》Rozdział 12《
Deszcz przestał padać, ale wieje wiatr
Przesuwające się chmury zakrywają księżyc
Hej wszyscy, dzisiaj jest wiosenny wieczór
Wieje ciepły wiatr
Chociaż tygodnie mijały i ostatecznie zima się kończyła, Chuuyi wydawało się, że cały czas stał w miejscu, bojąc się postawić krok w przód.
Odkąd wyzdrowiał, co parę dni chodził gdzieś z Odasaku. Nie był pewien, czy stało się to dla niego rutyną, czy wręcz przeciwnie. Czasem było to kino, niekiedy kawiarnia, rzadziej bar. Spędzali wspólnie czas na rozmowach. Możnaby to nazwać randkami, bo niekiedy mówili sobie 'kocham cię' i ukradkiem się całowali, ale Chuuya nie potrafił tego tak nazwać.
Przy swoich poprzednich partnerach dostrzegał prawidłowość, że następne randki bywały bardziej... cóż, po prostu dochodziło podczas nich do większych rzeczy niż te pocałunki.
Dlaczego on taki jest? Dlaczego nigdy mnie nie pospieszył, nigdy nie mówił, że moglibyśmy przejść... na wyższy poziom związku?
Jednemu nie mógł zaprzeczyć — każdego kolejnego spotkania wyczekiwał z uśmiechem. Momentami jednak wracał do swych ostatnich przemyśleń.
Pewnego dnia w końcu wyciągnął telefon, zadzwonił do Odasaku i postanowił powiedzieć tylko jedno słowo, na którego wyrzeknięcie i tak długo się zbierał.
— Chuuya, co się stało?
— Ucieknijmy. — odrzekł spokojnie, choć w głębi wszystko się w nim gotowało. W końcu pierwszy raz powiedział komukolwiek wprost, że chce uciec z mafii. Mimo tego był całkiem szczęśliwy.
》》》
Kunikida rozglądał się wokół nerwowo. Ludzi na ulicach było pełno, a on zgubił pośród nich Dazaia. Nie chciał się przyznawać do tego nawet przed samym sobą, więc szukał go wokół, zamiast go zawołać.
Czas mijał, a bruneta jak nie było, tak jie było. Blondyn spuścił głowę i westchnął ciężko.
— Kunikida! — usłyszał za sobą zawołanie.
Odwrócił się i spostrzegł nadbiegającego ku niemu Dazaia. Brunetowi najwyraźniej nic się nie stało. Jedyną różnicą było to, że miał kota w rękach.
— Po co ci ten kot?
— Tyle tu ludzi, jeszcze ktoś by biednego Senseia zadeptał!
— Senseia?
— Tak ma na imię, znam go od bardzo dawna!
— Co nie znaczy, że weźmiesz go ze sobą, Dazai.
— T-to bardzo mądry kot! Umie się zachowywać, nie drapie niczego, ręczę za niego!
— Jeden darmozjad chodzący za mną mi wystarczy.
— To nie będzie za tobą chodził, tylko grzał ci miejsce na kanapie. Proszę?
— Nie!
— Kunikida, miej serce!
Sensei spojrzał na Kunikidę swymi mądrymi oczkami i zamiauczał żałośnie.
— Ech, no dobrze. Ale ty się nim zajmujesz i odpowiadasz za wszystko, co zmaluje.
— Dobrze!
》》》
— Łał, całkiem szalony pomysł. Tak uciec i w ogóle... — komentowały obie Swietłany. — A czego konkretnie potrzebujecie od nas?
— Dałoby się sfingować naszą śmierć? Dazai Dazaiem, jednak mój dar jest jeszcze bardziej niebezpieczny i raczej przejęli by się moją dezercją. — skwitował Chuuya.
— Poza tym ktoś z księgowości mógłby zauważyć, że zabraliśmy nasze pieniądze z kont, więc może dobrym planem byłoby włamać się na te konta i zabrać pieniądze bez śladu.
— Całkiem sprytne. — mruknęły mimochodem obie siostry. — Dobrze pamiętacie, że w razie problemów Portowi przyjdą do nas, a my was na tyle lubimy, że was nie sprzedamy.
— Dobra, Chuuya, chodź ze mną. — Swietłana wzięła go pod rękę i podprowadziła do komputera. — Co ty na to, żeby 'zgubić' kartę, a Odasaku ukradli by portfel?
— Hm, a nie wydałoby się to podejrzane?
— No to inaczej. Oda, który z was rzadziej używa karty?
— Ja. — odrzekł Odasaku. — Preferuję gotówkę, a karty nie używałem od dwóch tygodni...
— To na odwrót. Chuuyi ukradli portfel po pijanemu, a Oda zgubił kartę sam nie wie kiedy, ale dłużej niż dwa tygodnie. — podsumowała dziewczyna, po czym wyjęła Chuuyi portfel z kieszeni, wyciągając jedynie zdjęcie Odasaku. Następnie poczekała, aż Odasaku odda jej swoją kartę.
Druga Swietłana była już w swoim raju, czyli prosektorium, zawzięcie coś notując.
— Myśleliście już nad tym, jaka śmierć wam odpowiada? — uśmiechnęła się dziwnie. — Może podwójne samobójstwo?— zachichotała z własnego żartu. — Nie no, w takich wypadkach do sfingowania najlepsze jest odejście z hukiem. Dosłownie.
Chuuya spojrzał na nią krytycznie, a ta w końcu się ogarnęła.
— Po wybuchu naprawdę porządnego ładunku ślady krwi są minimalne, a po ciałach czasem nie ma śladu.
— A niby skąd będziemy się mieli znaleźć w miejscu wybuchu?
— To już zostawcie profesjonalistom.
》》》
Dazai niejednokrotnie zaskakiwał Kunikidę, ale jego zdaniem ten kot to była lekka przesada. Sensei jednak zdążył się już zadomowić i wybrać ulubione miejsca do leżenia. Zgodnie ze słowami Dazaia, zawsze schodził Kunikidzie z miejsca, gdy tylko blondyn przychodził.
Może ten kot rzeczywiście jest taki intenligentny? Cóż, przynajmniej łatwiej z nim żyć niż z Dazaiem.
Łączy ich głównie to, że obaj pchają się do głaskania.
》》》
Chuuya spojrzał na powoli zachodzące słońce nad zatoką. Zniżający się blask przypomniał nie tylko o tym, że czas mija, ale także o tym, że nie ma odwrotu.
Zarówno on i Odasaku byli gotowi do ucieczki, to co mieli do zrobienia, to pojawienie się na wyznaczonym miejscu, gdzie miało coś wybuchnąć i zostawieniu po sobie śladów.
Dotarli. Wybrana lokacja przez Swietłany była znana, kolejny pusty dok w porcie. Miała to być pułapka, zastawiona przez któryś z pomniejszych gangów.
— Boisz się, Chuuya?
— Nie bardziej niż ty. — odrzekł wymijająco.
W środku był jeden facet, z dwoma nożami w rękach. Walczył walecznie, ale niezbyt długo. Zdążył kilkakrotnie ich obu drasnąć, jednak widząc, w co się wpakował, zwyczajnie zwiał.
— Chyba o to chodziło, żeby były tu ślady naszej krwi. — mruknął Odasaku, wyciągając stamtąd Chuuyę.
Byli już w samochodzie, gdy ładunek wybuchł.
— Chcesz coś powiedzieć na pożegnanie temu miastu? — zapytał wyższy mężczyzna, widząc jak Chuuya ogląda się za siebie.
Rudzielec z ochotą pokazał miastu środkowy palec.
— A ty?
— Nie mam nic do powiedzenia.
Odasaku odpalił silnik i ruszył autem. Jechał jedną z mniej używanych dróg wylotowych, w sumie klucząc, by wyjechać.
Tak naprawdę sami nie byli pewni, gdzie jadą.
Byle daleko stąd, co?
》》》
Robi się coraz ciekawiej, co?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro