Chapter 15 Alternativ
Witam,
Po długim czasie, naprawdę długim, dotarło do mnie jak ten rozdział powinien wyglądać. Stąd nowa jego wersja, z alternatywnym zakończeniem. Stara pewnie jutro zniknie.
Różnice od wyjścia z Komnaty Tajemnic.
Pozdrawiam.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
- To już miesiąc po twoim terminie. – Powiedział Minister. – Ta cisza nie działa na naszą korzyść. –
- Wiem. Ale też nie podałem panu pewnego terminu. Powiedziałem, że około trzy cztery miesiące. Wedle moich informatorów ciało odzyskał już po dwóch tygodniach. A i to tylko dlatego, że upewniał się co do lojalności pozostałych mu śmierciożerców. – Max upił wina. – Możemy to uważać za fakt. Teraz gromadzi siły, to też było oczywiste, nie sądziłem, że zajmie mu to aż tyle czasu. Nie obiecam, że czegoś nie przegapiłem, ale patrząc na całość, co to zmienia? Albo poradzimy sobie z tym co postawi przed nami, albo mu ulegniemy. Trzeciej drogi nie ma. Przegraną możemy odwlekać, ale to nic nie zmienia w ostatecznym rozrachunku. –
- Fakt, to ta ciągła niepewność udziela się też moim ludziom i mnie po prawdzie także. – Wstał i podszedł do dużego okna. – Wiesz może coś o Dumbledorze? – Spytał nagle.
- Nie zabiłem go, jeśli o to pan pyta, ale niespecjalnie się nim interesowałem. O ile mogę zgadywać uznał się za pokonanego i postanowił zniknąć w tajemnicy, przed procesem, aby nie okryć swej chwały hańbą. –
- Nie liczyłabym na to specjalnie. – Powiedziała oficjalnie mianowana dyrektorka Hogwartu. – Nie wiedziałam o połowie rzeczy, które wyprawiał będąc dyrektorem. Szantaże, zdobywanie informacji siłą, manipulacje pamięcią uczniów i nauczycieli. Fałszowanie dokumentacji szkolnej, ukrywanie informacji. –
- Spokojnie Minervo, nikt nie wiedział. – Powiedział minister. – Poza Maxwellem, ale boje się pytać skąd. – Zaśmiał się. - Co planujesz po szkole? Chętnie utworzyłbym nowy wydział w ministerstwie, coś związanego z zbieraniem informacji, może z zadaniami specjalnymi. –
- Raczej nie. Anglia nie pociąga mnie, aż tak bardzo. – Powiedział.
- Właśnie. – Dodała Daphne. – Po szkole wyjeżdżamy i szybko nas nie zobaczycie. –
- A dokładniej mówiąc, pokonanie Voldemorta można powiedzieć będzie na tyle wyczerpujące, że długie wakacje, takie kilkuletnie będą jedyną sensowną opcja, którą warto rozważać. Żadne z nas nie musi pracować, więc z szczerym brakiem żalu odmawiam. –
- No dobrze. – Powiedział Scrimgeur, uśmiechając się nieznacznie. – Nie mogę cię zmusić, poza tym niebyła by to wydajna praca, ale chyba i tak powołam taki urząd. –
- Proszę być bardzo ostrożnym. Zbyt wiele uprawnień, może zmienić ten potrzebny w teorii urząd w miejsce siania terroru. –
- Niebój się, starannie dobiorę ludzi. –
- W to nie wątpię, ale po panu, będzie inny minister. W samym urzędzie też do władzy będą dochodzili różni ludzie, którym będzie należał się awans. Nie może pan też oprzeć awansów, tylko na widzimisię dyrektora, ani samego ministra. – Wyliczał Max.
- Fakt. Dobrze, co byś zasugerował? –
- Obowiązkowe testy lojalności, z użyciem Veritaserum. Miesięczne powinny być odpowiednie. Dodatkowo trzeba by przeprowadzać próbne testy wyrywkowe. Sprawdzić, czy można się uodpornić na Veritaserum. –
- Skąd wiesz takie rzeczy? – Spytała McGonagall. – Wydajesz się, to wiedzieć z doświadczenia, a nie wymyślać. –
- Mugole. A raczej ich historia, oni przerobili już to wszystko. Z tym, że nie mieli Veritaserum, ale za to musieli być nadzwyczaj pomysłowi. Opracowali całe dziedziny badania umysłu i intencji poprzez dziwne pytania. – Zamyślił się nad przykładem. – W teście na możliwość posiadania broni palnej, pytają o częstotliwość wypróżnień. Pytanie zdaje się niezwykle abstrakcyjne i samo w sobie nie ma znaczenia, znaczenie mają odpowiedzi na pytania następne, ale to pytanie wprowadza umysł badanego na pewien specjalny stopień myślenia, na którym odpowiedzi na pozostałe pytania mogą być miarodajne. –
- Hmm, to wymaga dość szczegółowych badań. – Stwierdził minister.
- Na razie macie Veritaserum. Prostym testem będzie wynajęcie zawodowego kłamcy, który będzie miał za zadanie przechowywać codziennie inną informacje i jego zadaniem będzie skłamać po podaniu veritaserum. Niech zdanie do testów będzie przechowywane w dwóch kopertach. Przed testem kłamca otwiera kopertę, zapamiętuje zdanie i zażywa veritaserum. Potem testujący pyta go o zdanie. Następnie otwiera kopertę i porównuje wynik. W momencie gdy kłamcy uda się go okłamać będziecie wiedzieli, że na veritaserum da się uodpornić. Jeśli test kłamcy przeprowadzać będziecie codziennie, da wam to minimum miesięczne wyprzedzenie w wykryciu możliwości uodpornienia się. – Mówił spokojnie de'Vireas. - W tym czasie proszę zatrudnić jakiegoś mugolskiego speca od ochrony danych. Nie rządowego, a z prywatnych korporacji. Proszę mu zapłacić potrójna stawkę, której zażąda, za zabezpieczenie prywatnej organizacji. Będzie myślał, że jesteście organizacją przestępczą, ale to nie problem. Proszę wtajemniczyć go w sprawę magii, zrobić odpowiednie demonstracje, odpowiadać na najgłupsze pytania jakie wymyśli. Sądzę, że w ciągu tygodnia opracuje wam system zabezpieczeń, którego przebicie czarodziejom zajmie kilka lat. –
- Sądzisz, że mugole przygotują to lepiej niż my? –
- Tysiąc razy lepiej, bo po pierwsze opracują system nieoparty na magii, a więc z zasady nie do pokonania przez większość czarodziejów. Po drugie spojrzą świeżym okiem i łatwiej wytkną wam braki. –
- No cóż, większość twoich pomysłów wyszła nam na dobre. – Powiedział Minister, zawieszając niedopowiedziane zdanie w powietrzu.
- Tak jak kiedyś Dumbledora? – Spytała ostrzej niż powinna Daphne. – Różnica jest taka, że były dyrektor nie szukał cichego życia. On pragną sławy. A także, przynajmniej na koniec, był zaślepiony długim życiem, a to wypaczyło jego sposób patrzenia. –
- Może masz rację panno Greengrass. – Odpowiedział minister zamyślony, nie zauważając grymasu Daphne. – Skoro nie mamy nic nowego, na mnie już czas. Aha... Byłbym zapomniał gratuluje zakończenia egzaminów. – Powiedział wstając. – Nie musisz mnie odprowadzać Minervo, trafie. –
- Musisz zapanować na ta miną Daphne, albo możecie się oficjalnie przyznać. – Powiedziała dyrektorka z szczerym uśmiechem, gdy za ministrem zamknęły się drzwi.
- Jeszcze nie czas – Powiedziała Daphne. – Ale fakt, powinnam lepiej nad sobą panować. Zaskoczył mnie, bo już od miesięcy nikt nie nazwał mnie Greengrass. –
- Na nas także już czas. Dziś przyjecie w domu Niezrzeszonych, a czuję, że Voldemort nie przepuści takiej okazji. – Powiedział Max.
- Co takiego? – Spytały obie, gwałtownie prostując się w fotelach.
- Ukrywał się dostatecznie długo. Od Draco wiemy, że jego matka po przekazaniu informacji odzyskała wolność, więc wie o moich obawach. Czekam na jego ruch, a na jego miejscu zaatakowałbym dziś. Chaos sprzyja człowiekowi, który ma plan. –
- Czemu nie powiedziałeś tego Rufusowi? – Spytała McGonagall, ale po sekundzie dodała. – W sumie rozumiem. Zadziałałby odruchowo, wzmacniając ochronę i dając tym samym znak, że się go spodziewasz. –
- Dokładnie. A wtedy by poczekał zwiększając naszą niepewność. Szkoda, że musiałem go zabić. – Powiedział kiwając głową.
- Nie miałeś wyjścia. Liga ma swoje prawa, a za zabicie Kolekcjonera karą jest śmierć. Bezwzględna i wykonana przy pierwszej sposobności. – Powiedziała dyrektorka, która od miesiąca miała miedziany sygnet Ligi na palcu.
- Pracujemy nad zmianą tego, tak, aby kara mogła być wymierzona później, jeśli w odczuciu egzekutora lub Kolekcjonera natychmiastowe jej wymierzenie, przyniosłaby stratę Lidze lub społeczności. – Powiedział. – Nie możemy naszą zemstą skazywać innych na cierpienie. Do tej pory śmiertelność kolekcjonerów nie była, tak wielka, ani nie mierzyliśmy się z kimś tak niebezpiecznym jak Voldemort.–
Wstał i podszedł do okna.
- Zastanawiam się, czy uderzy na Hogwart czy znajdzie inny cel. – Pokiwał głową. – Brak mi Kano, był znacznie lepszy w przewidywaniu zachowań. Jego dłoń, była jedną z najpotężniejszych od kilkunastu pokoleń, a sam Skrzat odznaczał się najdoskonalszym umysłem strategicznym. Plan, który teraz realizujemy jest jego, ale boję się, że nie dostatecznie dobrze dostrzegam zmienne. – Pokiwał głową, ze smutkiem i tęsknotą. - Ale to nic nie zmieni. Chodźmy. – Powiedział do Daphne.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Wrócili do pokoju wspólnego na kilka godzin przed przyjęciem z okazji zdania egzaminów, a dodatkowy czas, który zazwyczaj spędzali na cotygodniowej naradzie z ministrem spędzili wylegując się nad jeziorem. Max od dawna nie miał okazji do pływania, bo teraz, kiedy większość szkoły dowiedziała się, że Kranek jest przyjazny i lubi się bawić, nawet z tymi, którzy nie opanowali rozmów mentalnych, sprawił, że niemal o każdej porze dnia w jeziorze było, co najmniej kilku uczniów.
Podchodził, tylko do brzegu i wysyłał mentalne pozdrowienie. Dziś jednak większość uczniów przygotowywała się do zabawy w domach. Za dwa dni mieli wracać do swoich rodzinnych domów na wakacje, więc każdy chciał spędzić czas z przyjaciółmi. Dlatego też, gdy obok Daphne pojawił się Zgredek, który zajął miejsce Kano w opiece nad ich pokojami, oraz na byciu osobistym lokajem Maxa, jak i jego łącznikiem z Ligą, Max był w wodzie unosząc się leniwie na środku jeziora.
Poczuł aurę mocy, niezbyt silną, ale na tyle by zwrócić jego uwagę. Podniósł odrobinę głowę i zobaczył machającą Daphne.
- Mógłbyś pchnąć mnie do brzegu. – Wysłał mentalnie do Krakena, obracając się do pozycji pionowej, a ten podstawiając mackę pod jego stopy uniósł go tak, iż tylko kawałek jego nóg był w wodzie. Kraken pchnął, a Max poleciał ślizgiem po powierzchni, zanurzając się jakieś piętnaście metrów przed brzegiem. Resztę dystansu przepłynął kraulem.
- Co się stało Zgredku? – Spytał od razu widząc minę skrzata.
- Zaatakowano siedzibę Ligi. Wasz dom jest zniszczony, tak jak siedem innych obłożonych zaklęciami ochronnymi. Kilka dementorów, dwa olbrzymy i kilku czarodziejów. Wiem o rannych, ale nie da się ustalić tego jednoznacznie w tej chwili. Nadal trwa ewakuacja poprzez bezpieczne punkty. Wiem, że pani Anastazja na pewno się wyrwała, tak jak Feniks i Jednorożec, nie wiemy nic o Człowieku. – Powiedział skrzat jednym tchem. – Mam awaryjny świstoklik. W trzech skokach będzie pan w Miami. –
Daphne patrzyła ze zgrozą na Maxa, najpierw Kano, teraz możliwe, że jego ojciec. Ta wojna przysporzyła mu wiele cierpienia i straty, a wcale nie musiał w niej brać udziału, zrobił to z poczucia obowiązku. Chęci czynienia świata lepszym.
- Nie. – Powiedział po dobrej minucie zastanowienia, a widać było, że sprawia mu to wielki ból. Machnął ręką, a jego ciało natychmiast wyschło i pojawiło się na nim ubranie. – Zgredku powiadom Ministra o tym, że najprawdopodobniej Voldemort zaatakował dom mojego rodu. Powiedz mu, ze moja matka jest bezpieczna, ale nie wiadomo co z ojcem. Powiedz, że uważam, iż jest to manewr odciągający. Niech zabezpieczy wszystkimi dostępnymi siłami Ministerstwo i Munga. My zabezpieczymy Hogwart. Niech ewakuuje cały niepotrzebny personel z ministerstwa, i niech ściągnie tam lotne brygady uderzeniowe. Potem ściągnij tu bliźniaków i poinformuj Charliego, niech powie smokom, żeby czekały na znak. Daphne ruszaj do McGonagall z tymi samymi informacjami. Jak spotkasz kogoś z Dłoni przekaż mu, że spotykamy się w pokoju życzeń. Nie informujecie nikogo więcej o szczegółach. Bo jeśli to fałszywy alarm to, tylko stracimy wiarygodność. Liga ma wielu wrogów i ten atak nie musiał być dziełem Voldemorta. –
Daphne pocałowała go i ruszyła żwawym krokiem wysyłając przed sobą patronusa, Zgredek znikał natychmiast. Max wyczarował dla siebie szatnie, w której trzymał strój bojowy i spokojnie się przebrał. Na wierzch założył tradycyjną szatę czarodziej, w jakiej go jeszcze w szkole nie widziano.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Ruszył spokojnym krokiem w stronę zamku, ale kiedy był na schodach zatrzymał się i spojrzał w stronę zamkniętej bramy.
Pojawiły się na niej ślady czerwieni, a po chwili eksplodowała w salwie, ostrych odłamków i rozpalonych do czerwoności strzępów. Krocząc po jej resztach, zmierzało w jego stronę pięciu ludzi, czuć od nich było cztery silne choć chwieje aury magiczne. Max zaczął iść w ich stronę, ale zatrzymał się, bo rozpoznał te aury.
- Witaj. - Zawołał stając plecami do zamku i rzucając na próg drzwi wejściowych trzy kryształy.
- Jak widzisz jestem tu sam. – Usłyszał syczący głos Voldemorta z czterech gardeł jednocześnie. – Dziękuję za pomysł, nie spodziewałem się, że to w ogóle możliwe, ale oto jestem przed tobą. –
de'Vireas usłyszał za sobą odgłos biegnących po kamieniach butów, a po chwili zgrzyt tarczy, gdy ktoś odbił się od niewidzialnej ściany. Kilka osób jednak przeszło przez tarcze jakby jej nie było.
- Czemu zatrzymałaś Pottera? – Spytał zwielokrotniony głos Czarnego Pana. – Mogło być tak zabawnie.
- Możesz mi wyjaśnić co właściwie zrobiłeś? – Spytał Max ruszając w stronę Voldemorta, jakby nie dostrzegał piątej postaci. Dał jednak znać krótkim impulsem magicznym, by reszta nie robiła i nie mówiła nic. Już jakiś czas temu ustalili kilka prostych sygnałów magicznych, opartych na czymś w rodzaju alfabetu Morsa, którymi mogli się posłużyć bez zwracania uwagi innych. Tak samo Blaise dał mu znać kilka miesięcy temu, że Malfoy stoi za nimi. Oczywiście nie mogli przekazać nic bardziej złożonego niż proste komendy jak "Za", „Przed", „Lewo", „Prawo", "Wróg", czy "Czekać" albo "Cisza", ale w większości tego typu sytuacji to wystarczało, a i tak dawało niesamowitą przewagę.
- Wiesz, że masz zdrajcę w swoich szeregach? - Mówił zimno Voldemort. - Twoja tak zwana Armia nie jest doskonała, cześć z nich od dłuższego czasu jest po mojej stronie, albo można ich szantażować. Zrobiłem to czego się najbardziej obawiałeś. Oczywiście trochę czasu zajęły mi badania i eksperymenty, ale dopiąłem swego. - Przechwalał się. - Nie mam pojęcia jak na to wpadłeś, musiałbyś sam zajmować się bardzo mroczną magią, z drugiej strony to wyjaśniałoby, czemu jesteś taki potężny. - Voldemort zamilkł.
- Powtarzam. Co zrobiłeś? - Spytał beznamiętnie Max.
- Uważaj. - Powiedział jeden z Voldemortów, ten, który trzymał nóż, przy gardle Jaquesa de'Vireas, zwanego Człowiekiem. - Bo twój ojciec może tego nie przeżyć. Mieć ojca charłaka, a samemu skończyć z taką potęgą? Ale i to czasem się zdarza, widać w rodzie twojej matki musieli być potężni czarodzieje, kto wie może mamy wspólnych przodków. -
- Posłuchaj. Widzę co robisz. - Powiedział Maxwell spokojnie. - Wiem, że to miła pogawędka w stylu widzę, że wiesz o nożu, ale rozmawiamy miło, zanim zażądam pieniędzy. Odpowiedz na moje pytanie, „Co zrobiłeś?", zachowajmy konwenans, a potem powiedz, czego chcesz. -
- Konkretnie. Ale dobrze. Zachowajmy konwenans. - Wysyczały wszystkie wcielenia, a Max zauważył, że gdy mówi jeden udaje mu się panować, nad wściekłością. Wszyscy choć podporządkowują się jednej woli, to jednak nie panują nad emocjami. Wrogość jest pewnie za silna. - Dostałem informację, że najbardziej obawiasz się, że będziesz musiał się zmierzyć, ze wszystkimi moimi "Filarami nieśmiertelności" jak je nazywasz, swoją drogą dziękuję, bo dzięki temu nadal zachowam to dla siebie. Na początku nie mogłem zrozumieć o co chodzi, ale odkryłem jak widzisz ten sekret. Wystarczyło znaleźć kilku czarodziejów, których moje filary opętały. Sekretem było to czego omal nie dokonał mój dziennik z jedną z twoich przyjaciółek. - Wyjaśnił, a na twarzy Maxa, który spojrzał poprzez ramię na swoich przyjaciół rozkwitł uśmiech. Voldemort nie zauważył tego jednak, bo zanim Max spojrzał ponownie na niego, miał już swoją kamienną twarz. - A teraz moje oczekiwania. Przysięgniesz na swoją magię, że nigdy w żaden sposób ty, ani twoja Armia mnie nie zaatakujecie. I to tyle. Aha. – Dodał. - Oczywiście w przypadku odmowy, zabiję twojego ojca, a potem zmierzysz się, ze mną w pełnej mocy. -
- W tej sytuacji mam tylko jedno wyjście. - Spojrzał na ojca. - Żadnych żali Człowieku? -
- Żadnych żali. - Odpowiedział uśmiechając się Jaques. Max wyciągnął przed siebie lewą dłoń, z której wystrzelił zielony promień trafiając Jaquesa w pierś i wyrywając go w powietrze, wraz z Wcieleniem czarnego Pana, który go trzymał. W majestatycznej ciszy, jaka zapadła Człowiek upadał powoli odbijając się od ziemi.
- Ty... - wydusił z wściekłością Voldemort wstając z ziemi.
- Tak. Masz coś przeciw? - Spytała Max, spojrzał przez ramię i powiedział niemal bezgłośnie do osłupiałych przyjaciół. - Zadbajcie o ciało mojego ojca i wejdzie za osłony. Teraz Ogniu. -
Daphne oszołomiona wyciągnęła różdżkę i powiedziała Accio. Ciało Jaquesa de'Vireas poleciało w jej stronę, ale to Blaise złapał je w otwarte ramiona i natychmiast odwrócił się by iść w stronę osłon w drzwiach zamku, a księżyc ruszyła za nim. Reszta dłoni stał jednak wpatrując się w oszołomieniu.
- Jesteś taki jak ja Maxwellu, ja także zamordowałem swojego ojca, nieudacznika. - Powiedziały Voldemorty. - Może jednak będziemy działali razem. -
- Możesz nazywać mnie na wiele sposobów, ale Nie Jestem Mordercą. - Powiedział. W tym momencie Daphne zrozumiała, że to prawda. Odwróciła się do Severusa i Theodory.
- Do zamku. Już. - Pogoniła ich.
- Więc teraz może ja ci coś opowiem zanim zaczniemy walczyć. - Zaproponował Max, dając czas swoim ludziom na odejście. Poczekał, aż jeden z Czarnych Panów skinie głową. - Widzisz gdy przekazywałem przez Draco informacje o moim największym lęku, miałem na myśli coś innego. W pewien sposób liczyłem, że nie okażesz się aż tak potężny, bym nie dał ci wtedy rady, ale zakładałem też, że przed śmiercią osłabię cię na tyle, że moja Armia zdoła cię zabić. Ty zrobiłeś chyba jedyną rzecz, która umożliwi mi zwycięstwo i przeżycie. - Zaśmiał się szaleńczo. Odwrócił do zamku i widząc, że jego dłoń jest już za osłoną powiedział. - Zgredku zabezpiecz ten teren. Koniec z ucieczkami. - Powiedział groźnie.
Skrzaty pojawił się wokół całego terenu od bramy aż do zamku. Z ich dłoni zalśniła tarcza.
- Czegoś tu nie rozumiem. - Powiedział Voldemort. - Zamierzasz ze mną walczyć. –
- Wiele nie rozumiesz, i na tym polega twoja słabość. – Powiedział cicho Max. – Przez to polegniesz. –
- Nie rozumiesz tak wiele, ty czarodziejska miernoto. - Zawołał ktoś z zamku, a potem rozległ się głośny śmiech. – Wyjaśnię ci co zamierza zrobić mój syn. Zamierza cię zabić. -
- Naprawdę uwierzyłeś, że tak sobie zabiłem własnego ojca? - Powiedział Max, a jego głos również przybrał gadziego syku. - Opracowałem to zaklęcie jakiś czas po śmierci Kano. Wygląda jak Avada, ale jedyne co robi to odrzuca kogoś w tył, paraliżuje i spowalnia pracę serca do kilku uderzeń na minutę. Można tak przeżyć kilka minut. – Tłumaczył, podczas, gdy Severus usuwał kryształy z wejścia do zamku, a Armia Smoka rozstawiał się wokół tarcz rozstawionych przez skrzaty.
- To było dość dobre synu. - Zawołał Jaques. - A wiesz, że ten idiota nie wysondował mojego umysłu. Upewnił się tylko, że jestem twoim ojcem. Kretyn. -
- Też zawsze sądziłem, że to idiota. – Odpowiedział Smok, wyciągając lewą rękę w której pojawił się długi srebrny nóż, z wygiętym ostrzem. Ruszył w stronę zgrupowania Voldemortów, ale już po dwóch krokach zniknął i pojawił się z prawej, gdzie natychmiast poleciały trzy zaklęcia śmierci. W ostatniej chwili Max po raz kolejny zniknął. Kilku z członków jego armii poderwało trzy kawałki ziemi i ustawili je błyskawicznie na drodze zielonych promieni. Żaden z czarów nie dotarł do tarczy.
Max przeskakiwał jeszcze kilka razy, aż w końcu odpowiedział magia. W pewnym momencie z jego dłoni w stronę Voldemorta poleciał pomarańczowy promień, który natychmiast rozszczepił się na dwa, potem na cztery, na osiem, tak, że po dwóch sekundach, jakich potrzebował by dotrzeć do Czarnego Pana, był już pomarańczową ścianą, tak wielką, że trzech z czterech Voldemortów, musiało postawić tarcze. Za Ich plecami rozległ się potężny ryk, który powtórzy się w po ułamku sekundy z wszystkich gardeł.
de'Vireas pojawił się na schodach, z potężnym rozcięciem, poprzez lewe ramię, ale też z zakrwawionym sztyletem ręce.
- Jak tam Tom, masz już dość? – Zawołał, lecząc ramię. – Powiedzieć ci co zrobiłeś źle? – Zapytał ruszając ponownie sprężystym krokiem niczym bokser, w stronę Czarnych Panów, już tylko trzech.
- Gdybyś konał i odradzał się, cześć z twojej mocy kumulowałaby się z mocą Twoich Filarów. Temu nie chciałem cię zabijać, żebyś nie odkrył tego sekretu. Myślałem i bałem się najbardziej tego, że po twojej śmierci w ministerstwie odkryjesz ten sekret. Teraz nie ma tego problemu, bo zrobiłeś najgłupsza rzecz na świecie. Odbudowałeś każdy z Filarów jako niezależne źródło mocy, a kilka słabszych zawsze przegra z jednym potężnym, nawet jeśli suma ich mocy jest większa. – Wyjaśnił i natychmiast zniknął.
Pojawił się pomiędzy dwoma nadal zaskoczonymi Voldemortami, jeden zaczął obracać się w jego stronę, ale sztylet wbił mu się w udo, a gdy pozostali dwaj zaatakowali pomiędzy nimi była już pustka.
Czarny Pan zbił się w ciasną grupę i otoczył potężna tarczą, ale to zdawało się tylko ułatwić Maxwellowi zadanie. Pojawił się kilka razy i wystrzelił w stronę tarczy zielone promienie. Pierwszy, drugi i czwarty rozprysły się nieszkodliwie. Trzeci natomiast był prawdziwym zaklęciem śmierci, które przebiło tarcze niczym zasłonę z mgły.
Przez podejście do zamku przebiegł kolejny ryk, tym razem z dwóch gardeł.
- Jedna z ostatnich szans, by się poddać. – Powiedział spod bramy, ale zaraz umknął przed pociskiem. – Mam tu kamień, w który możesz oddać całą swoją magię. Zmieni cię to w charłaka, ale pozwolę ci żyć. – Powiedział i wystrzelił oślepiające światło, które pomknęło na spotkanie dwóch klątw. Minęło je jednak i wpadło prosto w dwuosobowy krąg obronny.
Tym razem Smok nie miał tyle szczęścia, zaklęcie tnące ugodziło go w udo wyrywając spory kawał ciała. Drugiego uniknął znikając i pojawiając się na schodach. Uleczył nogę, zanim Voldemort odzyskał wzrok. Posłał mu na spotkanie ponownie falę uderzeniową pomarańczowych samo rozszczepiających się zaklęć, a tuż za nimi dwa ogłuszacze. Jeden doleciał do celu, ale zanim Max mógł skoczyć ze sztyletem drugi z Voldemortów ocucił swojego klona.
- Nie jesteś nietykalny dzieciaku. – Wycedził Voldemort, próbując go rozdrażnić.
- Nie sprowokujesz mnie tak łatwo, synu mugola. – Zawołał radośnie Max, czym wywołał odwrotny skutek, do tego co zamierzył sobie Czarny Pan.
Ataki nasiliły się, Maxwell musiał częściej uskakiwać, bo Voldemort jakby skupił się w sobie. Widać, było, że im mniej ciał kontroluje tym większą precyzja może się posłużyć. Dwa stanowiły idealna równowagę, pomiędzy możliwościami kontroli, a poziomem mocy. Dało się to odczuć zwłaszcza w precyzji ruchów, oraz szybkości reakcji na ataki de'Vireasa. Taka walka trwała przez prawie dwie minuty i skrzaty oraz członkowie Armii Smoka musiały przechwytywać kilka zaklęć śmierci, raz tuż przed Maxem, gdy nagle Max wyleciał w powietrze i z chrzęstem odbił się od tarczy. Zaraz posypały się na niego dziesiątki uderzeń, a Voldemorty zaczęły zbliżać się, by skrócić dystans i zmniejszyć szansę na obronę.
Teoretycznie wystarczyłoby posłać zaklęcie śmierci, ale chłopak udowodnił już, że jego Armia go przed tym chroni, ale zdawała się nie reagować, gdy był trafiany innymi zaklęciami.
- Crucio – Wysyczały dwie stojące postacie, a chłopak kilka metrów przed nimi zaczął się wić w spazmach bólu. Ze schodów przed głównym wejściem do szkoły dobiegły wrzaski bólu i ewidentnie szamotanina, gdy ktoś próbował wbiec na pole walki. Uśmiech wypłynął na twarz Voldemorta, z gardła dobyło się ekstatyczne. – Taak. – Gdy poczuł potężną falę mocy, która uderzyła w jego zmysły. Skupił wzrok na de'Vireasie, który przestawał się trząść. Znacząco za to urósł, a jego skóra pokryła się łuskami.
Czarny Pan nie mógł w to uwierzyć, ale jego zaklęcia, zostały odepchnięta, a z ziemi przed nim powstawała hybryda smoka, z człowiekiem. Nadal dało się rozpoznać w tym tworze chłopca, który z nim walczył, ale jednocześnie pojawiła się dzikość. Maxwell wstał w całkowitej ciszy, rozejrzał się, z drapieżnym uśmiechem.
- Obudziłeś swoją Zgubę. – Powiedział złowrogim szeptem. Po czym ruszył wolno w stronę Voldemortów.
Dwa zaklęcia tnące poleciały w jego stronę, ale odbiły się od jego piersi i przedramienia, którym zasłonił oczy. Kolejne czary, które rzucał Voldemort również nie przynosiły skutku. Zaklęcie śmierci były blokowane przez Armię Smoka, która nagle zrozumiała skąd wzięła się ich nazwa.
Gdy Smok znajdował się niecałe pięć metrów, od Czarnego Pana, zerwał się błyskawicznie, ruszając z prędkością, jakiej nikt nie mógł się spodziewać po tak masywnym ciele. Błyskawicznie rzucił się w lewą stronę, po to tylko, by zniknąć i pojawić się tuż za jednym z wcieleń Czarnego Pana.
Voldemort poczuł palący ból w piersi, a po sekundzie w ręce, udzie, szyi. Ciężko było w tej formie umiejscowić go, gdyż musiał skupiać uwagę na zaklęciu, ale po pół sekundy dotarło do niego, że jedno z ciał poczuło ból w sercu, drugie resztę.
Zanim w pełni dotarło do niego, co się dzieje, osunął się na kolana, różdżka wymknęła się, z jego dłoni. Poczuł, że drugie jego ciało umiera, a on, jego świadomość, zostaje wchłonięta w ostatnie z żyjących ciał. To ciało, które nie miało już różdżki w ręce, miało złamaną kość uda, wyrwany spory kawałek prawej dłoni, oraz rozcięcie na szyi, a teraz było przekłuwane przez te piekielne pręty goblinów, które uniemożliwiały przepływ jego magii. Ujrzał nad sobą postać, poruszająca się szybciej, niż jakikolwiek człowiek by zdołał. Skupił na niej wzrok, ale postać zatrzymała się i zrozumiał, jak wielki błąd popełnił.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
de'Vireas spojrzał na zamek i uśmiechną się.
- To było niezłe. – Powiedział cicho, metalicznym głosem. – Wyznam ci, że była to najtrudniejsza walka w moim życiu, a stoczyłem podobne z najlepszymi. W Crucio potrzebujesz odrobinę więcej wprawy, ale już nie dam ci okazji do ćwiczeń. – Zakończył, gdy podeszło do niego pięciu czarodziejów, z czego trójka była wciąż dziećmi taki jak on sam.
- Co z nim? – Spytała czerwono włosa, a Voldemort uświadomił sobie, że nie zna jej imienia, a przecież wiedział to. Chciał ją zabić, ją i jej rodzinę. Jej ojciec go zdradził, a teraz nie mógł przypomnieć sobie jego imienia.
- Co ze mną zrobiłeś? – Spytał, choć teraz nie bardzo wiedział, która z osób nad nim stojących jest tą z którą walczył, miał wrażenie, że widzi przed sobą Smoka i Ifryta, który wyglądał jak człowiek, a obok nich stoją ludzie z wilczymi głowami.
- Unowocześniliśmy te pręty, które masz wbite w ciało. – Odpowiedział młody chłopak. – Teraz powodują dezorientacje, osłabiają koncentrację i pamięć. Myślałem, że to będzie potrzebne, żeby wydobyć z Ciebie informacje o lokalizacji Filarów Nieśmiertelności. – Mówił, a tymczasem tarcze opadły i wokół zbierało się więcej ludzi.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Nauczyciele, oraz członkowie brygad z ministerstwa stawali kręgiem wokół dwóch leżących ciał. Ktoś zaklęciem przyniósł pozostałe.
- Co z nim? – Zapytał Rufulus, który pojawił się kilkanaście minut później, gdy Kingsley przesłał wiadomość, że jest bezpiecznie. Minister patrzył z góry na otępiałego Voldemorta i trzy martwe klony lub wcielenia.
- LSD, taki mugolski narkotyk, moi przyjaciele zrobili z niego smarowidło, którym można pokryć goblińskie pręty, albo ostrza noży. Ma teraz miły sen o kolorach dźwięków. – Zażartował de'Vireas, który w między czasie wrócił do swojej normalnej postaci i był leczony przez Theodorę i madame Pomfrey, odmówił jednak przeniesienia do skrzydła szpitalnego. – Podziała jakieś trzydzieści minut, więc co dwadzieścia, dołożycie mu nowy pręt, a co dziesięć podacie eliksir uzupełniający krew. Żadnego leczenia inna magia, żadnych prób rozmowy. Moja Armia wraz z Aurorami stanie na straży. Co najmniej pięciu czarodziejów, cały czas mierzy w niego ogłuszaczami. – Powiedział do Ministra. – Zgredek dostarczy wam pręty, skrzaty zbudują też tarcze wokół was, oraz postawia namioty, i zadbają o jedzenie. Ja musze odpocząć, idealnie co najmniej jeden dzień. Potem zadbamy o pozbycie się ostatniego filaru, a wtedy będzie można zabić go do końca i wyrzucić poza zasłonę to, co zostało. –
- Dobrze. Potrzebujesz czegoś? – Spytał Rufus Scrimgeur. – Czy to naprawdę koniec wojny? –
- Tak, o ile tego nie zepsujemy. – Max wydawał się tracić kolory z sekundy na sekundę. Nogi pod nim się uginały, ale nie pozwalał się podtrzymać.
- Idź już. – Polecił minister. – A wy pilnujcie go. Jest jak widzę nadal tak samo uparty. –
- W końcu zyskam sławę tego, który pokonał naraz czterech Czarnych Panów, a potem wyszedł o własnych siłach z pola walki. – Zaśmiał się. - Zemdleć mogę za drzwiami zamku. – Zakończył, czym wywołał falę śmiechu. Dzikiego niepohamowanego śmiechu, jaki mogą odczuwać tylko ludzie, którym zajęto z serca długą groźbę śmierci.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Maxwell ruszył w stronę zamku, Daphne szła tuż obok niego, a reszta dłoni podążała za nim. Tylko Blaise został z tyłu, by rozdzielić pomiędzy Armię początkowe warty, oraz zapowiedzieć, że niedługo wróci, aby dopilnować reszty. Dogonił grupę zanim doszli do schodów. Uczniowie w milczeniu rozstępowali się przed nimi.
Gdy znaleźli się w pokoju Maxa i Daphne, młody de'Vireas padł na łóżko zupełnie nie przejmując się tym, co pomyśli reszta, gdyby to od nich zależało, byłby tu niesiony na noszach.
- Theodoro jak moja moc? – Spytał, a ta wykonała kilka gestów różdżką.
- Nie najlepiej, ale nadal masz więcej niż przeciętna dla twojego wieku. –
- To czemu czuje się jakbym był wydrenowany niczym pusta skorupa? –
- Różnica potencjałów. – Opowiedział Severus. – Myślałem o tym od komnaty tajemnic. Mimo, że nadal masz dużo magii, czujesz się pusty, bo wydaje ci się, że twój zbiornik magiczny niemal nie istnieje. Twoje powiedzmy pięć procent, to więcej niż sto procent powiedzmy Seamusa, ale dla ciebie to nadal tylko pięć procent. Patrząc na poziom twojej mocy, pewnie rzadko mierzysz się, z kimś kto wyczerpuje cię do cna, a w ciągu ostatniego roku miałeś do tego okazję częściej niż podejrzewam, przez resztę twojego życia. Powinieneś to także trenować.–
- Hmm, bardzo możliwe. Choć teraz to chyba wpływ tego wszystkiego, co we mnie trafiło po przemianie. Smocza skóra zatrzymuj większość zaklęć, ale kosztem mocy, która po powrocie zostaje pochłonięta z moich rezerw. Smok ma własne wielkie zasoby magii, której suma wraz z moja własną czyni, mnie jednym z najpotężniejszych czarodziejów, ale ma to swoją cenę. – Mamrotał, pół przytomnym głosem, aż nie przerwała mu Ognista.
- Ale co to zmienia. Masz czas, żeby odpocząć. – Powiedziała Daphne tonem, w którym dało się wyczuć słowa. „I odpoczniesz".
- Tak, mam. Ale nie tak dużo jakbym chciał. – Powiedział, ale przerwał na chwilę, jakby musiał odpocząć po tych kilku słowach. – Nadal musimy zająć się tym w Harry, a znając typ człowieka, jakim jest Potter nie mamy wiele czasu. Ministerstwo też go nie ma. Cieniu przekaż ministrowi, żeby pozwolili prorokowi na zdjęcia, niech ktoś poda im też relację z wydarzeń, choć będę wdzięczny, za nie wspominanie o Smoku. Może Rufus albo Minerva przekona proroka, że była to zaawansowana iluzja. Niech dopuszczą ludzi, by mogli spoza tarcz zobaczyć Voldemorta. Powiedz, że jutro zajmiemy się sprawą ostatecznie. –
Blaise skinął głową i wyszedł z Susan.
- Człowiek jest już bezpieczny Smoku. – Powiedział Zgredek, pojawiając się chicho, a który dostał zadanie odprowadzenia jego ojca za pomocą świstoklików w bezpieczne miejsce. – Feniks przybędzie tu, by być świadkiem. -
- Dziękuję. Odpocznij Zgredku, wiem, że musiałeś wracać za pomocą własnej magii. – Skrzat skłonił się i ruszył do wyjścia. Severus, z Theodorą także ruszyli do wyjścia.
- Zajmiemy się pilnowaniem ciszy w pokoju wspólnym. – Powiedziała mrugając okiem nauczycielka.
- A ty idź spać. – Dodała Daphne i usiadła w fotelu obok łóżka, kładąc nogi tak, by dotykać jego łydek.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później Maxwell dostał pozwolenie od Daphne by opuścić ich pokój. Na zewnątrz czekała Theodora.
- Severus ma dyżur, przy Voldemorcie. – Wyjaśniła wstając. Uczniowie w wspólnej Sali, zamilkli widząc jak Max z uśmiechem idzie przez pokój.
- Ginny ściągnij Harrego do Komnaty Tajemnic. Hermiono zmień Severusa przy warcie i także wyślij go do Komnaty. – Powiedział nie zwalniając. – Gdzie jest Minister? –
- W namiocie przed zamkiem. Tak samo jak dyrektorka. – Odpowiedziała Theodora.
- W takim razie i my wybierzemy się tam na spacer. – Powiedział.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Nad ciałem Voldemorta stało ośmiu czarodziejów. Czterech z ministerstwa, oraz czterech uczniów z jego Armii. Maxwell i jego Dłoń przeszli przez osłony jakby nie istniały.
Gdy stanęli nad Voldemortem.
Wyciągnął rękę i przywołał jeden z prętów ustawionych pieczołowicie na stojaku, i ochranianych przez trójkę Aurorów. Przysunął go delikatnie go obojczyka Czarnego Pana i wepchnął aż hak umieszczony na końcu docisnął ramię do ziemi.
- Nie zaryzykuję, że się uodporni. – Powiedział do Ministra i Lany, którzy stanęli tuż obok.
- Nikt tego nie chce. Podajemy Veritaserum każdemu, kto obejmuje warte. – Oświadczył Rufus. – Uznałem, że to będzie dobre zabezpieczenie, żeby tego nie spieprzyć i faktycznie zakończyć tą wojnę. – Dodał.
– Tłum jest trochę zły, że go nie wykańczamy, ale na razie tłumaczenie, że zabicie go teraz sprawi, iż powróci silniejszy zdaje się działać. – Powiedział Kingsley.
- Już niedługo. Za chwile wybieram się do Komnaty Tajemnic. Zabiorę z sobą Harrego, abyśmy mogli raz na zawsze pozbyć się wszystkich kawałków. – Powiedział, a Minister skinął głową.
- Możemy jakoś pomóc? – Spytał po chwili.
- Róbcie to, co robicie. On może trochę krzyczeć. – Powiedział wskazując na Voldemorta. - Ale dopóki nie dostaniecie informacji od kogoś z moich ludzi, albo od Zgredka nie róbcie nic ponad to, co do tej pory. – Stwierdził odchodząc.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
W drodze do zamku spojrzał na Severusa.
- Otocz nas zaklęciem ciszy. – Polecił, a gdy odczuł, że poruszają się w sferze magii zabezpieczającej przed podsłuchaniem dodał. – Idziecie ze mną, ale zobowiązuje was, jako Kolekcjoner do bezwzględnego posłuszeństwa. Być może rozkaże wam ucieczkę. Macie wypełnić rozkaz. Theodoro masz po ręką eliksir triskodowy? Nie wiem czy uda mi się unicestwić kawałek duszy, który siedzi w Harrym, czy przyjmie on formę. Liczę, że to pierwsze, ale obawiam się drugiego. W razie, czego musicie zadbać, bym miał kilka sekund na łykniecie eliksiru, a potem zabrać Pottera. – Polecił swojej Dłoni.
- A co jeśli skończysz jak po przemianie mnie? – Zapytał Severus. – Nie nadawałeś się wtedy do ponownego przyjmowania eliksiru. –
- Nie, ale teraz nie będę ich przyjmował przed zaklęciem Almashiego. – Zamyślił się. – Theodoro dam radę? –
- Myślę, że tak. Zregenerowałeś niemal cała moc, choć nie mam pojęcia jak. – Powiedziała, po kilku zaklęciach diagnostycznych. – Normalnie nie odzyskujesz jej tak szybko. –
- Medytował całą noc pod postacią Smoka. – Wyjaśniła Daphne.
- Właśnie, czemu do cholery dałeś mu się traktować Cruciatusem? – Wrzasnęła jego nauczycielka. – Mogłeś zmienić się w Smoka na początku i skończyć tą walkę w kilkanaście sekund. –
- Nie mogłem, bo nie wiedziałem, czy nie będę potrzebował smoczej formy później. – Odpowiedział groźniej niż zwykle.
- Nie prościej zabić Pottera? – Spytał Blaise, zmieniając temat.
- Prościej. – Padła odpowiedz, ale nikt nie dodał już nic więcej.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Przed wejściem do Komnaty czekała już Ginny z Harrym.
- Idę z wami. – Powiedziała rudowłosa, a Max skinął głową i wysyczał komendę otwarcia się.
- Mówisz w języku węży? – Zdziwił się Harry, ale nie dostał odpowiedzi, bo Max już skoczył, a tuż za nim poleciała Daphne.
Na dole Daphne złapała nadlatujących w czar poduszkujący.
- Po co tu idziemy? – Spytał Harry, gdy szli mrocznym korytarzem do Sali Salazara.
- Zabić Voldemorta - Odpowiedział zdawkowo Maxwell.
- To dlaczego nie ma go z nami? –
- Jest, będziemy niszczyć jeden z kawałków jego duszy. Ten w tobie. – Odpowiedziała de'Vireas. – Postaram się nie uszkodzić ciebie, ale nawet przy pełnym sukcesie, będziesz miał o wiele mniej mocy magicznej, stracisz zdolność rozmawiania z wężami. Być może coś jeszcze, nie wiem co pochodzi od niego, a co od ciebie. –
Harry zatrzymał się tak gwałtownie, że Ginny na niego wpadła.
- Co zamierzasz? – Spytał przestraszony.
- Zaklęcie Almashiego. – Odpowiedział Severus. – Nie będę ci tłumaczył całości zagadnienia. Zniszczy całego ciebie i odbuduje dokładnie takie samego, ze wspomnieniami, świadomością, charakterem i tak dalej, ale bez Horcruksa. –
- Poziom skomplikowania tego zaklęcia przewyższa wszystko, co mogliście zobaczyć. – Dodała Theodora. – A Max ryzykuje przy tym życiem. Właściwie to ryzykuje życiem wszystkich nas, bo jak mu się nie uda, to Voldemort może się wyrwać, a wtedy bez trudu pokona resztę magicznego świata. Dumbledore nie był nawet w stanie o tym myśleć, takie poświęcenie nie mieściło się w jego rozumowaniu. – Prychnęła, po wypowiedzeniu ostatniego zdania.
- Nadal twierdzę, że prościej cię zabić. – Powiedział lekko rozbawiony Blaise. – Na twoje szczęście liczy się tu zdanie Maxa. – Dodał. – Jednak gdyby on zginął, licz się z tym, że ty też zginiesz. Wolę wziąć na siebie brzemię mordercy, niż poświęcić dla jednej osoby cały świat. –
- Nie mówicie poważnie. – Powiedział już całkiem przerażony Potter.
- Harry, weź się w garść. Max zaryzykuje dla ciebie życie, zaufaj, że wie, co robi. Do tej pory wiedział. – Powiedziała Ginny, kładąc mu ręce na ramionach.
- Ale to zaklęcie. Z tego, co mówicie. – Powiedział ponownie ruszając za nimi. – Jest bardzo skomplikowane i pewnie nie da się go nauczyć z książki. Co jak coś pójdzie nie tak? –
- Jestem najlepszym dowodem na to, że opanował to zaklęcie. Uwolnił mnie nim od wieczystej przysięgi, tak zmieniając moje ciało, że magia uznała mnie za inna osobę. – Powiedział Severus. – Zaufaj mu Harry. Bądź synem swojego ojca. Nie lubiłem Jamesa, ale Gryfońskiej odwagi nie można mu było odmówić. – To zdołało się ostatecznie przekonać Pottera, bo skinął głową i z zaciekłą miną ruszył dalej.
- Widzisz Severusie. Mówiłem ci, że odegrasz większą rolę niż Harry. Dzięki tobie nie zostanę mordercą. – Powiedział Max, a Snape wciągną powietrze.
- Jesteś też prorokiem na pół etatu? – Zapytał.
- Nie. Za dużo na jedną osobę. Zgadywałem, ale jak wiesz ogólnikowe przewidywania zawsze można dopasować do rzeczywistości. –
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Max usiadł na jednym z krzeseł wyczarowanych przez Severusa, natychmiast oplotły go pasy. Harry niechętnie usiadł na drugim.
- Zgredku pilnuj poziomu mojej magii, w razie, czego użyjesz eliksiru od Theodory. – Powiedział do skrzata. – Co do was. – Zwrócił się do swojej Dłoni i Ginny. - Zostańcie w pobliżu, bez Jadeitowej Niespodzianki nie grozi mi utrata kontroli. Będziecie mieli dość czasu na reakcję, gdyby coś poszło nie tak. Susan, Blaise zmieńcie się, to na was spocznie konieczność szybkiej reakcji. Łamcie kości, odgryzajcie kończyny, ale nie zabijać bez mojego pozwolenia. Daphne, Severusie przygotujcie się z prętami goblinów. Ginny zabierz różdżkę Harrego.– Gdy wszyscy zajęli miejsca pokiwał głową na Daphne, która podeszła bliżej.
- Całus na szczęście Piękna? – Spytał, a gdy dostał to co chciał i poczekał, aż Ginny, która wpadła na ten sam pomysł ustawi się za Dłonią stwierdził krótko. – Powodzenia Harry. To będzie bolało. –
Następne kilka sekund minęło w całkowitej ciszy, przerywane tylko odgłosami kapiącej wody, która teraz brzmiała jak uderzenia młota. W następnej jednak chwili Harry wrzasnął, jakby coś odrywało mu kończyny, Max wyszeptał kilka dziwnych słów. Powietrze pomiędzy nimi zafalowało i Pottera otoczyła dziwna mgła, migotała na złoto i czerwono. Krzyk narastał, ale teraz brzmiał, jakby dochodził z dwóch gardeł, potem ponownie z jednego.
Zgredek skoczył nagle z butelką eliksiru i wlał go Maxowi do gardła.
- To trwa o wiele dłużej niż zemną. – Powiedział Severus. – Nie wiem ile bólu potrafi znieść Harry, ale ja byłbym już martwy. –
Krzyk urwał się w momencie, gdy Snape skończył mówić. Mgła zaczęła się rozwiewać, a na miejscu znajdowały się dwie osoby, z czego jedna wydawała się martwa.
Cień skoczył, ale magia odrzuciła go w powietrze, to samo stało się z Susan. Daphne w ułamku sekundy zmieniła się, ruszając w stronę Maxwella. W przelocie przepaliła skórzane pasy, krępujące jego ruch i nie zwalniając gnała dalej. Severus ruszył przez cienie i dopadł tyłu postaci, wbijając w nią gobliński pręt antymagiczny, ale tuż po tym odleciał odepchnięty mocą tak jak wcześniej Cień i Księżyc.
Theodora, złapała Ginny i skoczyła poprzez cienie do Severusa. W tym czasie, Daphne zbliżała się zygzakami unikając ciskanych w jej stronę zaklęć. Im bliżej jednak była tym dłużej musiała robić uniki, by przesunąć się choćby o kilka centymetrów.
Z miejsca, w którym wisiało na krześle ciało de'Vireasa uderzyła fala mocy, zdmuchując resztki magicznej mgły.
Voldemort odwrócił się błyskawicznie, by zobaczyć hybrydę złoto czerwonego Smoka, który wstawał z krzesła. Górował nad Czarnym Panem o ponad metr, wielkie mięśnie i szpony jednoznacznie dawały do zrozumienia, jaki koniec czeka Voldemorta, gdyby dopuścił to stworzenie za blisko.
Nadal trzymając jedną ręką Pottera, rozwiał się z nieprzytomnym chłopcem niczym mgła.
- Zgredku, na górę. Wszystkich. – Rozkazał Metalicznym głosem Max, a po sekundzie rozległa się seria trzasków, kiedy skrzaty deportowały ich na plac.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Gdy pojawili się na błoniach pełnych ludzi, dostrzegli, jakie w ciągu tych kilku sekund zapanowało zamieszanie i zniszczenie.
Voldemort, stał obok swoich ciał, które teraz wyglądały na jeszcze bardziej puste. Niczym mumie po kilku stuleciach, leżenia w grobowcu. Wokół niego leżało kilka ciał, choć tylko ludzi ministra, jego armia, przy wsparciu skrzatów i ich tarcz, zdołała najwyraźniej uniknąć ataku.
Czarny Pan nadal trzymał przed sobą Pottera, niczym tarczę, teraz jednak miał w ręku czyjąś różdżkę.
- Nie jest to to, mógłbym osiągnąć z pełnią moich Filarów, panie de'Vireas. – Powiedział spokojnie, do stojącego przed nim Smoka. – Ale miałeś rację, po raz kolejny i chyba ostatni. Moja moc, nigdy nie była tak wielka, nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. –
- Wypuść chłopca. – Powiedział metalicznym dźwiękiem. – Skoro jesteś tak potężny, to nie powinieneś się bać walki ze mną. –
- Ależ powinienem. – Odpowiedział Voldemort. – Czy to nie ty mówiłeś młodemu Potterowi, o tym, że w walce należy wykorzystywać każdą przewagę. Mówiłeś zdaje się też, że walczysz nieczysto. Więc mam propozycję. Wymienię, życie Pottera na twoją różdżkę i jedno zaklęcie, które nie zablokujesz, ani nie unikniesz, poza tym nasze stałe warunki przysięgi. Co ty na to? –
- Zgoda. – Odpowiedział bez chwili namysłu, a gdy biały strumień magii połączył jego i Czarnego Pana, rzucił w jego stronę różdżkę.
- Nie. – Wrzasnęła Daphne, ale spojrzenie Maxa zamknęło jej usta.
- Na zawsze Twój Piękna. – Wyszeptał, gdy Voldemort odrzucał nieprzytomnego Harrego na ziemię, oglądając nową różdżkę.
- Podoba mi się, choć nie mam pojęcia, co to za rdzeń. – Mówił, sam do siebie.
- Severusie, pamiętaj o swoim zadaniu. – Zdążył jeszcze powiedzieć, nim Voldemort wrzasnął.
- Avada Kedavra. – Zielony promień poleciał niczym jadowity wąż, trafiając de'Vireasa prosto w pierś.
Ciało Smoka wyleciało lekko w powietrze i upadło niedanej niż metr od miejsca, w którym stał. Powoli niczym na cofającym się filmie, przemienił się na powrót w człowieka, jakiego znali z wyglądu.
Z wielu gardeł rozległ się okrzyk bólu i niedowierzania, ale nic nie brzmiało tak jak krzyk, który wydobył się z ust Daphne. Przypominał żałosny skrzek, ale był głębszy, przyszywał serca i wielu poczuła ból, jaki krył się za tym wołaniem.
- Dość. – Powiedział twardo Voldemort, rzucając zaklęcie ciszy. – Nie ma teraz czarodzieja, który byłby w stanie choćby zbliżyć się do mnie mocą. To wasz ostatnia szansa, pokłońcie mi się, albo wszystkich was czeka zagłada. Zabiję, każdego, kto mi się przeciwstawi, a potem z reszty zbuduję nowe społeczeństwo czarodziejów, nowy świat... -
Widać było, że chce powiedzieć coś więcej, ale przerwał mu śmiech. Najpierw cichy, by po kilku sekundach wybuchnąć. Brzmiał nieco histerycznie, trochę jak szloch lub śmiech szaleńca. Voldemort rozejrzał się z wściekłością, a kiedy dostrzegł, że to Daphne śmieje się nad ciałem Maxa ruszył w jej stronę. Dziewczyna podniosła się jednak.
- Zginiesz jeszcze dziś miernoto. – Powiedziała mocnym głosem. – Już wiem, co Max miał na myśli, w pierwszy dzień, gdy go poznałam. Pamiętasz jak ci powiedział, że gdybyś mnie skrzywdził, nie podda się żałobie. Najpierw sprawi, że pożałujesz, iż się urodziłeś, potem będziesz błagał o śmierć, a potem cię zabije. –
- Crucio. – Wysyczał Voldemort, ale Severus był gotowy i zablokował jego zaklęcie, zanim trafiło jego podopieczną.
- Nie rozumiesz, że Max przewidywał każdą ewentualność i nasza Armia jest gotowa cię zabić? – Mówiła dalej Ognista, nie zauważając nawet klątwy.
- Banda dzieciaków? – Spytał z pogardą.
- Ta sama, która rozgromiła twoją armię w ministerstwie. Z tą różnicą, że teraz nas wkórwiłeś. – Ciągnęła Daphne, tym samym głosem, pozbawionym lęku, za to pełnym pogardy. – Max trenował z nami, wersję tej bitwy, w której osłabia ciebie, a my kończymy dzieło. –
- Z tym, że nie jestem osłabiony. – Odpowiedział uśmiechając się.
- Tylko ci się tak wydaje. – Wzniosła różdżkę i wyszeptała. – Expeliarmus. –
Voldemort z łatwością odbił jej zaklęcie i już miał się zaśmiać, gdy musiał zablokować następne, a potem kolejne i kolejne. Cześć z zaklęć była pozorowana, część to były ogłuszacze, część zaklęcie tnące i łamiące. A były ich dziesiątki, setki i nadlatywały z każdej strony.
Teraz zrozumiał, co dziwka de'Vireasa miała na myśli. Atakowało go prawie cała szkoła i pół ministerstwa, którzy szybko zrozumieli, co robią uczniowie. Próbował rozbić ich koncentrację posyłając w ich stronę dwa zaklęcia śmieci, ale ktoś od niechcenia zablokowała je poderwanymi, kawałami ziemi, a reszta tylko wzmocniła atak. Nie trwało to długo, może z trzydzieści sekund. Przepuścił jedno zaklęcie, potem następne i kolejne.
Nagle otoczyła go potężna tarcza, a po kilku sekundach ataki ustały.
- hhhrrrr... - Mimo, że cichy, pomruk rozległ się na całych dziedzińcu. Ciało Maxwella, a raczej ponownie jego smocza wersja podnosiła się z ziemi. – On jest mój. – Wycharczał metalicznym głosem.
- Jednak, skoro maluccy jesteście tak lojalni, wobec Maxwella, dam wam możliwość przyłączenia się do mnie. – Mówił nisko, gardłowo, przeciągając poszczególne słowa. Kiedy już wstał, okazało się, że jest mniejszy niż wersja przyjmowana wcześniej przez de'Vireasa, miał niewiele ponad dwa metry wzrostu, a budową ciała, bardziej przypominał Maxa, niż Hagrida.
- Max? – Zapytała cicho Daphne.
- Wybacz Ogniu. Jego już nie ma. – Powiedziało stworzenie. – Jestem tym, kogo zwaliście Smokiem. –
- Kelashiass? – Spytała Susan podchodzą wraz z resztą dłoni. Wszyscy doskonale pamiętali, co Max mówił im o zatracaniu się w bestii.
- Nie. – Odpowiedziało stworzenie. – Jestem czymś co powstanie, gdy zamknąć Smoka, w ludzkim ciele. Jestem sobą, nie Maxwellem, nie Kelashiass. Ale to nic nie zmieni. Dla was jestem i zawsze będę po stokroć groźniejszy niż ta miernota czarnoksiężnika. – Ponownie zwrócił wzrok na Voldemorta. – Cierpliwości malutki, zbierz siły, zaraz zakończę twój żywot, ale chciałbym zbić cię w czymś najbliższym uczciwej walki, jak to tylko możliwe. – Rozległ się skrzekliwy śmiech. – Nie zbliżaj się wilku. – Powiedział do Blaisa, który podchodził, z tyłu. Smok nie miał prawa go widzieć, ale najwyraźniej nie stracił nic, z zdolności, jakie posiadał Max.
- Nie chce was zabijać, ale zrobię to, gdy mnie zmusicie. – Ten głos mógłby zamrozić armie. – Nie jestem już twoim przyjacielem. –
- Wyjaśni mi co się stało. – Powiedziała Daphne przechodząc, by zająć miejsce z lewej strony Smoka. Severus podążał o krok za nią. Tym razem nie zamierzał, nie zdążyć.
- Chyba jestem ci to winien. Maxwell de'Vireas odszedł. A ja jestem tym, co zostało. Tym co wedle niego pętał w sobie. – Zrobił pauzę, ale dodał po chwili. – Ciesz się, że to on odszedł, a nie ja. To jaki stałby się beze mnie, przeraziło by cię na śmierć. Prawda Lano? – Powiedział z obłąkańczym uśmiechem.
- Wyjaśnij. – Zażądała Ognista, patrząc na Feniks, ale podejrzewając co zaraz usłyszy, czuła to od dłuższego czasu. Właściwie od połączenia z feniksem.
Lana podeszła spokojnie do Smoka, dotknęła jego dłonią jego ramienia i odwróciła się do Daphne.
- Max w wieku sześciu lat, był gotów do wypełnienia każdego polecenia. Był żołnierzem doskonałym, nie znał litości, nie znał strachu, nie miał wątpliwości moralnych, był perfekcyjnie posłuszny. Był naszym egzekutorem, stworzonym do pokonania Voldemorta. – Powiedziała głosem wypranym z emocji. – A potem coś poszło nie tak, w Australii. Znalazł gniazdo smoka. Postanowił wbrew rozkazom zachowania ich obecności w tajemnicy, ocalić smoki, zabić łowców. A potem odmówił odejścia. My też popełniliśmy błędy, bo zamiast zabrać go siłą, pozwoliliśmy mu nawiązać więź z smoczycą. – Tłumaczyła spoglądając to na Smoka, to na Ognistą. – To był koniec naszego planu pozbycia się Voldemorta. Od tamtej chwili, gdy Kelashiass, połączyła ich dusze, stał się buntowniczy. Pozbył się autorytetów, uznając tylko swój osąd, tylko jego opinia była jego moralnością. Wybierał, które rozkazy wykonać. Co prawda, nadal pełnił rolę egzekutora, co więcej wykonania zlecenia odmówił tylko raz. Ale w taki sposób, że pozostało nam tylko jedno wyjście. Wydawać mu rozkazy tylko i wyłącznie zgodne z jego postrzeganiem dobra i zła. Podejrzewaliśmy, że to wpływ smoka, dlatego uczyliśmy Maxwella, jak nie dać zapanować bestii, ale nigdy nie udało się to do końca. –
- Chcesz przez to powiedzieć. – Zaczęła słabym głosem Daphne, ale przerwał jej Smok.
- Wyhodowali, go jako maszynę do zbijania, odebrali jego rodzinie prawo do wychowywania go, gdy tylko pokazał swoją moc. Oddali dopiero, gdy nie spełnił oczekiwań, a raczej, gdy pokazał, że nie zamierza ich spełnić. Umysł dziecka, Maxwella de'Vireas, został zaprogramowany na coś, co dla ciebie byłoby bezdusznym socjopatą. Wszystko co w nim dobre, pochodziło ode mnie. On nie miał uczuć, Lana i reszta skutecznie je w nim zabiła. – Wyjaśnił nadal pokazując kły, w parodii uśmiechu. – To ja pętałem jego Bestię, nie na odwrót. -
- Dlaczego, więc twierdzisz, że będziesz gorszy niż Voldemort. – Zapytał Severus.
- Bo jestem Smokiem. Maxwell się nie mylił. – Powiedział przekrzywiając głowę. – Wybaczcie na chwilę. –
Podszedł do ministra i pochylił się, by ich twarze znalazły się na równi.
- Jestem waszą zgubą. – Powiedział po kilkunastu sekundach wpatrywania się w jego oczy. – Ale zanim zaczniemy nasz konflikt, pozwól mi zająć się Voldemortem, mały człowieku. –
- Dlaczego chcesz ze mną walczyć? – Zawołał Czarny Pan spod kopuły tarczy, w której nadal był uwięziony.
- Bo taki był cel istnienia Maxwella de'Vireas. A byłem mu coś winien. – Odpowiedział Smok. – Co ty na to ministrze? Mogę go zabić? A potem porozmawiamy o waszej kapitulacji. Zasadniczo poza byciem waszym Panem, nie zamierzam was jakoś specjalnie gnębić. Pewnie będę musiał zabić trochę osób, które mi się sprzeciwią, ale poza tym, będziecie nadal pracować i żyć jak dotychczas. –
- Nie. – Powiedziała nagle Daphne. – Max powiedział mi co zrobić w takiej sytuacji. Zajmij się Voldemortem, a potem my się zmierzymy. – W jej głosie było słychać, niezmierzony żal i cierpienie, ale brzmiała w nim też pewność.
- Dobrze Ogniu. – Odpowiedział Smok odwracając się do niej. – Pamiętaj tylko, że Maxwell mówił o sytuacji, gdybym go opętał, a nie o tej, gdy on odszedł. Nie jest już częścią mnie. –
Ruszył w stronę tarczy Czarnego Pana.
- Jaki rodzaj walki wybierasz? – Zapytał.
- Pojedynek. – Zdecydował po chwili Voldemort.
- Tak więc pojedynek. – Smok pokiwał głową, po czym machnął dłonią, a tarcza wokół Czarnego Pana, zaczęła rosnąć. Odepchnęła Feniks, tak samo jak Daphne i Severusa, przeniknęła za to przez smoka, jakby była bańką mydlaną. – Zakładam, że rozumiesz iż będzie to pojedynek do śmierci jednego z nas. – Powiedział wyciągając przed siebie ręce. Zaczęły się, pomiędzy nimi pojawiać iskierki światła.
Iskier było z każdą sekundą przybywało, aż ukształtowały się w długą linię, rozchodzącą się od łap Smoka, na ponad metr w każdą stronę. Wszyscy, włącznie z Voldemortem wpatrywali się jak urzeczeni, czując ogromne pokłady magii, jaka brała w tym udział. Trwało to dobre trzydzieści sekund, gdy Czarny Pan, poderwał rękę i wystrzelił dwa zielone promienie, jeden po drugim, w kierunku Smoka. Uznał najwyraźniej, że teraz jest najlepszy moment, by zapewnić sobie zwycięstwo. Severus podniósł różdżkę i rzucił zaklęcie, ale magia rozbiła się o tarczę Smoka.
Smok jednak nie zmieniając pozycji nawet o centymetr, odbił zaklęcia, które poleciały w górę rozpryskując się na tarczy. Lana podeszła do Daphne i zaczęła coś mówić szeptem.
- Milcz. – Rozkazała dziewczyna. – Nie wiem, podjęłam jeszcze decyzji, co myśleć o Kolekcjonerach, ale nie mam zamiaru teraz z Tobą rozmawiać. –
W tym czasie Smok, stworzył z iskier dwa świetliste ostrza, które poruszały się wraz z jego dłońmi, gdy obracał je, by przyjrzeć się swemu dziełu. Złote światło tworzące miecze, nie dotykało jego dłoni, ale poruszało się w idealnej synchronizacji.
- Możemy zaczynać. – Powiedział. – Choć w twoim wypadku kontynuować. –
Wystrzelił z olbrzymią szybkością w stronę Voldemorta.
Czarny Pan, próbował się bronić i sam stworzył kilka magicznych mieczy, podobnych do tych, którymi Dumbledore, starał się pokonać Maxa. Na nic się to jednak zdało. Gdy tylko ostrza Smoka, stykały się, z tymi przyzwanymi, przez Voldemorta, te drugie natychmiast rozpływały się, jakby ich nigdy nie istniały. To samo spotykało zaklęcia, które Tom ciskał w Smoka, ostrza zdawały się je pochłaniać. Nie było nawet rozprysku jaki następuje, w momencie zablokowania czaru na tarczy, czy na innej przeszkodzie. Te znikały jakby magia je tworząca, nigdy nie istniała.
Nie trwało to długi, gdy pierwsza z kończyn Voldemorta, odleciała w bok. Zaraz ten sam los potkał drugą, a po chwili Smok zatopił w jego klatce oba ostrza i podniósł krwawiące ciało Voldemorta w powietrze z łatwością, jakby podnosił lalkę.
- Zabicie ciebie, który pysznisz się tytułem najpotężniejszego, jest dziecinnie łatwe. Powiedz mi, czy wszyscy z was ludzi są tak słabi? – Powiedział z dziwnym zgrzytem. – Tak bardzo chciałbym zmierzyć, się z kimś o umiejętnościach Maxwella. Brak mi tego człowieka. Dziwne, że mówię to tobie, ale pod względem mocy i charaktery jesteś mu najbliższy. Może cię oszczędzić, by mieć z kim od czasu do czasu porozmawiać? Mógłbyś być moim zwierzątkiem. Co ty na to? – Zapytał.
- Chyba nie. – Powiedział po chwili wpatrywania się w oczy Voldemorta. W ułamku sekundy wyszarpnął ostrza na boki i nim ciało zaczęło spadać przeciął je jeszcze dwa razy w poziomie, pozbawiając go jednym z cięć głowy.
Smok odwrócił się, w stronę Dłoni Maxa, która stała teraz zwarta na czele aurorów, chroniących ministra.
- Nie chcecie ze mną zwady. – Powiedział usuwając tarczę i ruszając w ich stronę. – Te ostrza to czysta magia, odtwarzana z sekundy na sekundę. Nic ich nie zatrzyma, nic przez nie, nie przejdzie. – Mówił coraz cichszym głosem, zbliżając się krok po kroku. – Odejdzie, załóżcie rodziny i zniknijcie z mojego świata, a daruję wam i waszym rodzinom wolność. Przez wzgląd na Maxwella i pamięć o nim. Odpuść Piękna. –
- Gdybyś nie powiedział tego ostatniego słowa. – Powiedziała po chwili Daphne ruszając do przodu. – Mogła bym pomyśleć, że mówisz prawdę. Teraz wiem, że od początku mnie okłamałeś. – Severus ruszył, za nią, ale powstrzymała go gestem dłoni, bez spoglądania za siebie.
- Powiedz to głośno Smoku. – Poprosiła. – Powiedz, że on umarł. –
- Nie wróci. – Powiedział wyciągając dłonie z ostrzami w jej stronę.
- Nie wierzę ci. – Odpowiedziała. – Wierzę, za to Maxwellowi. Nie możesz mnie skrzywdzić. Nie jesteś do tego zdolny. - Wyciągnęła dłoń w stronę jednego z ostrzy i zasyczała z bólu, gdy poczuła jak jej magia zaczyna uciekać, w kierunku ostrza, ale jak tylko poczuła, że traci większość z niej, dłonie Smoka z ostrzami uniosły się tworząc zastawę.
- Tak myślałam. – Powiedział robiąc krok, w przód. – Przywołaj go, albo umrzyj tu wraz z nim. –
- Nie jesteś w stanie postawić mi takiego ultimatum. Czuję słabość w twoim głosie. – Zaczął Smok, ale Daphne wyciągnęła dłonie i ujęła go, za prawą szponiastą łapę, uważając, by samej nie dotknąć ostrza.
- Czujesz desperację, a to nie to samo co słabość. -
Delikatnie niby bez siły, przekrzywiła ostrze, tak, że dotknęło lewego ramienia Bestii.
- On umrze. – Powiedział Smok, po kilku długich sekundach, gdy ostrze świeciło coraz ostrzejszym złotym światłem.
- Obecnie też jest martwy. – Powiedziała Daphne, nie przesuwając swoich dłoni.
- Będzie inny, nie poznasz go. Może stracić swoją magię, albo nawet rozum. – Mówił coraz słabszym głosem Smok.
- Zaryzykuję. – Powiedziała Dahpne z łzami cieknącymi po policzku. – Złóż przysięgę. -
- Dobrze. Przysięgam, na moją magię. – Powiedział Smok, a Ognista natychmiast puściła jego łapę, pozwalając mu upaść na kolana. Ostrza rozprysnęły się natychmiast w tysiące iskier, które wzleciały w powietrze, ale po chwili Smok wyciągną rękę w górę i wciągną je w siebie.
W miejscu, gdzie ostrze zetknęło się z jego ramieniem, widniała czarna blizna wypalona w łuskach.
- Wygrałaś ogniu. Zrobię, czego żądasz, ale nie obiecam ci, że oboje nie skończymy martwi. – Powiedział wstając. – Przydałby się ktoś, kto użyczy mi mocy. –
- Nie ty. – Powiedziała ostro Daphne wskazując na Lanę, która ruszyła do przodu. – Obecnie ci nie ufam. Zgredku znajdź Charliego i niech sprowadzi Braci Maxwella. Pokaż im wspomnienie, by wiedzieli czego się spodziewać. – Skrzat, który pojawił się obok niej, na dźwięk swojego imienia skinął głową i natychmiast zniknął.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
- Zanim wrócą mamy coś do zrobienia. – Powiedziała Ognista. – Nevill, wiesz co masz zrobić? – Spytała odwracając się do Longbottoma.
- Wiem. – Odpowiedział chłopak pojawiając się w pustym polu, które tworzyli aurorzy, Armia Smoka i reszta uczniów Hogwartu. Wyjął sztylet z czarnego metalu, zdobionego świecącym na niebiesko runami. – Choć uważam, że powinien to zrobić Harry. –
- Nie. – Powiedziała stanowczo Daphne. – Max by tego nie chciał. Poza tym Potter jest nieprzytomny, I według Maxa, nigdy się do tego nie nadawał. A przynajmniej uważał tak od czasu, gdy go poznał. Zrób to. –
Nevill przykląkł na jedno kolano i przyłożył sztylet do największego kawłka piersi ostatniego Voldemorta.
- Za wszystkie twoje zbrodnie, Liga wydała na ciebie wyrok. Ja będę twoim katem. – Wyrecytował tak, jak uczył go Max i pchnął. Wiedział, że ten sztylet został przygotowany, specjalnie na tę okazję, żywił, co prawda nadzieje, że to Max go użyje. Sztylet był niesamowicie ostry i wszedł w klatkę Voldemorta zaskakująco łatwo.
Wszystkie kawałki ostatniego ciała Czarnego Pana, zdawały się wyprężyć i z głośnym sykiem zaczęły zapadła się dokładnie tak jak pozostałe trupy, przypominając teraz mumie wyjęte z grobowców.
- To koniec ministrze. – Powiedziała Daphne spokojnym głosem do Rufusa, lecz zamiast dodać coś jeszcze spojrzała w górę. – Radzę zachować spokój. – Dodała, a gdy reszta spojrzała w górę zobaczyli trzy pikujące smoki. – To Bracia Maxwella. -
Bestie wylądowały wokół ciał Voldemorta i Maxa.
- OGNIU KAŻ IM ZNISZCZYĆ CIAŁO SŁUGI ZŁA, ZA KURTYNĄ. – Polecił grzmiący głos. – MY ZAJMIEMY SIĘ, SPEŁNIANIEM TWEGO ROZKAZU OGNIU. – Jeden ze smoków, pochylił się nad Smokiem w ciele Maxa.
- MUSISZ ODDAĆ NAM SMOKA, ALBO ZGINĄĆ. – Powiedział łagodnie. – NIE JESTEŚ SMOKIEM. JESTEŚ SKORUPĄ, TWOJA DUSZA NALEŻY DO CIAŁA SMOKA. NIE DO TEGO SKORUPY. ODEJDZ Z NAMI, A CIAŁO ODDAJ NASZEMU BRATU. –
- Technicznie jestem waszą matką. – Powiedział Smok, a jego głos ponownie nabrał metalicznego brzmienia.
- NIE JESTEŚ. KALESHIASS UMARŁA, A NASZ BRAT UMIERA. ODDAJ NASZEGO BRATA, ALBO GIŃ. – Ostatnie zdanie, z każdym słowem nabierało mocy, do tego stopnia, że niemal każdy musiał zasłonić uszy, a wielu z uczniów upadło pod naporem magii. – NIE RÓWNASZ SIĘ, Z NAMI MOCĄ. - Powiedział na koniec pochylając łeb by znaleźć się na wysokości głowy hybrydy. Pozostałe dwa smoki, wypuściły pióropusze ognia, po czym rozstawiły się wokół Smoka.
Daphne podeszła do Jix i dotknąwszy jej głowy wysłała mentalnie.
- Chcę oddać wam moją moc. - Przesłała.
- DOBRZE OGNIU. PRZELEJ W SWEJ MOCY WASZ OBRAZ, TAK JAK GO WIDZISZ. TO MOŻE POMÓC. - Odpowiedział poraniony smok.
Smok w ciele Maxa, kończył kreślić właśnie poczwórny krąg run, który lśnił teraz złotem i błękitem.
- Wiecie co robić, byliście obecni, gdy działo się to pierwszy raz. - Powiedział do smoków. - Przekażcie mu, że czułem jego brak. - Powiedział na koniec, ale nim ktokolwiek, zdążył odpowiedzieć moc wytrysnęła z niego i zmieniła wewnętrzny kolor run, na czerwony. Zaraz po nim, moc, zaczęła biec od Hartviny, a potem od Belasha.
- TERAZ OGNIU. - Usłyszała mentalny rozkaz Jix'a. Przelała w magii, wszystkie ich wspólne wspomnienia, a także wszystkie jej wspomnienia i myśli, które miała na jego temat.
Poczuła, jak resztka jej magii odpływa i zobaczyła jak Smok wewnątrz kręgu upada na kolana. Zaraz z hukiem upadła Hartvina, Belash i na koniec Jix. Daphne trzymała się na nogach ostatkiem sił, nie mogą uwierzyć, że to koniec. Że mimo całej nadziei nie udało im się zdziałać nic. Trzy smoki oddały życie, w jej szalonym planie przywracania życia, a nic nie osiągnęli.
Zaczęła ogarniać ją ciemność, ostatnim co czuła, to uginające się pod nią kolana. Nie poczuła jak uderza o ziemię.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Kiedy otworzyła oczy dostrzegła klęczącego obok niej Maxa, który ułożył jej głowę na swoich kolanach. Wyglądał normalnie, jak zawsze, tylko zamiast tradycyjnego dla siebie ironiczno pogardliwego uśmiechu, jego twarz była nad wyraz poważna, taka jaką widziała tylko raz. Po śmierci Kano.
- Czy ja umarłam? - Spytała. - Jesteśmy po drugiej stronie? -
- Nie. - Odpowiedział zimnym głosem. - Oboje żyjemy. - Dotknął jej czoła dwoma palcami i brutalnie łamiąc jej osłony, co nie było trudne, bo nie miała w sobie prawie żadnej mocy, przelał w nią wspomnienia.
0o0o0o0o00oo00oo00oo00oo00o0o0o0o0
Zobaczyła siebie padającą na ziemię, obok Jix'a, widziała to z perspektywy centrum kręgu, bo Bellash i Hartvina były tylko w rogu pola widzenia. Pierwszy raz doświadczała takiego wspomnienia, jakby siedziała w głowie Maxwella.
Poczuła jego miłość, gdy rozpoznał ją, gdy wspomnienia, które wysyłała, jej miłość, oraz wspomnienia od smoków układały się w całość, wraz z jego wspomnieniami i wspomnieniami Smoka.
Poczuła jak Maxwell podnosi się z ziemi, powstrzymując Severusa przed biegiem w stronę Ognistej. Czuła jak wraca do ludzkiej formy, a był to ból, jakiego jeszcze nigdy nie czuła, i teraz rozumiała dlaczego Max nie panował nad swoją mocą tuż po przemianie.
- To nie będzie konieczne Severusie. Ona żyje. Po prostu straciła całą magię. Dajmy jej chwilę. - Podszedł następnie do Hartviny i pogładził jej pysk, to samo zrobił wobec pozostałych dwóch smoków.
Cały czas czuła jego miłość, którą wraz z wspomnieniem w nią przelewał. Daphne wiedziała, że on wrócił i że jest sobą. Ich przysięga jej to mówiła.
Wspomnienie urwało się, nagle i zdała sobie sprawę, że teraz ma znacznie więcej mocy niż jeszcze minutę temu.
- Dość Smoku. - Powiedziała. - Też nie masz jej za wiele. -
- Mam. Mam moc trzech smoków, i to co ty mi oddałaś. - Wyszeptał, ale przestał przysyłać jej magię. Zamiast tego poderwał się podnoszą również ją. - Musimy załatwić jeszcze ostatnie rzeczy. Wypełnić ostatnie obietnice. Potem możemy odejść. -
000ooo000ooo000ooo000ooo000ooo000
- To koniec. – Powiedział Maxwell odwracając się do Ministra. – Zabierzcie za pomocą magii wszystko, ciała, pręty, nawet zbroczoną krwią ziemie. Wszystko ma trafić za zasłonę. Nikt ma nie dotykać Smoków. Moi przyjaciele zajmą się nimi. – Poinstruował wskazując na resztki Voldemorta. - Pilnujcie Pottera, bo może być lekko zmieszany jak się ocknie. -
- Dziękuję. – Odpowiedział Minister kłaniając głowę. - Tak zrobimy. -
- A teraz wybaczcie, ale muszę się spakować. Jutro rano mamy pociąg do domu, a dziś chyba czeka zaległa impreza pożegnalna. – Powiedział ruszając wolnym krokiem do zamku.
- Jesteś niepoprawny. – Stwierdziła Daphne idąc obok niego. Był już przy drzwiach, gdy woda w jeziorze zabulgotała. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, ale nikt nie śmiał sprawdzić co to.
Max uśmiechną się słabo, ale ruszył w tamta stronę.
- Myślałeś nad moją propozycja? – Zapytał dotykając macki, która wyrosła przed nim. – Wiesz miałbyś szanse na normalne życie. Moi przyjaciele zadbają o ciebie. – Mówił, a stojąca obok Daphne rozglądała się po ludziach wokół, na wielu twarzach widać było przerażenie, ale uczniowie wyrażali zaciekawienie, tylko ci, który wiedzieli o co toczy się rozmowa, byli autentycznie smutni. Ogólnie panowała nieprzerwana cisza, bo nikt nie śmiał zacząć świętowania upadku Czarnego Pana, nikt nie wiedział czy to naprawdę koniec. Nagle na skraju lasu zaczęły pojawiać się centaury, które nie zważając na czarodziejów utworzyły szpaler ochronny, a środkiem ruszyły trzy jednorożce.
Max wyszedł im naprzeciw, a jeden z centaurów skłonił przed nim głowę.
- Witaj, ty który masz w sobie smoki. – Ku zaskoczeniu Daphne ukłonił się także jej. – Witaj, feniksie, nie poznałem cie w pierwszej chwili. Czy to ty jesteś ogniem dla Smoka, o którym mówi proroctwo? –
- To ona – Odpowiedział głośno Max. – Była nim zanim Feniks ją wybrał. Pilnuj swych słów centaurze, bo ja tak jak wy nie zniosę braku szacunku. –
Centaur ukłonił się, zupełnie nieprzejęty tonem młodego czarodzieja.
- Nie mam władzy nad tym co mam ci powiedzieć. Ale mówię do ciebie, nie do twojego Ognia. – Powiedział, a Maxwell skinął głową. – Nadejdzie dzień gdy śmierć wyciągnie rękę po ciebie Smoku. Twojego Ognia nie będzie już z tobą, zgaśnie niedługo przed tobą, ale śmierć pragnie cię do niego zabrać. Odrzucisz wtedy wszystkie łańcuchy, zerwiesz wszystkie liny. Będziesz Smokiem. Będziesz wolny. – Ukłonił się ponownie i zrobił miejsce jednorożcom.
Wielki ogier, z blizna na boku podszedł pierwszy, pochylił głowę w ukłonie i pozwolił się dotknąć. Max pogładził go po boku, a potem przyłożył czoło do łba zwierzęcia. Trwali tak przez chwilę, aż de'Vireas odsunął się i podszedł do klaczy, a ogier staną przed Daphne.
- Ukłoń się, a potem przyłóż czoło pomiędzy jego oczami. Ma ci coś do powiedzenia. – Poinstruował Max głaskając klacz i ruszając do źrebaka. Stał przed nim chwilę, a potem przywołał swoją różdżkę i dotknął czubka rogu młodego ogiera. Złocista aura oblała się po całym zwierzęciu, a ogier prychnął. Spojrzał podejrzliwie na Maxa, ale zaraz zarżał radośnie i ruszył w stronę macki Krakena.
- Otrzyj łzy, to nie było pożegnanie z tobą. – Powiedział Max do Daphne.
- Wiem, ale czuje smutek, że muszą odejść. – Odpowiedziała wycierając łzy płynące po jej policzku. – Za dużo przy tobie płacze. –
- To zdrowe. – Pocałował ją i ruszył za jednorożcem, który najwyraźniej rozmawiał z krakenem.
- I co staruszku, zmieniłeś zdanie? – Spytał, a z wody wystrzeliła macka łapiąc go w pasie. Kilkudziesięciu czarodziejów, głównie z ministerstwa, wyciągnęło różdżki, ale na widok centaurów dobywających łuków, zawahali się. Trudno było zgadywać, co musieli czuć. Z jednej strony stado centaurów mierzyło do nich z łuków, z drugiej chcieli bronić tego, któremu tyle zawdzięczali.
- Uspokójcie się. - Zawołała Daphne. – On tylko dziękuje. – Czarodzieje widząc, że Maxwell jest wprawdzie podrzucany na kilka metrów, to zawsze Kranek delikatnie go łapie. Trwało to dobre dwie minuty, a potem de'Vireas został odstawiony delikatnie na ziemię.
- Feniksie. – Powiedział Max zwracając się do Lany. – Powiadom Rogera, żeby zaczął się przygotowywać do transportu. Za jakiś miesiąc nasz przyjaciel będzie gotów. Powiedz, że kilkanaście jednorożców, także wybierają się w drogę i pewnie kilkanaście centaurów. –
- Ufasz im? - Spytała cicho Daphne.
- Smok kłamał. - Powiedział łagodnie. - Tak pomógł mi, ocalił mnie od bezduszności, ale ja już dawno pogodziłem swoje sumienie z Ligą. Poza wszystkim, co mi zrobili, sprawili, że poznałem mój Ogień. - Zamilkł, ale po chwili ponownie dotknął palcami jej czoła.
Daphne usłyszała głos, a po chwili zobaczyła białego centaura.
- "Zrodzi się puste naczynie, które wypełni potężna dusza.
Smok uczyni z ciała, człowieka.
Człowiek uczyni z Smoka sługę.
Lecz dopiero, gdy znajdą ogień, staną się naprawdę jednym.
Wtedy dokonają rzeczy wielkich." -
- Chodź, musimy się spakować. - I machając ręką na resztę dłoni, by poszli zanim, ukłonił się ogierowi i ruszył do zamku. W końcu kiedyś naprawdę musiał się spakować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro