》Rozdział 15《
Bo patrzyłeś milcząco
Naprawdę tam wtedy byłeś
I w świetle tego świata
Po prostu stałeś i patrzyłeś
Chuuyę obudził chłód i cisza. Przetarł oczy, a wtedy usłyszał tykający zegar.
Zupełnie... jak gdyby nic się nie stało...
Nie leżał na gołym materacu, tylko we własnej pościeli. A obok niego nie było nikogo.
Czyżby... czy to naprawdę był tylko sen?
Chuuya zacisnął pięści, z bezsilnością czując, że łza spływa mu po policzku.
Wiedziałem, to wszystko to było złudzenie. On nigdy był się tak nie zachowywał, szczególnie w łóżku.
Oszczedził sobie czasu i rozpłakał się, kompletnie z tym nie walcząc.
Tak naprawdę zaczął nienawidzić samego siebie. Że katuje sam siebie tymi głupimi marzeniami.
Marzyciele widzą więcej, też coś.
Marzyciele nigdy nikogo nie zabili.
Marzycieli już nie ma.
Jestem tylko żałosnym egoistą, na mnie nikomu nie zależy.
Jednak wtedy poczuł dłoń na ramieniu i musnięcie ciepłych warg przy uchu.
— Co się stało, Chuuya? — te cztery słowa, powiedziane z troską, sprawiły, że rudzielca zmroziło.
On tu naprawdę jest, a ja naprawdę się wydurniłem.
— N-nic. — mruknął w końcu, kuląc się.
Odasaku podniósł go na chwilę, po czym wsunął się pod niego i mocno przytulił.
— To odpuść sobie to nic. Jestem z tobą, a ty masz przestać płakać. — westchnął, przeczesując mu włosy.
Odpowiedziało mu długie milczenie, przerywane momentami pociągania nosem.
— To moja wina?
— N-nie! — Chuuya odezwał się nagle.
— Jesteś pewien? Masz taką minę jakby...
— Jakby co?
— Cóż, jakby cię bolało.
Chuuya oblał się rumieńcem. No tak, Odasaku mógł wpaść na taki wariant. Jednak rudzielec czuł głównie ból w serduszku, do którego bał się dawać komukolwiek wgląd.
— Nie, nie boli mnie. Ja... miałem zamiar cię przeprosić, tak się wczoraj narzucałem i w ogóle...
Odasaku zaśmiał się cicho, po czym pocałował go w policzek.
— Wygląda na to, że tego było ci trzeba, więc nie powinieneś przepraszać. — rzucił całkowicie spokojnie.
Chuuya zaklął w myślach. Wolałby już zostać nazwany niewyżytym zbokiem.
W ogóle co to znaczy, że tego było mi trzeba?
— Ale... mam jedno pytanie. — westchnął rudzielec, spoglądając Odasaku w oczy. — Czemu m-miałeś lubrykant w płaszczu?
Teraz to wyższy mężczyzna zrobił głupią minę.
— Cóż, pewnie cię tym wkurzę...
— To znaczy?
— Gdy pierwszy raz mnie przytuliłeś, byłeś pijany. Gdy pierwszy raz mnie pocałowałeś, byłeś pijany. Miałem jakieś przeczucie, że jeśli...
— Że jeśli będę chciał z tobą się przespać, będę pijany? Co to ma do rzeczy?
— Miałem raczej na myśli, że obaj się upijemy. — mruknął, spuszczając z westchnieniem wzrok. — A nie chciałem, żeby cię bolało.
Chuuya zawstydził się jeszcze troszkę. Czyli od początku chodziło tylko o to, żeby się o niego zatroszczyć?
To przecież niemożliwe...
— Chodźmy na śniadanie. — zaproponował Odasaku, a rudzielec podniósł się, zauważając to, że jeszcze był nago.
Strzelił facepalma, bo przecież mógłby po tym się zorientować w swej sytuacji. Sięgnął po przyniesione zapewne przez Odasaku ubrania i włożył ich część na siebie. Odpuścił sobie założenie kapelusza i poszedł do kuchni, gdzie zgodnie ze słowami starszego mężczyzny czekało śniadanie w postaci ciepłej zupy, ryżu i tamagoyaki*. Chuuya spojrzał z zaintrygowaniem na Odasaku.
— Przyznam się od razu, że to sąsiadka, taka starsza pani, przyszła i chciała zaprosić na śniadanie. Podziękowałem, głównie dlatego, że wciąż spałeś. Jednak ona wróciła, gdy brałem prysznic, więc gdy jej otworzyłem, na ganku była tylko torba z jedzeniem.
Chuuya wyobraził sobie zmieszaną minę Odasaku, gdy próbował porozmawiać ze starszą kobietą. Zaśmiał się cicho, po czym wziął za jedzenie.
— O, przypomniałem sobie. Nazywała się pani Kozume.
— Zapamiętam i nie omieszkam podziękować. — zaśmiał się rudzielec. — To aż dla mnie dziwne, że po takim... wieczorze zostaliśmy tak miło przywitani.
— Sądzę, że się nie zorientowała. — odparł starszy mężczyzna. — Masz jakiś plan, co dziś porobić?
— Możnaby ogarnąć ten dom. Ewentualnie przygotujemy ciebie do pracy.
— Hm?
— No wiesz, twój... warsztat pisarski, czy coś. Na to trzeba mieć dobre miejsce.
Odasaku uśmiechnął się nieznacznie.
— Każde może być dobre. — westchnął, biorąc się za mycie naczyń.
Zapowiadał się pracowity dzień.
》》》
Dazai chodził tu i tam po Agnecji, w sumie nie robiąc niczego, pomimo ponawiających się próśb Kunikidy.
Chodził wesolutki jak królik w sałacie, ale nie zamierzał odpowiedzieć nikomu, dlaczego.
Gdy wczoraj Kunikida obok niego zasypiał, mruknął pod nosem coś, na co Dazai cierpliwie czekał, wiedząc dobrze, że trzeba być cierpliwym.
'Tak, tak, ja ciebie też.'
Bo co z tego, że blondyn powiedział to w półśnie?
》》》
Mieszkanie zaczynało wyglądać nawet schludnie, a szafki zostały zapełnione. W międzyczasie Odasaku z Chuuyą zrobili sobe wyprawę na zakupy, gdzie kupili jedzenie, a także papeterię, na której Odasaku planował pisać. Dzień może nie chylił się jeszcze ku końcowi, ale trochę już trwał. Obaj mężczyźni postanowili wybrać się na spacer po okolicy. A szczególnie po pobliskim parku, który przypadł im do gustu.
Było coś magicznego i spokojnego w pojawiającej się powoli zieleni, co podobało się im obu. Poza tym... było tam po prostu beztrosko. Bawiące się dzieci i siedzące na ławeczkach staruszki, po prostu słuchające ptasich śpiewów.
— Czuję się jak... jak obcy. — mruknął Chuuya.
— To znaczy, że czas, byś i ty stał się częścią tego świata. — zaśmiał się Odasaku i poczochrał go po włosach.
Usiedli na ławce naprzeciw fontanny. Koło nich przejechała rowerzystka, rozchlapując wodę z samotnej kałuży, jednak udało im się uniknąć zamoknięcia. Słońce wyjrzało zza lekkich chmur i objęło świat swym ciepłem.
Chuuya oparł głowę na ramieniu Odasaku i westchnął. Podobało mu się tu. Szczególnie dlatego, że nie był sam.
— To kim teraz chciałbyś zostać? — wrócił do starej rozterki Odasaku.
— Na pewno nie kimkolwiek związanym z tym całym bałaganem. Z krwią, z przemocą... ostatecznie zostałbym instruktorem, ale nie wiem, czy zdobyłbym na to papiery.
— Ja w ciebie wierzę, Chuuya.
— A ja w ciebie. Masz już plan na tą swoją książkę?
— Mam, mam. Spokojnie.
》》》
Po zapisaniu tych ostatnich kilku zdań zauważyłam, że to ma brzmienie, jakby było zakończeniem historii...
A wcale tak nie jest, nie bójcie się.
Do zobaczenia ~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro