nie mamy wiele czasu. Ministerstwo też go nie ma. Cieniu przekaż ministrowi, żeby pozwolili prorokowi na zdjęcia, niech ktoś poda im też relację z wydarzeń, choć będę wdzięczny, za nie wspominanie o Smoku. Może Rufus albo Minerva przekona proroka, że była to zaawansowana iluzja. Niech dopuszczą ludzi, by mogli spoza tarcz zobaczyć Voldemorta. Powiedz, że jutro zajmiemy się sprawą ostatecznie. -

Blaise skinął głową i wyszedł z Susan.

- Człowiek jest już bezpieczny Smoku. - Powiedział Zgredek, pojawiając się chicho, a który dostał zadanie odprowadzenia jego ojca za pomocą świstoklików w bezpieczne miejsce. - Feniks przybędzie tu, by być świadkiem. -

- Dziękuję. Odpocznij Zgredku, wiem, że musiałeś wracać za pomocą własnej magii. - Skrzat skłonił się i ruszył do wyjścia. Severus, z Theodorą także ruszyli do wyjścia.

- Zajmiemy się pilnowaniem ciszy w pokoju wspólnym. - Powiedziała mrugając okiem nauczycielka.

- A ty idź spać. - Dodała Daphne i usiadła w fotelu obok łóżka, kładąc nogi tak, by dotykać jego łydek.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później Maxwell dostał pozwolenie od Daphne by opuścić ich pokój. Na zewnątrz czekała Theodora.

- Severus ma dyżur, przy Voldemorcie. - Wyjaśniła wstając. Uczniowie w wspólnej Sali, zamilkli widząc jak Max z uśmiechem idzie przez pokój.

- Ginny ściągnij Harrego do Komnaty Tajemnic. Hermiono zmień Severusa przy warcie i także wyślij go do Komnaty. - Powiedział nie zwalniając. - Gdzie jest Minister? -

- W namiocie przed zamkiem. Tak samo jak dyrektorka. - Odpowiedziała Theodora.

- W takim razie i my wybierzemy się tam na spacer. - Powiedział.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Nad ciałem Voldemorta stało ośmiu czarodziejów. Czterech z ministerstwa, oraz czterech uczniów z jego Armii. Maxwell i jego Dłoń przeszli przez osłony jakby nie istniały.

Gdy stanęli nad Voldemortem.

Wyciągnął rękę i przywołał jeden z prętów ustawionych pieczołowicie na stojaku, i ochranianych przez trójkę Aurorów. Przysunął go delikatnie go obojczyka Czarnego Pana i wepchnął aż hak umieszczony na końcu docisnął ramię do ziemi.

- Nie zaryzykuję, że się uodporni. - Powiedział do Ministra i Lany, którzy stanęli tuż obok.

- Nikt tego nie chce. Podajemy Veritaserum każdemu, kto obejmuje warte. - Oświadczył Rufus. - Uznałem, że to będzie dobre zabezpieczenie, żeby tego nie spieprzyć i faktycznie zakończyć tą wojnę. - Dodał.

- Tłum jest trochę zły, że go nie wykańczamy, ale na razie tłumaczenie, że zabicie go teraz sprawi, iż powróci silniejszy zdaje się działać. - Powiedział Kingsley.

- Już niedługo. Za chwile wybieram się do Komnaty Tajemnic. Zabiorę z sobą Harrego, abyśmy mogli raz na zawsze pozbyć się wszystkich kawałków. - Powiedział, a Minister skinął głową.

- Możemy jakoś pomóc? - Spytał po chwili.

- Róbcie to, co robicie. On może trochę krzyczeć. - Powiedział wskazując na Voldemorta. - Ale dopóki nie dostaniecie informacji od kogoś z moich ludzi, albo od Zgredka nie róbcie nic ponad to, co do tej pory. - Stwierdził odchodząc.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

W drodze do zamku spojrzał na Severusa.

- Otocz nas zaklęciem ciszy. - Polecił, a gdy odczuł, że poruszają się w sferze magii zabezpieczającej przed podsłuchaniem dodał. - Idziecie ze mną, ale zobowiązuje was, jako Kolekcjoner do bezwzględnego posłuszeństwa. Być może rozkaże wam ucieczkę. Macie wypełnić rozkaz. Theodoro masz po ręką eliksir triskodowy? Nie wiem czy uda mi się unicestwić kawałek duszy, który siedzi w Harrym, czy przyjmie on formę. Liczę, że to pierwsze, ale obawiam się drugiego. W razie, czego musicie zadbać, bym miał kilka sekund na łykniecie eliksiru, a potem zabrać Pottera. - Polecił swojej Dłoni.

- A co jeśli skończysz jak po przemianie mnie? - Zapytał Severus. - Nie nadawałeś się wtedy do ponownego przyjmowania eliksiru. -

- Nie, ale teraz nie będę ich przyjmował przed zaklęciem Almashiego. - Zamyślił się. - Theodoro dam radę? -

- Myślę, że tak. Zregenerowałeś niemal cała moc, choć nie mam pojęcia jak. - Powiedziała, po kilku zaklęciach diagnostycznych. - Normalnie nie odzyskujesz jej tak szybko. -

- Medytował całą noc pod postacią Smoka. - Wyjaśniła Daphne.

- Właśnie, czemu do cholery dałeś mu się traktować Cruciatusem? - Wrzasnęła jego nauczycielka. - Mogłeś zmienić się w Smoka na początku i skończyć tą walkę w kilkanaście sekund. -

- Nie mogłem, bo nie wiedziałem, czy nie będę potrzebował smoczej formy później. - Odpowiedział groźniej niż zwykle.

- Nie prościej zabić Pottera? - Spytał Blaise, zmieniając temat.

- Prościej. - Padła odpowiedz, ale nikt nie dodał już nic więcej.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Przed wejściem do Komnaty czekała już Ginny z Harrym.

- Idę z wami. - Powiedziała rudowłosa, a Max skinął głową i wysyczał komendę otwarcia się.

- Mówisz w języku węży? - Zdziwił się Harry, ale nie dostał odpowiedzi, bo Max już skoczył, a tuż za nim poleciała Daphne.

Na dole Daphne złapała nadlatujących w czar poduszkujący.

- Po co tu idziemy? - Spytał Harry, gdy szli mrocznym korytarzem do Sali Salazara.

- Zabić Voldemorta - Odpowiedział zdawkowo Maxwell.

- To dlaczego nie ma go z nami? -

- Jest, będziemy niszczyć jeden z kawałków jego duszy. Ten w tobie. - Odpowiedziała de'Vireas. - Postaram się nie uszkodzić ciebie, ale nawet przy pełnym sukcesie, będziesz miał o wiele mniej mocy magicznej, stracisz zdolność rozmawiania z wężami. Być może coś jeszcze, nie wiem co pochodzi od niego, a co od ciebie. -

Harry zatrzymał się tak gwałtownie, że Ginny na niego wpadła.

- Co zamierzasz? - Spytał przestraszony.

- Zaklęcie Almashiego. - Odpowiedział Severus. - Nie będę ci tłumaczył całości zagadnienia. Zniszczy całego ciebie i odbuduje dokładnie takie samego, ze wspomnieniami, świadomością, charakterem i tak dalej, ale bez Horcruksa. -

- Poziom skomplikowania tego zaklęcia przewyższa wszystko, co mogliście zobaczyć. - Dodała Theodora. - A Max ryzykuje przy tym życiem. Właściwie to ryzykuje życiem wszystkich nas, bo jak mu się nie uda, to Voldemort może się wyrwać, a wtedy bez trudu pokona resztę magicznego świata. Dumbledore nie był nawet w stanie o tym myśleć, takie poświęcenie nie mieściło się w jego rozumowaniu. - Prychnęła, po wypowiedzeniu ostatniego zdania.

- Nadal twierdzę, że prościej cię zabić. - Powiedział lekko rozbawiony Blaise. - Na twoje szczęście liczy się tu zdanie Maxa. - Dodał. - Jednak gdyby on zginął, licz się z tym, że ty też zginiesz. Wolę wziąć na siebie brzemię mordercy, niż poświęcić dla jednej osoby cały świat. -

- Nie mówicie poważnie. - Powiedział już całkiem przerażony Potter.

- Harry, weź się w garść. Max zaryzykuje dla ciebie życie, zaufaj, że wie, co robi. Do tej pory wiedział. - Powiedziała Ginny, kładąc mu ręce na ramionach.

- Ale to zaklęcie. Z tego, co mówicie. - Powiedział ponownie ruszając za nimi. - Jest bardzo skomplikowane i pewnie nie da się go nauczyć z książki. Co jak coś pójdzie nie tak? -

- Jestem najlepszym dowodem na to, że opanował to zaklęcie. Uwolnił mnie nim od wieczystej przysięgi, tak zmieniając moje ciało, że magia uznała mnie za inna osobę. - Powiedział Severus. - Zaufaj mu Harry. Bądź synem swojego ojca. Nie lubiłem Jamesa, ale Gryfońskiej odwagi nie można mu było odmówić. - To zdołało się ostatecznie przekonać Pottera, bo skinął głową i z zaciekłą miną ruszył dalej.

- Widzisz Severusie. Mówiłem ci, że odegrasz większą rolę niż Harry. Dzięki tobie nie zostanę mordercą. - Powiedział Max, a Snape wciągną powietrze.

- Jesteś też prorokiem na pół etatu? - Zapytał.

- Nie. Za dużo na jedną osobę. Zgadywałem, ale jak wiesz ogólnikowe przewidywania zawsze można dopasować do rzeczywistości. -

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Max usiadł na jednym z krzeseł wyczarowanych przez Severusa, natychmiast oplotły go pasy. Harry niechętnie usiadł na drugim.

- Zgredku pilnuj poziomu mojej magii, w razie, czego użyjesz eliksiru od Theodory. - Powiedział do skrzata. - Co do was. - Zwrócił się do swojej Dłoni i Ginny. - Zostańcie w pobliżu, bez Jadeitowej Niespodzianki nie grozi mi utrata kontroli. Będziecie mieli dość czasu na reakcję, gdyby coś poszło nie tak. Susan, Blaise zmieńcie się, to na was spocznie konieczność szybkiej reakcji. Łamcie kości, odgryzajcie kończyny, ale nie zabijać bez mojego pozwolenia. Daphne, Severusie przygotujcie się z prętami goblinów. Ginny zabierz różdżkę Harrego.- Gdy wszyscy zajęli miejsca pokiwał głową na Daphne, która podeszła bliżej.

- Całus na szczęście Piękna? - Spytał, a gdy dostał to co chciał i poczekał, aż Ginny, która wpadła na ten sam pomysł ustawi się za Dłonią stwierdził krótko. - Powodzenia Harry. To będzie bolało. -

Następne kilka sekund minęło w całkowitej ciszy, przerywane tylko odgłosami kapiącej wody, która teraz brzmiała jak uderzenia młota. W następnej jednak chwili Harry wrzasnął, jakby coś odrywało mu kończyny, Max wyszeptał kilka dziwnych słów. Powietrze pomiędzy nimi zafalowało i Pottera otoczyła dziwna mgła, migotała na złoto i czerwono. Krzyk narastał, ale teraz brzmiał, jakby dochodził z dwóch gardeł, potem ponownie z jednego.

Zgredek skoczył nagle z butelką eliksiru i wlał go Maxowi do gardła.

- To trwa o wiele dłużej niż zemną. - Powiedział Severus. - Nie wiem ile bólu potrafi znieść Harry, ale ja byłbym już martwy. -

Krzyk urwał się w momencie, gdy Snape skończył mówić. Mgła zaczęła się rozwiewać, a na miejscu znajdowały się dwie osoby, z czego jedna wydawała się martwa.

Cień skoczył, ale magia odrzuciła go w powietrze, to samo stało się z Susan. Daphne w ułamku sekundy zmieniła się, ruszając w stronę Maxwella. W przelocie przepaliła skórzane pasy, krępujące jego ruch i nie zwalniając gnała dalej. Severus ruszył przez cienie i dopadł tyłu postaci, wbijając w nią gobliński pręt antymagiczny, ale tuż po tym odleciał odepchnięty mocą tak jak wcześniej Cień i Księżyc.

Theodora, złapała Ginny i skoczyła poprzez cienie do Severusa. W tym czasie, Daphne zbliżała się zygzakami unikając ciskanych w jej stronę zaklęć. Im bliżej jednak była tym dłużej musiała robić uniki, by przesunąć się choćby o kilka centymetrów.

Z miejsca, w którym wisiało na krześle ciało de'Vireasa uderzyła fala mocy, zdmuchując resztki magicznej mgły.

Voldemort odwrócił się błyskawicznie, by zobaczyć hybrydę złoto czerwonego Smoka, który wstawał z krzesła. Górował nad Czarnym Panem o ponad metr, wielkie mięśnie i szpony jednoznacznie dawały do zrozumienia, jaki koniec czeka Voldemorta, gdyby dopuścił to stworzenie za blisko.

Nadal trzymając jedną ręką Pottera, rozwiał się z nieprzytomnym chłopcem niczym mgła.

- Zgredku, na górę. Wszystkich. - Rozkazał Metalicznym głosem Max, a po sekundzie rozległa się seria trzasków, kiedy skrzaty deportowały ich na plac.

0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0

Gdy pojawili się na błoniach pełnych ludzi, dostrzegli, jakie w ciągu tych kilku sekund zapanowało zamieszanie i zniszczenie.

Voldemort, stał obok swoich ciał, które teraz wyglądały na jeszcze bardziej puste. Niczym mumie po kilku stuleciach, leżenia w grobowcu. Wokół niego leżało kilka ciał, choć tylko ludzi ministra, jego armia, przy wsparciu skrzatów i ich tarcz, zdołała najwyraźniej uniknąć ataku.

Czarny Pan nadal trzymał przed sobą Pottera, niczym tarczę, teraz jednak miał w ręku czyjąś różdżkę.

- Nie jest to to, mógłbym osiągnąć z pełnią moich Filarów, panie de'Vireas. - Powiedział spokojnie, do stojącego przed nim Smoka. - Ale miałeś rację, po raz kolejny i chyba ostatni. Moja moc, nigdy nie była tak wielka, nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. -

- Wypuść chłopca. - Powiedział metalicznym dźwiękiem. - Skoro jesteś tak potężny, to nie powinieneś się bać walki ze mną. -

- Ależ powinienem. - Odpowiedział Voldemort. - Czy to nie ty mówiłeś młodemu Potterowi, o tym, że w walce należy wykorzystywać każdą przewagę. Mówiłeś zdaje się też, że walczysz nieczysto. Więc mam propozycję. Wymienię, życie Pottera na twoją różdżkę i jedno zaklęcie, które nie zablokujesz, ani nie unikniesz, poza tym nasze stałe warunki przysięgi. Co ty na to? -

- Zgoda. - Odpowiedział bez chwili namysłu, a gdy biały strumień magii połączył jego i Czarnego Pana, rzucił w jego stronę różdżkę.

- Nie. - Wrzasnęła Daphne, ale spojrzenie Maxa zamknęło jej usta.

- Na zawsze Twój Piękna. - Wyszeptał, gdy Voldemort odrzucał nieprzytomnego Harrego na ziemię, oglądając nową różdżkę.

- Podoba mi się, choć nie mam pojęcia, co to za rdzeń. - Mówił, sam do siebie.

- Severusie, pamiętaj o swoim zadaniu. - Zdążył jeszcze powiedzieć, nim Voldemort wrzasnął.

- Avada Kedavra. - Zielony promień poleciał niczym jadowity wąż, trafiając de'Vireasa prosto w pierś.

Ciało Smoka wyleciało lekko w powietrze i upadło niedanej niż metr od miejsca, w którym stał. Powoli niczym na cofającym się filmie, przemienił się na powrót w człowieka, jakiego znali z wyglądu.

Z wielu gardeł rozległ się okrzyk bólu i niedowierzania, ale nic nie brzmiało tak jak krzyk, który wydobył się z ust Daphne. Przypominał żałosny skrzek, ale był głębszy, przyszywał serca i wielu poczuła ból, jaki krył się za tym wołaniem.

- Dość. - Powiedział twardo Voldemort, rzucając zaklęcie ciszy. - Nie ma teraz czarodzieja, który byłby w stanie choćby zbliżyć się do mnie mocą. To wasz ostatnia szansa, pokłońcie mi się, albo wszystkich was czeka zagłada. Zabiję, każdego, kto mi się przeciwstawi, a potem z reszty zbuduję nowe społeczeństwo czarodziejów, nowy świat... -

Widać było, że chce powiedzieć coś więcej, ale przerwał mu śmiech. Najpierw cichy, by po kilku sekundach wybuchnąć. Brzmiał nieco histerycznie, trochę jak szloch lub śmiech szaleńca. Voldemort rozejrzał się z wściekłością, a kiedy dostrzegł, że to Daphne śmieje się nad ciałem Maxa ruszył w jej stronę. Dziewczyna podniosła się jednak.

- Zginiesz jeszcze dziś miernoto. - Powiedziała mocnym głosem. - Już wiem, co Max miał na myśli, w pierwszy dzień, gdy go poznałam. Pamiętasz jak ci powiedział, że gdybyś mnie skrzywdził, nie podda się żałobie. Najpierw sprawi, że pożałujesz, iż się urodziłeś, potem będziesz błagał o śmierć, a potem cię zabije. -

- Crucio. - Wysyczał Voldemort, ale Severus był gotowy i zablokował jego zaklęcie, zanim trafiło jego podopieczną.

- Nie rozumiesz, że Max przewidywał każdą ewentualność i nasza Armia jest gotowa cię zabić? - Mówiła dalej Ognista, nie zauważając nawet klątwy.

- Banda dzieciaków? - Spytał z pogardą.

- Ta sama, która rozgromiła twoją armię w ministerstwie. Z tą różnicą, że teraz nas wkórwiłeś. - Ciągnęła Daphne, tym samym głosem, pozbawionym lęku, za to pełnym pogardy. - Max trenował z nami, wersję tej bitwy, w której osłabia ciebie, a my kończymy dzieło. -

- Z tym, że nie jestem osłabiony. - Odpowiedział uśmiechając się.

- Tylko ci się tak wydaje. - Wzniosła różdżkę i wyszeptała. - Expeliarmus. -

Voldemort z łatwością odbił jej zaklęcie i już miał się zaśmiać, gdy musiał zablokować następne, a potem kolejne i kolejne. Cześć z zaklęć była pozorowana, część to były ogłuszacze, część zaklęcie tnące i łamiące. A były ich dziesiątki, setki i nadlatywały z każdej strony.

Teraz zrozumiał, co dziwka de'Vireasa miała na myśli. Atakowało go prawie cała szkoła i pół ministerstwa, którzy szybko zrozumieli, co robią uczniowie. Próbował rozbić ich koncentrację posyłając w ich stronę dwa zaklęcia śmieci, ale ktoś od niechcenia zablokowała je poderwanymi, kawałami ziemi, a reszta tylko wzmocniła atak. Nie trwało to długo, może z trzydzieści sekund. Przepuścił jedno zaklęcie, potem następne i kolejne.

Jego różdżka wyleciała w powietrze, a ciałem wstrząsały kolejne ogłuszacze i zaklęcia tłukące.

Gdy upadł na ziemię, nie miał chyba, żadnej całej kości, szybko pojawiło się nad nim kilku ludzi z tymi przeklętymi prętami, którym przybili go do ziemi.

Ujrzał nad sobą starszą kobietę, która rzucała zaklęcie łączące pręty i odcinające całkowicie jego magie. Potem pojawiła się nad nim, Daphne, wraz z resztą przybocznych de'Vireasa.

- Mówiłam ci. - Powiedziała Ognista. - Nevill, wiesz co masz zrobić? - Spytała Longbottoma.

- Wiem. - Odpowiedział chłopak pojawiając się w polu widzenia Czarnego Pana. Wyjął sztylet z czarnego metalu, zdobionego świecącym na niebiesko runami. - Choć uważam, że powinien to zrobić Harry. -

- Nie. - Powiedziała stanowczo Daphne. - Max by tego nie chciał. Poza tym Potter jest nieprzytomny, I według Maxa, nigdy się do tego nie nadawał. A przynajmniej uważał tak od czasu, gdy go poznał. Zrób to. -

Nevill przykląkł na jedno kolano i przyłożył sztylet do piersi Voldemorta.

- Za wszystkie twoje zbrodnie, Liga wydała na ciebie wyrok. Ja będę twoim katem. - Wyrecytował i pchnął. Wiedział, że ten sztylet został przygotowany, specjalnie na tę okazję, żywił, co prawda nadzieje, że to Max go użyje. Sztylet był niesamowicie ostry i wszedł w klatkę Voldemorta zaskakująco łatwo.

Czarny Pan wyprężył się i z głośnym westchnieniem opadł. Jego ciało zapadło się dokładnie tak jak pozostałe trupy, przypominając teraz mumie wyjęte z grobowców.

- To koniec ministrze. - Powiedziała Daphne spokojnym głosem i zamiast dodać coś jeszcze spojrzała w górę. - Radzę zachować spokój. - Dodała, a gdy reszta spojrzała w górę zobaczyli trzy pikujące smoki.

Bestie wylądowały wokół ciał Voldemorta i Maxa.

- OGNIU KAŻ IM ZNISZCZYĆ CIAŁO SŁUGI ZŁA, ZA KURTYNĄ. - Polecił grzmiący głos. - CIAŁO NASZEGO BRATA TRAFI DO DOMU. PRZYBĄDZ TAM, GDY DOPEŁNISZ JEGO DZIEŁA. - Jeden ze smoków, chwycił w szpony ciało Maxwella i odleciał. Drugi ruszył w stronę jeziora. A trzeci pochylił łeb zatrzymując go tuż przed Daphne. - JESTEŚ NASZĄ. NALEŻYSZ DO NASZEJ RODZINY. - Ognista dotknęła łba smoczych pomiędzy nozdrzami, a ta po sekundzie poderwała się do lotu by towarzyszyć bratu w powietrzu.

Trzeci smok zatrzymał się na skraju jeziora i wpatrywał się w bulgocząca wodę, po chwili z lasu wyszły i dołączyły do niego trzy jednorożce, oraz kilkanaście centaurów. Wielki ogier, którego Severus widział w lesie podszedł do smoka i wraz z nim wpatrywali się w mackę, która się pojawiła.

Daphne w tym czasie wytłumaczyła ministrowi polecenie smoków i Maxa na taką ewentualność. Skrzaty otoczyły ciała Voldemorta osłonami, a Dłoń wraz z Laną stała tuż za Ognistą. W pewnym momencie Ogier wraz z klaczą i ich źrebięciem ruszyli w stronę Daphne, a smok wzleciał do swojej rodziny, z którą odleciał.

Jednorożce zatrzymały się kilka metrów przed Dłonią, a Daphne ruszyła w ich stronę. Wyciągnęła dłoń i położyła pomiędzy oczami ogiera.

- Wybaczcie to co powiem, ale słowa te nie pochodzą ode mnie. - Odezwał się siwy centaur, który szedł za jednorożcami. - Młody Smok, przez was zwany de'Vireas umarł piękną śmiercią. Ogier mówi, że jego poświęcenie stanie się pomostem, dla nowej magii, która wkroczy w wasz świat. On, jego partnerka i ich źrebię, a wraz z nimi kilkanaście innych jednorożców, jako, ze jest on przywódcą, wyruszy wraz z Krakenem. Kraken, bowiem spełni ostatnie życzenie Smoka i postanawia zaufać osądowi, tego, który wie, że życie to nie wszystko. Do ciebie zaś pani de'Vireas, znana jako Ogień Smoka, są następujące słowa. Nigdy już nie będziesz sama. - Centaur ukłonił się Daphne.

- Leno powiadom proszę Rogera, że będzie miał więcej gości. - Powiedziała poważnym, ale smutnym głosem. - A my idziemy się przebrać. Pora na żałobę. - Powiedziała do Dłoni Smoka, która stała się jej rodziną. Rodziną, która jako nieliczna na świecie mogła zrozumieć ile naprawdę kosztowała ją strata Maxwella Juliana Alexandra de'Vireas.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro