Chapter 12
Życzę miłej lektury i jak zwykle zachęcam o komentowania.
***
W norze zebrał się tłum ciężki do opisania. Wszyscy Wesleyowie, Harry, Hermiona, Severus, Theodora, pani Bones, Blaise, Susan, rodzina Greengrassów, Max, Remus Lupin, Nimfadora Tonks, Alastor Moody, Kingsley Shacklebolt.
Max z Daphne przywitali się z rodzicami Ginny, oraz jej braćmi, po czym Max nie chcąc być w centrum uwagi, usunął się pod pretekstem położenia prezentów. Choinka znajdowała się w specjalnie na tę okazję wyczarowanym zadaszeniu na zewnątrz. Magia dawała ku temu wspaniałe możliwości. Wystarczył dach, zawieszony na czterech nogach, zaklęcie powiększające i ogrzewające, a potem wystarczało wnieść stoły, krzesła i tym podobne sprzęty. Większość gości na razie tłoczyła się w salonie, bowiem kominkiem wciąż przybywali nowi. Niedaleko drzewka, zobaczył siedzącego Harrego.
- Mam wrażenie, że twoje miejsce jest w środku. – Powiedział z właściwą sobie delikatnością – Ginny potrzebuje partnera. –
- Taa, zaraz idę. – Odpowiedział.
- Wiesz, co pomaga na stratę? – Spytał Max.
- Proszę cię nie mów, że odpuszczenie i pójście dalej. Słyszę to od roku. – Powiedział zmęczonym głosem.
- Prawda. Chcesz spróbować? – Spytał de'Vireas – Uprzedzam, to metoda dla twardzieli, strasznie boli. –
- Do diabła z tym. Mów. – Odpowiedział jakby faktycznie było mu wszystko jedno.
- Zabiłeś Syriusza. Dumbledore ci pomógł, bo gdyby powiedział ci, co jest w ministerstwie nie dałbyś się tak łatwo wciągnąć. Ale to ty nie powiedziałeś mu o wizjach, nie pozwoliłeś innym sobie pomóc. Dumbledore polecił ci naukę Oklumencji, ale nie przykładałeś się, bo nienawidziłeś Severusa. Nie słuchałeś poleceń, więc koniec końców ty go zabiłeś. – Zamilkł, a Harry chwiał się na nogach, jakby miał albo zemdleć, albo zwymiotować. – Z drugiej strony, z tego, co usłyszałem o twoim ojcu chrzestnym, gdyby mógł ci coś powiedzieć to brzmiałoby to mniej więcej tak. – Zaczął, ale Harry nagle ruszył, by nie pozwolić mu besztać pamięci o Syriuszu wytartymi frazesami, miał tego dość. Maxwell okręcił się piruetem wokół własnej osi, złapał go za rękę, wykręcając ją i docisną chłopaka twarzą do stołu, tak mocno, że zadźwięczały talerze. Pochyli się nad nim i mimo odgłosów otwierania drzwi i uderzających stóp biegnących osób wyszeptał. – Powiedziałby „Nie daj się Harry, sam miałem wiele wpadek, nikt nie jest idealny. Po prostu załatw kilku za mnie i jesteśmy kwita." – Puścił go i odsunął się w momencie, gdy Molly wykrzyknęła.
- Co tu się na miłość Merlina dzieje? –
De'Vireas uśmiechną się cynicznie.
- Rozmawiamy o metodach radzenia sobie z syndromem ocalonych. – Uśmiech stężał w lekkim grymasie. – Pojdę już. Miłego świętowania, a ty Harry naucz się, by odpuścić atakowanie kogoś, z kim nie potrafisz wygrać. – Zakończył ruszając w stronę wyjścia z wielkiej altany. Zaraz dołączyła do niego Daphne, Blaise, Susan, Severus i Theodora, a po kilku sekundach, Amelia i rodzina Daphne.
- Zaczekaj. – Powiedział Harry. – Wybacz, że się na ciebie rzuciłem. I – dodał po chwili wahania. – Dziękuję. Chyba faktycznie tego potrzebowałem. –
- Czasem profilaktyczny strzał w potylice, jest najlepsza metodą na ruszenie w przód. – Stwierdził filozoficznie Max, wracając pod zadaszenie. - Nimfadoro nie przedstawiłaś mnie temu uroczemu wilkołakowi. – Dodał zatrzymując się obok Remusa. – Co byś powiedział na sparing przy pełni, dawno nie miałem okazji do porządnej walki. – Czym wywołał oburzone syknięcia części osób, ale Remus tylko się zaśmiał.
- Niby wiem, że mówisz poważnie, ale jest to propozycja niemal dokładnie tak szalona jak pomysł na torturowanie Malfoya, albo pokonanie Albusa. – Odpowiedział przez łzy śmiechu – Na sparing się nie zgodzę, w formie wilkołaka nie panowałbym nad tym, kiedy przestać. – Dodał poważniejąc.
- To bądź pod wpływem eliksiru Tojadowego. – Stwierdził Max, nie przyjmując odmowy. – Greayback tak robi, właściwie wszystkie wilkołaki Voldemorta tak robią. –
- Czy moglibyśmy spędzić świąteczny poranek bez toczenia ciągłych rozmów o sami-wiecie-kim i nadchodzącej wojnie? – Spytała oburzona Molly.
- Wątpię, - Odciął się Max. – Wojna puka o drzwi, chowanie głowy pod drzewkiem bożonarodzeniowym nic nie da, ale spróbuję unikać tematu, z szacunku dla gospodyni. –
- Dziękuję. – Odparła sucho, najwyraźniej nie polubiła go, ale z drugiej strony potrzeba bycia dobrą gospodynią utrudniała jej wyrzucenie go. Szczególnie po tym jak po dobrowolnym wyjściu Maxa połowa gości, bez słowa ruszyła zanim.
- Jeszcze tylko jedno. Severusie dostarcz Remusowi odpowiedni zapas Tojadowego, tak by mógł go przyjmować codziennie. Pozwoli mu to korzystać z pełnej świadomości i możliwości obu form podczas pełni. – Remus popatrzył na niego, potem na Snapa, który skinął głową i szybko dodał.
- Mam gotowe porcje na dwa tygodnie, w tym czasie przygotuje następne. Dostarczę ci je dziś Remusie. -
- Może zajmiemy się prezentami? – Zaproponowała Ginny widząc, że nastąpiło chwilowe zawieszenie broni. Wszyscy przystali na to ochoczo. Max podarował każdemu bransoletę ochroną, z czarem tarczy, aktywowanym automatycznie w razie ataku. Sam dostał kilka ciekawszych prezentów. Od Daphne niewielka ręcznie robioną książeczkę, z wyrywanymi kuponami do wykorzystania, przewertował ją szybko, po czym schował do kieszeni i odmówił pokazywania komukolwiek. Blaise podarował mu elegancki zegarek, który kunsztem wykonania przewyższał dowolny zegarek wykonany przez czarodziejów. Susan dała mu spinki do mankietów, z kamieniami pasującymi do koloru włosów Ognistej. Severus i Theodora podarowali mi różowe puchate kostki do powieszenie w samochodzie oraz kiwającego głową pieska, także różowego. Od rodziców Daphne otrzymał pudełko z kluczykiem. Jak wyjaśniła Gabriela, po rozmowie z Kano dowiedzieli się o zamiłowania Maxa do dobrego wina, dlatego przekazują mu jedna z swoich piwniczek, do rozsądnego użycia. Kano zna lokalizację i już zdążył przejrzeć roczniki.
***
Spędzili miło poranek i południe, wygłupiając się na śniegu i pod zadaszeniem. Molly okazała się wspaniałą kucharką i zdawała się już pogodzić z niecodziennym, albo raczej nieangielskim sposobem bycia, tego nowego chłopca. Miała, co do niego wątpliwości, słysząc niektóre opowieści. Zwłaszcza od Nimfadory i Albusa, z drugiej strony Ginny i Hermiona były nim zachwycone, czemu trudno się dziwić. Dokonał też niezwykłych czynów, i opowiadał się jednoznacznie przeciw Czarnemu Panu, ale był też w jakiś sposób niewychowany, albo żeby lepiej to określić, arogancji, bez śladu pokory.
- Ginny ty chyba miałaś więcej braci. - Powiedział nagle, gdy zmusił bliźniaków do ucieczki po tym, jak próbowali wrzucić go w zaspę śnieżną, gdzie po błyskawicznym obrocie i przerzucie przez bark, skończyli sami. Fred i George szybko zrozumieli, że nie warto próbować zaskoczyć go magią. Dlatego umówili się z nim, że walczą bez użycia czarów. Teraz stało się to, czego Ginny się obawiała i czego unikała od niemal tygodnia.
- To wrażliwy temat. – Powiedział Ginny patrząc na matkę. – Percy jest dupkiem, cały zeszły rok, stał po stronie ministerstwa twierdząc, że wszyscy oszaleliśmy, a teraz, kiedy wie, że to my i Harry mieliśmy rację, nie ma odwagi się przyznać o błędu. –
- A wybaczylibyście mu? – Spytał poważnym tom.
- W końcu. – Odpowiedział Fred stając obok niego.
- Śmieszne. – Max złapał go za ramię, obrócił się błyskawicznie i wrzucił do zaspy. – Zaciekawiły mnie jego motywy. Wiesz gdzie teraz jest? – Zwrócił się do Ginny.
- Pewnie w swoim mieszkaniu w Londynie. – Odpowiedziała. – Co masz na myśli mówiąc motywy? –
- Pamiętasz moja pierwszą rozmowę z Hermioną. Nikogo nie osądzaj. – Spojrzał na Molly Weasley, dostrzegając łzy, uśmiechną się, ale tym razem ciepło – Poda mi pani jego adres? –
- A co zamierzasz? - Odpowiedziała ostrzej niż zamierzała, czy ten chłopak naprawdę myślał, że może zrobić więcej niż ona. Ona była matka Percego.
- Ja ci podam. – Powiedział nagle jej mąż. – Molly wybacz, ale my zawiedliśmy, a Maxwell z tego, co słyszałem, dokonał już kilku cudów. Widziałaś Severusa przepraszającego Remusa, albo Blaisa i Susan. – Podszedł o Maxa, powiedział mu adres i życzył powodzenia.
- Idę z tobą? – Spytała Daphne.
- Nie, to będzie męska rozmowa. – Pocałował ją. – Poza tym nie zajmie mi to więcej niż dwadzieścia minut. – I nim ktokolwiek zdążył się odezwać zniknął.
- Byłoby miło gdyby, chociaż udawał, że osłony mają dla niego znaczenie. – Powiedział Severus podchodząc o Molly. – Nie martw się, patrząc po moim przykładzie to może wyjść Percemu tylko na dobre. Będzie miał pewnie kilka siniaków, ale za to całe serce. –
***
Percy poderwał się dobywając różdżki, gdy usłyszał dźwięk aportacji w salonie. Ruszył ostrożnie korytarzem, aby będąc tuż przed załomem usłyszeć czyjś głos pytający.
- Czemu masz pusta lodówkę, kiedy twoja matka tak świetnie gotuje? – Przed otwartymi drzwiami lodówki stał młody chłopak, który mu się przyglądał.
- Jak się tu dostałeś? To mieszkanie pracownika ministerstwa, domagam się byś powiedział mi jak tu wszedłeś. – Zaczął, ale widząc, że chłopak niewiele przejmuje się wycelowaną w niego różdżką jego pewność siebie słabła.
- Jestem Maxwell Julian Alexander de'Vireas. – Przedstawił się zamykając jakby nigdy nic lodówkę i ruszając do salonu z ostatnią kiścią winogron. – Chodź musimy porozmawiać. – Dodał siadając w fotelu i gestem wskazując mu drugi.
Percy stał jeszcze przez chwilę, ale ruszył do wskazanego fotela. Słyszał w ministerstwie o rewolucji w Hogwarcie, o uczniu, który pokonał Snapa, Voldemorta i Dumbledora, założył własny dom i tworzy armię.
- Po co tu jesteś? – Spytał, gdy już usiadł.
- Bo twoja matka jest smutna, choć to, aż tak mnie nie martwi. Powinna nauczyć się radzić sobie z emocjami. – Mówił beztrosko, ale obudziło to gniew Percego.
- Nie waż się mówić tak o mojej matce. – Wysyczał i rzucił drętwotę, którą Max odbił leniwym ruchem dłoni.
- No, to jak już wiemy, że przejmujesz się rodzina, to powiedz mi, co chcesz zyskać dobrowolnie się od nich odcinając i wystawiając na ich pogardę i wrogość? – Zapytał swobodnie, jakby nie został właśnie zaatakowany.
- Ja... - zawahał się, ale dokończył po chwili. – Wstydzę się przyznać do porażki. –
- Brednie. Podejrzewam, że chcesz ich w jakiś niezrozumiały sposób chronić, ale nie wiem jak i dlaczego. – Sparował Maxwell.
Percy zamyślił się, ale stwierdził, że gdyby miał zginąć to byłoby dobrze, żeby ktoś powiedział jego rodzinie, że nie zdradził.
- Będę szpiegiem w ministerstwie. Jest tam pełno sług sam-wiesz-kogo, w końcu po cichu przejmą władzę. Odcinając się od mojej rodziny i Dumbledora, mogę być bliżej prawdziwych informacji i przekazywać je sowami. – Wyrzucił jednym tchem.
- To głupie, jesteś z rodziny najbardziej znanych zdrajców krwi. Musiałbyś osobiście zabić Scrimguera, żeby dostać się do wewnętrznego kręgu. – Powiedział w zadumie. - To twój pomysł? –
- Dyrektora. – Odpowiedział nie wiedząc, czemu zwierza się temu chłopakowi. – Też o tym myślałem, ale Dumbledore stwierdził, że jest wielu śmierciożerców, którzy nie popierają wszystkiego, co robi sam-wiesz-kto, ale są z nim, dlatego, że boja się wrócić na stronę dobra. –
- Cholerni Gryfoni. – Zaklął – Tłumaczenie, którego powstydziłby się pierwszoroczny ślizgon. Mógłbym na poczekaniu wymyślić ci kilka lepszych bajeczek. Wiarygodniejsze by było, gdybyś niby przypadkiem wygadał poplecznikowi Voldemorta o jakimś planie Dumbledora. A potem szukał schronienia u niego ze strachu. Co za brednie. – Wstał szybko, czym wywołał mimowolny dreszcz strachu u Percego – Masz teraz opcje, albo wracasz ze mną na imprezę w twoim domu i wyznajesz im wszystko. A ja załatwiam ci specjalna posadę w bierze Amelii Bones. Albo sam im to powiem, a ty wyjdziesz na tchórza, a i tak będziesz spalony. Co ty na to? – Powiedział uśmiechając się niemiło.
- A co z Dumbledorem? –
- Pieprze go. Rozbija rodziny, trzyma ludzi na dystans, niedzieli się wiedzą, traktuje was jak pionki na szachownicy. Jeszcze dziś złamię mu nos. – Odpowiedział z ogniem w oczach.
- A co to za posada? – Ponownie zapytał Weasley. – Mam już pracę. –
- A co powiesz na szefa oddziału weryfikacji lojalności pracowników ministerstwa? –
Percy uśmiechną się niemiło, zupełnie jak Max chwile wcześniej.
- Możesz to załatwić? – Spytał, a kiedy otrzymał pozytywne kiwniecie głową dodał. – Gdzie mam podpisać? –
Max zaśmiał się i wyciągną do niego rękę, a kiedy ten ja ujął deportował ich powrotem do ogrodu Weasleyów.
***
Nastąpiło poruszenie i w ich stronę wycelowało kilkanaście różdżek. Nie podniósł jej jednak nikt z jego Dłoni. Gdy ich jednak rozpoznali różdżki większości opadły.
- Ej, najpierw drętwota, potem identyfikacja. – Skarcił ich, - A gdybym był pod Wielosokowym, zdążyłbym rzucić ze dwa zaklęcia. –
- Eee mam wam coś do powiedzenia. – Wydukał wychodząc zza niego Percy.
- Najpierw ja. – Przerwał mu Max. – Percy dał się oszukać Dumbledorowi, który wmówił mu, że odsuwając się od was i udając zdradę będzie mógł się wkupić w towarzystwo śmierciożerców w ministerstwie. Chciał was chronić, ale zaufał złemu czarodziejowi. Koniec tematu. Fred i ten drugi, jak dowiem się choćby o jednym figlu spłatanym mu z tego powodu, to nakarmię wami smoka. – Pogroził im, ale musiał odsunąć się z drogi Molly, która ruszyłaby przytulic syna. Max podszedł do Daphne i nauczycieli, którzy stali razem. – Wyślij patronusa do naszego dyrektora, że Nora została zaatakowana. Chce z nim zamieć słowo. – Polecił głośno Severusowi, który natychmiast wzniósł różdżkę, wypuszczając widmową postać łani.
Dwie minuty później w ogrodzie poza granicą osłon aportowało się kilkunastu czarodziejów w tym sam Dumbledore. Rozglądali się w popłochu szukając zagrożenia, ale szybko stało się jasne, że żadnego tu niema i że był to fałszywy alarm.
- Co to ma znaczyć Severusie? – Zaczął dyrektor, ale widząc minę de'Vireas zbliżającego się w jego stronę, przeniósł uwagę na niego. – Rozumiem, że to forma żartu. Dość nietaktowna, ściągnąłem członków Zakonu z posterunków. – Zaczął naganę, ale musiał zrobić unik, bo w jego stronę poleciało zaklęcie tłukące. Członkowie Zakonu, a przynajmniej ci, którzy przybyli z dyrektorem podnieśli różdżki i zaatakowali Maxa. Ten jednak zdążył postawić tarcze wokół siebie i Dumbledora.
- Jesteś sam Starcze, a ja dziś zrobiłem postanowienie złamania twojego nosa. – Max wyjął różdżkę. – Zwalniam cię z przysięgi i uznaje ten pojedynek, więc twoja magia jest bezpieczna. Polecam dać z siebie wszystko. – Dodał machając różdżką i ruszając po okręgu wokół dyrektora. Jego postać rozszczepiła się raz, potem obie rozszczepiły się ponownie i ponownie. Albus rozglądał się, ale nie mógł przeniknąć iluzji, krążyło wokół niego ośmiu uczniów, a każdy podnosił różdżkę. Zareagował błyskawicznie próbując deportować poza tarcze, ale zakręcił się tylko w miejscu. Błyskawicznie transmutował kilka kamieni, by udawały jego klony, które miały zasłaniać sobą czary. Uznał, że trzem uda się przechwycić prawdziwy czar, a jemu zaatakować tego właściwego. Nie przewidział, że wszystkie osiem zaklęć będzie prawdziwych. Trzy kamienne kopie rozprysły się, a w dyrektora trafiły dwa zaklęcia, resztę zablokował. Czuł jak jego ręce i nogi rozciągają się niczym na stelażu, ale udało mu się niewerbalnie rzucić przeciw zaklęcie.
Sam zaatakował, rzucając rozchodzące się centrycznie od niego trzy pierścienie ognia. Przeniknęły one przez wszystkie osiem postaci, nie robiąc im szkody. Usłyszał za to czyjś śmiech.
- Świetna zabawa, ale pora kończyć. – Iluzje ruszyły w jego stronę, rzucając zaklęcia światła, potykacze i popychacze. Pomyślał, że Max ewidentnie nie chciał wyrządzić mu krzywdy. To miała być następna lekcja pokory, jednak nagle poczuł uderzenie w twarz, z taką siłą, że wyrwało go to z ziemi i obróciło niemal poziomi, wokół osi, którą stanowiła jego twarz. Upadł ciężko na ziemie, tracąc przytomność. Max pochylił się nad nim, odrzucił różdżkę dyrektora i ocucił go, zaklęciem, odsuwając się na czas, by uniknąć wymiotów.
- Naucz się, że nie wolno rozbijać rodzin, kretynie. Żałuję, że ocaliłem ci życie. Więcej nie popełnię tego błędu Starcze. – Wycedził cicho, ale na tyle głośno, że wszyscy zainteresowani to usłyszeli. – Przez ciebie wydarzył się niemal tyle samo cierpienia, co przez Voldemorta, on przynajmniej miał odwagę zabijać czasem osobiści. – Zaklęciem przywołał różdżkę dyrektora i rzucił mu ją na pierś.
Dyrektor z dużym trudem podniósł się z ziemi i rozejrzał, ale nie znalazł wiele zrozumienia w spojrzeniach. Wyleczył złamany nos i złagodził zawroty głowy, wywołane uderzeniem, usunął też wymiociny z szaty i brody. Podejrzewał, że taki cios mógłby wywołać wstrząs mózgu. Ci, którzy z nim przybyli rozglądali się niepewnie, nie wiedząc czy zaatakować chłopka czy lepiej nie ryzykować. Albus gestem nakazał im opuszczenie różdżek.
- Widzę Percy, że wróciłeś do domu. – Powiedział poważnie. – To dobrze. Nie powiem, że sam wybrałbym inaczej, ale... -
- Jeszcze słowo Starcze, a zabije cie tu i teraz. – Syknął Max odwracając się do niego, niczym wąż. – Voldemort rozmawia z wężami, ale ty masz węże w ustach. Dziwię się, że Feawks z tobą wytrzymuje. –
Dumbledore odwrócił się do niego.
- Nie chcę w tobie wroga Maxwellu, ale nie każdy może sobie pozwolić na luksus bycia dobrodusznym. Niektórzy muszą podejmować decyzję odnośnie tego, czy trzeba zaryzykować czyjeś życie. –
- Właśnie krzyknąłeś „Naprzód". Ja zawsze krzyczę, „Za mną". –
- Albusie chyba pora, abyś odszedł. – Powiedział niespodziewanie Artur. – Porozmawiamy później, ale teraz chcemy cieszyć się kompletem rodziny. – Pewność, jaka biła od Artura w tej chwili, była niemal tak wyczuwalna jak ta w głosie Maxa. Dyrektor skinął głową i deportował się bez słowa, wraz z większością członków Zakonu. Pozostał Kingsley, Remus i Nimfadora.
- Dziękuję. – Powiedział Artur wyciągając do niego dłoń. Chłopiec uścisną ją, po czym odwrócił się Molly.
- Wybacz. Jak mówiłem nie udało się uniknąć tematu wojny. – Musiał przerwać, bo objęła i przytuliła do mocno.
- To ty musisz mi wybaczyć. Byłam do ciebie uprzedzona, z tego, co słyszałam, byłeś niewiele lepszy od sam-wiesz-kogo, torturowałeś, pojedynkowałeś się, nie okazywałeś nikomu szacunku. Nie chciałem by moje dzieci zadawały się z Tobą, ale widzę, że źle cię oceniłam. –
Uśmiechną się, wydostając się z jej objęć.
- Amelio. – Powiedział z wrednym uśmiechem. – Kilka dni temu zapytałaś, czy potrzebuje pomocy ministerstwa. Dziś potrzebuję. Chcę żebyś dała pracę Percemu. Stwórz dla niego oddział wewnętrznego biura antykorupcyjnego, daj mu uprawnienia do komisyjnego przesłuchiwania z udziałem Veritaserum. Niech ma wgląd w dane pracowników, niech może zakładać podsłuchy, śledzić i tym podobne. Percy potrzebuje adrenaliny, a do tego jest urodzonym biurokratą. Posada, której wszyscy będą nienawidzić i się bać, da mu chyba dość splendoru. – Zakończył rozglądając się po tych, którzy pracowali w ministerstwie. – Co ty na to? –
- Zrobione. Znając Scriumgera dostanie całkiem ładny oddział i środki. – Odpowiedziała Amelia z podobnym uśmiechem.
- No to możemy wracać do luźnej atmosfery świąt. – Zażartował – Zostało jeszcze coś z tego ciasta z brzoskwinią? – Zapytał, a Daphne dźgnęła go w brzuch.
- Jesteś niepoprawny. – Po czym go pocałowała.
***
Rodzina Weasleyów zbiła się przy jednym stole rozmawiając z Percym, Max usiał z Daphne i Susan z Blaisem. Pojawiła się obok nich także reszta uczniów Hogwartu, niebędąca członkami rodziny rudowłosych. Dorośli zbili się w drugą grupę, dyskutując nad wydarzeniami. Szczególnie donośny był Kingsley, próbujący dowiedzieć się więcej o de'Vireasie od Severusa.
- To chyba twój plan przekonania dyrektora do ponownego przydziału uczniów już się nie uda. – Powiedziała smutno Astoria. – Ale rozumiem, że to było ważniejsze. –
- Spokojnie. Jest jeszcze McGonagall i Rada Nadzorcza. – Powiedział Max.
- McGonagall uwielbiała Percego, więc jak pozna powód wrogości dyrektora, to będzie po twojej stronie. – Wtrąciła Hermiona – A co planujesz? –
- Mój szalony facet, wymyślił, że skoro jest nowy dom, to powinno się zmodyfikować Tiarę i dokonać ponownego przydziału chętnych uczniów. – Wyjaśniła Daphne.
- Tiary nie trzeba modyfikować. Odkąd Dumbledore uznał oficjalnie dom Niezrzeszonych, Tiara będzie do niego przydzielała. –
- Ale skąd ma wiedzieć jakie cechy są istotne dla twojego domu? – Zapytała Astoria.
- Tiara nie rozpoznaje cech ucznia, tylko wychwytuje powierzchowne myśli. Jeśli myślisz chciałabym być w Gryfindorze, ale chyba jestem za mało dzielna. Da cię do Hufflepuffu. Gdy pomyślisz, że będziesz w Revenclawie bo lubisz naukę, tak się stanie. Gdy się wahasz, Tiara zada ci pytanie, ale da cię tam, gdzie chcesz być. Więc do domu Niezrzeszonych trafia ci, którzy będą tego chcieli. – Hermiona była w swoim żywiole tłumacząc, coś, co już wiedziała, a po czasie w towarzystwie Maxa, nie czuła już żadnej krępacji przy prezentowaniu swojej wiedzy.
- Mogę cię prosić na słowo? – Zapytał basowym głosem Shacklebolt.
- Jasne – odpowiedział Max wstając, co spotkało się z fuknięciem Daphne, która trzymała nogi na jego udach.
***
Odeszli kawałek w głąb ogrodu, by być poza zasięgiem słuchu.
- Wiesz, że powinienem cię aresztować i co najmniej zabrać na przesłuchanie, za groźby wysnute pod adresem najwyższej szychy Wizengamotu? – Spytał poważnie, ale bez cienia groźby.
- Ty i jaka armia? – Odpowiedział wesoło Max. – A poważnie to na pewno wiesz, o moich uprawnieniach. Dyrektor w swojej walce z Voldemortem jest tak niekompetentny, że spokojnie mógłbym go podciągnąć pod utrudnianie mi pracy. Ale raczej bym go nie zabił. –
- Co zamierzasz w sprawie Voldemorta? – Pytał dalej niespeszony Kingsley.
- Skończę szkolenie mojej armii, co zajmie mi jeszcze jakieś cztery pięć miesięcy, a potem zaatakuję go w jego siedzibie. Okaleczę pojmę, wypruję mu umysł na lewo, w poszukiwaniu informacji o jego filarach nieśmiertelności, zniszczę je i potem go zabiję. – Uśmiechną się. – A potem zdam Owutemy. –
- Co to za Filary Nieśmiertelność, o których ty i Snape mówicie? –
- Spytaj Dumbledora, wie o nich od jakichś dwóch lat. Severus dowiedział się ode mnie. A dyrektor obecnie uczy o nich Harrego, którego planował wysłać na samotną misje, w celu znalezienia i zniszczenia ich. –
- Planował? –
- Tak. – Potwierdził Maxwell – Planował, bo myślał, że jest umierający. Pod koniec roku miał go zabić Severus, aby zyskać wdzięczność Voldemorta, przejąć szkołę i w ten sposób chronić uczniów. –
- To niedorzeczne. Przecież zabilibyśmy Snape, za coś takiego. – Powiedział Kingsley niepewnie.
- Spytaj go ten plan. – Max odwrócił się i ruszył do przyjaciół.
- Czekaj – Zawołał Auror – Potrzebujesz pomocy? –
- Nie od ciebie. – Opowiedział chłopak, nie odwracając się. – Pierwsze porozmawiaj z Dumbledorem, a potem ustal czy jesteś lojalny wobec Ministerstwa i czarodziejów w znaczeniu społeczności, czy Starca. I uważaj, bo Percy będzie patrzył w serca. -
***
Gdy dotarł o swoich przyjaciół, ci toczyli już zażartą dyskusje, nad tym, kto dołączy o domu Niezrzeszonych i czy informować wybranych, odpowiednich ludzi o wadzie Tiary przydziału.
- To byłaby skrajna głupota. – Powiedziała Susan, a Daphne pokiwała z uznaniem głową. – W ten sposób tak naprawdę ignorujemy to, co Max powtarzał o motywach. Nie uznałbyś Harry, Blaisa za odpowiedniego by mu powiedzieć, a co daje ci prawo oceniania postępowania, bez znania motywów. –
- Max też nie zna motywów, kieruje się intuicją i własnym widzimisię, albo raczej tym, że coś lub ktoś jest mu potrzebny. – Bronił się Harry. – Dlaczego ja nie mógłbym się kierować takimi samymi motywami? –
- Bo jesteś Gryfonem. – Powiedział Max zza jego pleców, sprawiając, że Harry podskoczył. – Ja nie mam uprzedzeń, więc nawet, jeśli kieruje się intuicja to nie wyłączam z grupy zainteresowanych nikogo. Twoja intuicja mówi, że ślizgoni są domyślnie niegodni zaufania. Blaise. – Powiedział odwracając wzrok na Cienia. – Ilu ślizgonów naprawdę popiera Voldemorta, ilu boi się o swoje rodziny lub jest przez rodziny przymuszanych, a ilu chce stanąć po stronie Dumbledora, tylko boi się czy zostaną przyjęci, a jeśli nie zostaną, to co z nimi zrobią inni ślizgoni? -
- Hmm. Prawdziwych popleczników było mniej niż piętnastu. Teraz dziewięciu, zastraszonych przez rodziny z dwudziestu, bojących się o rodziny pięciu. Reszta pozostaje neutralna, bo nie ma możliwości zmiany strony. – Wyliczył były ślizgon.
- Czyli czterdziestu za. Masz tam, zatem potencjalnych czterdziestu sojuszników. Odrzuciłeś ich odruchowo. – Powiedział patrząc ponownie na Harrego. – A co do informowania, to ja wam zaufałem, że zrobicie najmądrzejsza rzecz, jaka możecie wymyślić. Blaise chodź ze mną, musimy coś obgadać z bliźniakami. – Powiedział ponownie odchodząc, a widząc minę Ognistej dodał. – Tylko na moment Piękna. -
Odszedł z Cieniem w stronę rodziny Weasleyów.
***
- Fred, George mogę was prosić na słówko. - Zapytał, a po chwili zastanowienia dodał. - Pana także. - Zwrócił się do Artura. Co nieco zaskoczony Pan Weasley wstał i ruszył za bliźniakami, którzy nie mieli żadnych wątpliwości, że chcą sprawdzić, o co chodzi chłopcu, który złamał nos Dumbledora. Gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu innych Max milczał przez chwilę, aż George powiedział do Blaisa.
- On często się tak zawiesza? -
- Nie. - Odparł Zabini. - Ale zazwyczaj później łamie ludziom kości. - Dodał z złowrogim uśmiechem. Trudno stwierdzić, czy uśmiech z odsłoniętymi zębami, czy wypowiedz, ale jedno z dwóch autentycznie przeraziło bliźniaków, Artur za to wydawał się nadspodziewanie zrelaksowany.
- Ok. Z tego, co wiem od Ginny, jesteście jednymi z mądrzejszych czarodziejów w Anglii. - Odezwał się po chwili. - Nie boicie się eksperymentować, co może tłumaczyć kiepskie oceny, a doskonałe efekty praktyczne. Mam dla was zlecenie, koordynatorem będzie Blaise. Budżet ustalimy na początku na pięćdziesiąt tysięcy galeonów, ale wedle potrzeb możemy go zwiększyć. - Fred i George otworzyli szeroko oczy. - Przewiduję, że co najmniej trzydzieści procent będą stanowiły wypłaty. Podział zostawiam wam, bo nie wierzę, abyście mogli pozostać wobec kogoś nieuczciwi. Pan Arturze będzie konsultantem i zaopatrzeniowcem. Zdążyłem już zauważyć, że Pańska nadmierna ekscytacja mugolski techniką jest grą. Niesamowite, że podtrzymywał ją pan przez jakieś ostatnie dwadzieścia lat. Umysł ma pan bystry i plan był niezły, ale przegapił pan jedno. Ja jestem z zewnątrz, a człowiek z zewnątrz zastanawia się, jak można się ekscytować mugolską elektroniką przez dwadzieścia lat i nie rozumieć działania wtyczek. - Zamilkł, ale dodał po chwili. - Jesteście zainteresowani? -
Bliźniacy pokiwali głową energicznie, Blaise trochę wolniej, ale nauczył się mu już ufać.
- Na czym ma polegać projekt? - Spytał poważnie Artur, nie komentując w żaden sposób wypowiedzi Maxa o jego masce.
- Mugolska broń. - Odpowiedział krótko, badając reakcję. Fredowi i jego bratu wyrosły wielkie uśmiechy, Cień zmarszczył brwi, a głowa Wesleyów uśmiechną się pogodnie.
- Chętnie poeksperymentuje, jeśli nie szkoda ci pieniędzy, ale ministerstwo prowadziło już takie badania i broń, ta jest całkowicie nieprzydatna. Pociski łatwo zakrzywić lub zatrzymać za pomocą tarczy, nawet najprostszego Protego. -
- Chyba, że zamiast płaszcza z ołowiu, zastosujemy inny materiał. - Odparł Max. - Coś, co przebije magię. -
- Co masz na myśli? -
- Nie mam pojęcia, stąd pomysł wykorzystania Pańskich dzieci. Oni myślą niekonwencjonalnie. Może jakiś rodzaj magicznie nasączonego materiału, a może kawałki kości smoka, lub jego łusek. Nie wiem. -
- To mogłoby się udać. - Powiedział po chwili Artur. - Srebro Goblinów, ale skąd wziąć dostateczną ilość. -
- Proszę użyć zaklęcia Galeona. - Uśmiechną się Max, a widząc niezrozumienie wyjaśnił. - Niech pan pójdzie do banku Gringotta i zaproponuje im powiedzmy, dwukrotną stawkę obowiązującej ceny za kilogram. Gdy odmówią, bo zrobią to na pewno. Proszę ostentacyjnie zacząć kupować goblińskie artefakty, niezależnie od ceny. Niech Gobliny będą świadkami transakcji, albo niech do wymiany dochodzi w ich banku. W razie pytań, proszę powiedzieć, że zamierza je pan Przetopić. - Artur się zaśmiał.
- To zniszczy ich magię, ale oni nie będą w stanie znieść myśli o takim akcie barbarzyństwa. -
- Właśnie. Wtedy proszę obiecać oddać im wszystkie zakupione artefakty, za możliwość rozmowy z dyrektorem Faroghiem. Da mu pan ten pierścień i powie, że w ramach przysługi dla mnie potrzebuje pan kupić kilka kilogramów ich srebra, ale, że będą musieli odlać je w formie wskazanej przez pana. Cena niech będzie półtorej wartości stawki rynkowej, niech obciąży, którąś z moich skrytek. - Powiedział Max przekazując mu miedziany pierścień, z czarnym kamieniem i okiem smoka. - Proszę nie zakładać pierścienia. -
Artur pokiwał głową i schował pierścień do kieszeni.
- Kim jest Faroghi? Z tego, co wiem dyrektor Gringotta w Londynie to Ragnar. -
- Ragnar jest dyrektorem do kontaktu z czarodziejami, to ktoś w rodzaju rzecznika prasowego. Faroghi to bardziej ktoś, kogo nazwalibyśmy Królem. Przy czym w ich kulturze każda kopania, czy nawet głowa każdego rodu to Król. Ciężko to wyjaśnić. Wystarczy, że prośba o spotkanie z nim będzie dostateczną obrazą. -
- Nie lepiej zwyczajnie skupić srebro w małych ilościach? Co gdy będziemy potrzebowali więcej, po ich obrażać? - Spytał George.
- Gobliny mają specyficzną kulturę. Bycie miłym oznacza słabość, czasem oni zniżają się w akcie łaskawości o kontaktów z czarodziejami, ale nie traktują za poważnie ludzi zbyt dbających o etykietę. Najlepiej było by wejść tam siłą, zabić kilku, pojmać dyrektora i wtedy zaproponować współpracę. Doceniłyby ten gest. Może pan wspomnieć, że zamierzałem tak uczyć, ale że jestem zapracowany. Pokazanie, że nie mam dla nich czasu, też jest całkiem dobrą zniewagą. - Max uśmiechał się jak dziecko płatające figla.
- Ale broń palna interesuje mnie w mniejszym stopniu. Mugole mają broń, która jest o wiele gorsza i o wiele lepsza do naszych celów. Miny przeciwpiechotne, zwykłe i typu Claymore, granaty oślepiające i tym podobne. Niech pan dowie się o nich wszystkiego, czego trzeba, proszę załatwić chłopakom pokazy i szkolenie w jakiejś dobrej bazie najemników. Niech znają budowę, efekty działania i niech zobaczą fotografię i filmy ofiar. Potem będziemy mogli porozmawiać dalej. Chodzi mi o zaminowanie błoni Hogwartu i całego podejścia pod zamek. Miny mają się aktywować nie na nacisk, ale na pojawienie się sygnatur magicznych. Wilkołaków, dementorów, wampirów. Do tego część ma być aktywowana zdalnie, z jakiejś tablicy sterującej, a najlepiej za pomocą kopi mapy huncwotów. Niech Remus zrobi dla was taką. Do tego mają nie posiadać aktywnych sensorów magicznych, mają tylko zbierać sygnatury. Musicie też opracować metodę ich szybkiego rozmieszczenia. Czy to jasne? -
- Chcesz broni atakującej wilkołaki i wampiry? To nie problem, srebro działa na oba, ale nie wiem co działa na Dementorów. - Powiedział Fred.
- Dostarczymy wam z Blaisem żywego dementora do eksperymentów. Podejrzewam, że Fosfor, jako czynnik spalania z granatów oślepiających połączony z czymś dobrym, może łzy feniksa, albo sierść jednorożca. Sprawdzicie. Najważniejsze to zachowanie tajemnicy, więc cokolwiek kupujecie kupujcie przez pośredników. Wykorzystajcie sklep, jako przykrywkę. Niech ktoś dostarczający wam materiały, zakupi je dla was, albo lepiej zleci komuś innemu zakupienie ich dla siebie. Jak braknie wam pieniędzy dajcie znać przez Ginny. - Zerknął nad ramieniem Artura. - Moja pani wzywa, Blaise dogadaj z nimi szczegóły zachowania tajemnicy i opcji kontaktu. Materiały idą przez ciebie, tak jak fundusze. Ty zatwierdzasz projekty, jak w czasie badań, znajdziecie coś ciekawego to uzgadniajcie przydatność tego z Blaisem. Chcę zabezpieczyć Hogwart, ale nie chcę używać czystych zaklęć. Te można przełamać, albo wykryć. - Uścisnął dłonie trójki Weasleyów i ruszył do Dahpne.
- On jest straszny. - Powiedział Fred - Naprawdę myśli, że Hogwart może zostać zaatakowany? - Spytał Blaisa.
- Nie jestem pewien, zazwyczaj mówi, że zdążymy się przygotować i zaatakować Voldemorta, zanim ten będzie gotowy uderzyć, ale poczynił jednocześnie tak wiele przygotowań do obrony zamku, jakby wręcz była to jedyna właściwa metoda na zwycięstwo. - Odpowiedział zapytany. - Macie jakieś jeszcze pomysły w tej chwili? -
- Poczytam o broni psychologicznej. - Powiedział Artur - Coś mi się obiło, że mugole atakują wroga informacjami o ich porażkach, a swoich ludzi o zwycięstwach. Celowo wyolbrzymiają efekty, by wpływać na morale. -
- W porządku. Informacje, albo raporty raz dziennie odbierze ktoś z skrzatów. Powie, że przysyła go Cień, to będzie mój przydomek na ten projekt. Tak zwracajcie się do mnie we wszystkich raportach. Panie Weasley, gdyby zaszła potrzeba by zajął się pan tym projektem w pełnym wymiarze, proszę rozważyć porzucenie pracy. Jestem pewny, że wypłatę za ten projekt i pracę na przyszłość w jednej z firm Maxa można negocjować, ale jako ofertę wyjściową spokojnie przebijemy wypłatę ministerstwa co najmniej dwukrotnie. - Zakończył.
- Przemyślę to, a czuję, że warto z wami współpracować. W ministerstwie po porażce i tak nie będę miał, czego szukać, a po zwycięstwie wezmą mnie z powrotem z otwartymi ramionami. -
***
Maxwell w tym czasie wrócił do Daphne, która wyglądała na zniecierpliwioną przedłużającą się dyskusją o konieczności informowania wybranych, co najdziwniejsze najbardziej za tym pomysłem był Ron, choć nie przedstawiał jakichś sensownych argumentów.
- Ron czy ty chcesz dostać się do mojego domu. - Spytał de'Vireas, jakby czytał w jej myślach. Daphne, Hermiona i Ginny, które wiedziały, że nie znosił, gdy nazywano dom Niezrzeszonych, „Jego" domem uśmiechnęły się na tę pułapkę. Ron nie do końca potrafił zaufać Maxowi, tak jak i zresztą Harry.
- Nie, ale warto by ostrzec ludzi, bo jak ktoś niechcący będzie o tym myślał, że to fajne, to tiara go przeniesie. -
- Ale ponowny przydział ma być tylko dla chętnych. To znaczy, że jak uznasz, że nie czujesz się dobrze w swoim domu, to możesz przymierzyć Tiarę, a ona powie ci gdzie idziesz. Może być tak, że skończysz, w Slytherinie, albo zostaniesz w swoim domu. - Uciął Max. - A ty Harry? Chciałbyś być w Niezrzeszonych? - Zwrócił się do chłopca, który przeżył.
- Nie obraź się, wolę Gryffindor. – Odpowiedział Potter.
- Przemyślana odpowiedz. Niezrzeszeni to połączenie cech wszystkich domów. Jesteśmy odważni, stawiamy na lojalność i logiczne myślenie, ale używamy podstępu i fortelu. Nie boimy się uciekać. Nie pasowalibyście do tego domu. I na tym zakończmy tą dyskusje, o ile McGonagall zgodzi się na moją propozycję, będziecie mogli albo powiedzieć innym o wadzie Tiary, albo zostawić system taki, jaki jest. Problem w tym, że gdy naprawdę rozniesie się wieść o tym, że Tiarę tak łatwo oszukać Dumbledore zmieni system przydziału. Co w sumie wyjdzie tylko Hogwartowi na dobre. Mogliby zastosować mugolskie testy charakterów. - Wyciągną rękę do Ognistej, a ta ujęła ją i podciągnęła się. - Proponuję zawiesić temat i cieszyć się świętami. Może kulig? - Zapytał.
- A co to takiego? - Spytał niepewnie Ron.
- Taka zimowa zabawa, polegająca na korowodzie sań ciągniętych przez zaprzęgi koni. - Wyjaśniła Hermiona - Ale tu się tego nie organizuje. -
- Niby racja, ale my w końcu jesteśmy czarodziejami. - Odpowiedział z uśmiechem uniósł dłoń w stronę wolnego placu. I wymruczał. – Javelisnigash. - Zaraz pojawiły się tam cztery olbrzymie sanie śnieżne. Każdy zaprzężony w dwa konie.
- Co to za zaklęcie? – Spytała zaskoczona Hermiona.
- Żadne. – Max wybuchł śmiechem. – Chciałem cię, sprowokować i otworzyć twój umysł, jeszcze szerzej. –
- Mało śmieszne, ale rozumiem lekcje. – Odpowiedziała Hermiona.
- Kano załatwisz nam woźniców i muzyków? - Zapytał w przestrzeń, a po chwili rozległy się trzaski aportacji i na wozach pojawiły się po dwa skrzaty, ubrane w ciepłe płaszcze z futrzanymi kołnierzami. W każdej parze jeden trzymał lejce i dopasowany do wzrostu bat, a drugi instrument muzyczny.
- Och, nie miałem okazji do uczestniczenia w kuligi od naszej podróży poślubnej Arturze. - Zawołała Molly, czym wywołała konsternację swoich dzieci.
- I co? Mamy tym jechać? - Spytał Severus, nie wspominając dobrze swojej pierwszej przejażdżki pojazdem proponowanym przez Maxa.
- Chodź nie marudź. - Theodora pociągnęła go za rękę. - Tym razem to nie ja prowadzę. -
Max już pomagał Daphne wskoczyć na sanie, gdy skrzaty zaczęły grać skoczną melodię. Państwo Weasley, Severus z Theodorą i Blaise z Susan wsiedli do pierwszych sań. Bliźniacy, Charlie i Bill z Fleur wsiedli do drugich sań, wraz z Harrym, Ginny, Hermioną i Ronem. Trzecie sanie zajęli członkowie zakonu i rodzina Daphne, wraz z panią Bones. Zaraz, gdy wsiadł ostatni, muzyka skrzatów, nabrała szybszego tempa, baty strzeliły w powietrzu, a pochodnie zatknięte na rogach sań zapłonęły. Najpierw powoli, ale z każdą nutą nabierając szybkości konie pociągnęły ich w stronę stawu i lasu. Już po kilku minutach pędzili ścieżką pośród drzew, muzyka nadawała temu bajkowego klimatu, a co chwila rozlegał się radosny krzyk kogoś z jadących. Max w ramach psikusa, strącił uderzeniem mocy, śnieg z gałęzi, który spadł dokładnie na głowy bliźniaków. Od tamtej chwili rozpoczęła się ostateczna bitwa śnieżna, czarodzieje, zagarniali magią śnieg z poboczy, po czym lepili kule i obrzucali nimi pozostałe sanie. Po godzinie dotarli zmęczeni, ale szczęśliwi pod dom, gdzie czekało na nich wielkie na dwa metry ognisko, wokół którego krzątały się trzy skrzaty, dorzucając drwa i pilnując piekących się na rożnach obok kawałków mięsa.
***
Po ognisku Max z rodziną Daphne przenieśli się za pomocą kominka do domu jej rodziców, już na spokojniejsze świętowanie. Wieczór zakończyli grubo po północy przy lampce wina.
- Przyznam, że nie spodziewałem się tak udanego dnia, kiedy otrzymałem zaproszenie od Molly Weasley. – Stwierdził Rufulus, gdy Victoria zasnęła na kolach matki. – Miło było widzieć, że naprawienie rodzin masz we krwi. To dobrze wróży dla rodziny, do której dołączyłeś. – Powiedział podnosząc lampkę w toaście. – A już utarcie nosa Dumbledorowi to koncertowy pokaz. –
- Bardziej niebezpieczny niż myślisz. – Powiedziała Daphne. – Czułam falowanie mocy, mimo, że wyglądało to prosto, a wręcz dziecinnie łatwo Max zużył więcej magii, niż posiadała większość z obecnych pod altaną. A wierz mi, że Alastor Moody i Kingsley do słabych nie należą. To był pokaz tylko dla Dumbledora, a wiadomość brzmiała „Pokonałem cię już raz podstępem, ale wiedz, że mogę to zrobić też czystą mocą." Dyrektor musi być obecnie przerażony, gdy ktoś taki grozi mu śmiercią. –
- Przesadził z wkręcaniem Percego w swój szalony plan. Ten człowiek jest uznawany za wielkiego myśliciela, a buduje plany, które przejrzy pierwszoroczny ślizgon. Mam szczerą nadzieję, że one mają drugie albo i trzecie dno, lub są fragmentem większej całości gdzie po prostu poświęca pionki. Wolałbym mieć do czynienia z bezdusznym, ale inteligentnym człowiekiem. – Dodał Max.
- Nie czułam jakichś specjalnie wielkich wyładowań energii. – Stwierdziła Gabriela.
- Bo Max je ekranuje. Tak jak teraz ekranuje poziom swojej mocy, to znaczy używa stale części z niej, by stworzyć barierę ogłupiającą zmysły. Mówił mi o tym wcześniej, ale odkąd mam część zmysłów feniksa, widzę poprzez to. Temu chyba jednorożce w lesie tak szybko mu zaufały. – Wyjaśniła jej córka.
- Hmm chciałbym widzieć to, co ty... - zaczął jej Ojciec, ale zamilkł, bo uderzyła go nagła fala magii. Victoria poderwała się, ale magia znikła tak, szybko jak się pojawiła. Max uśmiechał się.
- Chyba będzie ci wygodniej w łóżku młodsza siostro. Chodź poczytam ci coś. – Powiedział wstając, odłożył lampkę i wyciągną do niej rękę.
- Nie oszukasz mnie. Ale możesz przekupić. – Powiedziała chytrze.
- Dobrze mała Ślizgonko. Chodź, a znajdziesz jutro jeszcze jeden prezent. Coś do twojej nowej kolekcji z tym, że musisz szybko zasnąć, żebym zdążył to kupić i zapakować. Ok? – Spytał, a ona dała szybkiego całusa, mamie i tacie, po czym ruszała z nim.
***
- Co to było do cholery? – Spytał Rufulus, gdy Max wyszedł z jego najmłodszą córką.
- Uwierzysz, jak ci powiem, że opuścił osłony tylko do połowy, a to i tak była jego moc w stanie spoczynku? – Odezwała się Daphne promieniując dumą, z swojego partnera.
- Przecież to niemożliwe. Czułem magię Voldemorta, wiem, kiedy używał pełni mocy przy czarnych rytuałach, a ona nie mogła się z tym równać. Nawet z tym, co teraz poczułem. Dlaczego Maxwell nie skończy z nim od razu? Przecież to powinno być dla niego dziecinnie proste. –
- Moc Voldemorta jest większa niż Dumbledora, ale Voldemort poczynił przygotowania na wypadek swojej śmierci. Zabicie go nie rozwiąże problemu, tak jak nie rozwiązało piętnaście lat temu. Max pracuje nad tym by pierwsze pozbyć się... - Zawahała się, ale stwierdziła, że może im powiedzieć, choć część. – Filarów nieśmiertelność, nie jest to poprawna nazwa, ale nie mogę wam zdradzić jeszcze prawdziwej. Chce pozbawiać Voldemorta wsparcia, pojmać go i wysondować jego umysł by odkryć metodę ich zniszczenia. –
- Przerażające jest, gdy mówisz o kimś tak strasznym jak sam-wiesz-kto, że zabicie go nie pomoże. – Stwierdziła Astoria. – Do tej pory myślałam, że jest to kwestia celnie wymierzonej Avady, a teraz nie wiem nawet jak zacząć myśleć. – Wszyscy zamilkli pogrążeni we własnych rozmyślaniach.
- A ja nadal nie rozumiem jak pokonał Dumbledora, to wydawało się tak proste w jego wykonaniu. Wyjaśnisz nam to? – Spytał po dłuższej chwili Rufulus swojej najstarszej córki.
- Użył prawdziwych różdżek, które lewitował w powietrzu, tak, aby wyglądało, że iluzje je trzymają. W trakcie rozszczepiania, z braku lepszego słowa, użył na sobie kameleona, podkradł się do dyrektora i go ogłuszył. – Odpowiedziała Daphne. – Trudnością, było rzucanie kilku zaklęć na raz i przekazywanie mocy tak, by nikt tego nie wykrył. -
***
Kilkanaście minut później powrócił Max.
- Czemu macie takie grobowe miny? –
- Zawiesiliśmy się na zadaniem, które przed tobą stoi. Przeraża nas myśl, że zabicie sam-wiesz-kogo nic nie da. – Wyjaśniła Astoria.
- Nie tak, że nic. Teoretycznie mógłbym go zabić, co dałoby nam kilka miesięcy spokoju i odcięło jeden z jego Filarów Nieśmiertelności. Z tym, że tak jakby po powrocie byłby silniejszy magicznie niż wcześniej. Filarów ma osiem, potem stanie się śmiertelny. Teraz problem czy będę miał dość sił by zabić go wtedy, gdy wchłonie potęgę wszystkich ośmiu Filarów. – Wyjaśnił swobodnie. – Wolę moją metodę. Jest bardziej czasochłonna i niestety przyniesie więcej ofiar, ale efekt powstrzymania go będzie pewny i stały. –
- Chcesz powiedzieć, że każda jago śmierć czyni go silniejszym? – Zapytał Rufulus. – Dlaczego w takim razie po tym jak go pokonałeś nie zabił się z trzy razy, by się wzmocnić? -
- Bo on tak jak i ja nie wie czy to wystarczy. Zginąć może zawsze, a dopóki jest potężniejszy niż większość czarodziejów, woli nie tracić swoich Filarów. W czasie wojny, może mnie trafić zbłąkana Avada, ba mogę spaść ze schodów i skręcić kark. Liczy na łut szczęścia, bo nie wie, że planuję najpierw pozbyć się jego zabezpieczenia. –
- O której jutro wracacie do Hogwartu? – Spytała po dłuższej chwili Gabriela.
- O jedenastej mamy pociąg, ale nie wiem, dlaczego nie możemy wracać kominkami tak jak tu przybyliśmy. – Narzekała Astoria.
- Bo pociąg stwarza okazję do pokazu siły, dla Aurorów. To element walki psychologicznej. – Stwierdził Max.
- Powinniśmy spodziewać się ataku? – Spytała siadając prosto Gabiriela.
- Zawsze, ale raczej nie na pociąg. – Powiedział po namyśle Max – To była by skrajna głupota, atakować pociąg z dziećmi swoich popleczników i tych, którzy są wobec niego neutralni. Poza tym pociąg będzie dobrze chroniony i ja w nim będę. Raczej zaatakuje w tym czasie inny punkt. Stawiam na Munga, albo Ministerstwo. Nie mogę im niestety pomóc, bo nie zaryzykuję bezpieczeństwa uczniów. –
Rufulus pokiwał głową.
- Ale gdyby były śmierciożerca poinformował powiedzmy Kingsleya, że ktoś z jego byłych kolegów ostrzegł o możliwość ataku na Munga, to mogli by urządzić zasadzkę, albo ewakuować pacjentów. –
- A jak zaatakują ministerstwo, to oskarżą cię o celowe sianie dezinformacji. Musiałbyś powiedzieć coś w stylu, że Czarny Pan kazał im obserwować kilka obiektów, a twój znajomy, unikaj słowa kolega i przyjaciel, miał za zadanie obserwację i badanie zabezpieczeń Munga. I że wie, że ktoś inny badał w ten sam sposób ministerstwo, Gringotta i Hogsmeat. – Powiedział Max.
- Tak i musisz przekazać tą informację już po wyruszeniu pociągu. Powiedz, że ten znajomy zaczepił cię na dworcu po odjechaniu pociągu. W ten sposób nie będą osłabiali pociągu myśląc, że to dywersja. Możesz sam powiedzieć, że nie ufasz tej osobie, ale lepiej dmuchać na zimne niż się sparzyć. – Dodała Daphne.
- Uwielbiam jak jesteś przebiegła. Chodźmy spać, bo dociera pierwsza, a ja muszę jeszcze zapakować prezent. Bez magii. Polecenie Victorii. – Zaśmiał się.
- Polubiła cię, ale nie ma się, co dziwić, rozpieszczasz ją. – Dodała Gabriela.
***
O dziesiątej trzydzieści zjawili się na dworcu, dziesiątki uczniów witało się z kolegami pokazując prezenty oraz opowiadając o świętach. Tłum zdawał się gęstnąć z każda chwilą, zwłaszcza, że dodatkowo na dworcu przebywało kilkudziesięciu aurorów. Pożegnali się z rodzicami Daphne, przywitali z Susan i Blaisem oraz z Amelią, po czym uczniowie wsiedli do pociągu. Nie minęło dużo czasu jak opuścili Londyn i za oknami pojawił się wiejski krajobraz.
- Będę miała w domu Niezrzeszonych własny pokój? – Spytała nagle Astoria.
- Tak, ja nie zamierzam dzielić go z kimkolwiek innym niż twoja siostra, a poza tym myślę, że wysoki standard przyczyni się lepiej do nauki ogłady wśród mieszkańców. – Odpowiedział Max.
- Wiesz, że kiedy pojawią się nowi członkowie wieść o waszym wspólnym mieszkaniu szybko się rozejdzie po szkole i znajdą się tacy, którym się to nie spodoba. – Powiedziała Susan. – Nie to, żeby cię to obchodziło, ale Theodora będzie musiała jakoś zareagować. –
- Rozwiązaniem było by gdybyście mieli szafy tworzące przejście pomiędzy waszymi pokojami. – Zasugerował Blaise.
- Nie. Nie zamierzamy ukrywać tego, co jest między nami. W najgorszym wypadku, gdyby Theodora miała mieć kłopoty ogłosimy oficjalnie nasz związek. Z tego, co się dowiedziałam, w ministerstwie mogą sprawdzić nasza więź, a wedle mojego ojca, zostanie ona usankcjonowana, jako oficjalne złącznie, równe z magicznym małżeństwem. – Powiedziała Daphne. – Nie ukrywamy tego ze względu na to, że się czegoś boimy, czy wstydzimy. Tak jest bezpieczniej, ale wolę odrobinę więcej niebezpieczeństwa niż choćby oficjalne udawanie, że nie jesteśmy tym, kim jesteśmy. –
- To feniks w tobie nie zniesie fałszu. – Dodał Max, czym zarobił łokieć w żebro. – To był komplement. – Wyjaśnił rozcierając bok.
- Uważałam tak, samo przed wycieczką. – Powiedziała ostentacyjnie strzelając focha, ale pomogła mu masować obite żebro.
- Masakra, pokonałem Voldemorta i Dumbledora, a moja własna kobieta mnie bije. Co to o niej świadczy? – Spytał po chwili.
- Że nie boi się śmierci? – Zapytała Susan i wszyscy się zaśmiali.
***
Kilka minut później dołączyła do nich Ginny, z Luna i Nevilem, a jeszcze później Harry, Ron i Hermiona. Dopiero, gdy przejechał wózek z przekąskami Rona zawołał.
- Ej, tu jest o wiele więcej miejsca niż w innych przedziałach. –
- Tak, powiększamy go z każdym nowym gościem. – Wyjaśniła Astoria, - Świetna zabawa. Ja dodałam lampy. – Powiedział z dumą.
***
Reszta podróży minęła im względnie spokojnie, tylko popołudniem z trzydzieści minut przed Hogsmeat w okno zapukała sowa, która po otworzeniu okna upuściła na kolana Maxa proroka i wyfrunęła z przedziału.
- To sowa mojego ojca? – Spytała Astoria.
- Najwyraźniej. Wydanie specjalne. – Powiedział otwierając gazetę i pokazując im tytuł. – „Udaremniono napad na szpital świętego Munga." – Przeczytał na głos. – „Dziś o godzenie dwunastej około setki śmierciożerców zaatakowało szpital świętego Munga. Aurorzy po otrzymaniu godzinę wcześniej informacji od Rufulusa Greengrass, iż jeden z obecnych śmierciożerców zdradził mu na dworcu Kingcross plan ataku, przygotowali w błyskawicznym tempie ewakuację szpitala. Nie ucierpiał nikt z pacjentów, ani z personelu, a sprawnie przeprowadzona zasadzka pozwoliła ująć prawie trzydziestu aktywnych śmierciożerców. Wśród nich..." – Maxwell złożył gazetę i uśmiechną się wrednie. – Przekaż gratulację ojcu Astorio. Rozegrał to znakomicie, zyskując sławę kogoś, kto nie tylko odszedł, ale i czynnie działa przeciw Voldemortowi. Musze teraz przesłać Tomowi wiadomość, że to po raz kolejny ja mu namieszałem w planach. Hmm... – Zamyślił się kompletnie nie zauważając konsternacji na twarzach gryfonów i zadowolonych min Niezrzeszonych i Astorii.
- Chyba mam. Hermiono, jakie jest zaklęcie na mroczny znak? – Spytał niespodziewanie.
- Eee, to nie jest dobre zaklęcie Max, niewielu go zna, właściwie tylko śmierciożercy. Po co ci to? – Odpowiedziała.
- Morsmorde. – Odpowiedziała Ginny, widząc wahanie Hermiony. – Daj spokój Hermiono, przecież Max nie zamierza rzucić zaklęcia po zabiciu kogoś. –
- Nie zamierzałem, ale to też było by niezłe. Zabić kogoś z śmierciożerców i pozostawić taki znak. Niech zaczną się bać, że Voldemort zwariował. – Odpowiedział wywołując u Ginny opadnięcie szczęki. – Nie, nie zamierzam nikogo zabijać bez powodu, ale musicie się obudzić. Na wojnie nie da się wygrać nie zbijając. Druga strona nie ma takich dylematów. – Podszedł do okna wystawił rękę z różdżką i wyszeptał coś, co brzmiało jak Morsmorde, ale jakby z dziwnym słowiańskim akcentem.
Niemal wszyscy rzucili się do okna, a Daphne spokojnie zapytała, gdy już usiadł obok niej.
- Co zrobiłeś? – W odpowiedzi Max machną ręką w stronę sufitu czyniąc go przezroczystym. Nad pociągiem podążał Mroczny Znak, ale wąż był trzymany w paszczy złotego smoka, a jego zwisające truchło, pożerane przez gryfa, borsuka, kruka i węża. Czaszka leżała zgruchotana pod łapą smoka.
- Hmm całkiem zabawne. Myślę, że wiadomość dotrze z subtelnością gwoździa wbitego w kolano. – Powiedział Ron, co wywołało śmiech u większości osób, ale Harry popatrzył na niego poważnie.
- Czemu robisz z siebie cel? Nie mogę zrozumieć, z jednej strony cały czas twierdzisz, że możesz go pokonać, a z drugiej robisz wszystko, że by go rozwścieczyć i skupić jego złość na sobie. – Spytał.
- Bo w ten sposób odciągam jego uwagę od ważnych rzeczy. Zauważyłeś, że skończyły się ataki na mugoli, nie ma tylu napaści na czarodziejów. Skupiam jego uwagę na cichym działaniu w ministerstwie, ale to się skończy, a Percy zadba o to, by było głośno, iż te działania są moim pomysłem. – Popatrzył na Rona, - Napisz do brata, by się nie dał ponieść entuzjazmowi. Bo nie dam go rady chronić, a gra może go kosztować życie. – Powiedział i popatrzył na Harrego. – Poza tym chyba najważniejszy jest punkt, w którym kończą się twoje ataki, wizje i reszta. Bo skończyły się od spotkania w lesie prawda? –
- Skąd o tym wiesz? – Powiedział rozzłoszczony Harry patrząc na Ginny i Hermionę.
- Od Voldemorta, z jego umysłu. Poza tym mówiłem ci, czemu nie mogę go po prostu zabić. – Odpowiedział de'Vireas. – Lepiej, żeby celem był ktoś, kto jest w stanie stawić mu czoła. Bez obrazy, być może to ty będziesz musiał go wykończyć, przez to, że głupi dyrektor wplątał cię w przepowiednię i że Voldemort ma twoją krew w sobie. Ale na razie nie jesteś mi potrzebny, a wolę, żebyś był w pełni sił magicznych, gdy przyjdzie co do czego. – Zamyślił się. – Mówiłeś kiedyś, że nie lubisz tej sławy i chciałbyś móc, żyć bez piętna Chłopca-Który-Przeżył. O ile moje plany powiodą się w pełni, twoja sława pogromcy Voldemorta się skończy. Chyba, że zaczęło brakować ci sławy? –
- Nie zaczęło. – Powiedział wściekły Gryfon. – Po prostu tyle mówiłeś o tym, że możesz go pokonać, a jednak ludzie wciąż umierają. –
- Spodziewałeś się, że pokonam go sam w tydzień? – Zaśmiał się. – Możesz mnie nie lubić, ale ocaliłem już więcej istnień niż ty, Dumbledore i cały Zakon razem wzięci. Powstrzymałem Voldemorta od zabijania jednorożców, pozbawiłem go kilkudziesięciu istotnych sojuszników, oraz zadałem ciosy w jego dumę i autorytet. Ale samotny wojownik może dokonać jednego. Umrzeć. – Zamilkł, aby dotarło to do Harrego. – Ja nie zamierzam dać się zabić. To, że ludzie umierają jest smutne, ale nie ja ich zabijam, nie mam ich krwi na rękach, a moje plany, aby być skutecznymi muszą zająć czas. Poza tym to wojna im szybciej to zrozumiesz tym szybciej staniesz się przydatny. – Rozejrzał się po gryfonach w przedziale. – Blaise ty rozumiesz już potrzebę wojny, co zrobiłbyś gdybyś był na miejscy Malfoya w czasie pierwszego przyjazdu do Hogwartu w tym roku? –
- Zakładam, że masz na myśli po ogłuszeniu Pottera. Zabiłbym go, albo deportował z nim do Voldemorta, albo wezwał domowego skrzata, by go zabrał, a sam udawał, że go nawet nie widziałem. Zacząłbym też od złamania mu różdżki i wyczyszczenia pamięci, by gdyby został ocalony nie pamiętał, kto go załatwił. – Odpowiedział natychmiast, ale nie zaszczycił gryfonów otwarciem oczu, czy podniesieniem głowy z kolan Susan.
- Ja tak działam i moja armia też tak będzie działa. My myślimy, wykorzystujemy każdą okazję do wepchnięcia sztychu, uderzamy mocno i celnie. Czekamy na właściwy moment, a w czasie czekania, rozwścieczamy przeciwnika, by popełniał błędy. By się niecierpliwił. – Spojrzał za okno, bo pociąg zaczął hamować. – Rozumiesz? –
- Tak. Ale nie ze wszystkim się zgadzam. –
- Masz do tego prawo. Tylko następnym razem, zanim zarzucisz komuś, że przez niego giną ludzie przemyśl to. – Odezwała się Daphne. – Bo zasadniczo od złamania ci czegoś, mnie, Susan i Blaisa, powstrzymało tylko to, że Max chciał ci to wyjaśnić. Inaczej poznałbyś gniew naszej Dłoni. – Powiedział w żaden specjalny sposób nie akcentując ostatniego zdania. Blaise nie otwierając oczu uniósł się lekko, gdy tylko Ron zaczął się podnosić. Z ust Cienia dobył się warkot, który był zapowiedzą grozy.
- Blaise spokojnie, a ty Ron pamiętaj, co ci powiedziałem kiedyś odnośnie atakowania i obrażania słownego, czy czynnego moich bliskich. – Powiedział lodowato. – Pamiętaj, Harrego potrzebuję, ciebie niespecjalnie nawet lubię, a toleruję ze względu na Hermionę i Ginny, które bardzo cenię. Mogę jednak żyć bez twojej przyjaźni. Poradzę sobie też bez Harrego, gdybym musiał. Postawcie mnie przed wyborem wy czy ktokolwiek z mojej rodziny, a nie zawaham się nawet sekundy. – Wstał. – Pora wysiadać, a wy prefekci musicie chyba pomóc młodszym uczniom. –
***
Gdy zajęli miejsce w powozie, Susan milcząca do tej pory odezwała się opanowanym głosem.
- Dziękuję za uznanie nas za rodzinę. Wiem jak silne są więzy pomiędzy Kolekcjonerem i jego Dłonią, ale chce żebyś wiedział, że dla mnie i Cienia wy także jesteście rodziną. Albo raczej Stadem, od przemiany mam wrażenie, że wilki lepiej organizują sobie życie. – Zakończyła z uśmiechem.
- Myślę, że wataha jest jeszcze lepszym słowem. Wszak jesteśmy na ścieżce prowadzącej nas do walki. – Dodał Blaise. – Czy to normalne, że posiadamy cześć zmysłów i cech naszych form w ludzkiej postaci? Odkryłem, że gdy się skupiam mogę na słuch rozpoznawać ruch, jakbym widział uszami i nosem. –
- To dlatego byłeś taki nieruchomy i cichy? – Spytała Daphne. – Ja też mam kilka zdolności Ognistej w tej formie. –
- Tak to normalne, choć u was rozwija się nad podziw szybko. Podejrzewam, że w twoim przypadku kochanie to, dlatego, że zostałaś połączona przez Feniks, a w waszym przypadku wasza więź jest od razu bardzo głęboko, ze względu na proces lekcji Rogera. – Wyjaśnił. – To jak z nauką magii bezróżdżkowej, nie wiedząc, co robicie złapaliście podstawy, a potem wiedząc, że to możliwe szło wam łatwiej. –
- Kiedy zamierzasz załatwić sprawę z przydziałem? – Spytała Astoria, a Susan zdała sobie nagle sprawę, że siostra Daphne była z nimi w powozie. Siedziała tak cicho wciśnięta w kąt, że ta wypaplała się o Kolekcjonerze i Dłoni nie zdając sobie z tego sprawy.
- Astorio, czemu ci tak zależy? – Spytała Daphne również zaskoczona obecnością siostry, której przecież sama pomagała wsiąść do powozu.
- No wiesz, chcę do was dołączyć, uczyć się tych niesamowitych rzeczy i w ogóle. – Odpowiedziała siostra.
- Bycia szpiegiem nie musisz się uczyć, to efekt Slytherina czy uczyłaś się tego specjalnie? – Spytała Księżyc.
- Tego i tego. Ale gwarantuję bezpieczeństwo informacji. Poza tym Kano odwiedził mnie rano i postawił blokady w moim umyśle, a lekcje okulumencji zaczynam dziś. – Odparła bez cienia krępacji.
- To wielka odwaga pozwolić komuś wejść w swój umysł i zabezpieczyć go. – Powiedział z podziwem Max.
- Twoje sekrety są dla mnie ważne. Jesteś z moją siostrą, pomogłeś mojej rodzinie, nie chciałam by ktoś choćby przypadkiem zyskał nad tobą przewagę z mojego powodu. Kano obiecał strzec tego, co zobaczy, a skoro ty mu ufasz, to uznałam, że ja też mogę. – Wyjaśniła.
- Możesz ufać Kano, zaufałabym mu swoim życiem, a nawet powierzyłabym pod opiekę życie Smoka. – Odpowiedziała jej siostra. – Ale skoro jesteśmy wobec siebie uczciwi, to powiedz mi, czemu chcesz być w naszym domu, bo tamte powody to bajki. Kłamać musisz się jeszcze nauczyć, może nawet pozwolę Maxowi cię uczyć. – Dodała z uśmiechem.
- Chodzi o Draco. – Odparła rumieniąc się.
- Jak listy? Odpowiedział? – spytał Max.
- Wiedziałeś? – Wykrzyknęła oburzona Daphne, uderzając go łokciem w to samo miejsce na żebrach.
- Eej, bo będę musiał ci dać za to klapsa. –
- Dość. – Zawołała Astoria, nim jej siostra zdążyła odpowiedzieć. – Twój uśmiech Daphne sugeruje, co zamierzasz powiedzieć, a nie chce tego słyszeć na tak małym obszarze. Tak Draco odpisał. Posłuchałam wszystkich twoich rad. Chciałabym się z nim dziś zobaczyć i powiedzieć mu o możliwości zmiany domu. – Powiedziała. - Ale nie powiem mu o tym jak oszukać Tiarę. – Dodała. – Niech to będzie jego decyzja. Nieważne, jaka będzie ja chce być w twoim domu. Wydaje się właściwym dla kogoś, kto chce pomóc przy pozbyciu się Czarnego Pana. –
Maxwell z uznaniem pokiwał głową.
- Dziś porozmawiam z McGonagall, a może i z dyrektorem. Chce porozmawiać z Malfoyem zanim ktokolwiek inny to zrobi, ale nie ma żadnych przeszkód byś ty też się z nim nie spotkała. –
- On nie opuszcza waszego pokoju wspólnego. Na początku ferii był kilka razy w wielkiej Sali na posiłkach, ale został dwa razy napadnięty, udało mu się, bo Filtch wystraszył napastników. – Powiedziała smutno dziewczyna.
- To nie Filtch. To był Zgredek z iluzja. – Max zaniósł się śmiechem. – Ciekawe czy na Dracona lepiej zadziałałaby wiedza, że ocalił go charłak, czy były niewolnik? Albo lepiej idź do niego od razu, tylko nie mów mu na razie o pomyśle z zmianą domów. Daphne, gdy wejdziecie do pokoju, przywołaj Zgredka i poproś go o raport. Wątpię w to, bo Zgredek powiadomiłby nas natychmiast, ale gdyby Malfoy wszedł do któregoś z naszych pokojów, albo złamał ustalone przeze mnie reguły, lub nie wypełnił zadań wyrzuć go natychmiast. Gdy Zgredek potwierdzi, że zachowywał się odpowiednio, także w kontaktach z nim, powiedz, że zjawię się niebawem i zostaw go z Astorią. –
***
Dotarli do zamku i uczniowie rozeszli się do swoich domów. Daphne udała się z Cieniem i Księżycem i Astorią do pokoju wspólnego Niezrzeszonych, a Max do profesor McGonagall.
Znalazł wicedyrektorkę w skrzydle szpitalnym gdzie trafiło dwoje uczniów po pojedynku w powozie. de'Vireas czekał cierpliwie, aż skończy ich besztać, kiedy wyszła z nim na korytarz uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Wiem o tym, co zrobiłeś dla Percego. Doceniam to, to bardzo utalentowany czarodziej, o wielkiej ambicji. – Powiedziała.
- Ale przez pracę, którą mu załatwiłem znajduje się w realnej groźbie utraty życia. – Odpowiedział Max.
- Weasleyowie po przewrocie lub zwycięstwie sam-wiesz-kogo będą pierwszymi ofiarami. Percy robi coś, w czym będzie doskonały. Czasem jest to warte zaryzykowania życiem. Nie sądzisz? – Zapytała zatrzymując się przed swoim gabinetem i wpuszczając go do środka. – O czym chciałeś porozmawiać? – Zapytała, gdy zasiadła już za biurkiem. Max rozsiadł się wygodnie na krześle.
- O ponownym przydziale uczniów. Tylko tych, którzy by tego chcieli. W końcu mamy nowy dom. A duża część ślizgonów, nie chce stawać po stronie Voldemorta, tylko nie bardzo mogą okazać swoje stanowisko będąc otoczonym w domu przez jego zwolenników. Niech uczniowie, którzy chcą założą ponownie Tiarę. Dumbledore może nawet skłamać, że ze względu na nowy dom zmodyfikował Tiarę. Doda to ładną opowieść do jego legendy. –
- Hmm, myślałam już o tym, ale szczerze mówiąc nie jestem pewna czy dyrektor się na to zgodzi. – Zamilkła, ale po chwili się jakby przełamała. – Wiem, że Severus stanie za tobą, Theodora też, ale reszta nie jest taka pewna twojej osoby. Zakładając, że ja, jako wicedyrektor będę za. Mamy trzy do trzech. Bo Albus i Pomona będą przeciw pomysłowi, tylko, dlatego, że jest twój. Filius stanowi niewiadomą, może gdybym powiedziała mu, co Albus zrobił z Percym. Percy był nie tylko moim ulubieńcem. Nadal jednak dyrektor może zaoponować. –
-Więc niech pani przedstawi pomysł, jako swój, albo, jako prośbę od uczniów slytherina. Mogę znaleźć kilkunastu, który jeszcze dziś podejdą do pani z prośbą o zmianę domu. –
- Przemyślę to. Zależy ci na czasie? – Spytała opowiadając się jednoznacznie po jego stronie.
- Nie, ale uczniom tak. I mam prośbę. Gdy już dojdzie do rozbudowy domu Niezrzeszonych, Nevill, Luna, Ginny, albo Hermiona byłyby idealnymi prefektami, ewentualnie Astoria. –
- Skąd wiesz, że to oni znajdą się w twoim domu. – Spytała poważnie.
- Bo wiedzą o wadzie Tiary, Astoria znajdzie się w Niezrzeszonych na pewno, Malfoy, Nevill i Luna na dziewięćdziesiąt procent. Hermiona i Ginny na osiemdziesiąt. –
Profesor uśmiechnęła się, ale pokiwała głową.
- A jak twoje plany? – Spytała nagle. – Słyszałam o twojej rozmowie z Kingsleyem, zaimponowałeś mu. –
- Dobrze, widziała pani znak nad pociągiem? Tom musi być lekko zdenerwowany, że pokrzyżowałem mu plany. Pracuję, albo lepiej powiedzieć zleciłem Blaisowi, bliźniakom Weasleyówe i ich ojcu opracowanie nowego systemu obronnego, opartego w większość na mechanice, a nie magii. Zabezpieczymy Hogwart, a potem sprowokuję Voldemorta do ataku, żeby przetrzebić jego siły. – Powiedział otwarcie.
- Co zrobisz? – Zapytała oburzonym okrzykiem, ale po chwili opanowała oddech i głos. – Rozumiem, że jesteś pewny zwycięstwa. Co w wypadku porażki? –
- Uczniowie nie będą powiadomieni o ataku. W jego czasie, zostaną zamknięci w wielkiej Sali, za moim osłonami. - Odpowiedział spokojnym głosem. - Voldemort ich nie zabije. To byłby samobój. Jeśli udałoby mu się mnie pokonać oszczędzenie uczniów, będzie doskonałym zagraniem propagandowym. Pokaże, że walczy tylko z tymi, którzy mu się przeciwstawiają. A do obrony Hogwartu stanie tylko sześć osób. Poza tym, po pierwszym pokazie mocy jestem pewny, że uciekną. W przeciwnym razie zabiję Voldemorta. –
- Rozumiem, że nie zdradzisz mi szczegółów. Czemu w takim razie mi to mówisz? – Spytała.
- Bo o ataku dowiem się jakieś pół godziny przed. Będę potrzebował pomocy w zabezpieczeniu uczniów. –
- Rozumiem. – Powtórzyła. – Przygotuję plan działania na taka ewentualność. Kiedy mam się tego spodziewać? –
- Nie przed walentynkami. Przesyłałem fałszywe informacje różnymi źródłami, muszę mieć pewność, że one dotarły. – Powiedział wstając. – Zakończmy na tym. Chciałbym powiedzieć pani całość, ale nie mogę zaryzykować. Życie zbyt wielu osób zależy od tego planu. –
McGonagall także wstała.
- W takim razie powodzenia. – Powiedziała wyciągając do niego rękę.
***
Do pokoju wspólnego dotarł jakieś dziesięć minut później. Daphne siedziała w jednym z foteli otoczona przez siedem lewitujących książek, Blaise i Susan rozmawiali pijąc herbatę odrobinę dalej. Po drugiej stronie salonu na kanapie siedziała Astoria i Draco. Ten ostatni na jego widok poderwał się. Uśmiech na twarzy Maxa przybrał złowrogi wygląd. Ruszył w ich stronę kątem oka zauważając, że książki Ognistej ruszyły na regały, a sama dziewczyna wstała idąc w ich kierunku. Susan i Blaise także ruszyli za nim. Do miejsca, w którym siedzieli Astoria i Malfoy dotarli niczym zbrojny klin z Maxem i Daphne na czele.
- Skoro tu jeszcze jesteś znaczy, że moja pani była zadowolona z raportu Zgredka. – Zwrócił się do Dracona, który przełknął ślinę. – Słucham. –
- Eee. Po pierwsze dziękuję. – Powiedział ślizgon. W głosie brzmiała dawna duma, ale widać było, że słowa, które wypowiada przechodzą mu przez gardło nieco łatwiej, niż podczas ich ostatniej rozmowy. – Po drugie dziękuję, za to, co powiedziałeś Astorii. Wiele dla mnie znaczy, że nie zostałem spisany na straty. Po trzecie wiem, że wtedy w Hogsmeat ratowałeś Snapa, a nie mnie, ale mimo to dziękuję. I na koniec, chciałem prosić, bym mógł tu zostać. Nie mam wiele do zaoferowania, ale zgodzę się na badanie Veritaserum. Chce stanąć u waszego boku, gdy dojdzie do bitwy. Chce dostać szansę na naprawienie swoich błędów. – Zakończył.
- Dlaczego chcesz naprawić swoje błędy. – Zapytał głosem bez emocji Max.
- Bo chcę być wolny, chcę zacząć od nowa, jako ktoś nieograniczony pochodzeniem i nie zmuszony do wyborów. Nie wiem czy będę potrafił odrzucić całe moje dotychczasowe wychowanie, ale chce spróbować. – Zerknął na Astorię. – Naprawdę chcę. –
- Dobrze. Poproszę Severusa o przeprowadzenie badania Veritaserum. Astorio, będziesz przy tym obecna. Potem zobaczymy czy tu zamieszkasz. Zgadzasz się na takie warunki? – Spytał, a gdy Malfoy potwierdzająco kiwnął głową powiedział. – Kano poproś, Severusa o zbadanie uczciwości zamiarów Dracona za pomocą Veritaserum, niech zapyta o plany i powody. Przeszłość zostaje przeszłością. – Stali tak, przez kilka minut, aż skrzat pojawił się ponownie.
- Severus powiedział, że z przyjemnością pomoże Draconowi, ale też dodał, że jeśli ten próbuje być cwany to sam wymierzy mu karę. – Spojrzał na ślizgona, mierząc go wzrokiem. – Idźcie tam teraz. – Wydał polecenie.
***
- To było niezłe. – Powiedział Blaise, gdy dwójka ślizgonów wyszła. – Ten głos wyprany z emocji nieźle mnie stresował. A mówicie, że to mój warkot jest groźny. –
- Twój włącza pradawna panikę, Max pokazał chód stali. – Skomentowała Susan.
- Ja za to byłem pod wrażeniem waszego marszu. Musieliście go nieźle nastraszyć. Astorię, zresztą też. – Powiedział de'Vireas.
- Gdyby tylko wiedział, że w jego stronę ruszył Smok, Feniks i dwa wilcze mutanty. – Zaśmiała się Daphne – To pewnie by się posikał ze strachu. –
- Tylko nie mutanty. Wydaję się wielka i ciężka, ale mam puszyste futro. – Zaprotestowała Susan, czym wywołała falę śmiechu.
- Z ciekawości sądzicie, że powinniśmy pokazać się Hagridowi, on będzie wiedział, jaką dokładnie rasą są te zwierzęta. – Dodała Księżyc, gdy już się uspokoili.
- Tak, ale proponuję najpierw porozmawiać z Severusem. Niech on zabierze Hagrida do lasu, i tam pokaże mu was już przemienionych, niech powie, że jesteście sojusznikami, przysłanymi przez jednorożce do pomocy w ochronie Hogwartu, czy coś w tym stylu. Jednorożce są znane z tego, że utrzymują sojusze z innymi rasami i stworzeniami. – Zaproponował. – Hagrid domyśli się pewnie, że to ma związek z tym stadem, które ocaliłem, ale nie spali przypadkiem waszego atutu. –
***
Severus otworzył drzwi przed Malfoyem i ku swemu zdziwieniu przed Astorią Greengrass.
- Maxwell chciał, żebym była obecna. – Odezwała się Astoria. Severus powrócił do swojej zwyczajowej maski obojętności.
- Draco nie masz nic przeciwko? – Spytał poważnie. – Jestem pewny, że jeśli odmówisz obecności Astorii, Max nie będzie miał o to pretensji. On docenia odwagę. – Powiedział łagodnym tonem.
- Nie. Chce, żeby to usłyszała. Żeby nie pozostało, co do tego wątpliwość. – Odpowiedział ślizgon. A po spojrzeniu, jakie rzucił w kierunku dziewczyny, opiekun jego domu domyślił się, dlaczego.
- Dobrze usiądź. – Polecił. – Theodoro. – Powiedział głośno, a z kominka za jego biurkiem wyszła Theodora von Hess, nauczycielka eliksirów. – Zidentyfikuj ten eliksir. – Polecił podając jej fiolkę.
- To eliksir prawdy. Veritaserum. – Potwierdziła po odkorkowaniu, powąchaniu i machnięciu różdżką nad fiolką. – Chcesz zdeponowane wspomnienie? – Spytała, a Astoria teraz zrozumiała, co robił Max. Wspomnienie takiego przesłuchania przez nauczycieli dawała Draconowi szansę nowego startu. Czyste konto, gdyby to Max go przesłuchał nie było by to tyle warte. Smok spełnił prośbę ślizgona, a właściwie umożliwił mu samodzielne wyzwolenie się z więzów.
- Tak. – Odpowiedział Severus, i po chwili odebrał od niej zakorkowana buteleczkę z srebrną nicią myśli. Po tym Theodora wyszła, rozumiejąc, co ma się odbyć.
- Wypij to. –Polecił nauczyciel obrony, podając chłopakowi trzy starannie odmierzone krople. A gdy Draco przełknął eliksir rozpoczął przesłuchanie.
- Czy miałeś misję zlecona przez Czarnego Pana Voldemorta, jeśli tak to, jaką? Podaj szczegóły? –
- Tak. Miałem zabić Albusa Dumbledora. – Odpowiedział całkowicie obojętnym głosem chłopak.
- Czy zostałeś do niej przymuszony? –
- Początkowo nie, zgłosiłem się na ochotnika, przyjmując Mroczny Znak i służbę w zastępstwie ojca. Po jakimś czasie, gdy nie odnosiłem sukcesów, zagroził zabiciem mojej matki, ojca i mnie. –
- Czy od tamtej pory działałeś pod przymusem? – Kontynuował bezlitośnie profesor.
- Nie. Nadal chciałem to zrobić, wierzyłem w jego wizję. –
- Czy nadal w to wierzysz? – Astoria wstrzymała oddech, a jak zauważyła Snape także.
- Nie. – Padło natychmiast.
- Dlaczego? – Powiedział nauczyciel z wyraźną ulgą.
- Zrozumiałem, jaki on jest. Zobaczyłem prawdziwą potęgę w Maxwellu de'Vireasie, zrozumiałem, że potęga nie oznacza dominacji, a możliwość podźwigania słabszych, że to to, co czyni czarodzieja wielkim. Pokazał mi też, że do tej pory byłem tchórzem, że nie taka jest rola mężczyzny. Dał mi szansę na zmianę. Poczułem też, co znaczy, gdy ktoś się o mnie autentycznie troszczy. Nie chce zawieść tego uczucia. – Wypowiedział.
- Co zrobisz gdy dojdzie do bitwy z Voldemortem? –
- Chcę stanąć, jeśli mi pozwolą u boku obrońców Hogwartu. –
- Co zrobisz gdy staniesz przeciw swojemu ojcu? –
- Zabiję go, jeśli nie będę w stanie inaczej go powstrzymać. –
Severus pokiwał smutno głową.
- Czemu tyle lat byłeś takim głupcem? – Powiedział machając mu różdżką przed twarzą.
Draco zamrugał i spojrzał przytomniejszym wzrokiem, a Astoria rzuciła mu się na szyję i pocałowała. A ku jeszcze głębszemu zdziwieniu Snape podszedł do niego z uśmiechem i szklanką ognistej wody.
- Wypij, zasłużyłeś. – Powiedział podając mu szklankę. – Szkoda, że oboje straciliśmy tyle lat Draco, na służbę złym panom. –
Malfoy uśmiechną się.
- Dobrze, że znaleźliśmy tych dobrych, choć ja jeszcze nie wiem, czy zgodzi się mi zaufać. –
- Zgodzi się. Nie rozumiesz, co tu się stało? – Spytała Astoria. – To potwierdzanie, Veritaserum, test dokonywany przez profesora Hogwartu. Wspomnienie profesora, Snapa daje ci wolność, oficjalnie odrzuciłeś służbę Czarnego Pana. Każdy sąd uzna taki dowód, jesteś wolny. –
To oświadczenie jakby nie dotarło do chłopaka, dopiero, gdy Severus wyjął fiolkę, w której zdeponował srebrne myśli. Uśmiechną się szeroko.
- Tego się nie spodziewałem, a wcześniej byłem bardzo zdenerwowany, więc nie skojarzyłem. – Powiedział, przyjmując wspomnienie.
- To na pamiątkę. – Powiedział nauczyciel. – Gdy będziesz potrzebował kopi do sądu daj mi znać. – Zamyślił się. – Co myślisz o zmianie domu? Rozmawiałem chwilę temu z Minervą, która mówiła mi o pomyśle, aby chętnym uczniom dać szansę na ponowne przymierzenie Tiary. –
- Chciałbym tego, ale chyba wolę zostać w slytherinie. – Powiedział patrząc na Astorię.
- To straszna szkoda, bo ja wybieram się do Niezrzeszonych. – Powiedziała dziewczyna, czym wywołała jego szeroki uśmiech. – Lepiej wyglądasz z uśmiechem. –
***
Podczas kolacji Malfoy podszedł do stołu gryfonów, przy którym jedli Niezrzeszeni. Zaraz za nim stała Astoria i uśmiechnięty Snape.
- Rozumiem, że przesłuchanie wypadło dobrze? - Spytał ślizgona.
- Tak. - Powiedział wyciągając do niego fiolkę z myślami.
- Severusie? - Spytał nie patrząc nawet na myśli.
- Jest po naszej stronie. Powinieneś to obejrzeć. - Dodał jednak. - Niektóre fragmenty są dość ciekawe. -
- Obejrzę później. Czego oczekujesz Draco Malfoyu, który jesteś po naszej stronie? - Zapytał ponownie zwracając się do chłopaka.
- Chciałbym zamieszkać w waszym domu do czasu, aż odbędzie się ponowny przydział. I jeśli to możliwe ściągnij do waszego domu też Astorię. Widziano nas razem, a nie mogąc dostać mnie mogą spróbować skrzywdzić ją. - W głosie była dawna duma, ale znikała już wyniosłość, czy ból powodowany potrzebą prośby. Chyba świadomość, że naprawdę chce zmian, a nie tylko udaje przed samym sobą podziałała na niego dobrze.
- Hmm. Nie mam władzy w Hogwarcie, by przenosić uczniów pomiędzy domami. Nie wiem, kiedy też odbędzie się, o ile się odbędzie, ponowny przydział. - Odpowiedział, ale Daphne położyła mu rękę na ramieniu.
- Smoku nie drażnij się z Draconem. - Powiedziała bawiąc się tą grą słowną. - Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko nieopłacalne, a sam mówiłeś wcześniej, że świadectwo Malfoya zmieniającego stronę, jest więcej warte niż obrona Munga. -
- Miałem na myśli jego ojca i gdyby było to oficjalna zmiana stanowiska. Ale masz rację. Wybacz Draco, trochę się rozpędziłem z udawaniem niedostępnego. - Wstał i ruszył do stołu Slytherinu. - Kto teraz dowodzi zwolennikami Voldemorta? - Spytał przez ramię, a Malfoy rozejrzał się po stole.
- Oficjalnie Crabe, ale nieoficjalnie to Nott pociąga za sznurki. –
***
Max uśmiechną się paskudnie i ruszył, aby usiąść obok Notta. Gdy podchodził ślizgoni odsuwali się na boki, Nott jednak nie drgnął.
- Cześć. - Powiedział przyjaźnie, gdy już zajął miejsce. - Nie będę zajmował ci czasu, ale widzisz tam stoi Draco Malfoy i Astoria Greengrass. - Wskazał ich ręką. - Możesz myśleć o nich, co chcesz, ale jeśli ty lub ktokolwiek z twoich popleczników tknie ich palcem, albo skrzywdzi w inny sposób. Ba nawet, jeśli ucierpią w nieokreślonym wypadku, to, co stało się z Flintem będziesz uważał za pieszczotę. Będziesz błagał o śmierć leżąc we własnym gównie i szczynach. Zmuszę cię byś się w tym wytarzał, a potem będę torturował cię jeszcze chwilę. Zrozumiałeś? - Spytał, nie przestając się uśmiechać i mówić przyjaznym tonem. Theodor przełknął głośno ślinę i pokiwał głową. - Nie usłyszałem odpowiedzi, a muszę ją usłyszeć, by mieć pewność, że mnie zrozumiałeś. -
- Zrozumiałem, ci zdrajcy są bezpieczni. - Wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Dobrze, nie będą u was długo. – Powiedział. - I rozchmurz się, mogłem zabić cię profilaktycznie. Dostałeś drugie życie Nott, nie zmarnuj go. - Wstał i ruszył do swojego stolika.
***
- Jesteście bezpieczni. - Powiedział nakładając sobie dokładkę kiełbasek.
- Ładna mowa Maxwellu. - Stwierdził Severus. - Zaklęcie podsłuchujące jest takie fajne. – Wyjaśnił. - Smacznego. -
Blaise zaprosił Draco i Astorię by zjedli z nimi, na co ci chętnie przystali.
- Co miałeś na myśli mówiąc o obronie Munga? - Spytał Draco. - Nie dostawałem proroka. -
- Dziś miał miejsce atak na szpital świętego Munga, który Max przewidział i ministerstwu udało się pojmać śmierciożerców. - Wyjaśniła Astoria.
- To dobrze. Złapali mojego ojca? Wiem, że już nie siedzi w Azkabanie, a wolałbym go widzieć tam niż u boku Czarnego Pana. -
- Nie było go na liście w proroku. - Powiedziała Hermiona, a Draco pokiwał głową.
- To było by za wiele dobrego. Jestem ci chyba winien przeprosiny Granger. - Powiedział patrząc na nią. - Nie powiem, żebym wtedy mówił, czy robił cokolwiek wbrew sobie, ale teraz tego żałuję. Przepraszam. Was także. - Dodał patrząc na Harrego i Rona.
Przeprosiny Malfoya i to najwyraźniej szczere, to było coś, czego żaden z chłopaków, nie spodziewał się usłyszeć za życia. Dlatego siedzieli z otwartymi ustami i gapili się na ślizgona. Hermiona nie miała tego problemu, bo widziała tu klasyczny przypadek efektu de'Vireas.
- Ja też przepraszam, wiem, że bywam ciężka do zniesienia, z moją potrzebą bycia najlepszą. No i kilka razy też potraktowałam cię klątwą i za to spoliczkowanie. Choć nie, wtedy ci się należało. – Zaśmiała się.
- Fakt, wtedy przeszedłem sam siebie. - Odpowiedział również się śmiejąc.
Nie zdążyli jednak powiedzieć nic więcej, bo na mównicę przed stołem weszła profesor McGonagall. Spojrzała po uczniach wywołując rozszerzającą się fale ciszy.
- Mam do obwieszczenia komunikat. Jako, że mamy w Hogwarcie nowy piąty usankcjonowany Dom. Po odpowiednim okresie oczekiwania, uznaliśmy z resztą nauczycieli i dyrektorem, że nadeszła chwila, by dokonać ponownego przydziału. - Zamilkła pozwalając by ta wiadomość dotarła do wszystkich. - Dzisiejszy dzień będzie na przemyślenie decyzji, bowiem nie zamierzamy nikogo do niej przymuszać. Każdy jednak chętny, jutro podczas śniadania otrzyma możliwość ponownego założenia Tiary Przydziału. Jej werdykt będzie ostateczny, więc jeśli traficie do tego samego domu tam pozostaniecie. Dyrektor zmodyfikował już Tiarę, by brała pod uwagę nowy dom. Chętni mają czas by się zgłosić do swoich opiekunów do godziny ósmej rano jutrzejszego dnia. - Zakończyła i opuszczając mównicę ruszyła na swoje miejsce. Wśród uczniów rozbrzmiały podniecone rozmowy i co i raz spojrzenia padały na kawałek stołu gdzie siedzieli Niezrzeszeni.
***
Następnego ranka w wielkiej sali znajdowało się pięć stołów, a nad jednym z nich, tym umieszczonym w środku wisiał nowy sztandar. Na czekoladowym tle, siedzący Wielki Złoty Smok, a przed nim sylwetki dwóch czarodziejów, dwa skrzaty domowe, dwa wilki, albo psy rozmiarów czarodziejów, pomiędzy czarodziejami, a głową smoka unosił się płonący feniks.
- Przesadzili. - Powiedział Max, gdy przyjrzał się sztandarowi. - Ale to moja wina. -
- Co masz na myśli? - Spytała Susan - Poza tym jest idealny. -
- Poprosił wczoraj Kano i Zgredka, aby przygotowali sztandar w kolorze ciepłego brązu i złota. - Wyjaśniła Daphne chichocząc. - Mi też się podoba Smoku, choć trochę wyolbrzymili niektóre fragmenty. -
- Ta wyglądam grubo. - Dodał Blaise.
- Puszyście. - Powiedział Susan i wszyscy zaśmiali się siadając przy własnym stole.
Chętnych na ponowny przydział okazało się zaskakująco wielu uczniów. Prawie połowa szkoły, w tym najwięcej ślizgonów, bo prawie dwie trzecie, a najmniej gryfonów, bo ledwie czterech. McGonagall ustawiła ich w rzędzie od najstarszych z przodu. Sama wyszła przed podium, gdzie ustawiła taboret i Tiarę. Ceremonii tym razem nie poprzedzała piosenka czy przemowa Tiary, wicedyrektora zaczęła po prostu wyczytywać nazwiska uczniów, z listy, którą miała przed sobą.
W ten sposób Hermiona, Ginny Nevil i trzecioroczniak z gryfindoru dostali się do domu Niezrzeszonych. Ten sam los spotkał Lunę, oraz czworo innych krukonów, dwóch z nich dostało się do Hufflepuffu, a jedna dziewczyna do Gryfindoru. Puchoni podzielili się równo, trzech do Niezrzeszonych, trzech do Ravenclawu, trzech do Gryfindoru. Ślizgoni niemal w całości trafili do nowego domu, który witał każdego z nich gromkimi oklaskami. Ci lekko zawstydzeni siadali przy nowym stole, umieszczonym pośrodku sali. Jedna ślizgonka trafiła do kurkonów. Reszta uczniów decyzją Tiary pozostała w domach, do których należeli.
McGonagall zabrała Tiarę i machnięciem różdżki usunęła taboret. Na przód sali wyszedł dyrektor.
- Gratuluję nowych przydziałów. Mam też nieodparte wrażanie, że tradycja zmiany domów zagości do Hogwartu na stałe. Nic tak nie zbuduje jedności pomiędzy domami, jak możliwość życia z mieszkańcami innego domu. - Powiedział pogodnym tonem. - Chciałbym też pogratulować oficjalnie wszystkim Devireasom. - Powiedział, czym wywołał u Maxa grymas. Oficjalne użycie nazwy przez dyrektora, na pewno zostanie uznanie za jej nadanie. Była to mała zemsta, z która mógłby żyć, ale to jak życie z drzazgą. - Czyli członkom nowego domu Niezrzeszonych. Na waszych barkach spocznie stworzenie historii waszego domu, jego standardów i charakteru. A musze powiedzieć, że obecni członkowie wyznaczyli wam wysoki poziom. Do tej pory dom Niezrzeszonych szczyci się najwyższą ze wszystkich domów średnią ilością zdobytych punktów na członka, najmniejszą ilością straconych punktów. Jego członkowie są jednymi z najczęściej wymienianych, jako ci, którzy pomogli innym. Każde zachowanie, dotychczasowych mieszkańców waszego nowego domu cechowała troska o innych oraz o Hogwart. Mam nadzieję, że te standardy podtrzymacie. - Zakończył, a na sali rozległy się wiwaty. Krzyczeli ci, którzy trenowali w oddziałach Armii Smoka, ale też ci, którym Max, Daphne, Susan czy Blaise pomagali na lekcjach, lub poza nimi.
Do stołu podeszłą profesor McGonagall i Hess.
- Gratuluję każdemu z was nowego domu, nawet pomimo tego, że żal mi tracić tak dobrych uczniów, nawet, jeśli tylko czterech. Wasze rzeczy są już przenoszone przez skrzaty, a wasze pokoje właśnie powstają, z tego, co przekazał mi Zgredek, skrzaty potrzebują jeszcze godziny. - Mówiła wicedyrektora. - Dlatego teraz udacie się do klasy waszej opiekunki, na krótkie spotkanie organizacyjne. Na lekcje, zgodnie z nietypowym charakterem domu Niezrzeszonych będziecie uczęszczali z swoimi starymi klasami. Dopiero nowe roczniki dostaną indywidualnie ustalany plan zajęć. -
***
W sali eliksirów trwała całkiem udana burza głosów, gdy uczniowie z różnych domów dobierali się wedle polecenia Theodory rocznikami.
- Doskonale. - Powiedziała, gdy stali już grupami. - Zgodnie z tym, co powiedział dyrektor, oczekuję od was wysokiego standardu. Wiem, że część z was trafiła tu przez ciekawość, a część, bo miała wolę sprawdzenia się. Cześć uciekała przed prześladowaniem w swoim starym domu. Nieważne, jaki był powód, teraz jesteście razem. Nie zabronię nikomu być wrednym, albo nie nakażę być miłym. Mogę za to karać i nagradzać. Mogę też doradzić, by odrzucić dawne podziały i zaufać sobie nawzajem. - Rozejrzała się po sali. - Potrzebujemy też prefektów. Z jednej strony chciałabym dać wam z dwa tygodnie na poznanie się i zrobić ankietę, w której to wy wybierzecie sobie prefektów. Ale podejrzewam, że i tak znałabym wynik. -
- To chyba oczywiste. – Powiedział były trzecioroczny gryfon, który nazywał Mark Hill.
- Tak, ale on nie zamierza być prefektem. - Odpowiedziała nie przejmując się, że jej przerwano. - Dlatego w tym roku podtrzymam tradycję tego, że prefektów mianuje opiekun. Jednak od nowego roku prefekci będą wybierani na okresy jednego roku w głosowaniu uczniów. W tym roku, chciałabym poprosić o pełnienie tej funkcji Hermiony Granger, jako że ma już w tym doświadczenie, oraz Nevila Longbottoma. - Nominacje został przyjęte oklaskami, co tym bardziej zaskoczyło nominowanych.
- Pani profesor mogę coś powiedzieć? - Spytał Max, a część osób patrzyła ze zdumieniem jak ich opiekunka uśmiecha się pogodnie i kiwa głową. - Nie myślcie, że to ja mam władzę w tym domu, kieruje nim profesor Hess, mnie za półtorej roku, a może szybciej tu nie będzie. Nie stworzyłem tego domu i nie będę brał za niego odpowiedzialności. Z drugiej strony ten dom, stał mi się bliski i zrobię wszystko, by jego standardy, które są wyższe niż w innych domach, zostały zachowane. Możecie liczyć na moją pomoc, ale też na zdecydowaną reakcję, gdy honor Niezrzeszonych miałby być splamiony. - Wszyscy w milczeniu pokiwali głowami. - Najważniejszą zasadą tego domu, jest nieocenianie. Nikogo, przez nikogo. Nikt z nas nie zna motywów i doświadczeń innych, nie wie, przez co kto przeszedłby dotrzeć tutaj gdzie jest. Zanim kogoś obrazicie, albo uznacie, że go znacie, pomyślcie o swoim najlepszym i najgorszym wspomnieniu, i spróbujcie sobie wyobrazić wasze życie, bez tych dwóch doświadczeń. Pomyślcie, co to zmieniło w waszym życiu, czy waszej ocenie świata. A potem pomyślcie, że nie macie pojęcia jak wyglądało najlepsze i najgorsze doświadczenie drugiej osoby. Albo, jeśli wiecie, to nie macie pojęcia jak ta osoba je przeżyła. Wiecie, co najwyżej jak wy byście to przyjęli. -
- To cenna lekcja. Może najcenniejsza, jaką można wynieść ze szkoły. - Powiedziała ich opiekunka. - A teraz chyba możemy już ruszyć do waszego nowego domu. Pokoje są gotowe.-
Kano ze Zgredkiem i kilkunastoma innymi skrzatami spisali się na medal. Każdy z pokoi miał dobre trzydzieści metrów i indywidualna łazienkę. Co zaskoczyło większość, to fakt, iż każdy miał indywidualny pokój. Drzwi do pokoi umieszczona na prawej i lewej ścianie pokoju wspólnego. Drzwi jedne obok drugich, ale za każdymi znajdował się pełnowymiarowy pokój, z widokiem na błonia i jezioro. Kano przeniósł także pokoje miejscami. Teraz na lewej ścianie znajdowało się wejście do pokojów Nevila, Hermiony, Maxa, Daphne, Susan, Blaisa, Luny, Ginny, Astorii i Dracona. Reszta znajdowała się na prawej stronie. Powiększeniu uległ także pokój wspólny, oraz taras za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro