Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 10

Miłego czytania i po raz kolejny zapraszam do wyrażania opinii.

***

Mijał czas, a przerwa świąteczna zbliżała się coraz bardziej. W tym roku profesor Slughorn miał organizować Bal Bożonarodzeniowy, ale jako iż odszedł dyrektor postanowił zrobić z tego nową tradycję i przygotować oficjalny bal, dla wszystkich uczniów, w noc poprzedzającą wyjazd.

- Co planujesz na ferie? - Choć ton głosu Blaisa, był niski i cichy i tak rozniósł się w pokoju wspólnym Niezrzeszonych, lub Deviresów. Głównym powodem było to, iż siedzieli tam tylko we dwoje, Susan pisała jedno z ostatnich wypracowań, a Daphne wraz z Severusem ćwiczyli magię bezróżdżkową pod okiem Theodory, Kano i Zgredka. de'Vireas zastanowił się chwilę.

- hmm, na pewno odwiedzimy rodziców Daphne, bo wiem, że tęskni za siostrą. Chciałbym też przedstawić ją moim rodzicom, ale to może nie być możliwe. Nie mam pojęcia, gdzie się obecnie znajdują, a opuszczanie Anglii na dłużej w celu poszukiwania nie jest najlepszym pomysłem. Prawdopodobnie wpadniemy do Weasleyów, bo dostaliśmy od Ginny zaproszenie na święta. Myślałem, żeby zabrać Daphne do jakiegoś ciepłego miejsca na te kilka dni, ale najbliżej to były by Wyspy Kanaryjskie, a to za daleko. Pierwsze Voldemort, potem wakacje. A ty? Wybierasz się do Susan? - Zapytał.

- Pewnie tak, ale nie na całe święta. Chyba nie wypada, żeby bezdomny, bez pieniędzy nowy chłopak wbijał do jej ciotki, która nota bene jest Szefową Komisji Przestrzegania Prawa. - Uśmiechną się kwaśno.

- Wiesz, że pieniędzmi, nie musisz się przejmować. Wiem, że masz swoją dumę, ale jak potrzebujesz jakichkolwiek funduszy, służę pomocą. Po skończonej wojnie, jeśli zechcesz będziesz mógł odpracować pomagając mi w polowaniu na niebezpieczne stwory, albo składniki eliksirów. - Blaise uśmiechną się szczerze.

- Chętnie, ale na razie nie potrzebuję pieniędzy. Nigdy nie wydawałem wszystkiego, co dostawałem, wiec założyłem własną skrytkę. Starczy mi na kilka lat. -

- Chłopie i ty mówisz, że "bez pieniędzy", spytaj Rona ile odłożył na dorosłe życie. -

- To nie fair. Ron nigdy nie dostawał takich sum jak ja. -

- Ale też nikt inny z jego rodziny nie kłopota się, z ciągłym brakiem pieniędzy, ani nie ma na tym punkcie kompleksów. - Zamilkł na chwilę. - Byłeś ślizgonem, jesteś zaradny, dasz sobie radę ze wszystkim co zamierzysz. -

W tym momencie w okno zastukała sowa, Max podszedł do niego, aby wpuścić ptaka, ale ten tylko upuścił kopertę i odleciał. de'Vireas otworzył list, przeczytał go i natychmiast spalił. Ruszył z dziwną miną w stronę fotela, na którym siedział. Po drodze przywołał sobie lampkę wina, którą wcześniej odstawił na stoliku.

- Co chodzi ci po głowie? - Zapytał Zabini, wyrywając Maxa z zamyślenia. - Znam te minę. - Dodał w odpowiedzi na nieme "co?".

- Zaproponuj Susan wyjazd z nami. Właśnie przypomniano mi o świetnym miejscu, a jednocześnie dano mi do ręki atut, by kogoś został mi winny wielką przysługę, więc przypilnuje dla nas Anglii, albo przynajmniej powiadomi na czas. - Odpowiedział.

- Gdzie? - Spytał konkretnie.

- Trzy, może cztery dni, na Karaibach. Severus i Theodora także się wybiorą. -

- Mam pytanie. Pomijając, że naprawdę chciałbym, żeby ten wyjazd się udał, to pamiętaj, że ja jestem nieletni, Susan, Daphne i ty też. Zauważyłem, że ty się tym nie bardzo przejmujesz. Po tym czego dowiedziałem się od Daphne jej rodzina cię uwielbia, więc pewnie nie będą protestowali, że zabierasz ich córkę na romantyczny wypad. Pomijam to wszystko. - Widać, że zbierał się w sobie. - Ale jakim cudem, ktoś przysłał ci sowę z przypomnieniem o czymkolwiek ci przypomniano, akurat w trakcie tej rozmowy. Zauważ jak niesamowity zbieg okoliczności to jest. -

- Jest, ale ta sowa była odpowiedzą na moje działania sprzed ponad miesiąca. Po prostu miała daleką drogę. A to przypomnienie polega na tym, że dowiedziałem się o czymś, co sprawi, że ktoś będzie mi bardzo wdzięczny, a co za tym idzie stanie się mi dłużny. - Pokręcił głową, z rezygnacją. - Mówię jak Dumbledore, wybacz. Tu akurat chodzi o sekret kogoś innego, a wiem, że jest to osoba tak skryta, że zraniłbym ją i zniszczył naszą przyjaźń zdradzając ten sekret. Co do przysługi, to nie jest aż tak wielka tajemnica, poza tym nie zależy mi na przyjaźni dyrektora. -

- Czemu? Wydawało mi się, że wasze stosunki się poprawiły. - przerwał mu Blaise.

- Tak, ale nie na tyle, abym mu w pełni zaufał, ani na tyle bym pragnął jego pomocy, czy strzegł jego głupich tajemnic niszcząc relacje z kimś, na kogo przyjaźni zależy mi naprawdę. -

- To działa w dwie strony i czuję, że powinniśmy się po męsku przytulić. - Powiedział Blaise ironicznie, ale szczerze. - Ograniczmy się jednak do pełnego godności skinienia głowami. - Oboje zrobili poważne miny i skłonili się sobie nawzajem, po czym wybuchli śmiechem.

- Dumbledore cierpiał od pewnej klątwy, w którą wpadł w lecie polując na Horcruksa Voldemorta. Było to bolesne i śmiertelne, ale udało mu się dotrzeć do zamku, a Severusowi ograniczyć efekty klątwy. Dzięki specjalnym eliksirom miał kupiony niecały rok życia. Plan Dumbledora zakładał, że przez rok przekaże Harremu wiedzę o przeszłości Voldemorta i Horcruksach, a potem wyśle go w świat na poszukiwanie owych. - Wyrecytował Max. - Aaa, Snape miał pod koniec roku zabić Dumbledora, żeby zyskać w oczach Voldemorta i w nagrodę przejąć funkcję dyrektora Hogwartu i w ten sposób chronić uczniów. -

- eee, czy ty mówisz poważanie? - Zapytał niedowierzając temu, co usłyszał, ale kiedy otrzymał poważne pokiwanie głową, zaśmiał się krótko. - To jest plan, którego wstydziłbym się będąc pierwszoroczniakiem. -

- Bo byłeś ślizgonem, Dumbledore był gryfonem. - Wyjaśnił. - W każdym razie dostałem wiadomość, że ktoś z moich przyjaciół opracował przeciwzaklęcie, lub antyklątwę, jak wolisz. Pozwoli ona dyrektorowi żyć, co dla tego starca jest niezwykle cenne. -

- No dobra, idę porozmawiać z Susan i dowiedzieć się, czy uda jej się wybrać. Może obecność dwóch profesorów pomoże. - Stwierdził ex-ślizgon.

- Na pewno nie zaszkodzi. - Max także wstał dopijając wino - Idę przekazać wieści Snapom. To jest Severusowi i Theodorze. A skoro są z Daphne to pewnie i jej. -

***

Gdy wszedł do pokoju życzeń coś świsnęło mu obok głowy, tak iż musiał odchylić się do tyłu.

- Uwaga. - Zawołał Kano. - Następnym razem niech ktoś pomyśli o postawieniu ścianki ochronnej przed drzwiami. - Głos skrzata był niepodobny do jakiegokolwiek innego. Nie było w nim śladu pokory, był władczy i silny. Przywykły do wydawania rozkazów i do tego, że rozkazy te były wysłuchiwane. Gdy zaczynali te lekcje Daphne i Severus nie mogli w to uwierzyć, szybko jednak przełamali swoje utarte sposoby myślenia.

- Z czystej ciekawości, czy ja chcę wiedzieć do robicie? - Spytał podnosząc niewielką twardą piłkę z ziemi.

- Gramy w squasha, a zamiast rakiet używamy ukształtowanego pola mocy z czystej magii. - Odpowiedziała Theodora.

- Hmm, świetne ćwiczenie, ale jednak nie chciałem wiedzieć. - Powiedział podchodząc bliżej i czując dźgnięcie w żebra. Daphne opanowała magię niewerbalną, bezróżdżkową w takim stopniu, że posługiwała się nią odruchowo. Było to z jednej strony cudowne, z drugiej jak w tym przypadku bolesne. Podszedł bliżej i pocałował ją - Nie dźgaj mnie. -

- Przepraszam, gdy jestem skupiona na bezróżdżkowych czarach, czasem dzieje się to, o czym pomyślę. – Wyjaśniła z niewinnym uśmiechem.

- Wiem, to normalne na początku. - Odwrócił się do Severusa. - Czy dacie radę wyrwać się na trzy, cztery dni z zamku w czasie świąt?-

- Myślę, że tak. Niewielu uczniów pozostaje w zamku, za to kilku nauczycieli zadeklarowało się, że zostają na całość ferii, więc nie powinno być z tym problemu. - Odpowiedział Severus.

- Dobrze w takim razie jedziemy na Karaiby. - Dziewczyny popatrzyły z niedowierzaniem, a Severus otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zanim zdążył Max dodał. - Chyba, że nie chcecie. -

- Ja chcę, ale jeśli nie poznam wtedy Natanela, to gorzko tego pożałujesz. - Powiedziała Daphne. - Rodzice się pewnie zgodzą, jeśli obiecamy, że spędzimy też, co najmniej dwa dni u nich. No i mamy wizytę u Weasleyów. - Wyliczała. - Zauważyłeś, że mamy plany jak młode małżeństwo? -

- Severusie? - Spytała Theodora - Halo? - Przejechała mu ręką przed twarzą, ale nie wywarło to na nim wrażenia. Stanęła przed nim spojrzała mu w oczy i pocałowała go. Zrobiła to pierwszy raz gdy nie byli sami i chyba to go wyrwało z transu.

- Tak. Już jestem. - Powiedział potrząsając głową. - Oczywiście, że chcę jechać, ale wydawało mi się, że nie chciałeś się ruszać poza Anglię. -

- Ale mam coś co zapewni nam szybki powrót i informacje na wypadek czegokolwiek. - Uśmiechną się. - Mój przyjaciel ma przeciwzaklęcie na klątwę dyrektora. -

- Rozumiem. Liczysz na jego wdzięczność? Czy na to, że nie zauważy z euforii naszej nieobecności? - Spytała Theodora.

- Na oba. Ale zamierzam postawić go pod ścianą i w obecności McGonagall poinformować o naszych planach, oraz porosić w geście zaufania dla Zakonu o informowanie i w razie potrzeby wysłanie po nas Feawksa. - Powiedział, a Daphne się zaśmiała.

- Cofam to, co powiedziałam kiedyś. Nie jesteś gryfonem. - Dodała jego partnerka.

- Dziękuję moja pani. A teraz wracajcie do ćwiczeń. Macie jeszcze chyba pół godziny. -

- Dokładnie to czterdzieści minut, ponieważ pewien młody Lord nie umiał wytrzymać z oczekiwaniem pół godziny i przeszkodził. - Powiedział Kano z naganą, ale jego uśmiech zaprzeczał ciężkim słowom. - Poczynię przygotowania do wyjazdu. Czy poinformować pana rodziców o planowanym pojawieniu się na święta? -

- Są teraz na Karaibach? - Tym razem to Max wydawał się zaskoczony.

- Z moich informacji tak. – Odpowiedział skrzat.

- W takim razie stanowczo im nie mów. Zrobimy im niespodziankę. -

  ***  

Stukanie do drzwi poderwało głowę Dumbledora, powinien dostać sygnał informujący o uruchomieniu schodów, a jeden z portretów powinien go poinformować, kto się zbliża. Spojrzał dla pewności na owy portret, ale ten wzruszył ramionami. Na lustrze w tle za postacią, nie było nic widać, a zazwyczaj to tam pojawiał się obraz ze schodów.

- Wejdź Maxwellu. - Postanowił zaryzykować, bo któż by to mógł być inny. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy okazało się, że miał rację.

- Pominąłem jakiś system zabezpieczający, czy wywnioskował pan, że to ja? – Spytał bez cienia skrępowania.

- Domyśliłem się. – Odpowiedział szczerze dyrektor. – Wyjaśnisz jak? – Rozmowy z tym chłopakiem były niezwykle ożywcze. de'Vireas najwyraźniej uznał, że on, to jest Dumbledore, jest mu równy intelektem i rozmawiał z nim bez zbędnych uprzejmości, na jakie obaj musieli się silić rozmawiając z innymi ludźmi. Max wszedł i usiadł w jednym z foteli pod oknem.

- Peleryna niewidka i Confundus na posąg, a potem lewitacja nad schodami. Pelerynę rozwiesiłem na schodach, abym mógł wejść jakby nigdy nic. – Wyczarował dwie lampki i butelkę wina. – Napije się pan, póki czekamy na profesor McGonagall? –

- Chętnie - Powiedział podchodząc i siadając na drugim fotelu. – Rozumiem, że pojawi się niebawem? –

- Za jakieś dwadzieścia minut. – Max rozlał wino i podał mu lampkę. – Dostałem odpowiedz w sprawie twojego drobnego problemu. Mój przyjaciel znalazł rozwiązanie. –

- To dobra wiadomość, a mówisz ją jakbyś oznajmiał mi śmierć przyjaciela, czy aż tak mnie nie cierpisz, że wizja przedłużenia mojego życia jest ci niemiła? – Dumbledore szybko jednak doszedł do wniosku, że pewnie musi być jakieś „ale". –Acha... Więc gdzie jest przysłowiowy haczyk? –

- Nie ma haczyka. Antyzaklecie zadziała, nie jest wymagające i niemal bezbolesne, przynajmniej w porównaniu z alternatywą, czyli śmiercią. – Upił odrobię wina. – Ależ mi tego brakuje. – Powiedział zataczając krąg lampką– Podam panu zaklęcie przed wyjazdem na ferie, czekam na wyniki ostatnich testów. Zastanawiam się, jakie będą pańskie plany po pokonaniu Voldemorta i czy wyświadczam światu przysługę, pozwalając na dalsza egzystencje. Ale to pytania bez odpowiedzi i jedynie życie może je zweryfikować. –

- Myślałem nad tym, co mi mówiłeś. Więcej niż bym chciał. – Odpowiedział dyrektor. – Jeśli cię to uspokoi, to po pokonaniu Voldemorta udam się na emeryturę. Zamierzam też skończyć używać kamienia filozofów. Czy to cie uspokaja? –

- Hmm, a co ze szkołą? –

- Rada wybierze nowego dyrektora, zapewne Minervę, albo za moją rada Severusa. –

- Cóż, życie zweryfikuje. – Powiedział dokańczając lampkę wina, uzupełniając z butelki naczynie dyrektora i znikając butelkę i swoją lampkę. – Profesor McGonagall nie była by szczęśliwa widząc, że jeden z uczniów pije z dyrektorem.

- Fakt, ale w tym wypadku, chyba by sobie z tym poradziła. – Zaśmiał się Dumbledore. – Poza tym wino jest przednie. –

  ***  

Kilka minut później rozległo się pukanie do drzwi i weszła wicedyrektorka.

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam. – Powiedziała podchodząc do nich.

- Bynajmniej. – Odpowiedział Max, wyczarowując jej fotel identyczny z tym, na których siedzieli. – Przyszedłem wcześniej, bo miałem do przekazania radosna nowinę dla dyrektora. – Zrobił pauzę, i dodał. – Teraz, gdy jesteśmy w komplecie chciałbym poruszyć temat współpracy z Zakonem. Otóż. – Kontynuował, gdy zauważył zmianę postawy u obu nauczycieli. – Planowałem przez ferie pozostać na terenie Anglii, by w razie potrzeby być blisko, ale nie mogę nic poradzić na to, że jak cholera nie chcę spędzać świąt w tym klimacie. – Dumbledore się zaśmiał, ale McGonagall zmarszczyła tylko brwi.

- W pełni cie rozumiem, choć gwiazdka w zamku, czy u Weasleyów to całkiem miłe przeżycie. – Powiedział dyrektor.

- Ależ oczywiście zawitamy do Weasleyów, tak samo jak do rodziców Daphne, ale zamierzamy też wyjechać na kilka dni na Karaiby. Mam niedobór pływania. – Wyjaśnił. – I tu pojawia się problem. W przypadku zagrożenia, czy to zamku, czy jakiegokolwiek innego, mogę oczywiście się teleportować, ale przybyłbym na miejsce osłabiony, a to zbędne ryzyko. Dlatego chciałem prosić zakon o informowanie i w razie konieczność przysłanie Feawksa. –

- Feawks nie jest oficjalnie członkiem zakonu i nie jest też służącym. – Zaprotestował dyrektor.

- Jednak w przeszłości prosiłeś Feawksa o tego typu przysługi. – Powiedziała niezadowolona McGonagall.

- Nie powiedziałem Minervo, że odmawiam, po prostu chciałem wyjaśnić, że nie zależy to ode mnie – W tym jednak momencie Feawks zniknął w płomieniu z swojej grzędy i pojawił się na oparciu fotela Maxa.

- To chyba rozwiewa wszystkie wątpliwości. – Ucięła wicedyrektorka. – Osobiście dopilnuję, abyś w razie potrzeby został powiadomiony. –

- Dziękuję. Nie sądzę, żeby cokolwiek miało się wydarzyć. Moi przyjaciele nie donieśli o żadnych planach czy przygotowaniach Voldemorta. Jedyne, co teraz robi to zbiera siły, gromadzi dementorów, wampiry i inne takie. Ma ich za mało na atak na zamek, czy ministerstwo. Ale polecałbym zakonowi mieć uwagę nad Pokątną. Szpitalem Munga zajmą się moi przyjaciele. –

- Mówisz, jakbyś oczekiwał takiego obrotu sprawy. Skoro sam planujesz uderzyć w Czarnego Pana, to czy nie lepiej to zrobić, gdy jest niegotowy? – Spytała nauczycielka. – Czemu „Twoi Przyjaciele" nie wesprą cię w tym ataku? Wydaja się być wszędzie, a ty wydajesz się być bardzo pewny ich umiejętności. -

- Bo moi przyjaciele, nie są mi podlegli. Ich rola to nie walka, choć potrafią to robić. Atakując w ten sposób Voldemorta zdradziliby zbyt wiele, a gdy powstanie następny czarny pan, wiedziałbym, z czym musi się liczyć. Lepiej, jeśli świat pozostanie w niewiedzy. Poza tym my też nie jesteśmy gotowi na atakowanie śmierciożerców wprost. – Odpowiedział spokojnie, jakby tłumaczył jej cos oczywistego. -Obecnie siły są zbyt wyrównane, a choć odwaga, motywacja i hart ducha to wspaniałe cechy w armii, to wole do nich w czasie ataku dokładać pięciokrotną przewagę liczebną. Poza tym przecież działamy, Zakon z tego, co wiem pojmał około pół setki czołowych zwolenników Voldemorta, to pozbawia go najistotniejszej z sił, dodatkowo im więcej mrocznych stworzeń zgromadzi, tym bardziej będzie musiał rozproszyć czarodziejów, by nad nimi panowali. – Wyjaśnił. – Za to poczyniliśmy ogromne postępy w obronności zamku. Stado jednorożców, a co za tym idzie centaury z przymusu, bronią teraz zakazanego lasu i staną przy nas do walki, gdyby zamek został zaatakowany. To samo zrobi Kraken, udało mi się nawiązać z nim porozumienie. Gdy dojdzie do walki wyjdzie, by walczyć po naszej stronie, ale w zamian chce, bym później go zabić. – Dodał ze smutkiem.

- Co? – Wykrzyknęła McGonagall. – Jakim cudem porozumiałeś się z Krakenem, poza tym wszystkie kroniki twierdzą, że jest to olbrzymia ośmiornica, zwierze bez świadomości. –

- I dlatego pomaga uczniom wypłynąć na powierzchnie i bawi się z nimi, zamiast ich zjadać? – Spytał ironicznie Max. – To istota magiczna, bardzo towarzyska i samotna. Żyje w jeziorze prawie od początku istnienia szkoły. Długowieczność zawdzięcza regeneracji podczas okresów hibernacji. Zapada w kilkuletnią hibernacje, w czasie, której cofa rozwój swoich komórek, odmładza je do stanu niemal po wylęgu. Instynktownie korzysta przy tym z magii zamku. Temu też kronikarze uznają, że zdechł, a potem pojawił się młody osobnik, który stopniowo rośnie, aż umiera ze starości, albo braku pożywienia. –

- A jak się z nim porozumiewasz? – Spytał Dumbledore.

- Bawiłem się z nim, lubi podrzucać. A po jakimś czasie użyłem na nim legilimencji, tak jak na przewodniku jednorożców. Sztuka polega na otworzeniu umysłu, nie tajeniu żadnych informacji, aby stworzenie mogło poznać uczciwość zamiarów. To tak jak ze smokami. – Mówił jakby to było oczywiste. – Wtedy stworzenie, albo otwiera swój umysł, albo cie odpycha. Nie ma, co się bać o to, że zdradzi twoje tajemnice dla własnych korzyści, to domena ludzi i istot z braku lepszego słowa humanopodobnych, centaurów, skrzatów, goblinów. Całkowicie nie dotyczy smoków, jednorożców, feniksów. –

- Czy zdajesz sobie sprawę, że mówisz o rzeczach, których żaden czarodziej nie dokonał od wieków. – Powiedział profesor McGonagall.

- Tak się tylko pani wydaje. Na świecie jest mnóstwo czarodziejów, którzy uznaliby herbatkę i pogawędkę ze smokiem, za miło spędzone popołudnie i nic więcej. – Zażartował, ale dodał poważniej – Magiczna Anglia skostniała, nie szuka nowego, nie odkrywa. Obrasta w doktrynę starych nauk, nie próbując nowych dróg. W Chinach, Afryce, Kanadzie, żyją magowie, którzy nie wiedzą, jaki ruch różdżką wykonać przy WingardiumLeviosa, ale bez trudu spłaszczają całe góry, aby ukształtować ciekawszy krajobraz. Osobiście widziałem jak jeden z moich przyjaciół, wyrwał rodzinna posiadłość, wraz z sadem, ogrodami i stajniami. Razem jakieś trzy hektary i przeniósł je w powietrzu o czterdzieści mil nad wybrzeże, bo jego najmłodsza córka, chciał jeździć konno po plaży. Gdyby zapytała pani tego człowieka, jakim zaklęciem transmutuje się jeża w poduszeczkę na szpilki, nie miałby pojęcia. Magii uczył go dziadek, ojciec i kto miał czas. Właściwie to polecili mu ćwiczyć na odosobnionym terenie posiadłości i dali amulet ochronny i alarmowy. Czasem coś tłumaczyli. – Zakończył. – W każdym razie przez dwa lata mamy wsparcie Krakena, potem obiecałem mu, że niezależnie od wszystkiego zabiję go. Chyba, że zmieni zdanie, mam na to pomysł, ale nie wiem czy uda mi się go zrealizować. –

- Jesteś niezwykłym człowiekiem. – Powiedziała McGonagall. – Chciałabym nauczyć się rozmawiać z tą istotą, spisać jej dzieje, zanim odejdzie, czy sądzisz, że to możliwe? –

- Proszę iść na środek jeziora i zapukać w lód, zapewne przebije go gdzieś niedaleko pani, wystarczy dotknąć jego macki i wysłać mentalne zaproszenie do rozmowy. Potem otwiera się umysł i czeka czy się odezwie. Gdyby uznał, że coś pani ukrywa, albo nie chciał rozmawiać po prostu zabierze mackę. Sadzę jednak, że pomysł mu się spodoba. – Zamyślił się– Proszę się przygotować na dwie rzeczy, jego umysł jest wielki, będzie starał się nie dominować, ale nawet jego szept mentalny jest dość bolesny. Polecam nie rozmawiać więcej niż kilka minut. Drugą jest fakt, że taki kontakt jest dość uciążliwy dla czarodziejów. Ludzie są przyzwyczajeni do przekazywania informacji w sposób werbalny i niewerbalny. Niewerbalny przekaz stanowi ponad sześćdziesiąt procent, gesty, mimika i postawa. W kontakcie mentalnym tego nie ma, jest tylko informacja, czysta, bez możliwości złego zrozumienia. To trochę przytłacza na początku. –

  ***  

Nadszedł dzień balu Bożonarodzeniowego, a z nim szaleństwo w całym zamku. Dekoracje w wielkiej sali wedle Maxa były urokliwe, a wedle reszty członków domu Niezrzeszonych niemal takie, jak co roku. Czekała ich jeszcze kolacja, po niej przyjęcie i ostatnia noc, a rano mieli udać się poza zamek. Blaise z Susan, do ciotki dziewczyny Amelii. Max i Daphne do dworu Greengrassów. Dwa dni później mieli umówiony świstoklik do Miami, a stamtąd mieli deportować się do Freeport. Tam mieli spędzić cztery dni i wrócić na kolacje poprzedzająca Boże Narodzenie do dworu rodziców Daphne, a potem na śniadanie do Weasleyów.

Właśnie leżał na łóżku, czekając, aż Daphne zwolni łazienkę. Teoretycznie miała własną w swoim pokoju, ale szczerze mówić, gdyby nie Kano i Zgredek pokój, byłby teraz zakurzony niczym wnętrze piramidy. Kategorycznie zabroniła też przeszkadzać sobie w czasie przygotowań do Balu. Jasno określiła, że jej suknia, fryzura i makijaż mają go powalić, a żeby tego dokonać nie może jej widzieć w trakcie. Teraz siedziały tam z Susan już prawie drugą godzinę. On w tym czasie przygotował się w łazience Blaisa ubrał we własnej sypialni i czekał. Zabini chodzi spięty jak struna na myśl o spędzeniu świąt z właściwie jedyną rodziną swojej dziewczyny. W końcu on był ślizgonem, jego rodzina była zwolennikami Voldemorta, może nie czynnymi, ale też nikt nie mógł mieć złudzeń.

Max się zbytnio o to nie martwił, bo z tego, co słyszał o Amelii Bones to była sprawiedliwa. Zresztą patrząc na Susan, nie miał wątpliwości, że gdyby jakimś cudem jej ciotka nie zaakceptowała Blaisa, to dziewczyna nie miałaby problemów z wyborem, z kim zostaje. Blaise byłby zaszokowany, pewnie bardziej niż ktokolwiek inny i próbowałby ją od tego odwieść, za co dostałby pocałunek i uderzenie w twarz. Susan zaadoptowała ten zwyczaj od Daphne.

Usłyszał otwierające się drzwi, więc zgrabnym ruchem poderwał się do pozycji siedzącej, ale na widok swojej dziewczyny jego nogi zadziałały automatycznie, bez udziału mózgu. Wstał i podszedł do niej przyglądając się, jak powoli obraca się wokół własnej osi. Zawsze tak robiła, gdy miała na sobie coś nowego, czy to bluzkę, buty, fryzurę, czy bieliznę. Straciła wobec niego jakiekolwiek poczucie krępacji, polubiła za to jego oceniające spojrzenie i to, że zawsze szczerze mówił czy mu się podoba. Tym razem nie odezwał się słowem, tylko patrzył na obcisłą ciemnogranatową suknię, z rozcięciem na noce prawie do końca uda. Szyja, ramiona i całe ręce przykryte były jednolitym materiałem, na którym przepięknie układały się jej długie blond włosy. Nie było widać żadnego zagięcia od bielizny i choć suknia nie miała żadnych dodatkowych ozdób była przepiękna.

Max nie odezwał się słowem, tylko podszedł do Daphne, położył ręce na jej talii i namiętnie pocałował.

- Jesteś przepiękna Daphne Greengrass. – Wyszeptał jej do ucha.

- Liczyłam na ten efekt. – Odpowiedziała zalotnie.

- Wiesz, że będę musiał pewnie pobić kogoś, kto będzie za bardzo wlepiał w ciebie oczy? – Zażartował.

- Byle nie za mocno. – Uśmiechnęła się i pocałowała go. – Choć, im szybciej wyjdziemy, tym szybciej wrócimy i pójdziemy do łóżka. –

- O kobieto, może darujmy sobie to przyjęcie? – Zaproponował myśląc o miłej perspektywie nocy.

- Nie po to stroiłam się tyle czasu, żebyś był jedynym widzem. Idziemy. – Stwierdziła stanowczo i odwróciła się do łazienki. – Susan możesz już wyjść, mówiłam ci, że go opanuje i nie będziemy się teraz kochać. –

Susan pojawiła się w drzwiach łazienki, także w wieczorowej sukni i choć wyglądała pięknie to dla Maxa liczyła się tylko Daphne.

- Ślicznie wyglądasz i wybacz, bo zapomniałem, że tam jesteś. – Powiedział, na co się uśmiechnęła.

- Jakoś przeleciało mi przez myśl, że tak może być. Na takie okazje, musicie sobie załatwić drugie wyjście z łazienki. – Zażartowała.

  ***  

W pokoju wspólnym czekał już Zabini, który zachwycił się swoją dziewczyną równie mocno, co de'Vireas swoją.

W doskonałych humorach udali się na ucztę, aby odkryć, że stoły w wielkiej Sali zniknęły w czasie popołudnia. Zastąpiły je mniejsze dziesięcioosobowe okrągłe stoły, oraz wielki pusty obszar pośrodku. Zamiast podestu z stołem nauczycielskim, stała scena, a na niej dekoracja i sprzęt kapeli Jęczące Jędze, co Daphne skomentował jednym słowem „Znowu."

Ruszyli na poszukiwanie stolika, ale zaraz pomachał do niech Nevill, który siedział z Luną, Hermioną, Ronem, Harrym i Ginny. Ewidentnie trzymali miejsce dla Niezrzeszonych. Max przywitał się z Paniami całując je w dłoń, potem odsunął krzesło dla Daphne i dopiero zasiadł.

- Max. – Zaczęła Hermiona– Profesor McGonagall prosiła, żebym ci powiedziała i tu cytuje „Powiedz Maxwellowi, że czułam się jak mała dziewczyna na karuzeli, nie da się opisać tej euforii, która on cię zalewa, z radości poznania. Dziękuję." Powiedziała, że będziesz wiedział, o co chodzi. –

- Tak wiem. - Odparł z uśmiechem. – Nauczyłem ją rozmawiać mentalnie z Krakenem z jeziora. –Gryfonii otworzyli usta z zaskoczenia, ale Daphne powiedziała.

- Fakt całkiem miłe uczucie, ale po pewnym czasie dochodzi też jego żal i smutek. –

- Trochę się rozweselił odkąd go odwiedzamy. Może za te dwa lata zmieni zdanie odnośnie swojej śmierci. – Dodała Susan.

- Nie sądzę, dwa lata wobec prawie ośmiuset samotności, to jak kropa w morzu. – Blaise pokręcił głową.

- O czym wy do cholery mówicie. – Zapytał Ron z sobie właściwą delikatnością.

- No cóż.– Zaczął Max, po czym opowiedział jak sam nawiązał kontakt z Krakenem, jak dogadali się odnośnie ochrony zamku i zapłaty za to. Jak nauczył swój dom rozmów mentalnych i oklumencji, aby mogli też rozmawiać z Krakenem.

- Czemu nas tego nie uczyłeś? - Powiedziała z wyrzutem Hermiona.

- Bo nie miałabyś na to czasu. Potrzebujecie czasu wolnego, dla nas była to zabawa, relaks. Wy potraktowalibyście to jako kolejną lekcję. – Wyjaśnił. – Mogę was nauczyć po nowym roku, jeśli chcecie. –

Na szczęście zanim Hermiona i reszta zdążyli odpowiedzieć przemówił dyrektor.

- Chciałbym powitać was wszystkich na naszym pierwszym miejmy nadzieje, tradycyjnym Balu Bożonarodzeniowym. Do tej pory tradycja Hogwartu było, iż na bale zapraszani są uczniowie z klas czwartych i wyższych, jednak obecnie potrzebujemy, abyśmy wszyscy poczuli jedność. Jedność ze szkoła i sobą nawzajem. Dlatego życzę wam dobrej zabawy. – Powiedział rozglądając się z mina pobłażliwego wujaszka po Sali. Następnie zasiadł i patrząc w talerz zamówił posiłek. Przy stole Niezrzeszonych i Gryfonów uczniowie przejrzeli pospiesznie karty dań, które pojawiły się przy ich talerzach i złożyli zamówienia. Skrzaty spisały się na medal, bowiem dania były wyśmienite. Daphne miała dość czasu by przemyśleć propozycje Maxa odnośnie pozostania w sypialni i dawała mu subtelne znaki, że jedzenie i tańce nie są tak ważne. Subtelne znaki, to między innymi łaskotanie go stopą w łydkę. Wiedziała, że Maxowi sprawia dużą przyjemność, gdy publicznie okazywała mu uczucia, ale lubił też takie gry i podchody, w kto kogo sprowokuje do publicznej reakcji.

de'Vireas zdawał się niby nie zauważać jej pieszczoty i prowadził intensywną dyskusje z Hermioną o kompletnej głupocie uczenia się formy animagicznej, ale czuła jak napinają się mięśnie na jego nodze.

Gdy po dłuższej chwili talerze zalśniły czystością, na scenę wbiegła kapela i zaczęła grać. Blaise zaraz porwał Susan na parkiet, a za nim ruszył Nevill z Luną i Ginny z Harrym. Ron nie wydawał się zainteresowany, ale widząc spojrzenie Maxa i uśmiech Daphne, która już otwierała usta, szybko wstał i pociągną swoja partnerkę na parkiet.

- A ty zamierzasz mnie zaprosić do tańca? – Spytała niewinnie.

- Zamierzam, ale najpierw musze zrobić to. – Powiedział odwracając się do niej i całując mocno i długo. Przy sąsiednim stoliku rozległy się gwizdy. Daphne miała to gdzieś, lubiła tego typu zachowania swojego chłopaka, ba uważała, że całe życie brakowało, jej takiej spontaniczności i energii. Po tym krótkim czasie z nim, legenda Królowej Lodu Slytherina dostała nowy rozdział. Pojawił się Feniks topiący okruchy lodu i uwalniający księżniczkę.

- Teraz możemy zatańczyć. - Powiedział, gdy oderwał od niej usta.

Razem weszli na parkiet gdzie okazało się, dokładnie to co podejrzewała Daphne. Maxwell musiał mieć także nauczycieli od tańca.

  ***  

Bawili się dobrych kilka godzin, ale kiedy nastała północ oboje stwierdzili, że pora udać się do łóżka. Wiedzieli, że nie położą się szybko spać, a rano mieli już zaplanowany wyjazd.

W okrągłej części korytarza, gdzie znajdowało się wejście do pokoi wspólnych Gryfonów i Niezrzeszonych Max zatrzymał się nim wypowiedział hasło, a blonwłosa już miała zapytać o co chodzi, gdy z drugiej strony korytarza dobiegł ja głos, którego nie słyszała od dawna.

- de'Vireas masz chwile na rozmowę? –

Max odwrócił się powoli stając pomiędzy Daphne, a wychodzącym, a raczej schodzącym z głębokiego parapetu Draco Malfoyem.

- Nie bardzo, mamy plany. – Odpowiedział zimno. Daphne nawet w półmroku widziała jak ślizgon się skrzywił, jednak po chwili walki ze sobą powiedział.

- Proszę. Ja nie mam już nikogo innego. –

- Słucham. – Lodowaty ton, nie mógł wynikać tylko, z tego, że przerwano im drogę o sypialni.

- Potrzebuje pomocy. – Wyjaśnił szybko Malfoy, jakby bał się, że Max może w każdej chwili odejść.

- I? – A widząc zaskoczenie Dracona dodał. – Pomyliłeś mnie z Potterem. Ja nie zamierzam się domyślać i ułatwiać ci niczego. –

- Jestem spalony, w szkole straciłem resztkę władzy, jak ruszę się poza zamek to mnie zabija. W szkole też nie jestem bezpieczny, już kilka razy mnie napadali. – Wyrzucił z siebie Draco.

- Czy to mój problem? Albo moja wina? –

- Nie. Nie to miałem na myśli. – Wystękał przerażony ślizgon. – Po prostu nie wiem co robić. –

- Nadal nie rozumiem czego oczekujesz ode mnie. –

- Ja... Pomogłeś Zabiniemu. – Widać było, że mówienie tego przychodzi mu z trudem.

- Daj mi powód, abym miał pomóc tobie. –

- Ja mam dość bycia takim jak mój ojciec i... - Zaczął Malfoy.

- Błąd. – Przerwał mu bezceremonialnie Max. – Nie powinieneś był kłamać, czy nikt cie nie uprzedził? –

- Jak? Nie poczułem, żebyś mijał moje blokady. – Odpowiedział zaszokowany Draco.

- Masz do mnie pretensje, że jestem lepszym magiem? Nie mijałem twoich blokad, sprawdziłem tylko czy je masz. Ostatnia szansa na prawdę. – Wycedził de'Vireas.

- Czemu pomogłeś Jemu, a mi odmawiasz! – Wykrzykną nagle wskazując za plecy pary.

Max zerknął przez ramię, aby upewnić się, że nadchodzi Blaise z Susan.

- Wiesz co za pomoc zaoferował mi Blaise? – Powiedział ostrzej niż wcześniej i zbliżył się o krok do Malfoya. – Powiem ci, co powiedział Blaise, gdy zapytałem w czym potrzebuje pomocy. Powiedział dokładnie tak. „Olewam moja rodzinę, olewam Slytherin, olewam Czarnego Pana. Nie dbam o ryzyko, ale boję się o Susan. Dasz rade zapewnić jej bezpieczeństwo?" – Malfoy zbladł, a gdy Max zrobił kolejny krok w jego stronę cofnął się. – Ty to zrozumiałeś, bo jesteś ślizgonem jak Blaise, ja zrozumiałem, Daphne też. Susan do dziś nie ma pojęcia, bo Blaise jest za głupi i unosi się honorem, aby jej nie powiedzieć. Ale myślę, że to dobry moment. Powiedz to Draco, wyjaśnij Susan, co zrobił Blaise. –

Malfoy przełknął, ale dotarł już z cofaniem do ściany, a jedyna droga wyjścia z zaułka prowadziła obok de'Vireasa i Zabiniego.

- Zaofiarował ci swoje życie, bycie szpiegiem w Slytherinie i może wśród śmierciożerców, za obietnice ochrony Susan. – Powiedział załamanym głosem.

- A ty zażądałeś ochrony, próbując mnie okłamać. Jesteś tchórzem Draco. Dam ci jedna szansę. – Wyciągnął do niego dłoń, z sztyletem takim jakiego używał w czasie walki na korytarzu. – Weź ten sztylet i zaatakuj mnie. –

- Co? Nie. – Malfoy patrzył przerażony to ma Maxa, to na sztylet i pozostałych uczniów.

- Udowodnij, że nie jesteś tchórzem, albo to przyznaj. – Zażądał Max.

- Ja... - Zawahał się, nie wiedząc, czy lepiej posłuchać i udowodnić, że nie jest się tchórzem, co może zostać docenione, czy pokazać, że się naprawdę zmieniło i nie atakować. – Dość. – Powiedział nagle podejmując decyzję. – Nie chce cie atakować, nawet gdy wiem, że miałbym szans wyrządzić ci krzywdy. Przyznaję, że boję się twojej reakcji, budzisz lek porównywalny z tym, który budzi Czarny Pan, nawet gorszy. On zadaje ból w sposób znany, ty jesteś przerażającą niewiadomą. Tak, boję się o swoje życie, jestem egoistą i tchórzem, ale teraz osiągnąłem punkt, w którym mam do wyboru, zmienić się, albo dać zabić. Nie chce umierać. – Widać było, że te słowa sprawiają mu trudność i ból, ale też w pewien sposób go uwalniają. – Mój ojciec nie żyje, matka prawdopodobnie też. Dlatego, że byłem za słaby by wypełnić rozkazy i za głupi, by zdawać sobie z tego sprawę. –

- To przynajmniej było prawdziwe. Nie masz po co ruszać się poza zamek w czasie przerwy, ale też samotne chodzenie po szkole bywa niebezpieczne. Zdejmij zaklęcia maskujące. – Polecił de'Vireas i ku zdziwieniu Daphne, Draco posłuchał od razu. Ich oczom ukazały się sińce i krwiaki na twarzy. Widać było, że obrażenia nie ograniczają się tylko do twarzy. – Teraz osłony umysłu. – Wydał kolejne polecenie Max i najwyraźniej Malfoy spełnił tę prośbę, bo Max po minucie dodał. – Zamieszkasz na czas ferii w naszym domu. Po wejściu do niego, będziesz oddawał różdżkę skrzatowi. Będziesz miał dostęp do części wspólnej i swojego pokoju. Inne pokoje nie będą zamykane, ale jeśli dowiem się, że wszedłeś do, któregokolwiek z nich, to koniec. Masz czas do końca ferii, aby pomyśleć nad zapłatą za ochronę, bo twoja chęć przemiany jest uwarunkowana, tylko chęcią przeżycia. Gdy pokonam ostatecznie Voldemorta, a ty nie będziesz potrzebował ochrony, nic nie powstrzyma cie od powrotu na tą drogę. Więc zanim to nastąpi chcę wymiernej korzyści z ciebie. Gdybyś myślał o złocie, to podpowiem ci, że nie zejdę poniżej dwóch i pół tysiąca galeonów za dzień. – Zmierzył go wzrokiem, zbliżając się i powiedział cicho, niemal przykładając twarz do jego. – A jeśli jakimś cudem przyjdzie ci do głowy pomysł, żeby odzyskać wpływy za pomocą, próby skrzywdzenia kogokolwiek z mojego domu, mojej rodziny, choćby słowem, albo spojrzeniem, to wiedz, że to co spotkało cię w pociągu, będziesz wspominał z rozrzewnieniem, będziesz błagał mnie o to bym używał Cruciatus. Rozumiesz? –

- Tak. – Odpowiedział ślizgon krótko, ale z powagą. de'Vireas skinął z głową.

- Dobrze, radzę ci nie sprawdzać czy dotrzymam słowa. Hasło to Listag, Kano albo Zgredek zaprowadzą cię do pokoju. Ich także masz traktować z szacunkiem, Kano to rodzina, a Zgredek należy do domu. – Odsunął się od blondyna i ruszył w kierunku Daphne, Blaisa i tulącej go Susan. – Chodźcie. –

  ***  

Po wejściu do części wspólnej de'Vireas pociągnął Daphne delikatnie za rękę do części środkowej, dając znak gestem głowy, aby Blaise i Susan podążyli za nimi.

Draco wszedł niepewnie rozglądając się zaszokowany po pomieszczeniu.

- Pańska różdżka? – Powiedział Kano pojawiając się bezgłośnie obok niego. Ślizgon wyjął ją, przejechał po niej palcami, po czym szybkim ruchem podał skrzatowi, jakby chciał to mieć za sobą. Kano wziął różdżkę, położył na stoliku obok wejścia i powiedział. – Proszę za mną, pokażę panu pokój. –

Kiedy Draco zniknął za jednymi z nowych drzwi, po stronie chłopców, Max powiedział.

- Wybaczcie, że zwalam wam go na głowę. Mam przeczucie, że on może być ważny. No i jednak się przełamał. – Wyjaśnił swoją decyzję.

- A ja nie wierzę, że nie powiedziałeś mi co zamierzałeś zrobić. – Powiedziała ostro Susan, uderzając otwarta dłonią w twarz Blaisa. – Ty ośle, idioto, kretynie. – Wyliczała okładając go pięściami, po klatce piersiowej, a nie były to byle jakie uderzenia. Trening Maxa wyrobił w nich odpowiednie nawyki, więc Susan wkładała w te ciosy, odpowiednio dużo siły i energii, aby były bolesne. – I co zamierzałeś? Dać się zabić i mnie zostawić? – Zamierzała się do następnego ciosu, gdy Blaise złapał jej nadgarstek, a potem drugi.

- Tak, zamierzałem oddać moje życie i za jego cenę kupić twoje bezpieczeństwo. Tak to egoistyczne, bo ja umarłbym wiedząc, że opiekuje się tobą, najpotężniejszy czarodziej jakiego mogłem znaleźć, a ty musiała byś żyć beze mnie. Ale wiesz co? – Kontynuował po krótkiej pauzie. – Zrobiłbym to znowu, gdyby było to konieczne, bo cie kocham. – To zatrzymało szarpaninę Susan, próbującej się wyrwać, by go nadal okładać pięściami albo go kopnąć.

- Co powiedziałeś? – Spytała powoli.

- Kocham cię. – Powtórzył, a Daphne szepnęła w ucho Maxa„Wreszcie".

- Ja też cię Kocham. – Powiedziała była Puchonka, zbliżając się do Blaisa i obdarzając go mocnym, namiętnym pocałunkiem.

- Ewakuujemy się, bo tu zaraz zaczną spadać ubrania. – Powiedział, po chwili teatralnym szeptem Max, niby do Daphne, ale musiał zrobić unik i odbić zaklęcie, bo w jego stronę poleciało silenctio rzucone niewerbalnie i bez odwracania się przez Susan.

- My nie mamy zwyczaju rozrzucania ubrań po wspólnym salonie, po czym wymykania się pod kameleonem do pokoju, gdy inni mieszkańcy wracają po uczciwej nauce. – Susan, siliła się by być zła, ale nie bardzo jej to wychodziło. – Czemu nie przyjąłeś oferty Blaisa? –

- Bo powiedział to dokładnie tak jak trzeba było. Nie po to, by próbować mnie oszukać. Powiedział szczerze, to było jedyne pytanie jakie mu zadałem po podaniu veritaserum. Czy mówił poważnie i zamierza oddać życie za ciebie? Bo o sukcesie nie było co mówić. To mi wystarczyło. –

- Ale zaproszenie do domu dałeś mu wcześniej niż zbadałeś go veritaserum. –

- Gdyby kłamał, albo oszukiwał zawsze mogłem związać go przysięga, poza tym będąc w moim domu, miałby idealny pretekst, by dołączyć o śmierciożerców. –

- By cię szpiegować. –

- Tak, ale teraz wybacz, będziemy mieli okazję dokończyć tę rozmowę jutro. Ja w przeciwieństwie do was, zamierzam rozrzucić dziś kilka ubrać. –

- I za to go lubię. – Powiedział Daphne ruszając lekkim krokiem do ich pokoju. – Konkret, bezpośredniość, nastawienie na cel. – Puściła im oko. – Tylko zachowujcie się tu z zachowaniem wszystkich standardów, jakich oczekuje od was dom Niezrzeszonych. –

- I bawcie się dobrze. – Dodał Max stojąc już w drzwiach sypialni.

  ***  

Susan i Blaise stali jeszcze chwile w oszołomieniu.

- Jak oni to robią? Z jednej strony wiem, że są nieletni, w naszym wieku, bez ślubu i to co robią powinno być postrzegane jako coś złego. A jednak patrząc na nich, nie można sobie wyobrazić, aby to było coś złego. Widać po nich, że wszystko co robią dla siebie nawzajem jest czysta miłością i nie można nawet zdobyć się na myśl, że to... -

- Coś złego. – Dokończył Blaise. – Wiem o czym mówisz. Max wydaje się zbyt dojrzały jak na swój wiek, jakby zobaczył za wiele w zbyt młodym wieku. A Daphne zawsze była emocjonalnie do przodu. Gdy są przy sobie to jakby stawali się takimi jakimi być powinni. – Odwrócił się do Susan. – Chodź, bo cokolwiek by oni nie robili, ja nie zamierzam gubić ubrań w salonie. –

- A zamierzasz gubić je gdziekolwiek indziej? – Zapytała figlarnie.

- Tylko gdy powiesz, że jesteś gotowa. – Odpowiedział patrząc jej w oczy.

- To chodź. - Wyszeptała chwytając go za dłoń, i ciągnąc do swojego pokoju. - Nie obiecam ci dziś wszystkiego, ale też nie powiem, żebym teraz czuła jakikolwiek stres. Myślę, że jestem gotowa. –

  ***  

Następnego ranka mimo iż Kano obudził ich wcześniej, było dość sporo zamieszania i nie mieli za wiele czasu by dotrzeć na umówioną porę do gabinetu profesor Hess. Max jednak zatrzymał się w pokoju wspólnym i ruszył do sypialni Draco.

- Polecam ci nie włóczyć się po szkole. – Powiedział gdy po pukaniu, Malfoy otworzył drzwi – Poinformuję Severusa, gdzie jesteś i by sprawdził, kto zostaje w zamku, przekaże ci informacje o tych, którzy mogą sprawiać problemy. Zgredek może dostarczać ci posiłki tutaj, dostarczy też twoje ubrania, książki i resztę, której możesz potrzebować z twojego pokoju w Slytherinie. Na tamtym stoliku. – Dodał wskazując stolik pod oknem. – Masz lektury do przeczytania. Zgredek będzie dokładał nowe w miarę czytania, czasem znajdziesz pergamin z zadaniami do wykonania. Czy to jasne? –

- Tak. Co to za książki? – Potwierdził ślizgon godząc się z swoim losem.

- Mugolskie książki na temat bycia mężczyzną. Na początku będzie ci się wydawać, że to głupie. Daj temu szansę, szybko poczujesz ból w piersi. Przemyśl dokładne te fragmenty, które go wywołują, a może uda ci się naprawdę zmienić. Powodzenia. Szczerze. – Zakończył ruszając do Daphne, która czekała już przy drzwiach wyjściowych.

  ***  

Wyszli z kominka w domu rodzinnym Daphne, tuż za Astorią, jej młodszą siostrą, która także używała kominka w gabinecie profesor Hess, jako, że większość uczniów idących do tego celu, udawała się z jej kominka.

Astoria nie do końca wiedziała, co myśleć o związku siostry z Maxem, doceniała jego potęgę i to co zrobił dla jej rodziny, ale tak naprawdę go nie znała. Stwierdziła jakiś czas temu, że dopóki sama nie przekona się jaki jest pozostanie neutralna.

W końcu wydarzenia z jej domu, znała z opisu siostry i listów matki, a zanim dobrze porozmawiała z siostrą, ta zmieniła dom.

Przywitała się czule z matką najmłodszą z rodzeństwa siostrą i ojcem, który wydawał się uśmiechnięty jak nigdy.

- Daphne, Maxwell. – Powiedziała radośnie Victoria i rzuciła się by przytulic najstarsza siostrę.

- Witajcie. – Ojciec brzmiał poważnie, ale w jego oczach widać było radość. – Jak udał wam się bal, bo sądząc po niewyspanych oczach musieliście długo nie spać. –

To było dziwne, stwierdziła w myślach Astoria, przecież sama widziała, jak wychodzą około północy.

- Draco Malfoy odrobinę wydłużył nam noc. - Powiedział jej siostra. – Przyszedł poprosić Maxa o ochronę. –

- On? Słyszałam o jego matce. – Powiedział ze smutkiem Gabriella. – Nie mogę wyrazić jak się cieszę, że my mamy to za sobą. –

- Niemal. – Powiedział Max. – Będziecie musieli stanąć do walki w ostatniej bitwie. –

Ojciec pokiwał głową, ze zrozumieniem.

- Aby nikt nie mógł powiedzieć, że byliśmy po jego stronie. – Dodał.

- Tak. – Max uśmiechną się. – Ale to nie tematy na teraz. Nie chce przynosić do waszego domu za każdym razem Voldemorta w pudełku. – Zaśmiał się, a wraz z nim Daphne, mama i ojciec. Astoria nie rozumiała tego, ale musiało to mieć związek z tym co wydarzyło się ostatnio.

- Idziecie do pokoi się odświeżyć, za jakieś dwadzieścia minut będziemy siadać do śniadania. Maxwellu przygotowaliśmy ci pokój naprzeciw pokoju Daphne. – Powiedziała Gabrialla. – Kano już dostarczył twoje rzeczy. Powiedział, też że sprawdził zabezpieczenia domu, i są w idealnym stanie. –

Max skinął głową i ruszył za Daphne i Astorią.

- Co zrobiłeś z Draconem. – Zapytała niespodziewanie Astoria na schodach, poza zasięgiem słów rodziców.

- Czemu chcesz wiedzieć? – Wtrąciła Daphne.

- Kochanie, dasz mi chwilę na osobności z twoja siostrą? – Powiedział szybko Max, nie dając Astorii szansy na odpowiedz. Ku zdziwieniu młodszej z sióstr, Daphne pokiwała głową.

- Ale coś za coś. – Powiedziała Daphne. - Astorio, idziecie do mojego pokoju, a ja idę uświadomić rodziców, że my mieszkamy razem. – Dała całusa Maxowi i delikatnie zamknęła ręką usta młodszej siostry. Maxwell wyszeptał jej coś na ucho, a ona radośnie ruszyła na dół. De'Vireas odczekał chwilę, ale gdy nie było reakcji ze strony Astorii dodał.

- Prowadź. – Powiedział de'Vireas wyrywając ja z transu.

  ***  

Astoria ruszyła po schodach.

- Naprawdę ona zamierza powiedzieć to rodzicom? – Spytała, nie będąc pewną, czy chce znać opowiedz.

- Sądzę, że tak. I tak sypiamy ze sobą od jakiego czasu, a od przejścia Daphne do Niezrzeszonych praktycznie mieszkamy razem. Ale zamierzałem uszanować decyzję twoich rodziców i twojej siostry, gdyby chciała w tym domu mieszkać osobno. – Zrobił pauzę, gdy weszli do dużego pokoju, urządzonego w bieli i kremie. – Musisz wiedzieć, że kocham twoją siostrę, a ona kocha mnie. Zrozumieliśmy siebie nawzajem głębiej niż którekolwiek z nas sądziło, że to możliwe. Poznała moją duszę, przejrzała ją na wylot, pokochała mnie takim jakim jestem i pomogła mi zrozumieć i zaakceptować siebie lepiej niż wydawało mi się to możliwe. Uczyniłem ją wedle pradawnej magii Moją, a ona uczyniła mnie Swoim. To najstarsza i najmocniejsza magia. Ślub niczego tu nie zmieni, jesteśmy związani czymś, co jest ponad słowem, czy przyrzeczeniem. Nasze dusze są jednością, jesteśmy nierozerwalni i żadna magia, czy wola jakiegokolwiek człowieka tego nie zmieni. To czy będziemy razem spać, mieszkać, żyć nie ma znaczenia. Bo Daphne jest moja... -

- A Max jest Mój. – Dodała jej siostra. – Powiedziałam rodzicom, że złączyliśmy się pradawna magią, czyniąca mnie Twoja, a ciebie Moim. I o mało nie złamałam sobie języka na nazwie tego rytuału. Czemu starożytne języki są takie karkołomne? Powiedzieli, żeście przyszli jak tylko skończycie, bo chcą nam złożyć gratulacje. Będziesz musiał im wyjaśnić więcej o tej magii. A teraz nie rozmawiajcie za długo. – Dokończyła wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

- Nie mogę w to uwierzyć. - Powiedziała kręcąc głową Astoria – Moja siostra podporządkowująca się słowu faceta, moja siostra miła. Moi rodzice cieszący się, że ich nieletnia córka sypia z nieletnim chłopakiem. –

- Chciałaś pytać o Malfoya. – Przypomniał Max, a ona drgnęła.

- Tak, co z nim zrobiłeś? – Spytała natychmiast poważniejąc i uspokajając głos.

- Dlaczego o to pytasz? –

- Chce wiedzieć. – Opowiedziała szybko, ale widząc jego spojrzenie powiedziała powoli. – Żal mi go. Nie powiem, żebym go dobrze znała, ale Daphne uczyła mnie obserwować i widziałam, że mimo pozorów władzy i rozkoszy z bycia takim złym, był nieszczęśliwy. W tym roku wiele wycierpiał, nie tylko fizycznie. Dla mnie był zawsze miły, mimo że nie musiał. Nie miał w tym celu. –

Maxwell patrzył na nią dłuższą chwilę, ale w końcu usiadł na kanapie obok niej.

- Podoba ci się? – Spytał, a kiedy po dłuższej chwili czerwienienia się uzyskał potwierdzające kiwnięcie powiedział. – Jest w domu Niezrzeszonych. Nadal jest ślizgonem, ale uważam, że zmieni dom. Wiedziałaś, że był regularnie bity? Podejrzewam, że przez innych uczniów swojego domu. Nie będzie miał u nas łatwego życia, bo nie do końca wierze mu w chęć zmiany. Na razie zmusiłem go zaakceptowania beznadziejności sytuacji, bezradności i słabości. Dałem mu też książki do przeczytania jako zadanie do wykonania, zanim podejmę decyzje, czy mu pomóc. O ile się do tego przyłoży ma szansę na wolność, taką prawdziwą. – Zamyślił się, by po chwili powiedzieć. – Dołącz do domu Niezrzeszonych, przez ferie pisz listy do Draco. Nie mów mu, że ci się podoba, ale bądź dla niego dobra. Pamiętaj, że czasem bycie dobrym oznacza bycie brutalnym. Zastanów się, czy chcesz mu pomóc, czy to jest warte twojego poświęcenia. Posłuchaj siebie i działaj. Jesteś Astoria Valery Greengrass, a to coś znaczy. – Zakończył wstając. – Tak znam twoje drugie imię. – Dodał widząc jej zaskoczona minę. - Daphne cie kocha, tak jak resztę rodziny, a o tych, których się kocha trzeba dbać. Ja jestem jednym z twoją siostrą, więc jesteś też moją rodziną. A teraz nie pozwólmy twoim rodzicom czekać. – Astoria wstała i obejmując go za szyje uściskała.

- Witaj w rodzinie. Życzę ci szczęścia z moją siostrą. – Powiedział całując go w policzek i ruszając z nim do salonu, gdzie czekali rodzice.

  ***  

Wchodząc do salonu Max dostrzegł wypalone w podłodze ślady, a patrząc za jego spojrzeniem Rufulus powiedział wyjaśniając.

- Pozostaną tam na zawsze, jako pamiątka dobra wyrządzonego dla naszej rodziny. – Podszedł do Maxa i uścisnął jego dłoń, a potem przytulił niczym syna. – Witaj w rodzinie. Choć inaczej wyobrażałem sobie oddanie córki obcemu mężczyźnie, to nie mógłbym wymyślić dla niej lepszej osoby. –

Gabriella przytuliła go całując w oba policzki i szepcząc coś, co wywołało chichot ich oboje.

W tym czasie Astoria podeszła do Daphne i przytuliła ją tak jak wcześniej Maxa.

- Gratuluję zmiany, taką cię wolę. Panią de'Vireas, nie Królową Lodu. –

Maxwell staną obok Daphne ujmując ją za rękę.

- Musimy pomyśleć o prezencie dla was. – Powiedziała Gabrierla zapraszając wszystkich gestem reki do stołu w jadalni. – Tak jest tradycja – Dodała widząc otwierające się usta Maxa. – Nie odważysz się zaprotestować. Rufulusie jakieś pomysły? –

- Cóż do tej pory myślałem, że takim prezentem będzie dom, ale mam wrażenie, że nie jest on potrzebny. –

- Nie. Mam kilka domów w Anglii i kilkadziesiąt na reszcie kontynentów. –

- Tak myślałem. Z tego co przekazała nam Daphne w liście, zaplanowaliście też dla siebie podróż. Złota też wam raczej nie braknie. Praca w jednej z naszych firm, nie była by dla ciebie emocjonująca i tak naprawdę jej nie potrzebujesz. Daphne jakieś pomysły? – Kontynuował wyliczanie jej ojciec.

Daphne zaśmiała się radośnie.

- Chcę wesele, z rodzina i przyjaciółmi. Ale dopiero jak skończymy szkolę i Max pozbędzie się Voldemorta. Rozmawialiśmy o tym i teraz byłoby zbyt niebezpiecznie ogłaszać coś takiego. Nam wystarczy, że my wiemy kim dla siebie jesteśmy. –

Rodzice skinęli głowami z aprobatą, a Astoria zapytała.

- Jakim cudem twoja rodzina ma tyle złota, że możecie utrzymywać kilkadziesiąt domów? Przecież słyszelibyśmy o tak bogatym rodzie. –

- Nie wszystko to domy, część to mieszkania, a rodzina ma ich więcej. Ale nie mogę wam powiedzieć nic ponad to. Bezpieczeństwo mojego rodu, a co za tym idzie ludzi, którym to bezpieczeństwo gwarantujemy, zależy od skutecznego ukrywania informacji. Twoi rodzice, wiedza że można ukrywać prawdziwych właścicieli firm, aktywów, czy przychodów. Daphne dopiero kilka dni temu uzyskała odpowiednie umiejętności obrony umysłu, bym mógł powiedzieć jej więcej. Czekam na pozwolenie. – Wyjaśnił widząc jej pytające spojrzenie. – To nie jestem pewny czy otrzymam je w czasie naszego wyjazdu, czy później, dlatego nie mówiłem ci, że już możesz poznać te informacje, bo ten czas by ci się dłużył. –

- Kocham i jednocześnie nie znoszę, jak jesteś racjonalny. – Powiedziała patrząc na niego z czułością. – Nie muszę tego wiedzieć. – Dodała patrząc na rodzinę. - Max ma swoje tajemnice, w które mnie wprowadza, obiecał mi szczerość i dotrzymuje tego, ale tak jak obiecała bezpieczeństwo naszej rodzinie i strzeże jej tajemnic, tak musi strzec tajemnic innych. –

- Dość przesłuchania. Zjedzmy śniadanie, a potem czeka nas przygotowanie do świąt. Zmieniamy w tym roku odrobinę plany, aby lepiej je dostosować o waszej, krótkiej wizyty. My dziewczyny zajmiemy się przygotowywaniem ciasteczek, a panowie zdobędą dla nasz drzewko. – Zarządziła Gabriela.

- Mamy tradycję przygotowywania kilku rzeczy do świąt, bez magii. – Wyjaśniła Astoria, po czym dodała. – Ale po zobaczeniu jakie masz mięśnie, ścinanie drzewka nie będzie dla ciebie problemem. –

- Astoria. A kiedy ty miałaś okazję gapić się na mięśnie Maxa? – Spytała z udawanym oburzeniem Daphne, ale na prawdę, była zadowolona, że jej siostra uważa Maxa za ładny kąsek.

- Choćby jak pływał. – Wyjaśniła. - Albo walczył na korytarzu. – Ostatnie słowa zmroziły powietrze. Twarze Gabrili i Rufulusa także stężały, więc albo Daphne albo bardziej prawdopodobne, Astoria opisała im co zaszło.

- To nie był najlepszy przykład. – Powiedział Max. – Nie zrozum mnie źle, zrobiłbym to tysiąc razy. Zalałbym świat morzem krwi, by ocalić twoja siostrę. Ale nie sprawia mi żadnej przyjemności zadawanie bólu. Napawa mnie to obrzydzeniem i wstrętem do mnie samego. – Mówił poważnie i wolno. – Nie jestem „złotym chłopcem", gdyby postawić moje czyny wobec biało czarnego świata Dumbledora, byłbym znacznie bliżej bycia Czarnym Panem. –

- Na szczęście świat nie jest czarno biały. – Wtrąciła Daphne. – Starczy tego. – Dodała patrząc w oczy Maxa. – Jesteś Ostrzem, a ostrze kaleczy i zabija, ale też broni i ratuje życie. Astoria zrozumie to gdy cie lepiej pozna. –

- A mnie zastanawia kiedy zmądrzejecie i posłuchacie swoich własnych rad. – Powiedziała niespodziewanie Victoria. – Kilka razy mówiliście o tym, by zakończyć smutne i poważne tematy. Nadal do nich wracacie. – Uśmiechnęła się o Maxa. – Nauczysz mnie jakiegoś fajnego zaklęcia? –

- Nie powinnaś się uczyć zaklęć przed pójściem do szkoły. – Odciął z błyskiem w oku.

- Dlatego proszę mojego starszego brata. – Odcięła się błyskawicznie, czym wywołała salwę śmiechu.

- Zobaczymy, wydaje mi się, że znam coś co jest na tyle niegroźne, aby nie zwracać uwagi ministerstwa, a na tyle fajne, że zajmie cie na długo. –

- Myślisz o tym co ja? – Spytała Daphne.

- Tak – A widząc zaciekawiony wzrok reszty wyjaśnił. – Mugolska fotografia. –

- To nie magia. – Zaprotestowała Victoria.

- Bo nie widziałaś prac mistrzów. – Wtrąciła Daphne. – Oglądałam fotografie Maxa, są super, ale kiedy pokazał mi albumy mistrzów, byłam oczarowana i spędziłam kilka nocy, a przeglądaniu tych samych prac po wiele godzin. Fotografie magiczne mogą się poruszać, mogę machać czy przekazywać jakieś informacje. Ale nie ma w nich emocji, gdy patrzę na portrety mugoli, nieruchome zbliżenia twarzy, te stałe niezmienne oczy, cienie. Widzę setki historii, opowieści, przeżyć. To chyba największa magia. Ludzkie życie. –

- Nie jestem mistrzem, ale pokażę ci jak używać sprzętu i dam trochę książek. Mogę też poprosić jednego z moich przyjaciół, aby wpadli tu czasem i pomogli ci z praktyką. – Dodał Maxwell, na co Victoria ochoczo potwierdziła ruchem głowy.

-Myślę, że wszyscy chętnie obejrzymy te portrety podczas popołudnia, ale teraz do pracy. –

  ***  

Panowie wybrali się z siekierami i pękiem liny na tyły posiadłości. Była to dłuższa wyprawa, bowiem park, jezioro i lasy za rezydencja ciągnęły się przez dobrych kilka kilometrów. Zanim dotarli do lasu, znaleźli odpowiednie drzewko, zabezpieczyli je, donieśli do domu i ustawili w salonie minęło dobrych kilka godzin. Skończyli jednak akurat na czas, gdy dziewczyny urządzały sobie przerwę. Daphne wzięła go za rękę ciągnąc do teraz już ich pokoju. W środku rzuciła go bezceremonialnie na łóżko i wskoczyła tam za nim. Max wyczuł, że nie będzie to, to co wydawało się w pierwszej chwili.

- Mam głód. Odkrywam, że kilka godzin bez ciebie jest męczące. Lubię moja rodzinę, ale myśl, że jesteś tak blisko, a nie mam cie pod ręką sprawia, że nie mogę cieszyć się świętami. Głupie prawda? – wyznała.

- Niekoniecznie. – Dodał tuląc ją do siebie. – To efekt naszej więzi. W Hogwarcie nigdy nie oddalaliśmy się na dłużej niż dwie, trzy godziny. Ale zawsze byliśmy w bliskich miejscach. W okolicach, albo w tym samym pomieszczeniu. –

- Jeśli stan niepokoju to cena jaką będziemy płacić za poczucie bliskości, to wydaje mi się, że warto. – Powiedziała schodząc z niego. – Chodź bo jeszcze pomyślą, że jesteśmy napalonymi nastolatkami. –

- Z drugiej strony, to nie będzie dobrze o mnie świadczyć, jeśli wrócimy za szybko. – zaśmiał się wstając. – Kano mógłbyś mi podrzucić albumy z fotografiami, może być coś Kelbiego i Zeisa i mój plecak ze sprzętem? –

- Ciągle się nie mogę przyzwyczaić, do tego jak działacie. Normalnie skrzat się pojawia, a w waszym wypadku wygląda, jakby Kano podsłuchiwał każdego słowa. Każdego momentu. – Daphne odwróciła się błyskawicznie, gdy za nią rozległ się trzask deportacji. – Nie rób tak. – Pogroziła skrzatowi palcem, który uśmiechną się, z łobuzerskim błyskiem w oku. – Wiem, że potrafisz robić to bezgłośnie. -

- To nie tak, że podsłuchuje, dobrze wiesz, że Max musi wezwać mnie mentalnie, zanim powie, o co mu chodzi. Są miejsca, z którymi jestem połączony, jak wasz pokój wspólny, ale poza nim to ja albo on musi otworzyć połączenie. – Położył książki na biurku obok drzwi, a plecak na podłodze pod nim. – I gdyby Max postanowił z tobą pograć, powiem, że on zawsze wie kiedy połączenie jest otwarte. Nie podsłuchuje też w waszej sypialni. Macie moje błogosławieństwo na wszystko co tam robicie, ale to wasza sprawa. –

- Wiesz co, może przeprowadzimy taką rozmowę w obecności kilku co bardziej skamieniałych popleczników Voldemorta. Sama idea tak wyzwolonego skrzata powinna ich przyprawić o zawał. –

- Niestety nie. Sprawdzałem. – Zaśmiał się skrzat i zniknął. Daphne wzięła albumy i ruszyła za Maxem do salonu, gdzie jej siostry dekorowały już choinkę. Złożyła albumy na boku stołu i ruszyła, aby im pomóc. de'Vireas usiadł w fotelu obok jej rodziców i bez słowa przyglądał się jak wieszają łańcuchy i inne dekoracje.

- Mam nadzieję, że mój pomysł wyjazdu, nie zaburzył za bardzo waszych planów. – Powiedział odbierając podana mu przez Rufulusa lampkę z czerwonym winem.

- Nie, po prostu przyspieszamy kilka rzeczy. Zawsze razem dekorujemy drzewko i pieczemy ciasteczka, a skoro macie pojawiać się popołudniem w dzień przed Bożym Narodzeniem, brakłoby czasu, albo była by nerwowa gonitwa. Tak jest lepiej. – Wyjaśniła Gabriela. – Lepiej zrobić to wcześniej, ale razem. -

- Wydajesz się czymś zmartwiony. –

de'Vireas zaśmiał się krótko.

- Tylko wojną. Tym, że narażam na niebezpieczeństwo Daphne i inne dzieciaki z szkoły, które ze mną trenują. Tym, że muszę znaleźć sposób na pokonanie Voldemorta, a nie mogę go zabić. Tym, że mogę coś przeoczyć. – Mówił cicho i uśmiechał się przy tym, aby tylko rodzice Daphne go słyszeli. Nie chciał burzyć śmiechów sióstr przy drzewku. – Ale rozterki to podobno element dorastania. –

- Daphne i te dzieciaki i tak były w niebezpieczeństwie. Po twoich treningach maja większe szanse. – powiedział Rufulus.

- Albo tym bardziej staną się celami. – Spojrzał na ich zmartwione twarze. – To nie tak, że nie rozumiem dobra wynikającego z moich czynów, albo ich konieczności. Po prostu mój trening i doświadczenie, każe mi przygotowywać najgorsze scenariusze. A to często prowadzi do zamartwiania się. Myśl o tym, że Daphne mogłaby ucierpieć może doprowadzić do obłędu. Boję, się co mógłbym wtedy zrobić. – Powiedział smutno.

- W takim razie mam nadzieję, że odbyłeś też trening relaksu. – Powiedziała Gabriella.

- Odbyłem. - Zaśmiał się głośno – W zamku relaksowałem się pływając w jeziorze z krakenem. Macie coś podobnego w waszym jeziorze? –

- Mam nadzieję, że nie. – Gabriela parsknęła ze śmiechu. - Ale skoro mamy całkiem dużo śniegu możemy urządzić śnieżną bitwę. –

  ***  

Dwa dni minęły błyskawicznie. Faktycznie urządzili bitwę na śnieżki, potem grzali się w salonie przy kominku, a Max z Daphne pokazywali im albumy fotograficzne, skutecznie zarażając nową pasją Victorie. Następny dzień spędzili podobnie, opowiadali historie z życia, śmiali się i robili sobie nawzajem niewielkie żarty. Rodzice Daphne czy to ze względu na jego pomoc dla rodziny, czy ze względu na jego związek z ich córka, czy może ze względu na niego samego zaakceptowali go bez zastrzeżeń. Przyjęli go jak syna, w żaden sposób nie negując jego tajemnic czy planów.

Późnym popołudniem przed ich wyjazdem do ministerstwa zjedli doskonałą, choć wczesną kolację, podczas której Astoria oświadczyła, że chce przenieść się do domu Niezrzeszonych.

- To dość śmiała decyzja, zwarzywszy, że byłabyś tam jedyną uczennicą z twojego roku, oraz że nikt przed owutemami nie dostał na to pozwolenia. – Powiedziała Gabriela. – Nie wolisz zdać sumów w Slytherinie i przenieść się od nowego roku? –

- Nikt nie dostał zgody, bo nikt nie pytał. Dumbledore raczej nie zaooponuje, poza tym teoretycznie po utworzeniu nowego domu, wszyscy chętni powinni być poddani ponownemu przydziałowi. By Tiara ustaliła, czy nie pasują lepiej do nowego domu. – Wyjaśnił Max.

- Chwila, mówiłeś że oszukałeś tiarę okulumencja i confundusem. Obecnie więc nadal będzie sądzić, że domy są cztery. – Stwierdził Rufulus.

- Nie od chwili, gdy dyrektor uznał status domu, jako oficjalny i przeniósł tam uczniów. Magia Hogwartu powinna wpłynąć na Tiarę. A wtedy w przypadku ponownego przydziału, wystarczy pragnąć być w domu Niezrzeszonym. – Wyjaśniła Daphne, która nie miała problemu z zrozumieniem myśli Maxwella. – Uważam, że to dobra decyzja. Zbliża się wojna, a nasza rodzina będzie celem tych, który będą chcieli się przypodobać Czarnemu Panu. Nasz dom jest najbezpieczniejszy. I obecnie daje chyba najwięcej prestiżu, co nie zaszkodzi w późniejszej karierze. –

- Radzę ci poczekać, aż porozmawiam z McGonagall, jestem pewny, że poprze pomysł ponownego przydzielenia uczniów. Zastanawiam się czy Harry i Ron bardzo się zdziwią gdy Ginny, Hermiona i Nevill trafią do naszego domu. Luna to oczywistość. Podejrzewam, że trafi tam również większość z ćwiczących w oddziałach. –

- A co zamierzasz zrobić z Draco? – Spytała Astoria.

- To zależy. Zobaczymy po powrocie do szkoły jak się zachowuje albo jak się zmienił. Wiele będzie zależało od tego co zrobił z tym co mu poleciłem. – Zamyślił się. – Poza tym nie będę mógł odrzucić z domu nikogo, kto przejdzie ponowny przydział i trafi do Niezrzeszonych. – Uśmiechną się. – Poza tym będzie problem z lekcjami, bo McGonagall będzie chciała zrobić osobny plan, a ja chciałbym aby uczniowie sami decydowali z kim chcą uczęszczać na lekcje. –

- Byłbyś świetnym nauczycielem. – Powiedziała Gabriela. - Wzbudzasz w ludziach chęć słuchania. –

- Pewnie poradziłbym sobie nienajgorzej, ale nie sądzę, abym chciał to robić cały czas. Nauczyciel w dużej szkole ma wpływ na zbyt małą ilość rzeczy, a dyrektor nie uczy. – Popatrzył na Daphne. – Może po wojnie założymy jakąś prywatną szkołę. -

- Wątpię. Chciałabym podróżować, zobaczyć to co ty już widziałeś, a zanim nam się to znudzi ludzie zapomną kim jesteśmy. – Stwierdziła. – Nie będziesz z tego powodu rozpaczał? –

- Zdecydowanie nie. – Opowiedział.

  ***  

W tej samej chwili rozświetlił się kominek i pojawiła się głowa Susan.

- Dobry wieczór, możemy przejść? – Zapytała, a gdy Gabriella potwierdziła, ogień zamigotał na zielono wypluwając Susan, Blaisa i Amelię. Dziewczyna śmiało powitała rodziców swojej koleżanki, jakby znała ich od lat, potem Daphne, Astorię i Victorię. Amelia szła jej przykładem. Blaise za to niepewnie stał przy kominku, aż nie podszedł do niego Rufulus.

- Witaj Blaise, pozwól pogratulować sobie zmiany domu. Każdy Niezrzeszony jest przyjacielem rodziny Greengrass. – Zabini uścisnął mu rękę z wyraźna ulgą.

W tym samym czasie Amelia mierzyła wzrokiem Maxwella, długo wpatrywała mu się w oczy, by dopiero po około dwóch minutach powiedzieć.

- Teraz rozumiem, co próbowała mi przekazać Susan i Blaise. – Wyciągnęła rękę, którą ten uścisnął. – Jest pan bardzo niebezpiecznym człowiekiem panie de'Vireas. Żałowałam, że nie mogłam pana poznać wcześniej, zwłaszcza przed podpisaniem dla pana specjalnych pozwoleń. Wiem już, że korzysta pan z nich tak jak zapowiedział. To mnie cieszy. – Spojrzała przez ramie na swoją siostrzenicę i jej chłopaka, którzy rozmawiali z boku z rodzicami Daphne. – Nie tylko to. Gdyby potrzebował pan pomocy Ministerstwa, to ma pan w nim co najmniej jedna przychylna osobę. –

- Dziękuję. Przewiduje, że pod koniec roku dojdzie do ostatecznego rozwiązania sprawy Voldemorta, wtedy ze dwa odziały aurorów, do odbierania jeńców i transportowania rannych będą wielka pomocą. Chętnie powitałbym, także Nimfadorę Tonks na treningach profesora Snapa. Chciałbym zobaczyć poziom i styl walki wyszkolonego Aurora, a to lepsze niż napadanie na jakiegoś. –

- Zrobione. Prześlę sowę do profesora Snapa ze szczegółami. –

- Max musimy się zbierać, świstoklik mamy za pół godziny. – Zawołała Daphne spod kominka.

Wszyscy życzyli im udanej zabawy i machali gdy znikali kolejno w kominku, by pojawić się w ministerstwie.

  ***  

Na miejscu czekali już profesorowie Hess i Snape.

Sam podróż nie była specjalnie emocjonująca, ale trwała znacznie dłużej niż normalna, wirowali bowiem prawie dwie minuty. Na szczęście większość czasu na jednolitym niebieskim tle, więc uczucie nudności nie wystąpiły. Po zejściu z platformy świstoklikowej, powitał ich niski czarodziej z duża nadwaga.

- Różdżki do kontroli. – Powiedział wyciągając niewielkie podłużne pudełko. – Jakieś niebezpieczne substancje, stworzenia i tym podobne do rejestracji przy stoliku numer dwa. – Potrząsnął pudełkiem, by po sekundzie zacząć oddawać im różdżki. – Życzymy miłego pobytu, przy wyjściu proszę odebrać skrócony kodeks prawa, z najistotniejszymi różnicami. –

Gdy tylko wyszli Max podał koordynaty Severusowi, sam trzymając Daphne za rękę, złapał wolną ręką Blaisa, który z kolei trzymał Susan. Max deportował się natychmiast, a za nim Theodora i Severus.

Pojawili się w porcie Freemont, gdzie jak się okazało czekały na nich dwa samochody. Stały przed nimi dwie wielkie maszyny, uznawane przez mugoli za klasyki motoryzacji. Czerwony cadillac z wielka kanapa z przodu i tyłu w kremowym kolorze oraz srebrne porsche, również bez dachu, dwuosobowe, ale za to z piękna wiśniową skóra wewnątrz.

- Czy to bezpieczne? Nie lepiej deportować się bliżej naszego celu? – Spytał niepewnie Snape. – Poza tym kto ma nimi kierować? –

- Ja i Max. – Odparła Theodora zmierzając o Cadillaca. - 356-ka jest Maxa, tu na Bahamach może prowadzić, a przynajmniej tak wynika z jego dokumentów. Nie narzekaj i wsiadaj, mamy co najmniej pół godziny drogi. – Gdy Severus usiadł obok niej, a Susan z Blaisem z tyłu zawołała do Maxa, który zamykał właśnie drzwi za Daphne. - Kto ostatni ten wiosłuje na rafę. – I ruszyła z piskiem opon.

Max obiegł samochód i nie tracąc czasu na otwieranie drzwi wskoczył do środka. Daphne uznała, że dźwięk silnika jest całkiem przyjemny. Adrenalina podczas małego wyścigu także, wiatr we włosach, widoki, gdy jechali wzdłuż wybrzeża i krzyki Severusa, z Blaisem, były wspaniałym doświadczeniem. Theodora nie pozwalała się wyprzedzić, co i raz zajeżdżając im drogę, aż wjechali do niewielkiego miasteczka, a potem na podjazd zwykłego domu stojącego w połowie na plaży.

- Ty wiosłujesz. – Zawołała radośnie, gdy Max zaparkował obok niej.

- Ja nie mam z tym problemu. Ale gratuluję wygranej. Twoi pasażerowie chyba potrzebują pomocy. – Faktycznie Severus i Blaise byli zieloni, stali też jakoś niepewnie, z jednej strony opierając się o samochód, z drugiej chcąc być jak najdalej.

- Przejdzie im. – Powiedział Susan. - Świetna zabawa. –

- Maxwellu de'Vireas, jak mogłeś, nie powiadomić nas, że przyjeżdżasz. – Usłyszeli od strony domu.

Daphne odwróciła się szybko, a jej oczom ukazała się przedziwna para. Kobieta była szczupła opalona, niewysoka, z ciemnymi włosami związanymi w prosty kok. Nosiła luźna bluzkę na ramiączkach i krótkie szorty. Mogła mieć najwyżej czterdzieści lat. Obok niej stał potężnie zbudowany mężczyzna, jego opalenizna była głębsza niż kobiety, co znakomicie podkreślało jego muskulaturę. Rysy twarzy nie pozostawiały żadnych złudzeń, iż był to ojciec Maxa. Nie miał koszulki, za to nosił długie lniane spodnie.

- Cóż, reszta świata mówi na to niespodzianka. – Odpowiedział kobiecie chłopak, ruszając w ich stronę. Uściskali się mocno, a potem Max staną bokiem i wyciągną rękę do Daphne.

- Mamo, tato, to jest Daphne Greengrass. Jest wedle mojego serca i wyboru mojej woli Moja. Daphne to moi rodzice Anastazja i Jaques de'Vireas. – Zaprezentował.

Blondwłosa dostrzegła łzy w oczach Anastazji, miała nadzieję, że uśmiech oznaczał iż są to dobre łzy. Widziała też, że kobieta chce coś powiedzieć, ale czekała na reakcje swojego męża.

Jaques wyszedł do przodu wyciągając obie ręce w stronę Daphne, ta nie bardzo wiedząc, czy chce ja objąć czy tylko ująć za dłonie zdecydowała na to drugie i także wyciągnęła dłonie.

Ojciec Maxa ujął je, spojrzał jej w oczy i mocnym głosem powiedział.

- Witaj Daphne, witaj w rodzie de'Vireas. Nie wiem o tobie nic, ale skoro to mój syn oddał ci serce, wiedz. że od teraz na zawsze, jesteś panią de'Vireas, cokolwiek się wydarzy, twój honor, twoje życie, tak jak i życie każdego z twojej rodziny będzie po opieką mojego rodu. – Ukląkł na jedno kolano, ucałował jej prawa dłoń i włożył ja w dłoń Maxa, który znając obyczaj przygotował się na to co nastąpi. Zaraz też Jaques wstał uśmiechając się przytulił oboje, Anastazja dołączyła o nich niewiele później. Po dłuższej chwili rozłączyli się, a Max przedstawiał dalej.

- Theodorę znacie, a ten przystojniak obok niej to Severus Snape de'Vireas. - To oświadczenie wywołało lekki uśmiech na twarzy Jaquesa i kompletny szok na twarzach reszty poza Daphne, która była częścią tej historii. – Złożył mi przysięgę wierności, tak jak i ja jemu. Wybacz Theodoro nie mógł ci powiedzieć, ale dziwię się, że Jaques nie przekazał tego tobie mamo. Czuje, że będzie miał ciężką noc. Dalej stoją Susan Bones i Blaise Zabini. Razem to będzie moja Kolekcja. – Zakończył.

- Chcesz dołączyć do Kolekcjonerów? – Spytał poważnie jego ojciec. – Z jednej strony to dobry moment, bo jest czterech, ale będą oponować, bo jesteś moim synem. –

- Sam się z nimi zmierzę. Było by nawet lepiej gdybyś był przeciw. –

- O czym ty mówisz? – Spytała Daphne.

- O rzeczach, które muszą pozostać tajemnicą, do czasu aż zabezpieczenia waszego umysłu nie zostaną sprawdzone. – Odrzekła Anastazja. – Chodźcie, nie stójmy na podjeździe. –

  ***  

Dom okazał się najzwyklejszym domem z zewnątrz, w środku za to sprawiał wrażenie luksusowo i nowocześnie urządzonego hotelu. Zamiast salonu miał wielką salę z wieloma sofami, fotelami, stolikami i regałami z książkami. Za przeszkloną ścianą widać było plażę i ocean. Był też krzątający się Kano, który powitał ich radośnie. Anastazja poprowadziła ich na schody po prawej, a potem na piętro, gdzie znajdowały się pokoje. Wszystkie urządzone w podobnym stylu co pokój Maxa w domu Niezrzeszonych. Wszyscy dostali pokoje dla par, na co nikt nie oponował, ani nie reagował.

- Dzięki zejdźcie na dół jak tylko będziecie gotowi, za chwile mięliśmy siadać o śniadania. – Zamyśliła się. - Choć dla was pewnie za chwile powinna nastąpić noc. Przygotuje wam eliksir pozwalający dostosować się do zmiany czasu. – Powiedziała znikając na schodach prowadzących w dół.

- Chodźcie musimy porozmawiać. – Max zaprosił wszystkich do swojego pokoju.

- Część z was coś już słyszała o Lidze Kolekcjonerów. Nie mogę wam za wiele powiedzieć, bo pierwsze niezależny członek Ligi, będzie musiał przetestować wasze bariery i waszą chęć zachowania tajemnicy. Z barierami nie będzie problemu, z tym drugim także nie sądzę. –

Zamyślił się, ale po chwili kontynuował.

- Pewnie wieczorem będę miał spotkanie, na którym okaże się czy dostane pozwolenie na przekazanie wam większej ilości informacji. –

- Dziękuję, za zaufanie. Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy to, że uznałeś mnie wystarczająco dobrą. – Powiedziała Theodora, co wywołało uśmiech na twarzy chłopaka.

- Chodźcie. Zjemy śniadanie i popłyniemy na rafę. Najwyraźniej ja wiosłuję. – Powiedział wstając.

- Jeszcze jedno pytanie. – Powiedział Severus. – Spodziewałem się odrobinę lepszej ochrony, jakichś barier, a nie wyczułem nic. Sądziłem, że przy twojej lekkiej paranoi na punkcie bezpieczeństwa, zastaniemy w twoim rodzinnym domu, co najmniej zaklęcia porównywalne z tymi jakimi obłożyłeś dom Daphne. –

- Ten dom ma o wiele mocniejsze zabezpieczenia. Polegają one na tym, iż na wyspie jest trzydzieści sześć rezydencji obłożonych potężna magią ochronną, część jawnie, a część tak, by to ukryć. – Wyjaśnił Max. - A ten dom, nie ma nic. -

Severus zaśmiał się.

- Doskonały pomysł. Podejrzewam, że jeden jest nawet w pobliżu, za to tu są ochroniarze? –

- Tak, dodatkowo duży obszar wokół domu jest pokryty czarami, uniemożliwiającymi wykrycie używanej tu magii. –

- Nie mam więcej pytań. Genialne. – Zakończył nauczyciel i wstał.

  ***  

Na dole Max skierował się od razu na taras, gdzie przy prostym drewnianym stole siedział już Kano z dwoma innymi skrzatami, Jaquesem i Anastazją.

- To Helian i Mark. – Przedstawiła kobieta skrzaty, a właściwie skrzatkę i skrzata. – Siadajcie, smacznego. – Powiedziała wskazując na stół na którym leżały półmiski z serami, wędlinami, oraz wiele z owocami.

- Mark sprawdzi wasze zabezpieczenia, chyba, że ktoś nie chce. – Powiedział Jaques. - A my mamy spotkanie synu. Kolekcjonerzy maja teraz pół godziny na spotkanie z Toba. –

Max wstał pocałował Daphne i złapał dużą kiść winogron.

- Szybciej niż myślałem. Do zobaczenia za pół godziny. – Wyciągną rękę do ojca – Tam gdzie zwykle? – Jaques skiną głową i oboje zniknęli. Zniknął też Kano, ale w pierwszej chwili tego nikt tego nie zauważył.

- Chcecie pierwsze zjeść, czy zająć się sprawdzaniem? – Zapytał Mark – Wiem, że stres źle wpływa na trawienie. – Dodał z uśmiechem.

- Ja wole mieć to za sobą. - Powiedziała Daphne. – Max twierdzi, że nasze osłony są odpowiednie, więc załatwmy to, a potem spędźmy ten dzień na luzie. –

- Lwica broni smoka. – Zaśmiała się Helian. – Nie dziwie się, że ciebie wybrał, ani że ty wybrałaś jego. –

Mark podszedł do niej i unosząc się w powietrze, zawisł z twarzą na wysokości jej głowy. Dotknął jej czoła, a po kilkunastu sekundach opadł na ziemię.

- Zadziwiające. Twoje osłony są takie jak Smoka, wyczuwam w nich styl Kano. – A gdy uzyskał potwierdzające kiwnięcie dodał. – A więc Smok uczył ciebie magii skrzatów. –

- Kogo nazywasz „Smokiem" Maxa czy Kano? – Spytał Severus.

- Odpowiedzi dopiero po testach. – Wtrąciła Anastazja, reszta ustawiła się w kolejce, a sprawdzanie trwało naprawdę szybko. Mark nie potrzebował wiele czasu, jak tylko odkrywał stabilne bariery postawione wedle skrzaciej metody, opuszczał umysły badanych.

- Smok to Max. Jest jednocześnie młody i stary, jest potężny, ale nie korzysta nieroztropnie z swojej mocy. Jest dobry dla swoich. Jest dziki. – Wyjaśniła Helian.

*****

od Autora: Historia minęła własnie jakieś 70% całość. Zainteresowanie jak widzę, nie jest wielkie, ale będę wdzięczny za wszelkie komentarze, co do stylu, czy samej opowieści. 

Obecnie pracuję nad historią, w autorskim świecie, ale pomału, z powodu braku odzewu, zaczynam tracić wenę. Nakarmcie moją wenę. 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro