Chapter 11
Max z ojcem pojawili się w wygodnej sali konferencyjnej, za oknem rozciągała się panorama miasta. Pomieszczenie znajdowało się na trzydziestym piętrze i było znakomicie ekranowane przed jakimkolwiek podsłuchem. Za stołem siedziało dwoje ludzi i Kano, Jaques od razu podszedł do fotela i zasiadł w nim. Piaty i zarazem ostatni fotel za półokrągłym stołem pozostawał wolny.
Max bez cienia skrępowania podszedł do pierwszego wolnego miejsca przed stołem i usiadł.
- Z tego, co zrozumieliśmy chciałbyś dołączyć do nas, jako Kolekcjoner. - Powiedziała siwa kobieta. - Ale wtedy dwóch de'Vireasów byłoby w Lidze, a nigdy jeszcze dwóch członków jednego rodu nie pełniło jednocześnie takich wysokich funkcji. -
- Twoja moc jest potężna, jedna z największych w dziejach naszej organizacji, a to przyciąga uwagę. Świat będzie na ciebie patrzył. - Mówił mężczyzna siedzący obok kobiety. - Zwłaszcza, gdy już pokonasz Voldemorta. -
- Jesteś roztropny mimo młodego wieku. - Powiedział Kano. - Ale nie zawsze rozumiemy twoje postępowanie, jesteś nieobliczalny Smoku. -
- Jesteś młody synu. - Odezwał się jego ojciec. - Byłbyś jedną z najmłodszych istot, jaka kiedykolwiek zasiała w Lidze. -
- Jestem Smokiem. Sama nadałaś mi to imię Feniksie, czyniąc mnie kimś więcej niż de'Vireasem. Ty Jednorożcu, czy nie uczyłeś mnie ukrywać swej mocy. Skrzacie od ciebie uczyłem się butności. Od ciebie zaś człowieku poznałem życie, stałem się starcem w ciele dziecka. Głosujcie, czy jestem Kolekcjonerem, bowiem moja Kolekcja jest gotowa. - Zakończył.
Cisza pełna napięcia trwała przed dobre pięć minut. Max był świadom, mentalnej rozmowy, czy może raczej narady, jaka się odbywała. Feniks, Jednorożec, Skrzat i Człowiek byli jednym z najpotężniejszych, istot na ziemi. Może nie samą mocą, czy osobista potęgą, ale wpływami, jakie za nimi stały. Znali go od dziecka, pracował i uczył się od nich wszystkich, nie musiał mówić wiele, bo wiedział, że każdy jego czyn, jaki podjął w Hogwarcie był już dokładnie oceniony, dlatego cierpliwie czekał.
- Feniks uznaje moc swego proroctwa. Nadałam mu imię Smoka, gdy był dzieckiem, gdy poczułam jego moc. - Odezwała się w końcu kobieta. - Uznaję, że Smok jest Kolekcjonerem. -
- Jednorożec wie, że światła nie da się ukryć nigdzie indziej niż w pełnym słońcu. Smok jest Kolekcjonerem. - Dodał siedzący po jej prawej mężczyzna.
- Skrzat kocha tego chłopca niczym własnego syna. Smok jest Kolekcjonerem. - Jako kolejny przemówił Kano.
- Człowiek chyli czoła, przed swym synem. Smoku jesteś Kolekcjonerem. - Wyrzekł na koniec jego ojciec.
Max ukłonił się wstając z fotela.
- Kiedy będzie czas przedstawić wam moja Kolekcję? - Zapytał.
- Dziś w nocy. Zjawimy się w twoim domu. - Odpowiedział mężczyzna nazywany Jednorożcem. - Teraz powiedz nam coś o nich. -
Maxwell opowiadał o Daphne, Susan, Blaise, Severusowi i Theodorze.
- Wybierasz do swojej kolekcji osobliwych ludzi. Zwłaszcza Theodora von Hess. Mniemamy że znasz jej historię. Jest to jednak twoja Kolekcja. - Powiedziała Feniks. - Teraz się rozejdziemy. Do wieczora Smoku. - Powiedziała, rzucając mu czarny matowy sygnet, z jakby zwęglonego, albo okopconego metalu. W miejscu główki widniał srebrny prostokątnym kamieniem. W kamieniu znajdował się symbol oka. Smoczego oka. Gdy tylko Max założył sygnet zobaczył takie same sygnety na palcach pozostałych. Każdy sygnet przedstawiał oko stworzenia, od którego pochodził tytuł Kolekcjonera.
***
Przyjaciele Maxa właśnie kończyli śniadanie, gdy za ich plecami rozległy się kroki. Daphne podbiegła do Maxa i pocałowała go.
- Smoku? - Spytała, z udawanym wyrzutem. - Jakoś nie wspomniałeś. -
- Wtedy nie mogłem. - Zaczął, ale przerwał mu ojciec.
- Mark? Jak ich zabezpieczenia? - Spytał władczo.
- Doskonałe. Sam bym się ich nie powstydził. - Odpowiedział skrzat wznosząc kielich.
- W takim razie panie i panowie. - Powiedział ponownie Jaques. - Przedstawiam wam jednego z najmłodszych w dziejach, Kolekcjonera Ligi. Smoka, mojego syna Maxwella Juliana Alexandra de'Vireas. -
Kano uśmiechnął się pogodnie.
- Teraz to niewiele dla was znaczy, ale abyście zrozumieli, jakim to jest osiągnięciem powiem wam, że Liga zakresem możliwości przewyższa większość ministerstw magii na świecie. Pozycja Maxa stała się, więc wyższa niż Scrimgeura. -
- Muszę coś zjeść.- Powiedział Max. - Porozmawiajmy przy stole. - Kiedy już usiadł z Daphne po swojej lewej stronie powiedział - Liga Kolekcjonerów to tajna organizacja, zrzeszająca szpiegów, zabójców, polityków, z wszystkich niemal ras i gatunków. Działamy w cieniu pilnując równowagi pomiędzy światem magicznym, a nie magicznym. Nie jesteśmy dobrzy. Handlujemy informacjami, usługami. Często, gdy przekupstwa, lub naciski nie dają skutku, poprzez ciche zabójstwa sterujemy polityką, by zapewnić spokój. Organizacja ma strukturę dłoni. Istnieje Liga, składająca się z pięciu Kolekcjonerów. Każdy z nich tworzy kolekcje pięciu istot, które uznaje za odpowiednie. Niżej nie ma już potrzeby zachowywania podobnej struktury. Jesteśmy obecnie chyba najpotężniejszą organizacja i to do niej chce was zaprosić. Staniemy, o ile zgodzicie się dołączyć, w najtrudniejszej od dziesiątek lat sytuacji. Bowiem po pokonaniu Voldemorta, każdy z nas stanie się widoczny, a zachowanie tajemnicy będzie najistotniejsze. - Tłumaczył pomiędzy kęsami zjadanego śniadania. - Będziecie musieli się określić do piętnastej. -
- Na moją decyzje nie musisz czekać. Jesteś Mój, a to znaczy, że Liga, jako część ciebie staje się częścią mnie. - Powiedziała Daphne.
- Poprzednia dłoń rozpadła się, Goblin zginał, a ja przeżyłam. Jeśli chcesz mnie w swej dłoni, moje życie z radością należy o Ligii. - Dodała Theodora.
- Panie mój. - Severus z premedytacja użył określenia, o którym wiedział, że Max go nie lubi. - Ocaliłeś moje życie i dałeś mi wolność. Moje życie należy do Smoka. -
- Ocaliłeś nas oboje, przed stratą i samotnością. Dałeś nam szansę na szczęście, więc my też należmy do twojej Kolekcji. - Powiedziała Susan, ściskając rękę Blaisa, który potwierdzał ruchem głowy.
- Niezwykła lojalność Smoku. - Powiedział Mark. - Przyjmij moje gratulacje. -
- Moje także. Gdybym nie była częścią dłoni Kano chętnie szukałabym pracy u ciebie. - Dodała Helian. - Na nas pora. Do zobaczenia. - Powiedziała znikając z Markiem i Kano.
- No więc jak już to załatwiliśmy to idźcie popływać. Ja zajmę się przygotowywaniem obiadu, a popołudniu możemy wypłynąć na statku. Zakładam, że Severus chce odwiedzić Natanela. - Stwierdziła Anastazja.
Profesor spiął się i już chciał odpowiedzieć, gdy Theodora położyła mu rękę na ramieniu.
- Tak chce. Ja także, chcę poznać człowieka, któremu zawdzięczam ocalenie mojego Severusa. - Uśmiechnęła się widząc jego spojrzenie. - Wiedziałam, że Max otrzymał od kogoś prośbę o danie ci szansy. Tylko tyle, teraz po prostu połączyłam fakty. - Wyjaśniła.
Max spojrzał na swoja dziewczynę.
- Zamierzamy wyjść na plaże? - Zapytał, czy wywołał łobuzerski uśmiech na jej twarzy.
- Zamierzamy. - Odpowiedziała. - Ale jest tyle rzeczy, o które chcę zapytać i na pewno nie tylko ja, że boję się, że braknie nam czasu na tym wyjeździe. -
- Nie braknie. Wieczorem pojawią się tu pozostali Kolekcjonerzy, aby was poznać. Jest wśród nich kobieta zwana Feniksem, potrafi mentalnie przekazać wspomnienia i wiedzę. Prześle wam potrzebne informacje, a potrwa to dosłownie kilka minut. - Wyjaśnił. - Nie dowiecie się wszystkiego o Lidze, ale będzie to dobry początek do tworzenia pytań. Poza tym, nie wiele się tak naprawdę zmieni. Nadal mamy do powstrzymania Voldemorta, dopiero potem życie może ulec zmianie. -
- W takim razie, dokończ śniadanie, a ja idę przebrać się w odpowiedniejszy strój na plażę. Idziecie dziewczyny? - Zwróciła się do Susan i Theodory.
***
Gdy one wyszły Anastazja podeszła do Maxa i mocno go przytuliła.
- Jestem dumna, ale też się martwię. Uważaj na siebie Smoku. - Powiedziała, po czym wyszła, nie czekając na odpowiedz. Jego ojciec także uśmiechając się wyszedł.
- Chodźmy się przebrać, bo nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam pływać w tym stroju. - Powiedział ruszając w stronę domu.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale zamierzam doskonale się bawić widząc pana profesora w stroju kąpielowym. - Powiedział Zabini do Snapa. Severus co prawda zrezygnował z swojego tradycyjnego w szkole stroju, jednak miał na sobie czarne lniane spodnie i taka samą koszulę.
- Myślę Blaise, że skoro jesteśmy teraz członkami Ligi, możemy darować sobie profesora. - Odpowiedział wyciągając rękę. - Mów mi Severus. Przynajmniej wtedy gdy jesteśmy wśród przyjaciół i nie musimy dbać o pozory. -
- Z przyjemnością. - Odparł zadowolony Zabini.
- A przy okazji to zamierzam nauczyć się surfować na desce skoro już tu jestem. - Odciął się nauczyciel. A widząc minę Blaisa wybuchnął śmiechem i dodał. -Żartowałem, ale warto było by zobaczyć twoją minę. -
Rozeszli się do swoich pokojów.
***
Max wszedł akurat w momencie gdy Daphne wychodziła w swoim kostiumie kąpielowym z łazienki. Miała na sobie czarny gładki stanik wiązany na plecach i szyi, oraz wiązane po bokach majtki z tego samego materiału. Jej gładkie ciało z niemal białymi włosami doskonale kontrastowały z bikini.
- Nie gap się. - Powiedziała. - Lepiej sam się przebierz i chodźmy na plaże. -
- Wedle rozkazu Piękna. - Ruszył do garderoby, aby zabrać swoje bermudy, tym razem białe z czerwone palmy i już po chwili wychodzili z ręcznikami na taras, gdzie czekali przebrani Susan i Blaise.
- Nie ma co czekać na Snapów. - Powiedziała Susan. - Theodora powiedziała, że zmierza najpierw skorzystać z energii, którą wepchnęła w nią przynależność o Ligii, a dopiero potem wyjść. -
- Biedny Severus. - Dodał Blaise, co wywołało falę śmiechu. - Po co ci te maski? - spytał na widok sześciu par masek, rurek i płetw w rękach Maxa.
- Zobaczysz. - Odparł tajemniczo.
***
Plaża nie była wybitnie duża, miała może z trzy kilometry długość, a dom de'Vireasów znajdował się mniej więcej w jednej trzeciej jej długości. Od domu do oceanu było maksymalnie pięćdziesiąt metrów.
- Polecam ten eliksir. - Zawołała za nimi Anastazja. - Max przywykł do słońca, ale was może niemiło poparzyć. - Dodała rzucając każdemu z nich małą fiolkę z niebieskawym płynem.
Rozłożyli ręczniki kilka metrów od brzegu i wspólnie ruszyli do wody. Dla Susan, Blaisa i Daphne zaskoczeniem była obecność dziesiątek ludzi.
- Nie używamy tu czarów odpychających mugoli. Poza tym większość mieszkańców wyspy uwierzyła by w magię. -
Woda okazała się ciepła i orzeźwiająca zarazem. Max pokazał im jak założyć maski, jak oddychać przez rurki i jak powinno się pływać w płetwach. Z oczywistych powodów, nie mogli używać zaklęcia bąblogłowy. Mnogość życia w wodzie oszałamiała, ryby, kraby, dziwne rośliny falujące w prądach morskich. Po dobrej godzinie na plażę dotarła Theodora i Severus. Oboje uśmiechali się, a mężczyzna miał na plecach trzy czerwone zadrapania.
- To referencje. - Wyjaśniła Theodora, gdy Daphne zaproponowała leczenie.
- Czy wy jesteście wszyscy nienormalni? - Zapytała blondwłosa. - Z tego w słonej wodzie może być zakażenie. -
- Max jakoś swoich się nie pozbył. - Wcięła Susan. - Chyba tobie też będziemy musieli jakieś zostawić niezaleczone. Najwyraźniej takie blizny są znakiem rozpoznawczym w Lidze, albo raczej w tej Dłoni. - Żartowała, ale widać było iż uważnie sprawdza, czy nie ma nikogo obcego w pobliżu. - Z tego co zrozumiałam, to dość niezwykłe, że udało ci się dostać taka pozycję. -
- Poszło łatwiej niż myślałem. - Stwierdził Max. - Sądziłem, że nie uznają mojego żądania, a przynajmniej nie tak łatwo. -
- Kim oni są, żeby nie liczyć się z taka mocą magiczną jak ty? - Zapytał Severus. - Nie ma możliwości, aby byli potężniejsi niż ty. -
- Bo nie są. - Odpowiedziała Daphne. - Max powiedział nam, że Dumbledore jest siódmym najpotężniejszym czarodziej. Mi dodatkowo powiedział, że jest jeden czarodziej wedle jego wiedzy potężniejszy niż on. Więc skoro zna członków Ligi, co najwyżej jeden z nich mógłby być silniejszy. -
- Ale jeśli reszta członków zajmuje miejsca trzy, cztery i pięć na liście najpotężniejszych, to i tak byliby zdolni bez wysiłku go pokonać. -
- Pomijacie jeden fakt. W wyliczance Daphne, zgubiliście fakt, że mówiłem tam o czarodziejach. Jest wiele istot, które mocą dorównują, albo przewyższają czarodziejów. - Spojrzał na każdego z nich i kontynuował. - W obecnym składzie Ligi moja moc jest największa. Oprócz mnie znajdują się tam Lena Kardyńska, zwana Feniksem. Roger Nistan, zwany Jednorożcem. Kano zwany Skrzatem i mój ojciec zwany Człowiekiem. Widzicie jakieś zależności. -
- Jeśli Kano miałby przydomek zgodny z cechami, to przyjąłbym iż przydomki nadawane są wedle posiadanych cech. Ale to byłoby za proste. - Powiedział Severus.
- Formy animagiczne? - Spytała Susan. - Ale wtedy twoją musiałby być smok. -
- Blisko. Lena naprawdę jest feniksem. Złotym Feniksem dla ścisłości, a więc najrzadszym, najpotężniejszym. Dla niej odpowiednikiem formy animagicznej jest forma człowieka. W lidze jest od przeszło sześciuset lat. Roger ma doskonałe kontakty z magicznymi stworzeniami, szczególnie jednorożcami, stąd przydomek. Kano jest skrzatem, tak jak Goblin był goblinem. Teraz zagadka. Dlaczego mój ojciec jest Człowiekiem? - Zakończył.
Po długiej chwili ciszy Daphne zapytała cicho.
- Bo jest mugolem? -
- Charłakiem, w siódmym pokoleniu charłaków. - Wyjaśnił Max. - Dla rozwiania wątpliwości moja mama jest czarodziejką. Ale jak widzicie Liga nie przejmuje się mocą. Moc nie deprymuje do bycia dobrym, czy złym. Potęga nie równa się mocy. -
- Twój ojciec jest charłakiem. - Zawołali oszołomieni Blaise i Susan, Severus milczał, bo miał większe doświadczenie w przyjmowaniu rewelacji Maxa, ale także wyglądał na zaszokowanego.
- A co w tym dziwnego? -
- W sumie nic, ale przecież Slughorn wspominał w pociągu, że go uczył. Założyłem, więc że jest czarodziejem, ale nie posługuje się magią, gdy nie musi, tak samo jak zresztą ty. - Wyjaśnił Blaise.
- Potęga Ligi, a więc i Kolekcjonera opiera się na informacjach i wiedzy. Moc jest drugorzędna. Weźmy takiego Kano. Jest skrzatem domowym, ale jego ludzie liczą się w dziesiątkach tysięcy. Ma szpiegów niemal wszędzie, zarządza też naszą ochroną, ale sam nie jest jakoś specjalnie potężny, jak na skrzata, bo podejrzewam, że znalazłby się w pierwszej dwusetce najlepszych pojedynkowiczów pośród czarodziejów. Feniks jest potężnym magicznym stworzeniem, jej moc magiczna jest niewiele mniejsza od mojej, ale ma też dostęp do mocy i wiedzy, o której ja mogę tylko marzyć. Jej dłoń jest najmniejsza, ale to nie znaczy, że ma mało potęgi, czy władzy. -
- Chyba rozumiem. - Powiedziała Susan, a reszta pokiwała głową.
- W takim razie chodźmy coś zjeść, a potem popłyniemy na rafę. Jeśli spodobało wam się nurkowanie z maską, które mugole nazywają Snorkingiem. To rafa sprawi, że zakochacie się w tych wyspach. - Powiedział wstając. - Tam będziecie mogli używać zaklęcia bąblogłowy, chyba, że ktoś będzie chciał się nauczyć używania mugolskiego sprzętu do nurkowania. -
- Jest jakiś szczególny powód dla którego powinniśmy się tego uczyć? - Spytał Severus.
- Dla zabawy. Pływanie bez magii, zwłaszcza nurkowanie jest o wiele ciekawsze niż z zaklęciem. -
***
Po obiedzie składającym się w większości z grillowanych mięs, ryb, warzyw, a nawet owoców, wybrali się ze sprzętem na łódkę. Sama łódź wyglądała na zwykłą szalupę ściągnięta z jakiegoś większego statku, ale po magicznym powiększeniu wnętrza, mieściła ławki, leżaki, oraz skrzynie mogące swobodnie pomieścić cały sprzęt do nurkowania, oraz kilkanaście osób. Theodora cieszyła się jak dziecko i naśmiewała, z Maxa, że musi wiosłować.
- Daj już spokój. - Wtrącił Severus. - Było to dość zabawne na początku, ale traci swój urok. -
- Nie dla mnie, pierwszy raz z nim wygrałam, a znamy się dość długo, testowaliśmy nasze umiejętności na dziesiątkach sportów. - Zamyśliła się. - Fakt, że Max nigdy nie pławił się w glorii zwycięstwa, ale to dlatego, że jest "Panem de'Vireas" i mu nie wypada. Ja jestem zwykłym człowiekiem i mogę cieszyć się z pokonania Smoka. - Zakończyła rozciągając się na ławeczce. Łódka co prawda miała też silnik, ale zakład to zakład. Poza tym wszystkim przypadł do gustu powolna przejażdżka.
- A ja nadal nie rozumiem czemu Smok. - Wtrąciła Susan. - Tłumaczenie, które dostaliśmy jest z jednej strony przekonujące, z drugiej ma braki. Poza tym skoro przydomki Kolekcjonerów to ich alterformy, o co chodzi z tym smokiem. -
Jaques roześmiał się głośno i dziko, trochę jak szaleniec.
- Wybaczcie. - Powiedziała Anastazja. - To było kiedy Max miał siedem lat. Wrócił do domu, a mieszkaliśmy wtedy w Australii i zapytał, czy może mieć zwierzątko, bo znalazł jedno w lesie, gdzie trenował i dobrze się razem bawią. Wiedząc czym może być zwierzątko z Australijskiego buszu, w pierwszej chwili odmówiłam, ale mój syn zrobił minę zbitego szczeniaka. Wysłałam Jaquesa z Kano, by zbadali co też mój syn oswoił, czy będzie to wielki wąż, dziki kot, dingo, czy coś znacznie gorszego. Okazało się, - Powiedziała po pauzie. - że znalazł gniazdo Herverskiego smoka. Gniazdo było puste, z rozbitymi czterema jajami, i jednym pogrzebanym pod skorupami. Jako, że mój syn nie był głupi i wiedział iż smoki potrafią liczyć, nie ruszał gniazda, ale dla pewności postawił tarczę termiczną, aby jajo nie straciło ciepła do powrotu matki. Wracał tam codziennie i poprawiał tarczę, bo nie było widać smoka. A po tygodniu wyruszył na poszukiwanie matki, bo wiedział, że z młodymi nie mogła się oddalić za daleko. Nie przez pierwsze kilka tygodni. Znalazł ją dwa dni później, oswajaną przez miejscowych łowców magicznych stworzeń. - Jej głos stwardniał i zamarł, ale jej mąż uspokoiwszy się położył jej rękę na ramieniu.
- Max mam kontynuować? - Spytał, a po kiwnięciu głową dodał. - Ze szczegółami? -
- To moja dłoń tato, mają prawo wiedzieć. - Wyjaśnił Maxwell.
- Takie oswajanie, polegało na okaleczaniu, w przypadku nieposłuszeństwa, oraz okaleczeniu jej pisklaków. Nie podam wam szczegółów, ale smoczyca była na wyczerpaniu, gdy mój syn do niej dotarł. Dwa spośród smocząt nie żyły, trzecie było w stanie niewiele lepszym niż matka. Łowcy dopuścili Max za blisko, bo co mógł im zrobić siedmiolatek. Poza tym w Australii polowanie na smoki jest legalne. Max przełamał brutalnie zabezpieczenia mentalne osłabionej smoczycy, aby powiedzieć jej o jej ostatnim jaju. Z tego co zrozumiałem, poprosiła go o osłonięcie jej dwójki dzieci, gdy ona zajmie się łowczymi, ale mój syn się nie zgodził. Sam zabił dwunastu łowczych. Nakarmił nimi smoczycę i pomógł dotrzeć jej i jej dzieciom do gniazda. - Jaques mówił z dumą, ale ewidentnie był tam też żal. - Zwierzątko, które chciał adoptować to trzy smocze pisklaki i dorosła samica. - Pokręcił głową. - Spędziliśmy tam prawie trzy miesiące, opiekując się smokami. Maxwell uczył się od smoczycy jak opiekować się pisklakami, z tego co wiemy doszło do jakiegoś powiązania między nimi. Okaleczona smoczyca nie przeżyła z wyczerpania. A uznała Maxa za jej syna, do teraz reszta smocząt, choć obecnie mają po kilkanaście metrów, zawsze trzymają się gdzieś w pobliżu. Przy czym dla smoka w pobliżu może znaczyć nawet kilkaset kilometrów. -
- Mark nas trochę okłamał. - Powiedziała Daphne.
- Raczej nie znał całej historii. Pełną wersję poza osobami na tej łodzi zna jeszcze może z dziesięć osób. - Wyjaśniła Anastazja.
- Jakim cudem siedmiolatek mógł mieć dość mocy, by przełamać blokady mentalne smoka, a potem jeszcze pokonać dwunastu łowców smoków, to nie byle lepsi czarodzieje. - Zdziwił się Severus.
- Wybitni też nie byli. Polowali specjalnie na matki z dziećmi, bo wiedzieli, że gdy będą panowali nad dziećmi smoczyce pozwolą zrobić ze sobą wszystko. -Wyjaśnił Max - Kervesnisah, bo tak ma na imię, była osłabiona, poraniona i było jej niemal wszystko jedno, jej osłony nie były nawet w połowie tak dobre jak wasze teraz. - Zamilkł, ale po chwili odezwał się ponownie. - Nie myślcie, że wszystko przychodzi mi z łatwością i moje życie to nieprzerwane pasmo spektakularnych sukcesów. Spektakularnych porażek było, co najmniej tyle samo. Nie byłem w stanie ocalić dziesiątek osób, a w czasie nauki popełniłem tysiące błędów. Upadałem więcej razy niż bym zliczył i nie ma we mnie chyba żadnej kości, która była by złamana tylko raz. -
- Zawsze wstawałeś. - Powiedział jego ojciec z dumą. - Choć fakt, że po próbie pokonania górskiego trolla bez magii wstałeś po czterech tygodniach intensywnej terapii prowadzonej przez Feniksa i Theodorę. Brakowało mu obu nóg, ręki, a korpus miał zmiażdżony tak, że można by go przesunąć pod drzwiami. -
- Mało zabawne. - Wtrąciła Theodora - Myślałam wtedy, że potrąciła go rozpędzona ciężarówka. Albo jak uczyłeś się biegać po ścianach i spadłeś z dwudziestego piętra jakiegoś opuszczonego, niedokończonego wieżowca w chinach. Leżał pomiędzy śmieciami, nabity na jakieś pręty przez pięć godzin, zanim odzyskał przytomność na tyle by wysłać wiadomość. -
- Albo jak... - Zaczął Jaqueas, ale Max mu przerwał.
- Może starczy? -
- Nie ma mowy Smoku - Powiedziała Dahpne siadając mu na kolach, co znacząco utrudniało wiosłowanie. - Oni się dopiero rozkręcają. Prawda? - Spytała.
- Prawda. - Przyznał chłopak. - Nie doszli jeszcze do dziesięciu najbardziej żenujących wspomnień z dzieciństwa i dorastania Maxwella de'Vireasa. -
- A więc numer dziesięć. - Zaczęła Theodora - Pogryzienie przez stado grzechotników, bo twierdził, że rozumie, co mówią. Odkrył w sobie dar Salazara i postanowił przetestować to na najbliższym wężu, jakiego spotkał, pech chciał, że te mówiły chyba w innym dialekcie. -
- Na swoją obronę dodam, że badając to wspomnienie u Ramenitów, naprawdę mówiłem w języku węży. - Dodał Max.
- Z tym, że zamiast powiedzieć, że jesteś przyjacielem, powiedziałeś, że pozabijasz ich wszystkich i zjesz ich jaja. -
- Źle zaakcentowałem. - Wyjaśnił, gdy wszyscy wyli ze śmiechu.
- Miejsce dziewiąte. - Powiedział Jaques. - Stwierdził, że samotna wycieczka po lasach Transylwanii to dobry pomysł. Nie jestem pewny, co do samotnej, ale ostatecznie okazało się, że skończył z wampirzycą w jej zamku. -
- Była prześliczna i wyglądał na jakieś siedemnaście lat. Nie moja wina. Hormony. - Tłumaczy niby naburmuszony, ale śmiał się razem z resztą.
- Fakt, że brzydka nie była i mogła na ciebie zadziałać, ale by ryzykować seks z wampirem trzeba być... - Mówił przez łzy śmiechu Jaques.
- de'Vireasem- dodała Anastazja.
- A to jak w Tokio wymykał się przez miesiąc, żeby w pelerynie i masce udawać superbohatera, walczącego z przestępczością. - Dodał Kano, który pojawił się na rufie. - To chyba miejsce ósme. -
- Miałem osiem lat i faktycznie pomogłem kilku osobom. - Stwierdził Max, gdy ustały pytania o kolor peleryny.
- Zgadza się, dopóki nie trafiłeś na oddział ratunkowy, po czterokrotnym dźgnięciu nożem. -
- To była cenna lekcja. - Broniła się nadal.
- Potrzebujesz lekcji, żeby wiedzieć, że nie należy dać się dźgnąć? - Spytała Theodora, a wszyscy łącznie z Maxem ponownie wybuchli śmiechem.
- Miejsce siódme samotna walka z rogogonem węgierskim. - Mówiła Theodora. - Postanowił oswoić smoka, który demolował wsie w rumuńskich górach. Rozmowa nie przyniosła efektów. Poparzenia trzeciego stopnia na całym ciele. Wyglądałeś jak Anakin Skywalker po wpadnięciu w wulkan. -
- Czy wszystkie twoje wpadki kończyły się tak spektakularnymi ranami? - Spytała Dahpne.
- Nie wszystkie, cześć był po prostu upokarzająca. - Zaczął Maxwell, ale Theodora mu przerwała.
- Jak miejsce szóste. Ten sam rogoogon wegierski, trzy miesiące później. Tym razem uznał, że załatwi go jednym silnym uderzeniem. - Wybuchła histerycznym śmiechem.
- To nie było aż tak zabawne, udało mi się. -
- Załatwił smoka, wypalając swoja magie do zera, w potężnej fali. Z tym, że dosięgał go płomień smoka. Ciało chroniły eliksiry ogniowe, w które tym razem zgodził się wyposażyć. Ale ubrania nie, a że był bez magii pozostało mu wracać przez kilkanaście kilometrów na piechotę, przez trzy wsie, całkiem nago, okrytym tylko dwiema gałęziami. -
- Jesteśmy. Reszty posłuchacie sobie beze mnie. - Stwierdził puszczając wiosła.
- Ej, Kolekcjonerze nie obrażaj się. - Zaczęła Theodora. - Poza tym dotarliśmy za szybko, oszukiwałeś. Nie ma szans żebyśmy bez magii przepłynęli już dwie mile. -
- Nie masz dowodów i nie obrażam się. Dla mnie to były cenne lekcje i nie mam nic przeciw śmianiu się z nich, ale skoro mamy ograniczony czas tutaj, to chce się nacieszyć nurkowaniem. - Powiedział sięgając po sprzęt. - Ktoś chce się uczyć nurkowania z mugolskim sprzętem? - Zgłosiła się Daphne i Susan, reszta stwierdziła, że będzie trzymać się zaklęć. Jego ojciec miał pozostać w łodzi z Anastazją. Max pomógł dziewczynom założyć sprzęt, pokazał, którymi guzikami reguluje się głębokość zanurzenia i jak oddychać. Severus i Blaise patrzyli na to z powątpiewaniem, ale nie odważyli się skomentować. Blaise bał się reakcji Susan, a Severus Theodory, jako, że i ona zakładała sprzęt.
- Susan popłyniesz trzymając za rękę Theodorę. - Powiedział ubierając swoja kamizelkę z butlą. - Taki znak pokazuje, że wszystko w porządku i płyniemy dalej. Tak samo pyta się czy w porządku, więc widząc taki znak, zawsze odpowiadacie tak samo, ale kręcicie głową. - Tłumaczył pokazując sposoby na komunikację. - Jak zobaczycie rekina nie panikujcie. Pamiętajcie, żeby cały czas oddychać głęboko i wolno się wynurzać. -
***
Zszedł do wody po wypuszczonej drabince i poczekał na resztę. Ujął Daphne za rękę i druga, w której trzymał urządzenie do regulacji zanurzenia pokazał w dół. Susan z pomocą Theodory robili to samo. Już po kilku minutach Blaise z Severusem byli w tyle. Płynęli, co prawda w płetwach, ale utrzymanie głębokości z bąblem powietrza wokół głowy nie jest prosty i wymaga o wiele więcej wysiłku niż się wydaje.
Oglądali z bliska rafę i ryby w niej pływające, zanurzali się wokół koralowców, a raz ku przerażeniu Daphne wyskoczył na nich jakiś wąż morski, ale odbił się od niewidzialnej tarczy postawionej najwyraźniej przez Maxa. Zaraz też stworzenie zwinęła się do swojej jaskini, a oni odpłynęli kawałek dalej. Byli pod wodą prawie dwie godziny i udało im się nawet obejrzeć wrak jakiegoś starego statku. Co prawda nie wpłynęli do środka, ale widok i tak był cudowny.
Na łodzi czekała ich niespodzianka w postaci smażonych na przenośnym magicznym ruszcie ryb. Blaise i Severus już tam czekali, jako że wynurzyli się po niecałej godzinie.
- Możemy to jutro powtórzyć? - Spytała Susan. - Jutro idziesz z nami. - Powiedziała do Blaise, gdy Jaques potwierdził głową.
- A przy okazji. Na jak długo planujecie zostać? Jesteście tu mile widziani, ale planowaliśmy na śniadanie Bożonarodzeniowe polecieć na Alaskę. Gdzie też będziecie mile widziani. - Wspomniała Anastazja.
- Wracamy na kolacje poprzedzającą Boże Narodzenie do mojego domu, a na śniadanie jesteśmy umówieni w domu Weasleyów. - Wyjaśniła Daphne.
- Ale nadal mamy prawie cztery dni. - Dodał Max siadając przy wiosłach. - To zapewni mi chyba dostateczny trening dzisiejszego dnia. -
Droga powrotna minęła spokojniej, raz, że Susan była zajęta opowiadaniem Blaisowi o tym, co widzieli. Severus siedział cicho, by nie zbudzić śpiącej mu na kolanach Theodory. A Daphne rozmawiała cicho z jego matka.
- Jestem z ciebie dumny. - Powiedział cicho ojciec.
- Wiem. Mam nadzieję, że podołam byciu Kolekcjonerem. Pozostaje tylko wygrać całą stawkę. - Odpowiedział.
- Nie o tym mówię. Bycie Kolekcjonerem to coś, co teraz jest dla ciebie naturalne. Żałuje czasem, że nie jesteśmy normalna rodzina. Moglibyśmy wtedy żyć na tej wyspie, nie narażając codziennie życia. Miałbyś dzieciństwo, a nie ciągłą naukę. -
- I nie poznałbym Daphne. To było warte każdego złamania, każdego otarcia i każdej kropli krwi i potu. Nawet, jeśli jutro umrę, zginę szczęśliwy. - Odpowiedział głośniej niż zamierzał, czym przyciągnął spojrzenie swojej partnerki i matki. Daphne domyśliła się, o czym mówił i uśmiechnęła lekko. - A jeśli jeszcze raz usłyszę twoje żale oberwiesz. Co byś zrobiłyby gdyby twój ojciec zdecydował się odejść z Ligi, a ty nie poznałbyś mamy? -
- Nie wiedziałbym, że mogłem ja poznać. -
- Nieprawda. Każdy człowiek zna uczucie nieopisanego braku. Poczucie, że coś jest nie tak, że nie jest na swoim miejscu. Czułbyś to, gdybyś nie był tu. Ja już tego nie czuje, całe moje życie czułem, że gdzieś zmierzam. Dziś jestem na miejscu. - Zakończył, gdy Jaques pokiwał z zrozumieniem głową.
- Nigdy więcej żalu Smoku. -
- Nigdy więcej Człowieku. -
***
Tym razem podróż powrotna zajęła im znacznie dłużej.
- Płynęliśmy o trzydzieści osiem minut dłużej. - Wypomniała Theodora. - Oszukiwałeś w tamta stronę. -
- Nie. - Odparł, ale widząc jej minę dodał. - To Kano, wiesz, że nie lubi morskich podróży. W czasie waszych salw śmiechu przesunął nas o jakąś mile. - Odwrócił się do stojącej na brzegu trójki.
- Witajcie. Oto moja kolekcja. - Powiedział przedstawiając wszystkich.
- Żadne z nich nie ma przydomku, żadne nie ma formy. Naprawdę niezwykłe Smoku. Wybrałeś dla nich coś specjalnego? - Powiedziała Feniks.
- Jeszcze nie. Masz propozycje. -
- Twoja Pani jest ogniem, widzę w niej żar, choć ukrywała go pod lodem. Mam pewien pomysł. - Uśmiechnęła się. - Ty jesteś Smokiem, zmieńmy twoja dłoń, w prawdziwe bestie. -
- Chcesz ich nauczyć form animagicznych? -
- Nie wszystkich. Dla Daphne mam coś specjalnego, nazwij to spóźnionym prezentem. - Powiedziała wyciągając dłoń o blondwłosej. - Chodź ogniu. -
Gdy Daphne po pospiesznym całusie odeszła z Leną, Roger podszedł do Susan i Blaisa.
- Chodźcie ze mną. Coś wam pokażę. - Zaproponował tajemniczo.
- A wy ze mną- Powiedział Kano do Theodory i Severusa. - Zobaczymy, czy da się z was zrobić skrzaty. -
***
Max wraz z rodzicami udał się do domu, gdzie przygotowali wieczorna kolację, a właściwie wina, owoce i trzy sałatki, reszta miała być przygotowywana w trakcie. Mniej więcej trzy godziny po zachodzie słońca, gdy Max zaczął odczuwać niepokój. Nie tyle z powodu nieobecności swojej dłoni, wiedział na poziomie intelektualnym, że są bezpieczni, ale emocjonalnie bał się, czy poradzą sobie z treningiem, który przygotowali dla nich inni kolekcjonerzy. Okna w salonie rozbłysły światłem, a na tarasie pojawiła się w rozbłysku ognia Feniks.
- Przedstawiam wam Ognistą. - Powiedziała, a plaża zapłonęła żywym ogniem. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do blasku zobaczyli, że płomienie mają pomarańczowo czerwony odcień, z bielą wewnątrz. Miały też humanoidalny kształt.
- Nie mów mi, że zmieniłaś moją Panią w ifryta. - Zapytał Maxwell idąc na plażę.
- To było by nierozsądne. Mogłaby od tego oszaleć. - Powiedziała Feniks podążając zanim. - Połączyłam ja z jednym z moich piskląt. - Max zatrzymał się i ukląkł przed starą kobietą.
- To dar, za który nie ma zapłaty. - Powiedział, ale nie zdążył dodać nic więcej, bo Lana zatkała mu usta dłonią.
- Więc go przyjmij i ciesz się nim. Nie będzie miedzy nami, ani między mną, a Daphne długu. Tak powiedział Feniks. - Chłopak skinął głową i ruszył do Daphne.
Ta widząc go poruszyła się błyskawicznie, aby go okrążyć, a zrobiła to nadludzko szybko. Nie poruszała właściwie nogami, a sunęła tuż nad ziemia. Po zatoczeniu trzykrotnego koła stanęła przed nim w swojej naturalnej postaci, z tym, że jej włosy miały teraz wszystkie odcienie czerwieni.
De'Vireas objął ją, pocałował i z uśmiechem wyszeptał.
- Witaj Piękna, czy mam od teraz zastąpić to Ognistą? - Daphne bez słowa pocałowała go mocna i namiętnie. Trwało to kilka minut, a gdy oderwała od niego usta wyszeptała.
- Dla ciebie zawszę chcę być Piękną, ale ogień, który ujrzałeś we mnie jest teraz częścią mnie, więc będę też Ognistą Smoku. - Uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Jestem Ogniem, żywym płomieniem. Czuje spokój, pewność siebie, jakiej nie powinien znać człowiek. Wiem o tylu rzeczach, choć nie mam pojęcia skąd. -
- Wiesz, co dla ciebie zrobiła Feniks? - Spytał poważnie.
- Powiedziała, że powiąże mnie z mocą feniksów. - Odpowiedziała niepewnie. - To chyba nie oznacza, że ona coś straciła? -
- Nie do końca. Lena jest Złotym Feniksem, jest prawdopodobnie ostatnim takim feniksem na ziemi. Reszta wydaje się nam nieśmiertelna, ale tak naprawdę ma ograniczona ilość magii, a odrodzenia bardzo je nadwątlają. Zwyczajne feniksy, o ile można tak powiedzieć rzadko żyją więcej, niż dwieście lat. Lana połączyła twoja magię z jednym z jej piskląt, choć pisklę to pewnie miało za sobą setkę lat życia. Podejrzewam, że intensywnie musiało korzystać z swojej magii, i nie zostało mu już wiele. Ale te resztkę oddało tobie, stąd wiedza i zdolności. -
- Feniks umarł dla mnie? - Spytała głosem pełnym żalu. - Ta moc i wiedza, nie jest tego warta. -
- Właśnie, dlatego byłaś odpowiednią osobą. - Wtrąciła Lana. - Nie każdy pierwsze o tym by pomyślał. -
- Jesteś związana z feniksami tak, jak ja z smokami. Kervesnisah widząc, że umiera, postanowiła dać sobie drugie życie, we mnie. - Uśmiechnął się słabo. - Tego Daru nie można przyjąć z uśmiechem, ale należy się niego cieszyć, bo inaczej byłby na nic. Feniks oddał życie, choć niewiele mu go pozostało, ale będzie żył nadal w tobie. - Na jego twarzy pojawił się teraz pełnowymiarowy uśmiech łobuza - Jutro sprawdzimy, co potrafisz, czy Ognista jest tak dzika jak Smok. -
- Żebyś się nie załamał Smoku. - Powiedziała Lana.
- Przegrywać z lepszym to nie wstyd. - Wyjaśnił, ale zamilkł, gdy usłyszał niski warkot.
Na plażę wbiegły dwa olbrzymie białe wilki, choć nie był to dokładny opis. Wilk to coś, co cisnęło się na usta, ale stworzenia miały około metra trzydziestu w kłębie, łapy grubości uda Maxa, szczęki wyglądały, jakby mogły odgryzać kończyny od niechcenia. Stworzenia mogły waży po dwieście kilogramów, albo więcej, bo w tym świetle trudno było stwierdzić czy maja tylko sierść czy grube puszyste futro.
- Są i obrońcy stada. - Powiedziała Feniks. - Co tak długo Rogerze? -
- Nie chcieliśmy przerywać wam oględzin. Gratulacje Ogniu i tobie chyba też Smoku, choć możesz tego jeszcze żałować. Rude są ponoć strasznie dzikie. - Ale widząc minę Maxa szybko dodał. -Żartowałem, żartowałem. -
- Przedstawiam wam. - Kontynuował Roger, by zmienić temat - Wesołą i Smutaska. - Rozległ się się groźny warkot. - Dobra, Księżyc i Cienia. Matko, dziś nie jest wieczór na żarty. -
Blaise i Susan skoczyli do przodu przemieniając się w swoje postacie, oboje mieli po lewej stronie głowy białe pasemko we włosach.
- Nie wierzę, że można się nauczyć bycia animagiem w trzy godziny. Wydawało się to ekstremalnie zaawansowana magią. - Powiedziała Susan.
- Bo taka jest, ale nauka mentalna pod okiem jedynego czarodzieja, posiadającego więcej niż jedną formę jest najlepszą metodą. - Wyjaśnił Roger chwaląc sam siebie.
- A ile form posiadasz? - Spytała Daphne.
- Nie wiem. Poważnie. - Dodał widząc uniesioną brew. - Nie liczyłem w ile zwierząt potrafię się zmienić, po którejś formie następne są łatwiejsze. Najtrudniej przełamać barierę pomiędzy pierwszymi formami. - Uśmiechną się. - Dla ciebie jednak, tak jak dla Smoka jest to droga zamknięta. Wy nosicie swoje Bestie w sobie, a że są to magiczne stworzenia, o wielkiej potędze, nie przyjmą zamknięcia w innej formie niż wasza lub swoja własna. -
- Teraz chyba nasza kolej na prezentację. - Powiedział Severus tuż za ich plecami, ale gdy się odwrócili nie zobaczyli nikogo. Głos za to odezwał się kawałek dalej, tym razem Theodory.
- Jesteśmy cieniem, poruszamy się w cieniu, atakujemy z cienia. - Max podskoczył, gdy poczuł uszczypniecie w pośladek.
- Więc pora uczynić światło. - Powiedział, a cały obszar zalała jasność i to taka, która zdawał się promieniować z każdego miejsca, a nie jednego punktu. Usłyszeli pisk i syk, a światło natychmiast przygasło.
- To było niemiłe. - Powiedziała nauczycielka eliksirów wychodząc z domu. - Ok, nie powinnam cie szczypać, jednak nie musiałeś tak brutalnie przerywać mi zabawy. -
- Niby nie, ale warto od razu poznawać swoje ograniczenia. - Powiedział Kano wchodząc za nimi. - Smok pokazał, że musicie jeszcze wiele ćwiczyć, zanim opanujecie magię cienia tak jak skrzaty. -
- Skrzacie, czy ty mówisz poważnie? - Oburzyła się Feniks - Przy twoim darze nasze wyglądają jak prezenty ze sklepu „Wszystko po dolarze". -
- Dlaczego? - Spytał Blaise.
- Bo to czym was obdarowaliśmy jest dla was. - Wyjaśnił Roger. - Kano natomiast zdradził im sekret rasy, który mogą przekazać dalej. Magia cienia to wielka tajemnica skrzatów. Poruszanie się w cieniu, niewidzialność, zdolność teleportacji w miejsca zabezpieczone magią czarodziejów, niesamowity dostęp do magii bezróżdżkowej, jaka normalnie pozostaje poza zasięgiem czarodziejów. -
- Nie ma tak kolorowo. - Powiedział skrzat. - To był prezent dla dłoni Maxwella. Związałem Severusa i Theodorę przysięgą, iż wiedzę, którą zdobyli mogą przekazać tylko palcom dłoni i swoim dzieciom, ale dopiero po złożeniu podobnej przysięgi. -
- Ulżyło mi. - Powiedziała Feniks.
- Cóż ja nie mogę dać wam takich prezentów. - Powiedział Jaques. - Ale mam coś, co może wam się spodobać. Ten dom jest wielki, jest też bezpieczny. I od dziś jest siedzibą Dłoni Smoka. Właściwie to cała wyspa i kilkanaście kilometrów oceanu także, bo należą pod jeden akt własności. -
- Hmm, Jednorożcu mam pytanie. - Powiedział nagle Max. - Gdybym chciał przenieść tu dorosłego Krakena, to jak się do tego zabrać? -
Wywołało to salwę śmiechu.
- Pomysł godny de'Vireasa. - Powiedział w końcu Roger. - Zakładam, że jest przyjazny. W takim razie namówiłbym go, do cofnięcia się do stanu tuż po wykluciu i przewiózł w akwarium. -
- Miejmy nadzieję, że się uda. A nie znasz jakiejś wolnej samicy? -
- Szaleńcze. Znam, nawet kilka. Samic jest dużo, to o samca trudno. Dostarczyć ci ich profile randkowe? - Zapytał z autentycznym rozbawieniem.
- Na razie nie. Ale bądź gotów na opiekę nad taka parą i ich młodymi. -
***
Reszta wieczoru upłynęła na miłych pogawędkach o odkrytych zdolnościach, oraz na dokończeniu listy dziesięciu najbardziej żenujących momentów z życia Maxa. Wszyscy zgodzili się, że upicie się w trupa, podczas nauki zdobywania informacji i śledzenie przez trzy tygodnie złego gangu kiboli, co zakończyło się dwoma tatuażami i burdą z policją było numerem jeden.
- Wiesz, chyba dam radę polubić się z tymi włosami. - Powiedziała Daphne, gdy po wspólnym prysznicu leżeli w łóżku.
- Ja na pewno, nie zrozum mnie źle. Z włosami blond byłaś piękna i nadal jesteś, ale teraz nie jesteś już tą samą osoba. Jesteś ogniem, a białe włosy sugerują zimny, lodowaty ogień, który parzy, ale nie daje ciepła. Jesteś kimś nowym i twoje włosy to pokazują. - Powiedział głaszcząc ją po plecach.
- Pokażesz mi jak wygląda twoja forma? - Poprosiła.
- Jutro, tu nie ma miejsca. -
- Jest tak duża? - Otworzyła oczy ze zdumienia.
- Nie, mogę kontrolować rozmiar. Przynajmniej do pewnego stopnia. Chodzi o moc, przez pierwszych kilka sekund zanim opanuje jej napływ może powodować zniszczenia. -
- A wczoraj biliśmy się na śnieżki. - Powiedziała niedowierzając. Chwile później już spali.
***
Daphne obudził szum fal, czuła przy sobie Maxa, a w sobie ogień. Czuła, że nic nie może ich powstrzymać. Wiedziała już, czym grozi optymizm i czym są prawa Murphego, ale nic nie mogła poradzić na euforie, jaka w niej była.
- Dzień dobry Ognista. - Odezwał się jej ukochany.
- Długo nie śpisz? - Spytała całując go.
- Kilka minut. Ale o ile poczucie czasu mnie nie myli, za chwilę możemy spodziewać się spanikowanego Severusa wydeptującego posadzkę na dole. Wczoraj był gotów stanąć sam przeciw Voldemortowi, a dziś boi się spotkania z przyjacielem. -
- Nie bądź surowy, on nadal ma problemy z zaakceptowaniem faktu, iż ktoś może postępować wobec niego dobrze nie oczekując nic w zamian. - Powiedziała wstając i ściągając z niego prześcieradło, którym byli przykryci. Owinęła się nim i ruszyła do łazienki.
- Ejj, to wieczorami mogę cie oglądać nagą, a rano mam patrzeć na prześcieradło? - Zawołał z wyrzutem. Daphne zachichotała i pozwoliła opaść materiałowi na podłogę, ale nie zwolniła ani na sekundę.
- Jak chcesz patrzeć to musisz się pofatygować do łazienki. -
Pofatygował się. Dlatego na śniadanie zeszli dopiero pół godziny później.
- Severusie uspokój się. - Powtarzała Theodora - Spotykasz się z przyjacielem, a nie z oceniającym cie belfrem. -
- Teraz wiesz jak my czuliśmy się, gdy wzywałeś nas do odpowiedzi. - Zachichotała Susan, a z podłogi przed kanapą, na której leżała dobiegło dziwne pomrukiwanie, które okazało się Blaisem w formie Cienia.
- Blaise zmień się, bo nawet, kiedy wiem, że chichoczesz to ciarki mnie, przechodza. Ten dźwięk włącza mi w mózgu lampkę z napisem „pierwotna groza".- Powiedziała Anastazja. - O patrzcie, kto wstał. Ciężka noc? -
- I poranek. - Odpowiedziała Daphne. - Twój syn ma niespożyte siły. -
- Przyganiał kocioł garnkowi, Roger chyba miał racje, co do koloru włosów. - Powiedział Jaques, a widząc rumieniec na jej twarzy dodał. - Nasz pokój jest obok waszego. Moja żona musiała rzucać zaklęcie ciszy na wasza ścianę. -
- Ej, czy wam nie wydaje się dziwne, że para szesnastolatków rozmawia w ten sposób o seksie z rodzicami jednego z nich? - Spytała Susan profesorów.
- Susan, czy gdyby mieli powiedzmy po pięć lat więcej i byli po ślubie to było by inaczej? - Zapytała Anastazja.
- W pewnym sensie stałoby się to oficjalne. Więc tak, było by inaczej. -
- Ale oni oddali się sobie nawzajem o wiele głębiej, niż państwowy akt ślubu. Połączyli swoje dusze, stali się jednym. Magia to zaświadczy. Czy w takim razie mamy ich traktować jakby to była tylko chwilowa fascynacja nastolatków? Oni są małżeństwem, nie mają na to papieru, ale stanowią jedność, rodzinę i to, co robią we własnym domu, we własnej sypialni nie jest niczym nienormalnym. To coś, co robi każde małżeństwo. - Uśmiechną się chytrze i dodał. - Choć nie każde z taką intensywnością synu. -
- Nie bądź niesmaczny. - Powiedziała Anastazja dźgając go palcem w bok. - Dla nas Susan, Daphne jest żoną Maxa, a to, że nie maja oficjalnego zaświadczenia na to nie gra żadnej roli. -
- Wiem. To po prostu nie do wyobrażenia dla mnie, gdybym spróbowała, choć wspomnieć mojej ciotce, że zaraz po szkole zamierzamy zamieszkać z Cieniem razem, oszalałaby z niemocy wybicia mi tego pomysłu z głowy. - Odpowiedziała była puchonka, a Blaise zmienił się w ludzka formę.
- Mam nadzieję, że pozna mnie lepiej nim skończymy szkołę. -
- Myślę, że jak już będziecie bohaterami, którzy przyczynili się do pokonania Voldemorta, przymknie oko na odrobię niestosowności. A jak nie to święta będziecie spędzali z nami. - Pocieszyła go Anastazja.
- Severusie na miłość boską, przestań wydeptywać marmur, do jasnej cholery. - Wrzasnęła Theodora. - Dość tego. Natychmiast do pokoju. -
- Zamierzasz go uziemić w pokoju? - Spytał z niedowierzaniem Blaise.
- Zamierzam zająć go czymś, co odbierze mu zdolność zbytniego myślenia. - Powiedziała puszczając im oko. - Nie czekajcie ze śniadaniem. - Dodała, co wywołało falę śmiechu.
***
Nauczyciele zeszli na dół po jakichś czterdziestu minutach, a Severus wydawał się faktycznie dużo bardziej rozluźniony. Zapakowali dwa koszyki z jedzeniem do samochodów i pojechali o Freeport, gdzie mieściła się szkoła Taekwondo Natanela.
Budynek mieścił się niedaleko portu, w starym magazynie, czy może lepszym słowem było by hangarze. Półokrągły metalowy dach, pomalowany na rdzawo czerwony kolor. Taką samą farbą pomalowano szerokie rozsuwane drzwi, za którymi znajdowała się betonowa posadzka. Dopiero kawałek dalej przechodziła w gumowaną grubą wykładzinę, jaką wszyscy znali już z ich zajęć w pokoju życzeń, a jeszcze kawałek dalej w materace pokryte skórą.
W środku odbywały się zajęcia, około dwudziestki uczniów w różnym wieku, przyglądało się jak mężczyzna w wieku Severusa pokazuje im poprawną technikę wyprowadzenia kopnięcia z półobrotu.
- Poczekajcie tu. - Polecił Max, poruszył lekko ręką i sprawił, że ostre światło zaczęło świecić zza ich pleców, tak jakby ktoś zaparkował tam samochód, którego szyby odbijały słońce. Sam podszedł kilka kroków i zatrzymał się tuż przed gumowaną posadzką.
- Mogę cię zmienić Sensai. - Powiedział Max przerywając mężczyźnie prezentację. - Chyba przyda ci się chwila wolnego. - Mężczyzna bez słowa odwrócił się do niego i ukłonił tak samo jak Max.
- Nie jesteś już moim uczniem. Miałeś więcej nauczycieli, a każdy z nich był lepszy ode mnie. - Odparł.
- Ale to od ciebie nauczyłem się najwięcej, bo byłeś moim pierwszym mistrzem. A zanim odszedłem szukać nauk w innych miejscach na świecie zaproponowałem ci dar, który tylko ktoś taki jak ja mógłby ci dać. Ty odrzuciłeś go i poprosiłeś o szansę jedną na milion. Pamiętasz to Sensai? - Zapytał.
- Pamiętam. Poprosiłem, że gdybyś kiedykolwiek w swoim życiu spotkał mojego przyjaciela z dzieciństwa, to żebyś mu pomógł, lub dał szybką śmierć, gdyby był ci wrogiem. - Skupił wzrok na jego towarzyszach. - Widzę, że masz już niemałą grupę zwolenników. Czy to znaczy, że wojna w twoim świecie się już zaczęła? -
- Trwa od roku, ale zamierzam zakończyć ją niebawem. Przybyłem żeby powiedzieć ci, że spotkałem twojego przyjaciela na mojej drodze. - Klasa wpatrywała się w swojego nauczyciela i obcego chłopaka, mówiącego niczym postać z filmu. Niewiele z tego rozumieli, ale Natanel był dobrym człowiekiem, wszyscy o tym wiedzieli i wszyscy byli przekonani, że cokolwiek się zaraz wydarzy oni będą po stronie swojego mistrza.
- Nie trzymaj mnie w niepewności. Co z Severusem Snapem? - Zapytał groźnie Visquero. - I żebyś nie miał wątpliwości. Nazwałeś mnie Mistrzem, więc jako Mistrz domagam się jasnej odpowiedzi. -
- Severus nosi teraz nowe nazwisko. - Odwrócił się, a światło za nim przygasło. - Natanelu poznaj swojego przyjaciela, w którego nie zwątpiłeś. Chodź Severusie de'Vireas -
Severus nie zdążył zrobić dwóch kroków, bo to Visquero ruszył do przodu wpadając na niego i objął jak, najpierw jak mężczyzna swego przyjaciela, potem uścisk zmienił się w bardziej braterski, a zakończył na łzach szczęście i mamrotanych słowach.
Maxwell uśmiechną się.
- Dobrze, że wziąłem luźne ubranie. - Powiedział do uczniów Natanela, zdejmując sandały i wchodząc na skórzaną matę. - Oni potrzebują trochę czasu. Nie widzieli się prawie dwadzieścia pięć lat. Jestem Maxwell de'Vireas i z chęcią dokończę prowadzenie zajęć za Sensai Visquero. - Powiedział obracając się płynnie na pięcie i kopiąc worek, który wyciągną się na łańcuchu niemal do pionu. Klasa spojrzała na niego otwierając szeroko oczy, a jeden z najstarszych chłopców wstał i powiedział.
- Wybacz, ale dopiero, gdy Sensai Natanel pozwoli ci uczyć, dopiero wtedy będziemy się uczyć. -
- Mądre słowa. Idź zapytaj. -
Visquero najpierw nie zrozumiał, ale gdy do niego dotarło, że Max chce go zastąpić, aby mógł porozmawiać z Severusem wyraził zgodę.
de'Vireas dowiedział się od najstarszego ucznia, jakie ćwiczenia prowadzili. Pokazał im poprawne wykonanie, a potem podzielił na pary, rozdał ochraniacze i chodził pomiędzy nimi poprawiając. Na koniec pokazał im podobne techniki w innych stylach, oraz omówił różnice, wady i przewagi. Po mniej więcej półtorej godziny, gdy pierwsi rodzice zaczęli się zjawiać po swoje dzieci, zakończył zajęcia.
- Miło patrzeć jak sobie radzisz w roli nauczyciela. - Powiedziała Susan, gdy Max pożegnał ostatnich uczniów. Daphne, Susan i Blaise siedzieli z boku sali pilnie obserwując lekcje.
- To było proste, te dzieciaki są zdyscyplinowane, wiedzą, kiedy słuchać, z pokorą przyjmują krytykę i wyciągają wnioski z lekcji. -
- Możesz mi wyjaśnić, jakim cudem przesunąłeś ten worek pod sufit? - Spytał Blaise, podchodząc o worka, który Max kopnął na początku i szturchając go palcem. - To waży z pięćdziesiąt kilo. Używałeś magii? -
- Nie, to kwestia fizyki, czarodzieje się tego nie uczą, ale moc uderzenia zależy od masy, szybkości i powierzchni styku. Skoro nie mogę nic poradzić na wielkość mojej nogi, poza wybraniem miejsca, którym uderzę. Ale to też jest ograniczona przestrzeń, jeśli nie chce się połamać. Siłę mogę trenować, tak jak i szybkość. Doskonałość techniki sprawia, że uderzę w optymalnym momencie siły i punkcie. - Wyjaśnił podchodząc o worka. - Zaprzyj się o niego z tyłu. - Polecił, a Blaise niepewnie wsparł worek rękami, barkiem i zaparł się nogami.
Max przymierzył się i tym razem wyprowadził kopnięcie o wiele szybciej, rozległ się ogłuszający huk, Cień poleciał z workiem w tył, oderwał się od niego i upadł niemal dwa metry dalej na plecy. Sam worek uderzył o sufit, zerwał się z łańcucha i upadł głośno na podłogę.
- To było uderzenie wspomagane magia. - Wyjaśnił Max. - Choć, tylko dla nadania szybkości i po to by nie zerwać ścięgien przy takim przyspieszeniu i nie złamać piszczeli. Nie dodawałem jakiejś specjalne magii do samego uderzenia. - Podszedł, do Blaisa i podał mu rękę. - Podejrzewam, że byłbym w stanie przetrącić tym kark dorosłego trolla. -
- To cholernie cieszę się, że był między nami worek. - Mruknął masując ramię, które stykało się z workiem.
- Przypomnij mi o tym, gdybym kiedykolwiek w swej głupocie pomyślał o sparingu z Tobą. - Powiedział Natanel wychodząc z niewielkiego pomieszczenia, wraz z Severusem i Theodorą.
- Hmm... chyba uszkodziłem twój worek Mistrzu. - Powiedział Max niepewnie i machną niedbale dłonią, a worek sam podleciał do góry, wciągną w siebie piasek i załatał dziurę po uderzeniu.
- Zawsze mnie to zaskakuje. - Odpowiedział Natanel- Ile razy mam kontakt z kimś z Ligi tyle razy, nie mogę się przestać zastanawiać o ile było by łatwiejsze życie. -
- Wiesz o Lidze? - Spytała Daphne.
- Tak, czasem podsyłają mi nowych na treningi. Głównie dzieciaki, ale to dobrze. Dzieci musza umieć się bronić, zwłaszcza w waszym świecie. - Wyjaśnił. - Chodźcie. Severus musi poznać moją żonę i synów, a oni jego. Mówił, że macie jedzenie, więc możemy potem pojechać na plażę. Chętnie zobaczę twoje umiejętności, choć raczej nie wystawie przeciw tobie niczego innego niż cienia. -
- Nie dzięki. Żebra bola mnie wystarczająco, gdy był miedzy nami worek. - Powiedział Blaise, a zaraz dodał. - Od niedawna mam przydomek Cień. -
- Czy twoja rodzina wie o czarodziejach? - Spytała Daphne.
- Tak, wiedzieli odkąd uczyłem Maxwella. - A widząc zdziwienie dodał. - Ludzie tutaj są o wiele bardziej tolerancyjni niż by się mogło wydawać. To ocean, otwiera oczy na to, iż jesteśmy tylko drobinami, a żaden człowiek nie może istnieć sam. -
- Nie przedstawiłem was sobie. - Powiedział Max, po czym poprowadził naprzód swoja dziewczynę przedstawiając ją. Przedstawił też Blaisa i Susan.
***
Spędzili popołudnie na plaży, gdzie Max zaprezentował Natanelowi walkę z cieniami, pokazał pełnie swojej szybkości, z pustymi pięściami, ze sztyletami i mieczem. Dla nieszkolonych w sztuce walki, wydawało się to dziwnym tańcem bez muzyki. Groźnym, ale też pozbawionym niekiedy rytmu, jakby urywanym.
W pewnym momencie Natanel kwaśno stwierdził.
- Trafiłby cię. - Na co Max zatrzymał się i spojrzał na niego.
- Wiem, ale nie da się unikać trafienia, przy walce na taka skale. Ilu naliczyłeś? -
- Dwunastu, choć miałem wrażenie, że było ich więcej. -
- O czym wy mówicie? - Susan jak zwykle pozostawała dociekliwa, co było jej bardzo pozytywna cecha. Gdy czegoś nie rozumiała pytała, nie przejmując się tym, że nie wie.
- Dla ciebie Maxwell tylko skakał po piasku z sztyletami. - Wyjaśnił Visquero- Dla mnie, dla niego, dla Victora i Henriego. - Pokazał dwóch starszych synów, którzy przyglądali się z podziwem pokazowi. - To była walka, my widzieliśmy przeciwników, cienie, z którymi walczył Maxwell. Rozumiemy, kiedy blokował, kiedy zadawał cios. Który cios kończył przeciwnika. Znamy fizykę ciała ludzkiego niemal jak zawodowi chirurdzy. Wiemy gdzie może się zgiąć, a gdzie się złamie. Mógłbym niemal odtworzyć ci po kolei ciosy i uniki, które stosował Maxwell i powiedzieć, co w tym czasie robili jego przeciwnicy. Jestem w dziewięćdziesięciu pięciu procentach pewien, że powiedziałbym to samo, co moi synowie i Maxwell. Gdy mu przerwałem, ostrze przeciwnika, ześlizgnęło się z jego ostrza i ugodziło go w bark. Ręka była by do niczego, więc szybko uległby przewadze liczebnej. -
- Dokładnie tak. - Potwierdził Max - To samo stało się w Hogsmeat, za dużo wrogów, na zbyt dużym dystansie, aby walczyć z każdym. I Herkules dupa, kiedy wrogów kupa. W walce, z niemagicznymi, byłbym niepokonany, mogę się leczyć, mogę odganiać zmęczenie, mogę używać tarczy. W walce z czarodziejami, tylko bezpośredni dystans jest dla mnie bezpieczny. Czarodzieje nie walczą na małym dystansie, wtedy nie wiedza, co zrobić. -
- Dość o wojnie, dość o śmierci i walce. Uva Lava- Zawołała Jaill, żona Natanela, lokalna kobieta o ciemnej karnacji i pogodnym usposobieniu. Szybko złapała wspólny język z Theodorą, a Severusa przyjęła, jakby sama przyjaźniła się z nim w dzieciństwie. - Pokażcie mi magię, która nie służy do niszczenia. -
Pokazali. Bawili się transmutacją, zmieniając na zamianę kamienie w coraz to dziwniejsze formy.
***
Pod wieczór wrócili do ich nowej siedziby, gdzie czekali na nich pozostali Kolekcjonerzy.
- Pora na ćwiczenia. - Powiedziała Feniks. - Wasze formy są dobre, ale nie doskonałe. Do waszego powrotu będziemy ćwiczyć po dwie godziny. W zamku Kano zadba o wasze ćwiczenia. Smoku ty pójdziesz zemną i Ognistą. -
- Ej, my też chcemy zobaczyć jak wygląda Smok. - Zawołała Susan.
- Dobrze, ale potem każdy ćwiczy osobno. - Wyciągnęła rękę, a gdy wszyscy dotknęli jej, lub kogoś, kto jej dotykał deportowała ich na pobliska wyspę.
- Smoku wyspa jest bezpieczna. - Powiedziała.
de'Vireas odszedł kawałek, odwrócił do nich i zamknął oczy. Wszyscy poczuli nagły atak paniki, z powodu fal mocy, które się z niego wylewały. Jego twarz przemalował groźny grymas, oczy zalśniły złotem. Po kilku sekundach urósł, jego nos obniżył się wyostrzył, a skóra pokryła błyszczącymi złotymi łuskami. Wyglądał teraz na jakieś dwa i pół metra wzrostu, w barkach był niemal tak szeroki, jak Hagrid, jego ubranie rozciągnęła się do granic możliwości, aż koszulka popękała, ukazując czerwone wzory z łuski na jego korpusie. Wyciągną do nich rękę, miała normalne pięć palców, z przeciwstawnym kciukiem, ale każdy palec zakończony był szponem.
- Naprawdę jesteś Złotym chłopcem. - Powiedział Blaise, by rozładować napięcie.
- Piękna? - Zapytał metalicznym głosem. - Co sądzisz o swojej bestii? -
Ognista przyglądała mu się w milczeniu, po czym ruszała w jego stronę. Gdy była już blisko wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego twarzy. Potem korpusu i dłoni.
- Ała. - Wyrwało się jej, gdy rozcięła palec o jego szpon. - Nie jesteś bestią. Oboje jesteśmy piękni. -
- Możesz się zmienić, w tej postaci jestem niemal niewrażliwy na ogień. Myślę, że tylko wpadnięcie do wulkanu mogłoby mi zaszkodzić. - Daphne uśmiechnęła się i stanęła w płomieniach w nagłym rozbłysku. Zaraz też zatańczyła wokół Smoka niczym żywy płomień.
- Dość zabawy dzieci. - Powiedziała po chwili Feniks, a oboje posłusznie zmienili się w swoje formy. Daphne okryła przy okazji, że jej skaleczenie się wyleczyło. - Wasze formy dobrze się uzupełniają. Smok jest niemal niezniszczalny i prawie całkowicie odporny na ogień w tej formie, a choć wygląda na ociężałego to jest silniejszy i szybszy niż normalnie. Jest to forma, którą opracowaliśmy razem. Nie jest to czysty smok, choć do takie także ma dostęp, ale nad pełną formą smoka ciężej zapanować. -
- Teraz jestem smokołakiem.- Zażartował de'Vireas.
- Nie żartuj. - Skarciła go Daphne, a Max zrozumiał, że nie pogodziła się jeszcze z myślą o feniksie oddającym dla niej życie.
- Chodźcie ze mną, reszta odbędzie swoje lekcje tutaj. - Powiedziała Lana, zmieniając się w Feniksa o biało złotym upierzeniu z czystego ognia. Feniks ruszyła w głąb wyspy, a Smok i Ognista ruszyli za nią, by dotrzymać jej tempa. Feniks poleciła Maxowi walczyć z Daphne, by pomóc jej odkryć swoje słabe punkty. Po pół godzinie poleciła mu walczyć z nią w postaci czarodzieja. Ostatnie pół godziny pozwoliła im odpoczywać leząc na piasku i oglądając gwiaździste niebo. Sama zmieniła się w ptaka i szybowała nad wyspą.
***
Po drugiej stronie wyspy, Blaise uczył się z Susan polować, najpierw na zwierzynę na wyspie. Potem walczyć ze sobą, a na koniec walczyć z Severusem i Theodorą, którzy atakowali z cienia. Hogwardcy nauczyciele także nie próżnowali i trenowali swoje zdolności, ścigając się poprzez cienie z Kano.
***
Po dwóch godzinach Feniks dostarczyła ich do domu, gdzie wyczerpani padli na kanapach na tarasie.
- Jak podoba ci się twoja forma Susan? - Zapytał w końcu Max.
- Hmm, podoba mi się, że dzielę ja z Cieniem. - Odpowiedziała. - Uczucie głodu jest odrobinę przerażające. -
- Zapanujesz nad tym. Bestię da się kontrolować, trzeba tylko mieć coś, co ją zwiąże. Dla ciebie jest to Blaise. Dla mnie kiedyś więzi z ludźmi, braterstwo z towarzyszami walki. Teraz właściwi tylko Daphne, a po części też wy wszyscy. Każdy z was jest dla mnie kotwicą mocującą pęta Smoka. -
- Co by się stało, gdybyśmy pozwolili zawładnąć sobą bestii? - Spytała Daphne.
- Z tobą nic, Ty stanowisz jedność z feniksem. W najgorszym wypadku zatraciłabyś poczucie siebie. To znaczy czułabyś się Daphne, ale zniknąłby cały zdrowy egoizm, to cześć, która tworzyła ciebie. Była byś jak encyklopedyczny przykład altruizmu i dobra. Mówię w najgorszym, bo feniks robiłby wszystko, by ci tego nie odebrać. Susan i Blaise mogliby stać się dzicy, żądni krwi. Skończyliby, jako wściekłe wilki. - Powiedział, a widząc minę Severusa wyjaśnił. - Jestem pewny, że Roger powiedział im o ryzyku tej formy. -
- Powiedział i proponował nam spokojniejsze zwierzęta, ale wybraliśmy coś, co będzie potrzebne w nadchodzącej wojnie. - Wyjaśniła spokojnie Susan. - Powiedział, że w takim razie wilk będzie idealny do roli Obrońców dłoni. -
- A co może się stać z tobą? - Ciągnęła dziewczyna.
- Teraz, kiedy jesteś ogniem? - Spytał retorycznie - W najgorszym wypadku mnie zabijesz. - Powiedział to tak spokojnie, że nikt nie mógł w pierwszej chwili zrozumieć, czy dobrze usłyszał. - Gdybym poddał się smokowi, stałbym się gorszy niż Voldemort, smok to jedna z najsprytniejszych istot, jakie żyją na ziemi, jest okrutny, brutalny, a do tego ma zdolności regeneracyjne, które czynią go niemal nie do zniszczenia. Z moją wiedza i zdolnościami mógłby przejąć świat i rządzić terrorem. Ale tak jak on jest częścią mnie, tak ja jestem częścią jego. Więc jedyna osobą, której nie odważyłby się tknąć jesteś Ty. Nie chodzi o to, że dałby ci żyć, nie zaatakowałby cię nawet gdybyś ty go atakowała, nie broniłby się i nie odpowiedział, bo jakikolwiek atak na ciebie zabiłby go natychmiast. -
- Nie mogłabym... - Zaczęła, ale poczuła spokój feniksa, zimną logikę stworzenia niezwiązanego z ludzką moralnością. - Obiecaj, że nie stracisz kontroli. -
Uśmiechną się.
- Nie stracę. - Zapewnił ją.
***
Przez następne dwa dni, na zmianę przez dzień pływali, opalali się, a wieczorami trenowali. Po ostatnim treningu udali się jeszcze pożegnać z Natanelem i jego rodziną, po czym deportowali się do lokalnego centrum świstoklików międzykontynentalnych. Kilkanaście minut później pojawili się w kominku domu rodzinnego Greengrassów, gdzie czekała na nich Amelia i rodzice Daphne i Astoria. Victoria już spała, gdyż w Anglii było grubo po drugiej w nocy.
- Jesteśmy odrobię później, ale wydarzyło się kilka niespodziewanych rzeczy, które nas zatrzymały. - Wyjaśnił Max. - Nic groźnego, ani niebezpiecznego. - Dodał widząc otwierające się oczy pani Bones.
- Kano nas powiadomił już wczoraj, że pojawicie się z opóźnieniem. - Odpowiedział Rufulus.
- Pani Bones. - Zawrócił się do niej Max - Chciałbym zapytać, czy ma pani coś przeciw odrobinie niezarejestrowanej magii, która zwiększy drastycznie możliwość obrony pani siostrzenicy? -
- Słucham? - Zapytała, a Max w pierwszej chwili pomyślał, że naprawdę nie usłyszała, bo przytulała właśnie Susan, ale zaraz uśmiechnęła się - Czasem miewam napady głuchoty i ślepoty. W moim wieku to ponoć normalne, czasem też zapominam o tym, co mi właśnie powiedziała asystentka. - Max odpowiedział jej uśmiechem.
- W takim razie sądzę, że Susan i Blaise mogą zaprezentować nam swoje nowe zdolności, których trening nas spowolnił. - Blaise spojrzał na niego niepewnie, ale Susan skinęła ochoczo głową.
- No dalej Cieniu. - Zawołała i skoczyła w jego stronę zmieniając się w locie w wielkiego białego wilka. Gdyby Blaise także się nie przemienił, przygniotłoby go ponad dwieście kilogramów mięśni. Teraz jednak wywinął się zgrabnie i usiadł z boku, patrząc z powątpiewaniem, jak jego partnerka popisuje się przeskakując meble i zwinnie biegając pomiędzy zaszokowanymi widzami. Na koniec usiadła przed ciotką, a Cień podszedł do niej i zajął miejsce po jej prawej stronie.
- To niezwykłe. - Powiedziała Amelia, - Ale czuję, że mój atak ślepoty dobiega końca. - Nim zdążyła zakończyć stało przed nią dwoje nastolatków. - Niesamowite, ale teraz rozumiem, dlaczego profesor McGonagall nazywa cie przywódcą Maxwellu, szybko budujesz zaufanie i szybko zdobywasz przyjaciół. Wiem, że to pokaz dla rodziny i rozumiem, może lepiej niż bym chciał potrzebę ukrywania atutów. Dziękuję za obdarzenie zaufaniem. - Spojrzała na Zabiniego. - A więc ty stałeś się wilkiem dla niej, czy ona dla ciebie? -
- Myślę, że oboje staliśmy się dla siebie stadem. - Odpowiedział niepewnie.
- Mądra odpowiedz. Cieniu? -
Blaise uśmiechną się.
- Susan to Księżyc. -
- Pięknie. Dobrze chodźmy do domu, bo jutro powinniście wcześniej wstać, żeby zdążyć do Weasleyów. Ktoś zadbał o zaproszenie i dla was i dla mnie. - Pożegnała się z rodzicami Daphne, życzyła wszystkim dobrej nocy i ruszyła do kominka.
Gdy zniknęli Gabriela powiedziała.
- My także powinniśmy iść spać. Molly Weasley przesłała zaproszenia i nam i profesorowi Snapowi oraz profesor Hess, z tego, co wiem. - Dodała patrząc na trzymających się za rękę nauczycieli. - Jeśli nie macie pilnych spraw w zamku, zapraszamy do przenocowania w naszym domu. Mamy dość miejsca. -
- Dziękujemy, ale musimy sprawdzić jak sprawy w zamku. Pojawimy się rano w Norze. Dobrej nocy. - Powiedział Severus. Po czym oboje zniknęli.
- Daphne pora na twoją prezentację. - Powiedział Max. - I tak. Uważam, że powinnaś. - Dodał patrząc na jej niepewna minę.
Daphne machnęła ręką usuwając czar maskujący kolor jej włosów i zaraz stanęła w płomieniach. Zatańczyła na niewielkim obszarze, ale szybko zmieniła się powrotem.
- Przedstawiam wam Ognistą. - Powiedział Maxwell uśmiechnięty. - Daphne jest teraz złączona z dusza feniksa. - Wyjaśnił. - Dokonał tego dla niej Złoty Feniks. Nie macie, czego się obawiać. -
- Jakim cudem dzieci dokonują takiej magii, to coś czego nie spodziewałbym się po Czarnym Panu, a nawet po Dumbledorze. - Zaczął Rufulus, ale przerwała mu Gabriala, odpychając go na bok i rzucając się córce na szyję.
- Tak się cieszę. - Powiedziała, a Daphne teraz przypomniała sobie o pasji i specjalizacji naukowej matki. - Samo spotkanie ze Złotym Feniksem, a co dopiero fakt połączenia się z jakimś. Nie mam pojęcia, co to może oznaczać, ale znając te piękne stworzenia nie może to być nic złego. - Mówiła przez łzy.
Max w tym czasie podszedł do Rufulusa.
- Powiem ci to samo, co powiedziałem McGonagall. Magiczna Anglia skostniała, na świecie jest wielu czarodziejów, którzy Wingardium Leviosa uznają, za rodzaj winogrona, ale niewerbalnie i bezróżdżkowo przeniosą budynek z fundamentami. -
- Jak skończy się ta afera z wojną, chyba zaczniemy podróżować. - Powiedział śmiejąc się.
- Chodźmy spać. - Powiedziała Daphne, - Porozmawiamy jutro. Tylko pamiętajcie, że to, co widzieliście jest tajemnicą. Nie jestem tak pewna jak Max, czy rozsądnie pokazywać to komukolwiek i to nie to, ze nie mam do was zaufania. - Zastanowiła się. - To chyba myślenie feniksa. Cieszę się, że mogłam wam powiedzieć, a raczej pokazać to, kim teraz jestem, ale... - Zamilkła. - Sama nie wiem. -
- Chodź. - Powiedział do niej uśmiechając się Max - Musimy odpocząć. -
Jej rodzice pokiwali głowami.
- My wiemy kochanie, o co ci chodzi. - A Astoria dodała.
- Wiemy też, że Max nie pokazał nam swojej formy. Ale skoro ty jesteś Ognista, Blaise jest Cieniem, a Susan Księżycem, to, jaki jest przydomek Maxa? -
Daphne popatrzyła na swojego partner, a ten skinął głową, obdarzając jej rodzinę wielkim zaufaniem.
- Jeśli chcecie to wiedzieć, to ktoś z przyjaciół Maxa, może nawet Kano, będzie musiał was nauczyć Oklumencji. - Powiedziała pewnym głosem, a gdy potwierdzili skinieniem głowy odpowiedziała. - Dobrze. Imieniem Maxa jest Smok, ale nie ma miejsca na prezentacje, za bardzo lubię ten salon. - I zostawiając ich z otwartymi ustami pociągnęła Maxa na schody do sypialni.
***
- Dobrze zrobiłam, że zaproponował im lekcje Oklumencji? - Spytała, gdy byli już sami. - Z wiedzy od Feniks, wiem, że w Lidze ceni się samodzielność i zdolność o podejmowania decyzji. Ale z drugiej strony, nie wiem czy mogłam rozkazać, albo zdecydować, że ktoś będzie ich uczył. -
- Mogłaś, podejrzewam nawet, że oni szybko znajdą się wewnątrz Ligi. - Powiedział Max zdejmując koszulę i rzucając ją na krzesło. - Masz prawo, tak jak każdy inny w Lidze zarządzać jej zasobami. Nie wybieramy do Dłoni kogoś, komu w pełni nie ufamy. Niżej są już pewne restrykcje, ale Kolekcjonerzy i członkowie Dłoni maja pełne zaufanie, co do oceny sytuacji i potrzebnych środków. - Zdjął spodnie i rzucił się na łóżko.
- Pierścienie, które dostaliście. - Wskazał na jej dłoń, na której widniał, dokładnie taki sam sygnet jak jego, tylko z odwróconymi kolorami, Jej był z srebrnego gładkiego metalu, z czarnym kamieniem i okiem smoka. - Są symbolem władzy. Każdy członek Ligi, nieważne, z jakiej dłoni będzie wykonywał wasze rozkazy. Nikt nie będzie przejmował się waszym wiekiem czy stażem. To wielka odpowiedzialność. -
Daphne pokiwała z zrozumieniem głową, wiedziała już, że dopóki nosi pierścień, na palcu jest on widoczny tylko dla innych z pierścieniem. Wiedziała też, że dla reszty będzie niewyczuwalny, nawet, gdy ktoś dotknie jej dłoni. Poza tym w pierścieniu mieścił się szereg zaklęć ochronnych. Od sferoidalnej tarczy, poprzez zaklęcia ocucające, na uśmierzających ból i tamujących krwawienia, oraz rozwój trucizny kończąc. Wiedziała też, że nie każdy nosi pierścień i tak jak Max przebywał w Hogwarcie bez swojego pierścienia Egzekutora, tak oni wszyscy będą musieli swoje oddać przed powrotem do szkoły, a nawet przed jutrzejszym śniadaniem u Weasleyów. Zaklęcia maskujące, są potężne, ale jak każde zaklęcie ochronne można je złamać, a najważniejszym zadaniem członków Ligi, mającym priorytet ponad innymi, było zachowanie istnienia Ligi w tajemnicy.
- Zmęczony? - Zapytała zaskoczona. - W sumie to ja chyba też. Forma Ognistej wyczerpuje dużo z mojej magii, zwłaszcza podczas przemiany. - Rozebrała się do bielizny i położyła obok niego.
- Opanujesz to, najtrudniejszy jest początek. Poza tym im potężniejsza forma tym trudniej wrócić. Zbić ja do ludzkiego ciała. Temu im słabszy mag, tym mniejsza, słabsza jest fizyczna forma jego postaci animagicznej. -
- Blaise i Susan, muszą być dość potężni, skoro przybierają takie postacie. - Stwierdziła.
- Całkiem, ty masz z jednej strony łatwiej, bo feniks jest stworzeniem dobra i ułatwia ci przemianę, z drugiej jest stworzeniem magicznym z silna wola i osobowością, która w pewien sposób musisz pokonywać. -
- Spać? - Powiedziała, jakby czytała w jego myślach.
- Zdecydowanie. -
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro