Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

chapter 1

Witam,

Zamieszczam moje pierwsze opowiadanie, więc będę wdzięczny za wszelką krytykę, choć im bardziej konstruktywna będzie tym lepiej.

Historia jest skończona, ma ponad 114tys słów, obecnie walczę z poprawieniem interpunkcji i szukaniem błędów logicznych w opowieści.

Do napisania zainspirowały mnie opowiadania tłumaczone przez Myrkula (którego profil polecam odnaleźć osobom nie znającym jeszcze jego tłumaczeń.).

W moim opowiadaniu pojawi się odrobina supermocy, choć będzie to moc ograniczona do jednej osoby. Odrobina humoru, romansu, przyjaźni, ogólnie historia lekka, bez konieczności nadmiernego wysilania szarych komórek przez czytającego. Traktuję ją jako test moich zdolności pisarskich. Brakuje mi czasu na moja pasję, gry fabularne, dlatego chciałbym stworzyć opowieść w autorskim świecie. Pod koniec opowiadania pewnie jasne stanie się o kim, a raczej o czym byłaby to opowieść.

Wracając do Fanfica. Maxwell de'Vireas i Liga Kolekcjonerów jest historią rozgrywającą się na 6 roku Harrego i reszty bohaterów, do tego momentu wydarzenia działy się kanonicznie. Wprowadzam kilka elementów AU, głównie ze względu na zbyt ubogie opisy magii oraz stworzeń. Przesuwam też akcję o kilka lat w przyszłość, jeśli chodzi o daty rozgrywania się. W tym opowiadaniu nie będzie to miało znaczenia, ale w wypadku pisania ewentualnej kontynuacji może okazać się istotne. Przyjmijcie zatem, że akcja opowiadania rozgrywa się około roku 2014. Głównymi bohaterami nie zostanie nikt z postaci książkowych, a sama opowieść nie będzie kanoniczna. Wprowadziłem nową postać, która z początku może wydawać się wszechmocna, albo wszechwiedząca, ale z czasem te jej cechy będą się wyjaśniały.

Starałem się unikać sytuacji nielogicznego działania, lub idiotycznego postępowania bohaterów, bardzo mnie drażni w książkach, gdy postacie pakują się w kłopoty, których mogli z łatwością uniknąć, poprzez podejmowanie najprostszych środków ostrożności. Z tego powodu część działań traci na efektywności, bowiem to co mogło by dla czytelnika być zaskoczeniem, zostaje wcześniej omówione, albo zabezpieczone. Ciekawi mnie jak taki styl narracji sprawdzi się w opowiadaniu. Nie znaczy to, że całkowicie usuwam zaskoczenie, wszystkiego przewidzieć się nie da.

Postaram się co dwa trzy dni dodać rozdział. Taka deklaracja może mnie utrzymać na fali poprawy błędów. Ale pozostawianie po sobie śladu w postaci komentarza, czy prywatnej wiadomości też nie zaszkodzi, a wręcz pomoże. Gdyby ktoś poczuł potrzebę wytknięcia mi błędu, albo chęć poprawiania/sprawdzania materiału przed publikacją, niech śmiało pisze, przyjmę taka pomoc z wdzięcznością.

A teraz życzę miłego czytania, mam nadzieję, że będziecie bawili się równie dobrze jak ja, gdy to pisałem.

******

Maxwell de'Vireas i Liga Kolekcjonerów

Maxwell pojawił się w przedziale C razem z ładną blondynką w ciemno zielonym obcisłym sweterku i granatowych jeansach. Uśmiechnął się do niej połową ust i bez krępacji zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu. Widok wyjątkowo mu się podobał. Najprawdopodobniej siódma, ale może będzie miał szczęście i okaże się, że szósta klasa. Szczupła, drobna sylwetka, zgrabne długie nogi, ogólnie wysoka, prawie jego wzrostu, małe piersi, długa szyja. Piękne wąskie usta i czekoladowe oczy. Twarz miała szczupłą pociągłą, uroda lekko orientalna, teraz mogła uchodzić za ładna, ale za kilka lat stanie się piękna. Bardzo subtelny makijaż, można by wręcz pomyśleć, że go nie ma, ale miała za delikatną cerę by mógł uznać ją za naturalną. Dziewczyna stała patrząc na niego, kiedy ją lustrował i nie spłoniła się, co spodobało mu się jeszcze bardziej, pokazywało, że zna swoją wartość, nie ma kompleksów. Dziewczyna musiała mieć charakter, a on niezwykle to lubił.

- Skończyłeś? - Zapytała obojętnym tonem, nie groźnym, nieoburzonym, ale też niezachęcającym.

- Nie widziałem dobrze tyłu. - Odciął się zawiedzionym głosem. Obróciła się wokół własnej osi. Trochę za szybko na jego gust, ale dostrzegł zgrabną pupę i jeszcze raz tył szyi, gdy jej włosy zafalowały. Przebiegł go dreszcz i miał ochotę przejechać delikatnie palcami po tym elemencie jej ciała, a potem złożyć na nim kilka pocałunków, może ugryźć, tak żeby usłyszeć stłumiony jęk rozkoszy. Spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem.

- Jesteś piękna. - Powiedział, po czym szybko ujął jej rękę, uniósł delikatnie, pochylił się i pocałował wierzch jej dłoni, nie odrywając swoich oczu od jej. Tym razem pojawił się bardzo lekki rumieniec na jej twarzy.

- Jestem... - zaczął, ale w tej samej chwili otworzyły się drzwi przedziału.

- O witajcie, witajcie. Zdawało mi się, że słyszę kogoś za drzwiami. Wchodźcie, jesteście pierwsi. - Slughorn powitał ich jowialnie, po czym zapraszającym gestem odsunął się od drzwi i zaczął zaganiać ich ręką do środka. Max wzruszył lekko ramionami i przybrał swoją bezosobową minę. Dziewczyna poszła za jego przykładem, a jako że wyczuła, iż nie zamierza wejść pierwszy ruszała sama przez otwarte drzwi. Kręciła tyłeczkiem odrobinę bardziej niż wydawało się to naturalne dla tak szczupłej osoby, albo nie miała zbyt dużej praktyki w tym, a może uznała, że trzeba się z nim podroczyć.

W środku przedział okazał się dużym salonem jadalnym z stołem, na co najmniej dziesięć osób. Maxwell odsunął krzesło dla dziewczyny, a ta z uśmiechem usiadła i pozwoliła dosunąć sobie krzesło. Tym razem uśmiech należał do kategorii kokieteryjny, dziewczyna doskonale panowała nad swoją twarzą, de'Vireas miał szczerą nadzieję, że będzie miał okazję ją rozgryzać. Mogła być wyzwaniem, odczytywanie jej nastrojów i intencji powinno przydać mu rozrywki na dłuższy czas.

- Tak, czujcie się swobodnie, wy akurat nie powinniście być speszeni formą tego spotkania, ale chyba jeszcze się nie znacie... - obecna godzina nie sprzyjała przedstawianiu się, gdyż właśnie rozległo się pukanie i Slughorn szybko przeprosił ich, po czym ruszył do drzwi.

- Maxwell Julian Alexander de'Vireas pani. - Przedstawił się kłaniając nisko, uznał, bowiem że ma do czynienia z kimś z rodów. Jej opanowanie i przyjęcie odsuniętego krzesła świadczyło o tym, że brała udział w niejednym przyjęciu. Nie musiało to oznaczać, że jest z znanego rodu, ale klasyczne przedstawienie nigdy nie było złym posunięciem.

- Daphne Greengrass - odpowiedziała wyciągając rękę. Ponownie musnął ją wargami, jej skóra pachniała kwiatem wiśni. Przytrzymał usta o ułamek sekundy dłużej niż określały dobre maniery, a ona wyczuła że wciąga nosem jej zapach. Kiedy puścił jej dłoń i spojrzał w oczy z swoim uśmiechem łobuza, zobaczył że znowu lekko się zaróżowiła.

Max był pewny, że się nie zakochał, doskonale panował nad swoimi emocjami, ale był też uczciwy wobec siebie, bo wobec kogo innego by mógł? Był zauroczony Daphne i zamierzał ją poznać, może nawet zdobyć. Nie to, żeby był jakimś nieopętanym uwodzicielem, czy kolekcjonerem serc i ciał niewieścich. Nie potraktowałby jej jak zdobyczy, ale jeśli ona też wykaże nim zainteresowanie, nie ma powodów, żeby się razem dobrze nie bawić. Z tego co zobaczył na dworcu i w pociągu, on sam przyciągał spojrzenia dziewcząt, ale żadna nie przykuła jego uwagi tak jak panna Greengrass. Z drugiej strony szanse na to by taka dziewczyna była wolna, były niezwykle małe.

- Cóż panie de'Vireas miałeś okazję obejrzeć mnie, czy zrewanżujesz się tym samym? - Spytała zaczepnie, a jako, że Max ciągle stał wykonał wolny obrót wokół siebie, nie zapominając o napięciu mięśni. Jakby to określiła większość nastolatek był "mniam".

Sto osiemdziesiąt cztery centymetry, osiemdziesiąt cztery kilogramy, wyrzeźbione mięśnie, które były bardzo dobrze zarysowane pod obcisła czarną koszulką, lekka opalenizna podkreślała ostro zarysowaną szczękę na szczupłej twarzy i ciemne niemal czarne oczy. Włosy nosił krótkie, czarne, postawione na żelu.

- Czy spełniam pani, potrzeby estetyczne? - Zapytał gdy Slughorn zbliżał się już z następną trójką gości.

- Są całkiem zaspokojone panie de'Vireas - odpowiedziała z zaczepnym błyskiem.

- Miło że się poznajecie. - Powiedział nauczyciel nie zauważając napięcia. - Cromac McLaggen jest na siódmym roku, tak jak Marcus Belby. - Nauczyciel dokonywał prezentacji, a Maxwell wstał aby powitać nowo przybyłych mocnym uściskiem dłoni.- A to Blaise Zabini, panna Greengrass go zna, bo są na tym samym roku - powiedział wskazując wysokiego chłopaka, no i życzenia się spełniają pomyślał, będą na tym samym roku, a to daje mu dwa lata na dokładne poznanie. - A to moi panowie, zwrócił się do przybyłych Daphne Greengrass oraz Maxwell de'Vireas. Maxwell jest nowy w Hogwarcie, zupełnie jak ja - zaśmiał się. - Powinniśmy się trzymać razem Maxwellu, wszak nowi powinni sobie pomagać. - Dodał, gdy uczniowie siadali.

Chłopak uśmiechną się połową ust okazując jedynie lekkie rozbawianie z żartu. Slughorn był już Hogwarcie i jako uczeń i jako nauczyciel.

- Przemyślę to. Mam jednak zwyczaj szybkiej adaptacji, ale jeśli poczuje się pan samotny albo zagubiony proszę mnie znaleźć, o ile będzie to możliwe pomogę. - Belby wypluł odrobinę soku, który właśnie pił, czym zarobił niechętne spojrzenie Daphne, Zabiniego i Slughorna.

- Ostry niczym brzytwa, niczym brzytwa. Tak, tak, nie spodziewałem się niczego innego po członku twojego rodu. Wiesz, że miałem przyjemność uczyć twojego ojca? - Spytał profesor.

- Wiem. Ojciec kiedy się dowiedział, że wraca Pan do szkoły ostrzegł mnie. -

- Nie wierz w połowę, a drugą podziel przez dwa. Pozytywy oczywiście pomnóż. Oto moje motto na wspomnienia. Z drugiej strony twojego ojca nie ma co podejrzewać o przesadę. - Slughorn wydawał się rozbawiony.

- Gdyby Pan zaczął musiałbym domagać się satysfakcji. - Maxwell mówił spokojnie, ale słychać było w jego głosie powagę.

- Nie musisz. - Ponownie rozległo się pukanie. - Ratunek w samą porę, wybaczcie. - Zaśmiał się odchodząc.

- Nie wyzwałbyś go? - Rzuciła Daphne.

- Powiedz tylko słowo piękna, a zmiotę tego człeka. - Powiedział wznosząc kielich w jej stronę.

- Nie licz na wiele, to Królowa Lodu Slytherina - powiedział Zabini, a Max przeniósł spojrzenie na niego. - Daphne Greengrass jest piękna, ale jej chłód zmrozi największy ogień. -

Max już miał odpowiedzieć, ale po namyśle skłonił lekko głowę, bo Slughorn wprowadził następną dziewczynę, tym razem młodszą, rudowłosą, którą przedstawił jako Ginny Weasley.

de'Vireasowi nie umknęło, że Zabini skrzywił się nieznacznie na jej widok. Weasleyowie byli znanymi zdrajcami krwi, więc Blaise musiał być ze Slytherina, tak jak Daphne. Ciekawe czy to jego ogień zgasiła dziewczyna.

Slughorn popędził ponownie otworzyć drzwi. Max przywitał się z Ginny, ale nie ucałował jej dłoni, a jedynie ją uścisnął, nie odsunął też jej krzesła.

Od drzwi dobiegło ich jowialne powitanie, to chyba gość honorowy. Okazał się nim słynny Harry Potter i mniej znany za własne zasługi, ale z równie potężnym nazwiskiem Nevill Longbottom. Po przedstawieniu i zajęciu miejsc Slughorn oznajmił, że są już wszyscy i zaczął wyjmować jedzenie z koszyka piknikowego. Nadzwyczaj smaczne jedzenie, które najwyraźniej miało im umilić to co nastąpiło w trakcie posiłku. Zgodnie z zapowiedzią ojca Horacy szybko zaczął budowanie swojego klubu, zaskakujące było to, że wiedział o jego obecności w pociągu, ale chyba jako nauczyciel miał dostęp do listy uczniów przed rozpoczęciem roku. Maxwell postanowił trzymać się taktyki, bycia gentelmanem wobec Daphne, więc dolewał jej soku dyniowego, irytującym był brak wina, czy też przesuwał koszyk z pieczywem. Daphne przyjmowała to z uśmiechem zadowolenia i przyłapał ją dwa razy na zerkaniu w jego stronę.

Rozmowa toczyła się leniwie na wypytywaniu uczniów o ich koneksje i talenty.

- Maxwellu słyszałem, że spędziłeś ostatni czas w Azji, ale po twojej opaleniźnie moje źródła, które mówią o mroźnej Syberii wydają się nieprawdziwe. - Zagadnął pragnąc poznać informacje, których nie mógł mieć. Max planował na początku przyjąć taktykę milczenia i kiwać jedynie głową, ale do cholery z tym. W tym pokoju byli i wrogowie Voldemorta i jego zwolennicy, pora wprowadzić zamęt.

- Na Syberii też można się opalić. Wszak w Alpach przy ujemnych temperaturach ludzie zyskują piękny brązowy kolor, słońce kumuluje się odbite od śniegu. Z drugiej strony alpejskie mrozy sięgają ledwie minus kilku stopni, podczas gdy na Syberii mocz zamarza zanim spadnie na śnieg. Nie da się napisać Zdychaj Voldemorcie. - wulgarność języka sprawiła, że Harry i Ginny się zaśmiali, Marcus ponownie zakrztusił, Zabini ironicznie uśmiechnął, Cormac skrzywił, a Daphne zachowała całkowite opanowanie.

- To nie mądrze wypowiadać się tak o tym-którego-imienia-nie-wolno-wypowiadać- powiedział Slughorn - Można by pomyśleć, że wystarczyło zażartować o sikaniu na śniegu. -

- Proszę wybaczyć profesorze, ale nie zamierzam bać się miernot pokroju Voldemorta. Dziwię się, że cała Anglia trzęsie spodniami przed jednym człowiekiem. Jest może potężny, ale nie na tyle, aby pokonać oddział aurorów. Nec Hercules contra plures. Szczerze powiedziawszy to nie sądziłem, że pan będzie się wzdrygał na imię Voldemorta. Harry walczył z nim już kilkukrotnie - skiną głową w stronę Pottera - a ma teraz szesnaście lat, sądziłem, że czarodziej o reputacji Horacego Slughorna, nie będzie się bał imienia swojego dawnego ucznia. Był w Pańskim klubie prawda? Nie mógłby nie być, podobno w szkole odznaczał się niebywałym talentem, a takich pan wyszukuje. Potrafi pan wzbudzić lojalność, wdzięczność, a nawet miłość wśród uczniów. Gra pan lekko gapowatego, niezdarnego grubaska, ale umysł i zmysł, którym się pan posługuje są ostre niczym brzytwa. Voldemort na pewno chciałby pana mieć po swojej stronie i nie traktowałby jak zwykłego sługi, Dumbledore zresztą też nie. Jednak jedzie pan do Hogwartu jako nauczyciel i wzdryga się na jego imię. Szuka pan ochrony czy okazji zaskarbienia sobie łaski? Czyją stronę pan wybiera? - tupet i bezczelność, a także brak szacunku były wyraźnie zauważalne w jego głosie.

Slughorn jednak spokojnie upił wina, bo jako odpowiedzialny nie polał go uczniom, po czym opanowanym głosem powiedział.

- Żadną. Swoją. Jestem stary, szukam spokoju, a unikanie werbunku przez którakolwiek stronę, jest łatwiejsze w Hogwarcie niż poza nim. Dumbledore rozumie odmowę. Ale ty nie rozumiesz subtelności. Nie jestem wprawdzie jeszcze twoim nauczycielem, ale nierozsądnie jest robić sobie wrogów wśród jak określiłeś parafrazując twoje słowa o mnie jeśli mogę tak powiedzieć potężnych czarodziejów. - Slughorn nie wydawał się jednak zły, raczej rozbawiony.

- Uważam, że tylko prawdziwy wróg może powiedzieć ci prawdę w oczy, stale testować twoją czujność i umiejętności. Przyjaciel zawsze da ci fory. Poza tym takie judo słowne to doskonałe ćwiczenia. - Głos brzmiał całkowicie inaczej, był przyjazny i z nutą szacunku.

- Jesteś politykiem? Mówiono mi, chyba ponownie błędnie, że wojownikiem? Jesteś zagadką, a ja lubię zagadki. Chętnie spróbuję jak to określiłeś, słownego judo. Tak, to będzie dobre ćwiczenie umysłu. Ale ty zadałeś proste pytanie na które odpowiedziałem. Zaznaczam szczerze. Czy mogę liczyć na rewanż? -

Max uśmiechną się, bo tego się spodziewał, więc skinął głową.

- To będzie właściwe. -

- Czyją stronę wybierasz? Jesteś urodzonym ślizgonem, ale nie brak ci butności gryfona, masz niesamowity umysł, więc siedzi w tobie krukon, a z tego co słyszałem byłbyś także wspaniałym puchonem. Którą stronę wybierasz, Voldemort czy Dumbledore? - Maxwell zauważył, że wypowiedział imię Czarnego Pana bez lęku i drżenia. A więc aktor.

- Żadną z powyższych, swoją. - odpowiedział niemal dokładnie jak nauczyciel. - Dumbledore jest stary, nie potrafi już pokonać Voldemorta, a Voldemort jest skazany na porażkę. Nigdy nie wybrałbym przegranego, aby na niego postawić. Chyba, że było by to moim celem. Nie, myślę, że raczej zabiję Voldemorta i na kanwie tego zwycięstwa poprowadzę czarodziejów do świetlanej przyszłości. -

- Ambitny plan. Ale tego można było się po tobie spodziewać. Będę z niepokojem patrzył na ceremonię przydziału. Co zrobisz jak dostaniesz się do Slytheriniu? -

- Pierwsze znajdę tego, kto obecnie rządzi. Kogo mam szukać Blaise? - zwrócił się z rozbawieniem do Zabiniego.

- A co dostanę za podanie ci tego nazwiska? - ślizgon był ewidentnie rozbawiony.

- Wdzięczność nowego szefa. A może to być towar niezwykle deficytowy. -

- Slytherin nie ma zazwyczaj jednego szefa. -

- Ale? -

- Ale jakbyś spacyfikował Malfoya to byłbyś na doskonałej pozycji, aby stać się takim szefem. -

- Widzi pan profesorze, ślizgoni potrafią wyczuć skąd wieje wiatr. Zabini nie zdradzi wprost Malfoya bo nie wie czy jestem potężniejszy, ale też nie odrzuci okazji przypodobania się potencjalnemu nowemu szefowi. Teraz test. - Maxwell mógł lekko, z uśmiechem. Zwrócił spojrzenie na Pottera. - Harry gdybym był w Slytherinie, ale zdecydowanie opowiadał się przeciw Voldemortowi, walczyłbyś przy moim boku? -

Slughorn patrzył z zaciekawieniem, jak na zwykły problem filozoficzny, Ginny wyglądała na totalnie rozbitą nowym uczniem i jego nieortodoksyjnym sposobem bycia. Za to Daphne jak przez większość wieczoru miała wyraz twarzy, który Max zaczął w myślach określać jako "To niebezpieczne, nic ze mnie nie wyciągniecie".

- Nie wiem, nie znam cię. Dlaczego miałbyś być w slytherinie i opowiadać się przeciw Voldemortowi? Czy gdybyś naprawdę był przeciw niemu nie trafiłbyś do innego domu? - Harry mówił niepewnie, chyba coś zaczęło się do niego przebijać.

- Prawdziwy gryfon - powiedziała z niesmakiem Daphne, czy zaszokowała wszystkich. - Świat nie dzieli się na dobrych i ślizgonów. -

- Touche dla pani. - powiedział Slughorn. - Widzisz Harry do Slytheriniu trafiają ambitni i podstępni, obecność w tym domu wyrabia w nich także swoistego rodzaju egoizm, bezuczuciowość, uczy opanowania, pragmatyzmu i zimnego kalkulowania. Czarni Panowie powstawali nie tylko ze Slytheriniu, choć o ile pamiętam nie było żądnego czarnego Pana z gryfindoru. Bardzo niemądrze było by odrzucić czyjąś pomoc w tak ważnej kwestii, opierając się tylko na przynależności domowej. -

- Z tak zamkniętym umysłem jesteś słaby, nie zobaczysz okazji, nie wykorzystasz wszystkich zasobów. Ale spróbujmy jeszcze raz. Jestem w slytherinie, przychodzę do ciebie i stwierdzam, że chcę wraz z tobą walczyć z Voldemortem, oraz że aby udowodnić moje zamiary przyniosłem Veritaserum, które zażyję, jeśli obiecasz zadać mi tylko jedno pytanie "czy chce pomóc pokonać Voldemorta?" Co robisz? - de'Vireas świetnie się bawił, co odbijało się w jego uśmiechu.

- hmm mógłbym przystać na takie warunki, to dość pewny sposób, aby sprawdzić czyjąś lojalność. - odpowiedział powoli Harry, a Daphne aż syknęła.

- Tak panno Greengrass - zachęcił Slughorn.

- To głupie. Przecież nie tak buduje się zaufanie. Potter na pewno nie sprawdzał w ten sposób żadnego z swoich przyjaciół, ani członków AD. W ten sposób i tak nie mógłbyś mu wierzyć. Bo to ślizgon przyniósł Veritaserum, twoi przyjaciele gryfoni szemraliby, że dałeś się oszukać, ty byś go bronił, wprowadziłbyś rozłam, a nigdy nie byłbyś do końca pewny czy zrobiłeś dobrze. -

- Może powinienem był o tym pomyśleć w zeszłym roku na AD. Ale masz rację, to na dłuższą metę nie rozwiązałoby niczego. -

- Jednym słowem gryfoni są niezdolni do współpracy ze ślizgonami. Więc odpowiadając teraz na pańskie pytanie profesorze Slughorn. Nie trafię do Slytherina. - podsumował Maxwell.

- To nie ty wybierasz. W Hogwarcie mamy ceremonię przydziału, gdzie to Tiara przydziału podejmuje decyzję na podstawie cech kandydata. A dla wyjaśnienia, odczytuje je z twojego umysłu. - Slughorn wydawała się zadowolony. - Slytherin byłby dla ciebie wspaniały, a i ty mógłbyś pomóc w budowaniu chwały tego domu. -

- Tiara nic nie odczyta, jeśli nie trafi na otwarty umysł nieszkolonego dziecka. Czy tiara często przydziela ludzi w moim wieku? -

- O nie, panie de'Vireas - Horacy pogroził mu palcem - nie próbuj mi wmówić, że potrafisz postawić bariery przeciw magii założycieli Hogwartu. A odpowiadając na pytanie zdarzało się, że ludzie w twoim wieku przybywali do szkoły i tiara nigdy nie miała z nimi problemu. Kilkadziesiąt lat temu, było dość powszechnym, że dzieci były uczone w domu, zdawały egzaminy w ministerstwie tak jak ty, a do Hogwartu uczęszczały tylko na poziomie owutemów. Zdradzisz mi z czego zdałeś sumy? -

- Ze wszystkiego. -

- A tak 13 wybitnych. A co zamierzasz studiować na owutemach? -

- Idealnie byłoby gdybym mógł ograniczyć się do jednego albo dwóch przedmiotów, ale tak się nie da. Więc, Runy, Zaklęcia, Eliksiry, Obronę, Transmutację myślałem nad zielarstwem, żeby potem mieć opcję odbycia treningu Aurora, ale skoro nie zamierzam pracować nigdy jako Auror, to byłby to chyba zbędny wysiłek. Stać mnie na nauczycieli, aby opanować umiejętności, a ministerialny papier nie jest wiele wart. -

- Czyli zamierzasz żyć z rodzinnego majątku i dobrze się bawić, a studia robisz jako hobby? - Spytał Blaise.

- Nie, w moim rodzie panuje zwyczaj, że zanim dostanie się dostęp do pieniędzy trzeba najpierw udowodnić, że potrafi się je zarabiać. Zwyczajowo sto tysięcy galeonów własnego wkładu do majątku rodziny jest wyznacznikiem odpowiednich umiejętności. -

- A jak zamierzasz zarobić sto tysięcy nie mając konkretnego zawodu. Pytam z ciekawości, bo może to być ciekawa perspektywa zarobkowa. -

- Już dawno wpłaciłem tyle do rodzinnej skrytki. Polowanie na niezwykłe stworzenia jest opłacalne. Najlepiej można zarobić na skórze Tracil. - Max wydawał się nie zauważać otwartych oczu i ust, choć te u profesora Slughorna były dodatkowo wytrzeszczone.

- Tracil uważa się za niemal wymarłe, a w skali stopnia wyzwania łowców komponentów są kilkukrotnie bardziej niebezpieczne niż czarne smoki z Toskanii i to gdy znajdzie się jakiego samego. - powiedział z podziwem. - Słyszałem, że jest jedno stado w górach Uralu. -

- Na Syberii była jedna z ich kolonii. - de'Vireas podkreślił słowo „Była". - A to mi przypomina, że ojciec prosił aby to panu przekazać. Miałem to co prawda zrobić w zamku, ale okazja jakoś się tak pojawiła. - i wyciągnął z kieszeni tubę średnicy piętnastu centymetrów, a długości około czterdziestu.

Slughorn ostrożnie odkręcił wieko i wysunął na stół kamizelkę obszytą szkarłatnym jedwabiem. Dotknął jej nabożnie przejechał palcami po wyściółce.

- To królewski prezent, mój chłopcze. Nie mogę tego przyjąć. Jest warte więcej niż... Nie wiem nawet do czego to porównać. - powiedział z wahaniem.

- I dobrze. Warunkiem mojego ojca jest to, że nie wolno panu jej sprzedać dla osobistej korzyści. Poza tym odmowę musi pan skierować prosto do niego. -

- Co to dokładnie jest? - spytał Harry.

- Jeśli to naprawdę skóra Tracil to ta kamizelka jest warta tyle co kamienica na Pokątnej. Tracil to mistyczne stworzenia, alter-jednorożce, stworzenia tak pełne mrocznej magii, że zabicie ich jest uznawane przez magię, za czyn szlachetny. Ich skóra jest niemal tak wytrzymała jak smoków, czy bazyliszków i ma kilka niezwykłych właściwości. Najważniejszą z nich jest chyba to, że ten, którą ją nosi będzie wobec magii postrzegany jako pan jasności, bo tylko takowy mógłby pokonać Tracil. - wyrecytowała Daphne.

- Czy noszenie takiej skóry nie jest czymś w rodzaju nieuzasadnionej przechwałki, skoro nie zabiło się tego własnoręcznie? - spytała Ginny.

- Tylko tak jak noszenie ubrań z smoczej skóry kupionych w sklepie. Z tą różnicą, że ktoś kto jest skażony mrokiem będzie miał dostęp do innych właściwości skóry, niż mag światła. To niezwykłe dać coś takiego swojemu nauczycielowi. Można by pomyśleć, że chcesz go kupić. Ktoś nazwałby to nawet łapówką. - Daphne patrzyła przenikliwie w oczy de'Vireasa.

- Tak, z tym że ta jest od mojego ojca. Byłoby to ślizgońskie podejście, gdybym dał mu to w zamku, w jego pokoju. Tu mam świadków, z dwóch domów, których mieszkańcy znajdą osobiste powody, aby mnie obserwować. To wszystko gra, a cytując pana profesora. Touche dla mnie. Teraz wybaczcie. Mam zamiar resztę podróży podziwiać widoki. Wszak to moja pierwsza podróż do Hogwartu. - Po czym wstał, ucałował dłoń ślizgonki, skłonił się Ginny i reszcie, a następnie korzystając z oszołomienia ruszył do wyjścia.

Max wrócił do przedziału, który zajmował z jakimiś trzecioklasistami grającymi w eksplodującego durnia. Usiadł obok drzwi, aby móc obserwować korytarz. Zauważył, że uczniowie zmienili już ubrania na szaty, więc musieli być niedaleko. W półmroku przedziału Slughorna ciężko było oceniać czas. Uznał, że najrozsądniej będzie także zmienić ubranie, z tym, że nie zamierzał paradować w niepraktycznych szatach. Założył pośpiesznie szare lekko błyszczące spodnie od garnituru oraz pasującą koszulę. Na szaty przyjdzie czas, ale teraz musiał zadbać aby zostać należycie zauważonym. Czekał, mając nadzieję, że zaraz przejdzie obok niego reszta gości starego Ślimaka, jak określał go ojciec.

Nie zawiódł się, bo już po niecałych dwudziestu minutach przeszła Daphne, za nią Belby, Cormac, potem Zabini, Ginny i Longbottom, ale nie Potter. Czyżby młody złoty chłopak, dał się skusić Horacemu. To by zmieniało plany Maxwella, bo nie zamierzał wspierać kogoś tak słabego. Jednak zaraz ledwie widoczne bo już kawałek poza komfortowym widzeniem nastąpiło poruszenie.

- Hej mały, dam ci galeona, jeśli przejdziesz się korytarzem w tamtą stronę - pokazał palcem kierunek zamieszania - i powiesz mi kto mniej więcej siedzi w piątym i szóstym przedziale od naszego. - powiedział do chłopaka siedzącego naprzeciw niego w szacie z naszywką gryfindoru.

- A jak już to wiem i ci powiem to też dostane galeona czy chcesz tylko mnie wywabić z przedziału, żeby wyciągnąć nogi na moim miejscu. - Max spojrzał na swoje nogi, faktycznie wyciągnął je wygodnie udając, że czyta książkę.

- Wybacz - powiedział podciągając je na swoja stronę. - Potrzebuję informacji. O ile jesteś pewny kto tam siedzi, nie musisz nigdzie chodzić. -

- Te dwa przedziały zajęli ślizgoni z szóstego i siódmego roku. Bliżej nas siedzą szóstoklasiści. Wiem to na pewno, bo siedziałem tam, zanim osiłki Malfoya nas nie wywaliły.-

- Robotnikom należy się zapłata za dobrą pracę. - powiedział rzucając w stronę chłopka dwa galeony, a samemu wracając do lektury.

- Jesteś nowy, więc może nie wiesz, ale powinieneś się już przebrać w szkolną szatę. Za kilka minut dojedziemy. Nie wiem czy liczysz się jako pierwszoroczny, ale nowi uczniowie zawsze płyną z Hagridem łodziami na ceremonię przydziału. Na stacji nie ma czasu, żeby się przebierać. -

- Dzięki. Będę się trzymał mojego stroju i jazdy powozem. Skąd przyszło ci do głowy, że jestem nowym uczniem? - Zapytał, a cały przedział zesztywniał. Wcześniej opowiadali żarty o innych nauczycielach, a wiedzieli, że pojawi się nowy nauczyciel obrony. -Żartowałem. Jestem uczniem, ale zaczynam na szóstym roku. Przyjechałem na owutemy, a wejście w takim stroju da fajny efekt. Myślę, że nawet celowo się spóźnię. -

- Jesteś dziwny. - skwitował chłopak - ale chyba będę w stanie cię polubić. -

Max z uśmiechem pogrążył się w książce. Gdy pociąg zaczął zwalniać uśmiechną się do uczniów z przedziału i powiedział. - Galeona każdemu, kogo nie będzie tu w ciągu minuty. - wyciągnął garść złotych monet. Chłopcy, którzy i tak zbierali się do wyjścia przyspieszyli zgarniając po monecie mijając po monecie.

Max zaciągnął zasłony i skupił się na najpierw na swoim wnętrzu, a potem na przedziale i w końcu na wagonie. Magia bywała niezwykle użyteczna w szpiegowaniu magicznych istot. Wystarczyło się skupić na energii poszczególnych osób poczuć jak się zasłaniają, zderzają. Przy odrobienie wprawy można nauczyć się rozpoznawać pojedyncze osoby. Jego zadanie było łatwe. Odrzucał korytarz, i przesuwał swoje zmysły do przodu po przedziałach. Aż znalazł taki z dwoma osobami. Jedna była pod sufitem, a druga klęczała na podłodze. Teraz ta na podłodze uwolniła magię i czarodziej spiderman spadł na podłogę. Nie został zabity, bo nadal promieniował magią. Max wyrwał się z transu i ruszył.

Harry ze złamanym nosem wpatrywał się z nienawiścią w Dracona kiedy do jego uszu dobiegło pukanie do przedziału.

- Do widzenia Potter - rzucił Malfoy przykrywając go peleryną niewidką.- Już się zbieram - zawołał Malfoy w kierunku drzwi i otworzył je bez wcześniejszego odsłania zasłony.

Był to ewidentny błąd, bo następną rzeczą jaką zobaczył była pięść uderzając prosto w jego nos. Krew buchnęła na jego szatę, nie zdążył jednak krzyknąć bowiem następny cios uderzył go również w twarz, tym razem oberwał łokciem. Czyjaś noga kopnęła go w bok łydki kładąc na kolana, a sekundę później kolano uderzyło ponownie w złamany wcześniej nos, wyłączając go całkowicie.

Maxwell przykląkł obok Malfoya druga ręką zdejmując pelerynę z Pottera.

- Idiota - skomentował, zabierając różdżkę Draco. Przejechał lewą ręką tuż nad twarzą złotego chłopca usuwając efekty Petrificusa.

- Zamknij przedział musze coś zrobić, zanim wyjdziemy. -szybko wyjął niewielki błękitny kryształ i wstając przejechał nim po twarzy Pottera, zgarniając odrobinę krwi. Zaraz też ukląkł i przyłożył kryształ do wierzchu prawej dłoni ślizgona. Harry usłyszał szepty w dziwnym języku, a na dłoni szyi i policzku Malfoya pojawiały się i znikały, błękitne runy. Po minucie Maxwell wstał spojrzał na chłopaka i z uśmiechem złamał w rękach różdżkę, którą wcześniej podniósł.

- Napraw ją- polecił.

Harry nie wiedział co tym myśleć, ale w końcu właśnie został ocalony przez tego człowieka, więc mógł wykonać to polecenie.

Max schylił się, podniósł Dracona i zarzucił go sobie na ramię.

- Idziemy. - rzucił ruszając w stronę drzwi, na jego koszuli świeciły plamy krwi ślizgona.

Kiedy znaleźli się na peronie Harry spostrzegł, że powozy już odjechały, ale Max zdawał się na to nie zważać.

- Dasz radę dojść do zamku, czy wezwać ci pomoc? - Spytał.

- Nic mi nie jest. - odpowiedział trochę szorstko Harry, nie podobała mu się rola ocalonego i posłusznego.

- Nie musisz grać bohatera, masz złamany nos, straciłeś jakieś pół litra krwi. Masz prawo być osłabiony. Nie jestem Ginny, nie musisz się popisywać. -

- Ginny to przyjaciółka. -

- Aaa, niech będzie. Chodźmy. -

Gdy opuścili dworzec, podeszła do nich brązowowłosa kobieta w średnim wieku.

- Czy mogę wam pomóc? Coś się stało waszemu koledze? -

- Potknął się na stopniach. - Max zmierzył ją wzrokiem i wysłał zmysł magii. - Auror Tonks. - zawołał z uśmiechem. - Doskonale. Odprowadzi nas pani do zamku? Harry potrzebuje nastawienia nosa, a ja mam pełne ręce. -

- Tonks? -

- Jak mnie rozpoznałeś? - Zawołali jednocześnie Harry i Tonks.

- Hmm możemy rozmawiać w drodze. - zaproponował ruszając w stronę zamku. - Pani Auror Tonks, jest tylko jeden metamorfomag, który miałyby powód by tu być. Zresztą, nie ma was tak wielu, żeby nie dało się dla bezpieczeństwa pilnować po której stronie jesteście. Podpowiem, że ministerstwo jest strasznie głupie w tej kwestii, inni zresztą też. Voldemort nie ma obecnie żadnego metamorfomaga. Macie charakterystyczne falowanie poziomu magii, kiedy nie jesteście w naturalnej formie. Im lepsza kontrola tym falowanie mniejsze. Można to trenować. - mówił niemal ciągnąc ich za sobą. Gdy wyszli już z wioski i znaleźli się na ścieżce pomiędzy niewielkimi drzewkami, zrzucił Malfoya na ziemię.

- Harry daj swoją pelerynę Tonks, a ty pani Auror obiecaj nie odzywać się to zdobędziesz dużo ważnych informacji. W obietnicy dodaj także, że nie zareagujesz niezależnie od tego co się zdarzy. Potrzebuje tego pajaca w szkole. Umowa? Inaczej po prostu go ocucę i wyjmę informacje w zamku. - Maxwell, w mniemaniu Harrego zdawał się nie przejmować kompletnie tym do kogo mówi, a pomysł, że może swoimi słowami kogoś obrazić, albo ściągnąć na siebie kłopoty wydawał się w ogóle nie wpaść mu do głowy.

- Szantażujesz Aurora w swoim pierwszym dniu w szkole? - Zapytała przyglądając mu się, ale uśmiechnęła się- Mamy umowę, nie lubię tego gnojka. -

- Ok. To wiążąca obietnica, a jej złamanie potraktuje jak akt wrogości wobec mojego rodu. -

- Poczekaj, musze wysłać wiadomość, żeby ktoś na nas czekał, bramy będą zamknięte. Harry pelerynę doślę ci jutro sową. - po skinieniu głowy przez Harrego, z jej różdżki wystrzelił patronus, przypominający wielką czworonoga bestię.

de'Vireas pochylił się i tak jak wcześniej Harremu przejechał mu po twarzy ręką. Draco otworzył oczy i skrzywił się z bólu.

- Cześć- powiedział przyjaźnie Maxwell wyciągając rękę by pomóc chłopakowi wstać- Jestem Maxwell Julian Alexander de'Vireas, zapamiętaj to żebyś wiedział na kim się spróbować zemścić. To jest Harry Potter. Harry oddaj mu różdżkę. -

- Co? - Zapytał ogłupiony zachowaniem de'Vireas Harry.

- Oddaj mu różdżkę. - powiedział z naciskiem, a kiedy Harry niechętnie przekazał różdżkę kontynuował- Chodźmy, nie chcę się spóźnić na ucztę. Widzisz Draco, mogę ci mówić Draco? Nieważne nie masz wyjścia. Czujesz na wierzchu prawej dłoni ból? Na pewno. Wszczepiłem ci tam niewielki kryształ. To taki bonus, bo widzisz kryształ zanurzyłem wcześniej w krwi Pottera, z złamanego przez ciebie nosa. Znam się odrobinę na runach Draco, dlatego użyłem na tobie miłego zaklęcia. Od teraz, kiedykolwiek spróbujesz rzucić zaklęcie na Harrego, jedna z losowych dwudziestu siedmiu kości w twoim ciele będzie się łamać. Po dwóch minutach się uleczy. Jeśli spróbujesz wyjąć kryształ, zaczną się łamać i uzdrawiać wszystkie. Prawdopodobnie nie przeżyjesz z bólu. -

- Nie wierzę ci - przerwał Draco.

- Spróbuj to naprawdę będzie zabawne. - Max zatrzymał się nagle. - Harry nie broń się, obiecuję, że jesteś bezpieczny. - Harry skinął głową. - No Draco dajesz. -

Malfoy wyglądał na nieco speszonego, ale po dwóch sekundach krzyknął.

- Furnunku... aaaaa- jego ciało przeszedł spazm bólu i złapał się za żebra.

- Zabawne, prawda? Tak będzie za każdym razem. - powiedział zimno Max. - Zrozumiałeś? - a gdy nie doczekał się odpowiedzi uderzył błyskawicznie w bok ślizgona. - Spytałem o coś? Odpowiedz ma być na głos i zrozumiała. -

-Tak, zrozumiałem. - wysyczał Draco przez łzy.

- Doskonale pokaż mroczny znak. - polecił chłodno.

- Nie wiem o czym mówisz. Aaaaaa -ślizgon zawył, gdy następny cios szybki niczym uderzenie pioruna, spadł tym razem na złamaną kość. Harry krzywił się nie wiedząc co robić, z jednej nie mógł patrzeć na takie tortury, ale z drugiej strony bardzo chciał wiedzieć. Malfoy z łzami w oczach odsłonił przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Skóra była wciąż zaczerwieniona.

- Ok. Draco, przyjacielu pamiętaj, że nie wolno ci wspomnieć o zaklęciu i krysztale, a najlepiej o naszej rozmowie. Dobrze? -

-Tak. - Odpowiedział ślizgon który poczuł, że kość w boku się zrasta, co pozwoliło mu stanąć prosto.

- Jakby ktoś będzie pytał przewróciłeś się na tory, a my ci pomogliśmy. Aha i możesz mnie dowolnie obrażać i wyzywać. To będzie nawet zabawne, a tobie da odrobię ulgi. Coś takiego nie aktywuje zaklęcia. -

- Zapłacisz mi za to. - Wysyczał Malfoy.

- Wątpię. A teraz w drogę. - Gdy dotarli do bram czekał na nich już czarnowłosy mężczyzna, z czarną powiewającą szatą na sobie. Machnął różdżką i łańcuchy z bramy opadły, a sama brama z zgrzytem odsunęła się odrobinę.

- Potter spóźnienie, i to w mugolskich ubrania, co zrobiłeś Malfoyowi? - Zapytał zimnym głosem.

- To moja wina, proszę pana - powiedział Maxwell potulnie. - wychodząc z pociągu niechcący się potknąłem i wpadłem na Draco, a razem wpadliśmy na Harrego. Chłopaki ucierpiały bardziej niż ja, ale straciliśmy trochę czasu, na wyjaśnianie i tym podobne, aż powozy nam uciekły. - łgał łatwo.

- Draco, co masz do powiedzenia? - Spytał z furią nauczyciel.

- Tak było - powiedział blondyn, a jego odpowiedz, chyba tylko bardziej rozwścieczyła Snapa.

- Potter minus dwadzieścia punktów za brak szkolnych szat. Pan panie de'Vireas nie jest jeszcze w żadnym domu, więc panu tym razem podaruje. A teraz jazda do zamku. -

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro