|7| Być albo nie być
Mab zmierzała niepewnym krokiem za jeden z murów Tulum, w stronę placu treningowego. Kidd zabronił jej tam chodzić, lecz czuła, że właśnie tam powinna się udać. Pragnęła podnieść swoją użyteczność przez opanowanie władania mieczem. Wtedy nikt nie musiałby się o nią martwić. Potrafiłaby się obronić, a może nawet atakować.
Stojąc na kamiennych schodach widziała Asasynów walczących w parach, bądź w pojedynkę. Było to coś zdecydowanie innego niż wszystkie walki, jakie widziała (a i tak nie było ich wiele). Niektórzy pojedynkowali się mieczami. Ich ciosy były krótkie i przemyślane, zaś parowanie oraz uniki skuteczne za każdym razem. Kolorowe płaszcze wirowały w tych szybkich starciach do czasu, aż któryś z nich nie zatrzymał swej broni tuż przy gardle towarzysza. Wtedy odchodzili od siebie parę kroków i zaczynali ponownie. Kilku asasynów trenowało walkę wręcz. Mab była pod wrażeniem tego cudownego pokazu. Czasem trudno było określić, czy atakowano ręką, czy nogą. Wszystko działo się tak szybko, angażowali do walki całe swoje ciała. Tuż nad nimi, po grubych gałęziach drzew, przemieszczało się jeszcze kilka zakapturzonych osób zajętych gonitwą celu trzymającego chustę w dłoni. Dziewczyna widziała ich tylko przez chwilę, gdyż szybko zniknęli w koronach rosnących dalej roślin. Tam Mab wolała się nie zapuszczać. Zgodnie ze słowami Jamesa, znajdowały się tam stanowiska do ćwiczeń strzelniczych i terenowych. Cokolwiek miało by znaczyć to drugie, pierwsza funkcja brzmiała wystarczająco odstraszająco.
Wkroczyła nieśmiało na kamienny plac, na którym z każdej najmniejszej szczeliny wyrastały trawy i pnącza. Wszyscy byli pochłonięci treningiem, tak więc nie zauważyła na sobie żadnego spojrzenia. Spoglądając w lewo dostrzegła opartą o stojak z bronią kobietę. Obserwowała ona walczącą dwójkę mężczyzn, co jakiś czas rzucając im jakieś komentarze i uwagi. Mab stwierdziła, że była to odpowiednia osoba, do której mogłaby zwrócić się ze swoją misją. Wyglądała na doświadczonego Asasyna, w dodatku nie była mężczyzną, a więc łatwiej byłoby dziewczynie podjąć rozmowę.
— Prze... przepraszam... — Mab odezwała się będąc jeszcze kilka metrów od kobiety.
Dostrzegła spod białego kaptura pukiel wypłowiałych, jasnych włosów. Skóra kobiety również wydawała się jasna, jak na tutejsze standardy, tak więc dziewczyna wnioskowała, że uda jej się z nią porozumieć po angielsku.
— Tak? — Trenerka nie odwróciła oczu od walczących mężczyzn.
— Jestem Mab Jones i... co prawda nie przybyłam tutaj aby wstąpić do Bractwa, jednak chciałabym się nauczyć posługiwania bronią. Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdyby dałaby mi pani jakieś wskazówki, bądź powiedziała, kto mógłby mi z tym pomóc...
Kobieta zwróciła swe spojrzenie ku dziewczynie. Nie należała już do najmłodszych, lecz zdecydowanie była piękna. Miała rumiane policzki i mały, zadarty nosek. Jej kształtne usta układały się w ciepły uśmiech, zaś duże, szare oczy spoglądały z ciekawością spod delikatnych, jasnych rzęs.
— Oh, skąd się tu wzięłaś?
— Towarzyszę Jamesowi Kiddowi.
— Rozumiem. Czyli pewnie chciałabyś być lepiej przygotowana na wszelkie ewentualne "przygody"?
Mab kiwnęła głową na potwierdzenie słów kobiety. Nie wiedzieć czemu, poczuła do niej niesamowitą sympatię. Blondynka ociekała pewnego rodzaju matczynym ciepłem. Intuicyjnie wiedziała, jakie potrzeby i marzenia mogła mieć taka istotka jak Mab. Zbliżyła się do dziewczęcia i położyła jej rękę na ramieniu. Nie był to jednak gest przesycony jakąś emocjonalnością — kobieta po prostu obmacała szczupłą kończynę panny Jones. Cmoknęła z niezadowoleniem.
— Z taką budową zajmie ci sporo czasu, żeby nauczyć się władania jakąkolwiek bronią, nawet własną ręką. Do najprostszych nawet ciosów potrzeba siły i szybkości, a niestety nie wykrzesa się ich z twoich drobnych kończyn zbyt szybko.
Twarz Mab zalała rozpacz. Nie sądziła, że tak będzie zmuszona porzucić swój wspaniały plan.
— James bardzo dobrze radzi sobie w pojedynkę, nie potrzebuje wsparcia w walce — pocieszyła ją kobieta. — Jeśli jednak chcesz odjąć mu zmartwień, mogę nauczyć cię kilku chwytów, dzięki których będziesz w stanie obronić samą siebie w razie zagrożenia.
Dziewczyna posłała kobiecie spojrzenie pełne niemej wdzięczności. Czuła się, jakby ta czytała jej w myślach. Rozpoczął się pierwszy w życiu Mab trening sprawności fizycznej. Po kilku ćwiczeniach na rozgrzewkę, po których była już wystarczająco zmęczona, instruktorka pokazała, jak można bronić się przed atakującym bez broni. Jones powoli udawało się coraz skuteczniej naśladować odpowiednie ruchy, lecz musiała spędzić znacznie więcej czasu na ćwiczeniach, by opanować wyswobodzenie się z uścisku od tyłu. Pochłonięta treningiem nie zauważyła upływającego czasu, ani tajemniczego mężczyzny, który zbliżył się do niej.
— Beatrice, przygotuj może pannie Jones coś do jedzenia, inaczej szybko zasłabnie — powiedział lekko zachrypniętym głosem z dziwnym akcentem.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i odeszła bez słowa, zostawiając dziewczynę sam na sam z osobnikiem, który zamiast w płócienne szaty, odziany był w zwierzęce skóry. Jones spoglądała na mężczyznę przechadzającego się wokół niej. Wyglądał na posuniętego w latach, lecz spod kaptura wynurzały się włosy o intensywnej, kruczoczarnej barwie, zaś jego ciało było naprawdę dobrze umięśnione. W końcu oderwała spojrzenie, gdyż bardzo nieswojo zrobiło jej się widząc nagie, męskie uda, nieokryte całkowicie kawałkami zwierzęcej skóry, którymi przepasany był mężczyzna. Nawet zdeprawowani piraci zasłaniali te części ciała.
— Mam nadzieję, że niemiła przygoda podczas podróży nie zniszczyła twojego ducha — rzekł tajemniczo, zatrzymując się naprzeciwko dziewczyny.
— Raczej nie... — odpowiedziała nie wiedząc, co dokładnie mężczyzna ma na myśli.
— Pochodzisz z chłodniejszych rejonów, jednak całkiem dobrze radzisz sobie w tutejszym klimacie, nawet po tak wymagającym dla ciebie treningu.
Mab milczała. Odczuwała lekkie zmieszanie zwiększające się z każdym kolejnym słowem rozmówcy. Powtarzając sobie je w myślach zaczęła zwracać uwagę na ból mięśni, pot spływający po ciele i niekomfortowe uczucie duszności. Mężczyzna chyba ją przecenił.
— James opowiadał mi o problemach Nowej Szkocji. Czy twoim zdaniem zagrożenie otwartym konfliktem na lądzie jest duże?
Dziewczyna zamrugała kilka razy starając się przypomnieć wszystko, co udało jej się usłyszeć od ojca i innych rybaków. Rozmówca zdecydowanie spodziewał się więcej niż była w stanie zaoferować i chociaż budził w niej lekkie przerażenie nie chciała go zawieść.
— Wydaje mi się, że tak — zaczęła mówić bez pośpiechu. — Piraci zobowiązali się w sojuszu z Gildią Rybacką do bierności wobec francuskich i angielskich okrętów wojskowych, lecz naprawdę trudno mi to sobie wyobrazić. Może źle ich oceniam, nie znam ich za dobrze... Ale wydaje mi się, że piraci za nic mają politykę. Tak więc Anglicy w końcu postanowią dać sobie spokój z wodami i rozpoczną walkę na lądzie, w mieście, wśród cywili...
— A jacy są rybacy?
— Za ojczyznę uważamy Nową Szkocję, a nie tą, która należy do Imperium Brytyjskiego. Zgodnie z prawem, należymy teraz do Francji, lecz nigdy nam to nie przeszkadzało, dopóki pozwalali nam żyć w spokoju w dzielnicy założonej przez naszych przodków. Dlatego nie mamy powodów, żeby przyłączyć się do Anglii w walce przeciw Francji. Niestety obie strony tego nie potrafią zrozumieć i w ich konflikcie jesteśmy niepotrzebnymi ofiarami.
Próbowała dodać coś jeszcze, lecz mężczyzna ją ubiegł.
— Rozumiem. Rozważę więc wysłanie kogoś od nas do Nowej Szkocji — rzekł i po prostu odszedł, zostawiając dziewczynę w pojawiającym się na nowo zakłopotaniu.
Na szczęście Beatrice wróciła z posiłkiem. Mab z wdzięcznością rzuciła się na pieczoną rybę z owocami.
— Mam nadzieję, że Mentor zbytnio ciebie nie męczył — zaśmiała się delikatnie.
Dziewczyna zakrztusiła się kawałkiem nieznanego jej owocu. Czyli właśnie rozmawiała z samym przywódcą Asasynów? Była w lekkim szoku i szybko zaczęła analizować każde słowo, jakie padło podczas konwersacji z nim. Po jego ostatniej wypowiedzi mogła podejrzewać, że jest kimś wyżej postawionym w bractwie, ale nie myślała, że aż tak.
— Nie, rozmawialiśmy trochę o polityce moich okolic — wyjaśniła po chwili.
— Ah, to tłumaczy te zszokowane miny Iris i Milesa... — rzekła kobieta bardziej do siebie niż towarzyszki. — Poznałaś ich już może? Są chyba w podobnym wieku co ty. Bliźnięta... Ciemne włosy... Zielone oczy...
— Tak. Słyszeli tą rozmowę? — Spytała zdziwiona.
— Uciekali stąd, kiedy wracałam z posiłkiem. — Beatrice wskazała na najbliższe drzewo o rozłożystej koronie. — Pewnie chcieli się z tobą pobawić, ale słysząc, że dyskutujesz na tak poważne tematy, wycofali się.
— Pobawić się?
Mab zmarszczyła brwi lekko zdezorientowana. Cała sytuacja była dla niej niesamowicie dziwna, ale widząc po reakcji kobiety, poruszanie się po drzewach było wśród Asasynów na porządku dziennym. Dziewczyna przypomniała sobie teraz, jak James bezszelestnie pokonywał Nassau po dachach i słupach. Dla nich rzeczywiście mogło to być normalne.
— Oh, miałam na myśli... Spędzanie wspólnie wolnego czasu. Nie mam pojęcia jak to teraz nazywa młodzież — zachichotała Beatrice. — O zabawie powiedziałam tak odruchowo, zupełnie zapominam, że są już tacy wyrośnięci...
— James mówił, że są tu od dawna.
— Od dawna? — Kobieta znowu się zaśmiała. — Oni są tu od zawsze!
Beatrice zaczęła opowiadać historie z pierwszych dni życia bliźniaków, zaś Mab zapamiętała, kto w całej osadzie jest najlepszym źródłem informacji. Z opowieści kobiety wynikało, że sama była tutaj ponad 20 lat. I że lubiła wtykać nos w nie swoje sprawy. Dziewczyna bardzo chciała to wykorzystać pytając o pewną interesującą ją rzecz, lecz powstrzymał ją znajomy głos.
— Myślałem, że nie muszę ci tłumaczyć, dlaczego nie powinnaś przychodzić na tereny treningowe. — Ponury głos Jamesa wskazywał, że chłopak zdecydowanie nie był zadowolony z poczynań Mab.
— Bo może spotkać tak czarującego towarzysza rozmowy, jak mnie? — Spytała figlarnie Beatrice.
— Możliwe...
Mab odwróciła się i ujrzała, jak chłopak uśmiecha się kącikiem ust. Jednak po chwili spojrzał na dziewczynę surowo.
— Um... Przepraszam? — Wykrztusiła niepewna tego, jak traktować jego postawę.
— Oh, James, spójrz na jej niewinną twarzyczkę! Jak możesz być zły na kogoś takiego? — Lamentowała teatralnie blondynka. — Poza tym, to moja wina. I biorę na siebie całą odpowiedzialność za jej czyny! Mogłam ją odesłać z powrotem, ale wzięłam ją pod swe skrzydła i nauczyłam najlepiej jak mogłam podstaw samoobrony.
James wybuchnął krótkim, ale gwałtownym śmiechem, którego Mab jeszcze nigdy nie słyszała.
— Śmiej się, śmiej! Ale sam Ah Tabai był pod wrażeniem!
— Mentor na to patrzył?
Kidd nie był już tak rozbawiony. Szukał go po całej osadzie i nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie się znajduje, a ten po prostu obserwował sobie jakieś ćwiczące niewiasty. Chłopak westchnął ciężko.
— Zapomnijmy o tym. Mab, będziesz w stanie wybrać się ze mną na wycieczkę, którą wcześniej zaplanowałem, czy Beatrice za bardzo cię wymęczyła?
— Dam radę! Dawałam z siebie wszystko, ale poradzę sobie i z tym spacerem — ogłosiła z uśmiechem.
〈《☠》〉
Tak bardzo się myliła.
Wycieczce Jamesa było naprawdę daleko do "spaceru". Trasa długa, wymagająca i po prostu męcząca. Co prawda nie wspinali się na drzewa, ale dziewczyna była zmuszona pokonać wiele schodów, kamiennych bloków i naturalnych przeszkód. Pozornie mało wymagające ćwiczenia Beatrice okazały się nieźle nadwyrężyć mięśnie.
— James, poczekaj, nie dam rady... — sapnęła usadawiając się na jednym z powalonych pni, przez który właśnie przechodzili.
Chłopak zatrzymał się i obrzucił ją sceptycznym spojrzeniem.
— Złaź stamtąd — polecił krótko, splatając ręce na piersi. Mab tylko westchnęła ciężko. — Tam są mrówki — dodał.
Szybko wbiła wzrok w szczelinki pnia, między którymi dostrzegła dość sporych rozmiarów owady. James nie musiał się powtarzać. Mab w zawrotnym tempie spuściła nogi po drugiej stronie pnia i zsunęła się na dół robiąc kilka panicznych kroków, a raczej podskoków, żeby pozbyć się ewentualnych mrówek z siebie. Kidd musiał przyznać, że była dzielna. Wiele innych kobiet na jej miejscu już dawno zaczęłoby krzyczeć, zaś panna Jones znosiła tą przykrą niespodziankę w milczeniu. Usilnie starając się nie wypuścić ani jednej łzy spod powieki. Dla jej komfortu, chłopak obejrzał ją od tyłu i przejechał luźno dłonią kilka razy po jej plecach, strzepując ewentualne szkodniki.
— Nic nie ma. Ale następnym razem bardziej uważaj, potrafią nieźle ukąsić.
Mab tylko kiwnęła smutno głową.
— Chciałeś mi pokazać coś konkretnego? — Mruknęła przebierając w miejscu nogami, żeby nie dać szansy żadnemu pełzającemu owadowi na wejście.
— Nie, to tylko spacer — odpowiedział. — I chciałem oderwać cię na trochę od towarzystwa, które sobie znalazłaś.
— Masz na myśli Beatrice, czy...
— Bliźniaków. Lepiej dla ciebie, gdybyś nie rozmawiała z nimi zbyt często.
Mab westchnęła krótko.
— O Iris już mówiłeś, ale czemu z Milesem też nie mam się zadawać?
— Oboje są młodzi i głupi.
Mab zacisnęła usta zastanawiając się nad pewną kwestią, lecz nie zdążyła wypowiedzieć swych myśli, gdyż chłopak ogłosił powrót. Nie spoglądając nawet na towarzyszkę, obrał drogę powrotną.
Obolała dziewczyna bez słowa posuwała się tuż za nim, brodząc leniwie w gęstym runie dżungli. Swój wzrok skupiła na Jamesie. Spoglądała jak odgarnia gałęzie, zwróciła uwagę na pewny krok, a szczególnie intensywnie wpatrywała się w jego twarz w momentach, kiedy rozglądał się wokół. Zaczęła coraz bardziej przekonywać się do tego, że James może być w jej wieku, a może nawet starszy. Tylko jeden element nie pasował do tego wszystkiego. Jego głos. Mab miała okazję obserwować kilku starszych kuzynów i wiedziała, że był taki moment w życiu chłopca, kiedy ton jego wypowiedzi obniżał się, kreując z niego mężczyznę. Natomiast Kidd nie brzmiał, jakby miał już ten etap całkowicie za sobą. Dziewczyna przeanalizowała w głowie jeszcze wiele wspomnień związanych z Jamesem, chcąc zwrócić uwagę na jego działania i słowa.
Wtem wpadła na niego.
— Mówiłem, żebyś się zatrzymała — szepnął, spoglądając na dziewczynę.
— Zamyśliłam się... — spróbowała się wytłumaczyć, również nie podnosząc głosu. Spojrzała na obszar za Jamesem, aby zobaczyć, czemu właściwie się zatrzymali.
— Nie wyszło tak, jak planowałem i będziemy musieli wejść od strony terenów strzeleckich. Teraz skup się, idź za mną i... po prostu uważaj.
Mab pokiwała głową. Kiedy James zrobił pierwszy krok, jej ręka wystrzeliła przed siebie, aby zatrzymać chłopaka. Spowodowane było to wspomnieniem, które nagle pojawiło się w umyśle dziewczyny. Kidd rzucił jej pytające spojrzenie.
— James, nie jesteś w ich wieku, prawda? W wieku bliźniaków...
— Nie...
James odpowiedział po chwili, niepewny, czemu znowu poruszany jest temat wieku kogokolwiek.
— W moim też nie... Prawda? Jesteś starszy.
Mab dostrzegła, jak usta Jamesa zaciskają się, zaś spojrzenie jego ciemnych oczu wędruje gdzieś w bok.
— Aye. Dobrych kilka lat.
— Rozumiem. Wybacz, że o to pytam, po prostu zastanawiała mnie ta kwestia... Chyba wiesz, co mam na myśli.
— Nie wyglądam na swój wiek, aye. Nie ma tu o czym rozmawiać, do niczego nas to nie doprowadzi.
— Dobrze...
Zapadła chwila ciszy, podczas której James spoglądał cały czas gdzieś w bok, jakby analizując, co też przed chwilą zaszło. Mab jednak nie była jeszcze usatysfakcjonowana tą rozmową.
— Pamiętam, jak powiedziałeś, że nie możesz mieć dzieci.
Rzucił jej zdziwione spojrzenie. Chciał coś powiedzieć, ale weszła mu w słowo.
— Właśnie o tym myślałam przed chwilą i przez to doszłam do wniosku, że po prostu... cierpisz na jakąś przypadłość, która nie pozwala ci być do końca... mężczyzną.
Spuściła wzrok. Teraz trochę żałowała swoich słów. Nie powinna była poruszać tak intymnego tematu. Już chciała przeprosić, kiedy James po prostu parsknął śmiechem. Wbiła w niego spojrzenie pełne niezrozumienia.
— Dobrze. Bardzo dobrze. Odgadłaś mój sekret, panno Jones.
— Cóż w tym śmiesznego? — Odrzekła zdziwiona jego reakcją.
— Ten nieciekawy temat w twoich ustach brzmiał iście zabawnie — wyjaśnił. — Może i w pełni nie będę prawdziwym mężczyzną, ale jeszcze żadna dziewoja się nie skarżyła — dodał, mrugając do Mab figlarnie. — Chodźmy już.
Rumieniec dziewczyny, który pojawiał się na jej twarzy od początku tej wymiany zdań, teraz był już prawdziwie dojrzałym pąsem. Chociaż nie była w stanie spojrzeć Kiddowi w twarz do końca tego dnia, nie żałowała odbytej rozmowy. Wiedziała już, czemu temat wieku go drażnił, a także miała pewną hipotezę odnośnie jego awersji do bliźniąt. Kiedyś bowiem, kiedy opowiadał jej o Bractwie, mówił, że wśród Asasynów relacje romantyczne są niepożądane. Skoro więc bliźnięta były tu od zawsze, musiały się zrodzić z takiego związku. Może więc niechęć do tej relacji przeszła także na jej owoc, zaś niemożność samemu posiadania potomstwa, mogło u Jamesa to uczucie zwielokrotnić. Miała też drugą teorię, znacznie łatwiejszą. Nie zapomniała o pięknych włosach Iris uwolnionych z warkocza, gdy dowiedziała się o powrocie Kidda do Tulum. Kolejnych pytań weryfikujących swoje teorie wolała nie zadawać. Przynajmniej nie w ciągu kilku najbliższych dni. Na jakiś czas wrażeń z poważnych rozmów miała pod dostatek.
〈《☠》〉
Szybko zapadła w sen. Jej obolałe ciało regenerowało się w nocy, lecz kiedy fiołkowe oczy otworzyły się na powitanie promieni kolejnego dnia, Mab wciąż czuła nieprzyjemne spięcia w okolicach łydek i ud. Wyczłapała ze swojej kryjówki rozglądając się, czy znów nie ma jakiegoś porannego gościa. Ku jej zdziwieniu, nie dostrzegła ani jednego żywego ducha w zasięgu swojego wzroku, czyli nawet na całym placu głównym. Wtem, usłyszała, jak ktoś ją woła. Beatrice i Iris biegły w jej stronę.
— Tragedia, Mab, prawdziwa tragedia! Biednego José Templariusze stracili tej nocy, kiedy wracał z Hawany! — Krzyczała blondynka jeszcze z daleka. — Miał on ze sobą młodego adepta, nie potrafię sobie przypomnieć jego imienia... W każdym razie o nim nic nie wiadomo! Zapewne zabrali go na tortury, żeby wyjawił lokalizację kryjówki!
Kiedy dotarły do Mab, Iris wyglądała jeszcze pochmurniej niż zawsze, natomiast na twarzy Beatrice malowała się szczera rozpacz.
— Przykro mi... — wydukała Jones.
— Muszę iść poinformować o wszystkim starego Tobiasa. Dbajcie o siebie, dziewczęta — jęknęła kobieta i ruszyła w dalszą trasę.
Iris zmierzyła Mab nieprzeniknionym wzrokiem. W końcu na jej ustach pojawił się nikły uśmiech.
— Widziałam jak wczoraj ćwiczyłaś.
Odpowiedziała jej cisza. Jones zamrugała tylko czekając na to, jaki ton przybiorą słowa dziewczyny.
— Skoro jesteś silniejsza, niż myślałam, to możesz mi pomóc — dokończyła.
— W czym?
— Jesteśmy w kryzysowej sytuacji. Mentor przydzielił wszystkim zadania. Jestem w grupie zbierającej prowiant. Miles już wyruszył z chłopakami na polowanie, ale ja nie mam do tego dzisiaj głowy i pójdę po owoce... a ty mi potowarzyszysz.
Prośba dziewczyny była faktycznie sensowna. Poza tym, było to zadanie, z którym panna Jones bez problemu da sobie radę.
— Dobrze... Muszę tylko powiedzieć Jamesowi, żeby...
Iris prychnęła ze swoją dawną pogardą.
— A przestań. Jakby nie miał czym sobie głowy zawracać, tylko myśleć o tobie. Podejrzewał wcześniej zamiary Templariuszy, więc teraz będzie miał co robić. Oto chwila jego chwały. Chodźmy, nie mamy całego dnia.
Mab zawahała się chwilę. Wróciła do skrzyni po swój sztylet, który przyczepiwszy do pasa, schowała pod materiałem koszuli. Była gotowa. Ruszyły w milczeniu, w stronę, której jeszcze nie znała, ale wkrótce miała poznać bardzo dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro