Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 13

Witam,

Zapraszam na najdłuższy rozdział. Po nim jeszcze dwa i może potem pokuszę się o epilog.

Jak zwykle zapraszam do komentowania i pytań.

***

Czas mijał im względnie spokojnie, a jedyną istotną zmianą w życiu szkoły wydawała się ta, że ślizgoni zaczęli zachowywać się jakby ciszej. Faktycznie byli w mniejszości, bo pozostała ich niecała czterdziestka. Duża część uczniów z domu Niezrzeszonych dołączyła do treningów Armii Smoka, ale po zamianie domów, część uczniów niemogących sobie poradzić z zaufaniem byłym ślizgonom, odeszła. Max nie przejmował się tym specjalnie, twierdząc, że wprawdzie szkoda dobrze wyszkolonych ludzi, ale przecież i tak nie wszyscy ruszą do ataku, a ci wyszkoleni zostają w zamku, więc ich umiejętności nie będą zmarnowane.

Ku zaskoczeniu większości Armii, na treningach przestał pojawiać się Harry i Ron. Miejsce stratega zajął o dziwo Malfoy. Który jak się okazało obserwował ich treningi i ćwiczył sam nocami.

***

Po niecałym miesiącu od zamiany domów, w zamku na sobotnim obiedzie pojawiło się kilku gości. Mianowicie Nimfadora Tonks, Kingsley Shacklebolt, Amelia Bones, Remus Lupin, Artur Weasley i bliźniacy Fred i George.

Zjedli przy stole nauczycielskim, który na tę okazję został powiększony, a potem razem z dyrektorem i opiekunami domów udali się na błonia, gdzie pod okiem bliźniaków i Blaisa odbyła się prezentacja nowego systemu zabezpieczeń.

Max zatrzymał się kawałek z tyłu i kilkoma gestami postawił nieprzenikalną ścianę z czegoś podobnego o dymionego szkła, wysoką na kilkanaście metrów.

- Nie chcę, aby wieści o tym rozeszły się za szybko. - Wyjaśnił Daphne, która zatrzymała się by na niego poczekać.

W tym czasie Blaise tłumaczył już założenia, jakie planowali osiągnąć.

- Tak, więc mamy system przeciw wilkołakom, wampirom i dementorom. Nie jest to coś, co ich powstrzyma, spowolni czy złapie, ale broń, która zabija te istoty. Nie chcieliśmy uzyskać kompromisu, ale totalne unicestwienie. - Tłumaczył pokazując jedną z min. - Fred możesz pokazać system umieszczania tego pod ziemią? -

Jeden z bliźniaków zabrał garść czarnych żuków z miski leżącej obok miny i wyrzucił je na trawę za sobą. Następnie zabrał pergamin z mapa Hogwartu i wymruczał kilka zaklęć, rysując różdżką po mapie. Żuki rozbiegły się po trawie ustawiając się w niemal idealne szeregi, po czym rozpoczęły wkopywanie się do ziemi.

- Tak, samo łatwo się ich pozbyć mając dostęp do tej mapy. Będąc pod ziemią w ciągu kilku minut urosną do pełnych rozmiarów. - Wyjaśniał drugi z bliźniaków. - Każdy z tych żuczków to mina o sile zdolnej wyrwać lej głęboki na dwa metry i szeroki na jakieś cztery. Dodatkowo wersje antywilkołacze i antywampirze zawierają śladowe ilości srebra, a antydementorowe sproszkowane rogi jednorożców. Udało nam się opracować materiał wybuchowy na bazie srebra goblinów, który na kilka sekund przejmuje cechy tego, co go wzmacnia. Więc nawet najmniejszy element będzie śmiertelny dla tych istot, dla czarodziejów wystarczy wybuch. - Zawahał się. - Prowadziliśmy eksperymenty z użyciem tarcz Maxwella i wiemy, że żadna z powszechnie znanych tarcz nie ochroni przed takim wybuchem. -

- Dodatkowo mamy jeszcze miny typu Claymore, które wyskakują z ziemi i wystrzeliwują we wszystkich kierunkach stalowe kulki, lub ostre odłamki metalu. Gdy zastosujemy, jako czynnik opiłki srebra goblinów, nawet najlepsza tarcza się temu nie przeciwstawi. - Dodał Artur.

- Wydaje mi się, ciągle mówimy o ochronie zamku, ale też jednocześnie pan de'Vireas zapewnia wszystkich, że do ataku nie dojdzie. - Powiedział Dumbledore. - Zastanawiam mnie, po co aż takie przygotowania. Gdyby chodziło o bezpieczeństwo uczniów, wystarczyłyby awaryjne świstokliki. -

- Może tak, ale gdyby doszło do ataku, to głupotą było by nie skorzystać z możliwość darmowego przetrzebienia armii Voldemorta. Te systemy mogą pozostać rozmieszczone i nieaktywne. - Wyjaśniła pani Bones, zimnym głosem. - Aktywuje sie je poprzez mapę. Można także uruchamiać je selektywnie z tego, co zostało mi przekazane w dokumentacji. Zgadzam się z oceną ministra, oraz rady nadzorczej. Hogwart zostanie w niewyposażony. -

- Poza tym Ja liczę na to, że Voldemort zaatakuje. - Powiedział niespodziewanie Max. - Jego atak nie odniesie, tylko żadnego skutku. Zamierzam za jakiś tydzień, przeprowadzić nieudany atak na jego dwór. Wycofam się udając poważne rany. Muszę być tylko pewny, że jego tam nie będzie, by mógł opierać się tylko na relacjach swoich świadków. Przybędzie tu nie do końca przygotowany, ale zdecyduje się zaatakować, bo będzie dokładnie wiedział, że dyrektor jest nieprzytomny w szpitalu świętego Munga. -

- A niby, dlaczego tam będę? - Spytał ostro Dumbledore.

- Bo albo uda pan ze mną walkę, w której pana efektownie, ale niegroźnie poranię, albo faktycznie to zrobię, bez pana pomocy. Z powodu naszej walki i pańskich obrażeń, przyspieszę moje plany ataku, nie będąc gotowym. Będę musiał się śpieszyć, bo ministerstwo będzie chciało mnie dopaść, za doprowadzenie Pana do stanu krytycznego. - Wyjaśnił Max.

- Będziesz też mógł udawać wyczerpanego, bo jednak pojedynek z dyrektorem do łatwych nie należy. - Podpowiedziała Amelia. - Co zamierzasz zrobić z uczniami? -

- Będą w wielkiej sali zabezpieczonej tarczami projektu Maxwella. Do walki stanie tylko kilkoro uczniów ochotników. - Odpowiedziała McGonagall. - Poza tym nawet, gdyby jakimś cudem Czarny Pan wygrał, nie tknie uczniów, którzy pozostali neutralni. Pokaże tym, że walczy tylko z tymi, którzy mu się przeciwstawiają. - Wyjaśniła niemal słowo w słowo powtarzając to, co jakiś czas temu tłumaczył jej Max.

- Najbardziej prawdopodobne jest to, że po przejściu jego sił przez błonia zostanie ich zbyt niewielu, by dalej walczyć. Ale na ten wypadek mamy jeszcze wsparcie jednorożców, centaurów i krakena. - Dodał Max.

- Rozumiem. - Powiedziała Amelia. - Ma pan moje poparcie. Jeszcze dzisiaj, przedstawię ten plan Rufusowi, ale proszę się do wieczora spodziewać sowy z akceptacją. -

- Proszę wnieść także moje poparcie, pani Bones. - Powiedział Kingsley. - Plan jest ryzykowny, ale wydaje się przemyślany, a po prezentacji tych systemów jestem niemal pewny zwycięstwa. Czy aurorzy mogą w jakiś sposób pomóc? -

- Hmm, możemy zgrać niewielki oddział, ale nie więcej niż dziesięć osób w ministerstwie. Niech zaczną już dziś dyżury. Proszę zmieniać ludzi, codziennie. Chodzi o to, żeby nie powstało nic na tą okazję. Niech to będzie lotna brygada interwencyjna mająca dyżur przez całą dobę. Taka na nagłe wypadki. Proszę ich też wysyłać, gdy tylko pojawią się jakiekolwiek zgłoszenia. Mają być aktywni. - Max wydawał się rozluźniony, ale w pewnym momencie obrócił się do dyrektora i wymierzył w niego różdżkę. - Jedno słowo Starcze. Odważ się zaprotestować? -

- Eee. - Zaczął dyrektor, ale dane mu było nic powiedzieć.

- Widzę, że nie zamierzasz się zgodzić. Ale nie, dlatego, że to zły plan tylko, dlatego, że nie jest twój. - Cedził Max przez zaciśnięte zęby. - Wiesz, co? Możesz sobie przypisać całe zasługi. Cokolwiek dobrego dokona się na błoniach będzie twoim pomysłem, każde fiasko pójdzie na moje konto. - Zmierzył dyrektora wzrokiem. - Masakra, że nadal się wahasz. Słyszała pani moja propozycję pani Bones? -

-Słyszałam. - Powiedział z obrzydzeniem w głosie, ale bynajmniej nieskierowanym przeciw Maxowi. - Przedstawię ją także ministrowi. - Stwierdziła wiedząc, że chłopak mówił poważnie.

- Zanim odejdziemy, chcę zobaczyć siłę wybuchu jednej z tych min. - Powiedział Kingsley, gdy Max opuścił różdżkę.

Freda i Georga nie trzeba było długo namawiać. Obaj dźgnęli mapę różdżkami i dwie z min wybuchły, a po nich w reakcji łańcuchowej eksplodowały kolejne, wzbijając w powietrze ziemię i dym. Max osłonił Daphne swoim ciałem i tarczą nad ich głowami. Postawił też Tarczę pomiędzy nimi, a wybuchami. Mimo to reszta czarodziejów padła przerażona, także bliźniacy, oprócz Smoka i Ognistej, na nogach stali też Blaise i Susan. Zabini wiedział, czego się spodziewać, więc osłonił Susan. Gdy z nieba przestały spadać kawałki ziemi, a dym nieco się rozwiał, czarodzieje zaczęli podnosić się z ziemi.

Max machnął różdżką kilka razy, rozwiewając resztki dymu, by pokazać skale zniszczenia.

Po kilku minutach, gdy dzwonienie w uszach ustało, a każdy z obecnych dobrze przyjrzał się sieczce, jaka pozostała z trawnika.

- Fred podejrzewam, że pan Shacklebolt miał na myśli pokaz w kontrolowanych warunkach i jednej. - Powiedział powoli. - Nie zmienia to jednak faktu, ze łatwo wyobrazić sobie, co się stanie, z pechowcami stojącymi na tym trawniku. Powiem szczerze, że musiałem wzmocnić tarczę trzy razy, żebyście nie oberwali fala podmuchową. -

- Imponujące. - Powiedział Kingsley. - Czy dodawanie jakichkolwiek dodatkowych środków przeciw wampirom, czy wilkołakom jest naprawdę konieczne? -

- Tak, bo gdy któryś znajdzie się poza bezpośrednim obszarem wybuchu oberwie odłamkami. - Wyjaśnił Max.

- Rozumiem. Kto będzie pilnował tej mapy w Hogwarcie? - Spytał Kingsley.

- Pan albo Nimfadora. Jestem pewny, że znajdziecie powód, by uzasadnić obecność aurora w szkole przez tydzień może dwa. - Stwierdził de'Vireas.

- Treningi z wami. Ogłosimy, że Tonks przebywa tu, by szkolić twoja armię. To będzie element wojny psychologicznej, o której wspomniał mi Artur, a Voldemortowi nie powie za wiele. - Dyrektor biura aurorów podjął szybką decyzję.

- Czy nie zapominacie o czymś? - Odezwał się najpierw dyrektor. - Do tej pory to ja kieruję szkołą i nie zgodzę się na nic, co zagrozi uczniom. Możesz tworzyć swoje plany, ale jak tylko zagrażają bezpieczeństwu uczniów, a tak jest w przypadku zachęcania Lorda Voldemorta do ataku na szkołę, zmuszony jestem powiedzieć, Dość. -

- Nie, panie de'Vireas. - Powiedziała Amelia powstrzymując Maxa od odezwania się - Miałam nadzieję, tego uniknąć. Proszę Albusie przeczytaj to. - Powiedział podając mu złożony pergamin. Dyrektor odebrał go, złamał pieczęć rady nadzorczej i przeczytał. Widać było wściekłość na jego twarzy w miarę czytania.

- Doskonale, w takim razie macie wolną rękę. Poinformuj mnie Amelio, kiedy ma dojść do realizacji waszego planu. - Schował pergamin i odszedł w stronę zamku.

***

- Co na Merlina było w tym liście. - Spytała Theodora, gdy Dumbledore zniknął już w zamku.

- Informacja od Rady Nadzorczej, że gdyby sprzeciwiał się podjęciu działań, mających na celu zapewnienie Hogwartowi bezpieczeństwa, lub pokonaniu Czarnego Pana. Oczywiście planom, które mają akceptacje rady nadzorczej i ministerstwa, zostanie odwołany. Wyrazili też zaniepokojenie jego zachowaniem, oraz ciągłym pozostawianiem szkoły bez nadzoru. I tym podobne. - Wyjaśniła pani Bones.

- Auć, strzał w klejnoty. Ale może mu się to przyda. - Powiedział Fred.

- Kiedy mamy zacząć rozmieszanie min wokół Hogwartu? - Spytał George.

- Jak tylko dostanę potwierdzenie od ministra. - Odpowiedziała Amelia, - A kiedy pokażę mu wspomnienie tej prezentacji sądzę, że dostaniecie sygnał startu jeszcze dziś. - Odwróciła się do Maxa. - Rufus będzie pytał o powody, to bardzo bystry czarodziej. Być może zdołam go przekonać, by mi zaufał. -

- Nie. - Przerwał jej Maxwell. - Proszę mu przedstawić pełne wspomnienie tego spotkania. Jest ministrem magii, nie zamierzam ukrywać przed nim tego, co planuję. Wierzę też, że jako były auror, zrozumie potrzebę nieinformowania nikogo, oraz nieprzechowywania informacji na dokumentach. - Powiedział Max. - Zaufanie pomiędzy Armią Smoka, a ministerstwem jest istotne. Nie możemy postępować jak Dumbledore i Zakon, bo przegramy. Stracimy siły na ukrywanie faktów, a ministerstwo na ich poznawanie, lepiej użyć tej energii do pokonania Voldemorta. -

- To bardzo mądre słowa. - Pokiwała z uznaniem Amelia. - W takim razie życzę powodzenia. - Uścisnęła im ręce, przytuliła Susan i ruszyła wraz z Nimfadorą i Remusem, którzy stanowili jej ochronę tak z ministerstwa, jak z Zakonu, w stronę bram zamku.

- Przerażają mnie twoje plany. - Powiedział Kingsley bacznie mu się przyglądając. - Poza tym wiele jest zależnych. -

- Ale mało synchronizacji. Nie atakujemy symultanicznie z kilku kierunków. Zaatakuję Dumbledora, gdy dostanę sygnał, od moich szpiegów, że Voldemort opuścił siedzibę. Potem, nie czekając zaatakuję jego dwór i zabiję tylu jego zwolenników ilu zdołam, ale przez dosłownie kilka minut. Po czym pozwolę się trafić czymś niegroźnym, ale efektownym, Sectusempra, albo zaklęcie tłukące, może Reducto. Ucieknę do zamku. Tom zaatakuje, albo nie. Nawet, jeśli przejrzy podstęp, zadamy mu cios. Gdy wpadnie w zasadzkę, zadamy silniejszy cios. To i tak nie będzie moment, w którym zamierzam go powstrzymać. Jeszcze nie jesteśmy gotowi. Po prostu będzie to kolejne kopnięcie w jaja, które pokaże mu, że musi wziąć się w garść. -

- Do czego tak na prawdę chcesz go sprowokować. -

- Do ciągłego myślenia o tym, by zużyć swoje Filary nieśmiertelności dla potęgi, zamiast dla zachowania życia. Wtedy, gdy wedrę się do jego umysłu, te myśli będą na wierzchu. Nie będziemy w stanie utrzymywać takiej potęgi jak Voldemort pod kontrolą. Ani Imperius, ani żadna inna magia nie podziałają za długo. Gdy go w końcu pojmę, podejrzewam, że pojenie go eliksirami lub ciągłe ogłuszanie da efekt przez maksymalnie kilka dni. - Max zdawał się nie dostrzegać zdziwienia na twarzy Aurora. - Dumbledore nie powiedział panu, czym są owe filary? -

- Nie. - Odparł tamten. - Choć pytałem wielokrotnie. Odszedłem z Zakonu, bo doszedłem do wniosku, że masz rację. Moje lojalność musi być po stronie ministerstwa, a Albus nie jest po tej stronie. Kiedyś myślałem, że Zakon i ministerstwo stoją po tej samej stronie, a naprzeciw jest Czarny Pan. Teraz widzę, że siły ustawiły się w rąb. Jest Zakon, ministerstwo i Ty, a na dalszym szpicu Voldemort. - Uśmiechną się ciężko. - Powiesz mi, o co chodzi z tymi Filarami Nieśmiertelności? -

- Nie. Dałem słowo Voldemortowi, że nie użyję tej wiedzy przeciw niemu. A tym było by przekazanie informacji Ministerstwu. - Powiedział poważanie, wywołując zatroskanie na twarzy Kingsleya. - Ale z drugiej strony nie składałem przysięgi, że dopilnuje moich ludzi. - Dodał z łobuzerskim uśmieszkiem. - Severusie weź Kingsleya do swojego gabinetu na szklaneczkę whisky i pilnuj się, żebyś przypadkiem nie wprowadził go we wszystkie informacje odnośnie Filarów Nieśmiertelności.-

- Jesteś niepoprawny. - Powiedziała Daphne. - Powinniśmy pomyśleć o innej mugolskiej broni. Czytałam kiedyś, o tym, że rozpylali gazy, które powodowały duszenie, albo usypanie. Może udałoby się rozpylić coś takiego z powietrza. -

- Wątpię, dym łatwo usunąć, można go też przepchnąć na obrońców. - Powiedział Blaise.

- Ale broń palna z którą poczyniliśmy znaczę postępy wygląda obiecująco. Gobliny okazały się bardziej pomysłowe niż sądziliśmy, a stawka, jaką im zaproponowałeś przełamała resztkę oporów, jakie mieli. - Powiedział Artur. - Teraz pracujemy nad automatycznymi systemami. Tak, żeby można było rozstawić karabiny na blankach, a one rozpoznawały cele. Przy czym broń ta jest nie do użycia w walce na małą odległość. Możemy prowadzić ostrzał na dystansie, z blank Hogwartu, niemal do jego bram. Ale pociski polecą na tym dystansie około dwóch sekund. Gdyby byli tam walczący z naszej strony, ryzyko ich trafienia stałoby się za duże. -

- Ale możemy przetrzebić siły wroga zanim dotrą do zwarcia. - Powiedziała Susan.

- Tak, to możemy. -

- Czy rozważacie tylko karabiny i ciężkie działa automatyczne? - Spytał Max.

- Zasadniczo tak. Inna broń ma mniejszy zasięg i co a tym idzie skuteczność na dużym zasięgu. - Powiedział Fred. - A jak stwierdził mój ojciec ryzyko używania przewyższa korzyści. -

Max sięgnął do kieszeni i wydobył dwa pistolety półautomatyczne, przemieścił się błyskawicznie pomiędzy nimi, układając dłonie w dziwne gesty, przechodząc pod ich rękoma i próbami zbicia lub zablokowania ataku, ale zanim ktokolwiek zdążył porządnie zareagować, każdy poczuł, że w pewnym momencie lufa dotykała jego korpusu.

- Widziałem to na jednym filmie i ćwiczyłem ze sztyletami, o wygiętych rękojeściach. Nazywa się GunKata. Oddanie strzału z przyłożenia, drastycznie zmniejsza szansę na chybienie, albo trafienie sojusznika. Nie jest idealna metoda, a opanowanie tego w dostatecznym stopniu, mi zajęło z pół roku. Ale z drugiej strony, lepiej mieć przy pasie pistolet z pociskami na wilkołaki, niż go nie mieć. - Max rzucił jeden pistolet Fredowi, a drugi Georgowi - Kupcie kilkadziesiąt takich, przygotujcie amunicje i program szkoleniowy. W przyszłym miesiącu spotkacie się z moją armią i będziecie prowadzili szkolenia strzeleckie. Możecie zatrudnić do tego kogoś, choćby dobrego mugola, albo, jakiego charłaka. -

- Czy miałbyś coś przeciw temu, abym dołożył pewna kwotę na zakup tych pistoletów, również dla moich ludzi? - Spytał Kingsley.

- Tak. Transakcje ministerstwa łatwo wytropić, a tu chodzi o zachowanie tajemnicy. Proszę podać ile sztuk potrzeba, a ja to sfinansuję. Policzymy się po wojnie. - Odparł de'Vireas.

- Dobrze. Przygotuję zestawienie. Ale nalegam, byś podliczał koszty, bo zamierzam uregulować ten rachunek. - Powiedział szef Aurorów. - Na mnie już czas. Rozumiem, że w sprawie specjalnego, wyposarzenia mam kontaktować się z tobą Arturze? -

- Tak, mamy oficjalne powody by rozmawiać w twoim lub moim biurze w ministerstwie, więc będzie to dość wygodne. -

- W takim razie Severusie za tobą. -

***

Nauczyciel odszedł z szefem Aurorów, a Fred i George pakowali swoje nowe zabawki.

- Świetna zabawa z tym całym uzbrojeniem mugoli. Pracujemy też nad ubraniami ochronnymi, ale wytwarzanymi całkowicie syntetycznie, to znaczy bez użycia składników od magicznych stworzeń. - Powiedział Fred.

- Mugole mają coś takiego jak kamizelka kuloodporna z wkładami balistycznymi. - Wyjaśnił Artur. - Chodzi o to, że w momencie, gdy taką kamizelkę trafi kula z karabinu lub pistoletu, to w kamizelce wybucha ładunek. Podobny do tego z min, ale znacznie mniejszy. -

- To skrajana głupota. - Wtrąciła Sprout. - Przecież to zwiększy obszar obrażeń. -

- Było by to głupie, gdyby nie coś, co nazywają prawami dynamiki. - Tłumaczył cierpliwie Artur jakby mu nie przerwano. - Ładunek jest słaby, poza tym siła wybuchu od strony ochranianej osoby, skierowana jest w wytrzymałe płytki i przeniesiona na sąsiadujące z nią, niczym w zbroi łuskowej. Ale wybuch w stronę pocisku jest niczym niehamowany i spowalnia go. Jest to bardzo precyzyjne i skomplikowane urządzenie, które w Hogwarcie nie zadziała. Chcemy opracować coś na ten wzór. Być może na zasadzie jakiegoś, alchemicznego kryształu, który wchłonie część mocy zaklęcia, lub rozłoży uderzenie na kilka kierunków. To eksperymenty i może nic z tego nie wyjść, ale jestem dobrej myśli. Gobliny chcą się w to zaangażować, choć nie wiem, czy to akurat dobry pomysł. Po wojnie miałyby dostęp do tej technologii, a co za tym idzie byłyby w wstanie wyprodukować pancerze antymagiczne.-

- Podziel się tym z nimi. Powiedz, że miałeś takie obawy, ale rozmawiałeś o tym z ministrem i podjęta została decyzja o tym by dopuścić ich do projektu, jako partnerów. Oczywiście porozmawiaj z ministrem, ale sądzę, że poprze moją decyzję. - Skontrował Max.

- Łatwo podejmujesz decyzję, które będą miały ogromny wpływ na nasz świat. - Powiedział groźnie Pomona.

- Z drugiej strony, jeśli ktoś tych decyzji nie podejmie, nie będzie waszego świata, tylko świat Voldemorta. - Odciął się, czym wywołał uśmiech na twarzy bliźniaków. - Ktoś jeszcze ma obiekcje, co do mojego sposobu działania? - Zapytał nauczycieli, ale kiedy przez minutę trwało milczenie. - Uznaję w takim razie, że mogę wam ufać i liczyć, że będziecie dbali o uczniów w momencie, gdy zacznę działać. Moja Armia was w tym wesprze. W tym starciu będzie działało tylko sześciu, może dziewięciu czarodziejów. -

- Kto? - Spytała rzeczowo McGonagall.

- Na pewno Ja, Susan, Max, Daphne, Severus, Theodora. Prawdopodobnie także Nimfadora, Nevill i Draco. - Odpowiedział Blaise.

- Dlaczego Malfoy i Nevill, a nie Hermiona i Ginny? - Wicedyrektorka nie mogła poradzić sobie z tym, że to nie Max jej odpowiedział, wiec zwróciła się ponownie do de'Vireasa.

- Bo Hermiona i Ginny, tak samo jak Luna nie są zdolne do zabijania w zaplanowanej zasadzce. Poradzą sobie z tym, gdyby się broniły, ale zabić z premedytacją to nie łatwa sztuka. - Wyjaśniła tym razem Daphne, a Max dodał.

- Musi pani przywyknąć, że ja dzielę się moimi planami i myślami. Wszyscy, których obdarzyłem pełnia zaufania mają szansę poznać moje myśli, zrozumieć jak działam. W pewien sposób ich słowa stają się prawdą i maja wiążącą moc. -

- Dlaczego tylko dwoje nauczycieli? - Wtrącił Filius. - Sądzę, że poradziłbym sobie nie gorzej niż Severus, gdyby chodziło o walkę z śmierciożercami. -

- Doceniam. Widziałem Pana w klubie pojedynków, ma pan wielki talent i chętnie bym się kiedyś z panem zmierzył. - Odpowiedział kłaniając lekko głowę. - Waszą rolą jest dbać o uczniów. O ile sądzę część ślizgonów zechce dołączyć do walki. Moja Armia się nimi zajmie, ale wsparcie nauczycieli okaże się kluczowe po ich spacyfikowaniu. - Zrobił pauzę. - Poza tym w tej walce nie weźmie udziału dwójka nauczycieli, tylko Severus i Theodora. Ufam im bezgranicznie, są częścią mojej kadry w Armii Smoka, a co za tym idzie muszą z resztą dowódców walczyć. Poznać strach w kontrolowanych warunkach. -

- To też twój cel na to starcie? - Zapytał Flitwick.

- Tak. Można się nauczyć wielu rzeczy, ale dopiero stanięcie na polu walki pokaże ile to jest warte. - Profesor skinął mu z uznaniem głowom.

- SunTzu. - Powiedział. - Nie sądziłem, że usłyszę jego naukę z ust czarodzieja, zwłaszcza tak młodego. Pomysł przeprowadzenia kontrolowanego starcia jest bardzo dobry. Masz moją różdżkę, parafrazując innego znanego pisarza. - Zażartował.

- Jestem raczej fanem Sir Pratchetta, niż Tolkiena. - Odpowiedział chłopak, a Flitwick otworzył oczy.

- Ach mój Vetinari, już rozumiem, z kim kojarzył mi się ten styl. - Nauczyciel był w wyraźnie dobrym humorze.

- Dobrze, w takim razie zakończmy to spotkanie. - Powiedział stanowczo Max. - Profesor McGonagall, czy może się pani upewnić, że dyrektor nie zrobi czegoś głupiego? -

- Postaram się. Arturze domyślam się, że wybaczysz mi, iż was nie odprowadzę. -

- Naturalnie. - Odpowiedział rudowłosy.

- Ja zajmę się założeniem blokad na bramę. - Powiedziała profesor Sprout.

***

Będąc już w zamku Flitwick odwrócił się do Maxa.

- Gdybyś chciał sprawdzić moje umiejętności w Sali pojedynków mam prośbę.- Powiedział. - Zorganizujmy to nocą, nie mam ochoty na takie upokorzenie, jakie zgotowałeś Albusowi. - Zachichotał na wspomnienie.

- Tamto było zaplanowane, jako upokorzenie. Poza tym chętnie poznam nowe techniki, jako profesor zaklęć może pan używać czegoś, co dla pana jest naturalne, a dla mnie może być nowością. Jak już znajdę czas to powiadomię pana z wyprzedzeniem. -

- Kolejny po naszej stronie. - Powiedziała radośnie Susan, gdy mały profesor zaklęć odszedł. - Chodźmy do domu, mam ochotę na prysznic, cała jestem opylona ziemią. -

***

Przez następnych pięć dni nie działo się zbyt wiele. Bliźniacy otrzymali pozwolenie zaminowania pól Hogwartu, co uczyli od razu tej samej nocy. Od następnego dnia Nimfadora dołączyła do profesorów, jako specjalny konsultant do spraw bezpieczeństwa. Dodatkowo przywiozła informację, że Fred przygotował karabiny automatyczne i pistolety. Ma gotowe systemy naprowadzania i może je rozstawić na wieżach w ciągu pół godziny.

W czasie piątkowego obiadu przed Maxem wylądowała sowa z listem. Przeczytał go, naskrobał szybka odpowiedz i odesłał sowę.

- Przygotujcie się. - Powiedział do Daphne. Samemu wstał i ruszył w stronę stołu nauczycielskiego.

- Severusie, Theodoro zmiana planów. Atakujemy dziś. - Powiedział spokojnie i całkiem głośno.

- Chwileczkę. - Przerwał mu Dumbledor. - Nie możesz zaatakować bez uzgodnienia tego zemną. Nie jesteśmy gotowi, ani Zakon, ani twoi ludzie nie skończyli szkolenia. -

- Nie mamy czasu. - Max mówił spokojnie. - Idźcie się przygotować. - Powiedział do nauczycieli obrony i eliksirów.

- Muszę się zgodzić z dyrektorem panie de'Vireas. - Powiedziała twardo McGonagall, wchodząc doskonale w rolę. - Uzgodniliśmy, że będzie pan współpracował z Zakonem. -

- Uzgodniliśmy, że będę was informował o moich działaniach. - Wysyczał, choć jego głos był doskonale słyszalny w ciszy, jaka panowała w Wielkiej Sali. - Więc informuje was, że mój szpieg doniósł mi, o nieobecności Voldemorta. Mówiłem wam o takiej ewentualności. Musimy przetrzebić jego armię wilkołaków i wampirów, bez niego. Jeśli zaatakuje połączonymi siłami szkołę będziemy skończeni, bo nie raczyłeś uwzględnić moich sugestii, co do obrony zamku, przed tymi stworzeniami. -

- Dość. Obrona szkoły to moje zadanie. - Powiedział groźnie dyrektor. - Nie zbierzemy odpowiednich sił w szybkim czasie, a atakowanie rozproszoną garstką nie ma sensu, musisz to przyznać. -

- Nic nie muszę. - Odciął się ostrzej chłopak. - Do tej pory grałem według waszych reguł. Spróbuj mnie zatrzymać Starcze. - Zwrócił się do Albusa, po czym odwrócił i ruszył w stronę drzwi, gdzie czekało na niego już pięciu przyjaciół. W połowie drogi usłyszał za sobą głos Albusa.

- Spróbuję, bo narażasz swoją głupotą moich uczniów i nauczycieli. Nie dostaniesz wsparcia Zakonu, jeśli teraz wyruszysz. - Powiedział schodząc z podium i stając z różdżką w ręce.

- Więc załatwmy to szybko. - Max zaatakował bez ostrzeżenia, wypuścił z różdżki dwa strumienie światła, które zmieniły się w płonące wilki.

Dyrektor skontrował strumieniami wody, które zdmuchnęły wilki i pognały niczym baty w stronę ucznia. Ten wypuścił z stożek lodowatego powietrza, który zamroził w locie wodę, pokruszył ją i wystrzelił ostre sople w dyrektora.

Albus zasłonił się tarczą, o którą rozbiły się lodowe kolce, ale nim zdążył zrobić cokolwiek innego, tuż nad nim pojawiły się nowe lodowe kolce, tak jak i za nim, ale tego już nie widział. Ciało dyrektora przeszyło kilkadziesiąt szpikulców, targnęły nim spazmy bólu i upadł na kolana, a potem zwalił się na podłogę.

- Nie zamierzałem cię zabijać Starcze, ale chyba przeceniłem twoje umiejętności. - Powiedział zimno. - Minervo, radzę ci odłożyć tę różdżkę i zająć się przetransportowaniem go do Świętego Munga, może uda im się go odratować. Co do reszty, zajmujcie się uczniami. - Polecił zwracając się do innych nauczycieli. - Nikt nie może wysłać sowy, nikt poza zamkiem nie może wiedzieć, co tu się stało. Chyba, że chcecie by Voldemort zwyciężył. - Zakończył, schował różdżkę i ruszył z twardą miną do wyjścia, gdzie czekali jego ludzie.

***

- Jak było? - Zapytał Dłonie, gdy wyszli już na błonia.

- Przerażająco wiarygodnie. - Powiedział Severus. - Myślę, że oszukałeś nawet McGonagall. -

- Mnie na pewno. Nic mu nie będzie? - Spytała Susan.

- Nie. Kano wycelował poprawnie, nie wyczułem, uszkodzenia żadnego narządu. -

- Sprytne. Temu zaskoczenie na twarzy naszego dyrektora było takie autentyczne? - Spytała Theodora.

- Tak. - Odpowiedział kończąc tym słowem dyskusje. - Wiecie po co idziemy, jesteście przygotowani, uzbrojeni lepiej niż ktokolwiek w historii tej wojny. Mimo to uważajcie. Blaise, Susan nie korzystajcie z formy zwierzęcej, chyba, że nie będzie innego wyjścia. Daphne ty atakujesz, jako Ognista od razu po aportacji. Podążaj po przeciwnej stronie, niż Severus z Theodorą. Gdy oberwę dajcie mi chwilę na poleżenie i próbę wstania, potem Severus łapie mnie i uciekamy. Proszę pamiętajcie, żadnego bohaterstwa. - Powtarzał im plan, a oni rozumieli, że nie po to by ich obrazić. Tłumaczył im już wielokrotnie metodykę pracy małych grup dywersyjnych. Ważne było wypełnienie misji, a nie dokonywanie wielkich czynów. A najłatwiej było zawalić misję, poprzez niedopracowanie tego, co można było dopracować. Plan i jego znajomość, była jedną z tych rzeczy, które mogli dopracować, dlatego to robili.

- Dobrze, na trzy. - Powiedział stając na skraju lasu - Raz, dwa, trzy. - Po czym deportował się, by pojawić na cmentarzu obok dworu Riedlów.

***

Zaraz też zawyły czary antyteleportacyjne. Przełamanie osłon nie stanowiło dla drużyny Smoków żadnego wyzwania, znali już styl i sygnaturę Magii Voldemorta. Ale niech przeciwnicy myślą, że pojawili się przed osłonami i wdarli się do środka.

Zaraz też dookoła zaczęły fruwać zaklęcia. Severus z Theodora znikli w cieniu na lewej Flance, a z prawej śmignęła ognista łuna. Susan i Blaise szli kilka kroków za Maxem po obu jego stronach. Walka nie należała do finezyjnych, a Max pozwolił, by od razu trafiły go dwa zaklęcia, jedno w ramię, drugie w prawą łydkę, przez co mocno kulał. Udało im się przetrzebić nieco stadko Voldemorta, gdy usłyszeli głośny ryk i na ich pozycję zaszarżowały dwa wilkołaki. Nie wiele myśląc Maxwell cisnął potężne zaklęcie wysadzające w rezydencję, wyrywając w niej dziurę wielkości niemal jednej trzeciej domu. Sam został powalony, przez cuchnącą bestię, ale zanim wilkołak zdążył zatopić w nim kły, tuż nad nim pojawił się Severus, łapiąc bestię za kark i znikając wraz z nią. Pojawili się kilka metrów na lewo i jakieś trzydzieści metrów nad ziemią. A Snape zaraz zniknął z powietrza.

Drugi wilkołak miał mniej szczęścia, bo Blaise, którego wybrał za cel, potraktował go kilkoma szybki cięciami stalowych ostrzy, które nosił schowane w nadgarstkach. Ostrza były zrobione specjalnie dla niego, na zamówienie Maxa, robota goblinów, wzmocniona od razu kilkoma pożytecznymi efektami, jak jad bazyliszka i ogień Vesterii. Cięcia były nadzwyczaj precyzyjne, bowiem jego wilcza forma dała mu niezwykłą grację ruchów w formie ludzkiej. Przejechał ostrzami, przez udo i klatkę wilkołaka, a drugim ostrzem przeciągnął mu przez gardło i połowę pyska. Stworzenie już wtedy było najprawdopodobniej martwe, ale Blaise siekał je, aż nie padło w drgawkach u jego stóp.

W tym samym momencie Max oberwał zaklęciem tłukącym, i reducto w plecy. Śmierciożercy słusznie założyli, że wyeliminowanie jego jest kluczowe. de'Vireas runął na wznak, w strudze krwi. Rozległ się krzyk Severusa, który pojawił się przed nim, złapał chłopaka i wrzasnął „Odwrót." Po czym zniknął.

Reszta deportowała się ułamki sekund później. Pojawili się na skraju lasu, skąd zniknęli ledwie trzy minuty wcześniej. Theodora i Kano zaraz przypadli do Maxa. Nauczycielka wlewała mu po kolei kilka eliksirów do gardła, a Kano zasklepiał jego rany.

Daphne zgasiła swój ogień.

- Tylko mi tu nie umrzyj Smoku. - Powiedziała cicho, ale na te słowa otworzył oczy.

- Nie zamierzam, zamierzam się z tobą zestarzeć Ogniu. - Próbował wstać, ale Theodora wprawnym ruchem przytrzymała go na ziemi.

- Leż. - Rozkazała. - Po czym spojrzała na swojego Partnera. - Severusie nosze. - Przeniosła spojrzenie ponownie na Maxa. - I tak masz udawać ledwie żywego, jak będziemy cię wnosić do zamku. - Pokiwał głową.

- Nie musze specjalnie udawać. -

- Czemu nie zasymulowałeś tego ciosu? - Spytała Susan. - Przecież mogłeś zostawić dowody, mogłeś nawet rozlać własną krew, ale pobraną wcześniej. Taki był przecież plan. -

Severus uniósł nosze magia i sterując nimi skierował do zamku.

- Bo to musi być wiarygodne. Nie ma miejsca na nie ścisłości. Drobna wątpliwość może wzbudzić podejrzenia. A nie pozwolilibyście mi tak zaryzykować. - Powiedział leżąc i pozwalając się nieść. - To obrażenia kontrolowane, kiedyś celowo pozwalałem się trafiać zaklęciom, aby wiedzieć ile trwa rekonwalescencja i jaki to poziom bólu. Teraz mnie to nie zaskakuje. -

- Jesteś szalony. - Powiedziała Daphne.

- Ok, poważne miny, odmawiamy komentarza. - Powiedział Blaise, zwracając ich uwagę na wejście do Zamku.

Faktycznie musieli przecisnąć się przez główny hol, bo stała tam niemal cała szkoła. W ich stronę wywrzaskiwano dziesiątki pytań. Od „Co z nim?" przez „Wygraliście?" po wrogie okrzyki, typu „Idioci ściągną nam, Czarnego Pana na głowy." aż po „Dobrze mu". Max wylądował w skrzydle szpitalnym pod opieką Theodory i madam Pomfrey. Daphne także potrzebowała leczenia z kilku trafień, tak jak i Susan oraz Blaise. Theodora i Severus wyszli, z starcia bez szwanku. Dołączyli do nauczycieli i zorganizowali uczniów w Wielkiej Sali, aby przygotować się do ewentualnej ewakuacji.

***

Profesor Flitwick zajrzał na chwilę by powiadomić Maxwella, że musiał zapędzić pannę Parkinson i Notta, z sowiarni. Niby się całowali, ale gdy tam wchodził odlatywały trzy sowy.

***

Po mniej więcej trzech godzinach, Max był już w pełni sił. Fred i George już dawno skończyli montować karabiny na wieżach i sprężyli je z mapą, którą miała dowodzić Nimfadora.

Max już w ubraniu bojowym wkroczył do Wielkiej Sali i bez skrępowania ruszył w stronę Notta.

- Cześć Theodorze. - Powiedział łagodnie, po czym pomachał mu przed oczami fiolką z przezroczystym płynem. - Wiesz co to, prawda? Odpowiesz mi po dobroci, do kogo z Pansy wysłałeś Sowy? -

Nott przełknął ślinę, ale uznał, że w tym momencie lepiej wyjść na wiernego śmierciożercę i mieć nadzieję, że Voldemort wygra, a wtedy go nagrodzi. -

- Do Czarnego Pana, poinformowałem go, że jesteś ranny i osłabiony, a Dumbledora nie ma, bo go załatwiłeś i leży w Mungu. - Oberwał potężnym hakiem w skroń.

- Dziękuję. - Powiedział uśmiechając się Max. - Cios był za to, że naraziłeś na niebezpieczeństwo Dracona i Astorię, a miałeś tego nie robić. Ale daruję ci poważną karę tym razem, bo nie są w poważnym niebezpieczeństwie. Widzisz, stałeś się, częścią mojego planu. Wiesz co stanie się z Twoim Voldemorcikiem gdy tu przyjdzie? Stanie przeciw potędze Ligi Kolekcjonerów. Zapamiętaj tą nazwę. Nic nie wiesz o Lidze, ale dziś do walki z Całą potęgą Czarnego Pana stanie tylko sześciu czarodziejów z Ligi. Uwolnię cię, byś mu to przekazał. - Zza jego pleców poleciało kilkanaście ogłuszaczy, trafiając w tych ślizgonów, którzy zaczęli dobywać różdżek. Po sekundzie różdżki pofrunęły w stronę żołnierzy Maxa. - Jesteście tu względnie bezpieczni, a nauczyciele maja Alarmowe świstokliki. - Powiedział odwracając się do reszty uczniów. - Zabezpieczę tę salę moimi tarczami. Amia Smoka zostaje tu jako siły porządkowe. W przypadku naszej porażki, nauczyciele zabiorą was w bezpieczne miejsce. Będzie dość czasu. -

Daphne dołączyła do niego, u ich lewego boku stanęła Susan i Blaise, a z drugiej strony Severus i Theodora.

- Nevill, Draco chodźcie by być świadkami. - Powiedział do dwójki zaszokowanych uczniów. - Weźcie Notta. - Wymienieni zaraz wstali, Draco rzucił Accio na różdżkę Theodora, a Nevill Petryficusa, po czym wylewitował go i poprowadził przed sobą. Gdy wszyscy znaleźli się za drzwiami, Max położył na progu niewielki błękitny kryształ. Aktywował zaklęcie, a kamień uniósł się na środek drzwi i rozpuścił błękitną tarczę. W środku sali Zgredek i Kano zrobili to samo przy oknach.

- Ty idziesz na wierzę astronomiczną. - Powiedział do Nevila, dotykając ramienia Notta i sprawiając, że jego głowa opadła. - Jest tam Nimfadora, będzie być może potrzebowała pomocy. - Ponownie dotknął Notta, który się ocknął. - Ty idziesz na wierzę nad klasą wróżbiarstwa, weź Notta niech wszystko widzi. - Powiedział Malfoyowi.- Waszym zadaniem jest obserwować. - Wyjaśnił im.

Malfoy pokiwał głową.

- Powodzenia. - Powiedział, co wywołało uśmiech na twarzy Maxa i Severusa.

- Tobie też. Pilnuj Notta, ma mieć dobry widok na błonia, bo chcę żeby do Voldemorta dotarło, że Hogwartu nie zdobędzie żadnymi siłami. - Odeszli bez słowa, by stanąć na schodach do zamku.

***

- Jak wasze zasoby magiczne? - Spytał Max stojąc na najniższym schodzie.

- Pełne, korzystałam z mocy feniksa. - Powiedziała Daphne.

- Jest ok. Rozumiem, że tym razem możemy poszaleć na czterech łapach? - Powiedział Blaise.

- Ja trochę gorzej, ale nie ma tragedii. - Odpowiedział Susan. - Na pewno dwukrotnie więcej niż przyjęłabym pół roku temu, coś co uważałam, za mój górny próg. -

- Jestem pełny. Severus też. - Dodała Theodora.

- Dobrze. Susan jakby było kiepsko wezwij Zgredka, przeniesie cię na wieże. - Mówił spokojnym głosem. - Nie chcę dziś zbędnie ryzykować. W razie problemów wycofajcie się, a obronę przejmie oddział Kano. - Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.

- Kano twoi ludzie są na pozycjach? - Zapytał po chwili, a głos przy jego boku odpowiedział.

- Tak. Macie wsparcie czterdziestu skrzatów i prawie setki czarodziejów. W razie konieczności wkroczymy, ale wtedy zamiatamy dokładnie, bez świadków. A to oznacza czyszczenie pamięci Tonks i waszych obserwatorów. -

- Dobrze. Tylko wyjaśnij Tonks konieczność tego zanim to zrobisz. -

- Wiesz, że mamy widzów? - Spytała Daphne wskazując głową na witraż nad głównym wejściem, w którym widać było. Wielką Salę, gdzie widać było wysokie ławki, niby trybuny na których siedzieli uczniowie i nauczyciele, zwróceni twarzami do okien.

- Zgredek użył tego samego czaru co na oknach w waszym domu. - Wyjaśnił Kano. - Chciałeś świadków. -

- Przygotujcie się. - Powiedział nagle nowy głos. Faktycznie zaraz ujrzeli jak magia wokół bramy rozbłyska.

Trwało to kilkadziesiąt sekund, aż wielkie kolumny otaczające bramę rozpadły się niby zdmuchnięte. Najpierw przez bramę weszło się kilku śmierciożerców, ale po zbadaniu pustych błoni wycofali się, puszczając przed sobą armię wilkołaków.

- Spodziewałem się po tobie większych sił Tom. - Zawołał magicznie wzmocnionym głosem Max. - Wysyłasz na mnie tylko małe psiaki? - Z grupy wilkołaków rozległ się ryk wściekłości. - Dorzuć trochę krwiopijców, albo dementorów. Nie mamy ochoty tracić czasu na zabijanie ich pojedynczo. - Bezczelność i lekceważenie w jego głosie były, aż nadto wyraźne.

- Nie doceniłeś mnie Maxwellu. Słyszę w twoim głosie ból, nie masz sił. Walka z Dumbledorem, atak na mój dom, przełamywanie osłon, rany odniesione w walce. Nie masz dość sił by pokonać moją armię. - Syczał Voldemort. - Zresztą nigdy nie miałeś. -

- Też mam Armie. - Powiedział rozglądając się na boki.

- Szkoła cię porzuciła, uczniowie nie stanęli po twojej stronie, masz tylko tych pięciu zdrajców. -

- Może reszta dołączy? - Powiedział lekko wzruszając ramionami i popatrzył na zamek. - W końcu ciebie nikt nie lubi. -

- Ale się mnie boją. - Voldemort, który stał teraz pomiędzy pierwszą linią wilkołaków, również popatrzył na zamek. - Uczniowie i nauczyciele Hogwartu. Przybyłem, by zająć się tym, który chwali się, że może mnie pokonać, nie szukam z wami zwady i zawsze szanowałem Hogwart. Pozostańcie w zamku, a nikt z was nie ucierpi. - Powiedział, czym wywołał uśmiech na twarzach uczniów zgromadzonych przy oknach. Szóstka obrońców zachowała kamienne wyrazy twarzy, ale po kilku sekundach Max odezwał się.

- W takim razie pokaż mi na co stać twoje kundle. - I wyszedł kilka kroków przed swoich ludzi.

- Bardzo proszę. - Odpowiedział cicho Czarny Pan, po czym dał znać ręką, a armia kilkudziesięciu wilkołaków, wspierana przez wampiry i kilkunastu dementorów ruszyła do przodu.

de'Vireas wyciągnął przed siebie ręce, z których rozeszła się półkolista sfera odgradzając wilkołaki od ataku przodem i bokami. Kilka stworzeń odbiło się od tarczy, ale zaraz poleciały w nią pierwsze zaklęcia nielicznych śmierciożerców, którzy wspierali oddziały bestii.

- Tarczą nie zatrzymasz nas na długo. - Zaśmiał się Voldemort.

- Nie muszę. - Odpowiedział lodowato Max i w tej samej chwili błonia kilka naście metrów przed Czarnym Panem zaczęły wybuchać. Ziemia wzbijała się w powietrze, wraz z kawałkami ciał rozrywanych stworzeń.

Wybuchy przesuwały się coraz bliżej tarczy i obrońców, tworząc całkowitą masakrę z znajdujących się wewnątrz istot. Miny wzmacniane srebrem goblinów oraz sproszkowanym rogiem jednorożca, nie pozwalały na jakąkolwiek ucieczkę czy osłonę. Srebro goblinów przebijało tarcze nielicznych czarodziejów. Jedynie tarcza Maxa postawiona dzięki mocy ubrań z Tracil, jako tarcza wojownika światła trwała pod ostrzałem, choć i ona zaczynała się chwiać.

Trzem wilkołakom i jednemu śmierciożercy udało się przebić przez tarczę Maxa, ale dwa z nich zostały natychmiast powalone przez zaklęcia Cienia i Księżyc, ostatni wilkołak i czarodziej rzucili się do ucieczki. Nie zabiegli daleko, bo wilkołaka dopadł Severus pojawiający się tuż przed nim z srebrnym mieczem. Błyskawicznym cięciem pozbawił zaskoczone stworzenie głowy. Daphne natomiast cisnęła całą serię zaklęć w czarodzieja, który próbował stawiać tarczę, ale nie na wiele mu to pomogło. Zaklęcia bezróżdżkowe Ognistej zawsze były zbyt silne, a teraz nie hamowała mocy, ani odrobiny. Tarcza czarodzieja rozprysnęła się niczym bańka mydlana, a jego ciało przeleciało kilka metrów w powietrzu i upadło nieruchomo.

Wszystko nie trwało więcej jak półtorej minuty. Pył zaczął opadać, ziemią przestały wstrząsać wybuchy.

- Jak tam Tom? Masz coś jeszcze do zaprezentowania? - Spytał ironicznie Max. Miał szczerą nadzieję, że teraz nastąpi odwrót, bo z jednej strony nie chciał ujawniać za wcześnie karabinów, ale nie wzgardziłby też zabiciem kilku dodatkowych śmierciożerców.

- Nimfadora mówi. Wskaż palcem ziemię tuż przed Voldemortem. - Usłyszał szept Kano.

- Dawaj co masz, Hogwart jest gotów. - Zawołał Max i wskazał pustą ręką na ziemię kawałek przed Czarnym Panem. Przewaga wysokości dawała ku temu dobre pole. Ziemią w tym miejscu wstrząsnęła eksplozja, która rozeszła się na boki, tworząc ścianę dymu i pyłu. Gdy ten opadł po śmierciożercach i Voldemorcie nie było śladu.

- Odeszli. Deportowali się poza granicami osłon. - Powiedział ten sam głos, który wcześniej oznajmił przybycie Voldemorta.

- Doskonale, dopilnujcie by wyrzucić stąd truchła tych stworzeń i je zabezpieczyć. - Powiedział de'Vireas, po czym opadł na kolana i na twarz. Na jego szczęście nim uderzył nosem o ziemię, Severus go złapał.

- On robi to stanowczo za często. - Powiedziała Daphne, która pomagała wlać eliksir regenerujący do jego ust.

***

Z Zamku słychać było wiwaty i okrzyki radości. Zgredek zdjął osłony z wielkiej sali, pozwalając fali uczniów wylać się przed zamek. Blaise i Susan wraz ze skrzatami naprawiali bramę i osłony zamku. Każdy chciał pogratulować Maxwellowi, ale ten leżał odzyskując przytomność wewnątrz kręgu z tarczy. Obok niego był Severus, Theodora i Daphne. Kano po postawieniu osłon wokół Smoka, udał się z Blaisem odgrodzić uczniów od pola z trupami.

- Bardzo dobra akcja. - Powiedział Kingsley, który pojawił się u bram kilka minut temu, ale do tej pory oceniał ogrom masakry. Teraz stał na skraju strefy, w której odpoczywał Max. - Jesteś ranny? Mamy ze sobą kilku magomedyków. -

- Nie, to wyczerpanie. Postawił tarczę, która zatrzymała cała falę uderzeniową, a wcześniej wszystkie wilkołaki, dementorów i wampiry, nie wspominając o tych kilku śmierciożercach. - Odpowiedziała Daphne. - Poza tym mam wrażenie, że Max lubi tracić przytomność, gdy przychodzi do świętowania. -

- Nic mi nie jest. - Powiedział wstając niepewnie na nogach. - Potrzebuję tylko kilku godzin snu. Jak dyrektor? -

- Dobrze, będzie tu za kilka minut. Uznałem, że najpierw sam się rozejrzę. Pojawi się też minister i Amelia. - Odpowiedział. - Właściwie czekają na mój sygnał, że jest bezpiecznie. -

- W porządku, idę do pokoju wspólnego Niezrzeszonych. Pamiętaj czyj był to pomysł. Powodzenia. - Zakończył z uśmiechem i ruszył z Daphne do domu.

***

Nim przebyli połowę drogi, dołączył do nich Blaise i Susan.

- Severus nie jest zadowolony, że to na niego spadła relacja. - Powiedział - Poradziłem, żeby zrzucił to na Theodorę, albo Nevila. A Draco pytał co z Nottem. Powiedziałem żeby oddał go Kingsleyowi, z opisem do czego się przyznał. - Max pokiwał głową.

- Bardzo się wyczerpałeś? - Spytała Daphne. - Dumbledore może chcieć to wykorzystać. -

- W razie czego Kano mnie wyciągnie poza zamek. - Powiedział poważnie. - Ale nie sądzę, by dyrektor spróbował zamachu na mnie po tym jak daliśmy mu zwycięstwo. -

Dotarli do pokoju wspólnego, który był niemal pusty. Czekała tam tylko Luna i Astoria.

- Chłopaki są całe, nie brali udziału w walce. - Powiedział natychmiast Max.

- A co z wami? - Spytała Astoria, ale widząc, że Max się zatoczył skoczyła do przodu. Zanim jednak zdołała do niego dotrzeć, Blaise uchwycił go pod ramię i doprowadził do fotela.

- Powinniśmy cię ogłuszyć i zanieść do łózka. - Powiedział.

- Dzięki, ale nie skorzystam. - Odpowiedział z uśmiechem. - Nie wzgardzę za to whisky. -

- Zapomnij. - Powiedziała Daphne siadając na oparciu jego fotela. - Nic mu nie jest Astorio. Wyczerpał tylko trochę swoja magię. - Wyjaśniła siostrze, ale dosłownie kilka sekund później wpadły przez drzwi Ginny i Hermiona. A chwile po nich Nevill i Malfoy.

- Zbliża się minister. - Powiedział Draco stając przy Astorii.

- Sam? - Spytała z niedowierzaniem Susan.

- Chciałabyś. Idzie Minister, dyrektor, McGonagall, Snape, Hess, Shacklebolt, Tonks i jeszcze kilku innych z ministerstwa, w tym twój brat. - Powiedział spoglądają na Ginny. - No i reszta naszego domu, którzy chcą być świadkami. -

- Kochanie, zrobisz wokół mnie lekkie falowanie mocy? Aurę numer siedem, ale jakby na wyczerpaniu. - Max zwrócił się do Daphne. - Chce wyglądać, jakby moja magia nie mogła się zdecydować, czy się ustabilizować, czy wybuchnąć. - Blaise się uśmiechnął, gdy wyczuł jak Ognista tworzy aurę wokół Maxa.

Podczas treningów Susan stwierdziła, że aura mocy, która roztacza wokół siebie czasem dyrektor, albo Max jest świetną bronią psychologiczną. Wymyślili wtedy i zaczęli ćwiczyć pozorowane aury. Jedne miały budzić grozę, inne roztaczać pewność, ale opracowali też kilka takich, które miały wciągać przeciwnika w pułapkę.

Drzwi do salonu otworzyły się i wszedł orszak dorosłych czarodziejów, a za nimi wlała się fala Niezrzeszonych.

- Miło mi cię w końcu poznać. - Powiedział pewnym siebie głosem minister magii. - Jestem Rufus Scrimger. - Wyciągnął rękę stając przed Maxem. Wszyscy poza de'Vireasem wstali. Max uścisnął ministra.

- Proszę wybaczyć, że nie wstaję. - Wyciągnął różdżkę i wyczarował kilka dodatkowych foteli, rozsuwając jednocześnie kanapy. Daphne wyczuła moment idealnie, bo jego aura zafalowała potężniej.

- To nie było konieczne. Musisz być wyczerpany. - Powiedział minister siadając, tak samo postąpiła większość przybyłych. Wyjątkiem był Dumbledore, który nadal stał.

- Jest pan zadowolony z efektu dyrektorze? - Spytał Max, podczas gdy Daphne bawiła się jego aurą, budząc grymasy na twarzach delegacji.

- Muszę przyznać, że efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. - Odezwał się za dyrektora, Rufus. - Kingsley doniósł mi o przeszło siedemdziesięciu poplecznikach Czarnego Pana, to największe straty jakie do tej pory mu zadano i nie mam na myśli jeden bitwy, ale całości wojny. -

- Proszę doliczyć jeszcze wybebeszenie jego siedziby, oraz kilkunastu śmierciożerców zabitych tam. - Powiedział Severus.

- Hmm, mam wrażenie, że właśnie przetrąciłeś kręgosłup jego siłom, a potem, gdy leżał kopnąłeś go w krocze. Tak to chyba określiłaś? - Spytał Scrimger patrząc ponad ramieniem na Nimfadorę Tonks.

- Ale teraz zna twoja nową broń. - Powiedział dyrektor. - Gdy zdecyduje się na następny atak, stracisz element zaskoczenia. -

- Mamy już nowszą broń, a Bliźniacy Weasleyów pracują nad następnymi. - Przerwał Dumbledorowi Kingsley. - Poza tym z relacji wynika, że pan de'Vireas rozegrał to tak, iż wyglądało to na jego własną magię. Nimfadora była cały czas pod peleryną niewidką i pilnowała zgrania czasowego. -

- No i do następnej walki, nie dojdzie w Hogwarcie. - Powiedział pewnym głosem Max.

- Skąd możesz to wiedzieć. - Powiedział z niedowierzaniem Dyrektor. - Zgadujesz, albo wypowiadasz pobożne...- Nie skończył, bo Max poderwał się na nogi, a Daphne idealnie zmieniła jego aurę. Moc wokół Smoka nabrała widzialnej srebrno złotej poświaty, stężała, stała się ostra i aż kłuła w zmysły. A całość jej była skierowana w dyrektor.

- Chyba pora, bym opuścił Hogwart. - Powiedział zimnym głosem. - Proszę o wybaczenie Ministrze, ale każdy może stracić cierpliwość. Dyrektor najwyraźniej uważa, że wszystko co do tej pory zrobiłem było szczęśliwym trafem. Szczęściem głupca. Nie zrobił niemal nic z tego, co mu doradzałem od początku. Jego Zakon działa nieudolnie, można by wręcz powiedzieć, że na korzyść wroga. Ministerstwo nie było lepsze, ale od niedawnej zmiany na pana stanowisku, sprawy idą ku lepszemu. Macie teraz Voldemorta osłabionego, Kingsley zna prawdę o filarach nieśmiertelności Voldemorta. Percy zrobi czystkę w ministerstwie, więc jesteście na dobrej drodze. Hogwart ma miny i karabiny Weasleyów, macie tez ochronę Krakena, jednorożców i centaurów. Powinniście sobie poradzić. Życzę powodzenia. - Ruszył w stronę wyjścia, a jego dłoń ruszyła bez słowa za nim.

- Eee chwileczkę. - Zawołał minister wstając. - Unoszenie się dumą nie świadczy o tobie najlepiej. Zanim odejdziesz chciałbym cię zapytać o kilka spraw. -

- Gdybym unosił się dumą, odszedłbym po tym jak w pierwszym tygodniu dyrektor próbował włamać się do mojego umysłu. Wie pan, że on znał prawdę o Filarach Nieśmiertelności Voldemorta od prawie czterech lat, a pewność miał od dwóch. Nie powiedział nikomu, a był pod wpływem klątwy, która go zabijała. - Prychną wściekle. - Planował wysłać Pottera na samotną misję. W tamtym momencie powinienem był go pokonać i uwięzić, żeby więcej nie przeszkadzał. Przed tygodniem, nie zamierzał pozwolić na realizację tego planu, który dziś wykonaliśmy. Mimo podania mu sposobu na weryfikacje uczciwości uczniów ignoruje ten sposób od początku roku. Sześciu uczniów, próbowało zgwałcić Daphne. Dziś kolejnych dwóch sprzedało cała szkołę Voldemortowi, a kilku innych planowało stanąć do walki w czasie ataku. Brutalnie powiem, że nie zamierzam więcej tolerować tego głupca. Pana ruch. -

- Hmm, czy masz dowody na to, o czym właśnie mi powiedziałeś? - Spytał poważnie Rufus.

- Ma. Ma, także świadka napaści dyrektora. - Powiedziała McGonagall, dziwnie zimnym głosem, patrząc na swojego byłego przyjaciela i zastanawiając się, czy to ona zatraciła jego obraz, czy on zmienił się tak nagle.

- W takim razie dyrektorze Dumbledore, zostaje pan zawieszony, za napaść na ucznia, zostanie przeprowadzone śledztwo. Pana funkcje przejmie wicedyrektor McGonagall. Proszę abyś opuścił szkołę i podał Kingsleyowi miejsce swojego pobytu. Zakładam, że nie zamierzasz stawić obioru? - Powiedział Minister stając na wprost Albusa, ten miał chyba coś odpowiedzieć, ale poczuł Aurę Maxa, który przyglądał mu się gotów do skoku. Teraz jego aura, pulsowała dziko, jakby nie mogła się zdecydować, czy uderzyć mocą, czy ją rozproszyć. Na zmianę skupiała się na nim, stawała się wtedy tą widoczną złotawą poświatą, a po sekundzie rozpadała się, jakby nigdy jej tam nie było.

- Nie. Nie zamierzam. - Odwrócił się i wyszedł mijając członków Ligi, nie zaszczyciwszy ich spojrzeniem. Kingsley wyszedł za nim, najprawdopodobniej by odprowadzić go do bram.

***

- To było całkiem ciekawe doświadczenie. - Powiedział Maxwell i zachwiał się. Severus i Blaise złapali go pod ramiona i doholowali do fotela.

- Co się stało? Tonks wezwij medyków. - Zawołał przerażony minister.

- Nie trzeba, to tylko bark mocy. - Powiedział Daphne. - Nie mogliśmy ryzykować, że dyrektor spotka go w stanie wyczerpania, więc trochę oszukiwaliśmy. -

- Ale ta Aura? - Zaczął, gdy nagle poczuł jak o jego zmysły uderzają magiczne aury. Najpierw od ludzi stojących wokół Maxa, potem nawet z fotela. - Rozumiem. Przydatne. - Stwierdził krótko i usiadł ponownie w swoim fotelu. - Tonks włącz to do szkolenia Aurorów, gdy tylko pan de'Vireas potwierdzi, że nie potrzebuje tej sztuczki w obecnej wojnie. -

Max skinął głową, w podziękowaniu za zrozumienie.

- Miał pan pytania. - A widząc jego minę dodał. - Naprawdę nic mi nie jest. Mogę mówić i obiecuje więcej nie czarować. -

- Dobrze. W takim razie. - Zaczął minister. - Hmm. Może chciałbyś porozmawiać na osobności, bo zamierzam zapytać o kilka spraw, które powinny zostać tajemnicą, z tego co zrozumiałem. -

- Nie. Nie jestem Dumbledore. Każdy kto jest w Armii Smoka, ma moje zaufanie. - Powiedział Max, czym wywołał uśmiechy na twarzach wielu uczniów, najbardziej zdziwiony był jednak Malfoy. - Ciebie to też dotyczy. - Dodał Max widząc to. - Nie masz mojego pełnego zaufania, ale bądźmy szczerzy. W tym pokoju ma je tylko pięć osób. Ufam ci natomiast na tyle, by pozwolić ci być z siostrą mojego Ognia. Czym wobec tego są plany odnośnie pokonania Voldemorta. - Draco spłoną rumieńcem, ale Astoria z zadowoleniem pokiwała głową. - Ministrze? -

- Eee... Tak. Nimfadora powiedziała, że w Wielkiej Sali wspomniałeś o tym, że jesteś członkiem Ligi Kolekcjonerów, zresztą tak jak ci, którzy walczyli u twego boku. Czym jest owa Liga. Czy to coś w rodzaju Zakonu Feniksa? -

Max zaśmiał się.

- Proszę o wybaczenie, Liga Kolekcjonerów to wojna psychologiczna. Wymyślona nazwa, by ogłupić Voldemorta i Śmierciożerców. Niech teraz zastanawia się, czy jesteśmy potężną organizacją, która doskonale się ukrywa. Czy stanęło wobec niego sześciu najlepszych, czy przeciętnych. Kim jesteśmy, jakie są nasze cele, i tak dalej. Voldemort szybko dojdzie do właściwych wniosków. Liga nie istnieje, bo wszyscy, którzy stanęli naprzeciw niego to uczniowie Hogwartu, albo nauczyciele. - Tłumaczył. - Tylko ja i Theodora jesteśmy niewiadomymi. A to niemożliwe byśmy mając zaplecze potężnej organizacji walczyli, tylko z czworgiem innych osób u boku i to osób bez treningu owej organizacji. Bo na to nie było czasu. - Zrobił pauzę. - Voldemort to zrozumie, ale jego ludzie już nie. Im bardziej będzie im udowadniał to, że Liga nie istnieje. Tym, bardziej będą przekonani o potędze Ligi. Jestem pewny, że teraz zmarnuje wiele sił na odzyskanie Notta. Byłbym wdzięczny za ułatwienie mu tego. -

- To nie będzie problem. Wystarczy popełnić błąd urzędowy i zamiast osądzić go jako śmierciożercę, osądzimy jako nieletniego. Trafi do słabo strzeżonego domu wychowawczego. - Powiedział Minister. - Albo może dla bezpieczeństwa, do jakiegoś odosobnionego aresztu przejściowego, gdzie będzie miał czekać na dalsze przesłuchania. -

- Zadbam o to, by podrzucić tę notę jego informatorom. - Powiedział Percy. - Nie zdemaskowałem wszystkich, zostawiłem kilku, bo uznałem, że przydadzą się na takie okazje. Mam jednego nawet w gabinecie Amelii. -

- No to to mamy z głowy. Szkoda trochę Theodora, bo prawdopodobnie zginie z to, że go oszukałem, ale z drugiej strony, sam wybrał swoją drogę. - Powiedział Max. - Następne pytanie. -

- Co teraz planujesz? -

- Odpocznę i poczekam na relacje moich przyjaciół. Muszę się dowiedzieć, czy zostaje w swojej siedzibie, czy zostawia osłony takie jakie są, czy je wzmocni. Ilu ma ludzi, i tym podobne. - Wyjaśnił de'Vireas. - Na pewno nie mogę się napić wina? - Zapytał Daphne podnosząc głowę do góry, by na nią spojrzeć. Zaśmiała się i kładąc mu dłoń na czole skierowała jego twarz na ministra.

- Skup się. - Powiedziała.

Scrimger uśmiechną się widząc zachowanie chłopaka.

- Ale poważnie, to muszę zgromadzić informacje. Dopiero wtedy podejmę następne działania. Byłoby natomiast dobrze, gdyby zaczął pan szkolenie oddziału łamaczy klątw. Proszę porozmawiać o tym z Arturem Weasleyem, ma nowe ciekawe kontakty wśród goblinów, może uda się wynegocjować do tego ich łamaczy. Gdy będę gotów wskaże wam miejsca, a waszym zadaniem będzie odzyskać Filary. -

- Będziemy gotowi. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? - Spytał.

- Tak, Nimfadora pozostanie w zamku, jako doradca mojej armii, oraz strażnik zabezpieczeń. Potrzebowałbym też Remusa Lupina. Podobno jest doskonałym nauczycielem, a Nam ostatnio brakowało czasu by uczyć wszystkich chętnych. Nie wiem tylko, czy Remus się zgodzi, po tym co stało się z dyrektorem, ale liczę, że tak. -

- Zgodzi się. Niemal cały Zakon jest po twojej stronie. - Powiedziała Tonks. - I przestań mówić do mnie po imieniu. -

-Dobrze, pani auror Tonks. - Odpowiedział, czym wywołał grymas złości u Nimfadory, a śmiech u Ginny.

- Ona nie lubi swojego imienia, a nazywanie jej po tytule ją mierzi. Mów jej po prostu Tonks. - Wyjaśniła.

- Nie zamierzam. Nimfadora to imię, które nadali jej rodzice. Tak zwracam się do przyjaciół, jeśli Ona nie uzna mnie za przyjaciela, będę używał tytułu. - Upierał się.

- I w nosie masz, że ten „przyjaciel" prosi o nazywanie go tak jak sam wybrał. - Spytała metamorfomag.

- Nie. Ale on lubi leczyć z kompleksów. Dobrze mu to wychodzi. - Zaśmiała się Susan. - To tylko jedna z jego wad, przywykniesz. -

- Doskonale. Jeśli to już wszystkie ważne sprawy polecam skończyć to spotkanie. Jestem pewna, że nie będzie problemem zorganizować podobne jutro, albo w późniejszym terminie. Panie de'Vireas, pan udaje się do łózka i nie wychodzi przed jutrzejszym śniadaniem. Zgredek na pewno zadba by pan nie zgłodniał. - Powiedziała wicedyrektorka. - Ministrze? -

- Tak. Chciałbym jeszcze omówić kilka spraw z tobą Minervo, ale to możemy zrobić w twoim gabinecie. Dziękuję za dzisiaj, jestem pewny, że Wizengamot poprze odpowiednie gratyfikacje dla obrońców Hogwartu. - Minister wstał. - Udanego odpoczynku. -

***

Gdy tylko za ministrem i nauczycielami, zamknęły się drzwi w pokoju rozbrzmiała wrzawa.

- Dasz rade dojść do siebie? - Spytał Blaise ignorując pytania innych uczniów.

- Tak. - Max wstał. - Słuchajcie, ja poważnie muszę odpocząć. Pomęczcie o relację bezpośrednią Susan, Blaisa, albo Nevila z Draconem. - I szybkim krokiem ewakuował się spoza zasięgu rąk Susan. Daphne poszła za nim.

- Nadwyrężasz się. - Powiedziała zamykając drzwi i widząc jak padł na łóżko.

- Wiem, ale obiecuję, że kilka najbliższych dni będę się oszczędzał. Najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, ale podejrzewam że nie dotrzymasz mi towarzystwa w taki sposób jak sobie zaplanowałem. -

- Może jutro. - Powiedziała pomagając mu się rozebrać z stroju bojowego. Sama też szybko pozbyła się większości ubrania. - Idę poleżeć w wannie. Jak poczujesz siły to możesz dołączyć, ale nie licz na żadne akrobacje. -

- Zabawne. - Powiedział do jej pleców, gdy wchodziła w łazienki. Sam dobrze wiedział, że akrobacje nie wchodzą w grę. Z drugiej strony, nawet wspólne leżenie w ciepłej wodzie będzie miłe.

Zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki.

***

Następne kilka dni minęło jako ciągłe pasmo przyjmowania gratulacji i wyrazów uznania, albo unikanie osób, pragnących usłyszeć o ataku na dwór Voldemorta. Prorok opisał oba wydarzenia jako spektakularny sukces polityki ministerstwa, oraz połączonych sił Zakonu Feniksa i Ligi Kolekcjonerów. Dłoń Maxa miała niezły ubaw, gdy Kano powrócił z wiadomościami od innych kolekcjonerów. Mit rozrastał się, pojawiały się już felietony udowadniające, że organizacja tak potężna jak Liga nie może istnieć, ale z drugiej strony pojawiały się inne mówiące o tym, że to tylko kolejny dowód na jej potęgę.

Max i reszta Dłoni pytani o to, wzruszali ramionami i mówili, że Liga to zagrywka taktyczna. Nie komentowali tego w żaden inny sposób. Max poradził tylko Harremu poczytanie SunTzu i jego sztuki wojny.

Jedynym, któremu ciężko było odnaleźć się w nowej glorii chwały był Nevill. Z jednej strony nie walczył, ale z drugiej Max wybrał właśnie jego, zamiast Pottera, a teraz po zamku rozchodziła się pogłoska, jakoby proroctwo z ministerstwa, mówiło o Longbottomie, a nie o Potterze. Pokazywał też co jakiś czas jak liczy się z zdaniem byłego Gryfona. Zmieniło się też podejście szkoły do Malfoya, który także wydawał się innym człowiekiem, nadal był ostry w słowach, ale teraz były to złośliwości inteligentne i mierzone jako przytyk, albo metoda motywacji, nie zaś obraza. Szybko złapał dobry kontakt z reszta Kadry Armii Smoka. Jego ślizgoński styl myślenia był powiewem świeżości i dobrą przeciwwagą, dla gryfońskiej brawury. Szybko stał się zastępca w oddziale Hermiony, z którą poczynił chyba największe postępy, jeśli chodzi o zawiązywanie przyjaźni. Ron i Harry nie byli tym zachwyceni, ale nie mieli nic do powiedzenia. Hermiona i Ginny postawiły sprawy jasno. To ich decyzja z kim się przyjaźnią i z kim współpracują podczas przygotowań do walki. A że ani Harry, ani Ron nie trenowali już z nimi, nie mieli wiele do powiedzenia, o ile nie chcieli stracić dziewczyn.

Nadeszły walentynki i Max ponownie używając zaklęcia Galeona, z pomocą Zgredka i innych skrzatów, zmienił ich pokój wspólny w sale balową, gdzie dla uczniów z domu Niezrzeszonych i ich zaproszonych gości, została wydana uroczysta kolacja oraz późniejszy bal. Muzykę niestety puszczano z gramofonów, ale Max stwierdził jasno, że zapraszanie kapeli mogło by zostać uznane za lekka przesadę. O dziwo na kolacji pojawiła się także ich opiekunka w towarzystwie profesora Snapa.

***

- Całkiem udane przyjęcie. - Powiedziała Daphne, gdy zamkną za nimi drzwi do ich pokoju. Zabawa trwała jeszcze w najlepsze, ale oni uznali, że lepiej zrobi im świętowanie tylko we dwoje.

- Całkiem, ale liczę, że ciąg dalszy uznasz za równie ciekawy. - Powiedział obejmując ją i całując. Ognista nie potrzebował dalszej zachęty, pociągnęła go za krawat i obracając się lekko rzuciła na łózko. - Hmm, nie nadużywaj na mnie siły feniksa, bo Smok będzie musiał wkroczyć do akcji. - Zagroził z uśmiechem.

- Ummm, to mogło by być ciekawe, ale chyba nasze formy nie są kompatybilne. - Powiedziała, po czym rozpięła z tyłu sukienkę. - A teraz milcz i zajmij się tym po co tu jesteśmy. - Dodała, pozwalając sukni spaść na ziemię.

***

Kilka godzin później obudziło go pukanie. Wstał ostrożnie, żeby nie budzić Daphne i ruszył do drzwi. Machnięciem różdżki opuścił katary wokół łóżka.

- Wybacz, że przeszkadzam, ale za kilka minut będziesz miał gościa. - Powiedział Kano. - Zmierza tu Shacklebolt i McGonagall. -

- Dzięki. - Odpowiedział ruszając w kierunku szafy. - Ile mam czasu? -

- Jakieś dziesięć minut. - Powiedział skrzat zanim zniknął.

Max szybko założył na siebie swój strój bojowy i wyszedł do salonu. Usiadł w fotelu obok balkonu i czekał wpatrując się w oblane księżycem błonia.

***

Nie minęło więcej jak minuta, gdy otworzyły się drzwi ich pokoju wspólnego i McGonagall ruszyła wprost do jego pokoju, ale Kingsley złapał ją za ramię i wskazał głową na fotel.

- Co się stało? - Spytał Max nie odwracając się do nich.

McGonagall podeszła i usiadła wolno na fotelu obok. Szef aurorów natomiast rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Dziwna pora, by siedzieć tu w takim stroju. Wybierasz się gdzieś? -

- Nie. Po prostu ćwiczyłem. - Odpowiedział de'Vireas przeklinając się w myślach, że nie sprawdził godziny.

- O trzeciej trzydzieści? - Zapytał podejrzliwie Auror.

- Od drugiej nie mogłem spać, coś nie dawało mi spokoju. - Powiedział poważniejąc i grając na zwłokę. - Co się stało? - Ponowił, gdy pojawił się Zgredek z trzema szklankami whisky.

McGonagall wzięła szklankę i wypiła jednym łykiem.

- Był atak na dom Weasleyów. - Powiedziała. - Nie wiem nic o rodzinie, ale dom jest doszczętnie zniszczony. -

- O ile Artur miał dość oleju w głowie uciekli. - Odpowiedział chłodno.

- Co ty powiedziałeś? - Spytał Kingsley. - Czy zrozumiałeś co ci powiedziała dyrektorka? -

- Tak. Proszę usiąść i nie krzyczeć, chyba, że chce pan widownię. - Odpowiedział wskazując fotel. - Ofiary na wojnie są nieuniknione, reaguje pan w ten sposób na wszystkie meldunki o zgonach? - Te słowa najwyraźniej trafiły do Kingsleya, zrozumiał, że to nie bezduszność wynikająca z obojętności, ale raczej umiejętność radzenia sobie z śmiercią wynikająca z doświadczenia.

- Przepraszam. - Powiedział siadając.

- Przejmuję się losem Weasleyów, bo zależy mi na Ginny i Percym, bliźniacy też nie są źli. A Artur to niezwykły czarodziej. Nadawałby się na ministra w czasie pokoju. - Wyliczył. - Dlatego przekazałem mu dokładne wytyczne, co ma zrobić w razie napaści. O ile posłuchał, uciekli i są bezpieczni, wśród moich przyjaciół. Informacja jednak nie dotrze do mnie szybciej niż, za cztery do pięciu godzin po ich przybyciu na miejsce ewakuacyjne. -

- Co? Spodziewałeś się ataku na Norę? I czemu dowiesz się tak późno? - Wicedyrektorka wydawała się zmaleć, ale widać było, że opuszcza ją cześć stresu.

- Nie na Norę, tylko na Weasleyów. Voldemort widział ich ze mną, a co za tym idzie, będzie na nich polował. Nie dam rady osłonić wszystkich tak jak rodzinę Daphne. - Wyjaśnił. - Profilaktyka zazwyczaj wystarcza. A czas oczekiwania na wieści jest długi, bo wieści mogą zostać wysłane dopiero z bezpiecznego miejsca. A po aportacji w miejscu, które podałem Arturowi, czeka ich jeszcze kilkanaście deportacji po całej Europie i kilka godzin wędrówki pomiędzy punktami. Moi przyjaciele są bardzo skryci i wręcz paranoidalni, gdy chodzi o bezpieczeństwo. - Dodał, tematem wyjaśnień.

- Dobrze. Co zamierzasz? - Spytał Kingsley.

- Nic. Poczekam na wieści, powiadomię Ginny i Rona, domyślam się, że powiadomił pan resztę rodziny i zabronił im udawania się do ruin? -

- Tak. Percego trzeba było potraktować ogłuszaczem. - Dodał z uśmiechem. - Ale wcześniej ogłuszył trzech moich ludzi. Gdybym wiedział, że ma taki talent, już dawno bym go zwerbował do mojego biura. -

- Odmówiłby. Percy działa zgodnie z prawami wojny, już od czasów szkoły, ukrywał swój temperament i zdolności. - Powiedział Max. - Pytanie co wy zamierzacie? -

- Nie wiem, nie możemy sobie pozwolić na niezaplanowane uderzenie odwetowe. - Kingsley był z tego faktu wybitnie niezadowolony.

- Ja też nie mogę. - Powiedział Max. - Rozrzucie kilka trupów zabranych spod szkoły, wilkołaki się nie psują. Wybierzcie te bardziej w całości. Jak potwierdzimy, że Artur i Molly są bezpieczni, wpuścicie Proroka, by zrobił zdjęcia. Wydajcie oświadczenie, że w zaplanowanej pułapce udało się zabić kilku zwolenników Voldemorta. - Zaśmiał się. - Przecież nie zażąda sprostowania. -

- A jeśli Artur nie jest bezpieczny. - Spytała nauczycielka.

- Wtedy ogłoście, że w bohaterskiej próbie obrony domu, zabił kilku ludzi Voldemorta, a sam dostał się do niewoli. Ogłoście też, że w trosce o każdego czarodziej, czy mugola, proponujecie Voldemortowi wymianę jeńców. - Mówił spokojnie, popijając od czasu do czasu swój napój. - W najgorszym wypadku zadacie cios propagandowy, a w najlepszym oddacie kogoś, z tych złapanych przez zakon, a odzyskacie Artura. -

Pojawił się Kano.

- Artur jest bezpieczny, nie dotarł jeszcze do celu, ale sprawdziłem punkt pośredni. Był tam jakiś czas temu, wraz z swoją żoną. Nie wyglądali na rannych. - Zakończył i zniknął.

- Proszę to przekazać szybko jego dzieciom. Proszę też powiedzieć Percemu, żeby przeniósł wszystkich do domu nr. 2, tam zjawią się jego rodzice. Cała rodzina Weasleyów jest teraz zagrożona, tak jak rodzice Hermiony, babcia Nevila i jego rodzice. - Zrobił pauzę. - Amelia Bones także, ale ona chyba ma ochronę. Kano skontaktuje się z panem i poda adres, pod który ich pan przeniesie. Tylko pan, każdy kogo Pan będzie chciał zabrać, ze sobą ma zgodzić się na zaklęcie zapomnienia po powrocie. Ten dom ma pozostać bezpieczny. -

- Dobrze. Ruszam do Percego, każę też ściągnąć resztę ich dzieci do ministerstwa. - Powiedział wstając i ruszając do wyjścia.

***

- Ma pani ochotę na jeszcze jedna szklankę. - Zapytał wicedyrektorki, gdy Kingsley już wyszedł.

- Mam wrażenie, że nie powinnam pić w towarzystwie ucznia, przyjmować od niego alkoholu, a już z cała pewnością pozwalać niepełnoletniemu na spożywanie alkoholu. - Powiedziała wracając do swojej surowej maski.

- Jednak, zwarzywszy na to iż uczeń ten, jest kluczowym ogniwem wojny i jest naprawdę duża szansa, że niedługo zginie, może pani zrobić wyjątek. - Uśmiechnął się z czegoś co tylko on uznał za zabawne. - Szkoda było by umrzeć, nie znając smaku dobrego wina. - Powiedział odstawiając szklankę z połową whisky, a zabierając od Zgredka, który właśnie się pojawił lampkę wina i kawałek sera pleśniowego. Zjadł najpierw ser, a po chwili napił się wina. - Wyśmienite. -

- Nie rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem, co musiałeś przejść, aby mówić tak spokojnie o możliwości śmierci. - Powiedziała odbierając od skrzata wino.

- Nie wiem czy by pani uwierzyła. - Powiedział powątpiewając.

- Sprawdź mnie, bo wydaje mi się, że teraz jestem gotowa uwierzyć we wszystko. - Upiła odrobinę wina i otworzyła oczy ze zdumienia. - Co to jest na Merlina? -

- O ile mogę zgadywać, to czerwone wino, z południa Ukrainy, zeszłoroczne zbiory. - Wyjaśnił zataczając lampka krąg. - Nie jestem takim ekspertem jak mój ojciec, ale z tego co zrozumiałem to jedne z lepszych na świecie. Wina leżakujące wymagają wyrobionego podniebienia, ale jeśli chodzi o bogatość doznań smakowych, liczą się tylko wina z byłego związku radzieckiego i krajów bałkańskich. - Zamilkł na chwilę, ale wydawał się, że się przełamuje, bo po chwili powiedział. - To nie tak, że nieboje się śmierci. Nie jestem jakąś postacią z literatury, która bez lęku patrzy śmierci w oczy i uśmiecha się niczym stary znajomy. Ja osobiście wierze, że po śmierci spotkam jeszcze raz tych, którzy zginęli z mojej ręki, wtedy albo zrozumieją, że ich śmierć była konieczna i/lub na nią zasłużyli, albo zmierzymy się jeszcze raz. Dlatego może sobie pani wyobrazić, że nie zamierzam dać się zabić. Chce żyć, doświadczać nowych rzeczy, założyć rodzinę, mieć dzieci, nauczyć je jak być dobrymi. Chce się zestarzeć, chcę podróżować. Ale chcę też zmieniać świat. Chcę zostawiać świat lepszym, takim w jakim chciałbym, aby dorastały moje dzieci. A jeśli ceną za ten świat ma być to, że ja nigdy tego nie doświadczę to trudno. Wszak na świecie jest wiele dzieci, i rodziców, którzy doświadczą go za mnie. -

- To... bardzo dojrzałe słowa. Nigdy nie sądziłam, że ktoś w twoim wieku może szczerze powiedzieć coś takiego. -

- To zabawne. Ile ma pani lat? - Zapytał, choć nie było w tym złośliwości.

- Nie rozpowiadaj tego. Skończyłam 76 lat. - Odpowiedziała cicho.

- W więc w pewnym sensie jestem starszy. - Powiedział Max, czym spowodował zakrztuszenie się nauczycielki winem. - Polecam nie pic przez chwilę. I ja także proszę o nierozpowiadanie tego. Pewna smoczyca, będąc bardzo blisko śmierci z powodu ran uznała mnie godnym, by połączyć ze mną swoją duszę i moc. Miała pisklaki, które ocaliłem przed łowcami. Ją także, ale odrobinę za późno, jej rany były zbyt poważne. Więc jeśli spojrzeć na najstarszą część mojej świadomości, lub doświadczenie życiowe, czy też zrozumienie mocy poświęcenia mam większe doświadczenie niż może się wydawać z mojej powierzchowności. -

- Wybacz. - Powiedziała po chwili McGonagall. - Nie do końca rozumiem, co masz na myśli mówiąc, że połączyła z tobą dusze. Brzmi to jak jakiś rodzaj nekromancji, jak zamknięcie czyjejś duszy w... -

- W Horcruksie? Wiem o Horksuksach Voldemorta, to je nazywam Filarami Nieśmiertelności, żeby ktoś postronny nie zaczął niepotrzebnie szukać wiedzy. - Wyjaśnił. - Połączenie jakiego dokonała Smoczyca jest chyba pewnym rodzajem nekromancji, ale z drugiej strony, jest to pradawna magia, nieznająca więzów dziedzin. Podział magii na białą, czarną i tym podobne nonsensy to wymysł ludzi. Feniksy korzystają z czegoś podobnego. To ofiara z siebie, by dać drugiemu siebie całkowicie. Nie jest to ofiara darmowa. Ma swoją cenę, ale zasadniczo obecność duszy smoka we mnie nie jest dominująca. Czasem odczuwam przebłyski jej wiedzy, mam dostęp do kilku zdolności, czy cech smoka, ale nie jestem smokiem, to nie układ partnerski. To bardziej danie schronienia, za służbę. W tym przypadku, bardziej chodziło o wiedzę jak zająć się jej pisklakami i o to, by zaakceptowały mnie. Smoki bardzo odczuwają śmierć kogoś z rodziny, a jej dzieci miały ledwie kilka tygodni tygodnie. Po doświadczeniu tortur na nich i ich matce, a potem po jej śmierci mogły zatracić się w okrucieństwie. -

- Jesteś kopalnia wiedzy. Masz jeszcze jakieś wielkie tajemnice? Takie o których powinnam wiedzieć? - Spytała.

- Wtedy to nie była by tajemnica. - Zastanowił się chwile. - Liga istnieje. - Powiedział wreszcie. - I to tyle. Nie usłyszy pani ode mnie prawdopodobnie nigdy więcej żadnego komentarza na ten temat, zaprzeczę też temu co przed chwilą powiedziałem, przy każdej okazji, a jak będzie trzeba to wymarzę pani pamięć. -

- Rozumiem. Dziękuję za zaufanie. - Powiedziała wstając. - Czy przekażesz Ginny wieści? Ja zajmę się Ronem, chyba lepiej, żeby nie usłyszał tego od ciebie. -

- Faktycznie lepiej. - Zaśmiał się. - Dobrej nocy pani Dyrektor. - Odprowadził ją wzrokiem do drzwi.

***

Sam wrócił pokoju i zamierzał wślizgnąć się do sypialni, ale zastał obudzoną Daphne, czekającą na niego.

- Gdzie się szlajasz po nocach? - Spytała rozbawiona. - Pokonałeś jakiego czarnego Pana. -

- Już niedługo. - Odpowiedział z uśmiechem i opowiedział jej o nocnej wizycie.

- A więc zgodnie z oczekiwaniem Voldemort zaatakował. - Stwierdziła zaplatając nogi, by siąść po turecku. - Gdzie uderzy teraz? I co to za brednie, że ustalałeś z Arturem plan ewakuacji? -

- Trzeba uchodzić za wszechwiedzącego. Kano wysłał swoich ludzi, by pilnowali potencjalnych celów. W momencie ataku, wpadli za pomocą skrzaciej magii do domu, złapali Weasleyów i deportowali ich na pustkowie, porzucili bez słowa zostawiając kopertę z listem wyjaśniającym instrukcje, jak mają się dalej poruszać. Oraz że to część mojego planu. - Wyjaśnił. - Ludzie Kano poinformowali też Percego o zajściu i o bezpiecznym domu w Londynie. Będę musiał się tam wybrać i wyjaśnić, im co nieco, ale to może poczekać. Artur i Molly nie dotrą tam wcześniej niż przed dziesiątą rano. -

- A co teraz z Voldemortem? -

- Uderzy w ministerstwo. - Powiedział z pewnością w głosie. - Chce rozproszyć siły Kingsleya. Aurorzy będą musieli ochraniać więcej osób, a może i miejsc przed obawą ataku. A skoro przejęcie ministerstwa, w sposób cichy nie zadziałało, to przejmie je siłą. Uderzy w biały dzień. By potraktować jak największą liczbę czarodziejów Imperiusem, albo zabić, zastraszyć. Celem będą szefowie działów i minister, a reszta przy okazji. -

- Tam uderzymy? - Spytała poważnie.

- Tak. - Pomyślał chwilę. - Jak Sobie radzisz, ze świadomości iż zabijałaś? -

- Dobrze, bo to tak jak z tobą. Zabijam, ale nie morduje. No i feniks pomaga. Pytałeś o to Cienia i Księżyc? -

- Nie, ale oni w przeciwieństwie do Ciebie nie ciągną się do walki. - Mówił patrząc jej w oczy.

- Powiedziałbyś mi, gdybyś zobaczył we mnie coś niepokojącego? - Spytała.

- Powiedziałbym. -

- A gdybym zatraciła się w feniksie? -

- Zabiłbym go. Was można jeszcze rozdzielić, wasze dusze nie złączyły się jeszcze całkowicie, potrzebujecie na to kilku lat. Ale rozdzielić was można, tylko w sytuacji, gdy jedno zginie. -

- Wtedy byłbyś odpowiedzialny za śmierć feniksa. Co to oznacza? -

- Coś podobnego, jak w wypadku zabicia jednorożca. Ale naprawdę niewidomo. Jestem też Smokiem, a Smoki są trochę z boku magii czarodziejów. Smok mógłby zabić Feniksa. No i zabiłem Tracil. Trudno powiedzieć co by się stało. - Zamilkł, ale po chwili dodał. - Najlepiej się nie zatrać. Dobrze? -

Pokiwała głową.

- A to, że ciągnie mnie do walki? O czym to świadczy? -

- To feniks. Czarodzieje postrzegają je jako mądre istoty światłości. Ale zakładają, że mądrość oznacza opanowanie, powściągliwość rządzy, mierzą swoja miarą. W rzeczywistości feniksy to, pomimo swego majestatu, nadal zwierzęta. A zwierzę gdy ma wroga, pragnie go zabić, nie kalkuluje, co mu się bardziej opłaci, czy warto na przykład znosić upokorzenia przez jakiś czas, aby w oczach innych zwierząt wyjść na porządnego. -

- Czyli to w porządku. - Uśmiechnęła się z ulga. - Kiedy porozmawiasz z Ginny? -

- Jak się obudzi, Zgredek na pewno mnie o tym powiadomi. -

- Zgredek dołączył do Ligi? - Spytała, a Max pokiwał głową.

- Dziś zaczniemy naukę strzelania z pistoletów. Powiadomisz Blaisa, żeby ściągną z Nimfadorą Freda? -

***

Zaraz jak tylko Zgredek dał mu znać, że Ginny się obudziła ruszył do jej pokoju. Pech chciał, że był tam już Harry, o czym Zgredek go nie poinformował. Więc gdy zapytał Ginny otwierająca drzwi, czy może wejść, by chwilę porozmawiać, a rudowłosa bez słowa zrobiła mu miejsce by wszedł. Obecność pół nagiego Gryfona wywołała lekka konsternację.

- Może chcecie z pół godzinki, by dokończyć. - Zapytał z rozbawieniem. - Ginny rozrabiaro, ledwo dostałaś własny pokój już sprowadzasz chłopaków? -

- O czym chciałeś porozmawiać. - Spytała uciszając Harrego ręką. - On żartował, nie jest hipokrytą Harry. Sam mieszka z Daphne i jestem pewna, że gdybyś nawet ty sam zapytał go to spotkanie poza tym pokojem, będzie udawał, że to nie miało miejsca. -

- Dokładnie. Wybacz Harry, zaskoczyła mnie twoja obecność. - Powiedział siadając w jednym z foteli. - Jak zamierzałeś stąd wyjść gdy pokój wspólny jest niemal pełny? Aaaa... - Zawołał. - Peleryna niewidka. No jasne. -

- My nie mamy zaczarowanych drzwi. Chociaż wy z nich i tak nie korzystacie. - Wytknęła dziewczyna również siadając. Harry ubrał do końca swoją podkoszulkę i usiadł obok Ginny, dając jednoznacznie do zrozumienia, że nie zamierza wychodzić.

- Zacznę od tego, że twoi rodzice są cali i zdrowi. Zmierzają do bezpiecznego domu. - Powiedział, co wywołało nagłe zesztywnienie dziewczyny i Harrego. Ginny jednak szybko się rozluźniła gdy zrozumiała znaczenie, a nie tylko usłyszała słowa.

- Co się stało? - Spytała.

- A co mogło się stać. Voldemort zaatakował ich dom. Zasadniczo Nora nie istnieje. - Powiedział. - Moi przyjaciele, którzy obserwowali twoja rodzinę, zdążyli ich zabrać zanim śmierciożercy zrobili cokolwiek. Obecnie przeprowadzają Artura i Molly przez szereg punktów teleportacyjnych i zabezpieczonych tras, by zgubić wszelki ślad pościgu. Bliźniacy, Bill i Charli są już w bezpiecznym domu w Londynie. Percy jest nadal w ministerstwie, bo musi być widziany, jego praca jest ekstremalnie ważna, zwłaszcza teraz, ale Kingsley osobiście zajmie się wyznaczeniem mu ochrony, a na noce będzie transportowany do bezpiecznego domu. -

Ginny pokiwała ze zrozumieniem głowa, a Harry patrzył z otwartymi ustami.

- Mówiłem ci, że ja mam doświadczenie. - Powiedział Maxwell, zwracając się do Gryfona. - Rodzice Hermiony i Nevila oraz jego babcia też są pod moją opieka. Amelia Bones także dostała dodatkową ochronę, ale już z ministerstwa. Nie mogę za bardzo rozdrobnić sił moich przyjaciół, bo mają też inne obowiązki. - Powiedział spokojnie Max, co sprawiło, że Harry zamknął usta.

- Jest coś co możemy zrobić? - Spytała Ginny.

- Nie wiem. Jak tylko twoi rodzice będą bezpieczni w domu w Londynie, Kano, albo Zgredek poinformują cię o tym. Wieczorem bądź tu z Ronem około dziewiętnastej, zabierzemy was na spotkanie z rodzicami. - Powiedział wstając. - Aha. McGonagall uznała, że sama porozmawia z Ronem, bo nie było by dobrze gdybym to ja informował go o zniszczeniu waszego domu. -

-Chyba faktycznie. - Zaśmiała się Ginny - Pewnie musiałbyś znowu rzucić nim o ziemię. -

- Tym razem chyba pozwoliłbym mu się uderzyć, szkody by mi nie zrobił, a jemu by ulżyło. - Powiedział stojąc już przy drzwiach.

- Max - Zawołała dziewczyna. - Dziękuje. - Powiedziała, gdy się odwrócił. Skinął jej głową i wyszedł.

***

W szkole nikt nie wspominał o napaści, dopiero podczas kolacji w Proroku Wieczornym, cześć uczniów dostrzegła informacje o napaści na dom Weasleyów i o bohaterskiej walce Artura, wraz z synami. Max uśmiechał się pod nosem, gdy uczniowie gratulowali Ronowi i Ginny. Ron przyjmował to lepiej niż Maxwell zakładał, ale najwyraźniej też spędził na rozmowie z McGonagall więcej czasu, niż on z Ginny, bo Rona nie było na śniadaniu.

Wychodząc z kolacji podszedł do profesor Hess.

- Zabieram Ginny i Rona do ich rodziców. Jakbym był potrzebny to Kano mnie znajdzie. - Powiedział ściszonym głosem. - Daphne pewnie też się z nami wybierze. -

- Dobrze. Pozdrów Artura. - Odpowiedziała i dodała. - Mam nadzieję, że wrócicie tak, aby nie rzucać się w oczy. - Pokiwał głową i ruszył do Ognistej, która czekała przy końcu stołu.

- Co powiesz na wycieczkę do Londynu? - Zapytał.

- Gdybyś zabierał mnie na randkę, była bym bardziej zadowolona. Ale mimo to chętnie. - Odpowiedziała. - Domyślam się, że zabieramy pewnych rudzielców. - Pokiwał głową.

***

W Pokoju Ginny czekała już z Ronem, był tam także Harry i Hermiona, oraz Nevill.

- Podobno przeniosłeś też moich rodziców? - Powiedziała Hermiona, a Nevill pokiwał głową i dodał. - I moich, razem z babcią. -

- Tak i możecie też się zabrać, ale musze napisać list do Theodory, by wiedziała, że znikacie ze mnę. - Powiedział wyjmując pergamin i pisząc szybko kilka słów. - Zgredku. - Zawołał. - Zanieś to proszę do profesor Hess. - Powiedział, gdy skrzat się aportował.

- W porządku. Kano otwórz korytarz. - Odezwał się, po zniknięciu Zgredka, wyciągając dłoń, by wszyscy mogli go dotknąć.

***

Gdy zrobiła to ostatnia osoba, zniknęli, by pojawić się w przestronnym salonie, urządzonym bardzo nowocześnie.

- Nie używajcie tu żadnej magii. Osłony tłumiące nie są do was dostrojone. - Powiedział i rozejrzał się. - Arturze? - Zawołał.

- Tu jesteśmy. - Odpowiedziała mu Molly Weasley, wysuwając się z pomieszczenia po prawej.

Ginny i Ron rzucili się do przodu, aby ją uściskać. Reszta poszła za Maxem, ale spokojniejszym tempem. Weszli do pomieszczenia, w którym poza Molly, był Artur, rodzicie Hermiony, Argusta Longbottom, oraz rodzice Nevila na szpitalnych łóżkach. Pomieszczenie było przestronne, a przez duże okna wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca.

- Wasi bracia rozpakowują swoje rzeczy i już narzekają, że nie będą mogli pracować. Choć po tym jak o siedemnastej, ktoś wysadził sklep Freda i Georga, na szczęście pusty, ich narzekania odrobinę zmalały. - Powiedział Artur.

- Co? - Wrzasną Ron i zaczął odwracać się w stronę Maxa, ale Ginny stanęła pomiędzy nimi.

- Pomyśl Ron. Zawsze byliśmy celem, jesteśmy najbardziej znanymi zdrajcami krwi. To nie wina Maxa, to dzięki niemu, wciąż mamy rodziców. - Powiedziała, czym ostudziła trochę gniew brata.

- Ron ma trochę racji Ginny. - Powiedział Maxwell. - Moje działania przyspieszyły atak na was. Pokonanie armii Voldemorta, Percy usuwający jego ludzi z ministerstwa. Wcześniej byliście tylko jednym z celów, ja wysunąłem was na front. -

- My nie tak to widzimy. - Powiedział Artur. - Poza tym bliźniacy są przeszczęśliwi. Powiedzieli, że z ubezpieczenia odzyskają więcej pieniędzy niż był warty cały sklep, a teraz odbudują go wedle własnego pomysłu, bo będą mieli dość funduszy dzięki pracy dla Weasly-Vireas Arm Copr. - Wzruszył ramionami. - Mówiłem im, że to głupia nazwa. -

- Jak tylko usuną z niej moje nazwisko, może zostać. - Podszedł do rodziców Hermiony. - Wybaczcie, nie znamy się jeszcze, ale to mnie możecie obwiniać, o tą nagłą zmianę miejsca pobytu. Czy Kano wyjaśnił wam o co chodzi? - Spytał.

- Ty musisz być Maxwell, Hermiona nam o tobie mówiła podczas przerwy świątecznej. - Powiedział jej ojciec, wyciągając rękę, którą Max uścisnął. - Tak Kano tłumaczył nam, że musimy zniknąć. Że ktoś z jego przyjaciół, właśnie czyści pamięć naszych sąsiadów, krewnych i klientów, aby wyglądało, na to, że nigdy nie istnieliśmy. Powiedział, że po wojnie wrócimy, a oni naprawią ich umysły i wstawią tam wersję, że byliśmy w stanach pracując jako wykładowcy na tamtejszym uniwersytecie. Oraz, że otrzymamy odszkodowanie, za czas, w którym nie pracowaliśmy. Co zaznaczam jest zbyteczne, bo nie da się wycenić życia. -

- Tak, ta dbałość o szczegóły to styl Kano. - Powiedział. - Odszkodowanie jest konieczne, bo nie warto wygrywać wojny, po to tylko, by umrzeć z głodu na zgliszczach. - Dodał i odwrócił się do babci Nevila.

- Pani Longbottom, czy odpowiada pani obecne miejsce? - Spytał kłaniając się.

- Oczywiście, Kingsley powiedział mi, że codziennie osobiście będzie dostarczał tu magomedyka i pielęgniarkę z ministerialnego szpitala aurorów. -

- No tak, magomedycy aurorów, będą najlepszymi do opieki nad Frankiem i Alicją. Podejrzewam, że będą się bili o ten przydział. - Powiedział z uśmiechem. - Poproszę też jedną z moich przyjaciółek, by do nich zajrzała. Nie uzdrowi ich, ale pracowała z autystycznymi dziećmi w Holandii, a z tego co czytałem o stanie pani syna i jego żony, występuje wiele podobieństw. Może uda się nawiązać jakiś kontakt. -

- Czemu nikt mi o czymś takim nie wspomniał? - Spytała niepewnie Argusta.

- Bo to nauka i badania mugoli. Moja przyjaciółka jest charłakiem. - Wyjaśnił. - Nie mogę nic obiecać, ale... - Zrobił pauzę wzruszając ramionami. - Zostawimy was teraz, za jakąś godzinę musimy wracać. - Powiedział do nich, po czym zabrał za rękę Daphne i ruszył do salonu.

***

- Zauważyłeś, że masz nieopanowaną potrzebę pomagania innym? - Spytała całują go - Co to za dom? -

- Podoba ci się? - Spytał kładąc się na sofie i ciągnąc ją za sobą. - Kupiłem go kilka miesięcy temu, jako bezpieczna kryjówkę w Londynie. Całkowicie niemagiczny, zabezpieczony przed przedostawaniem się czarów na zewnątrz, co czyni go niemal nie do wysondowania. Na razie jest dostrojony do sygnatur magii członków Ligi, ale trzeba będzie dodać Weasleyów. -

Daphne rozejrzała się po salonie. Białe ściany, z czerwonymi runami porozrzucanymi, wydawało by się w losowych miejscach. Meble, podłoga i sprzęty także były białe lub czerwone.

- Ciekawy. Mogłabym przywyknąć. Ale po szkole nie zamierzamy chyba osiąść tu i żyć jak staruszkowie? - Stwierdziła w końcu.

- Nie, obiecałem ci podróże. Poza tym rodzinę wolałbym założyć gdzieś, gdzie będzie ogród i może plaża. Tu możemy wracać co jakiś czas zanim nadejdzie czas osiedlenia się. - Powiedział, za co dostał następny długi pocałunek.

- Eja, znajdzie sobie jakiś swój kąt. - Zawołał Fred, albo George.

- Jesteśmy u siebie. - Odpowiedziała Ognista wstając z Maxa. - Dacie radę pracować nad Weasley Arm Corp? -

- Tak. - Odpowiedział drugi z braci. - Zainwestowaliśmy w Magazyn w przenośnym kufrze. Nie możemy tam eksperymentować z ładunkami wybuchowymi, a przynajmniej nie na skalę wcześniejszych min. Za to z bronią palną możemy działać, bez opuszczania tego miłego mieszkanka. Zacznijcie się bać, że się do niego przyzwyczaimy. -

- Nie oswajaj się. - Powiedziała Daphne. - To będzie nasze miejsce imprez, może was zaprosimy, jak będziecie grzeczni. -

- Tak Pani. - Fred skłonił się nisko, czym wywołał uśmiech na twarzy Daphne.

- A wracając do poważnych spraw. Widzieliście mugolski film Gwiezdne Wojny? - Spytał nadal leżący Maxwell, a gdy pokręcili głowami dodał. - Tam jest telewizor. - Wskazał na prostokątne czarne urządzenie. - Powiedzcie ojcu, żeby kupił dvd z tym filmem, a właściwie z kilkoma filmami i zrobił wam seans. Chce miecze świetlne. Choć to akurat może okazać się niemożliwe. Nie poświęcajcie na to za wiele czasu, chyba, że będziecie mieli naprawdę dobry pomysł. - Pokiwali głowami. - Macie dość funduszy? -

- Raczej tak, zresztą tata mówił, że Blaise dał mu dostęp do twojej skrytki, której zawartość go zdrowo przeraziła. -

- Blaise zaszalał. - Zaśmiała się Daphne ruszając w stronę otwartej kuchni.

- Miał moje pozwolenie na zarządzanie finansami, w związku z bronią eksperymentalna. - Max spojrzał na zegarek. - Zaraz musimy wracać. Jak mają się Bill i Charlie? -

- Trochę gorzej. Bill ma Fleur, która jest zachwycona mieszkaniem. Spędzają teraz czas na. - Zrobił w powietrzu gest cudzysłowu. - Rozmowach o wystroju. Za zamkniętymi drzwiami. -

- Charlie gorzej. - Odpowiedział Fred. - Już tęskni za przestrzenią i smokami. -

- Chyba mam na to radę. - Powiedział, a Daphne wybuchła śmiechem. - Nie to co myślisz. Ale chodź ze mną Ogniu mego życia. - Powiedział podrywając się z sofy.

***

Zapukali do drzwi pokoju Charliego, a gdy ten otworzył Max bez słowa wszedł do środka, wciągając Daphne i zamykając drzwi przed nosem Freda.

- Co do... - Zaczął drugi co do starszeństwa Weasley, ale Max uciszył go gestem przyłożonego do usta palca. Sytuacji nie pomagało, to że Daphne dusiła się ze śmiechu. Max wyciągną rękę do Charliego, a ten niepewnie ją uścisnął domyślając się z kim ma do czynienia.

de'Vireas aportował ich na niewielka polanę otoczoną z każdej strony szczytami gór.

- Brrr. - Powiedziała Daphne i rzuciła na siebie zaklęcie rozgrzewające. Spojrzała na Maxa i Charliego, który wpatrywał się prosto w górę. Gdy sama odwróciła tam głowę, chciała zrobić unik, ale Max przytrzymał ją i przyciągnął ją do siebie. Prosto z nieba, niemal pionowo w dół spadły na nich trzy smoki. Każdy rozmiarów olbrzymiej ciężarówki. Czarne, z złotymi plamami i oczami w kolorze żywego ognia. Gdy uderzyły o ziemię, prawie równocześnie z trudem utrzymali równowagę.

- Co powiesz? - Zapytał jej Max. - To Belash, Hartvina i Jix. - Przedstawił pokazując smoki. - A to Daphne Greengrass. Ogień Feniksa. Moja. - Powiedział do smoków. Wszystkie pochyliły łby i spojrzały na nią przez nozdrza. Poczuła jak Jix, który miał tylko jedno oko i potężne blizny na pysku wciąga powietrze. Jix uniósł głowę w górę i zaryczał potężnie. Potem smoki rozstąpiły się odrobinę.

-To Charlie. - Powiedział Max wskazując na rudowłosego. - Opiekował się smokami, w Rumuni, może nauczycie go, że Smoki nie potrzebują opieki? Pierwsze planowałem, że będzie was odwiedzał, ale może pomieszka trochę z wami. Co ty na to Charlie? -

- To Herverskie smoki. - Powiedział Charlie - Jakim cudem udało ci się je... - Zawahał się patrząc na odsłonięte zęby smoków i na lód w oczach Maxa. - Wybaczcie. - Powiedział po chwili. - Jak udało wam się nawiązać takie porozumienie? I z najwyższa przyjemnością z wami zamieszkam, o ile się zgodzicie. - Dodał patrząc na Smoki.

- To długa historia, a ja nie znam cię na tyle by ja opowiedzieć. Jeśli oni uznają cię za godnego poznasz ją. - Powiedział Maxwell. - Poza tym moglibyście się w końcu odezwać, ufam Charliemu, choć nie w pełni. -

- A ja to co? Mnie nie ufasz? - Zapytała oburzona Daphne. Zaraz jednak złapała się za głowę, tak samo jak Charlie.

- TY JESTEŚ OGNIEM. TY JESTEŚ JEGO FENIKSIE. JESTEŚ TERAZ NASZA - Zahuczał w ich głowach głos, który mimo iż brzmiał czysto i ciepło, budził skojarzenie z sykiem. - TOBIE UFAMY. BO JESTEŚ OGNIEM DLA SMOKA. MY JESTEŚMY SMOKAMI. - Jix przeniósł spojrzenie z Daphne na Charliego - SMOK OBDARZYŁ SIĘ ZAUFANIEM. MY TAKŻE CI ZAUFAMY. MOŻESZ TU ZOSTAĆ I POZNAĆ NAS TAK JAK SMOK. -

- Przywykniecie do ich głosu, z czasem wasze umysły nauczą się stawiać bariery i go wytłumiać. - Powiedział de'Vireas. - Musimy teraz iść, Kano przyprowadzi Charliego ze sprzętem do biwakowania. -

- A nie może dostarczyć mi sprzętu. Chcę już zostać. - W głosie Weasleya brzmiał głód. - Całe życie marzyłem, by móc porozmawiać ze smokiem, czy każdy smok to potrafi, czy tylko Herverskie? Mam tyle pytań. -

Max uśmiechną się.

- Musisz wyjaśnić rodzinie, gdzie będziesz, choć polecam powiedzieć tylko, że przenoszę cię w bezpieczne miejsce, byś pracował na projektem podobnym do tego co bliźniacy. Kano albo ktoś z jego ludzi będzie łącznikiem. Nie wolno ci wspomnieć o tym miejscu, ani nikogo tu zabrać. Zawsze jakiś skrzat będzie cię przenosił, żebyś nie zostawił w mieszkaniu śladu teleportacji. - Powiedział Max poważnie, a Charlie pokiwał głową.

- Masz moje słowo. -

- Dobrze wracajmy. Pa. - Zawołał do smoków. Daphne skłoniła im głowę, cały czas zastanawiając się nad słowami smoków. Jak głęboka więź występowała pomiędzy Maxem i trzema smokami. Dusza ich matki była w nim, ale nie wydawało się, by tak go traktowały.

- OGNIU ON JEST SMOKIEM. NIE JEST NICZYM WIĘCEJ. NIE JEST NICZYM MNIEJ. NIE JESTEŚMY ZAGROŻENIEM. GDYBYŚMY CHCIELI WYRZĄDZIĆ CI SZKODĘ, ZABIŁBY NAS, BEZ WAHANIA. JESTEŚ JEGO. - Ten głos był znacznie cichszy, a sądzą po reakcji rudowłosego, słyszała go tylko ona i może Max, bo spojrzał na nią nagle. Przeniosła wzrok na smoki, to Hartvina patrzyła jej prosto w oczy. Pokiwała głową na znak, że zrozumiała.

***

Wrócili do salonu, gdzie znajdowała się już większość nowych mieszkańców domu.

- Charlie przestań uśmiechać się jak głupek. - Powiedziała Daphne.

- Charlie wyjaśni wam, co się dzieje. My musimy lecieć. - Powiedział Max wyciągając rękę, wszyscy go dotknęli, ale nie zniknęli od razu. Po kilku sekundach usłyszeli głos Kano mówiący „Teraz." Natychmiast też poczuli, że Max ich deportował.

***

Pojawili się w pokoju Ginny.

- Gdzie zabrałeś mojego brata. - Zaczął ostro Ron, ale Ginny, która zajęta była przytulaniem Harrego, oderwała się i pacnęła go w tył głowy.

- Nie nauczyłeś się jeszcze, że Max nie naraża swoich ludzi. - Powiedziała.

- Nieprawda. Naraziłem Percego. - Zaprzeczył jej de'Vireas.

- Tak. Dałeś mu prace marzeń, po której będzie miał idealną pozycje do zastąpienia Amelii Bones, a potem zastania Ministrem. - Powiedziała ironicznie Ginny. - Załatwiłeś mu ochronę z ministerstwa, a i pewnie ktoś z twoich przyjaciół nad nim czuwa. -

Max zaśmiał się.

- Jestem, aż tak przewidywalny? - A gdy Ginny pokiwała energicznie głową dodał. - Charlie pracuje z moimi przyjaciółmi. Poznaje pewne magiczne stworzenia, które mogą go wiele nauczyć. Jest z nimi bezpieczniejszy niż gdziekolwiek indziej. - Powiedział ruszając do wyjścia.

Daphne zdążyła usłyszeć jeszcze jak Hermiona beszta Rona, za to, że nie podziękował. Uśmiechnęła się, ich dom był lojalny i rozumiał Maxa.

***

- Co teraz Smoku? - Spytała gdy usiadła na sofie, a on położył głowę na jej udach. Blaise, Susan, Astoria i Malfoy podnieśli głowy. Siedzieli niedaleko drzwi wychodzących na taras.

- Czekamy na atak na ministerstwo. Potem uderzymy mocno. Niech zachwieje się jego potęga. Niech skończy sam, to będzie idealny moment by wyrwać jego myśli. - Podsumował. - Rozbiliśmy na razie mięso armatnie jego armii. Nadal ma wielu śmierciożerców i to z nimi uderzy w siedzibę Rufusa. Kingsley zatrzyma ich na jakiś czas, ale nie będzie miał szans. Za dużo do obrony, za mało ludzi. Wtedy uderzymy my. -

- To i tak będzie o wiele trudniejsze niż walka w obronie Hogwartu. Nie będzie niespodzianek. - Powiedziała Susan.

- Będą, Cień, Księżyc, Pistolety, to wszystko będzie dla nich nowością. Może wpadnie trójka moich krewniaków. - Daphne zaśmiała się, a widząc ich miny spojrzała na Maxa pytając wzrokiem czy może. Ten pokiwał głową, wiec Ognista wyciągnęła dłoń, której wszyscy dotknęli. Jakiś czas temu opanowała jedną ze zdolności Feniks. Mogła przekazywać myśli niczym myślodsiewnia. Nie potrafiła ich przyspieszać jak Feniks, lub podawać wybranych informacji. Przynajmniej jeszcze nie potrafiła. Trwało to może z pięć minut, po czym wszyscy zaśmiali się.

- To faktycznie wstrząsnęło by Ministerstwem. - Powiedział w końcu Malfoy. - Ale chyba lepiej użyć ich na otwartej przestrzeni, w gmachu nie wykorzystają swojego potencjału. -

- Dlatego powiedziałem może. - Dodał Max. - Ministerstwo musi zostać po naszej stronie. Więc jeśli będą mieli przechylić szalę wezwiemy ich. - Wszyscy pokiwali głowami.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro