》Rozdział 8《
Niebieskie oczy nieruchome
Cały świat wciąż śpi
I wtedy „tamten czas“ właśnie mija
Wydaje się odległą historią
Gdy Chuuya obudził się nad ranem, zdawało mu się, że znów jest w domu Odasaku. Jednak widok z okna temu zaprzeczył. Rudzielec był u siebie, ale wciąż czuł ciepło, którego pragnął i zapach tamtego mężczyzny, który w końcu zwrócił na niego uwagę.
Nie odczuwał tego bez powodu. Leżał tuż przy Odasaku, wtulony w niego. Starszy mężczyzna jeszcze spał. Jego równomierny oddech był o wiele przyjemniejszym dla ucha dźwiękiem niż głośno tykający zegar, który zazwyczaj było słychać.
Gdy Chuuya uniósł głowę, z czoła spadł mu ręczniczek, prawie całkiem suchy.
Czyżbym dostał gorączki w nocy?
Chuuya westchnął cicho i uśmiechnął się. Zwykle, w momencie gdy ktokolwiek odwiedził go późnym wieczorem, rudzielec budził się całkiem sam. Zwykle kołdra była nawet w innym pokoju, więc ranek witał go zziębnięciem.
Egzekutor nie miał pomysłu, jak obudzić Odasaku. Podniósł się na tyle, na ile mógł, a następnie przejechał dłonią po policzku swego gościa.
Odasaku otworzył oczy. Napotkał spojrzenie nieśmiałych, szafirowych oczu Chuuyi. Musiał przyznać, że podobał mu się ten kolor.
— Dzień dobry, Chuuya. — uśmiechnął się, puszczając go i podnosząc się do siadu.
— D-dzień dobry. — odparł rudzielec, na chwilę się nawet zawstydzając.
Odasaku uniósł dłoń i wsunął schodzące na twarz Chuuyi pasmo włosów za ucho chłopaka. Włosy były takie miłe w dotyku.
Całkiem spokojną atmosferę przerwał telefon.
— Halo? — Chuuya spojrzał w okno i nie zwrócił uwagi, że Odasaku poszedł do kuchni. — Kolejna misja?
— Ostatnio zrobiłeś się całkiem domyślny. Znów w Europie, tam gdzie zwykle. Pytanie tylko, czy zajmiesz się tym teraz, czy w przyszłym tygodniu.
— Mógłbym w sumie- — wypowiedź przerwał mu atak kaszlu.
— Hah, powinieneś odpocząć. To ja zapiszę, że w przyszłym tygodniu. Kuruj się! — jedna z tych przesadnie miłych sekretarek rozłączyła się, nim Chuuya zdążył zareagować.
Rudzielec odłożył telefon na szafkę nocną i zwrócił uwagę, że słyszy krzątanie w kuchni. Znalazł swoje kapcie i ruszył w tamtą stronę.
— Kto do ciebie wydzwania o tak wczesnej porze?
— Sekretarka, która postanowiła wcisnąć mi chorobowe. I przypomnieć, że w przyszłym tygodniu mam misję za granicą.
— Hm, czyli powinenem się postarać.
— Że co?
— Żebyś w ten tydzień wyzdrowiał.
Chuuya wziął się za jedzenie posiłku, kryjąc zawstydzenie za włosami. Odasaku usiadł obok i też jadł.
— Skoro wpisała ci chorobowe, to nie musisz się spieszyć, wiesz?
— A co z tobą?
— Ja wziąłem... powiedzmy, że urlop. Rozmawiałem o tym z Morim i powiedział, że mógłbym zrobić sobie wolne. W sumie za to go nie lubię.
— Za to, że dał ci wolne?
— Nie, za to, że wiedział, że chyba znał całą moją sytuację, a mimo tego mówił to z jakąś wesołością w głosie.
— Nie oczekuj od niego normalności.
》》》
Dazai był całkiem zajęty wiązaniem od nowa szalika na szyi Kunikidy.
— Przewiało cię, więc powinieneś mieć ten szalik, żeby chociaż się nie pogorszyło. Ja już cię prawie w ogóle nie słyszę!
Kunikida mruknął coś pod nosem, przestając się kłócić. Z Dazaiem się kłócić to jak grać w szachy z gołębiem.
Bo obaj wywrócili by planszę i uznali swą wygraną, nieprawdaż?
》》》
Całe przedpołudnie spędzili wspólnie, na rozmowach i oglądaniu telewizji. Było przyjemnie.
Odasaku jednak znał taki typ jak Chuuya, więc gdy usłyszał, że ten na upartego pojedzie jutro na tą misję w Europie, nie był tym specjalnie zdziwiony.
— Wrócisz do domu i zamiast zabijać członków szczeniackich gangów będziesz leżał z zapaleniem płuc. — odparł raczej żartobliwie. — Uważaj na siebie. — dodał z troską.
》》》
— Czasami mam wrażenie, że to Dazai martwi się o ciebie bardziej, niż ty o niego. Cały czas chodzi za tobą z syropami na kaszel i herbatą... — Atsushi mruknął cicho, przechodząc obok zapracowanego Kunikidy.
— Muszę się o kogoś martwić, Atsushi. Tak to już bywa. A Kunikida potrzebuje dużo opieki!
— Wcale jej nie potrzebuję, ale wedle Dazaia to oferta nie do odrzucenia.
Atsushi spojrzał na roześmianego Dazaia i wciąż poważnego Kunikidę, wciąż dziwiąc się, jak oni w ogóle się dogadują.
Chociaż... to pewnie jest jedna z tych rzecz, co się filozofom nie śniły, prawda?
》》》
Chuuya usiadł przy kontuarze baru i zagadał do barmana, rozglądając się dyskretnie. Miał co nieco do zrobienia w tym mieście, ale jego przeczucie mówiło, że już pierwszego dnia powinien uważać.
Zorientował się, że miał rację, gdy tylko dostrzegł błysk światła odbijającego się od okularów znajomego mu już blondyna.
Anonim siedział na uboczu i przeliczał pieniądze. Zawiniątka niemal odblaskowych euro spiętych czarnymi gumkami.
Chuuya uśmiechnął się kwaśno i wyjął pieniądze z kieszeni. Jego plik gotówki to były nieco poużywane złote. Spięte odblaskowym paskiem.
Po zapłaceniu barmanowi znów uciekł spojrzeniem w stronę Anonima i dostrzegł zmianę. Tym razem blondyn tasował w dłoniach pliki złotych obwiązanych paskiem. Chuuya wpadł na pewien pomysł i postanowił wprowadzić go w życie.
Chuuya dobrze znał trzech obdarzonych, przez niektórych nazywanych Vistula Trio. Tak samo dobrze, jak wiedział to, że ta nazwa prawie w ogóle się do nich nie miała. Chociażby dlatego, że Anonim prawdopodobnie był Niemcem.
Rudzielec rozejrzał się za brakującymi kompanami blondyna, Johnem i Adamem. Tego pierwszego wypatrywał w największym tłumie, bo uwielbiał łechtać sobie ego szpanowaniem w towarzystwie.
Ostatniego z tria wypatrzył przy Anonimie, gdy wręczył okularnikowi zawartość swojej torby, czyli łupy z zabawy w obrabianie wszystkich nadzianych klientów wokół.
Chuuya dopił swoje wino, po czym skierował kroki do Anonima, wystawiając ku niemu rękę.
— A ty co Nakahara? Na żebry przyszedłeś? — zakpił blondyn, kładąc profilaktycznie ręce na zebranych pieniądzach.
— Nie, po prostu daj mi z powrotem moje pieniądze. — odparł rudzielec spokojnie, przyzwyczajony już, że Anonim złośliwie mówi mu po nazwisku, choć się już znali.
— A skąd możesz wiedzieć, że je mam? Nie udowodnisz mi, że zabrałem ci je.
— A jeśli odgadnę, który plik gotówki jest mój? — ciągnął Chuuya, całkiem pewny siebie.
— Takiś sprytny? Jak przegrasz, oddajesz kapelusz!
Anonim rozłożył na stoliku zebrane osiem bloczków banknotów. Dla przeciętnego człowieka wszytskie były do siebie podobne. Chuuya jednak już przeczuwał, który jest jego. Blondwłosy przemieszał układ i spojrzał z wyczekiwaniem na Egzekutora.
Chuuya wziął pliczek pieniędzy i po prostu wsunął go do kieszeni.
— Trafiłem, nieprawdaż?
— Wiedziałem, że drugi raz się nie podejdziesz, ale jedno pytanie, jak?
— Pożyczyłem od barmana pisak i przejechałem nim po boku banknotów. Nie zauważyłbyś.
Anonim trzasnął ręką w stół, gdy Chuuya odchodził. Nikt nie lubi przegrywać, nie?
Chuuya jednak nie czuł z tego takiej satysfakcji jak kiedyś.
》》》
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro