Chapter 14
Zapraszany na przed ostatni rozdział.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Przez kolejne trzy tygodnie niemal codziennie pojawiały się doniesienia o atakach śmierciożerców na domy członków Zakonu, albo znanych przeciwników Voldemorta.
W dwóch przypadkach, gdy jeszcze w czasie trwania ataku, Max z pomocą Kano ruszał na pomoc, udało mu się zabić trzech śmierciożerców. Raz napastnicy mieli pecha, bo natknęli się oddział Aurorów, których Kingsley wysyłał na nieregularne patrole. Zostali rozbici w pień, ale to tylko wzmogło ataki. Teraz od trzech dni trwała cisza.
de'Vireas nakazał swojej kadrze noszenie ubrań bojowych pod zwykłymi ciuchami, ale sam twierdził, że to tylko dla zachowania pozorów gotowości, wśród młodszych stopniem członków Armii.
- To zagrywka pozorująca, chce żebyśmy byli w ciągłym napięci. - Wyjaśnił na jednym z spotkań dowódców oddziałów. - Mimo to musimy być gotowi, najgorsze to założyć, że przeciwnik czegoś nie zrobi. -
Faktycznie po czterech dnia ciszy, ataki na pojedyncze budynki się rozpoczęły się od nowa. Nastąpiła kolejna fala, a po niej kolejne cztery dni ciszy. Jakby przegrupowanie. I od nowa, tym razem jednak de'Vireas był bardziej niespokojny.
- Teraz zaatakuje, dziś lub jutro. - Powiedział Max podczas jednego śniadania.
- Skąd ta pewność? - Spytał Cień.
- Bo to idealny moment. Uśpił naszą czujność. Dwa tygodnie ataków, przegrupowanie, wybranie celów i od nowa. Z tym, że ja zaatakowałbym właśnie w trzeci dzień nowej serii ataków. - Powiedział.
- Dość by nabrać pewności, że seria się powtarza, a za mało, żeby spiąć się przed oczekiwaniem na cisze. - Susan ze zrozumieniem pokiwała głową. - No i dziś zaczyna się pełnia. -
- To co robimy? - Spytał Malfoy.
- Czekamy na informacje od szpiegów, że ruszają, albo od Kingsleya, że już tam są. Zawieszamy na dwa dni treningi, ale polećcie swoim ludziom być w gotowości. -
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Atak nastąpił następnego dnia tuż przed obiadem. W wielkiej Sali, gdzie przebywał Max i większość jego Armii pojawił się Zgredek.
- Dyrektor Shacklebolt prosi o asystę przy obronie Ministerstwa Magii. - Zaskrzeczał głośno. Zaraz też w całej wielkiej Sali, rozległy się dziesiątki trzasków aportacji, powodując niemal panikę. To skrzaty Hogwartu ukryte pod zaklęciami kameleona, ściągały tu członków oddziałów, z różnych zakątków zamku. Przenosiły także tych zza stołów, do swoich grup. Po kilkunastu sekundach grupy były ustawione.
Max zaklęciem usunął swoje wierzchnie szaty, pozostając jedynie w ubraniu bojowym. Reszta dłoni także to zrobiła. Daphne pocałowała go szybko, po czym zajęła miejsce przy swoim oddziale, wraz z Ginny. Każdy oddział składał się z ośmiu do dziesięciu ludzi. Dowódcami i zastępcami byli kolejno. Daphne i Ginny, Hermiona i Malfoy, Blaise i Nevil, Susan i Luna, Severus i Seamus oraz Theodora z profesor McGonagall, która dołączyła w tajemnicy do ich treningów jakiś miesiąc temu.
Max pozostawał bez oddziału, ale jego Dłoń, była tak podzielona, że ich oddziały były liczniejsze, oraz mieli zastępców, którym mogli w każdej chwili powierzyć dowodzenie, by samemu dołączyć do niego. Był też najlepiej przygotowany do walki samodzielnie.
Tym razem jego strój, oprócz sztyletów w pochwach na bokach, miał także prosty miecz shinobi-ken, oraz dwa pistolety w kaburach na udach.
- Ruszamy prosto do Atrium, skrzaty wysadzą was tam i postawią swoje tarcze na jakieś siedem sekund. Prawdopodobnie wpadniemy w środek walki. Róbcie, co do was należy. Nie dajcie się zabić, zabijcie sługi ciemności i wróćcie tu bym mógł wam pogratulować. Za mną. - Zawołał i wraz z Kano zniknął. Część jego Armii zostawała w szkole pod wodzą Nimfadory. Nie podobało się to oczywiście wybranym do tego zadania, ale z drugiej strony rozumieli, że idąc do Ministerstwa, ryzykowali śmiercią, oraz że ktoś musiał pilnować szkoły. Ci najsłabiej przygotowani, byli o tym szczerze informowani już podczas treningów, wiedzieli, że umiejętnością walki, przewyższają znacznie większość uczniów, ale też brakowało im do poziomu, jaki Maxwell określił, na minimalny, by ruszyć o walki, z śmierciożercami.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Max pojawił się na początku Atrium, za nim w całkowitej ciszy aportowały się oddziały. Walka rozgorzała po dosłownie kilku sekundach, w ich stronę poleciały dziesiątki zaklęć, na szczęście większość nie była zaklęciami śmierci. A te kilka zostało zakrzywionych przez tarcze skrzatów. Jedną de'Vireas rozbił poderwaną z podłogi kamienna płytą. Członkowie oddziałów postawili własne tarcze, w stronę śmierciożerców poleciały też pierwsze zaklęcia.
Oddziały za Maxem ruszyły naprzód. Atakując i broniąc się na zmianę. Niemal doskonała synchronizacja odpowiadających za tarcze i czary ofensywne, zepchnęła popleczników Voldemorta do defensywy, ale jak tylko tamci zostali zepchnięci pod fontannę Magicznego Braterstwa odpowiedzieli bardziej zaciekle, czując, że nie mają się gdzie już wycofywać. Duża cześć ognia skupiła się na samym Maxwellu. Ten nie przejmował się tym zbytnio. Kano pod peleryna niewidka odpowiadał za jego osłony, a że działali razem już nie jeden raz, mógł mu całkowicie zaufać. Wiedział, że skrzat da mu znać odpowiednio wcześniej, zanim się wyczerpie. Smok rzucał pomysłowe zaklęcia transmutujące. Wykorzystał pomysł Dumbledora, by ożywić fontannę i teraz śmierciożercy byli atakowani z dwóch stron. Uderzył w ich flanki podmuchami ognia gorącego niczym smoczy oddech.
Kilku z jego ludzi zostało trafionych, ale skrzaty Kano natychmiast ewakuowały ich poza ministerstwo. Prosto do szkolnego szpitala, w którym od prawie miesiąca, stacjonowali w tajemnicy medycy Aurorów, byli przygotowani na przyjęcie dużej liczby rannych.
Po mniej więcej trzech minutach walka przerodziła się w rzeźnię. Niedobitki śmierciożerców nadal broniły się zaciekle, ale przeważająca liczba atakujących ich członków Armii Smoka, nie czuła się zagrożona. Nadal wykonywali perfekcyjnie uniki, gdyż zielone promienie przecinały powietrze o wiele częściej. W pewnym momencie Maxwell uderzył czysta magia w sufit nad fontanną, który zarwał się spadając w odłamkach na ostatnich siedmiu śmierciożerców.
- Epsilon, Zeta bronicie Atrium. Reszta ruszać na wyższe piętra. Kano jak ewakuacja? - Powiedział, a oddziały wykonały swoje zadania błyskawicznie. Dwa wskazane do obrony, ustawiły się z boku, aby się nawzajem ubezpieczać i mieć ścianę za plecami. Pozostałe cztery ruszyły zwartym szykiem po schodach na wyższe piętra.
- Ponad siedemdziesiąt procent personelu wycofana. Ciężko dotrzeć do aurorów, którzy bronią się na poziomie gabinetu ministra. Nie mamy też żadnych raportów z Departamentu Tajemnic. Ale tam się nie dostaniemy moją magią. - Odpowiedział skrzat, zupełnie jakby miał stała łączność z innymi skrzatami ze swojej Kolekcji.
- Jakieś ślady Voldemorta. - Spytał.
- Był tu, czuję jego magie, ale nie mam żadnego raportu na jego temat. -
- Pilnujcie się, jak zobaczycie Toma natychmiast uciekać, nie jesteście gotowi na starcie z nim. W takim przypadku, niech skrzaty wezmą was na wyższe piętra, pomożecie innym oddziałom. Kano zabierz mnie najbliżej jak możesz Aurorów. - Polecił i natychmiast zniknął.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Pojawił się na szerokim korytarzu, wyłożonym grubym dywanem, na którym teraz leżało kilka trupów. Zza zakrętu słychać było odgłosy walki. Max dobył swoich długich noży i ruszył. Wypadł tuż za linią atakujących popleczników Czarnego Pana, i zanim zdążyli się zorientować, co się dzieje, rozpłatał jednemu szyję, a dwóm pozostałym wbił sztylety. Jednemu w kark, drugi dostał pomiędzy łopatki. Max nie uznawał, czegoś takiego jak honorowe zadawanie śmierci. Nie w walce. Dlatego nie martwił się, czy trafia w twarz, serca, czy w plecy. Był tu w konkretnym celu, a oddawanie przeciwnikowi honoru do niego nie należało.
Dobył swoich pistoletów i rozpoczął taniec pomiędzy atakującymi, było ich tylko ośmiu i na tak małej przestrzeni, bardziej sobie przeszkadzali. Nikt nie uczył ich walki w grupie i wzajemnego wsparcia, a to był największy atut Armii Smoka. de'Vireas zaś był doskonale przygotowany do walki na małym dystansie, toteż zwinnie uchylał się przed ich atakami, czasem podbijał rękę z różdżką, czasem odsuwał się i pozwalał zaklęciu trafić kogoś innego. Oberwał jednym zaklęciem tnącym, ale ubranie z włóknami Tracil pochłonęło w całości uderzenie. Sam odpłacał się strzałami z bliskich odległości. Śmierciożercy umierali zaskoczeni, gdy ich tarcze i ubrania z smoczej skóry nie zdawały się na nic. Walka trwała mniej niż minutę. A jej zakończenie zostało powitane gromkim wrzaskiem radości od strony obrońców.
- Jak minister? Gdzie Kingsley? - Spytał pierwszego Aurora, który wyszedł mu na spotkanie.
- Żyją, dyrektor jest ranny, a minister nienaruszony. Podobno jakiś oddział szturmuje Departament Tajemnic. - Odpowiedział tamten. W korytarzu pojawił się samotny śmierciożerca, spojrzał na pogrom i już miał się rzucić do ucieczki, gdy coś podrzuciło go z olbrzymią siłą w górę. Uderzył głową w sufit i opadł niczym szmaciana lalka na podłogę.
- Prowadź do ministra, potem pójdziemy na dół. - Powiedział Max, nie zwracając uwagi na wydarzenia w korytarzu. Auror ruszył na tyły, gdzie pomiędzy zwalonymi biurkami leżał przytomny Shacklebolt, na jego piersi było widać wielka plamę krwi, brakowało też całej lewej ręki.
- Reducto? - Zapytał Max, a gdy dostał potwierdzające kiwnięcie głowy dodał do ministra. - Kano zabierze was do szkoły. Ja biorę resztkę aurorów i idziemy w dół, na spotkanie moich oddziałów. Potem razem oczyścimy Departament Tajemnic. Jakieś obiekcje? -
- Idę z wami, jestem wyszkolonym Aurorem i Ministrem Magii. Nie pozwolę dzieciom toczyć tej wojny, gdy ja będę się ukrywał. Nawet takim jak tym. - Powiedział Rufus wstając.
- Brednie. Jest pan Ministrem i ma pan ważniejsze zadania, niż stać na pierwszej linii frontu. Kano zabierz go. - Powiedział Max, a Minister i Kingsley natychmiast zniknęli. - Są bezpieczni w Hogwarcie. Za mną. - Powiedział do pozostałych dwunastu Aurorów. - Jak zobaczycie olbrzymie białe wilki, zachowajcie spokój, są po naszej stronie. Ifryt też. - Dodał, gdy biegli do najbliższego zejścia na niższe pięto.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Z oddziałami Armii Smoka spotkali się na piątym piętrze. Faktycznie, pierwszym co zobaczyli wybiegające zza zakrętu korytarza, był Cień trzymający w paszczy niczym tarczę wyrywającego się śmierciożercę. Na ich widok szarpnął energicznie łbem skręcając kark pechowemu zwolennikowi Voldemorta i wypluł go. Zaraz też pojawiła się Daphne z swoim oddziałem. Miała paskudne rozcięcie na prawym policzki, ale nie było czasu na rozmawianie o tym, Max przejęchał tylko dłonią po rozcięciu zasklepiając je.
- Jak stan oddziałów? - Zapytał w trakcie leczenia.
- Jedna trzecia poważnie rannych i ewakuowanych. Reszta z mniejszymi ranami w gotowości bojowej. - Odpowiedziała Ginny.
- W atrium cisza. Pojawili się, co prawda dwaj uciekinierzy, którzy nam się wymknęli, ale już ich nie ma. - Powiedział Kano pojawiając się bezgłośnie, obok Maxa.
- Dobrze. Wszystkie oddziały zbiórka w Atrium. - Zarządził, a skrzaty deportowały ich na środek holu. Oddział aurorów był lekko zagubiony widząc ogrom zniszczenia, szybko jednak ustawili się w karnym oddziale, niczym jeden z członów Armii.
- Alfa przechodzi pod komendę Ginny i dołączają do obrońców Atrium. Reszta za mną do Departamentu Tajemnic. Dłoń rusza ze mną, idziemy na szpicy. - Spojrzał na Aurora, który wcześniej prowadził go do ministra. - Awansowałeś na dowódcę waszego małego oddziału. Nazwa oddziału Kappa. Zamykacie tyły, bo nie potraficie walczyć w szyku tak jak my. Na dół. - Ostatnie słowa były komendą dla skrzatów. Natychmiast pojawili się w korytarzu z drzwiami prowadzącymi do departamentu. Oddziały Maxa zdjęły w ułamku sekundy czterech strażników z korytarza, a Max płynnymi ruchami dłoni z nowymi nożami odciął piątemu rękę z różdżką i przybił go za ramie drugiej do ściany. Uderzył jego głową kilka razy o ścianę, jakby chciał rozbić mu czaszkę, po czym przyłożył dwa palce do czoła półprzytomnego śmierciożercy. Po niespełna półminuty powiedział.
- Poszli do Sali przepowiedni, część jest też w Sali ostatecznej kary, próbują zniszczyć portal. Cwaniaki. Beta zajmiecie cię się pomieszczeniem zmieniaczy czasu, zniszczcie wszystko, co tam będzie i dołączcie do Gammy i Delty, którzy będą odbijać Komnatę Ostatecznej Kary. Uważajcie tam. Nie chce by ktoś z was przypadkiem tam wpadł, wiec bez szarży Cieniu, Księżycu. Lepiej wróćcie do siebie. Kappa zabezpiecza ten korytarza. Zakameleonować się i ogłuszyć wszystko, co nie jest nami. My. - Powiedział do Daphne i nauczycieli. - Idziemy do Sali przepowiedni. -
Ruszyli błyskawicznie, nikt nie tracił czasu na potwierdzanie, czy dodatkowe pytania. Nawet aurorzy kończyli rzucanie na siebie zaklęć kamuflujących zanim Max zdążył skończyć.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Przebiegli, przez salę ze zmieniaczami czasu i wpadli do wielkiej hali, z wypełnionymi po brzegi regałami. W Sali panowała niezdrowa cisza, ale Max biegł pewnie przed siebie, jakby dokładnie wiedział, dokąd zmierza.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
W Sali przepowiedni Hermiona z jej oddziałem siali zniszczenie wśród zmieniaczy czasu. Nie zajęło im to wiele, bo już po dwóch minutach zmierzali do Sali z kamiennym łukiem. Dotarli akurat na moment, w którym ostatnich trzech śmierciożerców próbowało uciec w ich stronę.
Hermiona zawahała się widząc, kto zmierza w jej stronę. Czarodziej także ją rozpoznał i podniósł różdżkę. Draco nie tracił czasu, odepchnął byłą gryfonkę i rzucił Sectusempre, by samemu oberwać Crucio. Ból był ogromny, ale na jego szczęście skończył się po sekundzie. Otworzył oczy i dostrzegł, trzy porozrzucane ciała po korytarzu, reszta ich oddziału, zadziałał niemal tak samo szybko jak on, więc śmierciożercy oberwali ośmioma zaklęciami, odpowiadając tylko jednym. Hermiona wstała, tak samo jak Malfoy, który podszedł do ciała swojego Ojca.
- Mam nadzieję, że to nie mojego dosięgło go pierwsze. - Powiedział patrząc na krew wypływającą z rozcięć na klatce piersiowej. - Z drugiej strony on nie miał wątpliwości gdzie jego miejsce. Ruszajmy. - Powiedział.
Hermiona dotknęła jego ramienia, w pocieszającym geście, ale nie powiedziała słowa, tylko poprowadziła swój oddział w przód do Sali, gdzie drużyny Blaisa i Susan zabezpieczały kryształami skrzatów kamienny portal.
- Hermiono pilnujcie tego pomieszczenia za wszelką cenę, chyba, że pojawi się Voldemort, wtedy uciekać. Cień i ja biegniemy do Maxa. - Powiedziała Susan. Oboje przemienili się i ruszyli biegiem przez drzwi, którymi wszedł oddział Beta.
Mała grupa uderzeniowa, którą dowodził de'Vireas przemieszczała się od dobrych czterech minut, gdy dogonił ich Cień i księżyc. Susan zmieniła się zdając raport.
- Beta bez strat, za to spotkali ojca Draco, był martwy w korytarzu, którym nadeszli. W moim oddziale jedna poważnie ranna, odesłałam dwa skrzaty, by ją wyniosły. I tak nie były tu przydatne, skoro nie zamierzały włączać się do walki. Gamma bez nowych strat. - Wyrecytowała. - Czuję tylko sześciu ludzi, w tym Voldemorta. Jaki mamy plan? - Spytała, a Cień warknął cicho.
- Cień zajmie się Graybackiem. Severus bierze Alecto, wiem, że na to czekałeś. Theodora Amycusa. Susan zajmiesz się Dolohowem. Daphne dostaniesz Belatrix, proszę nie baw się i nie popisuj, ona jest śmiertelnie niebezpieczna. A ja pobawię się z Tomem. Bądźcie ostrożni, zabijajcie najszybciej jak możecie i pomóżcie innym. Powodzenia. - Powiedział, kończąc dyskusję i kontynuując bieg.
Po następnej minucie wbiegli na otwartą przestrzeń. Widać było, że powstała w wyniku roztrącenia magia kilkunastu regałów.
- Cześć Tom. - Powiedział Max stając na środku, a jego Dłoń rozsunęła się szerokim wachlarzem.
- Znowu? Tylko mi nie mów, że pozabijałeś moich ludzi. - Warknął wściekły Voldemort.
- Mało tego, ocaliłem ministra i zabezpieczyłem Kamienny portal. - Zrobił efektywną pauzę jakby się zastanawiał. - Jesteś ze mnie dumny? -
- Niespecjalnie. Widzę, że sprowadziłeś tu milusińskich. Co powiesz na następną umowę? Wypuszczasz nas, a my nie tkniemy nikogo z twoich ludzi. -
- A obiecasz mi to odnośnie mojej całej Armii? Przysięgniesz na swoją Magię? - Zażartował Max. - Poza tym mam zamiar pozbawić cię dziś wsparcia, więc i tak musimy pozabijać twoich milusińskich. Cześć Fenrir. Jak twoje szczeniaki z zamku? Myślałem, żeby zrobić z nich dywaniki, ale mają strasznie szorstkie futerka. - Zakpił z wilkołaka, który zaryczał z wściekłości.
- To jak chcesz to załatwić panie de'Vireas? - Spytał ironicznie Voldemort. - Pojedynki jeden na jeden? -
- To było by wystrzałowe, ale boję się, że będziesz oszukiwał, dlatego proponuję... - Powiedział i błyskawicznie dobył pistoletów, tak samo jak reszta jego ludzi. Wyglądało, to tak jakby ćwiczyli ten manewr i tak było w istocie, bowiem „wystrzałowe" było hasłem ustalonym podczas treningów. Ci z sług Voldemorta, którzy wykonali unik mieli szczęście. Fenrir i Dolohov zostali rozstrzelani na miejscu.
Dłoń, nie przestawał strzelać, do opróżnienia magazynków. Amycus oberwał w nogę, ale na tym jednak skończyło się ich strzeleckie szczęście. Tym razem walczyli z najlepszymi po stronie Voldemorta, a więc z takimi, którzy walczyli już nieraz i mieli doświadczenie.
- No chodź Tom - Zawołał de'Vireas ruszając do przodu. Susan skoczyła do przodu zmieniając się w Księżyc, to samo zrobił Blaise. Severus skoczył przez cień i choć nie byłby w stanie nikogo zabrać, albo choćby uciec dalej niż na kilkanaście metrów w walce na małej odległości była to nieoceniona umiejętność. Theodora zasypała leżącego Amycusa istną lawiną klątw i szybko przebiła się przez jego tarczę, kończąc jego terror.
Ognista poczekała, aż Belatrix wstanie i podejmie wyzwanie, gdy tylko ta podniosła różdżkę, a jej koniec rozbłysną zielonym światłem, stanęła w płomieniach i z szybkością błyskawicy ruszyła zygzakiem w stronę najwierniejszej Voldemorta. Nie dotarła tam jednak, bowiem w kobietę uderzył Cień, zwalając ją z nóg i boleśnie kąsając w przedramię ręki z różdżką. Daphne dopadła do nich w ułamku sekundy i uderzyła ognistą dłonią w czoło śmierciożerczyni. Przez ułamek sekundy rozległ się wrzask, który urwał się natychmiast. Gdy jej dłoń rozgrzana tak, że mogła topić metal wdarła się do jej mózgu.
Daphne wyciągnęła rękę, zmieniając się w swoja ludzka postać i pozwoliła opaść trupowi bezwładnie. W tym momencie usłyszała przerażający wrzask Severusa. Odwróciła się, by zobaczyć zbliżający się zielony promień, wystrzelony najwyraźniej przez Voldemorta. Severus już znikał, ale wiedziała, że było za późno.
Zaczęła zamykać oczy, gdy ujrzała Kano, który pojawił się w powietrzu tuż przed nią. Patrzył jej w oczy i uśmiechał się, gdy mordercze zaklęcie trafiło go w plecy wpychając go w jej twarz. Oboje zwalili się na Cienia. Severus pojawił się w tym miejscu ćwierć sekundy później.
Powietrze przeszył przerażający ryk. I ich wszystkich otoczyła bariera. Dwie podobne, ale mniejsze otoczyły Theodorę i Susan, która utknęła w niej z Alecto zwisającą jej z paszczy. Dziewczyna wypluła truchło i zmieniła się w ludzka postać. Tarcze zaczęły się do siebie zbliżać, aż się połączyły.
Ryk trwał jeszcze chwilę, ale chyba w ich uszach.
- Zabolało? - Zapytał niewinnym głosem Voldemort. - Liczyłem, że to ty ją zasłonisz. - Powiedział. - Chyba znalazłem lukę w twoich ograniczeniach. Ważne są intencje wiesz? -
- Zaraz to sprawdzimy. Moja intencją jest zabić cię w najbardziej bolesny sposób. -
- Hmm, ale jeśli się mylę, co do intencji, to ucieknę do Harrego, wiesz o tym. A Harry jest w szkole. Zaryzykujesz, że dotrzesz tam szybciej niż ja? Stąd jest daleka droga, aż będziesz mógł się teleportować. - Wycedził sykiem.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. - Odpowiedział z lodowatym uśmiechem, który zgasił uśmiech Voldemorta. - Przegapiłeś, że nie musze cię zabić. Nie jestem Potterem. Mogę cię okaleczyć, uwięzić pozbyć się Horcruksa z Harrego i wtedy cię zabić. Co ty na to? - Powiedział wydobywając miecza. Ostrze zalśniło złotawym ogniem.
- Milczysz, chyba zdajesz sobie sprawę, że zabicie cię sprawi mi teraz autentyczna radość. Zawsze bałem się chwili. - Mówił spokojnie krocząc po półokręgu w stronę Voldemorta. - Gdy zabijanie zacznie mnie cieszyć, ale teraz się nie boję. Wiesz dlaczego? - Spytał retorycznie. - Bo jesteś jak Tracil, zabicie ciebie powinno sprawić radość. Radość z odrodzenia świata. - Zaatakował błyskawicznie i Daphne nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek zdążyłby zareagować, ale teraz zrozumiała dlaczego oni nie mogli się jeszcze zmierzyć z Voldemortem. Nie byli nawet na podobnym poziomie. Zawsze zakładała, że skoro Max z taka łatwością pokonuje Dumbledora, to z Czarnym Panem pójdzie mu podobnie łatwo.
Walka wyglądała jednak na bardzo wyrównaną, za bardzo jak . To Susan zrozumiała to pierwsza.
- Uwolnij nas, uciekniemy cieniem. - Zawołała. - Severusie, Theodoro, za regały, jak tylko tarcza zniknie. Daphne przemień się. - Poleciła.
Ognista i reszta zrozumieli natychmiast. Max ochraniał ich potężną tarczą stale zasilana swoja mocą, która już zdążyła zakrzywić dwa zaklęcia śmierci. Dlatego nie czarował. Zużywał na nich większość swojej mocy, więc z Voldemortem walczył, za pomocą mięśni i umiejętności.
Zanim jednak ich usłyszał, albo usłuchał udało mu się przeciągnąć mieczem po udzie Czarnego pana, potem po plecach, a wreszcie po kilku sekundach ciągnących się w nieskończoność odrąbać mu dłoń z różdżką. Zaraz też odrzucił miecz, opuścił ich tarczę licząc na to, że uciekną za regały jak obiecali. Zaatakował Voldemorta srebrzystymi prętami, którymi unieruchomił go w lesie. Za plecami Czarnego pana pojawiła się drewniana konstrukcja w kształcie wielkiego X. Max przybił półprzytomnego przywódcę śmierciożerców, przez brzuch, oba ramiona i nogi, oraz w kolanach.
Szybko dobywając różdżki, zasklepił jego ranę i nakreślił kilka run sprawiając, że konstrukcja wraz z prętami zalśniła.
- Severusie. - Powiedział władczo. - Pilnuj go, jeden ruch, jedno słowo, jakakolwiek wibracja mocy. Potraktuj go Cruciatusem. -
Sam ruszył w kierunku Daphne, która nadal miała na rękach martwe ciało Kano. Max uklęknął przed nią odbierając skrzata i kładąc go na podłodze. Nakreślił na jego czole i piersi jakieś dziwne znaki, które zalśniły błękitem. Pochylił się i ucałował go w czoło.
- Dziękuję Skrzacie. Sława o twojej śmierci nie zginie, trafiłeś do Kolekcji. - Wyszeptał z bólem w głosie, po czym zdjął pierścień z dłoni swego przyjaciela i przejechał mu po twarzy zamykając oczy. - Zabierz go poza Departament. Ukryj pod peleryną, by aurorzy go nie widzieli, a w atrium ktoś go odbierze i zaniesie do Domu. - Polecił Daphne.
Dziewczyna spojrzała w jego oczy szukając potępienia i zamierzając prosić o wybaczenie za porażkę, która kosztowała życie Skrzata, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Podniósł jej dłoń i przytknął sobie dwa palce do czoła. Zrozumiała co miała zrobić. Otworzyła zmysły, by przyjąć wspomnienie.
Jednak zamiast wspomnienia dotarła do niej fala miłości. Poczuła jak ona jest dla niego ważna i zrozumiała, że Kano o tym wiedział. Gdyby ona zginęła Smok mógłby się wyrwać. Skrzat nie chronił tylko jej, choć kochał ją tak samo jak Maxa. Kano oddał życie za los całego świata. Zginał jak Kolekcjoner. Łzy pociekły jej po twarzy, ale bez słowa pochyliła się, okryła go peleryną niewidką, podniosła i ruszyła do Sali z Kamiennym Portalem. Blaise i Susan pod wilczymi postaciami poszli obok niej.
- Teraz pora na ciebie Tom. - Powiedział zimno de'Vireas zbliżając się do Voldemorta. Przyjrzał mu się badawczo, a potem bez dalszych wstępów przytknął dwa palce do czego czoła.
Zalała go fala nienawiści, obrazy śmierci i o dziwo strachu. Max zbadał powiązania Voldemorta z przysięgą i odkrył, że ten miał rację. Zaatakowanie Daphne z autentyczna intencją, by Max ją zasłonił nie aktywowało przysięgi. Bo Max był obecny i miał możliwość jej obronienia.
- Dobrze. Powiedz mi, czy przysięgniesz na całą swoją Magię, nigdy więcej nie zaatakować nikogo, z moich ludzi walczących w tej komnacie? Pośrednio, bezpośrednio i w żaden sposób nawet z intencja, bym ich zasłonił? Możesz się bronić. - Zapytał.
- A co dostanę w zamian? - Spytał Czarny Pan.
- Szybką śmierć. - Głos Maxa był niczym ostrze trące o żebra. Nie było w nim krztyny litości. - A wierz mi, że to cenna moneta, tu i teraz. Ta decyzja może zdecydować o losie tej wojny. O twoim zwycięstwie lub porażce. -
- Zgadzam się. - Powiedział natychmiast Voldemort, jakby liczył dokładnie na coś takiego. Magia rozbłysła pomiędzy Maxem, a Czarnym Panem i nim tamten zdążył powiedzieć cokolwiek innego Max rzucił na niego sferę ciszy i wyczarował przed jego twarzą kule oślepiającego światła.
- Czy to było najlepsze co mogłeś zrobić? - Spytała Theodora. - Moglibyśmy utrzymać go przez jakiś czas. -
- Tak, ale nic by to nie dało. Nadal ma wszystkie Horcruksy, nie odnaleźlibyśmy ich, zanim by się nie wyrwał. W ten sposób mamy trzy lub cztery miesiące spokoju, może więcej bo jego armia nie istnieje. Pozostały mu niedobitki, nieudacznicy. - Odpowiedział ruszając wokół przybitego Voldemorta. Widać było, że ciężko mu się idzie.
- Co z twoją nogą? - Spytała nauczycielka eliksirów.
- Nic, stłuczona. Zaraz to wyleczę. - Obejrzał się. - Severusie wstań. -
- Nie. Zawiodłem cię. Miałem chronić Daphne, zdradziłem. - Powiedział klęcząc na jednej nodze z opuszczoną głową. Theodora wciągnęła powietrze, gdy dotarły do niej jego słowa. To była prawda, a wedle przysięgi, którą związał się z Maxem, ten drugi powinien mu odebrać życie.
- To moja decyzja Severusie. Przysięga nie jest zero-jedynkowa. Straciłem już dziś przyjaciela, nie stracę drugiego. Gdybyś zawahał się, lub przestraszył, albo zaniechał działania. - Powiedział podchodząc do nauczyciela. - Ty skoczyłeś dla niej pod zaklęcie śmierci. - Dodał lekko łamiącym się głosem. - Jestem ci winien wdzięczność do śmierci. Skarbiec złota, nie byłby dostateczną zapłatą. To, że nie mogłeś dotrzeć na czas nic nie zmienia, to nie była twoja wina. Ja także ją zawiodłem. Daphne też zawiodła, gdyby była w postaci Ognistej uniknęła by tego. Ale wtedy zginałby Blaise. Nie ma tu innych winnych niż Voldemort. - Mówił podźwigając mężczyznę. - Spisałeś się dobrze sługo. Jestem z ciebie zadowolony. A teraz chodźmy. Musze dotrzymać przysięgi, a czeka nas opatrzenie przyjaciół i pochowanie bohatera. - Ucałował czoło Severusa, co nie wydawało się ani dziecinne, ani w żaden sposób śmieszne. Było dostojne i właściwe.
- Cokolwiek się stanie. - Powiedział powoli. - Musze wyjść stąd o własnych siłach Theodoro. - Poczekał na potwierdzające skinienie głowy. - Zmieszam jego krew z swoją, ale będę musiał rzucić zaklęcie adaptacyjne, bo nasze grupy są niekompatybilne. Dodatkowo dochodzi fakt, że on ma w sobie ochronę Lily Potter, a ja jestem chroniony smoczą magią i po zabiciu Tracil, naznaczonym wojownikiem Światła. - Zrobił Pauzę. - Najprawdopodobniej zaboli to bardziej, niż cokolwiek innego, ale związałem się przysięgą. I jako jedyny mam szanse to przeżyć. Severusie zabezpieczasz nas. -
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Podszedł do Voldemorta i zgasił kulę światła. Rozciął srebrnym ostrzem swoją dłoń, oraz policzek Riedla, połączył na sekundę rany, szeptając inkantację, po czym płynnym ruchem skręcił mu kark. Ciało Voldemorta wyprężyło się i zaczęło w sobie zapadać niczym pusta skorupa.
Maxwell natomiast wyprężył się niczym struna, jego twarzy wykrzywił grymas bólu, a po sekundzie zwalił się na ziemię z niemym okrzykiem wypisanym na ustach. Theodora doskoczyła do niego zaraz jak tylko ustały fale magii promieniujące wokół Kolekcjonera.
Severus czuł jak młody de'Vireas spalał swoja magię w olbrzymim tempie, nie wiedział czy to działanie klątwy, magii ochraniającej Pottera, czy próba leczenia się. Faktem było, że jego zmysły wyczuwały jak magia jego przyjaciela topniała. Theodora wlewała mu w usta kolejne eliksiry, i po chwili ciągnącej się w nieskończoność, jego ciało się rozluźniło. Po kolejnej chwili zwolniło też tempo spalania magii. Trudno było powiedzieć, czy to przez to, że spalił ją całą czy tez udało mu się opanować proces.
Wyczuł, że Theodora tak jak kiedyś w jej zamku, w Carcasonne , przekazuje Smokowi swoja moc. Czuł jak jego partnerka oddaje niemal całą swoją moc. Severus chciał się do tego przyłączyć, jako, że Maxwell nadal nie odzyskał przytomności, ale po pierwsze nie wiedział co robić, to zdecydowanie nie był jego poziom w magii leczniczej. Po drugie dostał polecenie ochraniania ich.
Po raz kolejny zdumiał się, zaufaniem jakim został obdarzony, raz po raz, Max udowadniał mu, że jest cenny i istotny. Nie musiał mu tego mówić, bo każdym niemal gestem i słowem pokazywał, że mu ufa.
- Uderz w niego czystą mocą. - Poleciła władczo Theodora, która klęczała obok klatki Smoka. Podpierała się jedną ręką, a Snape wyczuł, że pozbawiła się niemal całej mocy. Nie dyskutował. Wyciągnął rękę i wypuścił strumień mocy w ciało swojego pana, który teraz wyglądał, tak jak powinien wyglądać, każdy chłopiec w jego wieku. Młody, niewinny, bezbronny.
Uwalniał swoją magię, aż poczuł zmęczenie jakiego nie odczuwał od wielu lat. Wtedy jednak Max otworzył oczy.
- Dość. - Powiedziała Theodora. - Smoku możesz chodzić, ale nie próbuj nawet używać magii. - Podniosła się i zachwiała, a Severus wyciągnął rękę by ją przytrzymać.
Maxowi udało się wstać dopiero przy trzeciej próbie. A i tak musiał się najpierw przetoczyć na brzuch i podnieść na kolana. Odtrącił jednak rękę Severusa.
- Pilnuj Theodory, zużyła więcej niż powinna. Ty zresztą też. Dam sobie radę. - Powiedział z zawziętością.
Ruszyli chwiejnie w stronę wyjścia z Sali Przepowiedni.
Dojście do Komnaty Ostatecznej Kary zajęło im prawie dwadzieścia minut, ale weszli do niej dokładnie w momencie, gdy Daphne, Blaise i Susan weszli z drugiej strony.
- Zabrali go. - Powiedziała poważnie Daphne, a Max pokiwał głową. Ognista doskoczyła do niego w dwóch szybkich krokach i wzięła go pod ramię. - Coś ty zrobił? - Zapytała łagodnie.
- Zostawcie tu tarcze. Odchodzimy. - Powiedział do oddziałów, pomijając jej pytanie. Gdy ruszył nadal utykając w stronę wyjścia wyszeptał, na tyle głośno, aby Armia usłyszała, że jej odpowiada, a na tyle cicho, by nie zrozumieli, co odpowiada. - Dałem się ponieść furii. Wybacz mi, ale musze wyjść sam. Bądź jednak przy mnie. - Z bólem w oczach puściła jego ramię, ale czuła, że to kwestia wojny. Wojny psychologicznej i musiała się z tym pogodzić, mimo bólu, który odczuwała na widok cierpienia, który został obarczony i na które sam przyjmował.
Gdy przeszli na korytarz przy salach sądowych Aurorzy zdjęli zaklęcia kameleona.
- W Komnacie Zasłony postawiliśmy tarcze. Zostawcie je tam, wyczerpią się za kilka godzin, ale gdyby przypadkiem pojawił się jakiś zagubiony śmierciożerca nie zniszczy portalu. Choć nie wiem kim musiałby być, by tego dokonać. - Powiedział smutno. - W sali przepowiedni jest ciało Voldemorta, zostawcie je tam. Dyrektor Shacklebolt i Minister będą wiedzieli co to znaczy. - Ruszył chwiejnie do przodu, ale drogę zastąpił mu młody Auror, którego wyznaczył na dowódcę. - Nie mam ochoty na rozmowy. - Powiedział Max groźnie.
- Wybacz. Chcieliśmy tylko powiedzieć, że przykro nam, że straciłeś swojego skrzata. Widzieliśmy ją jak wynosiła kogoś małego pod peleryną niewidką. - Powiedział smutno. - To było nasze zadanie, i zawiedliśmy. Przepraszamy. - Powiedział schodząc mu z drogi. Max popatrzył na nich z złowrogim grymasem, ale gdy Ognista położyła mu rękę na ramieniu ruszył dalej.
Gdy Armia przeszła na końcu został Severus. Popatrzył na młodego Aurora.
- Ciesz się, że ona tu była. Ten Skrzat, był wolnym skrzatem. Był jego przyjacielem i oddał życie, aby zasłonić Daphne własnym ciałem przed Avadą rzuconą przez Voldemorta. - Zamilkł na kilka sekund. - A ty wyraziłeś się, jakby było ci szkoda, bo lord de'Vireas stracił ulubiony przedmiot. Gdyby nie ta dziewczyna, bylibyście wszyscy martwi. - Odszedł zostawiając osłupiałego młodzieńca na korytarzu.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
W Atrium panował zamęt, dziesiątki Aurorów, którzy pojawili się tu ściągnięci z różnych zakątków kraju. Właśnie kłócili się z McGonagall, bo chcieli pędzić do Departamentu Tajemnic, ale wicedyrektorka z oddziałami Armii Smoka nie pozwalała im przejść.
- Dość. - Powiedział władczym głosem Max. - Mogą robić co chcą. Nie traćmy sił na ignorantów. Wracamy do Hogwartu. - Zarządził wściekłym głosem.
Jeden z Aurorów staną przed nim i otwierał usta, ale Max pozwolił wściekłości, która w nim się kotłowała, wycieknąć odrobinę poza własna tarcze. Moc smoczej magii rozbłysła i wstrząsnęła Atrium, a z sufitu opadło kilka kawałków i mnóstwo pyłu.
- Chciałeś mnie może zatrzymać? - Wycedził do Aurora, ale ten zamknął usta i odsunął się na bok.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Do szkoły dotarli kilka minut później, musieli użyć kominków w Artium, bo skrzaty powróciły do swoich obowiązków, lub trwały przy ciele Kano.
Zebrał swoja armie w Wielkiej Sali, pojawiła się też większość rannych, poza najcięższymi przypadkami.
- Jestem z was dumny. Brakuje kilku z nas, ale z tego co wiem, tylko Kano oddał życie. Ku pamięci poległego i rannych, będziemy nadal walczyć. Będziemy nadal ćwiczyć, aż zabijemy ostatecznie Voldemorta. - Powiedział cicho, ale dzięki magii Daphne, wszyscy go dobrze słyszeli. - Do jutra macie wolne. Dziękuję. - Dodał ruszając do wyjścia.
Nikt nie wiwatował, wszyscy rozumieli potrzebę ciszy. Każdy z nich znał Kano, bo odkąd Max powołał swoja Dłoń skrzat ćwiczył regularnie z jego Armią, poznali go nie jako sługę, ale jako nauczyciela i wojownika. Teraz zamierzali tak samo go uczcić, jako wolnego skrzata, który oddał życie w ich sprawie.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Severus, Theodora i McGonagall zostali w wielkiej sali, aby przekazać Ministrowi, Kingsleyowi i innym nauczycielom raport. Armia rozchodziła się, część do skrzydła szpitalnego, część do dormitoriów, aby się umyć i odpocząć.
Max wraz z Daphne, Susan, Blaisem oraz reszta mieszkańców domu Niezrzeszonych szli w stronę swojego pokoju wspólnego. Nikt nie był pewny co tam zastaną. Zaskoczeniem było, iż pokój wyglądał tak jak jeszcze godzinę temu. Nie było tam czarnych draperii, nie było trumny z ciałem Skrzata. Nic się nie zmieniło.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
de'Vireas bez słowa poszedł do swojego pokoju. Podszedł do szafy i zdjął strój bojowy. Daphne, która przyszła za nim, obserwowała go spod drzwi w milczeniu. Założył czarne spodnie, czarną koszulę i zaczął wiązać krawat.
- To Kano uczył mnie wiązać krawaty. - Powiedział nie odwracając głowy od lustra w drzwiach szafy. - Powiedział, że lord musi umieć to zrobić bez magii. - Zaśmiał się, a Daphne uznała, że choć to bardzo wymuszony śmiech, to jednak oznacza początek zdrowienia. Stwierdziła, że może podejść. Przytuliła się do jego pleców obejmując go za pierś. Przytrzymał jej dłonie. -Wiesz, że nie winię cię za to co się stało. Prawda? -
- Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że ja winię siebie. - Odpowiedziała stłumionym głosem bo nadal wtulała twarz w jego plecy.
- Tak samo, jak nie zmienia, że ja winię siebie. Kano by nas wyśmiał. - Odwrócił się przytulając ja i zanurzając twarz w jej włosach. - On cię kochał. Wiesz, że czekał aż urodzi nam się dziecko. Chciał wtedy odejść z Ligi i zająć się tym, czy powinien się w jego mniemaniu zajmować porządny skrzat domowy. - Powiedział wywołując u niej łzy i uśmiech.
- Wiem już jak będzie nazywał się nasz syn. - Powiedziała, co spotkało się z jego akceptacją.
- Przebierz się. Idziemy na pogrzeb przyjaciela. Musimy oddać nasze wspomnienia o jego śmierci. - Zawahał się. - Cholera, nie powiedziałem o tym reszcie dłoni. - Przebierz się, a ja się tym zajmę. - Powiedział całują ja.
- Musisz się umyć. - Powiedziała, gdy zaczął wychodzić. - Cały jesteś we krwi. -
- Wiem, ale to jest właściwy wygląd, by oddać hołd Kolekcjonerowi poległemu w boju. - Odpowiedział w połowie drogi do drzwi.
- Poczekaj. - Powiedziała i podeszła do niego, dotykając jego uda.
- Dziękuję. - Powiedział ponownie ją całując, gdy skończyła leczyć jego nogę.
- Jak cię znam, za chwilę uleczyłbyś się odruchowo. -
Wyszedł na zewnątrz, gdzie tuż za drzwiami zastał siedzących i tulących się Susan i Blaisa.
- Dziękuję. - Powiedział, wiedząc co oznacza ta obecność. Nikomu nie pozwoliliby wejść, choćby sami mieli walczyć przeciw całej szkole. - Przebierzcie się. Musimy oddać hołd. - Powiedział ruszając do drzwi wyjściowych.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Severusa i Theodorę odnalazł w Wielkiej Sali, nadal brudni od krwi, ale oboje zmienili szaty. Theodora miała na sobie długą czarną suknię, a Severus ubrał się dokładnie tak jak Max. Nie zdziwiło go to, Theodora miała już okazję uczestniczyć w pożegnaniu Goblina. Na widok Maxa cała sala zamilkła.
- Przygotujcie się. Trzeba oddać hołd bohaterowi. - Powiedział cicho do członków swojej Dłoni.
- Wypij to. - Poleciła Theodora i podała mu trzy fiolki z eliksirami. Gdy je przyjął i wypił w całości, pokiwała głową i odeszła z Severusem, do Sali Wejściowej.
- My też powinniśmy pójść. - Powiedziała McGonagall. - Cała Armia, Minister, Kingsley. Dzisiejszej nocy Kano ocalił dziesiątki żyć, nie tylko Daphne. - Mówiła, a Minister i Kingsley potwierdzali kiwając głowami.
- Przykro mi. Miejsce w którym się znajduje jest poza waszym zasięgiem. Całej mojej mocy nie wystarczy, by was tam wprowadzić. Ale oddam wspomnienie waszego pragnienia do misy pamięci o Skrzacie. - Powiedział poważnie.
- Czy jego obecność w ministerstwie ma pozostać tajemnicą? - Spytał Minister.
- Nie ma na to szans, więc nie. -
- W takim razie dodaj też wspomnienie, że nadany mu zostanie Order Merlina pierwszej kategorii, za zasługi dla całego magicznego społeczeństwa w czasie wojny z Czarnym Panem. - Powiedział Rufus. - Tyle możemy zrobić. -
Max pokiwał głową, odwrócił się i wyszedł. W Sali wyjściowej, gdzie czekała na niego reszta Dłoni, oraz znaczna część Armii Smoka. Armia odprowadzili ich w milczeniu do wyjścia, a potem stali na schodach patrząc jak mijają bramę i znikają.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Maxwell ujął dłoń Daphne i skinął głową Theodorze, która deportowała ich na skalną półkę na wysokiej górze. Wokół w jasnych promieniach południowego słońca roztaczał się wspaniały widok na morze, albo ocean, otaczający wyspy, bo tych drugich było kilka. Daphne w pierwszej chwili pomyślała, że są na Karaibach, ale Susan która posiadała zadziwiająca wiedzę na różne tematy, głównie dlatego, że zawsze potrafiła przyznać się do niewiedzy. Tym razem odezwała się spokojnym głosem.
- Pico el Tide? - A Max potwierdził skinieniem głowy, a więc byli na wyspach kanaryjskich.
- Chodźcie. - Powiedział ruszając w stronę skalnej ściany. Przesunął dłonią po kamiennej ścianie, kreśląc runiczne znaki, po chwili wielki głaz odtoczył się na bok, za nim znajdowało się przejście, długi ciemny korytarz. Zaraz po tym jak weszli do środka, wielki kamień opadł na swoje miejsce. Blaise odruchowo zapalił kulę światła, ale Theodora ją rozproszyła.
- Tu magii mogą używać tylko Kolekcjonerzy. - Cień pokiwał głową ze zrozumieniem.
Max sięgną do półki na boku i wyjął pięć pochodni, które rozdał zapalając Magią.
Zaczęli iść tunelem w dół, trwało to dobre kilkanaście minut, a wszyscy czuli, jak Max przeprowadza ich przez kolejne blokady. Doszli wreszcie do miejsca, w którym korytarz rozwidlał się. Ruszyli w prawo, ale zaraz skręcili w rzeźbiony portyk. Weszli do wielkiego okrągłego pomieszczenia, pełnego bocznych naw i półek na ścianach. Nie było tu żadnych ozdób, żadnych zdobień. Jedynie wejście, którego użyli miało rzeźbienia, a po dokładniejszym spojrzeniu były to runu, a nie ozdoby. Nad każdą nawą i półką znajdowała się tabliczka z imieniem i kamienna misa z pływającymi myślami. Ciała były doskonale zachowane, jakby złożono je tu wczoraj, a były tam istoty wszystkich gatunków, choć najwięcej ludzi lub czarodziejów. Maxwell poprowadził ich na środek sali, gdzie na prostokątnym kamieniu leżał Kano. Obok stało już kilka osób, Feniks, Jednorożec, Człowiek, a po drugiej stronie Anastazja, Mark, Helian. Z innych wejść nadchodzili kolejni. Ludzie, skrzaty, czarodzieje, gobliny, para jednorożców, a nawet feniks na ramieniu jakiegoś półolbrzyma. Według zmysłów Daphne, był wśród nich także wampir i dwa wilkołaki. Tajemnicą pozostawało, jak dotarli tu ludzie i skąd wiedzieli w tak krótkim czasie.
- Podejdź Smoku. - Powiedziała Feniks.
de'Vireas podszedł i złożył na szyi Kano łańcuszek na którym zawieszony był jego czarny pierścień. Następnie Max wyjął z swojej skroni strzęp srebrnych myśli, potem kolejny i jeszcze jeden. Trwało to niezwykle długo, ale nikt nie wydawał się zniecierpliwiony, Feniks uśmiechała się delikatnie. Co dziwne, w tej komnacie nie było czuć smutku. Raczej cześć, to było jak spotkanie po latach i wymiana opowieści z życia. Przypominało to Daphne scenę z jakiejś książki, gdzie syn po kilkuletniej podróży po świecie opowiadał swojemu ojcu o tym co widział, kogo poznał i jak pomagał innym. To oddawanie wspomnień, było niczym wyrażenie dumy.
Gdy jej partner skończył, do misy podeszła Feniks i również w milczeniu dodała wspomnienia, choć tylko dwa. Później podszedł Jednorożec, a po nim Jaques z Anastazją. Ojciec Maxa szepnął coś żonie na ucho, a ta uśmiechnęła się i za pomocą różdżki wyjęła z jego głowy wspomnienie, które tam umieściła. Sama także dodała dwa. Każdy w Sali począwszy od Dłoni Kano, poprzez Dłonie innych kolekcjonerów, na całej reszcie kończąc dodawali wspomnienia.
Daphne długo myślała nad tym, jakie wspomnienie dodać, ale ostatecznie pomyślała o tym momencie, gdy Kano dowiedziawszy się o jej przysiędze złożonej z Maxem, podszedł do niej, wziął jej rękę i położywszy sobie na czole powiedział. „Jesteś teraz panią de'Vireas. Jesteś w wielkim rodzie i dokonasz wielkich rzeczy, ale zawsze pamiętaj, że cokolwiek się zdarzy. Choćby morze cierpienia, zalało wasze życie, na zawsze będziesz jego. A to oznacza, że jesteś moją rodziną."
Gdy oddawała to wspomnienie pojedyncza łza pociekła jej po policzku.
Oddawanie wspomnień trwało prawie dwie godziny i odbyło się w całkowitym milczeniu. Więc gdy po tym czasie przemówiła Feniks, Ognistej wydało się, że głos brzmi nienaturalnie, jakby niewłaściwie.
- Zamykamy Kolekcję Skrzata. Niech każdy w Lidze pamięta, że umarł jak prawdziwy Kolekcjoner. - Podeszła do postumentu i uniosła misę z wspomnieniami. Max wziął na ręce Kano i ruszył za Laną do jednej z wolnych nisz w ścianie. Ułożył tam Skrzata, a Feniks położyła przed nim misę. Rozbłysła magia pieczętując schronienie.
- Żegnaj Skrzacie. - Rozległo się z kilkuset gardeł, a zaraz potem wszyscy zaczęli się rozchodzić.
Do Dłoni Smoka podeszła Lana i Jaques.
- Przykro mi Smoku, wiem że był dla ciebie jak brat. - Powiedziała Feniks. - Czy zabrałeś zemstę za jego śmierć? -
- Tak, ale było to głupie. - Odpowiedział. - Zabiłem Voldemorta, bo tego wymagał honor Ligi, ale uczyniłem go tylko silniejszym. Muszę też znaleźć sposób jak odkryć jego Horcruksy, bo zdawanie się na to, iż w gniewie wypchnie je na wierzch swojego umysłu jest już mało prawdopodobne. Przez czas zanim odzyska ciało, zdoła uspokoić umysł, być może nawet odkryje mój plan, a wtedy może zaryzykuje pozostawienie jedynie Horcruksa w Potterze. -
- Znajdziesz sposób. Pamiętaj, że jestem o oddech od ciebie. Nie mam twoich umiejętności walki, ale gdybyś potrzebował mocy... -
- Pamiętam. Mam też moc czterech smoków. Ale wolałbym nie musieć walczyć z Voldemortem w pełni potęgi. - Powiedział smutno. - Co zrobimy z dłonią Kano? -
- Będzie gotowa. Gdybyś nie został Kolekcjonerem planowaliśmy ci oddać następną dłoń. - Powiedział jego ojciec. - Cześć z nich wyrażała gotowość do przejścia pod twoje rozkazy, jeszcze zanim Kano oddał życie. Teraz są w twojej kolekcji. Reszta się podzieli, ale wszyscy wiedza ile znaczyłeś dla Skrzata. Będą na twoje rozkazy. -
- Czy śmiertelność kolekcjonerów jest tak duża? - Spytała Susan.
- Nie, ale ostatnimi czasy odrobinę wzrosła. - Powiedział podchodzący Roger. - Słyszałem o waszej bitwie w ministerstwie. Wasze wilcze formy dobrze wam służą. -
- Tak. - Odpowiedział Blaise. - Nie powiedziałeś nam, że to wymarłe zwierzęta. -
- A co to zmienia? -
- Choćby to, że gajowy Hogwartu, chciał nas rozmnażać, żeby przywrócić gatunek do istnienia. - Wycedził Blaise.
- A nie zamierzacie się rozmnażać? - Spytał Roger, ledwie hamując wybuch śmiechu.
- Nie w takiej formie. Czy ty często się rozmnażasz pod zwierzęcymi postaciami? - Odcięła się Susan, czego już nikt nie wytrzymał. Kiedy wszyscy skończyli się śmiać, Susan dodała. - Przepraszam, nie powinnam żartować. -
- Kano nie miałby nic przeciwko, a tylko jego opinia się liczy. - Powiedział Roger.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Wrócili do zamku tuż na kolację. Cała Dłoń jadła razem wspominając Kano. Gdy zajęli miejsca, szybko dołączyli do nich inni dowódcy kadry Armii Smoka. Nikogo nie dziwiła sytuacja, w której wraz z uczniami jadła dyrektorka. Oczywiście najwięcej opowieści miał Maxwell i Theodora.
- Słyszałam o tym jak Kano wyciągał cię z Tajlandi, ale była to opowieść z trzeciej pary ust, więc nie chcę niczego pomieszać. - Powiedziała, w którymś momencie nauczycielka eliksirów.
- Tak, byłby to przekaz jak opowieść z kawału o placu czerwonym. - Zaśmiał się Max, a widząc niezrozumienie wyjaśnił. - Radio Moskwa nadała, że w Moskwie na placu Czerwonym, rozdają samochody. Prawda była jednak taka, że nie w Moskwie, a w StPetersburgu, nie na placu czerwonym, tylko na niebieskim, nie rozdają, a kradną i nie samochody, a rowery. - Wszyscy się roześmiali.
- W tym wypadku, Kano postanowił spotkać się z jednym ze swoich przyjaciół. - Kontynuował de'Vireas. - Pech chciał, że nie był to przyjaciel, a zdrajca, który obiecał dostarczyć głowę swego byłego pracodawcy, jako kartę przetargową dla nowych szefów. Kano został zaatakowany przez sześciokrotną przewagę mocy magicznej. Do tego skoro wiedzieli kim jest odpowiednio zabezpieczyli teren. Tyle dramatyzmu, nie docenili jednak Skrzata, bo ten nigdy, nawet na spotkania z przyjaciółmi nie szedł sam. Czekałem kilka kilometrów dalej, ale gdy nie dostałem informacji o przedłużeniu spotkania, ani Kano nie wrócił, wypełniłem plan B. - Uśmiechną się. - Wiecie jakie to uczucie odbić się od tarczy antyskrzaciej? Nie polecam, w każdym razie ci, którzy od dobrej godziny próbowali wyciągnąć z głowy Kano informacje odwalili kawał dobrej roboty w stawianiu barier antymagicznych. Wewnątrz działała tylko ich magia, więc na początku mnie zignorowali. Dopiero gdy zabiłem czterech odkryli, że jestem wsparciem, o którym bełkotał Skrzat. Zajęło mi prawie dwadzieścia minut przedarcie się na trzecie piętro gdzie go trzymali. Kiedy go uwalniałem wyglądałem niemal jak po spotkaniu z tornadem żyletek. Moje ubranie całe było w strzępach i cały byłem w krwawiących ranach. Skrzat spojrzał na mnie i spytał, dlaczego na tak ważne spotkanie przyszedłem bez odpowiednio zawiązanego krawata, a potem mnie ogłuszył i wyniósł, ciągnąc po schodach. - Zakończył.
- Jak nie pokażesz mi wspomnienia, to będę rozpowiadała nadal oficjalna wersje, jakbyś poszedł na spotkanie samowolnie i dał się złapać. - Powiedziała Theodora, co tylko wywołało śmiech Maksa.
- Możesz tak robić, odwdzięczyłem mu się Nowym Jorku. - Powiedział de'Vireas
- Nie. - Wykrzyknęła nauczycielka. - Czyli to on poruszył ten tankowiec? -
- Nic nie potwierdzę. -
- Nie chce przerywać, ale wzbudzamy za duże zainteresowanie. - Powiedział Blaise.
- Fakt. - Zgodził się Max. - Wpadnijcie później do naszego pokoju. Zgredek was przeniesie. - Powiedział do nauczycieli. - Wypijemy coś właściwego. - Wszyscy wstali i ruszyli do pokojów.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Spotkali się po dwóch godzinach i spędzili większość nocy pijąc wina z piwniczki Greengrassów oraz słuchając opowieści o Skrzacie. Było to właściwe i nikt z nich nie czuł się, jakby Kano naprawdę umarł. Wcześniejsza ceremonia pożegnania trwała w nich, a Ognista pomyślała, że być może żaden kolekcjoner naprawdę nie umierał, dopóki wspomnienia Ligii o nim trwały.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Gloria zwycięstwa i pokonania Voldemorta w ministerstwie przyniosła dwa efekty. Pierwszym były kosmiczne wahania nastrojów opinii publicznej. Społeczeństwo po ogłoszeniu śmierci Voldemorta dostało małpiego rozumu, świętowaniu, balom i przyjęciom nie było końca. Tak więc informacja, że zostało zniszczone jedynie ciało Czarnego Pana, dotarła do ludzi dopiero po czterech dniach. Mimo tego, że Prorok pisał o tym codziennie.
Wedle Proroka, który dostał wyłączność na wywiad z Ministrem Magii, który z kolei podawał informacje uzyskane od Maxa, wynikało, że Voldemort, jako iż zna już metodę powrotu do ciała, oraz nie udało się zatrzymać wszystkich jego popleczników, a właściwie zabić, bo nikt z napastników atakujących ministerstwo nie przeżył, powróci za kilka miesięcy. Ta informacja obudziła ponownie grozę, oraz tony listów z skargami to na ministerstwo, to na tajemniczą Ligę Kolekcjonerów, to na Dumbeldora, to na de'Vireasa.
Na tego ostatniego było najwięcej skarg, jako iż to on wedle społeczności czarodziejów był odpowiedzialny za spartaczenie roboty. Wieść o tym, iż to on był odpowiedzialny za postawienie dyrektora Hogwartu w stan zawieszenie i oskarżenia podniosła się wielka publiczna wrzawa. Dopiero oficjalne wystąpienie Rufusa, w którym podał oficjalny powód zawieszenia Dumbledora uspokoiło burzę. Sam Albus swoja drogą zniknął i nie pojawiał się na wezwania kierowane przez ministerstwo.
Okres ciszy też nie przynosił ukojenia, bowiem napięcie z powodu niewiedzy, kiedy znowu zacznie się wojna, było gorsze, niż życie pod ciągła groźbą śmierci.
Max musiał też pojawić się w redakcji Proroka codziennego i postawić redaktorowi naczelnemu ultimatum. I to najgorsze z możliwych. Obiecał kupić i zamknąć gazetę, jeśli nie dadzą spokoju rodzinie Daphne oraz Weasleyów.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Drugim efektem zwycięstwa w Ministerstwie, był nagły przypływ energii i wiary w możliwości jego Armii, o ile wcześniej dawali z siebie niemal wszystko podczas ćwiczeń, to teraz można by pomyśleć, że wykrzesali skądś drugie tyle energii. Max pokazał im w myślodsiewni wspomnienie walki w Sali Przepowiedni, śmierć Kano i jego walkę z Voldemortem.
- Walczą niemal jak członkowie Ligii. - Zauważyła po jakimś miesiącu takich treningów Susan podczas jednego z ich wewnętrznych turniejów walk. Miała dobre odniesienie, bowiem jego Dłoń, rozpoczęła dwa tygodnie temu treningi w lesie, z różnymi członkami Ligi. Zasadniczo wygrywali, albo przynajmniej wypełniali cele zadań. Przegrywali, tylko z drużynami uderzeniowymi, czyli grupami wyszkolonymi, wyłącznie do walki. Ale jak zauważali sami dowódcy takich grup, nie był to powód do smutku, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich krótki trening. Radzili sobie za to bardzo dobrze, w porównaniu do grup wielozadaniowych, takich jak oni. A deklasowali większość grup zwiadowczych, głównie dzięki formom Cienia i Księżyc, oraz zdolności Severusa i Theodory do poruszania się cieniami. - Myślałeś, żeby ich wcielić? - Spytała Maxa.
- Może po wojnie. I na pewno nie wszystkich. - Odpowiedział. - Większość będzie miała dość walki, a Liga działa na wszystkich kontynentach i nigdy nie ma czegoś takiego jak koniec. -
- Ale to już niedługo prawda? -
- Nie, moi szpiedzy donieśli mi o tym, że Glizdogon zbiera więcej materiałów niż zwykle, co może oznaczać, że Voldemorta zrozumiał iż jedyną szansą na pokonanie mnie jest pozbawienie się Horcruksów. Teraz pytanie ile z nich zaryzykuje. Ja stawiam na to iż wchłonie moc z wszystkich poza tym w Harrym. - Mówił spokojnie, bo niedaleko nic stały inne osoby z kadry, a nie chciał wzbudzać ich zainteresowania. - Będę miał Duzy dylemat gdyby przyszło mi zabić Pottera. -
- A nie możesz użyć zaklęcia Almashiego? - spytała Daphne.
- Mogę, ale nie znam, ani Harrego, ani Voldemorta na tyle dobrze, by ich od siebie oddzielić, ryzyko w tym wypadku wynosiłoby jakieś osiemdziesiąt procent, że zginą oboje, a raczej, że we troje skończymy martwi. -
- Ciężka sprawa. - odezwał się Malfoy, za ich plecami, czym wywołał gwałtowna reakcje Susan, Daphne, Severusa i Theodory. Blaise, który miał zamknięte oczy musiał go wyczuć wcześniej, a Max rzadko bywał naprawdę zaskoczony. Dokładniej to rzadko było po nim widać zaskoczenie.
- Długo tu stoisz? - spytała Daphne.
- Od jakichś pięciu minut przed pytaniem Susan. - odpowiedział Blaise. - Ale podszedł po mistrzowsku. -
- Po co ci to Draco? - Spytał Max nadal nie odwracając się do niego.
- Bo mogę się przydać. Wymyśl coś co w wiarygodny sposób przekona Glizdogona, że wchłanianie mocy nie jest dobre, a ja mu to podeślę. Moja matka przysłała mi to. - powiedział podając mu list.
„ Draco, nie wiem czy to prawda, że walczyłeś w ministerstwie. Zginął tam twój ojciec, a ja jestem niemal w niewoli. Prześlij mi do skrytki w gringocie coś co pomoże mi kupić wolność, a obiecuję, że znikniemy razem. N. „
- Niezbyt wylewny prawda? - powiedział Draco widząc, że Max podaje list dalej.
- Czemu? - spytał lakonicznie Max odbijając o niechcenia zbłąkane zaklęcie.
- Czemu ci o tym mówię, czy czemu się do mnie zwróciła, czy czemu się zakradłem? - spytał.
- Wszystkie powyższe oraz czemu teraz? - odpowiedziała mu Ognista.
- Bo nie byłem pewny czy chcę jej pomóc. - padła brutalnie szczera odpowiedz. - Najchętniej bym spalił list i udawał, że nigdy go nie dostałem. Ale... -
- Ciężko udawać, przed samym sobą. - dopowiedział de'Vireas. - Zmieniłeś się. Niemiałbyś oporów zabić jej gdyby stanęła do walki wraz z Voldemortem, ale nie skazać ją na śmierć. -
Max odszedł kawałek na bok i usiadł na własnych piętach w pozycji medytacyjnej. Po chwili moc zaczęła od niego promieniować, przybierała też widzialna formę tańczących srebrno złotych promieni.
- Trochę straszny jest gdy tak robi, nie? - Spytała Malfoya Susan, podczas gdy Daphne i Blaise zajęli się ekranowaniem medytacji Maxa. Trwało to dobrych kilka minut, aż Max podniósł się i podszedł do Draco.
- Przekaż jej prawdę. Że nie zamierzasz uciekać, ale nie chcesz być odpowiedzialny za jej śmierć. Powiedz, że rozmawiałeś ze mną i powiedziałem ci, że najbardziej boje się walczyć z wszystkimi Horcruksami naraz. Idź. - urwał, ale po minucie zawołał za Draconem, aby wrócił. - Załącz wspomnienie tego do tej przerwy. Wybacz, ale to co zrobisz nie poprawi sytuacji twojej matki. Gdy przekaże te informacje stanie się dla Voldemorta zbyt cenna, by ja wypuścić. Z kolei brak informacji okaże się śmiertelnie niebezpieczny, bo będzie nieprzydatna. Z trzeciej strony zostało mu tak mało sług, że może nie zaryzykować jej utraty. -
- Powiedziałeś prawdę, czy to nie zwiększa ryzyka tego czego się obawiasz? - spytał Blaise.
- Nie. Voldemort o tym już wie. - odpowiedział Severus. - Z drugiej strony Max przyznający się do tego zasieje w nim niepewność i może zdecyduje się zagrać bardziej zachowawczo, dając nam czas. -
- Ale jeśli uwierzy staniesz wobec niemożliwego. - powiedziała Daphne.
- To nie jest warte życia mojej matki. - Powiedział poważnie Malfoy. - Przez całe życie nie zrobiła nic, co mogłoby wyrównać ryzyko twojej śmierci. -
- Urodziła ciebie i nawet gdy był to jej jedyny dobry czyn, to dla ciebie był najistotniejszy. - powiedział Max - Zrób o co cię proszę, a może nam się uda. -
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
- Czemu tak? - spytała Daphne gdy Draco był już poza zasięgiem.
- Bo niepokoi mnie to zbieranie komponentów. - powiedział. - Pokonać go gdy będzie w pełni sił to jedno. Mam na to szansę, niewielką, ale jednak mogę być potężniejszy niż Voldemort i suma mocy przedmiotów zmienionych w Horcruksy. Walczyć kilka razy, za każdym razem z silniejszym Voldemortem nie ma szans. A jeśli się przygotuje, może powracać w odstępie godziny, albo krótszym. -
- Hmm, więc chcesz go sprowokować do jednego ostatecznego ataku? - Ognista nie wydawała się tym specjalnie przejęta. -Po co w takim razie trenujemy? I co z Horcruksem w Harrym. -
- Liczę, że on wchłonie Horcruksa sam, a chłopaka zostawi nienaruszonego, wtedy nadal społeczność czarodziejów pozostanie apatyczna, bo będzie liczyć na zbawienie od złotego chłopca. -
- Nie odpowiedziałeś na drugie pytanie. - dodała Daphne ostrzej.
- Przecież wiesz królowo. - odpowiedział, a ona chlasnęła go w twarz zostawiając trzy krwiste ślady i odeszła w stronę zamku.
- Za co to było? - Spytała Susan.
- Nie byłaś ślizgonką. - Powiedział Blaise, a widząc spojrzenie swojej dziewczyny szybko wyjaśnił. - Max uważa, że zanim zginie osłabi Voldemorta na tyle, że nasza armia go pokona. To o czymś takim mówiłeś w przedziale Slughorna? Na nic siła Herculesa, kiedy uderza wielu przeciwników. Komuś uda się go trafić. - Max pokiwał głową.
- Muszę iść do Daphne. Dokończcie trening. - powiedział odchodząc.
- On oszalał, prawda? - spytała Susan.
- Nie jest samobójcą i jestem pewny, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby zwyciężyć. - wyjaśnił Severus.
- Ale wszystko może nie wystarczyć. Może być potrzebne coś jeszcze. - Dodała smutno Theodora.
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Max wszedł do ich pokoju, rozejrzał się, ale zobaczył Daphne na tarasie. Stała wpatrując się w jezioro, ale odwróciła gdy tylko wyczuła jego obecność.
- Nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć? - spytała.
- Nie zamierzam umierać. - odpowiedział beznamiętnie. - Zamierzam umrzeć ze starości otoczony stadem dzieci i wnuków. I mam nadzieję ciebie siedzącej obok. Czy mam mówić ci za każdym razem, że mogę zginąć podejmując walkę? -
- Nie cierpię gdy jesteś tak chłodno logiczny. - powiedziała obejmując go i tuląc głowę do jego piersi. - Wiesz że to był wybuch emocji? Rozumiem to o czym mówisz, albo nie mówisz, ale nie znaczy to, że łatwo to przyjąć. -
- Wiem Piękna. Nie jest też łatwo o tym myśleć. Z drugiej strony nie zamierzam być dżentelmenem i dać ci umrzeć wcześniej. - powiedział łagodnie. - Wiem też, że jestem Kolekcjonerem Ligi, a to składa na mnie dużą odpowiedzialność. Zadanie powstrzymania Voldemorta było zadaniem Kano. Ja byłem tylko siłą wykonawczą, egzekutorem jego dłoni. Byłem spoza jego dłoni. Działałem niezależnie w Lidze wspierając te zadania Kolekcjonerów, które uznałem za właściwe. Kiedy zostałem Kolekcjonerem mam obowiązki, a od śmierci Skrzata zadanie spadło na mnie. Liga nie jest bezduszna, ale wymaga też efektów. Nie odpowiadamy przed nikim, więc musimy być bardziej rygorystyczni wobec siebie nawzajem. -
- Wiem Smoku. - odpowiedziała nie jako Daphne Greengrass, ale jako Ognista z Dłoni Smoka. - Wybacz ten policzek. Chyba trzeba cię uleczyć. - Powiedziała przejeżdżając dłonią po rozcięciach. - Czemu nie uleczyłeś się sam? Chciałeś mi dać lekcję? -
- Nie, uderzyłaś z użyciem ognia, to był odruch, ale musisz nad tym zapanować. Gdyby celem był ktokolwiek inny, mogłabyś takim uderzeniem zabić albo poważnie poranić. Mnie obroniła odporność smoka. A i tak tylko dlatego, że już poznałem sygnaturę twojej magii. -
- Jak mogłam uderzyć mocą feniksa, bez zmieniania się? - spytała przerażona.
- Tak. - podniósł swoja dłoń, która była pokryta łuską i miała szpony. - Uczyłem się tego przez kilka lat. Ale zdarzało mi się w gniewie robić to nieświadomie. Kiedy nad tym panujesz to bardzo przydatna umiejętność, ale gdy nie wiesz, co robić może być śmiertelnie niebezpieczna. -
- Jak mam zacząć ćwiczyć? - spytała.
- Jeszcze nie wiem, na razie zapamiętaj, żeby nie atakować nikogo gdy jesteś pod wpływem silnych emocji. - zastanowił się. - Brak ci kontroli by zacząć ćwiczenia w taki sposób jak ja to robiłem. Muszę to przemyśleć. Na razie musisz więcej czasu poświęcić na ćwiczenie zmiany formy, ale nie próbuj zmieniać tylko kawałka. W moim przypadku, jest to tylko bolesne, ale ja po zmianie nie mam temperatury kilku tysięcy Celsjusza. -
- Czy może to być niewykonalne? - spytała
- Nie, bo już tego dokonałaś. - uśmiechną się. - Muszę tylko porozmawiać z Feniks i Theodorą na temat środków ochronnych. -
- Zauważyłam, że ty nie korzystasz ze swojej formy, do tej pory myślałam, że to chowanie atutu, chyba, że oszukiwałeś. - powiedziała ciągnąc go w stronę wnętrza ich pokoju. - Oczywiście, że oszukiwałeś. Żadne z nas nie jest gotowe na taka przemianę. To tak jak z nauką rozmowy Krakenem. - Stwierdziła. - Próbowalibyśmy, a to było by niebezpieczne. -
00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00
00oo00oo00oo00
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro